17 marca Irlandczycy na całym świecie obchodzą każdą rocznicę narodzin dla nieba św. Patryka jako swoje święto narodowe

Św. Patryk prowadził chrystianizację Irlandii pokojowo, mozolnie, ze zrozumieniem dla tradycyjnych, celtyckich wierzeń, które dogłębnie poznał podczas swojego pierwszego pobytu na Zielonej Wyspie.

Tomasz Szustek

Patryk, przyszły święty i patron Irlandii, urodził się około 385 roku jako Magonus Sucatus, w rodzinie rzymskiego urzędnika, gdzieś na terenie Anglii lub Walii, które wchodziły w skład już wtedy chrześcijańskiego Cesarstwa Rzymskiego.

Pomnik św. Patryka u stóp góry Croagh Patrick | Fot. T. Szustek

Pierwsza wizyta św. Patryka w Irlandii nie była ani dobrowolna, ani przyjemna. Został on w wieku 16 lat porwany przez piratów irlandzkich i przez sześć długich lat zmuszany do niewolniczej pracy jako pasterz na północy wyspy. Po latach opresji zdecydował się na dramatyczną ucieczkę. Udało mu się dostać na statek płynący do Galii (dzisiejsza Francja), skąd po długiej tułaczce wrócił w rodzinne strony. Nie został tam jednak długo, bo podczas snu miał objawienie, w którym Bóg wezwał go na misję do Irlandii. Posłuszny temu wezwaniu, udał się najpierw do Galii, gdzie pobierał nauki, uzyskał święcenia kapłańskie, następnie biskupie i ruszył na Zieloną Wyspę. (…)

Zachowało się stosunkowo dużo opowieści i anegdot o św. Patryku. Najbardziej znana jest oczywiście ta o wypędzeniu z wyspy węży, symbolizujących zło (niektórzy chcieliby tłumaczyć tym nieobecność kretów na wyspie, ale źródła pisane nic o tym nie wspominają). Inna przekazywana przez pokolenia historia opowiada, jak objaśniał zagadnienie jedności Trójcy Świętej na przykładzie trójlistnej koniczyny.

Równie znana jest opowieść o wizycie Patryka na górze nazwanej później jego imieniem – Croagh Patrick w hrabstwie Mayo. Przebywał tam, jak Jezus na pustyni, 40 dni, poszcząc i modląc się, pośród demonów, które nękając go nieustannie, chciały złamać jego wiarę. Góra jest od wieków celem corocznych pielgrzymek pobożnych Irlandczyków. Wiele osób, jak nakazuje tradycja, wchodzi na szczyt boso, na pamiątkę cierpień, jakich doznał w tym miejscu ich patron.[related id=33991]

(…) Przed św. Patrykiem w Irlandii działali także inni misjonarze, np. św. Declan, ale to Patrykowi przypisuje się największy udział w chrystianizacji Wyspy. Po całej Irlandii rozsiane są miejsca, które tradycyjnie wiąże się z jego obecnością. Są to święte studnie, głazy, wysepki, kaplice.

Św. Patryk pod koniec życia opisał swoje uwieńczone sukcesem dzieło chrystianizacji Szmaragdowej Wyspy w „Wyznaniu” i niedługo po tym umarł – 17 marca 461 roku. W hołdzie swojemu patronowi Irlandczycy na całym świecie obchodzą hucznie każdą rocznicę tego wydarzenia jako swoje święto narodowe.

Cały artykuł Tomasza Szustka pt. „Wspomnienie św. Patryka. 17 marca Irlandczycy czczą pamięć swojego patrona” znajduje się na s. 20 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Szustka pt. „Wspomnienie św. Patryka. 17 marca Irlandczycy czczą pamięć swojego patrona” na s. 20 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Alzheimer Szamira zdecydował o obecnych stosunkach polsko-żydowskich? / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 57/2019

Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog.

Andrzej Jarczewski

Alzheimer Szamira

W roku 1989 ówczesny premier Izraela – Icchak Szamir – wypowiedział zdanie, które później było wielokrotnie cytowane: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Oburzamy się na takie fałszywe generalizacje, ale nie pamiętamy, że powiedział to starzec 74-letni, mocno już dotknięty chorobą Alzheimera. Niestety, później cytowali to ludzie młodzi i zdrowi, ostatnio Israel Katz – minister spraw zagranicznych Izraela.

Gdy w polityce dzieje się coś niepojętego, gdy dorośli ludzie zachowują się jak dzieci, gdy zdrowi mówią jak chorzy, trzeba czasem zmienić perspektywę z politycznej na medyczną. Wtedy będzie łatwiej takie zachowania zrozumieć i odpowiednio zmodyfikować to, co możliwe: własne postępowanie. Nie cudze, bo to niemożliwe. Piszę to z perspektywy działacza alzheimerowskiego, który wraz z żoną zakładał pierwsze stowarzyszenia alzheimerowskie na Śląsku w latach dziewięćdziesiątych i który w wielu rodzinach, a najpierw w swojej, widział destrukcyjne oddziaływanie tej choroby. Moja żona nadal prowadzi alzheimerowski telefon zaufania, ale nie rozsiewa taniego optymizmu. „Każde dzisiaj jest lepsze od jutra” – tak niestety musi mówić tym, którzy jeszcze nie wiedzą, a później w szczegółach wyjaśnia, co to znaczy dla rodziny.

Alzheimer w polityce

Icchak Szamir (1915–2012) był premierem Izraela w latach 1983–1992 (z dwuletnią przerwą). Natomiast najsławniejszym politykiem, u którego stwierdzono chorobę Alzheimera, był rówieśnik Szamira, prezydent USA w latach 1981–1989, Ronald Reagan (1911–2004).

Reagana wspominamy jako wielkiego przyjaciela Polski i jednego z najznamienitszych przywódców światowych. Szamira tak nie wspominamy. On nie wymyślił rasistowskiego sloganu o polskiej matce. Przed nim podobnie mówiło wielu, ale Szamir to uświęcił, nobilitował jako premier i dał tym placet: powtarzajcie, cytujcie!

Szamir pełnił jeszcze inne funkcje państwowe, ale jego otoczenie widziało postępy choroby (narastającą agresywność) i powoli odsuwało go od jakichkolwiek decyzji, by w końcu umieścić go w specjalnym zakładzie opiekuńczo-leczniczym i odseparować od dziennikarzy.

Kadencyjność władz demokratycznych uchroniła wiele państw od skutków rządów alzheimerowskich, typowych, jak się zdaje, dla gerontokracji późnego ZSRR. Niejedno imperium upadło tylko dlatego, że wielki władca utracił władzę nad własnym umysłem. Choroba Alzheimera ma różny przebieg i na sto procent może być zdiagnozowana dopiero po śmierci pacjenta. Wcześniej jednak pojawiają się charakterystyczne symptomy. Przede wszystkim – umysł się zamyka, nie kojarzy informacji, żyje we własnych wspomnieniach i urojeniach.

Operowanie kategorią „winy”

U Szamira chorobę Alzheimera zdiagnozowano około osiemdziesiątki. Co to znaczy? Ano, że choroba znajdowała się już w bardzo zaawansowanym stadium. Wyłączeniu uległo 70–80 procent połączeń między komórkami w mózgu.

Wcześniej po prostu nie dało się tego stwierdzić, a już na pewno nie pozwalały na to metody diagnostyczne końca XX wieku. Nasz mózg potrafi sobie kompensować nawet znaczne ubytki, ale każde obejście martwego punktu zmienia bieg myśli. Nadal jeszcze wiele rzeczy rozumiemy, dobrze mówimy, sporo potrafimy wykonać, ale już nie tak samo.

Wyobraźmy sobie, że w mieście zerwał się jeden z pięciu mostów przez rzekę. Zmartwienie niewielkie; potrafimy przejść innym mostem. Zajmie nam to jednak więcej czasu, a po drodze zobaczymy inne krajobrazy, spotkamy innych ludzi, o czym innym pomyślimy. A teraz wyłącza się z ruchu drugi most, trzeci, czwarty…

Chory nie zdaje sobie sprawy, co się z nim dzieje. Jego mózg sam znajduje obejście każdego problemu, ale już nie każdy – dawniej łatwy – problem potrafi rozwiązać. Zewnętrzny obserwator zauważy najpierw zanik pamięci świeżej. Chory doskonale pamięta różne zdarzenia z dzieciństwa, ale coraz trudniej znaleźć mu klucz do mieszkania albo pieniądze, co wiąże się zwykle z oskarżeniami, że ktoś go okradł. Podejrzenie pada na osobę bliską, bo innych już w pamięci nie ma.

I tu dochodzimy do najpowszechniejszego i społecznie najważniejszego symptomu: do agresji. Chory odczuwa nieokreślony niepokój, ale go nie rozumie. Obawia się, że jacyś „inni” robią coś przeciw niemu, utrudniają mu życie, chowają przedmioty, zabraniają pewnych czynności. Ktoś musi być winien, ktoś zewnętrzny, ktoś, kogo chory dobrze zna. „Na pewno nie ja!”. Początkowe objawy: 1) zaniechanie prób rozwiązywania problemów, 2) stygmatyzowanie znanych choremu osób i 3) operowanie kategorią „winy”. Zawsze: cudzej „winy”.

Alzheimer – choroba społeczna

Gdy Szamir wypowiadał swój pogląd na temat mleka polskich matek, był już na tym właśnie etapie. Cała narracja snuła się sama w chorym mózgu starego człowieka. Wielu alzheimeryków osiąga wtedy szczyty płynności mowy. Wypowiadają się bez żadnych hamulców, brzmi to niezwykle przekonująco i w pewnym sensie logicznie, bo chory koncentruje się tylko na dowodzeniu jednego: cudzej winy.

A to, co na kolejnym etapie mówią chorzy na alzheimera, jeży włos na głowie (wyraz „alzheimer” pisany małą literą znaczy tyle, co „choroba Alzheimera). Słyszałem tak straszne opowieści i oskarżenia, że gdyby uwierzyć w jeden procent tego słowotoku, słuchacz mógłby zwariować. Niestety – niektórzy naprawdę wariują i powtarzają zdania, których powtarzać nie wolno.

Na alzheimera się nie umiera. Reagan żył 93 lata, Szamir aż 97. Co więcej – chory nie cierpi, jeśli nie liczyć naturalnych boleści, związanych z innymi chorobami lub po prostu z narastającym niedołęstwem. Cierpi otoczenie. W zwykłym społeczeństwie największe obciążenie spada na rodzinę, która przez długie lata nie zdaje sobie sprawy ze zmian, jakie choroba czyni w głowie osoby do niedawna przecież bardzo odpowiedzialnej i mądrej. To jest choroba społeczna. Cierpią bliscy, a najbardziej ci, którzy kochają chorego.

Intelektualne pożegnanie

O różnych zagadnieniach alzheimerowskich pisałem wielokrotnie. Tu przytoczę fragment z książki Prawda po epoce post-truth (2017).

»Przychodzi w końcu dramatyczny moment „intelektualnego pożegnania”. Osoba chora w dalszym ciągu jest naszym ukochanym dziadkiem czy mamą, ale zdajemy sobie sprawę, że nie ma sensu o niczym jej informować, bo za chwilę i tak zapomni albo coś przekręci i wywoła awanturę. Musimy jednak jakoś chronić rodzinę, narażoną na trudną do zniesienia presję i ciężką atmosferę. Zauważamy, że do agresywnego chorego nie docieramy żadnym argumentem… Jak żyć w takim domu?

Ratuje nas „intelektualne pożegnanie” i zrozumienie, co to dla nas znaczy: że dialog jest niemożliwy, że tylko przysparza nam cierpień. Na każde pytanie odpowiadamy niekoniecznie zgodnie z prawdą obiektywną, ale zgodnie z interesem osoby chorej i zgodnie z dobrem rodzinnej wspólnoty. Nie ma już zapotrzebowania na prawdę! Chory nie podejmuje żadnych decyzji na podstawie nowych informacji, bo tych informacji już nie przyjmuje. W myślach ma tylko „wyspy pamięci”: wspomnienia z dzieciństwa i te emocje, ukryte w najstarszych (filogenetycznie) zakamarkach mózgu, które najpóźniej ulegają zanikowi. A na zewnątrz – agresja na przemian z apatią: jedyne dostępne formy reakcji na zagrożenie, czyli na każdą zmianę.

W tych kategoriach (twoja wina i mój strach) chory ocenia każdy, nawet najbardziej przyjazny i pomyślny dlań czyn opiekuna, każde słowo. Jakiż sens miałby dialog w takich okolicznościach? Nie prawda jest wtedy ważna, lecz troska i opieka. I miłość. Trudna, bolesna, wymagająca poświęceń i ciężkiej pracy. Rzeczowniki dawno uleciały z pamięci. Pozostały jeszcze pierwsze, poznane w dzieciństwie czasowniki: ‘siadaj’, ‘wstań’, ‘zjedz to’ i tylko one służą komunikacji. Tu prawda nie pomaga. Tu informacja prawdziwa szkodzi! Cóż więc w takiej sytuacji mają robić weredycy, uważający prawdę za wartość najwyższą, wewnętrznie zmuszeni, by wygarnąć każdemu, co o nim myślą? Odpowiem delikatnie: powinni… nie wygarniać, bo sprawa ich przerosła.

Dialog jest faktycznie wielką wartością, ale tylko w środowisku ludzi dążących do prawdy.

Gdy wyląduję na bezludnej wyspie, mogę stwierdzić, że piasek jest sypki, a woda mokra. Zjem banana i powiem, że jest smaczny. Zobaczę ptaka i zawołam: „pięknie latasz!”. Wszystko to będzie prawdą. Ale… czy cokolwiek się poprawiło na tym świecie, gdy to powiedziałem? Czy coś się pogorszyło? Gdy moim rozmówcą jest woda, ptak czy banan – kategoria dialogu jest nierelewantna. Nie przekonam piasku, nie wyjaśnię niczego wodzie, nie znajdę wspólnego języka z ptakiem. Muszę robić to, co do mnie należy: budować arkę. Ale nawet Noe nie rozmawiał z ptakami. I nie liczył na wdzięczność uratowanych. Przygotowywał się do nieuniknionego«.

Dziś lepsze od jutra

Analogia nie jest metodą rozwiązywania problemów, ale stanowi cenną inspirację. Tu pozwala zauważyć, że bicie głową w mur jest nieskuteczne i bezcelowe. Istnieją sytuacje, gdy żadne nasze wysiłki, podejmowane w dobrej wierze i z nawet dużą ofiarnością, niczemu dobremu służyć nie mogą. Nie dlatego, że się za mało staramy lub popełniamy jakiś błąd. Nie. Po prostu głowa nie jest właściwym narzędziem do rozbijania muru, a rozmowa z chorym na alzheimera, nawet rozmowa najserdeczniejsza, musi przynieść fatalne wyniki. Taka po prostu jest natura danej rzeczy. Mur jest za twardy na głowę, a alzheimeryk każdy dialog potraktuje jako atak na swoją rozpadającą się integralność. I nic tu nie zmienimy.

Tę analogię biorę pod uwagę w analizie stosunków polsko-izraelskich. Właśnie gdy to piszę (20 lutego 2019), dowiaduję się o masowo rozpowszechnianej w Izraelu fałszywej wiadomości o rzekomym zniszczeniu nagrobków na cmentarzu żydowskim w Świdnicy. Fake newsa podesłały jakieś „polskie” portale. Izraelskie media natychmiast to rozpowszechniły, a po interwencji naszego ambasadora powoli to dementują. Ale niesmak pozostanie. I pozostanie skłonność do grania kartą antypolską w kampaniach wyborczych. Widocznie przysparza to komuś głosów, a skoro tak – to dopóki Izrael będzie państwem demokratycznym, podobne ataki będą nieuniknioną częścią życia politycznego w tym kraju. Tego się nie da zmienić.

Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog. Musimy przekonać do swoich racji tylko… cały świat. I nie wystarczą słuszne reakcje na taką czy inną prowokację. Nie wystarczą działania reaktywne. Muszą być długofalowe programy preaktywne, wyprzedzające spodziewane zagrożenia. Jeżeli w tej sprawie nie nastąpi przełom, powtórzy się to, co mówimy opiekunom chorych na alzheimera: „Każde dziś jest i tak lepsze od jutra”!

Prawda nie zwycięża sama

Co jeszcze musi się stać, by polskie władze przestały polegać na darmowej działalności amatorów i wyasygnowały poważniejsze środki na pracę nad prawdą?

Pisałem o tym m.in. 11 lat temu w książce o prowokacji gliwickiej Provokado (2008). Była to pierwsza polska praca na ten temat, oparta na badaniach, a nie mniemaniach. Wcześniejsze publikacje, w tym 10 wydań Bożego igrzyska Normana Daviesa – to powielanie całkowicie błędnych narracji niemieckich i amerykańskich. W Provokado opisałem też doświadczenia zdobyte w kontaktach z dziesiątkami tysięcy gości z różnych państw (również z Izraela), odwiedzających Radiostację Gliwice, w której urządziłem muzeum w roku 2003 i którą prowadziłem do roku 2016. Książka jest już niedostępna, więc przytaczam poniżej wybrany fragment.

»Od wieków – metodą stosowaną już przez Krzyżaków – różni politycy robią Polsce złą prasę wszędzie tam, gdzie dysponują przekupnymi piórami, wydawnictwami lub wpływami swoich tajnych służb. Niekiedy zakłamują historię wprost, kiedy indziej tylko manipulują prawdą. Tak też od czasów co najmniej Woltera czynią korumpowani przez Berlin i Moskwę filozofowie, historycy i literaci francuscy, a i paru polskich pismaków grywa w tej trupie. Działają jak w sądach adwokaci morderców. Przedstawiają ofiarę zbrodni w najgorszym świetle, poniżają, czynią ją współwinną, a nawet – główną winowajczynią.

Francuzi do tej pory nie powiedzieli wyraźnie i jednoznacznie: „Tak, Wolter był płatnym agentem carycy Katarzyny II i pruskiego Fryderyka II. Agentem wpływu na opinię publiczną. Za rosyjskie i niemieckie pieniądze pisał po francusku antypolskie paszkwile, przygotowując Zachód do zaakceptowania rozbiorów Polski. Przepraszamy Polskę za Woltera, Diderota i za tysiące ich naśladowców, którzy nie pogardzili moskiewskim złotem, sypanym obficie za szkodzenie Polsce. W przyszłości nie dopuścimy, by obcy płatni agenci kształtowali myśli Francuzów”.

Obraz Polski w naukowym piśmiennictwie anglojęzycznym i francuskim, nie mówiąc już o rosyjskim, izraelskim i niemieckim, jest katastrofalny. I nie widać naszej aktywności, by coś w tej sprawie zmienić trwale.

Oburzamy się, gdy ktoś po raz kolejny w ochoczo kolaborującej z niemieckimi nazistami Francji, Belgii, Holandii czy gdzie indziej przypisze nam niemieckie obozy zagłady. Zawsze wtedy jakiś Polonus pisze sprostowanie, które bywa po miesiącu drukowane maczkiem na siedemdziesiątej siódmej stronie albo i nie bywa.

Pytam, co robią polskie władze (bo historycy zrobili, co do nich należy), by w podstawowych dziełach naukowych – traktowanych na całym świecie jako źródło przez popularyzatorów, publicystów i autorów podręczników – otóż pytam: co robią Polacy, żeby tam znalazła się prawda o Polsce?!

Protestujemy, gdy pojawią się kłamstwa. Powtarzamy groźny idiotyzm, że niby „prawda zawsze zwycięży”. A ja pytam – jaką bronią zwycięży, jakim narzędziem? Ile prawda ma bomb atomowych?!

Prawda nie zwycięża nigdy. Czasami wychodzi na jaw; rzadko w porę. To my możemy zwyciężyć prawdą. Ale nie wtedy, gdy pozostawimy ją w osamotnieniu i każemy jej walczyć za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami. Książkami, filmami, konferencjami, spektaklami, koncertami rockowymi, multimediami, internetami, grami komputerowymi i nieustannymi staraniami o obecność naszej prawdy w cudzej telewizji. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi. Bo nie jesteśmy. Ale dlatego, że nie jesteśmy gorsi. Bo nie jesteśmy!

Musimy stale produkować, ofiarowywać światu i z całym zaangażowaniem promować prawdziwy i wartościowy wsad medialny. Nie reklamówki lub nie tylko to. Chodzi o dzieła kultury wysokiej i popularnej.

Chodzi o stały i prawdziwy przekaz, że Polska istnieje i że to jest dobre dla świata. W przeciwnym razie zwycięży przekaz cudzego kłamstwa lub cudzej prawdy. Bo wcale nie jest prawdą, że cudza prawda jest zawsze nieprawdą; podobnie jak nieprawdą jest, że prawdą jest każde zaprzeczenie nieprawdy.

W wielu miejscach narasta konflikt, który – jak tragedia antyczna – buduje się na przeciwstawieniu dwóch (czasem wielu) prawd równorzędnych. Obydwie prawdy prawdziwe, wzajemnie sprzeczne i do końca niepokonane, no bo – skoro prawda miałaby zwyciężyć, to której przypadnie wieniec, gdy obydwie równe? Tak więc prawdy nie zwyciężają, a klęskę ponoszą ich leniwi i skąpi, a przez to bezbronni, wyznawcy.

Nie można też lekceważyć mediów brukowych. One docierają do takiego czytelnika, który właśnie z brukowców i ekranów czerpie całą wiedzę o świecie. To ten czytelnik reaguje na polską obecność w swoim kraju, a co pewien czas wybiera swój parlament, biorąc pod uwagę również deklarowany przez kandydatów stosunek do Polski. Te deklaracje kształtują później politykę rządów.

Prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing. O smak, zapach, kolor i lekkostrawność! Prawda ma nie truć. Prawda ma uwodzić! Wszyscy jesteśmy podatni na uwodzenie. Jeśli nie uwiedzie nas prawda – zrobi to kłamstwo. Jeśli nie uwiedzie nas prawda propolska – zrobi to prawda antypolska.

Liczmy się z tym, że za jakiś czas z całym przekonaniem głoszone będą takie oto poglądy: „polscy naziści są winni, bo wywołali wojnę, a Rosjanie uratowali umęczony amerykańskimi bombami naród niemiecki przed wypędzeniem do Polski i zagazowaniem przez polskich antysemitów”.

Elementy takiego światopoglądu dostrzegam każdego dnia wśród odwiedzających Radiostację Gliwice. Jeżeli tolerancja wobec fałszywej wiedzy zwycięży w nas dbałość o dobre imię Polski – taki właśnie lub podobny myślowy śmietnik „ogarnie ludzki ród”«.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira”, znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W naszej części Europy mamy te same problemy dotyczące mediów i wolności słowa, i prawie nic o nich nawzajem nie wiemy

Szczególnie niepokojące jest to, iż stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpanie wiedzy o stanie wolności mediów – nawet u bliskich sąsiadów – z raportów międzynarodowych organizacji.

Jolanta Hajdasz

Chorwacja: „Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu”, Rumunia: „Nasze społeczeństwo jest konserwatywne, ceni tradycję i rodzinę, a media u nas są liberalne. Opisują świat, jakby chciały nas pozbawić tożsamości”. Węgry: „Mamy w nosie rankingi wolności mediów robione na Zachodzie, są tendencyjne i nic więcej, tylko chcą szkodzić Węgrom”. Czechy: „Media mają zabarwienie liberalno-lewicowe, także media publiczne, a na rynku brakuje tytułów konserwatywnych, społeczeństwo jest raczej konserwatywne, ale brakuje dla niego oferty”.

Skąd my to znamy? – chciałoby się powiedzieć. Z tym naszym światem medialnym jest coś nie tak… Okazuje się, że nie tylko Polacy mają takie wrażenie. Rozmowy z dziennikarzami z krajów naszej części Europy są zdumiewające, chyba nikt z nas nie zdawał sobie sprawy z tego, co usłyszymy. Że mamy te same problemy dotyczące świata mediów i wolności słowa i że prawie nic o nich nawzajem nie wiemy. Wiedza w Polsce o czeskich, węgierskich, rumuńskich, chorwackich czy słoweńskich mediach pochodzi głównie z… „Gazety Wyborczej”. Największa liczba korespondentów, najdłuższy okres funkcjonowania na rynku prasy i odpowiednie pozycjonowanie w wyszukiwarkach w sieci robi wynik. Na to samo źródło informacji trafia ktoś z zagranicznych mediów, gdy szuka czegoś o nas i o naszym kraju. Dlatego w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich postanowiliśmy opracować coś inaczej – nie wyszukując wszystkiego w internecie, nie opracowując wszystkiego zdalnie, tylko jak przez wielu laty – kontaktując się bezpośrednio z ludźmi, szukając rozmówców tam, gdzie wcześniej tego nikt nie robił Wyniki są zaskakujące. Pokazują realne problemy, jakie zrodziła kontrowersyjnie przeprowadzana w naszych krajach transformacja. Stąd pomysł na opracowanie specjalnego raportu o stanie wolności słowa w naszej części Europy, a konkretnie – w krajach Inicjatywy Trójmorza. (…)

Pomimo geograficznej bliskości, dziennikarze z krajów Inicjatywy Trójmorza mają niewielką (lub zgoła żadną) wiedzę na temat realizacji zasady wolności słowa w poszczególnych państwach, brakuje usystematyzowanych opracowań na ten temat. Szczególnie niepokojące w tej sytuacji jest to, iż stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpanie wiedzy o stanie wolności mediów nawet u bliskich sąsiadów z raportów międzynarodowych organizacji, takich jak Freedom House czy Reporterzy bez Granic, których ustalenia – np. na temat stanu wolności mediów w Polsce – są wręcz niezgodne ze stanem faktycznym, a przy tym oparte są na niejasnych kryteriach oraz subiektywnych ocenach osób przygotowujących opracowania dla tych organizacji. (…)

CZECHY

(…) Nie da się mówić o mediach w Czechach, zapominając o kontekście politycznym, rządowym czy gospodarczym. Reporterzy bez Granic w swoim raporcie zwrócili uwagę, że w Czechach „koncentracja własności mediów osiągnęła stan krytyczny”. W kwestii religii dziennikarze uważają, że są niezależni. Mają prawo krytykować, ale mają szanować prawo i mówić prawdę. Dziennikarze mediów publicznych rozszerzają tę zasadę na rząd. Niby nie podlegają naciskom finansowym, ale np. unikają wydarzeń kulturalnych, których partnerem jest inne mocne medium.

Rozważając sytuację mediów i dziennikarzy w Czechach, należy zwrócić uwagę na największy problem, który dotknął tę sferę, czyli na oligarchizację mediów. (…) Ruch Babiša zapoczątkował proces oligarchizacji. Po nim kolejni oligarchowie sięgnęli po media na zasadzie dotrzymywania kroku. Jednak to, że poszczególne domy mediowe mają innych właścicieli, nie gwarantuje pluralizmu i wolności prasy. Dziennikarze zwracają uwagę na występujący w Czechach problem zbierania tzw. haków i nieujawniania ich. Poszczególne tytuły zbierają materiały na oponentów politycznych i nie publikują ich, trzymając konkurenta w szachu. Taka sytuacja nie wpływa dobrze ani na pracę dziennikarzy, ani na przejrzystość debaty w państwie.

Wszyscy zgodnie stwierdzają, że media w Czechach mają zabarwienie liberalno-lewicowe, także media publiczne, i brakuje na rynku tytułów konserwatywnych. Co ciekawe, stwierdzili, że społeczeństwo jest w znacznej mierze konserwatywne, ale brakuje dla niego oferty.

BUŁGARIA

Nadzwyczaj zgodne opinie prezentowane przez bułgarskich przedstawicieli mediów, z którymi spotkaliśmy się podczas wizyty studyjnej w Bułgarii, sprowadzają się do kilku prostych tez: Media bułgarskie są zdominowane przez magnatów medialnych, a władze państwowe stworzyły sobie bardzo przyjazny klimat informacyjny, co stawia dziennikarstwo w tym kraju w bardzo trudnej sytuacji. Rządzący finansują w sposób pośredni lub bezpośredni te media, które są im posłuszne, zaś dziennikarze liczą się z wymaganiami właścicieli, za którymi stoją władze. (…)

Media opozycyjne wobec władzy poddawane są silnej presji, w którą zaangażowane są instytucje państwowe (prokuratorskie, kontrolne i fiskalne). Jeśli do tego obrazu dorzucić bardzo słabą pozycję mają mediów lokalnych, finansowo zależnych od samorządów i oligarchów, pluralizm w sferze medialnej jawi się jako bardzo ograniczony. Najdobitniej pokazują to wyniki ankiety (2017 r.) przeprowadzonej wśród 200 dziennikarzy przez AEJ-Bulgaria i Fundację Ameryka dla Bułgarii.

Aż dwie trzecie respondentów oceniło stan wolności słowa w tym kraju jako zły (42,4%) lub bardzo zły (27,8%). Ocenę dostateczną postawiło 25,5%, zaś dobrą zaledwie 4,5% (bardzo dobrej brak).

SŁOWENIA

Z zebranych informacji wynika, że media słoweńskie w większości są finansowane przez kapitał rosyjski i węgierski, najprawdopodobniej właśnie do tych krajów odprowadzane są podatki. Jednak struktura właścicielska jest całkowicie nieprzejrzysta, trudno prześledzić przepływy finansowe. Dziennikarze mówią, że największy wpływ na media ma słoweńska lewica, a najtrudniejsze są nie polityczne, ale ekonomiczne naciski ze strony właścicieli mediów i „kolegów” należących do innej opcji politycznej. Istnieje oczywisty związek między właścicielami a sposobem raportowania.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa w Europie Środkowo-Wschodniej” znajduje się na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa w Europie Środkowo-Wschodniej” na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przedmurze, metafilozofia i synteza / Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, „Kurier WNET” nr 57/2019

Jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, dzięki temu miała przeszłość podaną na tacy. My możemy ją wybierać.

Antoni Opaliński
Bohdan Urbankowski

Przedmurze, metafilozofia i synteza

Bohdan Urbankowski, filozof, pisarz, dramaturg i poeta, autor czterotomowego dzieła Źródła. Z dziejów myśli polskiej w rozmowie z Antonim Opalińskim mówi o historii i znaczeniu polskiej filozofii narodowej.

Zacznijmy od pytania o definicje. W Pana dziejach polskiej myśli obok filozofów występują pisarze, poeci, krytycy, ekonomiści, astronom… Czy Pan, pisząc Źródła, wyznaczył jakieś kryteria dla tej grupy, o której jest książka?

Sam fakt, że rozmawiamy o filozofii, oparty jest na ukrytym założeniu, że obydwaj wiemy, co to jest filozofia – inaczej by ta rozmowa nie zaistniała. Natomiast jeśli chodzi o szczegółowo opisywaną filozofię polską, to zdefiniować ją można tylko cytując bądź streszczając – była bardzo bogata. Do istoty filozofii raczej nie należą odpowiedzi, bo te odpowiedzi są cały czas bezradne, tylko pytania. To są te pytania, które zadawali filozofowie spacerujący po ateńskim forum, ale to są także pytania, które namalował Gauguin – skąd idziemy, kim jesteśmy, dokąd zdążamy…

O rzeczy dla człowieka fundamentalne można pytać w różnych formach. Myślę, że definicja filozofii, w tym także filozofii polskiej, jest w tym, jak Polacy odpowiadali na te najważniejsze pytania. Najpierw to były pytania o tożsamość kultury.

Pod pewnym względem jesteśmy podobni do Amerykanów – stąd też nasze sympatie. Każdy skądś tu przyszedł i próbowaliśmy budować państwo-przedmurze chrześcijaństwa, bo za murami już było zagospodarowane.

Musieliśmy stworzyć jakiś model współżycia, jakiś sposób porozumiewania się – jak w przypadku każdej wykonywanej wspólnie pracy. Myślę, że i kulturę polską i – bardziej szczegółowo ujmując – filozofię, można także zdefiniować jako rodzaj pracy historycznej wykonywanej przez pewne grupy tą pracą połączone. Stąd wniosek, że trochę inaczej trzeba traktować tych, którzy dzieło naszej pracy chcą zniszczyć czy po prostu korzystają z jej owoców, nie niszczą, ale przez konsumpcyjny styl życia ją umniejszają. W ten sposób łatwiej jest zrozumieć, dlaczego filozofia polska najpierw była filozofią wspólnoty ludzkiej, która pojawia się na przedmurzu chrześcijaństwa i tworzy pierwsze polskie państwo, potem łączy się z innymi podobnymi wspólnotami i przybiera inny kształt polityczny. Wtedy powstaje filozofia sarmatyzmu w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a nawet przemyśliwa się o Trojgu Narodach. Trochę inny będzie miała kształt w okresie zaborów. Wtedy w hierarchii wartości będzie się musiało pojawić to, czego wcześniej nie było, troska o Niepodległość.

Inaczej mówiąc, historia filozofii jest zarazem najlepszą jej definicją, bo ujmuje jej zmienność i oryginalność na tle innych filozofii.

Każdy wykonywał swoją pracę. Niemcy wykonywali inną pracę, Rosjanie inną, Francuzi na zapleczu tego muru i Niemiec też inną… My byliśmy jako państwo przedmurza narażeni na ciągłe walki. Musieliśmy się bronić, próbowaliśmy prowadzić robotę misyjną, apostolską.

Stąd potem ta wielka zmiana, której dokonujemy w sposobie myślenia, mianowicie zmiana modelu chrześcijaństwa – z modelu krucjat, podboju z powrotem na model apostolatu, nawracania raczej słowem niż pałką. To jest wielki wyczyn polskiej filozofii na soborze w Konstancji. Potem mamy zwrot, który też należy odczytywać filozoficznie – Konfederację Warszawską. Następnie są kolejne zwroty, które daje się odnaleźć w nieoczekiwanych miejscach, np. w Mazurku Dąbrowskiego – to jest pewien program , tam mówi się o niepodległości Polski i o prawach człowieka, w jednej z mniej znanych strof. Pojawiają się próby definiowania filozofii – w okresie Księstwa Warszawskiego czy początków Królestwa Kongresowego.

Żeby już przejść do czasów bliższych – odzyskujemy niepodległość i wtedy spada z nas ten obowiązek preferowania wartości politycznych, troski o niepodległość; mało tego – naginania różnych filozofii, żeby nadały się do polskiej walki. To robimy z heglizmem, potem z marksizmem. Po 1918 te obowiązki spadają i filozofowie wreszcie mogą zrzucić zbroję i zacząć fruwać, bo cały czas mieli skrzydła pod zbrojami. Stąd fantastyczne pomysły filozoficzne począwszy od Malinowskiego – nie mam na myśli Życia seksualnego dzikich, tylko całą otoczkę filozoficzną jego badań etnograficznych. Ale także Witkacy ze swoimi pomysłami, Koneczny ze swoją teorią cywilizacji – to jest pierwsza tego typu teoria, teraz odkrywamy ją w kontekście teorii konfliktu cywilizacji, najazdu muzułmanów na Europę. Także pewna próba odnowienia filozofii katolickiej, mam na myśli przede wszystkim Karola Wojtyłę. On włącza w obręb filozofii nowe obszary – filozofię miłości, filozofię zawodu artystycznego i sztuki. Myślę, że jego nauka społeczna, zwłaszcza inspirowanie do solidarności międzyludzkiej, wprowadzanie zasady pomocniczości to jest bardzo ważny przewrót. Oczywiście to było już obecne w XIX wieku, ale chodzi o pewną zasadę regulującą życie także i dziś, bo wciąż są konflikty typu jednostka-grupa, grupa-państwo, a ta zasada pozwala je bezkonfliktowo rozwiązywać w myśl dyrektywy, że dopiero jak sobie ta niższa organizacja, np. gmina, nie daje rady, to wtedy państwo pomaga. Natomiast jeżeli gmina sobie daje radę, to państwo nie powinno się wtrącać i przeszkadzać.

Porozmawiajmy o genezie książki. Te cztery tomy Źródeł pisał Pan przez wiele lat. A zaczęło się od wykładu docenta-majora Zygmunta Baumana…

Inspiracje negatywne są czasem mocniejsze od pozytywnych. Jak coś człowieka zezłości i chce udowodnić, że to on ma rację, to dostaje większego napędu do pracy. W przypadku tego incydentu z Baumanem; zresztą incydent, jak to wśród ludzi kulturalnych – Bauman już wyrósł wtedy ze strzelania i bicia – polegał na wymianie słów i na tym, że miałem przygotować referat i udowodnić, że jednak ja miałem rację i istniała polska filozofia narodowa, a on nie miał, kiedy zaprzeczał i mówił, że to taki sam absurd, jak mówienie o np. polskiej matematyce, a w ogóle to mamy marksizm, który nam odpowiada na wszystkie pytania i po cholerę sobie zawracamy głowę. To był początek, potem pisałem artykuły o poszczególnych filozofach. Wreszcie ukazała się książka na temat najpiękniejszego i najbardziej lotnego okresu naszej filozofii, jakim był romantyzm. Potem książka o niepokornych marksistach.

Jak wspominałem, Polakom najbardziej zależało na niepodległości, inne kraje nie miały tego problemu, romantyzm francuski czy niemiecki polegał zupełnie na czym innym. Natomiast arcydziełem – można chyba użyć tego ostrego słowa – manipulacji historyczno-filozoficznej był zbiorowy wysiłek polskich socjalistów. Wzięli do obróbki, jako punkt wyjścia, marksizm. A marksizm w wersji ortodoksyjnej był filozofią naturalistyczną, deterministyczną. Jedna z jego interpretacji, w pewnym momencie obowiązująca, wyszła spod pióra Róży Luksemburg. A ona mówiła, że wszystko jest zdeterminowane, że walka o nadejście komunizmu ma taki sens, jak walka o zaćmienie słońca, które po prostu musi nadejść. Polscy socjaliści poszli raczej za wskazówką Piłsudskiego, czy też złośliwą uwagą – jest to zresztą zdanie przypisywane wielu polskim socjalistom – że serbscy świnopasi jakoś się dogadali z historią.

Serbia, zgodnie z teoriami Róży Luksemburg, w ogóle nie powinna była powstać, a powstała. Polska według niej też nie powinna była powstać, bo nad wszystkim dominuje ekonomia, a obszar dawnej Rzeczypospolitej został wchłonięty przez trzy wielkie gospodarki państw zaborczych.

A ponieważ procesy ekonomiczne są nieodwracalne, bo wszystkie prowadzą ku świetlanej przyszłości, to skoro nasz obszar został podzielony – dla dobra ludzkości – to już się go nie da scalić. Natomiast polscy socjaliści uważali, że trzeba o tę niepodległość walczyć. Od samego początku.

Limanowski, który był jednym z założycieli Polskiej Partii Socjalistycznej; Krzywicki, który ma opinię marksisty, wierzył, że baza wytwarza także idee, że jest coś takiego jak wpływ bazy na nadbudowę, ale znalazł pewien wykręt filozoficzny, mianowicie wymyślił wędrówkę idei. Otóż okazuje się, że idee, co prawda, przez jakąś bazę zostały wytworzone, ale mogą się spóźniać, mogą wędrować, żyć takim życiem, jak dusze nieboszczyków. Rzeczpospolitą myślącą o niepodległości można potraktować jako tych zacnych nieboszczyków, którzy nie do końca umarli. Ich dusze i idee się włóczą i co jakiś czas inspirują do walki o niepodległość. Ja trochę trywializuję, ale tak mi się to wszystko kojarzy. Poza tym mamy Abramowskiego, który też mówi, że człowiek ulega różnym bodźcom, ale człowiek jest transformatorem, nie przyjmuje ich biernie, to jest ta siła jednostki. A skoro jednostki mają wolną wolę, to zbiorowość też.

Polscy socjaliści – pomijam Różę Luksemburg, nie dlatego, żebym był antyfeministą, tylko jej koncepcja mi się nie podoba – znaleźli sposób na ucieczkę do przodu. Jest marksizm jako filozofia bazowa, a oni się od niej oddalają. Tak go, w narodowym interesie, udoskonalają, że właściwie to już nie jest ten dawny marksizm. Coś podobnego zrobili polscy hegliści z Heglem. To była maniera powszechnie stosowana i w końcu przyniosła rezultaty. Ostatecznie to, co mówił Brzozowski o filozofii pracy, co mówił Piłsudski o filozofii czynu – to wszystko są kolejne warianty filozofii Cieszkowskiego – a on mówił, że najważniejszy jest czyn, wychodząc od Hegla. I uważał, że filozofia oderwana od życia jest niewarta funta kłaków. Filozofia czynu polega na przewidywaniu przyszłości przez jej planowanie, przez jej „robienie”. To jest coś, co potem zastosował Piłsudski. Jego powiedzenie, że ten człowiek tylko wart jest nazwy człowieka, który ma mocne przekonania i potrafi wyznawać je czynem, to brzmi jak parafraza Cieszkowskiego. Do tego dochodzi Libelt z cudowną filozofią wyobraźni.

Tego jeszcze w Europie nie było. Zrobienie z wyobraźni regulatora życia codziennego, postulat, że należy idealizować, czyli w myśl własnych marzeń zmieniać rzeczy w coraz bardziej idealne – zarówno życie jednostki, jak i życie społeczne, jak wreszcie nawet krajobraz.

Przecież zarówno parki, jak i ładne miasta – nie mówię tu o osiedlu za oknem – to jest idealizowanie rzeczywistości, żeby była bardziej zbliżona do ludzkich marzeń. Mamy Trentowskiego, który uważał, że można dzięki filozofii, dzięki pedagogice narodowej – on używał słowa „chowanna” – można wychowywać ludzi coraz bliższych ideałowi.

Rozumiem, że polska filozofia ukształtowała się w taki sposób, bo brakowało Polski i to był najważniejszy problem. A gdyby Polska przetrwała, to jakimi drogami poszłaby polska myśl?

Polski romantyzm to było już któreś wcielenie polskiej filozofii. Przedtem mamy sarmatyzm. Trochę inaczej wygląda filozofia Królestwa Polskiego, z której rodzi się wspaniała szkoła polskiej filozofii prawa w Krakowie, trochę inaczej filozofia triumfującego sarmatyzmu, ze wspaniałym etosem rycerskim, bo jako kraj przedmurza musieliśmy nie tylko wojować, ale też żyć według pewnej etyki. Trochę inaczej wyglądają reformy oświecenia w Polsce.

Myślę, że tutaj jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, także początki polskiej filozofii, spóźniła się na wielkie spory, np. o uniwersalia, na walkę zwolenników św. Augustyna i św. Tomasza, czy też wcześniej Platona i Arystotelesa, bo to była odsłona tamtej walki. I dzięki temu miała tę przeszłość podaną na tacy. My możemy ją wybierać.

Przychodzi geniusz, Kopernik. Ale jego nauczycielami są m.in. Michał z Wrocławia, Jan z Głogowa. Dlaczego akurat o nich wspominam; tam było jeszcze paru innych, z Wojciechem z Brudzewa na czele? Bo ci dwaj są też filozofami. Jeden był zwolennikiem skotyzmu, drugi albertyzmu. Kopernik w związku z tym znał oba te światopoglądy, znał oczywiście jeszcze parę innych przez to, że dużo czytał, studiował, wyjeżdżał za granicę.

Więc Polacy mogli zrezygnować z konieczności bycia ortodoksyjnymi, bo nie bardzo wiedzieli, wedle czego trzeba być ortodoksyjnym. I któreś wcielenie platonizmu, i któreś wcielenie arystotelizmu są ortodoksyjne. Kościół jedno i drugie w swojej tolerancji i wyrozumiałości dla grzeszników uprawiających filozofię dopuszcza. A Kopernik jest takim człowiekiem-syntezą.

Właśnie dzięki temu opóźnieniu my dokonujemy wspaniałych syntez. Synteza ma to do siebie, że pozwala stosować przeniesienie pomysłów z jednej dziedziny do drugiej. Tworzy całe szkoły, których zwolennicy nie chwalą mistrza, tylko się kłócą. W najgorszym wypadku kłócą się, jak go interpretować. To opóźnienie i ta syntetyczność daje nam wgląd z wyższego poziomu, od razu z poziomu metafilozofii, gdy wszyscy uprawiają filozofię. Nasi filozofowie prawie od samego początku, a na pewno od szkoły krakowskiej, są metafilozofami. Zauważył to w pewnym momencie i wprowadził jako program Bronisław Trentewski. Wprowadził taką opowiastkę nawiązującą do lirycznych opowiastek z XVIII wieku. Jest pasterz i jest pasterka. Pasterz, żeby zyskać przychylność pasterki, przynosi jej wianek z polnych kwiatów. Ona patrzy i trochę wybrzydza, że te wszystkie kwiaty już były na łące, jest ich tu pełno i to Pan Bóg je stworzył, natura wydała. Na to pasterz odpowiada: tak, Pan Bóg stworzył, natura wydała, ale ja je wybrałem. To jest właśnie to, co robi polska filozofia. Ona wybiera to, co uważa za najcenniejsze i najważniejsze z punktu widzenia zbiorowości, jaką jest polski naród.

W pewnym momencie – zapewne w ramach lekceważenia ortodoksji – pojawiła się w Polsce śmiała, choć straszliwa myśl, że nie ma Trójcy Świętej. Czy arianie, z których w PRL robiono niemal poprzedników komunizmu, to było coś znaczącego, czy tylko ekscentryczny epizod?

W modelu Polski tolerancyjnej mieściła się także tolerancja dla innowierców, także dla prawosławia – próbowaliśmy nawet zbudować unię obu Kościołów. Również dla arian, dopóki nie dopuścili się zdrady na rzecz Szwedów, bo to już były kryteria polityczne, nie filozoficzne. Ale jeśli chodzi o ten okres, w którym zajmowali się myśleniem, organizowaniem swojej wspólnoty, to mogli ją organizować według swoich reguł, tak jak w sąsiednim miasteczku organizowali się Żydzi, a w jeszcze innym Ormianie. Wspomniał Pan, że widziano w tym prekursorstwo socjalizmu – byłby to pewien model socjalizmu. Modelem socjalizmu był też przecież hitleryzm, także stalinizm. Natomiast ich model był bardzo pokojowy, odwołujący się do początków chrześcijaństwa, unikający wojen; stąd symboliczne, drewniane mieczyki. I byli bardzo postępowi, bo np. przyznawali pewne prawa kobietom.

Oczywiście problemy z religią mieli wszyscy, mnie nie wyłączając. Wydaje mi się, że koncepcja Trójcy jest jednocześnie trafna i jest do dyskusji. Pewne nasze przypuszczenia na temat metafizyki, tej sfery, która przekracza naszą fizyczność, gdzie nie obowiązują prawa fizyki, mogą być tylko hipotezami. Jeżeli mówimy np. o koncepcji światła, teorii korpuskularnej, falowej, to teorię Trójcy można traktować jako komplementarną. Boga można traktować jako Stwórcę, jako Ojca wszystkiego. Można traktować Go jako Ducha Wszechobecnego, który wszystko wprawia w ruch, obdarza życiem, dążeniem do przodu, jako arystotelesowską entelechię – inteligentny plan, jak to teraz mówią Amerykanie, wstydząc się przyznać, że wierzą w opatrzność. Albo jako istotę, która osiąga boską doskonałość.

Oczywiście arianie nie traktowali tego w tych kategoriach, oni swój światopogląd budowali częściowo na przekorze. Tak jak luteranizm był w rzeczywistości ogromnym aktem historycznej przekory wobec Kościoła: powrót do Biblii, a więc atak z prawej, nie z lewej strony. Myślę, że arianie też próbowali wrócić do tego, jak oni rozumieli świat w oparciu o Biblię. Ponieważ nie znaleźli Trójcy Świętej w Starym Testamencie, uznali ją za wymysł późniejszych teologów. Pewne rzeczy zaczęły się mścić, bo oni negowali niektóre wartości i nie zdołali wprowadzić w ich miejsce niczego więcej. Więc ich filozofia zaczęła się spłaszczać, była filozofią społeczeństwa, filozofią organizacji społecznej opartej na wspólnocie, na stosunkach dobrosąsiedzkich, na szacunku dla każdej formy życia – byli niemal zgodni ze św. Franciszkiem. Ale gdy wkraczamy w tę ogromną sferę ludzkiej nadziei, co powinno być kiedyś, co nas czeka gdzie indziej – tutaj arianie byli bezradni. Mówię o sferze organizacji społecznej, socjologii, bo ich pomysły polityczne były bardzo niedobre, łącznie z projektem rozbioru Polski. I za to właściwie zostali ukarani.

Ale nawet to zostało zrobione bardzo po polsku, bo dano im wybór: albo przestaniecie rozrabiać i przejdziecie na katolicyzm, albo fora ze dwora. Część wyjechała, większość została i wtopiła się w katolicką polskość, może odnalazła głębszą metafizykę.

Natomiast ich pisma są nadal interesujące. Na pewno coś tam przydatnego na dzisiaj się znajdzie, tylko trzeba dobrze szukać. Bo wszędzie są odpowiedzi, tylko pytania się zmieniają.

U progu XX wieku, wśród tych wysoko latających romantycznych duchów, o których Pan pisze, pojawia się nagle szkoła lwowsko-warszawska  – przyziemna, akademicka i analityczna. Czy to był dalszy ciąg polskiej myśli, czy import dokonany siłą woli jednego człowieka, Kazimierza Twardowskiego?

W myśl zasady syntetyzmu jedno drugiego nie wyklucza. Profesor Twardowski, który na naszym gruncie ten nurt zapoczątkował, wyszedł z dobrej wiedeńskiej szkoły, ale przyjechał, żeby polskiej filozofii pomóc, nauczyć ją logiki rozumowań, uzyskiwania zdań wyższego rzędu. Stworzył całą szkołę, której najwybitniejszym uczniem był profesor Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii. Łączność jest oczywista, bo Kotarbiński traktował ją jako ukonkretnienie filozofii czynu Brzozowskiego, o którym też kiedyś pisał, co jest bardzo znamienne. Filozofia szkoły lwowsko-warszawskiej była takim Dedalowskim dodaniem ołowiu do skrzydeł Ikara. Jeżeli brak tego ołowiu, można zacząć za bardzo fantazjować i popełniać zwykłe błędy. To z jednej strony owocowało świetną logiką – Łukasiewicz, Tarski, to są nazwiska europejskie, a z drugiej strony prakseologią, która dziś dopiero zaczyna się rozwijać na świecie.

W całej tej pięknej historii od czarownika Witelona po papieża Wojtyłę, gdzie Pan widzi siebie jako filozofa?

Ja jestem tym pasterzem, który wybiera, szuka pasterki. Myślę, że w pewnym momencie potrzebny jest ktoś, kto dokona audytu. To, co zrobiłem, to jest audyt – na tyle, na ile było mnie stać i na ile mi czas pozwolił – dla tych, którzy się od tego odbiją i stworzą coś większego. Myślę, że kierunek jest w metafilozofii. Praca nad materiałem już zorganizowanym daje szansę na mocniejsze odbicie. Silniejszy jestem, cięższą podajcie mi zbroję – to jest zresztą romantyczna zasada.

To bardzo dobra odpowiedź na niezadane już pytanie o następców. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, pt. „Przedmurze, metafilozofia i synteza”, znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, pt. „Przedmurze, metafilozofia i synteza” na s. 8 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Raport” fundacji „Nie lękajcie się” na temat pedofilii w polskim Kościele nie jest ani rzetelny, ani prawdziwy

Raport ma nikłą wartość merytoryczną, stanowi zbiór nieopracowanych i niepoddanych krytycznej analizie wycinków prasowych przede wszystkim z „Gazety Wyborczej”. Świadczy o ignorancji jego autorów.

Jolanta Hajdasz

CMWP SDP zaapelowało do dziennikarzy o rzetelność i jak najdalej posuniętą ostrożność przy jego omawianiu w mediach, a Ordo Iuris ocenił jednoznacznie, iż „raport” ten w żaden sposób nie spełnia wymagań powszechnie stawianym tego typu opracowaniom. Przedstawione w nim tezy – zwłaszcza oskarżenia w stosunku do hierarchii kościelnej – nie zostały odpowiednio udowodnione, piszą obie instytucje. Na czym polega ta manipulacja? (…)

„Raport nt. naruszeń prawa świeckiego lub kanonicznego w działaniach polskich biskupów w kontekście księży sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci i osób zależnych” fundacji „Nie lękajcie się” został opublikowany z datą 19 lutego 2019 r. Zawiera szereg nieprawdziwych, niepełnych i zmanipulowanych informacji oraz stawia bezpodstawne zarzuty polskim duchownym katolickim. Oficjalny protest przeciwko zawartym w nim informacjom wyrazili do dnia dzisiejszego przedstawiciele m.in. archidiecezji krakowskiej, wrocławskiej, warszawskiej i warmińskiej oraz diecezji rzeszowskiej, toruńskiej i opolskiej. „Raport” przede wszystkim wymienia nazwiska 24 polskich hierarchów, wśród nich dwóch kardynałów, którym zarzuca m.in. ukrywanie pedofilii. (…)

O tym, że opracowanie fundacji „Nie lękajcie się” jest kłamliwą manipulacją, świadczy także bardzo jednostronny dobór informacji o opisywanych w „Raporcie” zdarzeniach, w których całkowicie pominięto publikacje ukazujące się w mediach o innej niż liberalna i lewicowa orientacja światopoglądowa.

Wnioski, jakie na podstawie przeprowadzonych „analiz” wyciągają Autorzy tego „Raportu”, świadczą o ich całkowitej ignorancji wobec realnej skali i rzeczywistej reakcji polskiego Kościoła i jego hierarchów na wszelkiego rodzaju nadużycia seksualne, których miałyby się dopuszczać osoby duchowne – czytamy w stanowisku opublikowanym na stronie internetowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Centrum Monitoringu Wolności Prasy (cmwp.sdp.pl i sdp.pl).

Tę opinię potwierdziła także bardzo szczegółowa analiza prawna przeprowadzona przez prawników Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Raport ten stanowi zbiór dowolnie dobranych wycinków z materiałów prasowych oraz zawiera poważne błędy merytoryczne i metodologiczne – wskazują eksperci Instytutu w przesłanej do mediów analizie metodyki opisu stanów faktycznych będących podstawą opublikowanego raportu Fundacji „Nie lękajcie się” ws. nadużyć seksualnych duchownych w Polsce. Jak wskazują analitycy Ordo Iuris, w istocie raport ten stanowi zbiór dowolnie dobranych wycinków z materiałów prasowych oraz zawiera poważne błędy merytoryczne i metodologiczne – czytamy w dokumencie. Autorzy raportu ani razu nie wskazali na prawomocne wyroki sądów, odwołując się jedynie do doniesień medialnych, z których większość dotyczyła orzeczeń nieprawomocnych.

W tekście znajdują się przede wszystkim nawiązania do mediów, które zwykle niechętnie odnoszą się do Kościoła katolickiego, np. portal „Gazety Wyborczej” jest wymieniany 25 razy, a portal OKO.press 9 razy. Jako katolickie medium raz przywoływany jest „Tygodnik Powszechny” – wylicza Ordo Iuris.

Zauważa, że ani razu nie wskazano na znane w Polsce katolickie tygodniki opinii („Gość Niedzielny”, „Niedziela”, „Przewodnik Katolicki”), które obszernie informowały opinię publiczną o działaniach Kościoła związanych z walką z pedofilią. Nie pojawiają się również depesze Katolickiej Agencji Informacyjnej na bieżąco przekazującej wiadomości na ten temat. (…)

Tendencyjne przedstawianie trudnych i złożonych problemów społecznych jest manipulacją, która wprowadza w błąd odbiorców mediów. Takie działanie zagraża wolności słowa i psuje debatę publiczną. W demokratycznym kraju nigdy nie powinno mieć miejsca.

Analiza Instytutu Ordo Iuris dostępna jest na stronie internetowej: ordoiuris.pl, stanowisko CMWP SDP na stronie : cmwp.sdp.pl.

Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Telegraf „Kuriera WNET”: polscy politycy zabiegają o wyniki w tegorocznych wyborach, a polskie bociany wracają do kraju

Prezydent Warszawy ogłosił kartę LGTB+, a wiceprezydent – wzorem polityki NSDAP wobec żydowskich przedsiębiorców – wezwał do bojkotu punktów sprzedaży gdańskiego piekarza Grzegorza Pellowskiego.

Maciej Drzazga

  • „Aby odbudować mocną pozycję Polski w UE”, liderzy Platformy Obywatelskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Nowoczesnej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Zielonych powołali do życia Koalicję Europejską, potocznie zwaną egzotyczną.
  • „Partia, której hymnem jest Rota, ma pójść do wyborów razem z aborcjonistami i zwolennikami związków jednopłciowych. Coś tu jest nie tak” – oświadczył w reakcji działacz PSL i gwiazda disco polo Sławomir Świerzyński, opuszczając szeregi partii.
  • W ramach wyborczych obietnic, które zostaną zrealizowane jeszcze przed wyborami, Jarosław Kaczyński zapowiedział rozszerzenie programu 500 plus, wprowadzenie instytucji 13. emerytury, zwolnienie pracowników do 26 roku życia z podatku dochodowego oraz reaktywację PeKaEs.

IPN zapowiedział gotowość do przeprowadzenia ekshumacji w Jedwabnem, gdzie według dostępnych dotąd danych z 562 zamieszkałych tam Żydów 1600 zostało zamordowanych przez Polaków, a pozostali przy życiu w liczbie ponad stu uwięziono następnie w getcie.

  • „Zabobon osiągnął niewiarygodne rozmiary. Ocenia się, że na początku XXI wieku pracowało we Włoszech około 350 tysięcy wróżbiarzy, a więc wielokrotnie więcej niż księży katolickich. W Wielkiej Brytanii specjalistów od »medycyny alternatywnej« jest więcej niż lekarzy rodzinnych” – odnotował w swojej najnowszej książce Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej Wojciech Roszkowski.
  • Napis: „Bóg, Honor, Ojczyzna” w nowym wzorze paszportu bardzo nie spodobał się rzecznikowi praw obywatelskich.
  • Do Polski wróciły pierwsze boćki.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Wolność (słowa) kocham i rozumiem”. Dwudniowa debata w SDP w Warszawie przy pełnej sali i międzynarodowej obsadzie

Temat debaty tym, którzy zawsze (lub prawie zawsze) mieli u siebie wolność słowa (albo im się tak wydawało), mógł się wydawać niezupełnie atrakcyjny, ale dla nas był atrakcyjny niezwykle!

Jan Bogatko

Sprawa jest poważniejsza, niż wygląda na pobieżny rzut oka. Widać ją, lecz na razie jej nie nazwano, nie opisano, nie zdefiniowano. Ale wiadomo, że jest i na to czeka! Inaczej nie mówilibyśmy przecież – jak pierwszego dnia debaty, o destrukcji języka, manipulacji i dezinformacji czy tematach tabu (nieco inny charakter miał temat Status mediów w krajach inicjatywy Trójmorza, aczkolwiek i tu wskazano na tak zwane rankingi wolności na użytek władzy). Drugiego dnia paneliści wzięli na tapetę modną mowę nienawiści i postawili pytanie: Dlaczego ludzie nie ufają mediom? Oraz: O czym dziennikarze mówić powinni. A zatem, o jaką poważniejszą iż na to wygląda sprawę tu chodzi? Destrukcja języka nie wzięła się z niczego. Nie jest to żadna autodestrukcja, lecz świadomy zabieg, mający uniemożliwić komunikację między ludźmi. Z tym, że język MA służyć komunikacji, zgadzają się wszyscy. Jeśli jest on zniekształcony, komunikacja po prostu nie dochodzi do skutku. Można dodać – w najkorzystniejszym przypadku. A jeśli język ulega celowej destrukcji, to skutki okazują się opłakane DLA PRZECIWNIKA. Kiedy zdamy sobie z tego sprawę, dostrzeżemy, że uczestniczymy w wojnie. Niewypowiedzianej przez agresora!

Nie istnieje bowiem żadna konwencja genewska, która regulowałaby zasady jej prowadzenia. Zwycięzca nie bierze w tej wojnie jeńców. Nie oszczędza nikogo (nawet i siebie, jeśli tylko sam uwierzy we własny przekaz!).

To destrukcja języka umożliwiła dopiero manipulację i prowadzenie medialnej dezinformacji (fake news) na skalę przemysłową. Jednym z gatunków broni, używanej w tej niewypowiedzianej wojnie, a raczej napaści tzw. marksizmu kulturowego (co za eufemizm!) na demokrację (bezprzymiotnikową, czyli jedyną w istocie formę demokracji – wszystkie inne to fałszywe marki), jest tak zwana ‘mowa nienawiści’. Te głowice nuklearne wystrzeliwuje liberalna demokracja, czytaj: antydemokracja, czytaj demokracja socjalistyczna, czytaj neostalinizm – w kierunku wroga, nie uznającego ich wartości liberalnych, czytaj antywartości, czytaj destrukcji cywilizacji, mając nadzieję na zwycięstwo przez zaskoczenie, jak swego czasu Hitler i Stalin, że wymienię najważniejszych dowódców w walce o pokój na starym kontynencie.

Czy demokracji uda się obrona przed agresorem? Na to pytanie odpowiem wymijająco stwierdzeniem, że wierzę w to, że neomarksowski przeciwnik poniesie sromotną klęskę, mimo wznoszenia mu pomników w nieprzeoranej praktyką wynikającą z jego teorii zachodniej, czyli liberalnej, czytaj: zniewolonej przez mniejszości – części Europy (notabene pomnik Marksa w Trewirze wzniosły narodowokomunistyczne Chiny, niedawno jeszcze piętnowane za niehumanitarny reżim). Lecz te czasy należą do przeszłości, a liberalni demokraci zapomnieli już przestrogę, że kapitaliści będą sprzedawać komunistom nawet stryczki do wieszania kapitalistów (to powiedział chyba Lenin, zupełnie niekrytykowany założyciel Gułag Industry). (…)

Zatrzymam się na chwilę przy ulubionym terminie stalinowców ‘mowa nienawiści’. Przestrzegam przed wprowadzaniem tego pojęcia do własnego słownictwa! To pułapka na myszy!

Stalinowcy, czyli liberalni demokraci, wymyślili je po tym, jak wywołali schamienie i skarlenie języka debaty w celu wprowadzenia tylnymi drzwiami cenzury jako kagańca na politycznych przeciwników. Dużo w toku warszawskiej międzynarodowej debaty dziennikarzy mówiono na ten temat. Uważam nawet, że za wiele – to znaczy, że przeciwnikom wolności słowa ten zabiegł się w pełni udał. My musimy (O czym dziennikarze mówić powinni) posługiwać się komunikacyjnym językiem w relacjach z tymi, do których chcemy się zwrócić. Ośmieszajmy ich, proszę, ale nie dajmy się sprowadzić do narzucanego przez nich, podłego stylu debaty.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „W Warszawie, czyli na Zachodzie” – jak co miesiąc, na stronie 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr marcowy 57/2019, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Bogatki pt. „W Warszawie, czyli na Zachodzie” na s. 4 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie można się dziwić Anglikom, że chcą uciec z tego Eurokołchozu / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 57/2019

Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwiamy Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo!

Jadwiga Chmielowska

Rozpoczął się marzec, a wraz z nim Wielki Post. Czas zadumy nad rzeczami istotnymi, dostrzeżenia obok siebie bliźnich. Zrozumienia, że świat nie kręci się wokół nas, ale jesteśmy jego malutką cząstką. Posypujemy głowy popiołem, aby pamiętać, że prochem jesteśmy i w proch się obrócimy. Musimy się wyciszyć, by usłyszeć głos Boga i móc czynić Jego wolę. Nie słuchać podszeptów szatana. Wystrzegać się grzechu pychy, bo to on jest sprawcą naszych największych błędów.

Na niedawno zakończonej konferencji dziennikarzy z państw Trójmorza dyskutowano nad tym, czym powinno być dziennikarstwo i jakie są zagrożenia. Z dwudniowej dyskusji wynikało, że dziennikarz powinien służyć społeczeństwu, a nie myśleć jedynie o swojej karierze. Pokazywać rzeczywistość, a nie ją tworzyć.

Podawać fakty i je tłumaczyć, opisując kontekst historyczny, kulturowy. Nie dezinformować – nieważne, czy to z ignorancji, lenistwa czy z przekupstwa. Nie wolno ulegać modzie, powielać niesprawdzonych informacji, by w stadnym pędzie podążać ku przepaści, ciągnąc za sobą innych.

W czasach szalejącej dezinformacji, która jest narzędziem wojny hybrydowej, od dziennikarzy wymaga się więcej niż kiedykolwiek. Szokiem dla wszystkich, a zwłaszcza Polaków i Czechów, była wypowiedź młodego Węgra, że oni jako naród nie mają złych doświadczeń z Rosją. Zapomniał o Budapeszcie 1956 roku? Zamiast pomóc Orbánowi, „dokopał” mu, a tego chyba nie chciał. Węgry przez ostatnie lata podtrzymywały na duchu Polaków. Jeździliśmy do Budapesztu, by wziąć udział w obchodach ich święta narodowego i ładować akumulatory naszej godności narodowej. Tylko w Budapeszcie mogliśmy spokojnie maszerować z polskimi flagami po ulicach i nie bać się prowokacji, użycia gazu i armatek wodnych, co spotkało mnie w Warszawie na Marszu Niepodległości kilka lat temu.

Orbán nie poddał się naciskowi Brukseli, aby niszczyć Węgrów. Zaczął działać na rzecz własnego państwa. To Unia Europejska, atakując Węgry za niepokorność, wciskała je w ręce Putina. Niemiecka UE robi to teraz z Polską. Dzieje się, moim zdaniem, coraz gorzej. Niemcy współpracują z Rosją na całej linii. Nie można się dziwić Anglikom, że postanowili uciec z tego Eurokołchozu. Jedynie państwa Trójmorza, posiadające te same doświadczenia historyczne, mogą się przeciwstawić planom niemiecko-rosyjskim panowania nad światem. Walkę klas i ras zastąpiono walką płci – LBGTiQ.

Oburzonych wypowiedziami Netanjahu i Katza wysyłam na wycieczkę do Izraela. Tam na ulicach rozbrzmiewa język rosyjski. Premier Izraela kilka razy w roku spotyka się z Putinem. Dzisiejszy Izrael różni się od tego tworzonego przez polskich Żydów.

Pokolenie bohaterskich i honorowych bejtarowców odeszło. To nie Menachem Begin, urodzony w Polsce i uratowany przez gen. Andersa z sowieckich łagrów, jest teraz premierem Izraela. Waży się przyszłość tego państwa. Można mieć nadzieję, że Żydzi mają resztkę instynktu samozachowawczego, a Netanjahu przegra z kretesem i znajdzie azyl w Moskwie.

Co pieniądze robią z ludźmi, widać też w Polsce. W mediach nawet patriotycznych Huawei reklamuje się bez przeszkód. I to teraz, gdy udowodniono jego pracę wywiadowczą na rzecz Pekinu. USA, Kanada, Wielka Brytania i Czechy zarządziły wymianę sprzętu chińskiego. Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwiamy Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo! Korzystamy też z niewolniczej pracy więźniów komunistycznego reżimu. Pamiętajmy o mordowaniu więźniów, w tym chrześcijan.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fake news w postaci sfałszowanego raportu wręczonego papieżowi / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 57/2019

Autorzy „polskiego raportu” o pedofilii wśród duchownych znowu wykazali, że bez manipulacji nie mogą udowodnić żadnej ze stawianych przez siebie tez. Ich nierzetelność ujawnili Ordo Iuris i CMWP SDP

Jolanta Hajdasz

Ten „raport” to typowy fake news, czyli nieprawdziwa, zmanipulowana informacja. Zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, że jest to informacja niepełna i kłamliwa, wszyscy o niej mówią, już coś o niej słyszą i czy chcą, czy nie, coś im zostanie w pamięci, nawet jeśli jest dokładnie odwrotnie, niż się to przedstawia.

Plaga współczesnych mediów powoduje, że coraz mniej im ufamy, ale przecież od nich nie uciekniemy, bo skądś wiedzę o otaczającym nas świecie trzeba brać.

Tym razem chodzi o tak wrażliwą sprawę, jak przestępstwa seksualne osób duchownych wobec nieletnich i polski raport na ich temat. Zanim ktoś zdążył się do niego odnieść i sprostować bardzo tendencyjnie dobrane i zestawione w nim informacje, wszystkie media obiegła wiadomość o 24 hierarchach z naszego kraju, którym autorzy opracowania zarzucają m.in. ukrywanie pedofilii i podejmowanie działań mających na celu tuszowanie tego przestępstwa. Zdjęcie, jak posłanka Joanna Scheuring-Wielgus wręcza papieżowi „raport”, powielono w setkach miejsc w internecie, zanim ktokolwiek zdążył przeczytać ten skandaliczny dokument. Celowo piszę „skandaliczny”, ponieważ dotyczy tak delikatnego problemu, jakim są przestępstwa seksualne wobec nieletnich i zawiera pomówienia dotyczące wielu zacnych duchownych.

Od kilku lat przestępstwo pedofilii stało się głównym narzędziem walki z Kościołem katolickim na świecie. Dlatego konieczne jest demaskowanie fałszu i kłamstwa, jakie przy poruszaniu tego tematu pojawiają się nawet w ogólnoświatowych mediach. Autorzy „polskiego raportu” o pedofilii wśród duchownych po raz kolejny wykazali, że bez manipulacji nie mogą udowodnić żadnej ze stawianych przez siebie tez. Jednoznacznie stwierdził to instytut Ordo Iuris, a Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP zaapelowało do dziennikarzy o rzetelność i jak najdalej posuniętą ostrożność przy jego omawianiu w mediach. Oficjalny protest przeciwko zawartym w „raporcie” informacjom wyrazili także przedstawiciele archidiecezji krakowskiej, wrocławskiej, warszawskiej i warmińskiej oraz diecezji rzeszowskiej, toruńskiej i opolskiej.

Posłanka Scheuring-Wielgus nie została nagrodzona za swoje poświęcenie dla sprawy, bo prominentny przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej zapowiedział, że nie znajdzie się dla niej miejsce na listach wyborczych do PE, gdyż „poglądy posłanki Teraz! stanowią problem, szczególnie dla PSL”.

Widać więc wyraźnie, jak wielka to była medialna wrzutka i jak bardzo naciągnięty temat. Piszemy o nim szerzej w bieżącym numerze „Kuriera WNET”. Ta sprawa znakomicie ilustruje także drugi ważny temat, który poruszamy w tym numerze naszej gazety niecodziennej – wolność słowa w krajach naszej części Europy. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich postanowiło bowiem sprawdzić w kilku krajach na miejscu, co i jak mówią o swoich mediach i ich wolności i niezależności dziennikarze, którzy nie reprezentują tylko największych mediów głównego nurtu. Przeczuwaliśmy oczywiście, że problemy z wolnością słowa zapewne istnieją i że nie są to te problemy, o których grzmi „Gazeta Wyborcza”, ale nikt nie spodziewał się usłyszeć, iż w dzisiejszych czasach są w Unii Europejskiej kraje, gdzie „nie ma mediów, które mówią głosem narodu”. Tego nie byliśmy w stanie przewidzieć.

Zachęcam do lektury naszego wstępnego podsumowania raportu o wolności słowa w mediach w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, nie publikowanego jeszcze nigdzie poza „Kurierem WNET”.

Media otaczają dziś każdego z nas, wkroczyły bez wątpienia we wszystkie dziedziny życia, warto więc znać i rozumieć mechanizmy ich funkcjonowania, finansowania, a także zagrożenia, jakie ze sobą niosą. Choćby po to, by żaden fake news nie pokierował kiedyś naszym życiem.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niezrozumiałe pojęcia jak pijane ptaki fruwają po salonach europejskich / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 57/2019

Absurd jest śmieszny, dopóki nie prowadzi do więzienia. Absurd wynikający z poprawności politycznej wyrzuca z pracy, z mediów, teatru, uniwersytetów. Masz myśleć tak jak my, bo inaczej cię nie ma.

Krzysztof Skowroński

Na seminarium z filozofii dr. Jerzy Niecikowski powiedział, że aby zrozumieć dzieło, trzeba przełożyć je na język wewnętrzny, czyli z naukowego, abstrakcyjnego na swojski. Wtedy można stwierdzić, czy słowa filozofa zgadzają się naszym myśleniem, czy zmieniają coś w naszym rozumieniu świata. Sprzeciwiało się to mechanicznemu przyswajaniu pojęć. Takie niezrozumiałe pojęcia jak pijane ptaki fruwają po salonach europejskich, szczególnie tam, gdzie się mówi o wolności, tolerancji, prawach człowieka. Idąc tropem wyznaczonym przez dr. Niecikowskiego, pozwoliłem sobie na drobną parafraza fragmentu listu prezydenta Macrona do Obywateli Europy:

Towarzysze!
Pozwalam sobie zwrócić się do Was bezpośrednio, bo Kraj Rad nigdy nie był tak zagrożony. Wydarzenia węgierskie są symbolem tego, do czego może doprowadzić kłamstwo i brak odpowiedzialności. Czy ktoś powiedział Węgrom prawdę o ich przyszłości, gdy opuszczą RWPG? Nacjonalistyczne zamknięcie nie proponuje niczego. Ta pułapka nacjonalizmu zagraża całej naszej wspólnocie. Są wśród nas manipulatorzy potrafiący tylko obiecywać. Nie możemy na to pozwolić! Musimy dać im odpór i powołać Agencję Ochrony Demokracji…

Wyobraźmy sobie tych agentów, którzy podczas Marszu Niepodległości robią zdjęcia i wyłapują prowodyrów nacjonalistycznej myśli albo pukają do domu wicemistrzyni olimpijskiej pani Zofii Klepackiej i prowadzą ją do aresztu za wpis na Fb. W części dotyczącej wolności słowa to jest wizja prezydenta Francji.

Może przerysowana. Ale wyobraźmy sobie Rosjan komentujących w 1918 r, w domach kolejne absurdalne przepisy wprowadzane przez bolszewików. Absurd jest śmieszny, dopóki nie prowadzi do więzienia. Dzisiaj jeszcze nie posyła do więzień niepoprawnie myślących, ale tam, gdzie zdobył dominację – wyklucza. Absurd wynikający z poprawności politycznej wyrzuca z pracy, z mediów, teatru, uniwersytetów. Masz myśleć tak jak my, bo inaczej cię nie ma. W Polsce w środowisku prawników, naukowców, aktorów, muzyków wystarczy mieć prawicowe poglądy.

Protestowi przeciwko takiemu przekazowi poświęcona była zorganizowana w Warszawie przez SDP konferencja „Wolność (słowa) kocham i rozumiem”. Dziennikarze z kilkunastu państw mówili o tym, co zakłóca wolny przepływ informacji. Wymieniali jako zagrożenia poprawność polityczną i regulacje prawne dotyczące mowy nienawiści. Red. Paweł Lisicki w swoim wystąpieniu zacytował słowa przewodniczącego parlamentu brytyjskiego, że jeśli ma wybierać między prawami homoseksualistów a wolnością słowa, wybierze to pierwsze. Brak reakcji środowiska dziennikarskiego na te słowa red. Lisicki uznał za oburzający przykład zniewolenia umysłu.

Między zniewolonym umysłem, który przyznaje sobie rolę arbitra we wszelkich sporach, a umysłem, który takiej ewolucji nie przeszedł, toczy się spór o przyszłość Europy.

Wygramy tę bitwę pod warunkiem, że posypywanie głowy popiołem w środę popielcową nie jest pustym gestem.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego