Ojciec Wojciech Męciński, jezuita i męczennik z XVII w., jedyny niebeatyfikowany z patronów Polski pod Krzyżem 2019

Niezależnie od czasów, w których żyjemy, Dekalog i Boża Obietnica są niezmienne i ciągle aktualne. Bóg dał nam czas na nawrócenie, a nie do zabawy. Stawką jest wieczność, a nie krótka chwila.

Tekst i grafika Andrzej Karpiński

Wizerunek o. Męcińskiego stworzony dla Polski pod Krzyżem

Jezuita o. Wojciech Męciński za niewyrzeczenie się wiary katolickiej został zamęczony na śmierć w Nagasaki w 1643 r. Torturowany przez kilka miesięcy wielokrotnym napełnianiem wodą przez lejek oraz związany, topiony głową w dół w dole kloacznym. Była to jedyna postać wśród męczenników-patronów Polski pod Krzyżem nie wyniesiona jeszcze na ołtarze. Ojciec Wojciech Męciński ciągle czeka na beatyfikację. Starania o nią podjęli polscy jezuici już ponad 400 lat temu. Chwały ołtarza w międzyczasie dostąpiło już 40 innych jezuitów-męczenników w Japonii, w tym chrześcijański samuraj Takayama Ukona z Osaki. Niestety o. Wojciech Męciński musi jeszcze trochę poczekać. Jego postać wybrałem do lutowego „Kuriera WNET”, gdyż 6 lutego w Kościele katolickim jest dniem wspomnienia męczenników w Japonii. Niedługo, 23 marca, przypada także rocznica śmierci o. Męcińskiego.

Było to jedno z najtrudniejszych opracowań graficznych. Nie istniały bowiem żadne dokładne wizerunki o. Męcińskiego. Jedynym dostępnym dla mnie wzorcem okazał się portret nieznanego autora z Archiwum Księży Jezuitów. Niestety zarówno w wersji olejnej, jak w dwóch grafikach wizerunki były rażąco podobne do św. Franciszka Ksawerego. Dodatkowo portrety były anatomicznie nasiąknięte stylem japońskim. Nikły światłocień, wąskie usta, kocie brwi i przylegające, zaczesane do tyłu włosy. Słowem, na dostępnych wizerunkach o. Wojciech Męciński był mało europejski.

Wzorce i materiały wyjściowe do wizerunku męczennika

Dlatego pozostały mi do dyspozycji jedynie opisy anatomiczne męczennika np. w Herbarzu polskim autorstwa Kaspra Niesieckiego (wyd. J.N. Bobrowicz, Lipsk 1839–1845, tom 6, str. 359–368: „Był ks. Wojciech wzrostu większego, twarzy nieco pociągłej, czoła równego, żywych oczu, nosa na kształt orlego, twarzy pszenicznego koloru, włosa czarnego i kędzierzawego, oblicza przyjemnego, łagodnej mowy”. Postanowiłem zachować układ postaci z istniejących grafik: z otwartą prawą dłonią leżącą na sercu i lewą, w której trzyma Biblię, przyciśniętą do piersi.

Dysponowałem dość dokładnym opisem sylwetki. Wiedziałem, jak wyglądał w XVII w. strój jezuity. Wystarczyło na tej podstawie zbudować portret 44-letniego mężczyzny. Ale to byłoby zbyt proste. Zamierzałem zawrzeć w jego wyrazie twarzy i spojrzeniu opowieść o tym, co się stało. Jednocześnie chciałem, aby jego wzrok skierowany był w przestrzeń, w niedaleką przyszłość, z pełną świadomością tego, co się wydarzy. Bowiem w pierwszej i w drugiej fali prześladowań chrześcijan w Japonii każdy misjonarz liczył się z tym, że może już do Europy nie wrócić. (…)

Jako majętny szlachcic mógł zarządzać miasteczkiem i kilkunastoma wsiami. Miał możliwość zostać lekarzem, drzwi do kariery stały przed nim otworem. Tymczasem po wczesnej śmierci ojca, jako jedyny spadkobierca, cały majątek zapisał zakonowi jezuitów. Chciał bowiem koniecznie być misjonarzem w Japonii.

Wojciech Męciński wstąpił do nowicjatu jezuitów przy kościele św. Andrzeja w Rzymie w kwietniu 1621 r. Nadal myślał o misjach na Dalekim Wschodzie. Gdy w 1628 r. w portugalskiej Évorze przyjął święcenia kapłańskie, uzyskał wreszcie zgodę na podróż do Japonii. W 1633 r. wypłynął ostatecznie do Azji. W tamtym czasie statki na tej trasie należały do protestanckich Holendrów. Po drodze, u wybrzeży Afryki okręt podczas sztormu prawie utonął. Pasażerowie przywiązali do kotwicy relikwie św. Franciszka Ksawerego. Po burzy okazało się, że kotwica została urwana, ale okręt przetrwał. O. Męciński i współpasażerowie uznali to za cud. Przerwa w podróży nastąpiła w indyjskim Goa, gdzie o. Wojciech pod pseudonimem Alberto Polaco ewangelizował w języku portugalskim. Następnie trafił w niewolę do Holendrów, gdzie jako jeniec leczył współwięźniów, a po pewnym czasie uciekł. Kolejną przerwę w podróży stanowiła praca misyjna w Kambodży. W końcu o. Wojciech wraz z innymi misjonarzami dotarł do Japonii. Trafili na czas olbrzymich prześladowań chrześcijan. Mimo iż przybyli w przebraniach, już po dwóch miesiącach ich aresztowano. Trafili do więzienia w Nagasaki.

Tortury stosowane wobec o. Wojciecha Męcińskiego i jego atrybuty jako męczennika

Japończycy przez kilka miesięcy dzień w dzień torturowali skazanych „karą wody”. Ta japońska tortura polegała na wlewaniu do gardła przez lejek wody aż do całkowitego napełnienia ciała. Następnie ściskali i deptali ofiarę po brzuchu, aby woda została zwrócona tę samą drogą. Skazańcowi zostawiali lewą rękę wolną, aby mógł na znak wyrzeczenia się wiary dotknąć swojej piersi. Ojca Męcińskiego poddawano tej torturze ponad 100 razy. Ponieważ wiary się nie wyrzekł, został wraz ze współbraćmi poddany jeszcze gorszym torturom. Przywiązywano ich po dwóch plecami do siebie i głową w dół opuszczano do dołów z fekaliami, niemal do zupełnego utopienia. Na chwilę ich wynurzano, by zaczerpnęli powietrza, i zanurzano ponownie. Takie podtapianie trwało przez kilka dni. Ojciec Wojciech Męciński zmarł, wierny Chrystusowi, 23 marca 1643 r., po sześciu dniach takich tortur, w dzień Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, utopiony w fekaliach. Japończycy jednak na tym nie poprzestali. Wyciągnięte z szamba ciała wszystkich torturowanych rzucono na rynku w Nagasaki i z wściekłością pocięto siekierami. Szczątki publicznie spalono na stosie, a prochy wyrzucono do oceanu. (…)

Podczas tworzenia portretu męczennika myślałem o współczesnym świecie. O ludziach, którzy dzisiaj wypierają się wiary z własnej woli.

Niezrozumiała jest dla mnie taka krótkowzroczność. Przecież niezależnie od czasów, w których żyjemy, Dekalog i Boża Obietnica są niezmienne i ciągle aktualne. Bóg dał nam czas na nawrócenie, a nie do zabawy. Stawką jest wieczność, a nie krótka chwila. W Ewangelii św. Jana czytamy: „Kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 25).

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „O. Wojciech Męciński, męczennik” znajduje się na s. 8 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „O. Wojciech Męciński, męczennik” na s. 8 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Ja” a bunt przeciwko wyginięciu. Jak dobre intencje młodych ludzi wykorzystywane są w nieczystej grze

Ochrona klimatu wyłącznie przez eliminację cywilizacji europejskiej. Poprawa klimatu przy odrzuceniu heteroseksualności. Działania na rzecz natury po rozpadzie chrześcijaństwa. Brzmi ekstremistycznie?

Iga Stępień

To tylko hasła jednej z najpopularniejszych globalnych grup klimatycznych, która zyskuje coraz więcej zwolenników wśród młodzieży, i nie tylko. (…)

O Extinction Rebellion piszą najbardziej poczytne media zarówno za granicą, jak i w Polsce. Mamy nawet swój rodzimy oddział radykalnego ugrupowania. I być może jego członkowie i organizatorzy protestów mają świadomość, jakie hasła głoszą ich „bracia” z Wielkiej Brytanii. Ale jaki procent młodych osób dołączających do grupy zdaje sobie sprawę, jakie cele oprócz „ochrony klimatu” mają założyciele Extinction Rebellion? W większości ludzie jak najbardziej chcą zadbać o planetę i walczyć z jej bezmyślnym zanieczyszczaniem, co jest przecież godne pochwały i powinno być jak najbardziej promowane.

Poza popularną Gretą Thunberg są również inni, mniej znani, zaangażowani w próby rozwiązania kryzysu klimatycznego. Jednym z nich jest Boyan Slat, holenderski wynalazca i założyciel fundacji The Ocean Clean-Up, która „opracowuje technologie do wydobywania plastikowych zanieczyszczeń z oceanów”. Slat daje świetny przykład, że można działać w sposób kreatywny, realistyczny i wcale niewymagający zniszczenia cywilizacji Europy. W przeciwieństwie do Extinction Rebellion, 25-latek wierzy w szansę ocalenia planety i aktywnie wciela działania ku temu w życie.

Natomiast popularna grupa klimatyczna nie może poszczycić się podobnym podejściem (oczywiście jeśli w aktywizm klimatyczny nie wliczymy zakłócania porządku społecznego, takiego jak przyklejanie się do pociągów).

Extinction Rebellion powszechnie opisywana jest jako globalny, radykalny ruch wymagający od władz państw natychmiastowych działań na rzecz naprawy klimatu. Oficjalnie nazywają się apolitycznym, demokratycznym ruchem, ale nie można ukryć, że ich postulaty od samego początku nie brzmiały zbyt… apolitycznie. Jeden ze współzałożycieli i pomysłodawców tego ruchu, Stuart Basden, w artykule w serwisie Medium pisze wprost, że w Extinction Rebellion nie chodzi wyłącznie o klimat. Aktywista już na początku tekstu ujawnia swoje stanowisko wobec kryzysu i mówi wprost: „już tego nie naprawimy”. (…)

Basden za wszystko wini „toksyczny system” cywilizacji europejskiej. O ile aktywiści z Extinction Rebellion posługują się argumentami naukowymi w kwestii zmian klimatycznych, to wskazane przez nich sedno problemu jest wynikiem całkowicie subiektywnej perspektywy, niepopartej badaniami ani wnioskami naukowców. Europa jako źródło wszelkich nieszczęść, cierpień świata (i być może wkrótce wyginięcia gatunku ludzkiego) to wyłącznie opinia Basdena i innych, którzy zamiast miłości do świata i życia zdają się propagować apokaliptyczną rezygnację i otwartą nienawiść do „winnych (ich zdaniem) kryzysu”. Dla Basdena wszystkiemu winni są biali ludzie, głównie chrześcijanie, których obwinia o ludobójstwa, wojny, niewolnictwo, kolonializm, okrucieństwo i przemoc. Ale główny problem stanowi dla niego próba usprawiedliwiania tych czynów kulturowymi mitami i złudzeniami co do swojej wyższości.

Basden obwinia patriarchat, który dyskryminuje kobiety, przekonanie o „normalności” heteroseksualizmu oraz hierarchię klas społecznych. Według aktywisty są to złudzenia, które są nam wpajane od małego, a brak rozpoznania ich jako przyczyny kryzysu klimatycznego to forma zaprzeczenia, oparta na rasizmie i seksizmie. Zadaniem Extinction Rebellion jest rozwianie tych iluzji.

To całkiem zabawne, że założyciele ruchu nawet nie kryją swoich motywacji i celów, lecz piszą o nich wprost. Ewidentnie ochrona klimatu schodzi na drugi plan (bo to już przegrana sprawa). Aktywiści nie przedstawiają żadnych alternatywnych rozwiązań. Po prostu chcą wyleczyć przyczynę infekcji, którą zdiagnozowali… sami. Basden wyraźnie podkreśla, że Extinction Rebellion to nie jest ruch klimatyczny, lecz ruch buntu przeciwko szaleństwu, które prowadzi do naszego wymarcia. To może tak naprawdę należałoby wymazać w ogóle kwestię kryzysu klimatycznego i skupić się na tym, co Basden chce tak naprawdę zburzyć: obecny system i ład społeczny?

Cały artykuł Igi Stępień pt. „»Ja« a bunt przeciwko wyginięciu” znajduje się na s. 20 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Igi Stępień pt. „»Ja« a bunt przeciwko wyginięciu” na s. 20 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czeski konflikt. Która z tradycji: husycka czy katolicka – ma większe prawo do obecności w przestrzeni publicznej?

Rada miejska w stolicy Czech Pradze uchwaliła, że XVII-wieczna Kolumna Maryjna powróci na Rynek Staromiejski po 102 latach od barbarzyńskiego jej zniszczenia w listopadzie 1918 roku.

Grzegorz Kita

Jest to kolejna już próba przywrócenia tego ważnego symbolu, nie tylko religijnego, do praskiej przestrzeni publicznej. Czy czeskim katolikom uda się tym razem zaznaczyć swoją stałą w niej obecność?

Gdy w listopadzie 1918 roku rozpadały się Austro-Węgry i powstawała Czechosłowacja, otwarte było pytanie: na jakich wartościach będzie zbudowane nowe państwo? Czy uda się w nim pogodzić dwie tradycje, do których odwoływali się Czesi? Trzeciego listopada tegoż roku wszystko okazało się jasne.

Oto pochodzący z dzielnicy Zizkov anarchista i alkoholik Franta Sauer zorganizował happening na Starym Mieście pod Maryjną Kolumną. W jego trakcie przy całkowitej bierności służb państwowych i miejskich kolumnę strącono i pogruchotano na drobne kawałki.

Krzyczano przy tym: „Precz z Austrią!”,  „Precz z Rzymem!”. Demonstranci i ich obrońcy twierdzili, że budowla ta powstała po 1620 roku jako znak tryumfu katolików nad protestantami w Bitwie na Białej Górze. Data ta była i jest dla Czechów symbolem przymusowej rekatolizacji i represji Habsburgów wobec czeskiej protestanckiej szlachty, która chciała utrzymać niezależność państwową i odrębność Korony św. Wacława.

Zburzenie Kolumny Maryjnej, 1918 | Fot. domena publiczna, cs.wikipedia.org

Dzisiejsze spojrzenie czeskich historyków na tę sprawę pokazuje też i inny punkt widzenia. Kolumna Maryjna została postawiona dopiero w roku 1649, jako wotum za uratowanie miasta przed wojskami szwedzkimi. Trudno jest także podważyć tezę, że gdy drugiej połowie XVII wieku oficjalnie i literacko język czeski zaczął zanikać, to, że nie zanikł całkiem, jest zasługą katolickich księży, głównie jezuitów, którzy uczyli swoich wychowanków tego języka i nawet drukowali w nim modlitwy i pieśni w modlitewnikach kościelnych. Było to cenne w czasie narodowego odrodzenia w drugiej połowie XIX wieku. Jednym z głównych tzw. budzicieli narodu na przełomie XVIII i XIX wieku był Josef Dombrovsky – jezuita, teolog, współzałożyciel Królewskiego Czeskiego Towarzystwa Nauk w Pradze i Czeskiego Muzeum Narodowego.

Osobną sprawą jest problem czeskich patriotów i ich stosunek do katolicyzmu. Jak zauważa czeski historyk Jaroslav Sebek, do czasów Wiosny Ludów, czyli do 1848 roku, nie było żadnego podziału patriotów na katolickich czy protestanckich. Gdy w marcu tegoż roku z Pragi do Wiednia wyruszyła oficjalna delegacja czeskich stanów z postulatami autonomii ziem Korony Czeskiej, uroczystą Mszę świętą na Końskim Targu odprawił ówczesny arcybiskup Pragi. Jednak z biegiem rewolucji uwidocznił się podział, który przebiegał na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, liberalne postulaty nie mogły zostać poparte przez katolicką hierarchię kościelną. Drugą płaszczyzną rozejścia się tych ruchów było coraz częstsze powoływanie się Czechów na tradycję Jana Husa. (…)

W 1915 roku, w pięćsetną rocznicę spalenia Jana Husa, postawiono w Pradze na Rynku Staromiejskim ogromny pomnik tego wybitnego czeskiego reformatora religijnego.

Pomnik Husa i stojąca niedaleko niego Kolumna Maryjna to z jednej strony znak, że husycka tradycja została uznana za trwałą cześć czeskiej identyfikacji narodowej. Ale to także znak, że obie te tradycje będą się stale ścierać o własne wizje historii i przyszłości tych ziem, choć w 1915 roku jeszcze nie państwa.

Dla czeskich katolików strącenie Kolumny w 1918 roku było jasnym znakiem, że dla nich nie będzie miejsca w nowym państwie. Zaczęło się demolowanie kościołów, kaplic i innych miejsc kultu. Rozbijano posągi świętych, niszczono witraże. Ze szkolnych ścian zdejmowano i niszczono krzyże. Niekiedy dochodziło do regularnych walk między wiernymi a tymi, co chcieli zniszczyć i sprofanować budynki kościelne. Z Kościoła katolickiego wystąpiło kilkuset księży i kilkaset tysięcy wiernych, którzy utworzyli własny Kościół, odwołujący się do husytyzmu. Wszystko to działo się za aprobatą władz młodego państwa czechosłowackiego. Podziały uwydatniły się szczególnie w latach 20. XX wieku, gdy tworzono kalendarz świąt. I tak, pomimo ogromnych protestów katolików, wykreślono z niego dzień 16 maja jako święto czeskiego świętego z XIV wieku, Jana Nepomucena, męczennika i patrona Czech. Jednak w tym samym roku doszło do unormowania stosunków i nadeszła chwilowa odwilż. W wyżej wspominanym kalendarzu pozostawiono święto św. Wacława (28 września), króla i męczennika czeskiego, patrona czeskiej państwowości. Na Morawach pozostawiono uroczystość Cyryla i Metodego – głównych patronów Słowian. Dzień ten obchodzono 5 lipca. Dla zachowania równowagi w następny dzień, 6 lipca, ustanowiono święto na pamiątkę spalenia mistrza Jana Husa.

Cały artykuł Grzegorza Kity pt. „Czeski konflikt. Jan Nepomucen kontra Jan Hus” znajduje się na s. 4 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Grzegorza Kity pt. „Czeski konflikt. Jan Nepomucen kontra Jan Hus” na s. 4 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Św. Urszula Ledóchowska: Jak wychować i ochronić dzieci? / Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 68/2020

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne? Założycielka Urszulanek Szarych ma receptę na dobre wychowanie.

Święte rady dla rodziców i wychowawców

Katarzyna Purska USJK

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie?

Na początek przytoczę dwie wypowiedzi: „Żywy, chociaż w dużej mierze sztucznie wykreowany przez opozycję spór o tzw. edukację seksualną ma czytelne podłoże światopoglądowe. Tylko ktoś naiwny i zupełnie niezorientowany może bowiem pomyśleć, że podstawową kwestią jest tu dobro dzieci. Nic takiego! To nowy, a właściwie stary front wojny ideologicznej, stawiającej sobie za cel trwałe odkształcenie albo wręcz uszkodzenie polskiego społeczeństwa. Jest to jednak front obrzydliwy, bo wkraczający do szkół i próbujący ich przestrzeń zamienić w pole demoralizujących zmagań”.

„Świat nasz dzisiejszy (…) wypowiedział wojnę Chrystusowi Panu. Mody ohydne przyzwyczajają dziecko, przyzwyczajają młodzież do robienia wystawy ze swego ciała, – lektura brudna zajmuje umysł bezwstydnymi wyobrażeniami, widowiska niemoralne, wolność, niekrępowanie się w stosunkach z mężczyznami (…) – to wszystko pozbawia młodzież naszego wieku poczucia skromności”.

Autorem pierwszej z nich jest wybitny pedagog z UMK w Torunia – prof. Aleksander Nalaskowski, natomiast druga – pochodzi od św. Urszuli Ledóchowskiej i jest fragmentem jej przemówienia, które wygłosiła podczas Zjazdu Sodalisek Szkół Średnich w Poznaniu w roku 1928. Zważywszy na dużą odległość czasową, jaka dzieli obie, a także na różne okoliczności, w jakich powstały, nasuwa mi się nieodparcie wniosek, że oto od wielu lat mamy do czynienia z destruktywnym procesem przemian cywilizacyjnych, który w ostatnim czasie gwałtownie przyspieszył. To, co z rosnącym niepokojem obserwujemy w naszej rzeczywistości społecznej, prof. Nalaskowski nazywa „starym frontem wojny ideologicznej”. Jest to wojna cywilizacyjna, która szczególnie mocno uderza w najmłodsze pokolenie. Dostrzega to już wielu rodziców i śledzą zafrasowani dziadkowie.

Miłość rodzicielska i poczucie odpowiedzialności sprawiają, że nie możemy nie angażować się w nasilający się spór o kształt polskiej edukacji i zasady wychowania. Zatroskani o los dzieci i młodzieży nauczyciele, rodzice i opiekunowie zastanawiają się nie tyle nad przyczynami destruktywnych zjawisk społecznych, ile nad środkami zaradczymi.

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie?

Problemy edukacyjno-wychowawcze są mi znane z wieloletniego doświadczenia pracy w szkole. Mimo to nie czuję się specjalistką w dziedzinie pedagogiki na tyle, aby proponować własne rozwiązania, czy też polemizować ze znawcami tematu. Pragnę jedynie na łamach tego pisma pochylić się i zadumać nad radami oraz wskazówkami świętych pedagogów. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje św. Urszula Ledóchowska – Założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK. W minionym roku upłynęło 80 lat od jej śmierci. Zmarła 29 maja 1939 r. w rzymskim domu „szarych” sióstr urszulanek. Pośmiertne peregrynacje do jej łoża zdawały się nie mieć końca i były świadectwem powszechnego już wówczas przekonania o jej osobistej świętości. W pogrzebie Matki Urszuli Ledóchowskiej uczestniczyli biskupi, ambasadorzy, dyplomaci, politycy i przełożeni zakonów.

Fot. Święta wśród dzieci w Aalborgu | Fot. archiwum MUL

Kim była kobieta, która zgromadziła tak liczne tłumy żałobne? Była to osoba niezwykle zaangażowana nie tylko w religijne życie Kościoła, ale też – społeczne, kulturalne, a nawet polityczne. Doceniał ją za to, a nawet podziwiał sam papież Pius XI, który podobno mawiał o niej żartobliwie: „Ona jest jak obecność Boga, można ją spotkać wszędzie”. Jej odejście było wielką, niepowetowaną stratą dla Kościoła katolickiego. Znana była z wszechstronnej i niestrudzonej aktywności na różnych polach, jednak zasłynęła przede wszystkim jako pedagog i autorka oryginalnych, daleko wyprzedzających swoją epokę inicjatyw wychowawczych. Wprawdzie nie opracowała dokumentów ujmujących jej poglądy i metody pracy pedagogicznej w odkreślony system wychowawczy, ale można z całą pewnością stwierdzić, że stworzyła nowatorski system, który, jak się okazuje, był dokładną realizacją Deklaracji o Wychowaniu Chrześcijańskim – dokumentu Soboru Watykańskiego II. Co istotne, jej koncepcja wychowania ma nadal znaczenie dla całej współczesnej pedagogiki. Zrozumienie i właściwa interpretacja poglądów Świętej na wychowanie wymagają sięgnięcia do źródeł. Stanowią je przede wszystkim doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego, a także jej zainteresowania współczesną myślą pedagogiczną.

Rodzina, w której wyrosła, była niewątpliwie dla niej wzorem i punktem odniesienia. Była to rodzina na wskroś katolicka, o której można powiedzieć za Janem Pawłem II, że w stopniu doskonałym realizowała misyjność Kościoła wobec swoich dzieci. Rodzice – Antoni i Józefina – wychowali gromadkę dzieci na wspaniałych Polaków i heroicznych chrześcijan. Dość przypomnieć, że dwie ich córki – Maria Teresa i Julia (przyszła m. Urszula) zostały wyniesione przez Kościół katolicki do chwały ołtarzy. Maria Teresa Ledóchowska – żarliwa Apostołka Afryki, założycielka zgromadzenia zwanego Sodalicją Św. Piotra Klawera, została beatyfikowana przez papieża Pawła VI w Rzymie 19.07.1975 r., młodsza zaś z sióstr – Urszula (chrzestne imię Julia) – została kanonizowana przez Jana Pawła II 18.05.2003 r. W opinii świętości zmarli też dwaj synowie Antoniego i Józefiny: o. Włodzimierz – długoletni generał zakonu jezuitów, oddany bez reszty Kościołowi i zakonowi oraz gen. Ignacy Ledóchowski – bohaterski uczestnik Bitwy Warszawskiej 1920 r., człowiek żywej wiary i wielkiego hartu ducha, który zginął za sprawę polską w obozie niemieckim w Dora-Northausen w 1945 r. Co więcej, aż troje dzieci i troje wnuków Antoniego i Józefiny Ledóchowskich obrało drogę życia zakonnego. Czyż tego faktu nie można by nazwać fenomenem świętości rodzinnej?

To rodzi ważne pytania: w jaki sposób małżonkowie Ledóchowscy stworzyli środowisko rodzinne, w którym wartości chrześcijańskie i patriotyczne zostały przekazane dzieciom i wnukom? Jak to się stało, że ten przekaz został nie tylko przez nie przyjęty i uznany, lecz stał się motywem ich świadomego i heroicznego dążenia do świętości?

Św. Urszula (Julia) Ledóchowska urodziła się 17.IV.1865 w Loosdorf, na terenie Austrii, dokąd rodzina jej ojca zmuszona była przenieść się w obawie przed prześladowaniami zaborcy rosyjskiego. Ojciec, pochodzący z polskiej rodziny ziemiańskiej o tradycjach patriotycznych i katolickich, przekazał swoim dzieciom doskonałą znajomość historii i literatury polskiej oraz gorące przywiązanie do wartości patriotycznych. To jemu Julia zawdzięczała żywą świadomość przynależności do narodu polskiego.

s. Urszula Ledóchowska z wychowankiem Jasiem | Fot. archiwum MUL

Matka pochodziła z rodziny szwajcarsko-niemieckiej, katolickiej, której nieobca była tradycja protestancka. I to właśnie ona odegrała decydującą rolę w wychowaniu dzieci, zwłaszcza religijnym. „Wszystko, czym jesteśmy i co posiadamy (…) zawdzięczamy po Bogu Twej macierzyńskiej miłości i twemu światłemu przykładowi” – wspominały ją po latach. Wiele postaw, a nawet powiedzeń św. Urszula zawdzięczała matce. „Dzieci, choćby wam się powodziło bardzo źle, nie traćcie nadziei” – powtarzała za nią św. Urszula. To wielonarodowe pochodzenie Świętej oraz światłe, otwarte umysły jej rodziców sprawiły zapewne, że doskonale czuła się na salonach Europy i miała szerokie kontakty z przedstawicielami różnych narodów i religii. A mimo to samą siebie określała jako „gorące serce polskie”.

Oboje rodzice św. Urszuli dbali o wszechstronny rozwój swoich dzieci. Każdemu odpowiednio do jego zainteresowań i zdolności starali się zapewnić możliwości kształcenia, pamiętając również o jego rozwoju fizycznym, w którym mieściło się nie tylko stwarzanie im możliwości aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu, ale też uprawiania sportów, zwłaszcza sportów zimowych i jazdy konnej. Doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego sprawiły, że rodzina była dla m. Urszuli ważnym obszarem życia społecznego obok Ojczyzny, wspólnoty religijnej i kręgu kulturowego. Twierdziła, że rodzina to klucz do krzewienia komunii, ofiarności, dostrzeganie dobra i odrzucanie egoizmu.

Od roku 1886, po wstąpieniu do klasztoru SS. Urszulanek w Krakowie, s. Urszula nabyła doświadczenie jako mistrzyni pensjonatu i nauczycielka w krakowskim gimnazjum Sióstr Urszulanek.

Wysłana przez przełożone do Francji w celu zdobycia formalnych kwalifikacji do nauczania j. francuskiego, osiągnęła znakomitą orientację w nowych prądach pedagogiki, dzięki czemu potrafiła wnikliwie, ale też samodzielnie i krytycznie korzystać z osiągnięć tego, co w Europie określane było terminem „nowe wychowanie”.

Miała zresztą sposobność osobiście spotkać na swej drodze życia sławne pionierki reform pedagogicznych. Były wśród nich szwedzka pisarka Ellen Key, inicjatorka ogłoszenia wieku XX wiekiem „stulecia dziecka” i propagatorka wychowania skrajnie indywidualistycznego, a także włoska lekarka – Maria Montessori, autorka programów wychowania dzieci przedszkolnych opartych na założeniu, że rozwój fizyczny dziecka powinien być traktowany równorzędnie z jego rozwojem psychicznym. Pomimo krytycznych uwag i zastrzeżeń, św. Urszula wykorzystała wszystko to, co uznała w ich programach i koncepcjach za wartościowe. Jedynym kryterium przyjęcia była zgodność z jej podstawowymi celami i założeniami.

Jako nauczycielka i wychowawczyni Matka Urszula dbała przede wszystkim o wielostronność wychowania dziecka, o jego bliski związek z życiem, kontakty z przyrodą i sztuką. Trzeba podkreślić, że jej metody wychowawcze były nie tyle wynikiem wiedzy wyniesionej z podręczników czy kontaktów z przedstawicielkami myśli pedagogicznej, lecz przede wszystkim owocem wieloletnich doświadczeń, jakie zdobyła, nauczając dziewczęta w Polsce, w Rosji i w Skandynawii. Uczennice tak wspominały ją po latach: „Matki wykład nie mógł być mniej lub bardziej interesujący, porywał zawsze. Wszystko jedno, czy była to lekcja historii sztuki, literatury czy gramatyki francuskiej, z chwilą, kiedy swoim szybkim, elastycznym krokiem wchodziła na katedrę i obejmowała klasę bystrym spojrzeniem, przykuwała z miejsca naszą uwagę do swej woli nauczania nas tego, czego nauczyć chciała (…) Matka nie tylko umiała, ale lubiła uczyć. Wyczuwałyśmy to dobrze. Na wykładach nigdy nie była zmęczona, zawsze mówiła z niegasnącym zapałem”. Ten sposób (zapał, ożywione podejście do nauczanego przedmiotu, sposób bycia w klasie) wskazują i wyjaśniają, co w pracy nauczyciela uważała za ważne. Niewątpliwie dla niej ważne były same uczennice.

Gdybym próbować streścić założenia wychowawcze św. Urszuli, byłaby to pedagogika miłości, bezwarunkowej dobroci, szukania w każdym człowieku dobra, a w każdej sytuacji – tego, co może łączyć w dążeniu do dobra.

Pisała: „Czasem więcej dobrego może zdziałać jeden serdeczny uśmiech, dobre, życzliwe słowo, aniżeli bogaty dar pochmurnego dawcy (…) Ganić, ganić i gderać – to strasznie oddziaływa na człowieka (…) Łajania nie są zachętą do pracy wewnętrznej (…) Trzeba być dobrą, ale rozumnie dobrą. Dobroć rozumna potrafi znaleźć słowo poważne – nie twarde, lodowate, lecz karcące słusznie zło” (zob. K. Czarnecka, Urszuli Ledóchowskiej refleksja o wychowaniu, „Dzwonek św. Olafa”; K. Olbrycht, Zarys systemu wychowania bł. Urszuli Ledóchowskiej, Pniewy 1991).

Wizyta u Ellen Kay | Fot. archiwum MUL

„W swojej pracy wychowawczej m. Urszula miała dwie metody: lubiła podtrzymywać rozmowy i dyskusje na tematy religii i wiary oraz kontaktować dziewczęta bezpośrednio z biednymi, aby w ten sposób rozbudzić w nich poczucie odpowiedzialności i chęć przyjścia z pomocą, wyrzekając się czegoś na rzecz mniej zamożnych. Inny rys charakterystyczny jej działalności polegał na tym, że potrafiła – bez przymusu – nakłaniać młodzież do gorliwej pobożności maryjnej oraz szczerego pragnienia częstej Komunii świętej” – napisał o niej jezuita, o. Molinari.

Św. Urszula Ledóchowska dawała wyraz swoim poglądom na wychowanie w licznie wygłaszanych przez siebie odczytach i konferencjach. Podczas jednej z nich, wygłoszonej 4.02.1910 r. w Petersburgu na zebraniu Stowarzyszenia Pedagogicznego, mówiła o wadach współczesnego wychowania. Wśród nich wymieniła brak jasności i konsekwencji w wychowaniu, które nie wykluczało Boga, lecz również nie szukało w Nim oparcia. Święta wyrażała pogląd, że współcześnie w wychowaniu zbyt duży akcent kładzie się na to, aby przygotować dziecko do „zdobycia całego świata”, a za mało troski wykazuje się o jego duszę. Zwracała też uwagę, że co prawda dzieci są przygotowywano do przyszłych „zadań czysto świeckich”, ale jednocześnie przyzwala się im na lekceważenie obowiązków religijnych.

Zdaniem m. Urszuli, sami rodzice są odpowiedzialni „za gaszenie w dzieciach ognia miłości Boga”. Twierdziła, że w konsekwencji prowadzi to do zaniku szacunku dzieci w stosunku do własnych rodziców.

Przypominała również rodzicom i wychowawcom, że wiara jest łaską, która „wyraża się choćby w dziecięcej egzaltacji, której nie wolno wyśmiewać”. Błędem też – według Matki Urszuli – była ślepa miłość rodziców do dzieci, w efekcie której „rodzice usuwali sprzed dzieci wszelkie trudności, nie pozwalając im nauczyć się przyjęcia cierpienia jako ofiary” (za: B. Czaplicki, Katolicka działalność dobroczynna w Rosji w latach 1860–1918, Warszawa 2008, s. 87).

Ważnym elementem oddziaływania wychowawczego w koncepcji św. Urszuli była praca. Włączyła ją do swego programu jako odrębną wartość. Uważała, że jest wartością specyficznie ludzką i dlatego przywiązywała ogromną wagę do właściwego porządku pracy, do wszystkiego, co łączy się z rzetelnością, sumiennością i uczciwością. Wyznawała też pogląd, że praca nie może być nigdy uważana za karę i stosowana jako kara! Musi się stać naturalną, akceptowaną częścią życia, co wymaga długiej i trudnej pracy wychowawczej: „Uczmy nasze dzieci pracować, kochać pracę, znaleźć szczęście w pracy. Ale żeby tak być mogło, trzeba od najmłodszych lat przyzwyczajać dziecko do pracy” – pisała.

Refleksje św. Urszuli o pracy mogą okazać się szczególnie cenne dla egzystencji współczesnego człowieka, żyjącego w stanie permanentnego zapracowania, a często przepracowania i zapominającego o tym, że praca jest formą służby bliźniemu: „Odbiorcą ludzkiego wysiłku, powtórzmy, jest zawsze inny człowiek (bliźni), choć najczęściej niewidoczny zza biurka, nieznany z wyglądu i imienia”. Wymiar społeczny, jej zdaniem, należy też uwzględnić w wychowaniu moralnym. Uważała, że wychowanie religijne i moralne winno przekładać się na konkretne czyny, rodzić gotowość do podjęcia zadań dla dobra innych. Z tego powodu dbała, aby uczennice i wychowanki zakładanych przez nią szkół i internatów prowadziły nie tylko szeroką działalność charytatywną, ale też same podejmowały pracę wśród ludzi i dla ludzi. Dlatego tak mocno uświadamiała im potrzeby społeczne oraz wymagała od nich działania.

Zapewne stąd apel, jaki skierowała w 1927 r. do byłych uczennic: „Jesteś stworzoną do czegoś wyższego, pożyteczniejszego jak do służenia za ozdobę (czasem wątpliwą) salonów, do tańców murzyńskich, do manikiury i rozmaitych innych, równie pożytecznych rzeczy – pouczała je, nie bez ironii.

„Proponuję, byście zechciały dwa, trzy lata swej młodości poświęcić Bogu i Ojczyźnie, podobnie jak mężczyźni odbywający służbę wojskową. Praca społeczna byłaby świetnym przygotowaniem do zamążpójścia” (Rok Święty, „Dzwonek…” 1933 nr 2, s. 12).

W odpowiedzi otrzymała ponad 700 listów. Owocem jej inicjatywy była duża grupa młodych kobiet, które po zakończonej nauce wyjechały na Kresy, aby wesprzeć siostry w działalności oświatowo-opiekuńczej. W ten sposób św. Urszula stała się prekursorką wolontariatu świeckich na wiele lat przed Soborem Watykańskim II.

Wychowanie człowieka jako osoby zakłada kształtowanie jego tożsamości. Budowanie jej dokonuje się w odniesieniu do najważniejszych wspólnot życiowych. Obok rodziny takimi ważnymi dla rozwoju człowieka obszarami życia są: ojczyzna, historycznie ukształtowany krąg kulturowy i wspólnota religijna. Św. Urszula wyznaczała dwa główne cele wychowawcze: „Mamy więc w dziele wychowania dwojakie zadanie: pierwsze – wychowanie dzieci dla Boga, dla ojczyzny niebieskiej, drugie, to wychowanie dzieci dla społeczeństwa, dla ojczyzny ziemskiej”. Pisała: „wiara i polskość są dopełniającymi się czynnikami wychowawczymi. Oba żądają walki z połowicznością i rzetelnego spełniania obowiązków codziennych”.

W realizacji obu tych celów – według niej – nieocenioną rolę odgrywała rodzina, a zwłaszcza matka. Dlatego też pomoc rodzinom była jednym z najczęściej poruszanych przez nią tematów. Wiele uwagi poświęcała też formacji kobiet i przekonywaniu ich do podejmowania obowiązków związanych z macierzyństwem. Twierdziła, że „wychowywać dziewczęta to znaczy wychowywać matki rodzin”. Była zdania, że osobisty przykład matki, jej miłość oraz przekazywane przez nią podstawy życia religijnego są najważniejsze dla rozwoju i szczęśliwej przyszłości dziecka. Zwracając się do matek, mówiła: „O szanowne panie, zapewniając dziecku bogactwa, zaszczyty, przyjemności, wszelkie rozkosze świata – czy wieleście dały? Nic, nic, trochę dymu, który uniesie się w powietrze i tam zginie. Boga trzeba dać dziecku! Boga trzeba mu dać, a w Bogu znajdzie źródło szczęścia, które nigdy nie wysycha – nigdy, nawet wśród łez, nawet wśród najbardziej rozszalałych burzach życia”.

Twierdziła, że matki w rodzinie mają decydujący wpływ na kształtowanie w dziecku uczuć patriotycznych: „Wszak wiemy, przyszłość narodu nie tyle w rękach polityków, ile w ręku matek spoczywa. Na kolanach świętej matki wychowują się świątobliwi kapłani, dzielni urzędnicy państwowi, bohaterscy obrońcy ojczyzny”.

Z tego powodu wychowywanie dziewcząt uznawała za formę służby Polsce. Jak tego dokonać? Jak przekazywać dzieciom wiarę i patriotyzm? Przez przykład osobistego życia – odpowiadała św. Urszula. „Przykład więcej zdziała niż najwznioślejsze kazanie (…) Za świętością matki podążą dzieci (…) Na kolanach świętej matki wychowują się święci”. Udzielała przy tym wielu konkretnych i cennych rad: „Boga trzeba dać dziecku już od pierwszej chwili jego istnienia (…) Daj dziecku Boga, daj mu Jezusa w Komunii św., a możesz o jego przyszłość być spokojna”; ale trzeba również pamiętać, że „Gorliwość bez miłości i dobroci nie pociąga do Boga, ale od Niego, od religii, od pobożności odstręcza (…) „Prawdziwej, zdrowej, nie egzaltowanej pobożności dzieciom potrzeba, pobożności, która życie rozjaśnia i upiększa, ale broń Boże nie zatruwa! (…) Oto pierwszy warunek wychowania dzieci dla Boga – tworzyć wokół nich atmosferę szczęścia. Gdy to zrobione, reszta pójdzie łatwiej”.

Ta reszta, o której wspomina, to praca nad charakterem. Aby była skuteczna, najpierw musi nastąpić zakorzenienie człowieka w wierze. Była przekonana, że dopiero wówczas, gdy dziecko zostanie wprowadzone w życie wiary, można spodziewać się skutecznych rezultatów pracy nad jego charakterem.

Konieczny jest też właściwy stosunek do prawdy, czyli umiłowanie prawdy, wierność prawdzie. Praca nad charakterem domaga się bowiem od człowieka odwagi stanięcia w prawdzie. Stąd tak ważne jest wychowanie dzieci do bezwarunkowej prawdomówności.

Matka Urszula i dzisiaj przypomina rodzicom, że dziecko przyzwyczaja się do prawdy przez to, że oni sami skrupulatnie liczą się z tym, co mówią: „Nie można pozwolić sobie na najmniejszą niedokładność w słowach – pilnować siebie ciągle – by nie przesadzać, nie przekręcać”. Matka w listach do swoich dawnych wychowanek napominała je, aby unikały w swoim zachowaniu jakiegokolwiek fałszu, którego wyrazem jest bezwzględne podporządkowywanie się modzie, egzaltacje i kreowanie własnego wizerunku.

Praca nad charakterem wymaga również od człowieka dzielności i samodyscypliny. A te z kolei zależą od ukształtowania woli. Jak tego dokonać? Recepta św. Urszuli zawiera się w diagnozie: „Dlaczego obecna młodzież nasza tak często choruje na brak woli? Bo nikt nie przyzwyczaja jej do ćwiczenia się w małych umartwieniach, małych ofiarach” – czytamy w artykule św. Urszuli Ledóchowskiej zamieszczonym w wydawanym przez nią piśmie pt. „Dzwonek św. Olafa”. I wreszcie rzecz najważniejsza w pedagogicznych poglądach św. Urszuli: dążenie do świętości jako podstawowy obowiązek chrześcijanina: „Największe dobro na ziemi to – świętość, jedynie ważny cel, do którego warto na ziemi dążyć – świętość, jedyny skarb, który należy zdobywać” – pisała. W świętych upatrywała nadzieję dla podupadającej moralnie Europy.

W artykule niedawno opublikowanym na łamach tygodnika „Sieci” Wojciech Reszczyński opisał głośny w mediach przypadek prof. Ewy Budzyńskiej z UŚ, której rzecznik dyscyplinarny prof. Wojciech Popiołek zarzucił wypowiedzi „o charakterze wartościującym” i „homofobiczne” oraz „brak tolerancji”, a to dlatego, że mówiła na wykładzie o wartości tradycyjnie pojętej rodziny oraz o antykoncepcji i aborcji jako o złu moralnym. Przyczyną bezpośrednią nagany, jak pisze dziennikarz, był „donos do władz uczelni, jaki złożyli studenci UŚ, widać już wcześniej indoktrynowani w liceach”. Sytuacja, którą opisał, przypomniała mu jego własne doświadczenie, jakim było nieudane wystąpienie w jednym z olsztyńskich liceów ogólnokształcących. Powodem wyrażonej przez młodzież dezaprobaty było odwołanie się autora podczas wystąpienia w szkole do arystotelesowskiej koncepcji prawdy, a także do etyki naturalnej i do etyki katolickiej, opartej na porządku nadprzyrodzonym, jak również do tradycyjnej definicji małżeństwa jako cechy głównej naszej cywilizacji. Młodzież zarzuciła red. Reszczyńskiemu, że za mało w jego wystąpieniu było akcentów o wolności i tolerancji, na co zresztą zwróciła najpierw uwagę nauczycielka. Dziennikarz był tą sytuacją zdumiony i zasmucony, gdyż na podstawie dotychczasowych doświadczeń był przekonany, że „młodzi ludzie, podążając za prawdą, idą raczej pod prąd konformistycznym poglądom”. Na koniec felietonu pisze: „Tak było w moich czasach, gdy wrażliwsza i nie taka mała przecież część młodzieży odrzucała marksistowską indoktrynację” (W. Reszczyński, Przeciw hunwejbinom, „Sieci”, 2020/5(374)).

„Młodym ludziom zagraża materializm: Umysł dzisiejszego człowieka, zbyt obciążony wszelkimi wymaganiami coraz bardziej panoszącego się materializmu, nie umie już wznosić się wyżej – umie tylko grzebać się w ziemi”

(„Dzwonek…” 1925, nr 4, s. 2) – jakby komentuje te wątpliwości św. Urszula i pisze jednocześnie o konieczności „zatrzymania fali wzrastającego materializmu, który wysusza serce człowieka, zabija wszelkie objawy życia nadprzyrodzonego” („Dzwonek…” 1933, nr 2, s. 18.) Postawiona przez nią diagnoza niejako wyjaśnia stanowczość, z jaką przeciwstawia się nasilającym się tendencjom społecznym: „Świat dzisiejszy goni nieustannie za szczęściem, ale że szczęścia prawdziwego znaleźć nie może, więc goni za zabawami, przyjemnościami, rozrywkami, gubi się w szale używania, by tym sposobem zagłuszyć tęsknotę do czegoś lepszego, umorzyć nudę i niesmak, które życie poświęcone zabawom i rozrywkom za sobą pociąga” („Dzwonek…” 1927, nr 2, s. 1). Można by tę diagnozę skwitować lekceważącym wzruszeniem ramion albo też uwagą, że jako zakonnica odrzuca przyjemności, jakie niesie życie, gdyby nie to, że sami coraz mocniej widzimy objawy destrukcji i dekadencji, którą wywołał lansowany powszechnie sposób myślenia i życia. Można by ją schować do lamusa, gdyby nie budząca podziw owocność jej pracy wychowawczej, trafność, z jaką odczytywała znaki czasu i optymizm, z jakim patrzyła na człowieka i świat.

Święty Jan Paweł II podczas kanonizacji Matki Urszuli Ledóchowskiej 18 maja 2003 r. powiedział: „Wszyscy możemy się uczyć od niej, jak z Chrystusem budować świat bardziej ludzki – świat, w którym coraz pełniej będą realizowane takie wartości, jak sprawiedliwość, wolność, solidarność, pokój”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Święte rady dla rodziców i wychowawców” oraz informacje o jubileuszu stulecia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Szarych, których założycielką jest św. Urszula Ledóchowska,  znajdują się na ss. 4 i 5 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Święte rady dla rodziców i wychowawców” i „Wielki Jubileusz Urszulanek 2020” na ss. 4 i 5 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 28 lutego 2020 – Ojciec Marek Cul, ks. Krzysztof Sikora, Bogdan Feręc, Piotr Słotwiński, Jakub Grabiasz

W piątkowe przedpołudnie w Radiu WNET, tradycyjnie informacje z Republiki Irlandii. Także wywiady, analizy, przeglądy prasy i korespondencje. Słów kilka także o przeżywaniu Wielkiego Postu w Irlandii.

W gronie gości:

  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com
  • o. Marek Cul OP – Dominikańskie Duszpasterstwo Polaków w Galway (Republika Irlandii)
  • Piotr Słotwiński – politolog, dziennikarz, reportażysta i kronikarz Polonii w Cork
  • Agnieszka Słotwińska – pomysłodawczyni „My Little Craft World” w Cork
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin
  • ks. Krzysztof Sikora SVD – proboszcz parafii rzymskokatolickiej w Roundstone w Hrabstwie Galway w Archidiecezji Tuam

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)


Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE. Fot.: arch. Bogdana Feręca.

W piątkowym Studiu Dublin, łączyliśmy się tradycyjnie z Bogdanem Feręcem, szefem portalu Polska-IE.com.  Największe wyspiarskie dzienniki donoszą o tym, że … lokatorzy mogą jedynie pomarzyć o zamrożeniu czynszów na Szmaragdowej Wyspie.

Prawda jest taka, że słowa polityków podczas kampanii wyborczych niewiele znaczą. 

Fianna Fáil w oficjalnym komunikacie odmawiła poparcia takiego rozwiązania. Podczas rozmów na temat zbudowania koalicji z Partią Zielonych pojawił się legislacyjny plan krótkookresowego zamrożenia czynszów. Z dużej chmury mały deszcz:

 Fianna Fáil pozostała jednak na stanowisku, że ów przepis, zaproponowany ówcześnie przez Sinn Féin, jest niekonstytucyjny, więc nie może przystąpić do jego realizacji, a i zgłosić, jako projekt popierany przez rząd, który mogą w przyszłości stworzyć.

Wbrew pogłoskom z czwartku (26 lutego 2020) wiadomość o koronawirusie w Republice Irlandii była fałszywa. HSE potwierdza, że jedyny jak dotąd na Szmaragdowej Wyspie chory zakażony koronawirusem przebywa w izolatce w Royal Victoria Hospital w Belfaście. To jedyna prawdziwa informacja wedle Health Service Executive.

W piątkowe południe (28 lutego) zebrała się irlandzka Krajowa Grupa Koordynacyjna ds. Sytuacji Kryzysowych. Omawiano ryzyko powodziowe w Republice Irlandii, głównie na zachodzie wyspy w hrabstwach Donegal, Mayo, Cork i Galway.

Powodem spotkania są zapowiedzi Met Éireann o zbliżającym się huraganie Jorge, który oprócz wiatru przyniesie ze sobą opady deszczu. – powiedział Bogdan Feręc.

Z Bogdanem Feręcem zapowiedzieliśmy także wzmocnienie redakcyjnej ekipy Studia 37 Radia WNET. Nowym nabytkiem (nie na prawach wyłączności) jest popularny Shamek z Dublina, czyli redaktor Przemysław Zbieroń.

Posłuchaj tutaj:

 

 

W dzisiejszym Studiu Dublin zadebiutował ojciec Marek Cul OP, który pełni posługę jako duszpasterz Polaków w Galway.

Ojciec Marek jest odpowiedzialny za projekt Nowej Ewangelizacji w swojej parafii. W Studiu Dublin opowiadał o sobotnio – niedzielnej wizycie ojca Krzysztofa Czerwionki CR, pasterza Galilei i o Środzie popielcowej, która rozpoczęła Wielki Post, czas refleksji, nawrócenia i przygotowania do Świąt Wielkanocnych.

Tutaj posłuchaj:

 

W Studiu Dublin Piotr Słotwiński, kronikarz Polonii w Republice Irlandii, dziennikarz i działacz społeczny opowiadał o świętym Patryku i roku 441, kiedy to późniejszy patron Irlandii przez czterdzieści dni pościł, modlił się i medytował. 

W swojej korespondencji odniósł się także do powyborczego klinczu w Republice Irlandii i braku możliwości ukonstytuowania się nowego rządu. Koronowirus, który zalewa świat może być przyczyną odwołania parad ku czci św. Patryka 17 marca. Do takiej sytuacji doszło już w roku 2001.

 

Piotr Słotwiński z małżonką Agnieszką. Fot. archiwum prywatne.

Pani Agnieszka Słotwińska, inicjatorka i serce „My Little Craft World” opowiedziała o planach organizacji na cały rok 2020. 

„My Little Craft World” to przede wszystkim warsztaty z cyklu „Poznajemy Polskę„. Podczas spotkań z najmłodszymi Polkami i Polakami na Wyspie, pani Agnieszka Słotwińska przybliża kulturę, zwyczaje, tradycje i wiedzę o Polsce. Kluczem warsztatów są polskie miasta.

Działania „My Little Craft World” wspiera pani Małgorzata Krawczyk z MD Clinic i znana z anteny radia WNET firma MMM Family Bakery.

 

 

Piotr Słotwiński( rocznik 1971, politolog z wykształcenia, bloger z zamiłowania, jarosz z wyboru i kronikarz Polonii w Cork, który – jak mawia z uśmiechem – „od 2004 r. tymczasowo w Irlandii”, zaprasza na swojego bloga: piotrslotwinski.com

Tutaj posłuchaj:

 

Jakub Grabiasz, szef redakcji sportowej Studia 37.

W Studiu Dublin nie zabrakło radiowego okienka sportowego. Jakub Grabiasz mówił o III kolejce tegorocznej edycji Puchary Sześciu Narodów w rugby i porażce Irlandii z Anglią 12 : 24.

Koronowirus pacyfikuje i stawia pod znakiem zapytania dokończenie turnieju. Zaplanowany na 7 marce mecz między Włochami a Irlandią został przełożony. 

Przedwczoraj irlandzka Irish Rugby Football Union potwierdziło, że mecz IV kolejki Six Nations Cup między Irlandią a Włocjami zostaje przełożone z powodu wybuchu koronawirusa w północnych Włoszech. W takim tempie może być i zagrożona tegoroczna olimpiada w Tokio. W Japonii liczba zakażonych wirusem wyniosła 212 (dane z piątku, 28 lutego).

 

Posłuchaj tutaj:

 

s. Krzysztof SIKORA – SVD – proboszcz Parafii rzymsko – katolickiej w Roundstone (hrabstwo Galway, Irlandia).

Do Studia Dublin ponownie zawitał ks. Krzysztof Sikora SVD, który opowiadał o wielkiej ofiarności Irlandczyków w czasie Wielkiego Postu.

Modlitwa, post i jałmużna to na tych trzech filarach mamy oprzeć nasze przeżywanie wielkiego postu. Pomoc słabszym i ubogim, oraz jej skala zaskakują w Irlandii. W ubiegłym roku tylko w jednej diecezji Tuam zebrano w czasie Wielkiego Postu 267 tysięcy euro. – powiedział Ks. Krzysztof Sikora SVD.

Ks. Krzysztof pełni posługę duszpasterską na zachodzie Irlandii, w archidiecezji Tuam. Przez osiem lat pełnił posługę w „irlandzkiej Częstochowie” – Sanktuarium Maryjnym w Knock.

Opowiadał także słuchaczom Radia WNET o św. Patryku, który jest opoką Kościoła katolickiego w Irlandii. Powrócił także wspomnieniami do swojej pierwszej pielgrzymkowej wspinaczki na górę Croagh Patrick.

Skrót SVD przy nazwisku kapłana wskazuje na członka Societatis Verbi Divini, czyli Zgromadzenia Słowa Bożego.

Posłuchaj tutaj:

 

Portret Nory Barnacle – Joyce. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37

 „Studio Dublin” zawsze w piątki na antenie Radia WNET, tuż po Poranku WNET                                                          Krzysztofa Skowrońskiego. 

tekst i opracowanie: Tomasz Wybranowski


Partner Radia WNET i Studia Dublin

 

  Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © 2020

 


 

 

 

Czy polskim emigrantom zależy na przekazaniu narodowej tożsamości swoim dzieciom? Co pomaga ją zachować na emigracji?

Rodzice, którzy umniejszają rolę języka ojczystego w kraju nowego osiedlenia, wyrządzają swoim dzieciom wielką krzywdę, pozbawiając je podstawowego narzędzia zgłębiania narodowego dziedzictwa.

Jacek Wanzek

Zjawisko emigracji towarzyszy ludzkości od zarania dziejów, a jej motywy były tak różne, jak różni byli ludzie, którzy się na nią decydowali. Dziś, przy galopującej globalizacji, dostępie do tanich lotów i wciąż „kurczącym się” świecie, przemierzanie globu w poszukiwaniu lepszego życia stało się łatwo dostępne i banalnie proste. Jednak czy decyzja o emigracji nie przychodzi nam zbyt łatwo?

Co sprawia, że decydujemy się opuścić bliskie naszemu sercu rodzinne strony, nie myśląc przy tym o daleko idących tego przyszłych konsekwencjach?

Jedni powiedzą, że to względy ekonomiczne, inni, że ciekawość świata, lżejszy chleb. Bez względu na to, co nami powoduje, nie możemy zapomnieć o jednym – o korzeniach. To one konstytuują naszą tożsamość, pomagają odpowiedzieć na pozornie błahe pytania: „kim jestem?” i „dokąd zmierzam?”. Aby uzyskać tę odpowiedź, trzeba na chwilę się zatrzymać, spojrzeć wstecz i zagłębić się w… polskość. Czy polscy emigranci ową polskość w odpowiedni sposób pielęgnują? (…)

Przede wszystkim przez dbałość o język ojczysty. To on jest jednocześnie nośnikiem kultury i narzędziem, które ją kreuje i definiuje. To podstawowa wartość, która scala nas jako wspólnotę narodową. Rodzice, którzy umniejszają rolę języka ojczystego w kraju nowego osiedlenia, nie zdają sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządzają swoim dzieciom, pozbawiając je podstawowego narzędzia zgłębiania narodowego dziedzictwa, mostu do szeroko rozumianej polskości. (…)

Polskę trzeba zobaczyć, ją trzeba czuć, znać, pokochać. Nieść razem z nią cały ten bagaż wszystkich pokoleń, które nie zawsze wiedziały, jak się z nią obchodzić, i którym ów bagaż czasem ciążył. Polskości nie można się wstydzić. Trzeba z niej dla siebie wykrzesać to, co najlepsze. Gdzie zatem jej szukać? Gdzie rozpocząć podróż w poszukiwaniu tożsamości? To proste – na Kresach.

Jak mówił marszałek Piłsudski: „Polska to obwarzanek: kresy urodzajne, centrum – nic”. I choć nie trzeba się z tym poglądem godzić, to jednak nie jest to stwierdzenie nie mające podstaw. Kresy bowiem to swoista kolebka polskości – kształtowanej mieczem, pługiem i piórem.

To tutaj, na wschód od rzeki Bug, formowało się to, co można określić mianem polskiej duszy. Sienkiewiczowska trylogia, arkadyjski mit, obrońcy przedmurza czy nie mająca sobie równych staropolska kuchnia – wszystko to jest wspaniałym pokłosiem polskiej obecności na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej. (…)

Razem z ziemiami wschodnimi II RP utraciliśmy ok. 50% naszego ówczesnego terytorium, łącznie z Wilnem i Lwowem, które wspólnie z Warszawą i Krakowem stanowiły krwiobieg polskiego życia kulturalnego. To ogromna, wielowymiarowa strata dla Polski. Zatem czy bez Kresów możemy mówić o jakiejkolwiek świadomości i tożsamości? Czy bez niej nie pozbawiamy siebie miana narodu, ograniczając się jedynie do bycia masą etniczną, którą cechuje co najwyżej patriotyzm stadionowy?

Cały artykuł Jacka Wanzeka pt. „Emigracyjna tożsamość. Droga do niej wiedzie przez Kresy” znajduje się na s. 8 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jacka Wanzeka pt. „Emigracyjna tożsamość. Droga do niej wiedzie przez Kresy” na s. 8 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prawda zwycięża, ale droga do zwycięstwa jest usłana cierniami. Spotkanie sprzed lat Jana Bogatki z Józefem Mackiewiczem

Mackiewicz kontra reszta świata! Dla pisarza walka o prawdę przekładała się na materialny komfort życia. Żył wyłącznie z własnej pracy, z publikowanego słowa, a wszędzie natrafiał na zamknięte drzwi.

Jan Bogatko

Dla wielu mieszkańców tzw. Zachodu sprawstwo Zbrodni Katyńskiej, strasznego etapu Pożogi, trawiącej Polskę od 1917 roku, wcale nie było takie oczywiste. Stalin umiejętnie zrzucał winę za dekapitację polskich elit na Hitlera, z którym razem z nim przecież napadł na Polskę w 1939 roku, dzieląc się łupem. Niewielu wie o tym, że późniejszy prezydent Francji, jakże fetowany w Warszawie, patron ronda własnego imienia w stolicy Polski, za sprawcę tej podłej zbrodni uważał Niemców. Minęły lata, zanim Kreml przyznał się do jej dokonania. Ale kiedy rozmawiałem z Mackiewiczem w jego monachijskiej pustelni, tak zwany wolny świat wolał milczeć na ten temat, bo ważniejsze od prawdy były dla niego dobre stosunki z Sowietami.

Polski pisarz był dla nich postacią niezwykle niewygodną jako przekonany antykomunista i świadek odkrycia masowych grobów na kresach dawnej Rzeczpospolitej, w podsmoleńskim lesie. Przecież to prawda o Katyniu – wróć! – KATYŃSKIE KŁAMSTWO – rozbiło w końcu zachodnią koalicję, której ogniwem była Polska, i zdecydowało o jej upadku 22 lipca 1944 roku.

Mackiewicz mieszkał niezwykle skromnie jak na mieszkańca stolicy Bawarii. Mógł mieć dobre mieszkanie, z całym ówczesnym komfortem, ale jego – i jego żony – ambicją było żyć z własnej twórczości, bez pomocy ze strony osób trzecich. Tymczasem czasy były Mackiewiczom niezwykle nieprzychylne. Publikacja książek Józefa Mackiewicza topniała. Zresztą poświęcona prawdzie o Katyniu książka pisarza Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary ma za sobą ciekawą historię, najlepiej oddającą ducha ówczesnych czasów. Jak wiadomo, pisarz za zgodą władz polskich wziął udział w delegacji Polskiego Czerwonego Krzyża wizytującej odkryte przez Niemców groby wymordowanych polskich oficerów w lesie nieopodal willi NKWD w Katyniu. (Zanim przyłączono Kresy do ZSSR po traktacie ryskim, Katyń stanowił majątek Lednickich). Kiedy Sowieci zajmowali Polskę, Mackiewiczowie udali się do Włoch (ta pełna przygód podróż zasługiwałaby na książkę) – z Wilna przez Warszawę (przed samym wybuchem powstania) i Kraków do Wiednia, gdzie dzięki tatarskim przyjaciołom udało się im znaleźć miejsce w tatarskim pociągu ewakuacyjnym. Tak dotarli do Mediolanu. Zamieszkali w Rzymie. Tam Mackiewicz przystąpił do pisania książki o Katyniu. Była gotowa, miała ukazać się w Wielkiej Brytanii. Jednak się nie ukazała. Wydawca ze strachu – jak się uważa – przetopił gotowy skład książki. Pisarz zachował na szczęście odbitkę – trafiła ona do Szwajcarii, przełożono ją na niemiecki i wydano w Zurychu pod tytułem Katyn – ungesühntes Verbrechen. Prawda ujrzała świtało dzienne.

– Pański stryj zginął w Katyniu?

Już mogłem włączyć mikrofon.

Kiedy dzisiaj, po czterdziestu latach, myślę o walce o prawdę, o trudnościach przekazu i wyciąganiu wniosków, przychodzi mi na myśl zestawienie wyników Komisji Burdenki (która sfabrykowała katyńskie kłamstwo) z Komisją Anodiny po tragedii smoleńskiej (która sfabrykowała kłamstwo smoleńskie).

Mackiewicz kontra reszta świata! Dla pisarza i jego żony walka o prawdę przekładała się na komfort życia. Ten materialny, rzecz jasna, tak istotny dla wielu. Mackiewiczowie żyli tylko i wyłącznie z własnej pracy, z publikowanego słowa. A czasy były takie (lecz czy nie jest tak zawsze?), że natrafiali na zamknięte drzwi. W latach 80. minionego stulecia odprężenie było nakazem działania. Antykomunizm po europejskiej rewolucji kulturalnej ʼ68 był uważany za wrogą ideologię! Salonowy marksizm zwyciężał w europejskich stolicach na tak zwanym Zachodzie. Na ulicach miast walczono o tolerancję dla pedofilów, a nie z jakimś tam Bogu ducha winnym komunizmem!

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Pustelnik z Monachium” na s. 3 „Wolna Europa” oraz apel Piotra Hlebowicza do miłośników twórczości Józefa Mackiewicza na s. 2 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Felieton Jana Bogatki pt. „Pustelnik z Monachium” na s. 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walec postępu przyśpiesza. Wiwisekcja akademickiej degrengolady / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 68/2020

Czyżby minister Gowin – w sposób świadomy (?) – wałęsizną: „jestem za, a nawet przeciw” – oswajał nas z tzw. orwellowskim dwójmyśleniem? Czyżby nie dostrzegał w tym lekceważącego stosunku do rozumu?

Herbert Kopiec

Walec postępu przyśpiesza…

Wiwisekcja akademickiej degrengolady

Po 29 latach nienagannej pracy pani profesor Ewa Budzyńska (socjolog i psycholog) z Uniwersytetu Śląskiego poinformowała, że wraz z końcem semestru (23.02. 2020) na znak protestu kończy swoją karierę zawodową na tej uczelni.

Postanowiła złożyć na ręce rektora wypowiedzenie z pracy w związku z poddaniem jej szykanom ze strony władz Uniwersytetu Śląskiego, m.in. za wykłady poświęcone propagowaniu tradycyjnego modelu rodziny. W atmosferze niewielkiego zainteresowania najbliższego środowiska (natomiast w internecie zrobiło się głośno) wywiesiła białą flagę. Poddała się w gruncie rzeczy bez walki już w pierwszej rundzie rozkręcającej się dopiero bijatyki. Narzuca się pytanie: czy postąpiła roztropnie, czy aby się zbytnio nie pośpieszyła ze swoją decyzją?

Zanim z perspektywy postawionych wątpliwości przyjrzymy się sprawie bliżej, przywołajmy spostrzeżenie natury ogólnej, które odnosi się do dość powszechnie podzielanego dziś przeświadczenia, że w ramach rozlewającej się po Europie rewolucji kulturowej mamy do czynienia z anarchizowaniem/destablizowaniem społeczeństwa poprzez banalizowanie m.in. hipokryzji i cynizmu. Oto przecież wyszło na to, że w czasach pysznie propagowanej hipertolerancji, wbrew obowiązującej (?) dyrektywie, że „nie wolno nikogo dyskryminować” – siły postępu zakorzenione w Uniwersytecie Śląskim uznały, że prof. Budzyńska wykazuje zbyt mało entuzjazmu dla cywilizacyjnego/obyczajowego postępu, pojmowanego jako powolny (póki co jeszcze bezkrwawy) proces mający doprowadzić do tzw. zmiany społecznej, czyli najogólniej rzecz biorąc, postawienia na głowie świata funkcjonującego w oparciu o tradycyjne wartości.

Trzeba przyznać, że rzeczywiście tradycyjna rodzina (składająca się z ojca, matki i dziecka) i chrześcijaństwo, w tym zwłaszcza Kościół katolicki (choć ostatnio już nie zawsze) stoi owemu postępowi na przeszkodzie. Bóg zawadza więc lewackim humanistom, którzy najwyraźniej padli ofiarą własnego histerycznego optymizmu postawienia CZŁOWIEKA w miejsce Boga.

Nie może więc specjalnie zaskakiwać, że prof. Ewa Budzyńska, która na wykładach, najogólniej rzecz ujmując, broni obecności Bożej w ludzkim życiu (tak to przynajmniej wygląda w świetle informacji pochodzących z różnych źródeł), oczekuje na rozprawę przed uniwersytecką Komisją Dyscyplinarną. Jej termin wyznaczono na 31.01.2020. Werdykt Komisji już niczego nie zmieni w życiu zawodowym Budzyńskiej, a mimo to pokibicuję kłopotom pani profesor z pozycji starszego kolegi. Mam bowiem za sobą koszmar podobnych doświadczeń, zafundowanych mi swego czasu przez siły lewackiego postępu za pośrednictwem Komisji Dyscyplinarnej ds. Nauczycieli Akademickich jednej ze śląskich uczelni.

O co poszło?

W rozmowie z redaktorem Gromadzkim w Telewizji Republika obwiniona prof. Budzyńska wyjaśniła, że w tym wszystkim, co ją spotyka ze strony uniwersyteckich humanistów, najwyraźniej chodzi o wykluczanie z uczelni tych zajęć i tych wykładowców, którzy nie utożsamiają się z lewicowymi ideologiami. Trafiła oczywiście w sedno. Ponad wszelką wątpliwość mamy do czynienia ze starą śpiewką, przećwiczoną już na Zachodzie z fatalnym skutkiem dla zachowania tradycyjnego, sensownego ładu społeczno-moralnego. „Jeśli ktoś jest radykalnym katolikiem, no to oczywiście musi też być homofobem i antysemitą (…) jeszcze zabrakło jakiegoś faszyzmu – mówi prof. Budzyńska, nie skrywając, że przeżywa z tego powodu jako nauczyciel akademicki trudny okres w swoim życiu. Jest Jej najzwyczajniej przykro, zwłaszcza że i studenci mają do niej pretensje, choć przyznaje, że są pośród nich i tacy, którzy deklarują, że są gotowi wziąć ją w obronę. Natomiast w szerzej pojętym środowisku uczelnianym (poza solidarną reakcją bezpośredniego przełożonego) zaległa, niestety, cisza.

Czym skorupka za młodu nasiąkła

Trudno się poniekąd dziwić, że ów radykalny katolicyzm i związane z nim konserwatywne, tradycjonalistyczne ciągotki prof. Budzyńskiej nie spodobały się postępowym, lewackim władzom śląskiej uczelni, zwanej ongiś „czerwonym uniwersytetem”. Obserwacje wskazują, że na uznanie w śląskiej Alma Mater mogą liczyć uczeni radykalnie lewicowi, postrzegający konserwatyzm w każdej postaci jako „coś, co już odeszło”. Dość powiedzieć, że „olbrzym polskiej pedagogiki i jej odnowiciel”, wyróżniony doktoratem honorowym UŚ prof. Zbigniew Kwieciński (promocja w 2014 r.), zapytany ostatnio o swoje związki z pedagogiką konserwatywną, wyznał (2019 r.), że nie posiada w tej dziedzinie żadnych kompetencji. „Ja się na tym nie znam” – dodał z rozbrajającą szczerością. Prof. Budzyńska „się na tym zna” i właśnie objęta została postępowaniem rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Śląskiego – prof. Wojciecha Popiołka – „w związku z podejrzeniem popełnienia czynów, które naruszają obowiązki i godność nauczyciela akademickiego”.

Trzeba przyznać, że brzmi to groźnie… Jestem jednak przekonany, że wciąż zbyt mała jest świadomość, iż na dłuższą metę znacznie groźniejsza jest wzmiankowana cisza wokół tego skandalu w najbliższym otoczeniu konserwatywnej socjolożki.

Bez ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że utytułowana społeczność uczonych w obawie o własną skórę nabrała wody w usta, udając, że nic się nie stało. Myślę, że ta postawa jest prawdziwym powodem nas wszystkich do strachu. Wszak każda wspólnota dla swojego normalnego rozwoju potrzebuje elit, które wyznaczają i chronią standardy przyzwoitego zachowania jej członków.

Cóż takiego przeskrobała pani profesor, czym naraziła się uniwersyteckim władzom? Ano prof. Budzyńska, absolwentka KUL, poniekąd sama zgotowała sobie taki los, skoro mówi, że „bardzo negatywnie ocenia ideologię gender” i podkreśla, że zawsze mówi o gender jako ideologii, czyli całkowitym przekreśleniu podstaw biologicznych naszej płciowości. „Z jednej strony – słusznie zauważa brak konsekwencji obwiniona prof. Budzyńska – uważa się, że płeć staje się sprawą do wyboru, ale z drugiej strony, jeśli przychodzi co do czego, np. do płacenia alimentów na dziecko, to nagle okazuje się, że plemnik (podarowany przez dawcę – chodzi, przypomnijmy, o związek lesbijek) ma jednak swoją płeć i w związku z tym chce się pozyskać alimenty od owego dawcy plemnika”. I trudno nie przyznać jej racji. Jakoż sprawa mocno się komplikuje w świetle zaskakującego stanowiska, jakie zajął ostatnio w analizowanej kwestii minister nauki i szkolnictwa wyższego, wicepremier Jarosław Gowin: „Położę się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa zwolennikom ideologii gender (Radio Zet, 04.11. 2019).Ta sympatia ministra Gowina do zwolenników ideologii gender zaskakuje, gdyż jeszcze niespełna dwa miesiące wcześniej na pytanie, czy ideologia gender to zagrożenie dla Polski i polskich rodzin – odpowiedział: „To jest ideologia – w moim przekonaniu – sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem i też z tradycyjnymi polskimi wartościami. Natomiast wierzę, że polskie społeczeństwo jest na tyle zdrowe moralnie i przywiązane do tych tradycyjnych wartości i zdrowego rozsądku, że ta ideologia nie będzie się szerzyć”.(Radio Zet, 17.09.2019). Przykład ongiś religijnej Irlandii jakoś nie zaniepokoił (choć wydawałoby się, że powinien) i nie zmącił dobrego samopoczucia ministra rządu dobrej zmiany. Czyżby więc minister Gowin – w sposób świadomy (?) – słynną wałęsizną: „jestem za, a nawet przeciw” – oswajał nas, konserwatywnych zacofańców, z tak zwanym orwellowskim dwójmyśleniem? Czyżby minister nie dostrzegał w tym lekceważącego stosunku do rozumu?

Sięgam do intuicji konserwatywnego (bo bywają już też kapłani lewicujący) ks. prof. Tadeusza Guza (A. Ciborowska, „Nasz Dziennik”, kwiecień 2019) i aż mnie korci, żeby zapytać pana ministra, czy można sensownie żyć zgodnie z wolą Boga-Stwórcy, stojąc w rozkroku pomiędzy prawdą o tym, od kogo pochodzi wszechświat, człowiek i prawo, a zafałszowaniem tej prawdy? Czy da się żyć zgodnie z wolą Boga, stojąc pomiędzy Bogiem a siłami struktur zła, narzucającymi własną religię – tzw. humanistyczną, z jej rzekomo „zbawczą wiedzą” i z jej człowieczeństwem wypatroszonym z sumienia?

Czy można służyć Bogu, wysługując się Jego wrogom? Nie znamy odpowiedzi ministra rządu dobrej zmiany na te pytania, ale mam poczucie, że mogłem nimi pogłębić stan bezradności niejednego akademika.

Jednego wszelako można być pewnym: gdyby ów stan bezradności wyrażał się w znanym powiedzeniu „bądź mądry i pisz wiersze”, to siły postępu będą odradzać ucieczkę w poezję, zachęcą natomiast, aby zasilić ich szeregi wprzęgnięte w przeprowadzanie bezrozumnej, choć niewinnie brzmiącej zmiany społecznej. Nie dziwi też, że oberwało się pani profesor Budzyńskiej za to, że nie pochwala i nie aprobuje żłobków. Najlepszym środowiskiem dla dziecka – dowodzi konsekwentnie – jest tradycyjna rodzina: pełna i połączona trwałymi więziami. A co na to studenci?

Studenci skargę piszą…

Posłuchajmy jej dosłownego brzmienia: „Na wykładach i ćwiczeniach prof. Budzyńska wypowiadała się o osobach nieheteroseksualnych, stygmatyzując je negatywnie. Podkreślając, że normalna rodzina składa się zawsze z mężczyzny i kobiety. Jesteśmy oburzeni taką postawą. Nie zgadzamy się na żadną dyskryminację. W naszej grupie są osoby nieheteroseksualne, które poczuły się mocno dotknięte zaistniałą sytuacją. Homoseksualizm został przecież usunięty przez WHO w 1992 roku z międzynarodowej statystycznej klasyfikacji chorób i problemów zdrowotnych. Uważamy, że obowiązkiem wykładowczyń i wykładowców jest szerzenie tolerancji i akceptacji, aby wszyscy studenci czuli się bezpieczni”.

Mam poczucie, że brzmi mi to jakoś bardzo swojsko, skreślone na to samo, znane mi kopyto. I rzeczywiście. Oto mam przed sobą dwustronicowe pismo (z dnia 28.02.2011) studentów Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości (GWSP) skierowane do rektora uczelni. Pismo (anonim) zachowało się w moim prywatnym archiwum. Studenci proszą w nim o „interwencję w sprawie Pana Doktora Herberta Kopiec”, (…) bo są „zszokowani poziomem nauczania, jaki tenże reprezentuje. To wstyd – piszą – że na szanującej się uczelni pracuje i naucza osoba, która jest ewidentnym homofobem i fanatykiem religijnym.(…) skandalem jest, że dla Doktora tylko chrześcijaństwo jest jedyną i pożądaną religią (…). Doktor jest osobą nietolerancyjną, ewidentnie uprzedzoną do homoseksualistów i do osób innej wiary. (…) poprzez swoje konserwatywno-chrześcijańskie poglądy, wygłaszane głośno i dobitnie rani uczucia studentów (…). Przykro tego wszystkiego słuchać, tym bardziej, że na auli pośród nas znajdują się osoby z różnym bagażem doświadczeń życiowych, różnej wiary, zapewne także różnej orientacji seksualnej”.

Niezły ze mnie gagatek, co? Mimo że studenci/autorzy pisma (przytoczyłem z niego zaledwie część zarzutów) woleli pozostać anonimowi – rektor uczelni (notabene – jak się później okazało – tajny współpracownik SB) nadał mu urzędowy bieg i status. Co istotne, owo pismo zostało wykorzystane w misternej operacji wyrzucania mnie z pracy. Dramaturgia z tym związana (uchwycona w dokumentach sądowych, np. degrengolada moralna świadków w postępowaniu sądowym itp.) zawiera sporo pouczających wątków zasługujących na to, aby o nich kiedyś opowiedzieć. Dziś poprzestańmy jedynie na odnotowaniu, że:

Gliwiccy humaniści przegrali proces!

W dokumencie pt. Wyrok w Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej (28 marca 2014 roku) stwierdza się: „Sąd Rejonowy w Gliwicach Wydział VI Pracy i Ubezpieczeń Społecznych po rozpoznaniu sprawy z powództwa Herberta Kopca przeciwko Gliwickiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości o przywrócenie do pracy (…) przywraca powoda do pracy u pozwanej na dotychczasowych warunkach pracy i płacy” (Sygn. akt VI P 646/12). Gdyby ktoś zapytał, po co mu tym wszystkim zawracam głowę, śpieszę z odpowiedzią: rośnie tempo ludzkiej żeglugi w stronę degrengolady, stąd nigdy za dużo przypominania, że złu trzeba się sprzeciwiać zawsze.

Antoine de Saint-Exupery pisał, że „znosić podłość jest sposobem, aby ją zniszczyć”. Słowem: Drogi Czytelniku, jeśli się (nie daj Boże!) znajdziesz na celowniku zdemoralizowanych sił postępu, nie wywieszaj zbyt pochopnie białej flagi…

Podzwonne dla Rogera Scrutona (1944–2020)

Motto:

„Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was” (Mt 5,11).

Na celowniku humanistycznych sił postępu niewątpliwie znalazł się zmarły w styczniu tego roku konserwatywny filozof Roger Scruton. Był w czasach rosnącego szaleństwa znakomitym obrońcą zdrowego rozsądku. Nie muszę zapewniać, że nam, zacofanym moherowcom, będzie go bardzo brakowało, bo nikt lepiej od niego nie potrafił w kilku słowach obalać lewackich frazesów związanych z ideologicznym nonsensem i uchwycić rozległych destrukcyjnych procesów społecznych, które odczuwają konserwatyści na całym świecie.

Wśród histerycznych wrzasków, rozlegających się spod sztandarów sił postępu, stwierdził kiedyś, że „walka z mową nienawiści polega na przypisywaniu własnej nienawiści przeciwnikom politycznym”. Oczywiście nie darowano mu tego. Spotkała go za to fala oszczerstw, pośród których „mowa nienawiści” pojawiała się najczęściej. Gdy mówił i pisał o swoim przerażeniu częstym zmienianiem partnerów i zachorowalnością na AIDS przez homoseksualistów, został nazwany homofobem (J.A. Maciejewski, „Sieci” 4/2020). Gdy prezydent Andrzej Duda dekorował go (czerwiec 2019) Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP, w Wielkiej Brytanii trwała absurdalna nagonka na tego konserwatywnego filozofa, wywołana przez skandaliczną manipulację jego wypowiedzią w wywiadzie dla „New Statesman”. Na uroczystości dekoracji Scrutona w pałacu prezydenckim nie było brytyjskiego ambasadora. Został zaproszony. Nie przybył – gorzko wspominał o tym Scruton – gdyż był w tym samym czasie niezwykle zajęty promowaniem udziału brytyjskiej ambasady w warszawskiej paradzie równości (Ł. Warzecha, „Do Rzeczy”, nr 4, 2020).

W przedmowie do Pożytków z pesymizmu i niebezpieczeństwa fałszywej nadziei (Zysk i S-ka, 2012) Scruton pisał: „Temat zbiorowego bezrozumu ludzkości nie jest nowy i można sobie zadać pytanie, czy da się coś dodać do opublikowanego w 1852 roku znakomitego przeglądu tego zagadnienia autorstwa szkockiego poety Charlesa Mackaya pt. Niezwykle popularne złudzenia i szaleństwa tłumów. Okazuje się, że wszystkie zjadliwie opisane przez Mackaya zjawiska proroctw, zabobonów, polowań na czarownice, z głupawym idealizmem obecnym we wszystkich nurtach politycznych występują nadal z taką samą częstością i gorszymi skutkami („Do Rzeczy”, op. cit.).

Francuski filozof Henri Bergson (1859–1941) w swoim eseju z 1900 roku pt. Śmiech opisał, jak działa ZŁO: „Obniżanie prestiżu wszystkiemu, co jemu (złu) przeciwne. Rozzuchwalona, ostentacyjna przeciwnormalność. Wskazywanie rzekomo nowych rozwiązań społecznych, a w rzeczywistości krzewienie nędzy moralnej pod kostiumem pychy, władzy, zadufkostwa. Swobodne przyzwalanie na triumf nonsensu. Melancholijna zaduma nad donkiszoterią (…) urągającą rozumowi, silącą się na pozorne przekraczanie granic ludzkich możliwości. Zaciekłość wobec niedającego się ujarzmić ducha ludzkiego, który wciąż powstaje, mimo iż wciąż ponosi klęskę”.

Czyż nie jest przyzwalaniem na urąganie rozumowi argumentacja, stojąca przecież w niezgodzie z biologią, a dotycząca rzekomego istnienia 54 płci? Czyż owa zaciekłość wobec nie dającego się ujarzmić ducha ludzkiego nie jest reakcją na ewangeliczne zapewnienie bliskie sercu każdego katolika, że Kościół nie umrze, bo obiecał nam to Chrystus Pan?

PS

Prof. Budzyńska postawione jej zarzuty uznała za absurdalne. Nie przyznaje się do nich. Uważa je za „krzywdzące, niesprawiedliwe i nie mające pokrycia w rzeczywistości”. Złożyła merytoryczne wyjaśnienia, które, niestety, nie zostały przyjęte. Rzecznik dyscyplinarny uznał je za niewiarygodne i wystąpił do komisji dyscyplinarnej o karę nagany. W oburzających prof. Budzyńską stwierdzeniach pomieszczonych na końcu wniosku (który liczy 30 i pół strony) w punkcie 98 rzecznik dyscyplinarny napisał, że „wymierzenie obwinionej stosunkowo łagodnej kary nagany będzie stanowiło adekwatną dla czynu obwinionej karę, a także wyraz prewencji ogólnej i prewencji szczegółowej”. Podkreślił nadto, że „w środowisku akademickim nie mogą być akceptowane takie zachowania, jakie przypisywane są obwinionej”.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Walec postępu przyśpiesza” znajduje się na s. 5 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Herberta Kopca pt. „Walec postępu przyśpiesza” na s. 5 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego