Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur, kiedy homoseksualizm był sprawą (cechą/przypadłością?) czysto osobistą

O wojnie kultur piszą moi koledzy z łamów „Kuriera WNET”, więc ja postanowiłem sięgnąć dziś pamięcią do czasów, gdy upodobania seksualne okazywano w sypialni, a nie na ulicznych demonstracjach.

Henryk Krzyżanowski

W latach sześćdziesiątych sensacją dla drzemiącego w gomułkowskiej drętwocie Sieradza były wizyty Antoine’a Cierplikowskiego. Chłopski syn (jak znaczna część sieradzan wtedy), urodzony w chałupie nad Żegliną; potem słynny paryżanin, fryzjer-artysta, pełnoprawny uczestnik paryskiej bohemy, w latach dwudziestych także jej mecenas, na starość zatęsknił do stron ojczystych i zaczął przyjeżdżać do rodziny. Był wtedy uroczyście podejmowany w sieradzkiej farze przez swojego znajomego, zresztą też z Francji, ks. infułata Apolinarego Leśniewskiego. Pamiętam Antoine’a, jak zasiadał w ławce kolatorskiej, ekscentryczny i zadbany 80-latek o mocnym makijażu na ruchliwej i wyrazistej twarzy, w fantazyjnym surducie i w zamszowych pantoflach koloru bordo na bardzo grubej podeszwie. A ksiądz infułat od ołtarza witał go jako „naszego znakomitego ziomka”.

Wszyscy wiedzieli o nieskrywanym homoseksualizmie Antoine’a (co prawda w młodości był żonaty i miał nawet dziecko), ale to, co się liczyło, to jego powrót w glorii, pieniądze (podobno zresztą kończyły się), no i fakt, że feta odbywała się wśród swoich, w kościele, a nie w komitecie partyjnym. W tamtych czasach homoseksualizm był czymś (cechą/ przypadłością/ grzechem?) czysto osobistym i nie ustawiał po tej czy tamtej stronie frontu tzw. preferencji – nie było wtedy takiego pojęcia.

Antoine osiadł w końcu na stałe w Sieradzu i do końca życia przyjaźnił się z ks. Leśniewskim – notabene duchownym dużego formatu: przyjacielem, a wcześniej seminaryjnym wychowawcą prymasa Wyszyńskiego, jak on kapelanem AK i jak on więzionym przez komunistów. Czy taka przyjaźń byłaby możliwa teraz? Nie jestem pewien.

Antoine umarł w roku 1976, a po kilku latach na jego grobie stanęła kopia rzeźby jego paryskiego przyjaciela Xawerego Dunikowskiego z cmentarza Passy, gdzie wcześniej zamierzał spocząć. Rzeźba, mimo swej nieco młodopolskiej zmysłowości, stoi spokojnie na cmentarzu w moherowym podobno Sieradzu o kilkanaście metrów od tradycyjnej płyty z czarnego granitu na grobie ks. infułata Leśniewskiego. Estetyczna odrębność obu nagrobków nie razi – w końcu gdzie, jak nie na cmentarzu, ma rację bytu eklektyzm?

Felieton Henryka Krzyżanowskiego „Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego „Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolność 2.0 – Amerykański dług czy polski sen? Rozważania w 40. rocznicę zstępowania Ducha Świętego na polską ziemię

Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Człowiek czy przedsiębiorstwo zawsze otrzyma w banku kredyt, jeżeli posiada zdolność kredytową. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych.

Adam Domaradzki

Zmiany 1989 roku i system neoliberalny

Polska nie była jedynym krajem, w którym ograbiono obywateli z oszczędności. Stało się to również w krajach Ameryki Łacińskiej (Argentyna…).

System pieniądza dłużnego, ustanowiony w 1913 roku w Stanach Zjednoczonych (założenie FED), umiędzynarodowiony częściowo po II wojnie światowej, a całkowicie po 1971 roku, domaga ciągłej spłaty odsetek lub zaciągania kolejnych kredytów (nie z własnej woli) przez państwo, przedsiębiorstwa czy gospodarstwa domowe. Potrzebuje on, aby się ocalić, od czasu do czasu dokonać grabieży całych społeczeństw.

Tym właśnie była denominacja złotówki w latach 90., kradzież OFE za rządów Donalda Tuska, kredyty tzw. frankowe, a może nawet afera Amber Gold. System ten stworzyli ekonomiści i politycy skupieni wokół tzw. szkoły chicagowskiej (Jeffrey Sachs), którzy wyznają zasadę monetaryzmu (Milton Friedman i kolejni szefowie FED). W tym systemie, który służy przede wszystkim międzynarodowym korporacjom, oferowane jest finansowanie bez limitu, a na owoce pracy poszczególnych społeczeństw nakładane są ciężary (podatki dochodowe na spłatę międzynarodowych odsetek, podatki od pracy, etc.). System ten w żadnej mierze nie służy gospodarce narodowej i lokalnym społeczeństwom. Charakteryzuje się raczej drapieżnym przepływem kapitału międzynarodowego i tzw. prywatyzacją, co fachowo określa się jako fuzje i przejęcia (M&A), wprowadzając niestabilność lokalnych społeczności.

W Polsce tzw. transformacja ustrojowa doprowadziła do zainstalowania ustroju gospodarki neoliberalnej w 1997 roku (uchwalenie nowej konstytucji oraz ustawy Prawo bankowe, ustawy o NBP i ustaw o sądach i komornikach). W ten sposób międzynarodowy system finansowy został wkomponowany w polską rzeczywistość społeczno-gospodarczą i działa już przeszło 20 lat. Od tego czasu obowiązuje zasada „wzrost PKB”, a w mediach nie wymawia się drugiego członu tej zasady – „w oparciu o wzrost zadłużenia”. Tak jest skonstruowany ten system.

Solidarność i solidaryzm

Jako Polacy uwięzieni w „więzieniu informacyjnym” PRL i posiadający na przełomie lat 80. i 90. w sobie coś, co nazywam „mentalnością peweksowską”, łatwo daliśmy się uwieść kolorowemu Zachodowi z pełnymi półkami, które i do nas zawitały. Podobnie dają się uwodzić (przekupić?) osoby rządzące w państwach rozwijających się. Za dolara czy euro można przecież zaspokoić konkretne potrzeby osobiste czy rodzinne. (…)

Ustrój pieniądza dłużnego, w którym się znaleźliśmy, całkowicie przeczy zasadom solidaryzmu społecznego. Wyklucza on większość społeczeństwa z udziału w owocach pracy. Pożyteczna praca często nie jest w nim odpowiednio wynagradzana (zawody służby społecznej, np. nauczyciele, lekarze, kolejarze, rolnicy), a

zawody w sektorach będących blisko bankowości, które nie przyczyniają się często do rozwoju społeczeństwa, a czasem wręcz je okradają, są najlepiej wynagradzane w gospodarce.

Warto zdać sobie sprawę, że system jest skonstruowany tak, że wraz z każdym zakupem towaru w sklepie część naszych pieniędzy jest odprowadzana do właścicieli sektora finansowego, gdyż każdy produkt zawiera w sobie koszty kredytu. A nikt nas nie pytał o zdanie na ten temat! (…)

Jak przyznają oficjalnie coraz liczniejsi ekonomiści, a nawet sam Bank Anglii, obecnie pieniądze tworzone są przez banki prywatne z niczego (ex nihilo). Takie pieniądze nazywamy również fiat money (niech się staną). Krótko mówiąc, nie ma takiej możliwości, aby człowiek czy przedsiębiorstwo nie otrzymało w banku kredytu, jeżeli posiada zdolność kredytową. Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych i nadmiernej władzy środowiska bankierskiego, zwanego też banksterami. Strumienie pieniędzy są bardzo często kierowane nie na projekty, które przyczyniają się do rozwoju społeczeństwa, ale na te, które generują największe zyski dla sektora finansowego. Ekonomia solidaryzmu społecznego przyznaje bankom rolę pośrednika finansowego między Bankiem Narodowym a społeczeństwem. Obecnie jedynie ok. 8–12% pieniędzy to pieniądz emitowany przez NBP. Reszta jest pieniądzem stworzonym z niczego przez prywatny sektor finansowy, głównie z kapitałem międzynarodowym. Naczelną zasadą w takiej gospodarce – co przekłada się na funkcjonowanie społeczeństwa – jest zysk oraz wzrastające ceny, za którymi starają się nadążyć płace (praktycznie jedyne źródło dochodu), często poprzez podsycane konflikty społeczne. Przypomina to walki klasowe zupełnie niepotrzebne, jeśli byśmy dotknęli źródła problemu. (…)

Warto przytoczyć słowa z encykliki Centesimus annus z 1991 roku („100 lat po” [Rerum novarum[): „Inną jeszcze praktyczną formę odpowiedzi na komunizm stanowi społeczeństwo dobrobytu albo społeczeństwo konsumpcyjne. Dąży ono do zadania klęski marksizmowi na terenie czystego materializmu, poprzez ukazanie, że społeczeństwo wolnorynkowe może dojść do pełniejszego aniżeli komunizm zaspokojenia materialnych potrzeb człowieka, pomijając przy tym wartości duchowe. Jeżeli w rzeczywistości prawdą jest, że ten model społeczny uwydatnia niepowodzenie marksizmu w swoich zamiarach zbudowania nowego i lepszego społeczeństwa, to równocześnie, na tyle, na ile odmawia moralności, prawu, kulturze i religii autonomicznego istnienia i wartości, spotyka się z marksizmem w dążeniu do całkowitego sprowadzenia człowieka do dziedziny ekonomicznej i zaspokojenia potrzeb materialnych”.

Jak wołał nasz wielki rodak: „Nie chciejmy takiej wolności, która nic nie kosztuje!”. Warto podjąć zbiorowy wysiłek i zrealizować nasz polski sen.

Cały artykuł Adama Domaradzkiego „Wolność 2.0. Amerykański dług czy polski sen?” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Domaradzkiego „Wolność 2.0. Amerykański dług czy polski sen?” na s. 18 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska Wielki Projekt – przeciw dryfowi. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram

Polska Wielki Projekt sprzeciwia się skazaniu nas na życie w dryfie. Kongres jest z ducha konserwatywny. Nie jest jednak głuchy i zamknięty na głosy myślących inaczej – wszak projekt trwa.

Katarzyna Zybertowicz

Od lat w środowiskach konserwatywnych panuje zatroskanie o to, jak wydobyć Polskę z pułapki średniego rozwoju. Ciągle nie umiemy sobie z tym poradzić, chociaż warto dziś podkreślić, że obecne spowolnienie gospodarcze w Niemczech u nas nie pociągnęło za sobą reakcji obniżającej wzrost gospodarki, jak się obawiano. (…)

Chrześcijańska Europa nie przetrwa bez Polski – nie trzeba wielkiej przenikliwości, by taką diagnozę postawić. Ale gdy spytamy: jak nasz potencjał kulturowy wpleść w unijne instytucje i procedury, to widać, jak mało spraw nadal mamy przemyślanych.

Wśród wielu ważnych motywów tegorocznego kongresu jest „Rodzina, państwo, demografia. Jak przełamać niekorzystne trendy w Polsce i Europie?”. Nie da się jednak kompleksowo odpowiedzieć na takie pytanie bez podjęcia wysiłku konfrontacji z dyskursem lewicowo-liberalnym. Pewnie dlatego zaplanowano takie sesje jak „Nowa wiosna ludów? Demokracja kontra liberalizm” oraz „Lingua Democratiae Liberalis jako narzędzie inżynierii społecznej”. Ale czy znajdziemy klucz komunikacyjny do środowisk, które uważają się za progresywne?

„Polska Wielki Projekt” – ta nazwa Kongresu od lat działa na wyobraźnię (zapominam teraz tych, których razi swoją megalomanią), ale przecież ta metafora mieści w sobie o wiele więcej. Nie wyczerpuje tego nawet szeroka działalność fundacji o tej samej nazwie, sprawującej pieczę nad inicjatywami społeczno-kulturalnymi promującymi nasz kraj i polskie osiągnięcia. Polska Wielki Projekt to jest złożony kompleks wieloletnich przedsięwzięć i codziennej pracy wielu ludzi, to próba swoistej materializacji tych pomysłów, które rodziły się i rodzą podczas setek rozmów w przyjacielskich gronach i podczas mniej lub bardziej formalnych spotkań. Słowo „projekt” jest tu nieprzypadkowe, bo Polska to nie jest prosty i jednoznaczny koncept. To ciągłe wyzwania gospodarcze i polityczne, ale też coraz częściej kulturowe, by nie rzec – tożsamościowe. Ale Polska (w cudzysłowie i bez) to także nasze zagubienia.

Polska to bez wątpienia projekt wielki i nie o manię wielkości tu chodzi. Idzie o doniosłość wyzwań i skalę wymagań, które polskie dziedzictwo po prostu nam stawia.

Gdy w 2011 r. miała miejsce pierwsza edycja kongresu, szczególnie w środowiskach konserwatywnych panowało poczucie, że Polska coraz bardziej wpada w niedobry dryf. Dziś można mieć wrażenie, że w dryfie i egzystencjalnym, i strukturalnym jest nasza Europejska Wspólnota.

(…) Dawno temu polityk, który obecnie wzbudza skrajne emocje Polaków, użył sformułowania, że „polskość to nienormalność”. Fraza trafiła na listę wikicytatów i do dziś w pewnych środowiskach wywołuje głosy troski, że nie wolno tej wypowiedzi wyrywać z kontekstu, że tam jest jakaś prawda ukryta i że coś bardzo ważnego to sformułowanie wyraża.

Jeśli polskość to trud i zobowiązanie, to faktycznie postawa taka, nie będzie „normalna” w świecie radośnie pląsających parad równości, wolności, radości i zabawy.

Dryfowanie Europy, rozmywanie tożsamości jej krajów członkowskich nie sprzyja zachowaniu ostrości odróżniania normalności od wykoślawień. Nie można bezkarnie deformować pojęcia narodu, tylko dlatego, że wielorako wyzwolonym kojarzy się z opresją. Lansowanie oryginalności jako normy, nawet jeśli ma to miejsce „tylko” w sferze obyczajowej, nie przyniesie społeczeństwu niczego dobrego. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram. Potrzebuje też silnych korzeni dla tworzenia nowych form tożsamości. W przeciwnym wypadku czeka nas tylko egzystencjalny chaos.

Cały artykuł Katarzyny Zybertowicz „Projekt przeciw dryfowi” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Zybertowicz „Projekt przeciw dryfowi” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ustawa 447. Władze USA nie mogą sugerować innym państwom, jak powinny postępować/ Mirosław Matyja, „Kurier WNET” 60/2019

W którym kraju to spłacanie ma się zacząć, a w którym skończyć? Czy Polacy będą najpierw czekać na spłatę odszkodowań przez Niemców i Rosjan, aby uzyskać środki na wypłacenie odszkodowań np. Żydom?

Mirosław Matyja

Dyplomatyczna bańka mydlana

W Polsce mamy do czynienia z dyplomatyczną bańką mydlaną, której powodem jest uchwalenie ustawy Just Act 447 w USA. Od miesięcy czytamy w prasie i w internecie hasła tego typu: „zagrożenie dla dobra Polski”, „cios w polska suwerenność”, „okradanie Polski”, „Żydzi chcą od nas 300 mld dolarów”. Organizowane są liczne protesty i marsze, komentarze i konstrukcja czarnych scenariuszy nie ustają. Żydzi i Izrael oskarżają w odwecie Polaków o antysemityzm. W tych warunkach rodzi się nawet anty-antysemityzm. Krótko mówiąc, „mleko się wylało” – ale czy ta panika jest uzasadniona?

Spłata już była

Bezspornym faktem jest, ze Żydzi utracili znaczna część mienia w Polsce w wyniku tragicznych wydarzeń w czasie ostatniej wojny światowej. Dlatego w lipcu 1960 r. rząd Polski podpisał ze Stanami Zjednoczonymi umowę, zgodnie z którą zobowiązał się zapłacić 40 mln ówczesnych dolarów amerykańskich za całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli USA (żydowskiego pochodzenia), zarówno osób fizycznych, jak i prawnych, z tytułu nacjonalizacji i innego rodzaju przejęcia przez Polskę mienia tychże obywateli, które nastąpiło w Polsce przed dniem podpisania i wejścia tej umowy w życie. Spłata tego zobowiązania przez Polskę następowała regularnie w rocznych ratach i została w całości zakończona w styczniu 1981 r. Po prawie 40 latach roszczenia USA pojawiają się ponownie, tym razem w postaci ustawy JUST Act 447, co powoduje zrozumiale oburzenie. To oburzenie jest tym większe, że aktualne roszczenia są nieuzasadnione i przede wszystkim skonstruowane w ramach wewnętrznego prawa amerykańskiego. Tu rodzi się pytanie: czy „era Holocaustu” obejmuje też okres po roku 1960?! Nie jest jednak tajemnicą, że żydowski lobbing w Kongresie Stanów Zjednoczonych jest mocny – a tam, gdzie grupy interesów mają coś do powiedzenia, można również wykreować odpowiednią ustawę.

JUST Act 447

Dlaczego jedna ustawa wzbudza tyle emocji? W tym akcie prawnym chodzi o wypłacenie odszkodowań dla ofiar Holocaustu i ich rodzin, które nie otrzymały dotąd odszkodowania za straty wojenne i powojenne. Ustawa jest bardzo nieścisła, bo nie definiuje dokładnie i jasno ani podmiotu, ani czasu – czyli podstawowych elementów, do których się odnosi. Generalnie termin ‘Holokaust’ należy rozumieć w odniesieniu do ludobójstwa prześladowanych grup etnicznych, narodowych i społecznych oraz więźniów politycznych w obozach koncentracyjnych.

Powszechnie pojęcie to związane jest jedynie albo przede wszystkim z ludobójstwem Żydów w czasie II wojny światowej – i to jest pojęcie zawężone. Holocaust oznacza albo powinien oznaczać zagładę ludności jakiejkolwiek narodowości, nie tylko żydowskiej.

Ustawa odnosi się czasowo do „ery Holocaustu”. Jaka to konkretnie „era”? Czy to lata 1933–45 czy też „tylko” lata 1939–1945? Czy „era Holocaustu” to również tzw. lata stalinowskie, a więc powojenne? Tych konkretów brakuje w ustawie JUST. W każdym razie ten akt prawny odnosi się do osób, które przeżyły Holocaust oraz innych ofiar nazistowskich prześladowań – a więc nie tylko Żydów. Być może Żydzi uważają się za naród wybrany, ale który naród nie ma takiego zdania o sobie?

Jesteśmy więc przy kwestii interpretacji ustawy. Dlaczego interpretuje się ten amerykański wewnętrzny akt prawny tylko w kategoriach odszkodowania dla Żydów? Przyjmijmy teoretycznie, ze „era Holokaustu” to okres II wojny światowej, choć ta czasowa definicja prowokuje dyskusje. Tu należałoby się zastanowić, ile narodowości ucierpiało w okresie wojennego Holocaustu i komu należy się odszkodowanie. Przy czym kwestia odszkodowania dotyczy nie tylko kierunku od Polski na zachód, ale również, a może przede wszystkim, od Polski na wschód. W tym kontekście ustawa wychodzi Polsce naprzeciw, bowiem także Rosja powinna uregulować kwestie odszkodowań wobec Polski. O roszczeniach Polski wobec Niemiec już nie wspominam, bowiem wiadomo, że jakikolwiek rachunek władze w Warszawie winny najpierw przesłać do Berlina, a potem – albo równolegle – do Moskwy.

Ustawa jest oczywiście tendencyjna, ale również niejasno sformułowana, więc każde państwo może praktycznie interpretować ją na swoją korzyść. Dlatego nie ma tu żadnych podstaw do jakiejkolwiek paniki.

Co ustawa JUST oznacza w praktyce prawa międzynarodowego?

Ustawa zobowiązuje sekretarza stanu USA do złożenia sprawozdania dotyczącego sytuacji prawnej i systemowej w 46 krajach, w tym w Polsce, które podpisały w 2009 roku tzw. deklarację terezińską w Czechach. Właśnie ta deklaracja jest podstawą prawno-międzynarodową do wykonania raportu, obejmującego procedury administracyjne, sądowe, w szczególności dotyczące zwrotu mienia tam, gdzie jest to możliwe, wypłaty słusznego odszkodowania tam, gdzie zwrot jest niemożliwy i wreszcie przeznaczania mienia, które nie ma spadkobierców, na cele edukacyjne i społeczne, w szczególności na pomoc ofiarom Holocaustu. Wychodzę z założenia, że chodzi tu w pierwszej linii o informacje o stanie zaspokajania roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych, bowiem ustawa JUST wchodzi w zakres wewnętrznego prawa amerykańskiego. Krótko mówiąc, Izrael nie powinien mieć żadnych podstaw roszczeniowych w stosunku do Polski.

Warto zaznaczyć, że w ustawie nie ma, bo nie może być, jakiegokolwiek przymusu zwracania mienia czy wypłaty odszkodowań przez obywateli 46 państw. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Ustawa, jak już wcześniej wspomniałem, jest elementem wewnętrznego prawa USA, a państwo to jest suwerenne i może uchwalać dowolne ustawy. Ale USA nie mają prawnego dyktatu nad światem ani nie uchwalają prawa uniwersalnego/globalnego, choć często odnosimy takie wrażenie. Więc pytam po raz kolejny: po co ta cała panika? Otóż media wyolbrzymiają zagrożenie dla Polski ze strony USA i Izraela (co ma Izrael do „konfliktu” polsko-amerykańskiego?). Donoszą o możliwych represjach: od nieoficjalnych nacisków przez oficjalny lobbing aż po sankcje, np. bojkot polskich produktów, cła zaporowe, odmowy udzielenia kredytu itp. Stosunkowo nowym hitem medialnym jest możliwość szantażowania Polski przez USA w sprawie instalacji tarczy antyrakietowej i całej rozbudowy potencjału obrony przeciwrakietowej na terenie naszego kraju. A że koszt tej inwestycji będzie wynosić prawdopodobnie ok. 300 mld dolarów (sic), więc media wykreowały wizję, że roszczenia żydowskie opiewają na taka sumę. Oczywiście ani w pierwszym, ani w drugim przypadku kwota ta nie ma najmniejszej racji bytu. Tak więc Polacy sami kreują nieprawdopodobne liczby, które organizacje żydowskie mogą tylko z wdzięcznością przejąć i pobłogosławić. W międzyczasie zapomniano o tarczy przeciwrakietowej i pisze się o żądaniach Izraela wobec Polski właśnie w wysokości 300 mld. Jeszcze „lepsze” jest straszenie społeczeństwa koniecznością wyprzedaży majątku narodowego, aby uzyskać środki na spłatę roszczeń. Wytworzyła się wiec paranoidalna sytuacja, do której wciągnięte zostało zupełnie niepotrzebnie państwo Izrael.

Tymczasem nie wolno obecnie spekulować na temat wielkości odszkodowań, które Polska miałaby zapłacić osobom obcych narodowości za „erę Holokaustu”, bo jakakolwiek podana kwota nie ma w tej fazie racji bytu. Faktem jest, że nie ma tak naprawdę żadnych poważnych wyliczeń. W ustawie zaś napisano, że odszkodowania mają być wypłacone zgodnie ze światowymi standardami w przypadku odszkodowań wojennych i podobnych. Chodzi tu więc o sprawiedliwe, a nie pełne odszkodowania, które zwykle są niemożliwe. Poza tym nie wiadomo jeszcze tak naprawdę, kto i komu ma płacić.

Polskie protesty powinny być skierowane raczej przeciwko deklaracji z Terezina (którą polski rząd dobrowolnie podpisał), bowiem ta deklaracja wchodzi w zakres prawa międzynarodowego. Ale jak wiadomo, żadna deklaracja nie ma charakteru wiążącego dla państwa-sygnatariusza. Natomiast na mocy ustawy JUST Act 447 żadne sankcje nie znajdują umocowania.

Suwerenność

Warunkiem koniecznym każdego państwa do jakiegokolwiek działania we własnym interesie jest jego suwerenność. Dlatego cieszmy się, że od 30 lat Polska jest ponownie suwerenna i strzeżmy tej suwerenności jak oka w głowie. Oczywiście ciągle słyszy się nie do końca przemyślane pomysły, aby w Konstytucji RP dokonać zapisu związanego z przynależnością Polski do Unii Europejskiej i do NATO i nadrzędnością prawa tych instytucji nad prawem polskim. To są jednak na pewno tylko niestosowne żarty wybranych polityków. Bo jeśli nie żarty, to co? Myślę jednak, że nikt tych „żartów” nie bierze poważnie, bowiem oznaczałoby to ograniczenie polskiej suwerenności, a tym samym oddanie części prerogatyw władczych organom ponadnarodowym, albo jeszcze lepiej – państwom, które mają ostatni głos w UE i NATO. A to byłby definitywny powrót do sytuacji z czasów PRL. Dlatego uważam spekulacje niektórych polskich polityków, igrających z ograniczeniem polskiej suwerenności na rzecz instytucji ponadnarodowych, za bardzo niebezpieczne i niesmaczne. Aktualna „wojna dyplomatyczna”, bo jak to inaczej nazwać, jest przykładem na to, jak ważna jest niezależność i niezawisłość, a wiec suwerenność Polski. Dodam tutaj, że decyzja podjęta przez Naród przy urnie wzmocniłaby i potwierdziłaby jeszcze bardziej suwerenny charakter państwa – zgodnie z art. 4 Konstytucji RP.

Rola polskiego rządu i dyplomacji

Co robi polski rząd w tej w sumie paradoksalnej sprawie? Niestety, nie wiemy, co robi i czy cokolwiek robi. Naród jest wzburzony, wytworzyła się tzw. dynamika własna w kraju i wśród Polonii. W tej sytuacji premier polskiego rządu powinien uspokoić wzburzone społeczeństwo, osobiście albo za pośrednictwem swojego rzecznika. Wypowiedzieć się na temat interesów Narodu Polskiego i raison d’être Polski. Powinien informować i przede wszystkim uspokajać społeczeństwo na bieżąco. Ważna rola przypada tutaj dyplomacji polskiej, która powinna prowadzić półoficjalne negocjacje pozakulisowe, aby bez wzburzania opinii publicznej doprowadzić ten niewypał dyplomatyczny do szczęśliwego końca. Czy polska dyplomacja potrafi prowadzić takie nieformalne rozmowy? Chodzi tu bowiem o ingerowanie w wewnętrzne sprawy USA, gdyż ustawa JUST Act 447 jest wewnętrznym prawem amerykańskim. To delikatna sprawa, ale dyplomaci są po to, aby zajmować się takimi właśnie delikatnymi kwestiami. Dyplomata, np. ambasador, to również lobbysta szukający ustawicznie kontaktów ze ośrodkami władczymi innych państw i powinien być biegły w prowadzeniu nieformalnych negocjacji.

Dyplomacja to nie zabawa dla grzecznych dzieci ani nie tylko odwiedzanie środowisk polonijnych, lecz ciężka i odpowiedzialna praca.

Pocieszam się jednak, że działania polskiego rządu i polskiej dyplomacji „idą pełną parą” zakulisowo i wkrótce doczekamy się pozytywnych efektów tych działań (?).

Czy ustawa JUST jest przemyślana?

Wróćmy jednak do ustawy JUST Act 447. Nie wymaga komentarza fakt, że ta ustawa nie jest do końca przemyślana. W grę wchodzi 46 państw mających spłacać odszkodowania ofiarom ludobójstwa (Holokaustu). W którym kraju to spłacanie ma się zacząć, a w którym skończyć? Czy Polacy będą najpierw czekać na spłatę odszkodowań przez Niemców i Rosjan, aby uzyskać środki na wypłacenie odszkodowań np. Żydom? Piszę Żydom, a nie Izraelowi, bowiem państwo izraelskie w okresie żydowskiego Holokaustu nie istniało. Ustawa jest wewnętrznym uregulowaniem prawnym w USA – jest więc moralna sugestia uregulowania tzw. „kwestii roszczeniowych” i dotyczy, jak już wspomniałem, „ery Holocaustu”. Egzekwowanie tych uregulowań leży jednak całkowicie w gestii i zależy od dobrej woli suwerennych państw.

Uchwalając ustawę JUST Act 447 Kongres USA skompromitował się. Żadne państwo nie powinno, bezpośrednio czy pośrednio, w ramach swojego wewnętrznego prawa, ingerować w sprawy innych państw. Od tego jest prawo międzynarodowe i jego instytucje – w tym wypadku ONZ. Potęga i dominacja USA w polityce światowej nie upoważniają władz amerykańskich do jakiegokolwiek sugerowania innym podmiotom międzynarodowym, jak powinny postępować. Dlatego śmieszy mnie wręcz wypowiedź ministra spraw zagranicznych USA Mike’a Pompeo, który ingeruje w wewnętrzne sprawy polskie i wzywa polskie władze, aby poczyniły postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holocaustu.

Ciekawe, czy amerykański dyplomata będzie tez nawoływał władze np. Rosji i Ukrainy do podobnych „postępów”? Ustawa JUST nie jest ani spójna, ani logiczna, ale przede wszystkim nie jest „przekładalna” w praktyce międzynarodowej.

Oczywiście nikt nie neguje potrzeby prowadzenia polityki zadośćuczynienia za ludobójstwa – jednak powinno się to dziać na arenie międzynarodowej i z udziałem wszystkich zainteresowanych, i przede wszystkim dla wszystkich poszkodowanych. Nie zapominajmy, ze Polska jest dużym demokratycznym krajem, położonym w centrum Europy, niezawisłym, dumnym i przede wszystkim suwerennym. I ta świadomość powinna wystarczyć, aby Polki i Polacy mogli bez obaw i optymistycznie spoglądać w przyszłość. Rząd Polski podpisał suwerennie deklarację z Terezina i powinien ją również suwerennie intepretować i informować polskie społeczeństwo na bieżąco. Zaś dramaturgia związana z ustawą JUST Act 447 to dyplomatyczna i medialna bańka mydlana.

Mirosław Matyja – politolog, ekonomista i historyk, jest profesorem Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londynie, gdzie pełni funkcję dyrektora Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją.

Artykuł Mirosława Matyi „Dyplomatyczna bańka mydlana” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi „Dyplomatyczna bańka mydlana” na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielu dało się przekonać, że ukraińscy wyborcy nie potrafili odróżnić komika od granej przez niego w serialu postaci

Ta druga Ukraina jest mało znana. Nigdy nie była niemym tłumem – ma swoich wspaniałych analityków, naukowców, dziennikarzy, ale przegrywa z rozbudowaną machiną propagandową stworzoną przez Poroszenkę.

Swietłana Fiłonowa

Za Poroszenki powstały dwie Ukrainy. Ukraina pierwsza przeprowadzała reformy demokratyczne i walczyła z korupcją. Powoli, nie tak szybko, jak byśmy chcieli, ale przeprowadzała i walczyła. W Ukrainie drugiej można było mówić jedynie o imitacjach reform, które żadnych problemów nie rozwiązywały, raczej stwarzały nowe i potęgowały stare. Pierwsza nie chciała w tym życiu nic oprócz armii, mowy, wiary (przedwyborcze hasło Poroszenki). Druga takoż była na to wrażliwa, ale dodawała „i dla wszystkich coś choćby trochę do jedzenia” (żart Kwartału 95). Nękała ją plaga ubóstwa. Co rok około 15 milionów Ukraińców wyjeżdżało do pracy (do różnych krajów, w tym do Polski), żeby przetrwać.

W Ukrainie pierwszej ciągle mówią o pogorszeniu stosunków polsko-ukraińskich. Ukrainę drugą zamieszkują ludzie, którzy, o dziwo, o wsparciu i pomocy płynącej z Polski teraz pamiętają lepiej niż o krzywdach, których doznali przodkowie części ich rodaków w okresie dwudziestolecia międzywojennego, czyli 80–100 lat temu. Uparcie twierdzą, i to wynikało z sondażów, że ze wszystkich obcokrajowców najbardziej sympatyzują z Polakami.

Ta pierwsza przy szosie do Europy wybrała jako drogowskaz dla wszystkich (bo bohaterowie narodowi są po to, żeby być drogowskazami) ideologię nielicznej grupy. Ci, którzy byli tym zbulwersowani, zostali nazwani zdrajcami ojczyzny, separatystami i agentami Kremla. Zresztą nazywano tak wszystkich, którym cokolwiek nie podobało się w kraju – nawet podwyżka czynszu.

Ta druga Ukraina jest mało znana. Oczywiście nigdy nie była niemym tłumem – ma swoich wspaniałych analityków, naukowców, dziennikarzy, ale przegrywa z rozbudowaną machiną propagandową stworzoną przez Poroszenkę, która – według ukraińskiego filozofa Sergeja Dacuka – była nawet mocniejsza od putinowskiej. W każdym razie tej drugiej Ukrainy nie było widać na zewnątrz.

Proszę zwrócić uwagę na wyniki wyborów poza granicami kraju. Im bliżej Ukrainy, czyli więcej możliwości bezpośredniej obserwacji, tym większe poparcie miał Zełenski. W Gruzji uzyskał on w drogiej turze 50,37 proc. głosów, na Węgrzech 50,56 proc., w Armenii 67, 64 proc., na Litwie 52, 83 proc., na Łotwie 61, 54 proc., w Polsce 50,65 proc., w Estonii aż 72,29 proc. Natomiast Poroszenko miał najwyższe poparcie wśród Ukraińców w Australii, Irlandii, Holandii, Kanadzie, USA i Szwajcarii, czyli tam, gdzie na decyzję wyborców w znacznym stopniu wpływają nie doświadczenia osobiste, lecz informacja medialna.

Ale europejska, w tym polska prasa patrzy na Ukrainę i na Zełenskiego oczami zwolenników Poroszenki.

Nawiasem mówiąc, czy nikogo nie dziwi ten fakt, że zarówno „Gazeta Wyborcza”, jak i „Rzeczpospolita” zazwyczaj odwołują się do tych samych źródeł, do tych samych ludzi? Jaskrawy przykład – iście wszechobecny Witalij Portnikow: politolog pierwszej klasy, świetny publicysta, złote pióro, diament w koronie Poroszenki; temu nie sposób zaprzeczyć.

Lecz i dojść do prawdy, omijając zasadę „niechaj druga strona też zostanie wysłuchana”, bardzo trudno.

Ta jednomyślność już trochę nudzi. Na temat Zełenskiego napisano mnóstwo analiz, prognoz i komentarzy, ale rzadko można wyczytać coś, co odbiega od spotów wyborczych Poroszenki, czasami dziwacznych, bardzo rzadko zaopatrzonych w logiczne argumenty. Do tej chwili Zełenski nie zrobił i nie powiedział nic takiego, co mogłoby zwiastować zbliżenie z Rosją i rezygnację z kursu zachodniego. Wprost przeciwnie. To skąd te ciągle powtarzane obawy? (…)

Wielu dało się przekonać, że pomylono fikcję z rzeczywistością – ukraińscy wyborcy nie potrafili odróżnić komika od postaci granej przez niego w serialu „Sługa narodu” i tak naprawdę głosowali na Gołoborodkę, a nie na Zełenskiego.

W rzeczywistości serial „Sługa narodu” nie miałby nie tylko żadnego wpływu na wyborców, ale i żadnych szans na aż taką popularność, gdyby w jego obsadzie nie znaleźli się wszyscy aktorzy „Kwartału 95” – kultowego kabaretu ukraińskiego, który przez wiele lat specjalizował się w satyrze politycznej.

Nie zauważyć różnicy to jest trochę tak, jakby ktoś powiedział, że wszystko jedno, czy koń stoi przed wozem, czy wóz przed koniem. Wiadomo, że zawsze i wszędzie zaufanie do władzy jest odwrotnie proporcjonalne do miłości do komików. Nie chodzi tylko o źródło pozytywnych emocji, choć i to jest ważne, lecz istotą rzeczy jest to, że nieustanne ośmieszanie kogoś jest sposobem podważania jego powagi, a w efekcie moralnej i społecznej delegitymizacji. A więc co tydzień aktor Zełenski razem ze swoim zespołem stawał przed wypełnioną po brzegi widownią i zaczynał rozmowę o tym, o czym z Ukrainą nikt nie rozmawiał (każdy występ transmitował kanał 1+1). Każdy aktor wyczuwa co do drobniejszych szczegółów nastrój widowni, więc doskonale wie, co ludzi boli i o co im chodzi.

Jasne, że państwo to nie widownia. Ale Zełenski usiłuje utrzymać ten bezpośredni kontakt w nowym formacie. Sprytnie korzysta z nowych mediów. Program wyborczy Zełenskiego pod hasłem „Ukraina moich marzeń” był również tworzony online, uzupełniany przez wszystkich chętnych.

Cały artykuł Swietłany Fiłonowej „Przeciętny Kowalenko vs dwóch Poroszenków” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Swietłany Fiłonowej „Przeciętny Kowalenko vs dwóch Poroszenków” na s. 4 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co przyniosą Ukrainie rządy Zełenskiego?/ Wywiad Pawła Bobołowicza z Witalijem Portnikowem, „Kurier WNET” nr 60/2019

Państwo jest ostoją nacji – jak Polska dla Polaków, Niemcy dla Niemców, Izrael dla Żydów. Ukraina jest dla tych, którzy chcą być Ukraińcami. Inni wyjadą albo ze swoimi terenami przyłączą się do Rosji.

Paweł Bobołowicz
Witalij Portnikow

„Zełenski to produkt konsensusu oligarchów”

Co czeka Ukrainę pod rządami Wołodymira Zełenskiego? Czy może dojść do zmiany jej granic, otwartej wojny z Rosją? Czy Ukraina może się rozpaść? Czy mieszkańcy Ukrainy sformowali polityczną nację, czy jej tworzeniu będzie sprzyjał nowy prezydent Wołodymyr Zełenski i jaki wpływ mają na niego oligarchowie? Czy Ukrainie grozi dyktatura? Z ukraińskim publicystą, dziennikarzem, pisarzem Witalijem Portnikowem rozmawia Paweł Bobołowicz.

Wydarzenia Rewolucji Godności i pięć lat obrony przed rosyjską agresją miały przyczynić się do budowania etosu współczesnego uriańskiego narodu. Jednocześnie po tych pięciu latach wybory prezydenckie na Ukrainie wygrywa Wołodymyr Zełenski – człowiek, który politycznie jest… znikąd. W czasie kampanii wyborczej nie były znane jego poglądy na żaden z dotychczasowych kluczowych problemów Ukrainy. Ani w odniesieniu do Zachodu, ani Wschodu. Nie był znany jego stosunek do ukraińskiej historii i ukraińskiego języka. Znane były żarty z jego występów kabaretowych – często bardzo proste, płytkie, wręcz prymitywne. Czy taki wybór nie przeczy poglądowi o formowaniu się współczesnego ukraińskiego narodu?

Moim zdaniem, po pierwsze, nie można mówić o tworzeniu się ukraińskiego narodu – chodzi o budowanie ukraińskiej nacji politycznej. Ta nacja polityczna jest złożona z różnych grup etnicznych. Od etnicznych Ukraińców do Rosjan, Żydów, Rumunów i innych, z różnych grup mieszkających w różnych regionach Ukrainy. To budowanie odbywa się na dwóch poziomach. Pierwszy – i to jest oczywiste, i Pan o tym mówi – to jest tożsamość, to jest język ukraiński, to jest historia ukraińska. Drugim – i to jest faktyczny wyznacznik elektoratu Wołodymyra Zełenskiego – jest sprawiedliwość. W różnych jej wymiarach. Od bolszewickiego do cywilizowanego.

Żyjemy w kraju oligarchicznym, w kraju skorumpowanym, w którym elity nie są zjednoczone z narodem. Moim zdaniem wybór pana Zełenskiego to jest faktyczny rezultat właśnie tego drugiego poziomu. Tej idei sprawiedliwości.

Dlatego, że politycy nie są z tej samej gliny, co zwykli ludzie, a oni właśnie zechcieli prezydenta – zwykłego człowieka.

Mówiłem o tym już 10 miesięcy temu. Twierdziłem, że nie będzie prezydentem ani Petro Poroszenko, ani Julia Tymoszenko. W jednym z wywiadów, dla programu telewizyjnego Ukrlive TV, powiedziałem, że prezydentem będzie „nikt”. Nie ma znaczenia, kim jest ten „nikt”. Po prostu ktoś, kto nie pochodzi ze świata polityki, nie z procesów politycznych i który będzie mógł mówić ludziom „jestem taki jak wy”. Co prawda to nie sam Zełenski mówił ludziom, że jest taki jak oni, ale to mówiła postać z filmowego serialu Sługa narodu. Naprawdę „projekt Zełenski” to nie są dowcipy Kwartału 95 (kabaret Zełenskiego; przyp. red.), to nie jest jakiś żart – to jest cały projekt technologiczny. Serial Sługa narodu przekonywał ludzi, że prezydent może być z narodu, że może być taki jak oni. A to jest zwykły populistyczny projekt i w każdym państwie populista mówi, że jest „z narodu”, a inni politycy z narodu nie są. To jest taka odmiana demokracji w naszym świecie – są ludzie, którzy mówią o sobie, że są narodem, a inni nie są narodem; i że oni są z prawdziwego narodu, a ten, kto się z nimi nie identyfikuje, do prawdziwego narodu nie należy.

Czy to, że Ukraińcy dali się złapać w taką prostą socjotechniczną pułapkę, nie świadczy o tym, że jest poważny problem z dojrzałością ukraińskiego narodu politycznego?

Oczywiście, i mówiłem już o tym w 2014 roku w czasie Rewolucji Godności. Mówiłem, że jej pierwszym rezultatem powinno być powstanie ukraińskiej nacji politycznej, ale nie wiedziałem, jaka będzie jakość tej nacji. Teraz możemy stwierdzić dokładnie, jak ta jakość jest niska. Ta polityczna nacja jest na razie w trakcie drogi do współczesnego świata. Nie wiem, ile na to potrzeba czasu: 25, 30 lat? Nie wiem, ile to może trwać w perspektywie historycznej i nie wiem, w jakich granicach geograficznych będzie to państwo istnieć już po okrzepnięciu tej politycznej nacji. Nie potrafię tego przewidzieć.

To wydaje się być bardzo niebezpieczna perspektywa. Zarówno w kontekście możliwych zmian granic, jak i wniosku o niedojrzałości politycznej. Wielu przeciwników państwowości Ukrainy, a tacy także zdarzają się w Polsce, uważa, że Ukraińcy nie zasługują na własne państwo…

Nie wiem, czy są jakieś narody, które zasługują albo nie zasługują na własne państwo. Można powiedzieć, że żaden naród europejski nie zasługuje na swoje państwo, bo i Polacy, i Francuzi, i Belgowie, i Czesi, i Słowacy – wszyscy nie dali rady w czasie II wojny światowej obronić swoich państw. Polska jest teraz w innych granicach, niż była przed wojną. Ma granice, jakie zostały ustalone przez państwa-sojuszników, a nie te, w jakich żyje naród polski.

Jasne, że państwowość ukraińska będzie tam, gdzie da radę realnie przetrwać, a nie w granicach zaproponowanych przez bolszewików i funkcjonujących od 1917 do 1991 roku.

Faktycznie Ukraina radziecka była sformowana z różnych regionów i z różnych wyobrażeń o jej przyszłości i perspektywach. I teraz możemy zobaczyć odmienność tych regionów i tych poglądów. W innym rozdaniu, innym czasie wszystkim ludziom od Użhorodu do Charkowa bliska jest idea sprawiedliwości.

Ale dalej to niebezpieczeństwo w Pana wypowiedzi pobrzmiewa. Czy można sobie wyobrazić, że Ukraina bez Krymu i Donbasu to byłaby Ukraina bardziej stabilna politycznie?

Moim zdaniem stabilnie politycznym krajem jest kraj, w którym wszyscy ludzie mają wspólny pogląd na jego przyszłość. Na europejską, demokratyczną przyszłość. I na tożsamość. I jeśli jest jakaś część ludności, która nie chce tej tożsamości, to jest oczywiste, że ich się nie zmieni i nie przekona. Wiele osób, które mieszkają na Ukrainie, żywi iluzję, że jak ktoś nie jest Ukraińcem, to można go do tego przekonać. Nie chodzi o pochodzenie, ale o polityczne tego rozumienie. Wcześniej czy później z tymi ludźmi trzeba się będzie rozstać, bo i tak nic z tego nie będzie. Czy mamy żyć 10, 20, 30 lat z takimi problemami, jakie Polska miała przed wojną? Bo przecież Ukraińcy w Galicji Wschodniej nie chcieli być Polakami, chociaż mogli. A Żydzi chcieli być Polakami, ale tego nie chciało państwo polskie i społeczeństwo polskie.

Z tych, co nie chcieli być Polakami, chciano zrobić Polaków, a ci, którzy chcieli nimi być – tych nie chciano. Po co mamy powtarzać wszystkie te problemy w państwie ukraińskim?

Wyjściem z tego jest zbudowanie nowoczesnego państwa, z poczuciem perspektywy narodowej i ekonomicznej. Państwo wszystkich ludzi mieszkających od Charkowa do Użhorodu, które zaspokoi ich potrzeby i oczekiwania. Odpowiedzią na to wszystko będzie historia. Nie mogę Panu powiedzieć, jak to ma się stać. Czy kogoś oddać – nie, oczywiście, że nie. Czy ma wybuchnąć jakiś konflikt pomiędzy regionami – oczywiście, że nie. Ale tylko historia może nam odpowiedzieć, jak będziemy współistnieć.

Czy prezydent Zełenski odpowiada tej wizji stworzenia współczesnej Ukrainy? I właściwie, czy już wiadomo, kim jest prezydent Zełenski i w jakim kierunku będzie podążać?

Prezydent Zełenski to typowy prezydent czasu przejściowego, i to też już mówiłem w 2014 roku. Pierwsze reformy obejmowały okres 5 lat. Po tym czasie musiał nastąpić albo dalszy czas na reformy – „reformację” – albo na „kontrreformację”. Prezydent Zełenski albo stworzy grunt dla dalszych reform, albo – poprzez swój brak kompetencji – grunt do przeciwdziałania im. Nic innego nie może zrobić, bo nie ma wizji, poglądów na świat, na państwo, na społeczeństwo. Nie ma wizji, bo nie jest politykiem, bo po prostu nie jest człowiekiem z wizją, perspektywą. Jest po prostu wypadkiem w historii ukraińskiej.

Ale jednak stoi za nim potężny człowiek, który wypadkiem w historii Ukrainy nie jest i raczej ma sformułowaną wizję, nawet jeśli nie Ukrainy, to swojej przyszłości. Nie jest tajemnicą, że sponsorem Zełenskiego, nie tylko politycznym, jest oligarcha Ihor Kołomojski. Jak Pan ocenia jego wpływ i wpływ tego środowiska na nowego prezydenta?

Ihor Kołomojski nie jest jedynym sponsorem Wołodymyra Zełenskiego. Zełenski to produkt oligarchicznego konsensusu. Konsensusu pomiędzy Pińczukiem, Firtaszem i Kołomojskim – potężnymi ukraińskimi oligarchami. To jest prawda. Ale prawdą jest również to, że taki konsensus był i za Poroszenki w 2014 roku po Rewolucji Godności, a także i za Janukowycza w 2010 roku. Tylko wtedy konsensus obejmował Kołomojskiego, Firtasza, Pińczuka i Achmetowa.

Ale tak naprawdę wpływy oligarchów nie są już tak decydujące dla rozwoju kraju. Dlaczego? Pieniądze na wydatki budżetowe, na problemy socjalne, na wojnę Zełenski może mieć już nie od Kołomojskiego, nie od Pińczuka, nie od Firtasza, lecz od międzynarodowych organizacji finansowych. I moim zdaniem wpływ oligarchów będzie się zmieniać za 3–5 miesięcy. Nie będzie już taki jak teraz. Ukraina znajdzie się faktycznie pod kontrolą krajów, które ją otaczają. Albo krajów wschodu, albo zachodu. Ukraina bez pieniędzy, zadłużona wobec wszystkich organizacji międzynarodowych, nie może być niezależnym aktorem światowej gospodarki. Jak w gospodarce światowej zaczną się problemy w 2019, 2020 roku, zła sytuacja Ukrainy będzie się z czasem tylko potęgować. Dlatego Kołomojski, Pińczuk chcą zachować swoje wpływy, ale konkretnie nie mogą nic prezydentowi zaproponować.

Ale czy oni chcą coś zaoferować, czy może coś zabrać?

Oni chcą kupić wszystko, co tu jest, ale czy mogą to zrobić, to tego nie wiem.

Kołomojski na przykład chciałby odzyskać może nawet nie tyle Prywatbank, co wyciągnąć z niego pieniądze. Przecież mówi o tym oficjalnie…

Kołomojski chciałby defaultu, żeby wszystko upadło, żeby ludzie pozostali bez pieniędzy, żeby tu wszystko było za kopiejki i żeby to wszystko wykupić. Ale nie wiem, czy rozumie, że rządy Zełenskiego nie wytrzymają nawet miesiąca, jeśli zdarzy się taka sytuacja. Będą strajki, protesty społeczne, rewolucja. I nic nie kupi, a może jeszcze stracić to, co ma.

Ukrainę czekają wybory parlamentarne. Data lipcowa okazuje się nie być wcale taka pewna, ale tak czy inaczej, w tym roku wybory się odbędą. Wszystkie sondaże wskazują, że wygra je prezydencka partia Sługa Narodu –siła polityczna, o której nie wiadomo nic. Duże poparcie mają też te siły, które wcześniej były zapleczem Janukowycza.

Tak rzeczywiście jest. „Efekt Zełenskiego” przeniesie się również na wybory parlamentarne. Jeśli będą za 2 miesiące, to większość w parlamencie będzie mieć partia Zełenskiego, jak za 3–4 miesiące, to wciąż uzyska większość głosów, ale już może nie tak przeważającą. Tylko co z tego?

Co zrobi taki rząd w tym biednym kraju, w którym ludzie nie chcą płacić podatków, w którym faktycznie korupcja jest sensem życia społecznego, gdzie przemyt wyznacza ceny we wszystkich sklepach? I jak to zmienić?

Życie ludzi zmieni się nie na lepsze, ale na gorsze. Ludzie odczują zmianę na lepsze tylko wtedy, kiedy zapanują normalne relacje ekonomiczne. Przecież dzisiaj w każdym sklepie jest czarny, szary import i ceny, jakie płaci Ukrainiec za produkt, to nie ceny, jakie płaci w Polsce Polak. Faktycznie społeczeństwo jest w kryminalnym związku z kontrabandą i korupcją. Każdy przeciętny Ukrainiec jest sojusznikiem kontrabandy we własnym kraju. Żeby to zmienić, musimy płacić większe podatki, nie takie jak teraz: po 5 procent wymyślonych podatków funkcjonujących w przedziwnych układach. I tylko musi powstać droga do realnej zmiany, do wyjścia z korupcji. Przeciętny Ukrainiec tego nie zrozumie, bo chce sprawiedliwości nie dla siebie, a dla innych. Chce, żeby to nie urzędnik miał wielkie pieniądze, tylko żeby on sam je miał. Wszyscy są małymi przemytnikami i „korupcjonerami”. Ale tak nie może być. Pierwszy krok do realnej zmiany sytuacji z korupcją to zmiana sytuacji w społeczeństwie.

To jak do tej zmiany ma dojść? Czy na Ukrainie może wybuchnąć kolejna rewolucja?

Nie wiem. Rewolucja na Ukrainie oznacza powstanie niepodległościowe. Nie wiem, czy prezydent Zełenski będzie demontować ukraińską niepodległość, czy będzie sojusznikiem Władimira Putina. Moim zdaniem teraz nie. Ale może będą strajki, społeczne, polityczne protesty. Jeśli nie nastąpi bowiem jakaś zmiana w ciągu 5–6 miesięcy, to Zełenski będzie najmniej popularnym politykiem w tym kraju.

Jest oczywiste, że do przeprowadzenia zmian potrzeba 5–10 lat, ale ludzie nie chcą czekać i jak Zełenski nic nie zmieni, to stanie się wrogiem każdego, kto na niego głosował.

Są dwie drogi wyjścia: albo realna dyktatura, nie taka jak Putina, ale raczej jak Łukaszenki na Białorusi – ale Zełenski nie jest typem takiego dyktatora. Drugi wariant to krach tego reżimu i zmiana na jakiś nowy. To jest realne.

Świat zewnętrzny wydaje się być zmęczony problemami Ukrainy, które oczywiście nie są tylko jej problemami. Ale po wyborach czuje się nowy oddech – oto przyszedł człowiek, który może doprowadzi do kompromisu z Rosją. Być może będzie on niekorzystny dla Ukrainy, ale pozwoli otworzyć Zachód na współpracę z Putinem i zakończy niezrozumiałą dla świata wojnę. Czy Zachód może pozwolić na to, żeby Ukraina stała się kolejną strefą przejściową z dużymi rosyjskimi wpływami?

Jak Ukraina zechce stać się strefą wpływów Rosji, to nią będzie. Ale moim zdaniem, Ukraina tego nie zechce. Ale ważne jest, czego chce sam Putin. A Putin chce prostej sprawy: przedłużenia obecnej sytuacji do czasu, aż tereny ukraińskie zostaną inkorporowane do państwa rosyjskiego. Zresztą podobnie jak i Białoruś. On nie chce żadnego kompromisu. On wcale nie chce jakiejś neutralnej Ukrainy. On ją po prostu zamierza wcielić. Bo dla niego to terytorium rosyjskie. Dlatego mówi: „jesteśmy jednym narodem”.

Dla Putina cała Ukraina od Użhorodu do Ługańska jest Rosją. I tak myślą też mieszkańcy Federacji Rosyjskiej.

Kompromis Rosji z Zachodem to akceptacja państwa rosyjskiego od Użhodordu do Władywostoku.

Czy sami Ukraińcy zechcą się temu przeciwstawić? Która część? Te 25 procent, które nie głosowało na Zełenskiego?

Tak, oni i 50 procent elektoratu Zełenskiego też jest w stanie. Połowa ludzi głosowała za polityką narodowo-demokratyczną. 50 procent elektoratu to elektorat socjalny i kolaboracyjny – nieukraiński, politycznie indyferentny. 50 procent zaś podejmie wojnę, by bronić się przed przyłączeniem do Rosji. To będzie realna wojna w Europie, która się stanie centralnym elementem historii Europy. Być może miliony osób będą musiały wyjechać do Polski, Słowacji, innych krajów zachodnich. Realne mogą być naloty bombowe na Kijów, Lwów. Jeśli nastąpi zagarnięcie Ukrainy przez Rosję, to będzie wojna w Europie. Jedyna szansa, by ten scenariusz się nie sprawdził, to ewolucja.

Dzisiaj następuje ewolucja i państwa ukraińskiego, i rosyjskiego. Ewolucja może zmienić te państwa i pod względem granic, i idei. Nie zawsze ewolucja jest pozytywna. Obecnie na Ukrainie mamy do czynienia z ewolucja negatywną. Ale nawet ta ewolucja negatywna jest jakimś krokiem do narodzenia nowego państwa. W realnych granicach, z realnymi ideami. Bo bez tożsamości ukraińskiej, bez historii ukraińskiej, bez poczucia odrębności – żadnego państwa nie będzie. Ani z Zełenskim, ani bez niego; ani z tymi ludźmi, którzy myślą, że ten kraj jest po to, by płacić im jakieś pieniądze, jakieś pensje, ani z tymi, którzy myślą, że to jest źródło korupcji i kontrabandy.

Państwo jest ostoją dla nacji – tak jak Polska jest dla Polaków, jak Niemcy dla Niemców, Izrael dla Żydów. Ukraina jest dla tych, którzy chcą być Ukraińcami. Inni wyjadą z kraju albo ze swoimi terenami przyłączą się do Federacji Rosyjskiej. Wcześniej czy później. To też jest ewolucja. Ważne, żeby odbyło się to bez wojny, w trakcie zmian na kontynencie europejskim. Ważne jest, żeby mieszkańcy Ukrainy zrozumieli, do czego im Ukraina jest potrzebna.

Ci, którzy teraz głosowali na Zełenskiego, nie rozumieją tego, po co im jest Ukraina.

Co musi zrobić Ukraina, żeby wygrać z Putinem?

Do zwycięstwa z Putinem trzeba stać się jak Polska albo Finlandia. Bo w 1919 roku w Polsce nie było żadnej myśli, że nie jest to Polska, bo w Finlandii nie było myśli, że to nie jest Finlandia. Polacy i Finowie gotowi byli walczyć, a Ukraińcy jakoś są już tą walką rozczarowani. Główną pretensję mają do swojego rządu, że nie zdołał zatrzymać wojny. Jeśli naród nie chce walczyć, to przegrywa i znika z politycznej mapy świata.

Jestem z narodu, który już parę razy mówił „do widzenia” różnym narodom, wśród których żył. Żydzi w Izraelu mieszkali wśród narodów, które nie chciały walczyć o swoją tożsamość, i tych narodów już nie ma – pozostała po nich tylko archeologia.

Teraz mieszkamy wśród innych narodów, które powstały w innych czasach. I te z nich, które nie chcą walczyć o wolność, nie będą istnieć już za 50 do 100 lat. Nie chcę, żeby Ukraińcy byli takim narodem, o którym będzie można jedynie przeczytać w książkach.

Co sądzi Witalij Portnikow o znaczeniu Żydów w ukraińskiej przestrzeni politycznej, a także o relacjach z Polską, mogą się Państwo dowiedzieć z dźwiękowej wersji wywiadu na www.wnet.fm.

Cały wywiad Pawła Bobołowicza z Witalijem Portnikowem pt. „Zełenski – produkt konsensusu oligarchów” znajduje się na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Pawła Bobołowicza z Witalijem Portnikowem pt. „Zełenski – produkt konsensusu oligarchów” na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nagrodą i ukoronowaniem walki pokolenia AK jest wolna Polska, a pomnik ma służyć młodym, ma ich uczyć

Nagrodą i ukoronowaniem walki Akowców jest wolna Polska, a pomnik ma służyć młodym, ma młode pokolenia Polaków uczyć służby dla Ojczyzny, służby całym życiem, a gdy trzeba – to i ofiarą swego życia.

Marian Eders

Co roku pierwszego sierpnia starsi panowie z biało-czerwonymi opaskami na ramionach idą ulicami Krakowa na plac Grunwaldzki, by po pomnikiem Nieznanego Żołnierza złożyć kwiaty. Niektórzy idą wyprostowani, drudzy opierają się na laskach, niektórych podtrzymują krewni, harcerze lub zdrowsi towarzysze broni.

Na placu usłyszą, że Armia Krajowa była wspaniałą organizacją, że o bohaterskich jej żołnierzach pamiętamy, że są naszą dumą. Nie usłyszą tylko jednej rzeczy – że może te staruchy dadzą nam wreszcie spokój, nie będą się upierały, aby ku czci ich kolegów poległych za wolną Polskę wznieść pomnik.

Bo o ten pomnik walczą już prawie od dziesięciu lat. Mają po dziewięćdziesiąt i więcej lat i chcieliby zobaczyć go przed śmiercią, Niech poczekają. (…)

Projekt pomnika Armii Krajowej w Krakowie autorstwa Aleksandra Smagi | Fot. P. Hlebowicz

I nagle okazało się, że wielu radnych uważa, że ten pomnik nie jest potrzebny. Bo przecież w Krakowie jest już muzeum Armii Krajowej. To powinno wystarczyć. A jeśli już musi być, to w innym miejscu. Tu chodzi dużo turystów, odbywają się imprezy, na płycie pomnika będą siadali młodzi ludzie i będą się całowali (poważnie; padł taki zarzut na posiedzeniu krakowskiej rady miejskiej). A poza tym będzie zasłaniał widok na Wawel (co prawda, postawiona makieta pomnika tego nie potwierdziła, ale to nie szkodzi). Więc jeśli pomnik musi być, to lepiej zbudować go w takim miejscu, gdzie turystów nie ma i nikt go oglądać nie będzie. A może ogłosić drugi konkurs? To by odłożyło znów sprawę o kilka lat, ostatni Akowcy przejdą na Wieczną Wartę – i nie będzie problemu. Więc prezydent Krakowa ogłasza projekt powołana drogą losowania przypadkowego grona mieszkańców Krakowa, którzy maja rozstrzygnąć o losach pomnika.

Lecz Akowcy są uparci. Nie chcą się zgodzić na przeniesienia pomnika na inne miejsce. Na płycie kryjącej kamień węgielny wciąż palą światła i kładą kwiaty – pod nią złożyli ziemię zebraną z ponad trzydziestu pól bitewnych, na których ginęli ich koledzy. I chcą, by ten pomnik stał tam, gdzie spotyka się dużo młodych ludzi. Mówią, że im pomnik nie jest potrzebny – ich nagrodą i ukoronowaniem ich walki jest wolna Polska, ale pomnik ma właśnie służyć młodym, ma młode pokolenia Polaków uczyć służby dla Ojczyzny, służby całym życiem, a gdy trzeba – to i ofiarą swego życia. Tak jak i oni swym życiem Polsce służyli.

Podstawą pomnika jest wykonana z polskiego granitu płyta o kształcie granic Polski przedwojennej, otoczona wznoszącą się biało-czerwoną stalową wstęgą pamięci.

Projekt pomnika zdobył najwyższą ocenę w międzynarodowym konkursie. Jury złożone m.in. z profesorów krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych wybrało go jako najlepiej oddający ideę walki, która toczyła się w całej ówczesnej Polsce. Od Kresów po Śląsk, od Kaszub po Tatry.

Cały artykuł Mariana Edersa pt. „Niechciany pomnik” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariana Edersa pt. „Niechciany pomnik” na s. 4 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nad Wisłą polityczne trzęsienie ziemi, nad Renem i Sprewą – tajfun. Zaskoczenie wynikami wyborów do PE w obu państwach

Po tajfunie, jaki przeszedł nad Niemcami w noc wyborczą, chadecja i SPD ratują, co się da. Tak złych wyników obie partie nie uzyskały od pierwszych w historii wyborów do Parlamentu Europejskiego.

Jan Bogatko

W wigilię wyborów do Parlamentu Europejskiego byłem w Warszawie na balu.

Po mazurze jedna z pań zapytała mnie, kto wygra wybory w Polsce. – PiS – odparłem, zbierając pełne niedowierzania zdziwienie. Ale i ja nie byłem sobie w stanie wyobrazić zasięgu klęski Koalicji Europejskiej.

Nad Wisłą polityczne trzęsienie ziemi, nad Renem i Sprewą – tajfun. Prognozy wyborcze okazały się dość kiepskie (rekord w Warszawie przypadł „Newsweekowi”, który wróżył Koalicji Europejskiej wielką przewagę nad Zjednoczoną Prawicą). Tymczasem PiS odniósł miażdżące zwycięstwo nad konkurentką o szumnej nazwie; pojawiające się z godziny na godzinę informacje przyprawiały o zawrót głowy. Mniej kompromitujące były wyniki instytutów badania opinii publicznej w Niemczech, aczkolwiek i tu zauważyć się dało skutki myślenia w kategorii życzeń. Czołowe „przepytywalnie” nie były w stanie przewidzieć sromotnej klęski faworytki, czyli lewicowej dziś partii CDU. Najbliżej prawdy był instytut INSA w sondażu dla wysokonakładowego tabloidu „BILD”. Zakładał on w badaniach z 23 maja 2019, że liderem wyborczego wyścigu zostanie CDU/CSU (28%) przed Zielonymi (18%) i SPD (15,5%). (Wynik odpowiednio: 28,9; 20,5; 15,8). (…)

A jak wygląda to w przełożeniu na mandaty deputowanych do Parlamentu Europejskiego? SDP traci jedenaście miejsc w ławach, CDU/CSU – 5. Zieloni (w początkowej fazie partia ta aktywnie opowiadała się za legalizacją pedofilii, a dzisiaj dyskretnie pomija ten temat) zdobyli aż 10 mandatów więcej; niewielki sukces AfD zapewnił tej anty-mainstreamowej partii dodatkowe 4 mandaty; a ponieważ w Niemczech nie ma progu wyborczego dla partii kandydujących do PE (to w końcu nie Bundestag), to i zawodnicy nikomu nieznani (jak świeżo założona partia Volt) mieli swą szansę na sukces. Warto odnotować porażkę skrajnej lewicy (Die Linke) i neonazistów (NPD), które straciły odpowiednio 2 względnie 1 mandat. Ciekawie wygląda to w regionach. Na przykład w niemieckim Zgorzelcu liderem wyborów jest AfD (32,4%), tuż za nią CDU (24,9%), a ostatni na podium to komuniści (10,1%). NPD, którą straszono tutaj dzieci, nie zdobyła nawet jednoprocentowego poparcia. (…)

Jak Niemcy oceniają wynik wyborów nad Wisłą? Przecież wmawiano im, że Wiosna (jak onegdaj .Nowoczesna) tuż trzyma za kark Tatarzyna. O Koalicji Europejskiej nie wspominając. A tu plusk!, pięciomasztowiec (PO, PSL, SLD N., Zieloni) zatopiony.

Dla SLD katastrofa zakończyła się jako remake na parkiety europejskich salonów, czego o reszcie wspólników powiedzieć się nie da. Konrad Adenauer Stiftung (fundacja im. Konrada Adenauera) to instytucja chadecji, Polska po wyborach europejskich to tytuł analizy klęski zaprzyjaźnionej z CDU/CSU formacji Koalicja Europejska. „Wyglądało na łeb w łeb, ale w końcu niespodziewana wyraźna przewaga” – zrozumiałe zaskoczenie. I zdziwienie: „to najlepszy wynik jakiejkolwiek partii po 1989 roku w wyborach krajowych (poza prezydenckimi)”. „Zaskoczeniem była też wysoka frekwencja wyborcza” – czytam dalej – „ale nie wyszła ona na dobre, jak zazwyczaj, opozycji, lecz zapewniła PiS-owi solidny mandat”. „Mając 27 mandatów, PiS byłby tym samym najsilniejszym ogniwem frakcji Konserwatystów i Reformatorów w PE”.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Tajfun nad Berlinem” – jak co miesiąc, na stronie 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr czerwcowy 60/2019, gumroad.com.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Bogatki pt. „Tajfun nad Berlinem” na s. 3 „Wolna Europa” czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak nie zmarnować życia? „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali” – jak wzywał Jan Paweł II

Każdy jest wolny, ale widok marnego stylu życia, najczęściej ludzi młodych, zasmuca. I przeraża myśl, co z nami będzie za kilkadziesiąt lat, gdy dorosną pokolenia wychowane w kulturze grillowania.

Alina Czerniakowska

Czytanie książek to „obciach” dla „nowoczesnego Europejczyka” (statystyki podają, że blisko 80% społeczeństwa nie przeczytało w ciągu ostatniego roku ani jednej książki!), wystarczy przecież poprzeglądać wybrane strony internetowe, obejrzeć tv na youtubie, w przerwie przejść się do marketów i grillować od rana do wieczora wszędzie, gdzie się da. Ta moda spędzania wolnego czasu nie przemija, bo jest „łatwa i przyjemna”. (…)

W ciepłe wolne dni ogródki domowe, całe podmiejskie osiedla spowite są grillowym dymem i gwarem coraz bardziej nietrzeźwych biesiadników. Zagubili zapachy i widoki wiosny, nawet upojne bzy i urocze magnolie, zakwitłe w pełni z racji kwietniowych upałów, nie są w stanie przebić się przez grilla. Jonasz Kofta śpiewał przed laty w zakazanym kabarecie Pod Egidą, u Jana Pietrzaka – „Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście…”.

Można powiedzieć: każdy jest wolny, może robić co chce, ale widok marnego stylu życia, najczęściej ludzi młodych, zasmuca. I przeraża myśl, co z nami będzie za kilkadziesiąt lat, gdy dorosną pokolenia wychowane na kulturze grillowania, zamiast, na przykład, czytania. Słowo to weszło tak głęboko w nasze życie, że przeniosło się nie tylko na salony celebryckie, ale też stało się słowem-wytrychem w mediach. Często słychać w gwarze obecnych zaciętych przeciwników prawicowego rządu, że będą grillować takiego czy innego polityka. (…)

Brakuje mediów, które podwyższają poprzeczkę odbiorcom, serwują coraz mądrzejsze filmy, reportaże, zawierające dużą porcję wiedzy z różnych dziedzin, tworzonych w oparciu o najwyższe profesjonalne standardy.

Cały felieton Aliny Czerniakowskiej pt. „Styl świętowania” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

 

Felieton Aliny Czerniakowskiej pt. „Styl świętowania” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„O matce nigdy źle”. Homilia abpa Marka Jędraszewskiego na pielgrzymce mężczyzn do Matki Boskiej Piekarskiej

„Zróbcie wszystko!” – znaczy: nie wybierając z Ewangelii tylko tych słów, które akurat nam odpowiadają, a odrzucając to, co wymagałoby trudu nawrócenia, odejścia od błędnych przyzwyczajeń i upodobań.

Abp Marek Jędraszewski

Dziś przybywamy do Piekar Śląskich właśnie do Niej. Wpatrujemy się w Jej święte oblicze. Jej dłoń wskazuje na Syna, który przyszedł na świat nie po to, aby go potępić, lecz aby go zbawić. (…)

Równocześnie uczymy się od Niej, jak kochać Chrystusa. Nasza miłość do Niego nie ma nic z czułostkowości i nie buduje się z samych tylko wzruszeń. Jest – powinna być – na wskroś przeniknięta Bożą mądrością.

Sam Chrystus bardzo jasno ukazał warunki tej miłości, mówiąc do Apostołów w Wieczerniku: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę. (…) Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich”. Przestrzeganie nauki Chrystusa sprawia, że stajemy się uczestnikami życia Trójcy Świętej: „Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”. Maryja niejako nawiązuje do tych właśnie słów swego Syna, mówiąc do uczniów w Kanie Galilejskiej w krótkim, bardzo po męsku brzmiącym poleceniu: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam [mój Syn] powie”. Jego słowo jest przecież jasne – trzeba tylko chcieć je usłyszeć. Jego słowo jest prawdziwe – bo On jest Prawdą. Jego słowo wzywa do czynu – więc wprowadzajcie w czyn przykazania miłości. „Zróbcie wszystko!” – znaczy: wszystko bez wyjątku, nie wybierając z Ewangelii tylko tych słów, które akurat nam odpowiadają, a odrzucając to, co wymagałoby od nas trudu nawrócenia, porzucenia zła, odejścia od błędnych przyzwyczajeń i upodobań. Tylko wtedy, gdy przyjmujemy Chrystusa jako jedną i niepodzielną Prawdę, możemy doświadczyć, że Jego Ewangelia niesie z sobą prawdziwe, dogłębne wyzwolenie: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.

Matka Kościół

Mocy tej wyzwalającej prawdy doznajemy szczególnie wtedy, gdy od Chrystusa uczymy się miłości do Kościoła. Kościół bowiem był, jest i będzie Jego Oblubienicą. Jak pisze św. Paweł w Liście do Efezjan, „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany”. Ponieważ Chrystus na krzyżu przelał za Kościół swoją krew, Kościół jest święty. Tę właśnie prawdę wyznajemy podczas każdego Credo, mówiąc: „Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”.

Dla Chrystusa Kościół jest Oblubienicą, natomiast dla nas – Matką. Mater Ecclesia – Matka Kościół. Święta Matka Kościół. Jest Matką naszą, ponieważ w chwili chrztu świętego zrodził nas do życia wiecznego.

To on dał nam łaskę wiary. To on uczy nas wzrastania w miłości do Boga i do bliźniego. To on umacnia w nas nadzieję znalezienia się ostatecznie i na wieczność całą w niebiańskim Jeruzalem. To wszystko sprawia, że o Kościele winniśmy myśleć ze czcią – właśnie tak jak o Matce, mimo że jest on złożony także z ludzi grzesznych. (…)

Dziś znajdujemy się sytuacji, kiedy w przestrzeni medialnej i społecznej wiele się mówi o grzechach wiernych Kościoła. Zważywszy na pewne obiektywne fakty, wszyscy czujemy się zawstydzeni i upokorzeni z powodu postępowania tych osób duchownych, które sprzeniewierzyły się swemu kapłańskiemu lub zakonnemu powołaniu. Jednakże mówienie, że cały Kościół jest zły, jest po prostu nieprawdą, a przez to wielką krzywdą wyrządzaną ogromnej większości wspaniałych i gorliwych kapłanów. Ojciec Święty emeryt Benedykt XVI pisze nawet, że takie kłamliwe uogólnianie jest dziełem złego ducha. Przecież, obiektywnie i bezstronnie rzecz biorąc, w Kościele dzieje się bardzo wiele dobra. Jest tak przede wszystkim dlatego, że „Kościół Boży (…) także dzisiaj jest właśnie narzędziem, za pomocą którego Bóg nas zbawia. Bardzo ważne jest przeciwstawianie kłamstwom i półprawdom diabła pełnej prawdy: Tak, w Kościele jest grzech i zło. Ale także dzisiaj jest święty Kościół, który jest niezniszczalny. Także dzisiaj jest wielu ludzi, którzy pokornie wierzą, cierpią i kochają, w których ukazuje się nam prawdziwy Bóg, kochający Bóg. Bóg ma także dzisiaj swoich świadków (martyres) na świecie. Musimy tylko być czujni, by ich zobaczyć i usłyszeć”.

W tym kontekście Benedykt XVI daje nam świadectwo o sobie samym: „Mieszkam w domu [na terenie Watykanu], w małej wspólnocie ludzi, którzy odkrywają takich świadków Boga żywego w codziennym życiu i radośnie wskazują na to również mnie. Widzieć i odnaleźć żywy Kościół jest cudownym zadaniem, które wzmacnia nas samych i pozwala nam ciągle na nowo weselić się wiarą”. (…)

Właśnie tutaj, u Jej stóp, uczymy się miłości do Kościoła naszej Matki. Tutaj przypominamy sobie tak dawną, a równocześnie tak aktualną prawdę: „O matce nigdy źle”. Natomiast o jej dzieciach, gdy trzeba, trudną i bolesną prawdę należy odsłaniać. Czynimy to tylko i wyłącznie po to, aby dzieci, które ją, świętą Matkę Kościół, tak boleśnie swą niewiernością dotknęły, mogły przejrzeć, nawrócić się, na ile się da wynagrodzić za wyrządzone krzywdy, odpokutować…

Tutaj też, w Piekarach, postanówmy sobie, aby brać przykład z papieża Benedykta XVI i umieć cieszyć się i radować z każdego dobra, które dzieje się w Kościele.

Cała homilia abpa Marka Jędraszewskiego z tegorocznej pielgrzymki mężczyzn do Sanktuarium MB w Piekarach Śląskich znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia abpa Marka Jędraszewskiego z tegorocznej pielgrzymki mężczyzn do Sanktuarium MB w Piekarach Śląskich na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego