Wymiar sprawiedliwości III RP: Tysiące małych „jaruzelków” i „kiszczaczków” gwarantowały władzy sądowniczej nietykalność

Czy mediom sprzyjającym „dobrej zmianie” ma być bliżej do Millera i Kika, którzy atakują „wroga” PO, czy do Mężydły z PO, który zdrowiem zapłacił za to, aby media mogły pełnić swoją rolę?

Paweł Czyż

W zasadzie za przeniesienie wymiaru sprawiedliwości PRL wprost do III RP – z wszystkimi jego wadami w postaci mentalności, sposobu myślenia o swojej roli – odpowiadają ci, którzy stworzyli legendę o wielkim znaczeniu uchwały lustracyjnej, a pominęli milczeniem fakt odrzucenia lustracji i dekomunizacji w formie ustawy, którą zgłosiła Konfederacja Polski Niepodległej jako jeden z pierwszych projektów wniesionych do laski marszałkowskiej Sejmu RP I kadencji, wybranego w sposób wolny, bez formalnej komunistycznej koncesji ilości mandatów do obsadzenia, dzięki nieskrępowanej woli Polaków. Nie było 35% mandatów w wyborach do Izby Niższej, a jednak nadal wiele środowisk buduje legendę 4 czerwca 1989, a nie 27 października 1991 roku!

Gdyby nie koalicja niechętnych ustawie regulującej już w 1992 roku kwestie lustracji i dekomunizacji – to wymiar sprawiedliwości w Polsce AD 2017 nie byłby tak oderwany od społeczeństwa. Nie organizowałby też swoich kongresów, protestów ani nie „deliberował” nad ułaskawieniem ministra Mariusza Kamińskiego.

Do aresztu za zakłócenie miesięcznicy smoleńskiej mógłby trafić Władysław Frasyniuk, a nie Adam Słomka, który powiedział na sali sądowej, że „sędzia zachowuje się dziś tak, jak sędziowie w PRL-u”. Zatem dziś wymiar sprawiedliwości, kwestionując nawet tzw. prawo łaski stosowane przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę, staje się wprost emanacją „ciemiężyciela” w klasycznej wersji opisanej przez Monteskiusza! (…)

19 lipca 1989 r. Zgromadzenie Narodowe przewagą jednego głosu wybrało na prezydenta PRL gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Na wieść o tym wyborze na atak serca zmarł w Londynie Prezydent RP na Uchodźstwie Kazimierz Sabbat. (…)

Jan Olszewski stwierdził, iż rządowi bliski jest „postulat rozliczania za przeszłe winy”, co nie oznacza jednak „odpowiedzialności zbiorowej”, lecz „odpowiedzialność za konkretne decyzje ludzi, którzy dla kariery popełnili czyny sprzeczne z interesem narodowym”. Ludzie tacy mogliby zostać ukarani także poprzez usunięcie ich ze stanowisk zaufania publicznego. Dla wybaczenia konieczna była zaś wiedza, „jakie i komu winy wybaczamy”.

Pod obrady Sejmu skierowano zaś 31 stycznia 1992 r. projekt ustawy o restytucji niepodległości autorstwa KPN, który w art. 5 § 5 i § 6 przewidywał uregulowanie odrębną ustawą weryfikacji sędziów, prokuratorów, adwokatów, a także osób pracujących, współpracujących lub nadzorujących cywilne i wojskowe organy bezpieczeństwa i porządku publicznego. Ustawa, ingerująca radykalnie w system prawny, została jednak odrzucona. (…)

Tymczasem Polska mogła wyglądać inaczej, gdyby tylko rządzący nie kierowaliby się non stop na dwubiegunowy konflikt. „My” kontra „oni” lub „oni” kontra „my” i zajmowanie się jakimiś zadawnionymi pretensjami ma swoje poważne konsekwencje dla Polski.

Oto media sprzyjające „dobrej zmianie”, od TVP przez radio publiczne do wPolityce.pl, wolą zapraszać do siebie lub na swoje łamy Leszka Millera, Kazimierza Kika czy Magdalenę Ogórek, tworzyć wrażenie realnego konfliktu między Prawem i Sprawiedliwością a resztą, którą ostatnio reprezentuje zmęczona twarz Władysława Frasyniuka, niż upomnieć się o uwolnienie z więzienia Adama Słomki. (…)

Tymczasem nie ma faktycznie sporu między PiS a PO. Bo czy na PRL może mieć inne od naszego spojrzenie poseł PO Antoni Mężydło? 2 marca 1984 w ramach tzw. porwań toruńskich został uprowadzony, torturowany i więziony przez funkcjonariuszy OAS (grupy specjalnej SB) w okolicach Okonina, a następnie pozostawiony na wysypisku śmieci w Brodnicy…

Czy zatem mediom sprzyjającym „dobrej zmianie” ma być bliżej do Millera i Kika, którzy atakują „wroga” PO, czy do Mężydły z PO, który zdrowiem zapłacił za to, aby media mogły pełnić swoją rolę?

Cały artykuł Pawła Czyża pt. „Kto, gdzie i po co?” znajduje się na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Czyża pt. „Kto, gdzie i po co?” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy prezydent powinien stanąć przed Trybunałem Stanu z powodu ułaskawienia, jakie zastosował wobec Mariusza Kamińskiego?

Różnoraka krytyka zapadłych rozstrzygnięć sądowych jest jak najbardziej dozwolona, czy to ściśle prawnicza, akademicka, czy też publicystyczna. Życzmy sobie tylko, aby ta krytyka była na poziomie.

Jakub Słoniowski

Przypomnijmy, jaki był przebieg procesu. Oskarżeni zostali w pierwszej instancji skazani przez sąd rejonowy na m.in. kary więzienia. Wyrok ten zaskarżyli apelacjami. Po tym prezydent Andrzej Duda zastosował wobec nich z prawo łaski przez „przebaczenie i puszczenie w niepamięć oraz umorzenie postępowania”. W związku z tym sąd drugiej instancji wyrokiem uchylił wyrok sądu pierwszej instancji i umorzył postępowanie w sprawie, uznając, że ułaskawienie jest okolicznością wyłączającą ściganie. Od wyroku sądu okręgowego oskarżyciele posiłkowi złożyli kasacje do Sądu Najwyższego. Ten przedstawił składowi siedmiu sędziów SN – do rozstrzygnięcia – zagadnienie prawne budzące poważne wątpliwości co do wykładni prawa. SN 31 maja 2017 r. wydał uchwałę w tej sprawie (sygnatura akt II KK 313/16).

Uchwała zawiera dwa punkty. W pierwszym SN stwierdza, że prawo łaski, jako uprawnienie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, określone w zdaniu pierwszym art. 139 konstytucji, może być realizowane wyłącznie wobec osób, których winę stwierdzono prawomocnym wyrokiem sądu. Tylko takie (tj. ograniczone) ujęcie zakresu prawa łaski, zdaniem SN, nie narusza przepisów konstytucji. W drugim punkcie SN orzekł, że zastosowanie prawa łaski przed uprawomocnieniem się wyroku skazującego nie wywiera skutków procesowych. (…)

To, że uchwała SN budzi kontrowersje polityczne, nikogo nie powinno dziwić. Skazanie dotyczyło polityków z pierwszych stron gazet. Gdyby „utrzymało się”, byłby to jeden z nielicznych przypadków, a może jedyny w historii III RP, kiedy naprawdę ważny polityk lub urzędnik został skazany na karę więzienia, i to bez zawieszenia.

Nie można też zapominać o atmosferze towarzyszącej sprawie – o ostrym sporze politycznym, toczącym się od wielu lat, przynajmniej od czasu pierwszych rządów PiS (w latach 2006-7), kiedy miały miejsce wydarzenia, w związku z którymi doszło do skazania Mariusza Kamińskiego (i pozostałych osób) – oraz o co najmniej szorstkiej relacji między rządem i prezydentem a środowiskami prawniczymi, głównie sędziowskimi, kwestionującymi planowane przez rząd zmiany ustroju wymiaru sprawiedliwości. (…)

Dla każdego prawnika oczywiste jest, że z sądami, włącznie z Sądem Najwyższym, można dyskutować, a nawet krytykować ich rozstrzygnięcia. Dowodem na to jest to, że typową pracą prawników (i to nie tylko akademickich) jest pisanie glos do orzeczeń sądowych. Nie są to tylko glosy aprobujące. Zdarza się też, że sami sędziowie mają zdanie odmienne od większości w orzekającym składzie i zgłaszają zdania odrębne.

Nieraz sam Sąd Najwyższy werbalnie nieco podważa swój autorytet, gdyż uzasadniając rozstrzygnięcia, używa sformułowań typu: „Sąd Najwyższy w niniejszym składzie jest zdania, że…”. Oznacza to, że jest świadomy, że gdyby orzekał inny skład, wyrok mógłby być odmienny. Tak teoretycznie mogło się zdarzyć w sprawie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego.

Warto też pamiętać o tym, co wie każdy prawnik-praktyk, czy to pełnomocnik procesowy, czy sędzia. Otóż analizując orzecznictwo sądowe, w tym – Sądu Najwyższego, natrafia się na orzeczenia wprost sprzeczne ze sobą. Nieraz stanowisk w bardzo ważnych kwestiach jest nawet więcej niż dwa. Podobnie jest w naukowym piśmiennictwie prawniczym. Przysłowiowe pośród prawników stało się mówienie o szkole warszawskiej i o szkole krakowskiej.

Jakie z tego płyną wnioski dla zwykłego obserwatora? Na pewno takie, że nikt nie może kompetentnie twierdzić, że skoro Sąd Najwyższy orzekł teraz tak, to nie może orzec już inaczej oraz że nikt też nie może uczciwie twierdzić, że wszelka krytyka uchwały SN w sprawie ułaskawienia jest niedopuszczalna.

W każdym razie różnoraka krytyka zapadłych rozstrzygnięć sądowych jest jak najbardziej dozwolona, czy to ściśle prawnicza, akademicka, czy też publicystyczna. Życzmy sobie tylko, aby ta krytyka była na poziomie. (…)

Aby dyskusja była w ogóle możliwa, odróżniajmy merytoryczny brak naszej zgody na dane rozstrzygnięcie (tu omawianą uchwałę SN), a więc że naszym zdaniem konstytucję należy rozumieć tak a tak, od naszych poglądów na to, co konstytucja powinna zawierać (np. że prezydent powinien mieć prawo stosować abolicję indywidualną). (…)

Pierwszą kwestią wymagającą analizy jest zasada trójpodziału władz. Jest ona i może być rozumiana różnie, raz bardziej jako zgodna współpraca, innym razem jako z natury tych władz wynikający konflikt, który zasady ustrojowe i zawarte w nich bezpieczniki (checks and balances) mają łagodzić, z zachowaniem kierunku, jakim jest dobro wspólne i praworządność.

Drugą kwestią jest pozycja ustrojowa prezydenta. Ona też może poddać się pewnej rewizji. Prezydent według polskiej konstytucji ma przecież bardzo silną pozycję, co jest nietypowe w parlamentarno-gabinetowym modelu ustrojowym, jaki przyjęła konstytucja z 1997 r. Jego legitymacja jest bardzo mocna, gdyż pochodzi z bezpośrednich, demokratycznych wyborów. Ma przy tym pewne swoiste uprawnienia, będące refleksem dawnej władzy monarchy.

To on powołuje sędziów (można przecież powiedzieć, że to godzi w ich niezawisłość), ma prawo weta, uczestniczy w polityce obronnej i zagranicznej, no i ma właśnie prawo łaski, które może – jak przypomniał SN – stosować czysto uznaniowo i bez uzasadnienia, niwecząc rezultat przeprowadzonego zgodnie z zachowaniem wszelkich standardów procesu karnego (wspomnijmy tutaj, jakie kontrowersje budziła praktyka ułaskawień, zwłaszcza pierwszych dwóch prezydentów w III RP – choćby liczba aktów łaski mogła co najmniej zastanawiać; kolejni prezydenci dokonywali już ich zdecydowanie mniej).

Zauważmy też, że osobie prezydenta – ktokolwiek nim był – towarzyszył i nadal towarzyszy pewien splendor i szacunek dla urzędu, nieporównywalny z innymi, czasem nawet istotniejszymi w bieżącej polityce (np. prezesa rady ministrów).

Wolno stąd próbować wyprowadzić wniosek, nadal zgodny z trójpodziałem władzy, że prezydent stoi niejako obok czy nawet ponad pozostałymi władzami – rządem, parlamentem i sądami. W związku z tym pewne jego działania – jak prawo łaski – mogą być rozumiane nieco inaczej niż w uchwale SN.

Można także dyskutować z poszczególnymi rozumowaniami przedstawionymi przez SN w uchwale.

Na takim gruncie widziałbym prawdziwą polemikę z uchwałą. (…)

Na przykładzie sporu o ułaskawienie widać, jak trudnym zadaniem jest reformowanie wymiaru sprawiedliwości wbrew opiniom środowisk prawniczych. Rząd ma przeciw sobie najtęższe prawnicze głowy, niezależnie od tego, co myślimy o ich poglądach politycznych czy tonie wypowiedzi.

Pokazuje to dyskusja, jaka toczy się w prasie prawniczej i na konferencjach organizowanych przez środowiska prawnicze. Media nagłaśniają pewne kontrowersyjne wypowiedzi, jak te, że prawdziwym suwerenem nie jest naród, ale wartości zapisane w prawie, albo buczenie w czasie wystąpienia przedstawicieli władzy politycznej. Tymczasem warto wsłuchać się w padające tam głosy. (…)

Załóżmy, że prezydent nie miał racji i nie mógł dokonać abolicji indywidualnej. Czy to oznacza, że należy go postawić przed Trybunałem Stanu? Sądzę, że tutaj z kolei przesadzają zwolennicy uchwały i przeciwnicy polityczni prezydenta.

Pogląd dopuszczający abolicję indywidualną był dość popularny w doktrynie prawniczej. Stawianie prezydenta z tego powodu przed TS byłoby wyrazem złej woli i bardzo wątpliwe od strony prawnej. Na tej samej zasadzie można by żądać postawienia przed TS wszystkich posłów i senatorów, którzy głosowali za ustawą, którą później TK uznał za niezgodną z konstytucją, albo karać dyscyplinarnie sędziów, których wyrok nie ostał się w wyższej instancji. Albo odbierać tytuły profesorskie tym, którzy z aprobatą pisali o abolicji indywidualnej. (…)

Cały artykuł Jakuba Słoniowskiego pt. „Spór o prezydenckie ułaskawienie” znajduje się na s. 9 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jakuba Słoniowskiego pt. „Spór o prezydenckie ułaskawienie” na s. 9 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wajda na zlecenie władzy i za jej pieniądze ukształtował obraz historii Polski, od którego tak trudno się uwolnić

Kiedy powiedziałem znajomemu Francuzowi zgodnie z prawdą, że filmy Wajdy o Wałęsie, z wyjątkiem ostatniego, były finansowane przez Komitet Centralny PZPR, popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

Piotr Witt

Rząd dobrej zmiany odziedziczył po poprzednikach nie tylko armię urzędników często mu nieprzychylnych, nie tylko kolosalne afery korupcyjne i piramidalny dług publiczny. Odziedziczył także hierarchię wartości wypracowaną przez lata wielkim nakładem kosztów i starań, wcieloną w znanych artystów. (…)

Wielkości artystyczne były potrzebne rządowi PRL-u jak wojsko i policja – do utrzymania ładu. Inwestowano chętniej w artystów niż w uczonych. Chybione dzieło sztuki zawsze można usprawiedliwić, twierdząc, że innym się podoba. „To, co w jednym śmiech pusty budzi, drugiemu łzy z oczu wyciska” – powiada Diderot. Tworzono autorytety, nie przebierając, z materiału, który się znalazł pod ręką. I tak na czołowego katolika został wypasowany Jerzy Zawieyski. Kiepski dramaturg, bluźnierca, z religią miał tyle wspólnego, że organizował orgie pederastyczne z klerykami.

Na czołowego chrześcijanina awansował Tadeusz Mazowiecki, prześladowca biskupów. Po tragedii gdańskiej ’70 roku, kiedy władza się chwiała redaktorzy naczelni telewizji zdjęci paniką wołali – sprowadźcie autortytety! I autorytety tłumaczyły przez lufcik, że wcale nie jest tak źle, jak się komu wydaje, a będzie jeszcze lepiej. Ale ludzie, zamiast patrzeć w lufcik, patrzyli już na ulicę i wkrótce narobiło się bigosu. (…)

Uważamy bowiem autorytety za część dziedzictwa narodowego; oburzamy się, kiedy ktoś ośmieli się je podważyć. Po mojej „Kronice”, gdzie wyraziłem się krytycznie o reżyserze Wajdzie, pani Violetta Sobczak z Łomży zarzuciła mi w liście, że krzywdzę pamięć wielkiego artysty. Mniejszą krzywdę wyrządziłem ja pamięci Wajdy, niż on wyrządził pamięci Wyspiańskiego, Żeromskiego, Reymonta, a także pamięci bohaterów Armii Krajowej i Żołnierzy Wyklętych. (…)

Inwestycja w reżysera przyniosła Partii nieocenione korzyści. Przekonanie o jego geniuszu zapadło w umysły na stałe. Autorzy, skądinąd światli, zarzucając autorytetowi fałszowanie historii, zastrzegają się jednocześnie: „no tak, ale to wielki artysta”. Nie zrezygnują z Wajdy ani z jego wykładu historii Polski, gdyż, jak pisał Zbigniew Herbert o zmarłym carze: „Trup przyrósł do złotego tronu, a z tronem wyrzucić go szkoda”. Kiedy w Sejmie RP czczono pamięć Wielkiego Artysty, Jarosław Kaczyński opuścił salę, ryzykując skandal. Ale tylko on jeden.

„Wielki artysta” produkował, zdaniem Słonimskiego, zamiast „chaty rozśpiewanej” „rozśpiewaną chałę”. Nie, to był artysta przeciętny, którego imię rozdęto przy pomocy usilnej reklamy i nakazanych zachwytów, pod kątem potrzeb politycznych nie tylko krajowych.

Polak, jeżeli nawet nie uczy się historii swojego kraju w szkole, to jednak później sięgnie po jakąś książkę, opracowanie historyczne i czegoś o własnej historii się dowie, zwłaszcza o tych problemach gorących, palących, dyskutowanych. Ale cudzoziemiec zajęty własnymi problemami, któremu miejscowe autorytety wmówiły, że Polak przedstawia historię Polski prawdziwie, będzie się upierał, że ta historia wygląda tak, jak ją wyczytał z filmów Wajdy. Wyjaśniono mu nie raz, że wielki artysta był co najwyżej tolerowany, prześladowany niemal w Polsce za swój rewizjonizm.

„Rotmistrz, czyli człowiek ze śniegu”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera Wnet”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze Wnet” nr 37/2017, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku Radia WNET na falach Radia Warszawa (106,2 FM) i Radia Nadzieja z Łomży (103,6 FM) oraz na www.radiownet.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Witta pt. „Rotmistrz czy człowiek ze śniegu” na s. 3 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Silva rerurm. Starzy Polacy tak tytułowali swoje zapiski: aforyzmy, myśli własne i cudze, z którymi żal się było rozstać

„Zamiast głowić się nad odpowiedzią, staraj się zrozumieć pytanie”. Od dawna staram się zrozumieć to zdanie i doszedłem do wniosku, że ono nie jest do zrozumienia, tylko do praktycznego stosowania.

Lech Jęczmyk

Może zainteresują Państwa takie krótkie kawałki, w moich notatkach zatytułowane Myśli luzem.

W swoich starych notatkach znalazłem taki zapisek: „Szukałem porządku i znalazłem chaos. Zrezygnowałem z dalszych poszukiwań i cieszyłem oczy oglądaniem chaosu. Po paru dziesięcioleciach dostrzegłem pod warstwą chaosu głębszy, prawdziwy porządek”.

A potem natknąłem się na takie zdanie z Lalki Prusa: „Zanurzał się w pozorny chaos rzeczy i wypadków, i na jego dnie znajdował porządek i prawo”.

To dziwne uczucie – wymyślić coś, a potem stwierdzić, że ktoś już to powiedział. To tak, jakby himalaista wspinał się na szczyt, przekonany, że to pierwsze wejście, a na górze znalazł ślady obozowiska. Początkowo człowiek złości się na tego Prusa, a potem cieszy się, że znalazł się w dobrym towarzystwie.

A swoją drogą, dla chrześcijanina takie „odkrycie” powinno być oczywistością: przecież Bóg, tworząc świat, zbudował go według swojego Logosu, czyli planu, porządku. Im uważniej oglądamy świat, tym więcej tego porządku dostrzegamy.

___________

Chwilami dość mamy tej całej polityki. Dla odmiany kawałek starożytnej poezji.

Kiedy przychodzi na świat dziecko,
Rodzina pragnie, żeby było inteligentne.
Ja, który na skutek swojej inteligencji
Miałem zrujnowane życie,
Mam nadzieję, że dziecko okaże się
Nieukiem i głupcem,
Dzięki czemu uwieńczy spokojne
I dostatnie życie
Stanowiskiem ministra.

Su Shih, poeta i polityk (1036–1101)

Cały felieton Lecha Jęczmyka pt. „Silva rerum”, znajduje się na s. 20 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl. Lech Jęczmyk wspólnie z Romanem Zawadzkim prowadzi także raz w tygodniu na Wolnej Antenie Radia Wnet audycje Akademii Wnet.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Lecha Jęczmyka pt. „Silva rerum” na s. 20 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeśli nadejdzie koniec świata, należy przyjechać do Wiednia i będzie się miało jeszcze dwadzieścia lat spokojnego życia

Wszyscy nasi kompozytorzy mają niezwykły talent do pisania pięknych melodii, które Polakowi jest łatwo zrozumieć, jest oczywiste, jak to zaśpiewać, frazować, a dla obcokrajowca nie jest to proste.

Antoni Opaliński
Marta Gardolińska

Dzisiaj muzyka klasyczna to właściwie jaka?

Trudne pytanie… Właściwie muzyka klasyczna to jest wciąż muzyka XVIII i XIX wieku, może początku XX… Szczególnie w Wiedniu, gdzie repertuar obraca się wokół utworów, które zostały napisane ponad 100 lat temu i są powtarzane na światowym poziomie. Poniekąd jest to taka sztuka muzealna. Oczywiście na świecie jest sporo współczesnych kompozytorów, którzy bardzo prężnie działają, ale pod tym względem Wiedeń jeszcze nie jest pionierem. Tutaj raczej przyjeżdża się, żeby poznać tradycję przekazaną w pewnym sensie „z ust do ust”, tradycję muzykowania, frazowania, kultury dźwięku. A jeżeli chodzi o nowości, to można zaczerpnąć wiedzy w różnych innych miejscach na świecie.

Czyli raczej jest to miasto konserwatywne niż miasto awangardy?

Jak najbardziej, zresztą myślę, że Wiedeńczycy zdają sobie z tego sprawę i są z tego dumni. Jest taka anegdota – jej bohater zmienia się w zależności od tego, kto opowiada. Według jednej z wersji był to Gustaw Mahler, który powiedział, że jeśli nadejdzie koniec świata, to należy przyjechać do Wiednia i będzie się miało jeszcze dwadzieścia lat spokojnego życia. Ponieważ tutaj wszystko się dzieje z opóźnieniem. Cokolwiek się zdarzy na świecie, w Wiedniu jeszcze chwilę potrwa, zanim wiadomość o tym przyjdzie, zanim Wiedeńczycy się zastanowią, czy im się to podoba i zdecydują się – być może – przyjąć tę zmianę. (…)

Jakie szczególne predyspozycje trzeba mieć – poza oczywiście talentem muzycznym, absolutnym słuchem – żeby zostać dyrygentem?

Mam wrażenie, że trzeba lubić ludzi, szczególnie w obecnych czasach. Dzisiaj profil każdego dyrygenta, w ogóle każdego, kto zarządza większą ilością ludzi, trochę się zmienił. Zarządzanie na zasadzie tyranii czy dyktatury nie ma racji bytu. Dużo się mówi o motywowaniu, tworzeniu właściwej atmosfery w zespole. Trzeba lubić ludzi, mieć dużo szacunku do nich, do ich umiejętności. Trzeba naprawdę bardzo kochać muzykę, mieć do tego ogromną pasję.

Jest to zawód trudny ze względu na wszystkie kwestie, które nie mają nic wspólnego z muzyką, np. sprawy organizacyjne, kwestie psychologiczne pracy z grupą, w której każdy ma swoje ego, rozwiązywanie konfliktów, organizację czasu. Jest dużo aspektów, które czasem powodują, że muzyka odpływa na drugi plan. Trzeba mieć mechanizm przypominania sobie, że jednak chodzi o muzykę, a wtedy cały stres się opłaca. (…)

Czy w muzyce można powiedzieć jeszcze coś nowego? Zwłaszcza w obszarze interpretacji klasyków wiedeńskich – przecież to było tyle razy grane, tylu geniuszy się tym zajmowało…

W pewnym sensie można. Tak jak we wszystkich innych obszarach, również w wykonawstwie muzycznym są trendy. Był trend przez większą część XX wieku, żeby te utwory „rozdmuchiwać” pod względem ilości wykonawców, robić z nich wielkie i ciężkie utwory. W tej chwili trend jest taki, żeby czytać, jak to było wykonywane wtedy, kiedy te utwory zostały napisane, stosować tak zwane wykonawstwo historycznie świadome.

Potem przyszły instrumenty bądź oryginalne, bądź tworzone obecnie, ale według XIX-wiecznych wytycznych. Czyli gramy na instrumentach, które mają zupełnie inne możliwości barwowe. Mozart nagrany pięćdziesiąt lat temu brzmi zupełnie inaczej niż wykonany w tej chwili.

Można się wczytywać w traktaty, dalej są odkrywane zagubione utwory, zagubione listy. To wciąż można robić. Z drugiej strony, zawsze trzeba sobie zadać pytanie, czy to o to chodzi, żeby było coś nowego. Może to tylko kwestia tego, żeby zagrać koncert dla kogoś, kto jeszcze tego nie słyszał.

Ważną rzeczą, zapominaną w dobie internetu i YoTube – jest wartość wykonania na żywo. Innym doświadczeniem jest koncert przeżyty w sali koncertowej, gdzie widzi się wykonawców, gdzie jest spore ryzyko błędu, co też dodaje emocji, a czym innym oglądanie na YouTube tego samego nagrania, które jest wyczyszczone i widzimy je przez ekran komputera. (…)

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Martą Gardolińską, polską dyrygentką mieszkającą i pracującą w Wiedniu, pt. „Wiedeń – miasto klasyki, któremu się nie spieszy”, znajduje się na s. 15 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Martą Gardolińską” na s. 15 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W czerwcu 2017 zostałem więźniem politycznym za spokojną wypowiedź: sędzia zachowuje się dziś tak, jak sędziowie w PRL-u

Właśnie wyszedłem z więzienia. Dlaczego w czasach dobrej zmiany zbrodniarze komunistyczni i najwięksi aferzyści pozostają bezkarni, a działacz opozycji niepodległościowej zostaje pozbawiony wolności?

Adam Słomka

W ostatnie święta Wielkanocne byłem uwięziony w Areszcie Śledczym w Mysłowicach za noszenie czapki legionowej oficera Związku Strzeleckiego na procesie o rzekome znieważenie pomnika ruskich okupantów. Sędzia Michał Fijałkowski ukarał mnie karą porządkową aresztu za naruszenie powagi sądu! Trzeba przyznać, że to oryginalny pretekst. Kara taka jest w naszych sądach wymierzana w ułamku sekundy, arbitralnie przez sędziego (zainteresowanego) i natychmiast wykonywalna!

Natomiast w początku czerwca zostałem ponownie umieszczony, tym razem w areszcie katowickim, na podstawie kary porządkowej wymierzonej za… następującą spokojną wypowiedz podczas tego samego procesu o pomnik ruskich okupantów: sędzia zachowuje się dziś tak jak sędziowie w PRL-u. (…)

Więzienie przywrócono obecnie jako standardową represję w ramach kar porządkowych, co stało się charakterystycznym precedensem w rękach kasty niezdekomunizowanych sędziów III RP, podobnym do ich własnych praktyk stosowanych w końcowym PRL-u czy obecnie na Białorusi. (…) kara pozbawienia wolności w trybie kary porządkowej jest po prostu na terenie Unii Europejskiej nielegalna – jest jednak u nas i w Bułgarii stosowana nadal. (…)

W areszcie w Katowicach byłem obecnie osadzony w celi numer 114 –najmniejszej celi tego obiektu, o powierzchni tak małej, że nie mieści się tam poza składanym, mocowanym do ściany łóżkiem nawet krzesło! Nic dziwnego, bo to były karcer: Gestapo, NKWD i UB. Siedzieliśmy tam na zmianę ze śp. Sławkiem Skrzypkiem (zginął w Smoleńsku/Katyniu), karani przez trepa sadystę pod zarzutem umieszczania zdjęcia generała Jaruzelskiego wyciętego z prasy gadzinowej PRL w miejscu „prowokacyjnym” czyli… na muszli klozetowej. Były to przejawy prywatnej wojny internowanej braci górniczej, a my jako najmłodsi dostaliśmy za nich karę karceru. Tak historia zatoczyła koło. Trafiłem w znajome mury po 35 latach. Ale zmiana jednak zaszła: zamiast gołych desek pojawił się materac.

Mam nadzieję, że środowiska patriotyczne dopilnują zamiany tego aresztu w muzeum ofiar terroru komunistycznego, wzorem obiektu z ulicy Rakowieckiej w stolicy.

Katowicki areszt jest jeszcze bardziej złowrogi: tutaj zamordowano bodaj największą grupę Niezłomnych-Wyklętych. Tutaj też przez całą II wojnę światową intensywnie mordowała AK-owców gilotyna gestapo. Każdorazowo, jak piszę z aresztów listy do sądów, dodaję na kopercie dopisek „z miejsca uświęconego krwią tysięcy patriotów zamordowanych przez sędziów PRL, NKWD i UB”.

Dotychczas żaden z moich oprawców nie poniósł jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyny. Ani ten, który zabił moją Mamę, Krystynę Słomkę (płk SB Z. Zygadło), ani sędziowie i prokuratorzy chroniący towarzysza pułkownika przed odpowiedzialnością karną, ani ten, kto internował nas siedemnastolatków, ani ten kto relegował mnie z wilczym biletem z liceum w 1982 roku, ani ten, kto nakazał wyrzucenie z pracy, ani ten, kto zasądził zaoczną eksmisję całej mojej rodziny z mieszkania, ani ten, kto uwięził kierownictwo KPN na 2 lata na Rakowieckiej (sędzia Andrzej Kryże), ani ci, którzy pobili mnie w szpitalu gruźliczym aresztu na Rakowieckiej do nieprzytomności (funkcjonariusze ZOMO przebrani przez SB w mundury Służby Więziennej PRL), ani ten, kto nakazał konfiskatę samochodu za przewożenie „nielegalnych” książek Miłosza i Piłsudskiego…

Żaden komunistyczny siepacz nie został pociągnięty do jakiejkolwiek odpowiedzialności – ani karnej, ani nawet dyscyplinarnej. Bezkarność tamtych zbrodni rodzi kolejne patologie w III RP, rozzuchwala nadzwyczajną kastę i ich złodziejsko-komunistyczne zaplecze.

Cały artykuł Adama Słomki pt. „Historia zatoczyła koło” znajduje się na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Słomki pt. „Historia zatoczyła koło” na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Legion Śląski Armii Krajowej. Tworzyli go polscy patrioci, uciekinierzy z Górnego Śląska po klęsce wrześniowej

Było to nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, w większości skupionych w Krakowie i okolicy. Zaczęto ich łączyć w struktury konspiracyjne, które stały się podstawą do sformowania Legionu Śląskiego AK.

Wojciech Kempa

Po klęsce wrześniowej wielu Górnoślązaków, byłych powstańców śląskich oraz osoby znane z aktywności społecznej i politycznej w okresie międzywojennym, w obawie przed terrorem niemieckim szukało schronienia w Polsce Centralnej. Po zakończeniu działań wojennych część z nich wróciła, ale sporo, obawiając się powrotu na Śląsk, pozostało na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Nie wiadomo, o jak licznej grupie mówimy. W grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Był to przy tym element głęboko patriotyczny. Największe skupiska uchodźców górnośląskich powstały w Krakowie i okolicy.

Do tego doszli ludzie wysiedleni w ramach akcji „Saybusch Aktion”, wśród których było wielu zaprzysiężonych żołnierzy ZWZ, a także ludzie, którzy uciekali przed aresztowaniami po kolejnych wsypach dziesiątkujących szeregi konspiracji na terenie Okręgu Śląskiego ZWZ/AK.

W efekcie w zachodniej części Okręgu Krakowskiego przebywało wielu polskich patriotów przybyłych na ten teren z ternu Górnego Śląska, Zagłębia i Podbeskidzia. Ludzi tych zaczęto łączyć w struktury konspiracyjne, które stały się podstawą do sformowania Legionu Śląskiego Armii Krajowej, który garnizonowo podlegał Komendzie Okręgu Kraków, a operacyjnie Komendzie Okręgu Śląsk i na wypadek powstania miał być przerzucony na teren Okręgu Śląskiego. (…)

A jakie zadania przewidziano dla Legionu Śląskiego Armii Krajowej? Zajrzyjmy do pracy Zygmunta Waltera-Jankego:

W ramach planu „W” – od ogłoszenia stanu czujności – Legion przechodzi całkowicie do dyspozycji komendanta Okręgu Śląskiego. W zależności od sytuacji albo weźmie udział w walce na miejscu i po jej pomyślnym zakończeniu przejdzie na Śląsk, albo – jeśli to będzie możliwe – w chwili wybuchu walk ruszy natychmiast na Śląsk, wymijając miejscowe ogniska walki.

Aby wykonać to przesunięcie szybko, zawczasu opracuje plan opanowania i wykorzystania środków motorowych. Ruch ten wykona siłami co najmniej jednego uzbrojonego batalionu. Z chwilą ogłoszenia stanu czujności komendant Okręgu Śląskiego przyśle rozkaz, na rzecz jakiego ogniska walki użyty będzie Legion Śląski, i oficera z grupą dobrze znających teren przewodników. […]

Ze względu na dużą liczbę oficerów i podoficerów Legion Śląski miał charakter formacji kadrowej. Z tego też powodu komendant Okręgu Śląskiego zamierzał wykorzystać batalion Legionu Śląskiego na rzecz ogniska walki Oświęcim, gdzie można było liczyć na udział w walce dużej liczby więźniów, uwolnionych po rozbiciu obozu. Kadra dowódcza byłaby tam wtedy potrzebna i pożyteczna. Obóz leżał blisko Krakowa, czas miał duże znaczenie, walka o Oświęcim byłaby trudna. Ten wzgląd również przemawiał za skierowaniem tam Legionu Śląskiego. Gdyby Legion okazał się niepotrzebny w Oświęcimiu, miał być użyty do walki o Bielsko, gdzie przewidywano duże trudności ze względu na niemiecki charakter miasta.

(…) wydaje się prawdopodobne, iż na bazie Legionu Śląskiego, uzupełnionego uwolnionymi więźniami KL Auschwitz, zamierzano sformować dywizję piechoty. (…)

W Legionie Śląskim, z uwagi na stojące przed nim zadania, istniała wyspecjalizowana grupa motorowa, która podlegała jej kwatermistrzowi por. Janowi Suchodolskiemu ps. Suchy.

Niezależnie od tego w rejonie masywu Babiej Góry i Pasma Policy operowała kompania partyzancka Legionu Śląskiego, którą dowodził kpt. Wenancjusz Zych ps. Dziadek, Szary. (…)

W roku 1943 została zorganizowana Wojskowa Służba Kobiet Legionu Śląskiego AK. Powstała ona na bazie ogniw Szarych Szeregów Chorągwi Śląskiej, które zorganizowano w Krakowie. Harcerki zostały przeszkolone na kursie przysposobienia wojskowego i podzielone na trzy specjalności: sanitarną, gospodarczą i łączności. Jak zaznacza Zygmunt Walter-Janke, ten ostatni dział wykorzystywany był do zadań bieżących. Między innymi na dziewczętach Wojskowej Służby Kobiet opierała się łączność z oddziałem partyzanckim.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Legion Śląski Armii Krajowej”, znajduje się na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Legion Śląski Armii Krajowej” na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spór o Puszczę Białowieską: bezinteresowni ekolodzy walczą ze złośliwymi gnomami, którym przewodzi minister Szyszko

Co każe poważnym naukowcom mijać się z prawdą? Nie mają w tym interesu materialnego. Najpewniej jest to efekt fobii antypisowskiej, na którą od lat cierpi znaczna część budżetowej inteligencji.

Henryk Krzyżanowski

Spór o Puszczę Białowieską rzekomi jej obrońcy próbują przedstawić jako walkę nauki z inżynierską ignorancją oraz konflikt między wyższą racją moralną a nikczemną chciwością.

Po jednej stronie mają być ekolodzy, czyli dobrzy i mądrzy ludzie, którzy najchętniej zostawiliby przyrodę swojemu biegowi. A po drugiej prof. Jan Szyszko i jego źli leśnicy – złośliwe gnomy, których zasadą postępowania jest „czyńcie sobie ziemię poddaną”.

Groteskowość tego obrazu staje się szczególnie wyraźna, gdy zobaczyć, jak chętnie owi szlachetni ekolodzy sięgają po demagogię czy wręcz fałsz. Oto przykłady zaczerpnięte z wypowiedzi „zielonych” ekspertów z profesorskimi tytułami. Zamieszcza je internetowy portal „OKO”, którym kieruje red. Piotr Pacewicz, znany skądinąd pogromca polskiego Ciemnogrodu.

– Puszcza Białowieska jest prawdziwym skarbem, jest bowiem lasem, „który nie został posadzony przez człowieka”.

Cóż, dotyczy to bardzo niewielkich jej części, których nikt nie ma zamiaru niszczyć. Zaś świerkowe lasy, o które toczy się spór, to zwyczajne leśne nasadzenia – jak dziś widzimy, bardzo niefortunne, ale to inna kwestia.

– Dzięki biologicznemu bogactwu Puszczy mamy zachowanego żubra.

Wolne żarty, już w szkole podstawowej uczono mnie, że żubr, wytępiony w czasie I wojny światowej, został ponownie wprowadzony do Puszczy w okresie międzywojennym. Zresztą teraz ten żubr sprawia kłopoty, bo Puszcza zrobiła się dla niego za mała. (…)

Cały felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Puszcza jako wspólne zadanie” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Puszcza jako wspólne zadanie” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym”. Wspomnienie o Zofii Pogonowskiej „Elce” (1929–2017)

Wszystko, co jej zostało po nader skromnym zaspokojeniu potrzeb osobistych, oddawała stołówkom dla bezdomnych, hospicjom, niepełnosprawnym. Miała Boży wzrok i widziała to, czego inni nie dostrzegają.

Jerzy Banak, Iwona Niemyjska

Przyjaciele, dla których była „naszą Zosieńką”, w nekrologu napisali o niej: „działaczka solidarnościowa, niezłomnie walczyła o Polskę polską i katolicką, v-ce Przewodnicząca Kongresu Polonii Szwedzkiej, niestrudzona organizatorka pomocy represjonowanym przez układ magdalenkowy, obrończyni Krzyża Smoleńskiego, nasz Drogowskaz i Światło”. (…)

Niezwykła wrażliwość na ludzką biedę sprawiała, że śp. Zofia była człowiekiem czynu, akcji, działania – daleka od próżnego dyskutowania, deliberacji, polemik, pustosłowia. Dla niej zawsze liczył się konkretny człowiek. Trzeba działać, pomagać, trzeba dać: na to, na tamto; trzeba wesprzeć.

Otoczenie, w którym się znalazła nawet przypadkowo, od razu szczegółowo informowała, gdzie dzieją się dobre inicjatywy, które trzeba konkretnie wesprzeć, gdzie jest sierociniec, któremu trzeba pośpieszyć z pomocą (np. w Rudniku nad Sanem), a gdzie wioska dla niepełnosprawnych (np. w Kałkowie). Potrafiła inicjować zbiórki ad hoc – nawet przy stole świątecznym. Zawsze coś chciała robić, być użyteczną, organizować, czynić dobro. (,,,)

Bogatą osobowość naszej Zosieńki ukształtował w niej dom rodzinny i tradycje patriotyczne rodzin: Marcinkowskich (ze strony ojca) i Okieńczyców (ze strony matki), sięgające naszych powstań narodowych. Pani Zofia – w zachowanych notatkach – tak opisywała swoje dzieciństwo i wczesną młodość:

Dzieci wojny nie miały normalnego dzieciństwa, wszystkie (mówię o Zagnańsku i okolicach) chciały walczyć o Polskę, a nawet za nią zginąć. W okolicy działały dwie partyzantki – Armia Krajowa i Narodowe Siły Zbrojne. Starsi koledzy poszli walczyć z bronią w ręku. My, trzynasto–czternastoletnie też chciałyśmy się na coś przydać. Grupa NSZ zorganizowała mały oddział NSZ – brałyśmy udział w szkoleniu na temat udzielania pierwszej pomocy. Wyszywałyśmy orzełki na czerwonych podkładkach dla oddziału żołnierzy NSZ, rozprowadzałyśmy różne gazetki, znaczki i czekałyśmy, by dorosnąć i naprawdę walczyć o Polskę…

Piszę o tym tak dużo, bo właśnie te najwcześniejsze lata zaważyły na całym moim życiu. Mój ojciec był w Legionach – bardzo się tym interesowałam, do szkoły podstawowej chodziłam w małych, wiejskich szkółkach – nauczycielami byli różni ludzie, większość stanowili wspaniali polscy patrioci. (…)

Refrenem życia śp. Zofii były słowa „trzeba dawać, trzeba pomagać”. Sięgała nimi do sedna ewangelii, do samego Chrystusa, który też po wielekroć powtarzał to „trzeba” – „trzeba, aby Syn Człowieczy cierpiał (…) aby został wydany… (Łk 9,22; 9,44). (…)

Już jako młoda dziewczyna, niemal jeszcze dziecko – jak wielu jej rówieśników w tamtym czasie – musiała cierpieć dla Polski i dla sprawy. W swoich wstrząsających wspomnieniach zatytułowanych Nocne majaki, przytoczonych we wspomnianej książce Barbary Jachimczak, 17-letnia Zosia zapisała: W Suchedniowie w kwietniu 1946 r. na przedstawieniu jakiegoś objazdowego teatrzyku wpadli wojskowi, wyciągnęli z sali sporo ludzi, zabrali także mnie i ciężarówką zawieźli do budynku Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach. Te przeżycia były tak przerażające, strach tak się tak wsączył w moją duszę, że po latach nie umiem określić dokładnie okresu mojego tam pobytu. (…)

Wypuścili mnie do domu stłamszoną i rozbitą psychicznie. Zagrozili, że gdy pisnę słówko na temat mego tam pobytu, przyjdę na dalszy ciąg. A poza tym miałam polecenie, by słuchać, co mówią ludzie i za miesiąc przyjść do nich na rozmowę. (…) Bałam się nocy, bałam się w dzień. Unikałam ludzi, nie rozmawiałam nawet z koleżankami.

Kiedy czekałam na peronach, miałam zawsze w ręku książkę, choć często nie wiedziałam, co czytam. Mówiłam sobie, że jeśli chcą wiedzieć, co ludzie mówią, to niech sami słuchają, a ja od wszystkich będę z daleka. Po miesiącu pojechałam do Kielc, jak kazali, i powiedziałam, że nic nie wiem, z nikim nie rozmawiałam. Nie dostałam żadnego nowego nakazu. Byłam dla nich zbyt marnym łupem…

Do dziś nie mogę oglądać niektórych filmów ani czytać książek z opisami prześladowań, tortur, znęcania się nad ludźmi czy zwierzętami. Natychmiast drętwieję, czuję się jak sparaliżowana. Nie umiem też wybaczać, oczywiście tym, którzy przez prawie pół wieku znęcali się fizycznie czy psychicznie nad niewinnymi, bezbronnymi ludźmi tylko dlatego, że mieli inne poglądy polityczne. Bałam się przez wiele lat. Miałam uraz na tle tego strachu. (…)

Cały artykuł Jerzego Banaka i Iwony Niemyjskiej pt. „Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym” znajduje się na s. 19 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Banaka i Iwony Niemyjskiej pt. „Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym” na s. 19 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy cywilizacja techniki i handlu, rozprzestrzeniona zwycięsko na cały świat, jest rzeczywiście europejską kulturą?

Zachód chwalebnie próbuje otworzyć się, pełen zrozumienia, na zewnętrzne wartości, ale nie kocha już siebie; w swojej własnej historii widzi obecnie tylko to, co jest godne ubolewania i destrukcyjne.

Joseph Ratzinger

W naszym współczesnym społeczeństwie, dzięki Bogu, ktokolwiek zhańbi wiarę Izraela, jego obraz Boga lub jego wielkie osobowości, zostaje ukarany. Kto gardzi Koranem i podstawowymi przekonaniami islamu, zostanie również ukarany. Tymczasem w odniesieniu do Chrystusa i tego, co jest święte dla chrześcijan, wolność opinii wydaje się być dobrem najwyższym, a jej ograniczanie wydaje się zagrażać lub nawet niszczyć tolerancję i wolność w ogóle. (…)

A w zasadzie jaka jest nasza kultura, co z niej pozostało? Czy cywilizacja techniki i handlu, rozprzestrzeniona zwycięsko na cały świat, jest rzeczywiście europejską kulturą? Czy raczej nie narodziła się ona w sposób posteuropejski, wraz z końcem starożytnych kultur europejskich? Widzę tutaj paradoksalną współbieżność. (…)

Europa, dokładnie w tej swojej godzinie maksymalnego sukcesu, zdaje się być opustoszała wewnętrznie, w pewnym sensie sparaliżowana przez kryzys w swoim układzie krążenia, kryzys, który naraża jej życie na niebezpieczeństwo; szukająca ratunku w przeszczepach, które nie pomagają, lecz niszczą jej tożsamość.

Do tego wewnętrznego braku podstawowych sił duchowych przystaje fakt, że – nawet etnicznie – Europa wydaje się zmierzać ku końcowi. Istnieje zadziwiający brak pragnienia przyszłości. Dzieci, które są przyszłością, postrzegane są jako zagrożenie dla teraźniejszości. Myśli się, że zabierają one coś z naszego życia. Nie są one postrzegane jako nadzieja, lecz raczej jako ograniczanie teraźniejszości. (…)

Musimy zmierzyć się z pytaniem, co może nam zagwarantować przyszłość i przenieść żywą wewnętrzną tożsamość Europy przez wszystkie historyczne metamorfozy? Albo nawet jeszcze prościej – co zapewni, na dzisiaj i na jutro, przekazywanie ludzkiej godności i egzystencję odpowiadającą takiej godności? (…)

Prawie nikt w dzisiejszych czasach nie zaprzeczyłby bezpośrednio pierwszeństwu ludzkiej godności i podstawowych praw człowieka nad wszystkimi politycznymi decyzjami. Okropności nazizmu i jego rasistowskie teorie są wciąż zbyt świeże. Ale w konkretnym obszarze tzw. postępu medycyny istnieją bardzo realne zagrożenia dla tych wartości: czy to gdy pomyślimy o klonowaniu, czy o konserwacji ludzkich płodów w celach transplantacji, czy o całej dziedzinie manipulacji genetycznej. Nikt nie może ignorować stopniowej erozji ludzkiej godności, która nam tu zagraża.

Do tego należy dodać wzrost migracji ludności, nowych form niewolnictwa, handlu ludzkimi organami. Zawsze obiera się dobre cele, aby usprawiedliwiać to, co jest nie do usprawiedliwienia. Istnieje kilka stałych i trwałych zasad w Karcie Praw Podstawowych, z których możemy być zadowoleni, ale kilka spraw zostało ujętych zbyt ogólnikowo. I to właśnie naraża na niebezpieczeństwo powagę zasady, o której mówimy.

Drugim elementem, w którym pojawia się tożsamość europejska, jest małżeństwo i rodzina. Monogamiczne małżeństwo jako podstawowa struktura relacji między mężczyzną a kobietą i jednocześnie jako komórka tworząca wspólnotę państwową, wywodzi się z wiary biblijnej. Dało to zarówno Europie Zachodniej, jak i Europie Wschodniej własne, szczególne oblicze i własne, szczególne człowieczeństwo. I dokładnie dlatego ta forma wierności i wyrzeczenia musiała być w kółko zdobywana, z ogromnym wysiłkiem i cierpieniem. Europa nie byłaby dłużej Europą, jeśli ta podstawowa komórka jej struktury społecznej miałaby zniknąć albo zostać zasadniczo zmieniona. (…)

Ostatni punkt dotyka kwestii religijnej. Nie chcę wchodzić w złożone dyskusje ostatnich lat, a skupić się tylko na jednym aspekcie, który jest podstawowy dla wszystkich kultur: szacunek dla tego, co drugi uważa za święte, a w szczególności poszanowanie sacrum w najwyższym tego słowa znaczeniu: dla Boga, dla czegoś, co słusznie możemy przyjmować, że możemy odnaleźć nawet w tym, kto nie jest skłonny wierzyć w Boga. Gdziekolwiek tego szacunku się odmawia, coś podstawowego w społeczeństwie zostaje utracone.

Cały artykuł Josepha Ratzingera pt. „Europa nienawidzi siebie” znajduje się na ss. 2 i 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Josepha Ratzingera pt. „Europa nienawidzi siebie” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego