24 marca – największe widowisko pasyjne w Europie na Cytadeli w Poznaniu. Zaproszeni są wszyscy, wstęp bezpłatny

Poznańskie Misterium Męki Pańskiej obchodzi swoje dwudziestolecie. Obejrzało je ponad milion osób. Wspaniałe widowisko typu światło i dźwięk, a jednocześnie olbrzymie przeżycie duchowe

Poznańskie Misterium Męki Pańskiej obchodzi swoje 20-lecie. Co roku spektakl ogląda kilkadziesiąt tysięcy osób, dla których jest to olbrzymie przeżycie duchowe. Przez te lata w wydarzeniu zagrało ponad 5 tysięcy osób, pasjonatów, na co dzień pracujących w „normalnych” pracach, a raz do roku wcielających się w postacie biblijne. Są osoby występujące od 1998 r., dla których udział w Misterium stał się obowiązkowym wydarzeniem w roku.

– W Poznańskim Misterium Męki Pańskiej gram od 1998 roku, czyli od samego początku – mówi Tomasz Nowak, który w Misterium wciela się w rolę Kajfasza. – Przygotowania do Misterium zaczynają u mnie Wielki Post, sprawiają, że pamiętam, co jest w tym okresie ważne, pozwalają duchowo przygotować się do Wielkiej Nocy. Za każdym razem swoją rolę przeżywam równie mocno. Zdarza się, że po spektaklu podchodzą do mnie ludzie i ubliżają mi. Ale taka rola Kajfasza – dodaje.

Poza aktorami przy Misterium pracuje ok. 800 osób. Są to m.in. scenografowie, reżyser, operatorzy dźwięku i światła, nagłośnieniowcy, budowniczy rusztowań, 300-osobowy chór. Drogę krzyżową oświetlają harcerze, którzy podczas Ostatniej Wieczerzy rozdają 1000 specjalnie na ten cel upieczonych bochenków chleba. W scenie finałowej występują aktorzy teatru tańca.

Misterium to także przepiękna gra dźwięku i światła. Reflektory lotnicze i niezwykłe utwory pasyjne wykonane przez Poznański Chór „Polihymnia” dopełniają całości, tworząc mistyczną, pełną emocji atmosferę. W finale Misterium Męki Pańskiej zza Golgoty wyłania się ogromny obraz Jezusa Miłosiernego o wielkości 12×28 metrów.

– Od 20 lat tworzę dzieło, które jest ważne dla ludzi. To dla mnie duże wyzwanie, ale też olbrzymia radość. Każdego roku otrzymuję świadectwa od osób, dla których Misterium jest jednym z najważniejszych duchowo dni w roku. Zobaczenie męki Chrystusa na własne oczy porusza i wzmacnia w wierze – mówi Artur Piotrowski, reżyser i pomysłodawca Poznańskiego Misterium Męki Pańskiej. – Misterium ma za zadanie odpowiadać na duchową i artystyczną potrzebę ludzi nie tylko wierzących. Chcę, by każdy mógł się zatrzymać i pochylić nad tajemnicą męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa – dodaje.

Poznańskie Misterium Męki Pańskiej to największe widowisko pasyjne w Europie, które każdego roku gromadzi tysiące ludzi z Polski i ze świata. Rozpocznie się tuż po zmroku, o godzinie 19:00, w sobotę 24 marca na poznańskiej Cytadeli. Dwie godziny wcześniej, o 17:00, odbędzie się Msza św. w kościele Salezjanów na poznańskich Winogradach. Wezmą w niej udział wszyscy aktorzy w strojach scenicznych i stamtąd przejdą bezpośrednio na Cytadelę.

Spektakl trwa 80 minut, jest otwarty dla wszystkich, a wstęp jest bezpłatny. Więcej informacji: www.misterium.eu.

Zaproszenie na Misterium Męki Pańskiej w Poznaniu pt. „20 lat wielkiego wydarzenia plenerowego na poznańskiej Cytadeli” znajduje się na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Zaproszenie na Misterium Męki Pańskiej w Poznaniu pt. „20 lat wielkiego wydarzenia plenerowego na poznańskiej Cytadeli” na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Premiera „Śpiewaków norymberskich” w poznańskiej operze w stulecie niepodległości Polski i powstania wielkopolskiego

Nasycone niemieckim nacjonalizmem dzieło znakomicie nadaje się na rocznicę państwową dla polskich Untermenschów, którzy nie wytworzyli własnej istotnej kultury i powinni czcić świętą niemiecką sztukę.

Celina Martini

W Teatrze Wielkim w Poznaniu 4 marca ma się odbyć w premiera „Śpiewaków norymberskich” Wagnera, nacjonalistycznej, niemieckiej opery. Tymczasem na afiszu nie ma żadnej opery polskiej. Jak na miasto znane z „najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”, to bardzo specyficzny prezent na 100-lecie Niepodległości Polski.

Poznań. Dawna kolebka piastowska. Miejsce walk o niepodległość Polski i godność Polaków. Dziś z dumą nawiązuje do swej królewsko-cesarskiej, czyli pruskiej, przeszłości. Stulecie niepodległości i wybuchu powstania wielkopolskiego Poznań uczci po swojemu. Wystawieniem opery „Śpiewacy norymberscy” Ryszarda Wagnera, znakomitego niemieckiego kompozytora, inspiratora nazizmu, wielbionego przez Hitlera. Przepiękna, tryumfalna muzyka tej opery towarzyszyła słynnemu filmowi Leni Riefenstahl (także ulubienicy führera) „Triumf des Willens” – „Tryumf woli”. Był to rodzaj reportażu z odbywającego się w 1935 roku, w Norymberdze właśnie, parteitagu – zjazdu niemieckiej partii nazistowskiej. Niemieckie kierownictwo muzyczne i niemiecka reżyseria spektaklu gwarantują autentyzm wykonania w języku oryginału.

Opera jest komedią. Opisuje perypetie zakochanych, którzy walczą w konkursie śpiewaczym o serce swej wybranki. Nad całością intrygi czuwa szewc Sachs. Przedstawienie jest długie.

Po kilku godzinach śpiewów i gęstych partii orkiestrowych niewinna historyjka nabiera rumieńców. Jowialny szewc staje się przywódcą ludu, który pozdrawia go okrzykiem „Heil!” To „Heil!”, wielokrotnie powtarzane, szczególnie miło zabrzmi w polskich uszach. Jako przywódca napomina swój lud: „ehrt eure deutschen Meister!” (czcijcie swoich niemieckich mistrzów), bo najważniejsze jest zachować „heilige deutsche Kunst” (świętą niemiecką sztukę).

W tym momencie Sachs przekształca się w proroka przebudzenia narodu do nowego życia za pośrednictwem nowej sztuki i przywódcę wielbiącej go wspólnoty. Staje się równocześnie prorokiem polityki przyszłości, opartej na manipulowaniu masami i popychaniu ich w dowolnym kierunku. Geniusz Wagnera oddał hołd duchom totalitarnej przyszłości.

Okres tworzenia i wystawienia „Śpiewaków norymberskich” (1861–1868) to okres intensywnych wysiłków Bismarcka zmierzających do przywrócenia Rzeszy Niemieckiej. Nasycone niemieckim nacjonalizmem dzieło znakomicie nadaje się na rocznicę państwową dla polskich Untermenschów, którzy nie wytworzyli własnej istotnej kultury i powinni czcić niemieckich mistrzów i świętą niemiecką sztukę. (…)

Mam propozycję dla Poznania, poznaniaków i dyrekcji Opery Poznańskiej: bierzcie przykład z Niemców. Czcijcie świętą polską sztukę.

Artykuł Celiny Martini pt. „W poszukiwaniu polskiej sztuki” znajduje się na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Celiny Martini pt. „W poszukiwaniu polskiej sztuki” na s.1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Mural z Chrystusem przy kościele na Gorlickiej w Warszawie. Inspiracją była oprawa ujrzana na meczu Legii

Kibice z „Żylety” pokazali ogromny transparent z Chrystusem. Towarzyszył mu baner z hasłem „Boże Chroń Fanatyków”. Pierwszy raz widziałem tak spektakularną formę wyznawania wiary. Spodobało mi się.

Piotr Bobicz

Kilka lat temu odwróciłem się od Boga. Po jakimś czasie zacząłem odczuwać pustkę, czegoś mi w życiu brakowało. Szczególnie w momentach smutnych, gdy ktoś z bliskich odchodził lub gdy sam miałem jakiś problem. W tym czasie sporo czytałem o innych religiach, ale nie znalazłem nic, z czym mógłbym się w pełni utożsamiać.

W powrocie do wiary nie miałem jednak jednego, przełomowego momentu, to był raczej dłuższy proces… Zaczęło się od meczu charytatywnego Legii w 2010 r. dla jednego z ciężko chorych kibiców. Kibice z „Żylety” pokazali wtedy ogromny transparent z Chrystusem. Towarzyszył mu długi baner z hasłem „Boże Chroń Fanatyków”. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Pierwszy raz widziałem tak spektakularną formę wyznawania wiary. Bardzo mi się to spodobało.

Drugim momentem, a raczej momentami, były wszelkiego rodzaju uroczystości, w których jako dorosły już człowiek brałem udział. Od tych miłych, jak śluby czy chrzciny, po te smutne – jak pogrzeb. Spojrzałem na to wszystko z boku i pomyślałem, że wiara bardzo w tych momentach pomaga. Umacnia te dobre, a tłumaczy te złe. Jest wtedy łatwiej.

Ostatnim czynnikiem, który spowodował, że stałem się dumnym katolikiem, jest obecna sytuacja w Europie. Kryzys imigracyjny uświadomił mi, że Polska jako kraj chrześcijański powinna bronić swoich tradycji i wartości. I tym oto sposobem powstał mural z Chrystusem. Inspiracją była oczywiście widziana kilka lat temu oprawa. Miejsce na mural też wybrałem nieprzypadkowo – obok znajduje się kościół, do którego chodziłem jako dzieciak, a w którym – mam nadzieję – już niedługo wezmę także ślub z moją ukochaną.

W malowaniu pomagali mi młodzi kibice Legii z Ochoty, za co przy okazji bardzo im dziękuję. Tę pracę wykonałem także z myślą o następnych pokoleniach. Być może komuś w życiu pomoże, zmusi do refleksji, bądź po prostu zrobi się milej na duszy, kiedy będzie przechodził obok.

Artykuł Piotra Bobicza pt. „Boże, chroń fanatyków! Świadectwo autora muralu” znajduje się na s. 20 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Bobicza pt. „Boże, chroń fanatyków! Świadectwo autora muralu” na s. 20 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Witold Drozdowski (1882–1972). Od pioniera bezpieczeństwa pracy w II Rzeczpospolitej do stalinowskich szykan

Posiada wszelkie wiadomości potrzebne na zajmowanym stanowisku Bezpartyjny – nigdzie się nie udziela. Poważnie obciążony mętalnością [pisownia oryginalna – R.A.] sanacyjną. Moralnie bez zarzutu.

Roman Adler

Witold Drozdowski pochodził z zacnego rodu łódzkich kupców i fabrykantów. Jego dziad, którego popiersie znajduje się w kościele Wniebowzięcia NMP na Bałutach, Mikołaj Drozdowski, zmarł w wieku 77 lat w Łodzi 8 czerwca 1893 r. Ojciec Witolda Drozdowskiego, Wacław Wojciech Michał, (…) idąc w ślady ojca, został przemysłowcem w branży włókienniczej. Zbudował wykańczalnię tkanin „Apretura W. Drozdowski” w Łodzi przy ul. Zawadzkiej 5. I wojna światowa zakończyła jego działalność przemysłową: miedziane i mosiężne walce oraz inne części maszyn zostały zdemontowane przez niemieckie władze okupacyjne i przetopione na cele wojenne. (…)

Witold Drozdowski po ukończeniu w 1906 r. rosyjskiego gimnazjum klasycznego w Łodzi, w latach 1906-1911 studiował w Institut Industriel du Nord de la France w Lille.  Od 1911 r. pracował w przemyśle włókienniczym w wykańczalni Towarzystw Bawełnianych fabryki W. Drozdowski. W 1914 r. został wcielony do armii rosyjskiej, w której służył – jak wynika z fotografii dedykowanej bratu Henrykowie w Kijowie – do 1918 r.

W 1920 r. jednak wraz z braćmi Marianem i Henrykiem służył już w wojsku polskim, co potwierdza fotografia przechowana w rodzinie Drozdowskich. Marian, który w czasie studiów w warszawskiej wyższej Szkole Handlowej działał w ZMP „Zet”, „Zarzewiu” i w Bratniaku, w 1918 r. zgłosił się ochotniczo do powstającego Wojska Polskiego, a po studiach, w lipcu 1920 r. – tuż przed Bitwą Warszawską – ukończył kurs oficerów gospodarczych, uzyskując stopień podporucznika. W listopadzie tego roku, po odrzuceniu Armii Czerwonej za Niemen i demobilizacji, pracował między innymi z rekomendacji ZET-u w Towarzystwie Straży Kresowej, prowadząc wydział gospodarczy tej organizacji. W maju 1924 r. został mianowany kierownikiem najliczniejszego, śląskiego okręgu Związku Obrony Kresów Zachodnich, również z ramienia ZET-u. (…)

Oprócz opracowania przez inżynierów bezpieczeństwa pracy instrukcji i statystyk wypadkowych, stosowania tzw. akcji mechanicznej i metod psychicznych, szczególną rolę – idąc w ślady J. Pionczyka i jego Zakładu Prób Psychotechnicznych, działającego w Hucie Bismarck dla wszystkich hut Wspólnoty Interesów – przypisywał odpowiedniemu doborowi pracowników do stanowisk pracy dzięki badaniom psychotechnicznym.

„W ostatnich latach – pisał w duchu swojej epoki – zaczęto specjalnie zwracać uwagę na stan psychiczny pracowników, poddając tych ostatnich badaniom psychotechnicznym, które w wielu przypadkach dały cenne wyniki i doprowadziły do zmniejszenia ilości nieszczęśliwych wypadków. Za mało jednak do tej pory zwracamy uwagi na stan fizyczny pracujących robotników. Często utajone cierpienia lub wady fizyczne są bezpośrednią lub pośrednią przyczyną nieszczęśliwych wypadków. Techniczne kierownictwo ruchu powinno być dokładnie informowane przez lekarzy o stanie fizycznym każdego nowo przyjmowanego lub chorego robotnika. Jasne postawienie sprawy uchroni niejedno życie ludzkie, a społeczeństwo odciąży od przymusowej opieki nad kalekami lub sierotami”. (…)

Dzięki staraniom J. Pionczyka, W. Drozdowskiego i W. Młodzianowskiego, Generalna Dyrekcja Zakładów Hutniczych i Przetwórczych Wspólnoty Interesów wydała w Hajdukach Wielkich Wytyczne dla mistrzów hut i zakładów przetwórczych W.I. w zakresie bezpieczeństwa pracy, a w 1936 r. ogłoszono Postanowienia dotyczące odpowiedzialności w zakładach za stan bezpieczeństwa pracy. (…)

W obronie Warszawy służył jako saper w tzw. „pospolitym ruszeniu”. Podczas okupacji mieszkał w stolicy, gdzie jego brat Henryk był dyrektorem Stołecznego Komitetu Samopomocy Społecznej w Warszawie. Od 6 września do 1 kwietnia 1941 r. pracował honorowo jako sekretarz SKSS na okręg Żoliborz, podczas gdy jego drugi brat, Marian, kierował działem aprowizacji Zarządu Miejskiego Warszawy. Następnie do 1 lipca 1942 r. był zastępcą kierownika składu żelaza firmy „Elibor” SA na Woli, a później, do przymusowego wysiedlenia z Warszawy podczas powstania w dniu 30 września 1944 r. – kierownikiem składu żelaza Krajowego Towarzystwa dla Handlu Żelazem. Po wysiedleniu trafił do obozu w Pruszkowie, skąd udało mu się wydostać do Krakowa i do końca wojny tułał się po wsiach podkrakowskich.
Po wkroczeniu Armii Radzieckiej 12 lutego 1945 r. wrócił na Śląsk, gdzie w Hucie Kościuszko został kierownikiem Ekspedycji Maszynowej. Następnie objął kierownictwo Oddziału Inspekcji Maszyn, a później, jako inspektor inwestycji, znalazł się w kierownictwie rozbudowy Huty. (…)

Zakwestionowano jego wykształcenie inżynierskie, w związku z czym dr Ignacy Nowak, ordynator Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Ubezpieczalni Społecznej w Chorzowie i Konstanty Cieśliński, członek Rady Miejskiej Chorzowa w Dziale Kadr Huty pisemne poświadczyli, że W. Drozdowski ukończył studia we Francji i w 1911 r. uzyskał dyplom inżyniera mechanika, a podczas bombardowania Warszawy, gdzie mieszkał podczas okupacji, „utracił wszystkie swoje dokumenty osobiste”. Najwyraźniej poświadczenie to nie wystarczyło i z dniem 1 października 1955 r. został przeniesiony na stanowisko inżyniera metalurga inspekcji szkoleniowej w Dziale Szkolenia Zawodowego, co oczywiście wiązało się z niższą pensją. (…)

Cały artykuł Romana Adlera pt. „Witold Drozdowski (1882–1972). Od pioniera bezpieczeństwa pracy do stalinowskich szykan” znajduje się na s. 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Romana Adlera pt. „Witold Drozdowski (1882–1972). Od pioniera bezpieczeństwa pracy do stalinowskich szykan” na s. 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Powinno powstać Polskie Muzeum Wypędzeń. Sprawa jest ważna i potrzebna, i dlatego nie zostanie zrealizowana

Nie trzeba chyba tłumaczyć, że polityka historyczna jest ważnym frontem promowania i obrony kraju. Wiedzą o tym wszyscy prócz członków kolejnych rządów po roku 1989. W PRL-u robiono to o niebo lepiej.

Lech Jęczmyk

Polskie Muzeum Wypędzeń. Uważam za karygodne zaniedbanie, że dotychczas nie powstało Polskie Muzeum Wypędzeń. Powinno się w nim pokazać konfiskaty polskich majątków ziemskich po powstaniach narodowych i tym samym przesuwanie granicy polskości. W dwudziestoleciu międzywojennym Litwa bardzo chytrze wypędzała Polaków za pomocą reformy rolnej. Wcześniej bismarckowskie Prusy rugowały Polaków z ziemi, w czasie okupacji niemieckiej po 1939 okrutnie wypędzono Polaków z ziem wcielonych do Rzeszy. Dla porównania można by przedstawić humanitarne i niepośpieszne wysiedlanie pozostałości ludności niemieckiej z Ziem Zachodnich, przyznanych Polsce przez zwycięskich Aliantów. Choć prawdą jest też, że w powojennym chaosie miały miejsce napaści grup bandyckich na transporty wyjeżdżających Niemców.

Sprawa jest pilna i należałoby budowę muzeum (może we Wrocławiu?) zacząć od końca – od działań Sowietów, Niemców i Ukraińców podczas drugiej wojny światowej – stopniowo cofając się w głąb historii. Jestem głęboko przekonany, że sprawa jest ważna i potrzebna, i dlatego nie zostanie zrealizowana.

Przyjaźń polsko-węgierska. W krakowskim Muzeum Archidiecezjalnym 16 listopada 2017 roku otwarto wystawę „Przenajświętsza Panienka, Patronka Węgrów”. Wystawa w ciągu dwóch i pół roku objechała skupiska Węgrów w Basenie Karpackim i wreszcie przyjechała do Polski, po raz pierwszy poza granice historycznych Węgier.

60 malowideł i rzeźb współczesnych artystów węgierskich powstało na zamówienie organizatorów wystawy. Na jej otwarciu padły słowa odważne i piękne, które zadziwiły polskich słuchaczy. Norbert Tỏth, kurator wystawy, powiedział między innymi:

„Wyznajemy, że przyszłość naszego narodu możemy budować tylko na fundamentach wartości chrześcijańskich. Tak było i wcześniej w naszej historii, kiedy nie tylko my, ale i Wy broniliście swojego kraju i całej Europy Zachodniej przed zalewem obcych nam ludów i religii, a czasem wspieraliśmy się wzajemnie w tym zadaniu. To robimy i dziś. Jesteśmy bowiem święcie przekonani, że chrześcijaństwo to nie tylko płaszcz, który w każdej chwili możemy zdjąć, gdy znajdziemy inny, czy też uszyją i włożą nam nowy. Chrześcijaństwo obrosło nas jak skóra, chroni i ratuje nas”.

Sprawy międzynarodowe. Pozwalamy się uwikłać w spór z Żydami (bo to nie tylko Izrael, ale i potężne lobby syjonistyczne w USA, a sprytny Kongres Polonii zdecydował, że nie będzie się interesował polityką). A przecież świat się zmienił i rozrósł. W pyskówce z Żydami nie wygramy, bo to ich specjalność, ale możemy ożywić stosunki z Iranem, który tak pięknie przyjął armię Andersa w czasie wojny, czy z Turcją, z którą przez większość czasu mieliśmy dobre relacje.

Cały artykuł Lecha Jęczmyka pt. „Trzy kawałki” znajduje się na s. 14 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lecha Jęczmyka pt. „Trzy kawałki” na s. 14 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Legion Śląski AK sformowany w Okręgu Krakowskim z uciekinierów ze Śląska przed represjami po klęsce wrześniowej

Zbudowano w obozie na Łysinie pięć baraków. Powyżej postawiono na stałe ołtarz polowy, rozciągnięto kablową sieć łączności, pobudowano latryny, a nawet ziemną mapę plastyczną dla celów szkoleniowych.

Wojciech Kempa

Po klęsce wrześniowej wielu Górnoślązaków, byłych powstańców śląskich oraz osoby znane z aktywności społecznej i politycznej w okresie międzywojennym, w obawie przed terrorem niemieckim szukało schronienia w Polsce Centralnej. Po zakończeniu działań wojennych część z nich wróciła, ale sporo, obawiając się represji po powrocie na Śląsk, pozostało na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Nie wiadomo, o jak licznej grupie mówimy. W grę wchodzić może nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Był to przy tym element głęboko patriotyczny. Największe skupiska uchodźców górnośląskich powstały w Krakowie i okolicy. Do tego doszli ludzie wysiedleni w ramach akcji „Saybusch Aktion”, wśród których było wielu zaprzysiężonych żołnierzy ZWZ, a także ludzie, którzy uciekali przed aresztowaniami po kolejnych wsypach dziesiątkujących szeregi konspiracji na terenie Okręgu Śląskiego ZWZ/AK.

W efekcie w zachodniej części Okręgu Krakowskiego przebywało wielu polskich patriotów przybyłych tam z terenu Górnego Śląska, Zagłębia i wcielonych do Rzeszy powiatów dawnego województwa krakowskiego. Ludzi tych zaczęto łączyć w struktury konspiracyjne, które stały się podstawą do sformowania Legionu Śląskiego Armii Krajowej, garnizonowo podlegającego Komendzie Okręgu Kraków, a operacyjnie Komendzie Okręgu Śląsk. W razie wybuchu powstania miał on być przerzucony na teren Okręgu Śląskiego. (…)

Jakie zadania przewidziano dla Legionu Śląskiego Armii Krajowej? Zajrzyjmy do pracy Zygmunta Waltera-Jankego pt. W Armii Krajowej na Śląsku:

W ramach planu „W” – od ogłoszenia stanu czujności – Legion przechodzi całkowicie do dyspozycji komendanta Okręgu Śląskiego. W zależności od sytuacji albo weźmie udział w walce na miejscu i po jej pomyślnym zakończeniu przejdzie na Śląsk, albo – jeśli to będzie możliwe – w chwili wybuchu walk ruszy natychmiast na Śląsk, wymijając miejscowe ogniska walki.

Aby wykonać to przesunięcie szybko, zawczasu opracuje plan opanowania i wykorzystania środków motorowych. Ruch ten wykona siłami co najmniej jednego uzbrojonego batalionu. Z chwilą ogłoszenia stanu czujności komendant Okręgu Śląskiego przyśle rozkaz, na rzecz jakiego ogniska walki użyty będzie Legion Śląski, i oficera z grupą dobrze znających teren przewodników. […]

Ze względu na dużą liczbę oficerów i podoficerów Legion Śląski miał charakter formacji kadrowej. Z tego też powodu komendant Okręgu Śląskiego zamierzał wykorzystać batalion Legionu Śląskiego na rzecz ogniska walki Oświęcim, gdzie można było liczyć na udział w walce dużej liczby więźniów, uwolnionych po rozbiciu obozu. Kadra dowódcza byłaby tam wtedy potrzebna i pożyteczna. Obóz leżał blisko Krakowa, czas miał duże znaczenie, walka o Oświęcim byłaby trudna. Ten wzgląd również przemawiał za skierowaniem tam Legionu Śląskiego. Gdyby Legion okazał się niepotrzebny w Oświęcimiu, miał być użyty do walki o Bielsko, gdzie przewidywano duże trudności ze względu na niemiecki charakter miasta. (…)

Zajrzyjmy jeszcze do Obwodu Myślenice, którego komendantem latem 1944 roku był ppor. Wincenty Horodyński – „Kościesza”. 11 lipca 1944 r. przystąpiono tam do budowy obozu polowego, który rozłożony był na północnym stoku Łysiny. Ogółem zbudowano w obozie na Łysinie pięć baraków. Powyżej tych baraków postawiono również na stałe ołtarz polowy, pobudowano latryny, a nawet ziemną mapę plastyczną dla celów szkoleniowych. Postawiono trzy ambony z posterunkami obserwacyjnymi na Łysinie i Kamienniku oraz rozciągnięto kablową sieć łączności. Ponadto istniały pod Kamiennikiem dwa barakowe magazyny sprzętu i skór zarekwirowanych w garbarni, a pod Chełmcem – park samochodowy.

Dla powstałego zgrupowania partyzanckiego przyjęło się stosować kryptonim „Łysina”, który funkcjonował wymiennie z kryptonimem „Kamiennik”. W szczytowym okresie rozwoju myślenickiego Obwodu AK „Murawa”, na początku września 1944 r., w skład zgrupowania wchodziło dziesięć oddziałów partyzanckich, liczących w sumie przeszło 400 ludzi. Oparciem w okolicy była dla niego terenówka, w skład której wchodziły trzy słabe bataliony: I batalion – Dobczyce, Raciechowice, II – Myślenice, Pcim, III – Wiśniowa, Węglówka. Szacunkowa liczba żołnierzy oddziałów terenowych wynosiła ok. 700 osób.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Legion Śląski AK” znajduje się na s. 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Legion Śląski AK” na s. 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Rysunek jest jak elektrokardiogram, zostawia ślad i jest niepowtarzalny, w przeciwieństwie do grafiki komputerowej

Powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe.

Antoni Opaliński
Wojtek Siudmak

Jak Pan został artystą?

To proste pytanie, ale odpowiedź jest skomplikowana. To nie był żaden wybór, stałem się artystą, bo taki się urodziłem. Rysowałem wszystko, jak każde dziecko. Pamiętam moment, kiedy się zorientowałem, że inne dzieci bardzo się cieszą, jak coś narysuję. Stało się ze mną coś przedziwnego, pamiętam, że rysowałem łyżwiarkę na jednej nodze i nie mogłem narysować, więc zacząłem płakać. Pamiętam, że mama pogłaskała mnie po głowie, żebym się nie martwił, że to jest piękne… A ja odpychałem jej rękę, mówiąc, że to jest niedobre, i płakałem cały czas. Właśnie ten fakt, że takie małe dziecko wie, co jest niedobre, świadczył o pragnieniu doskonałości, większej zręczności… (…)

Złoty jeździec. Fot. z archiwum autora

Czy we współczesnej sztuce jest miejsce na metafizykę, na Boga?

Jest. Staram się znaleźć to miejsce. Być może my teraz możemy ująć to w sposób dużo bardziej filozoficzny niż kiedyś. Staram się zrealizować coś, co było wizją metafizyczną. Nie możemy wyobrazić sobie Boga, więc staram się wyobrazić Go na swój sposób, ale wychodząc ze standardowych barier. To nie jest proste, ale uważam, że należy zmierzyć się z tym tematem. Zrobiłem kilka obrazów. Nie jestem z nich zadowolony, chociaż jeden objechał w internecie cały świat i jest reprodukowany na prawo i lewo. To jest Bóg, który reprezentuje kosmos. Jest niewidomy, ponieważ jego oczy są również kosmosem. To skomplikowane, ale myślę, że jest w tym wiele prawdy. (…)

Były epoki, kiedy artyści – jak w średniowieczu – pozostawali anonimowi; były takie, kiedy wynoszono ich na piedestał, i takie, kiedy musieli zabiegać o łaskę tronu. A jaka jest dziś kondycja artysty w świecie zachodnim?

Myślę, że powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te wielkie, czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest tą sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe, bogactwem intelektualnym i artystycznym. A mnie nade wszystko interesują dwie rzeczy: zawartość intelektualna, ale również to, co mamy tak bardzo unikalnego – gest artystyczny, ślad. Interesuje mnie w rysunku to, że jest trochę nieudolny, że jest inny od tego, co proponuje technika komputerowa, gdzie wszystko jest wyczyszczone i gdzie nie ma tego śladu. Rysunek jest troszeczkę jak elektrokardiogram, który bezpośrednio zostawia ślad na papierze i to jest niepowtarzalne. Rysunek staje się coraz bardziej interesujący dla kolekcjonera, ponieważ to jest rzecz unikalna. Natomiast próby, takie nieco brutalne, rysowania przy pomocy technik komputerowych – jest dużo wariacji na ten temat – jak się dobrze przypatrzymy, to one są puste. Są jakieś wariacje na temat koloru, na temat form, jest dużo pokrzykiwania, ale jakie jest przesłanie, ślad artysty? Słabością tego wszystkiego jest powierzchowność. (…)

Wieczna Miłość. Fot. z archiwum autora

Jak wygląda Pana pracownia?

Całkowicie banalnie. Jest wielki stół, na którym rysuję, jest kilka sztalug, na których maluję. Są ołówki i farby – i koniec. Czasem, jak mogę, słucham Chopina, czasem rock’n’rolla, żeby się obudzić. Ale nie ma żadnego wspomagania komputerem, ja tego nie chcę. A dlaczego nie chcę? Jak komputery zaczęły wchodzić w życie w latach 70., w Paryżu w Palais de Tokyo była pierwsza taka gigantyczna maszyna. Konstruktorzy – chyba IBM – zapraszali artystów, żeby zaczęli na tym pracować. Zobaczyłem, co to nam daje… że ta maszyna zżera naszą osobowość. Możemy rysować na jakiejś płytce, potem możemy to odbić… No dobrze, ale to nie jest to. Sztuka jest właśnie takim niezdarnym śladem, który właśnie dlatego jest taki cenny. Jak zostanie przetrawiony przez technologię, to zatracamy to. Poza tym jest nietrwały, trzeba go dopiero wydrukować. Francuski etnolog Claude Levi-Strauss, który zresztą pisał bardzo piękne analizy na temat sztuki, zwracał uwagę swoim studentom, żeby każde znalezisko było rysowane. Zastanawiałem się, dlaczego on nie mówi im, żeby fotografowali ze wszystkich stron. Chodziło o to, że rysując, poznajemy strukturę przedmiotu, wyobrażamy go sobie i notujemy w pamięci. Nowoczesne techniki niestety nie pozwalają nam zanotować w mózgu tego wszystkiego. Poznanie staje się bardzo powierzchowne.

Myślę, że trzeba zwrócić na to uwagę teraz, kiedy dzieci siedzą ciągle przy telefonach, przy komputerach i cały czas poświęcają na stukanie jednym palcem, ale nikt nie rysuje i nic się nie utrwala. Rysunek i pisanie są tymi gestami, które pozwalają nam utrwalić obserwację. Dziś przede wszystkim nie obserwuje się. (…)

W Polsce jest Pan znany także z inicjatyw związanych z upamiętnieniem wojennej tragedii Wielunia, Pana rodzinnego miasta. Z tym łączy się idea Nagrody Pokoju „Wieczna Miłość”.

Nagroda Pokoju jest częścią Światowego Projektu Pokoju. Dlaczego ją stworzyłem? Przez całe życie mojego brata patrzyłem na jego cierpienie. Niemcy zrzucali w Wieluniu również bomby chemiczne – przez długi czas nie wiedzieliśmy o tym. Te bomby wyrządziły duże szkody w systemach nerwowych dzieci, także wśród moich braci. Przez wiele lat patrzyłem na powolne umieranie mojego brata. Jeszcze kiedy byłem dzieckiem, obiecałem sobie, że nie zapomnę o tym, że coś zrobię. W latach osiemdziesiątych powstał obraz „Wieczna Miłość”. Później dążyłem do tego, aby na tej bazie zrobić rzeźbę, która nazywa się tak samo. Ona ma przypominać, że zabito w nas piękno, harmonię i dzieciństwo.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Wojtkiem Siudmakiem pt. „Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami” znajduje się na s. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Wojtkiem Siudmakiem pt. „Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami” na s. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Podpis prezydenta pod ustawą o IPN zostawia pole do ataków na Polaków, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

Gdyby nie otwarcie tej podrzuconej nam puszki Pandory, to nieporuszeni bezczelnością zarzutów ostatni świadkowie tamtych dni, nie chcąc rozgrzebywać starych ran, zabraliby swą wiedzę do grobu.

Antoni Ścieszka

Ja zaś nie zmobilizowałbym się do oddania do druku poniższych fragmentów z rękopisu pamiętnika Stanisława Ursyna-Niemcewicza, ziemianina urodzonego na Białorusi jeszcze w XIX w. (dożył lat siedemdziesiątych XX w). W swych zapiskach porusza między innymi problem stosunków polsko-żydowskich, nie bez racji diagnozując przyczyny niechęci narosłych pod zaborami i potem. Przed zaborami, jak zauważył premier Mazowiecki (przemówienie w Chełmie), Żydzi byli już na tyle zintegrowani z Polską, że bronili jej jak swojej ojczyzny. Oto w oryginale opinia St. Niemcewicza odpowiadająca na pytanie zawarte w tytule.

Drugim po cerkwi śmiertelnym wrogiem polskości na Kresach byli żydzi. Duszą i ciałem oddani Moskwie, stali się najlepszym czynnikiem rusyfikatorskim. Z chłopem białoruskim mówili tylko po rosyjsku, a bogaci żydzi z dumą głosili – „u nas ruskij dom”. Ten ich oportunizm, a także chciwość i oszustwa sprawiały, że byli oni ogólnie nielubiani, a nawet stało się to powodem nienawiści tym bardziej, że ekonomicznie gnębili ludność. Ludność miejscowa była przeważnie niepiśmienna, tymczasem każdy żyd przeszedł szkołę żydowską – tzw. cheder – i umiał czytać i pisać.

Nie mając prawa stałego pobytu w Rosji [taki był ukaz cara], zaleli swoim elementem Królestwo [rdzenną Polskę], Litwę i Ukrainę, monopolizując cały drobny i wielki handel i większą część rzemiosła. Żydów – tak zwanych „asymilatorów”, to jest uważających się za Polaków wyznania izraelskiego – było niezmiernie mało. Na zwyż 3 miliony żydów, liczono około 10 tysięcy asymilatorów, pomimo że duża ich część mieszkała od setek lat w Polsce. I tak: żydzi w Polsce i na Litwie uważali się za Rosjan, żydzi w poznańskiem – za Niemców itp. Nie tylko byli oni oportunistami, ale gorliwie w dziedzinie wynarodowienia pracowali. (…)

Antysemityzm polski nie był antysemityzmem (w pełnym tego słowa znaczeniu), a zwykłą obroną przed zalewem i wynarodowieniem. Biada Polakowi, który zakładał sklepik na Kresach. Natychmiast gmina żydowska nakazywała współwyznawcom opuścić ceny towarów poniżej ich wartości. Straty pokrywała gmina do chwili zlikwidowania polskiego handlarza. Wówczas ceny się znacznie podnosiły i handel żydowski pokrywał straty z nadwyżką. Jedynie wędliniarze mogli egzystować, bo ubój wieprzy był żydom przez Zakon zakazany. Solidarność żydowska nie dopuszczała chrześcijan do handlu i tu można o dyskryminacji rasowej mówić.

W literaturze zachodniej roi się od opisów pogromów w Polsce i na Litwie. Tymczasem pogromy prawdziwe miały miejsce jedynie na Ukrainie. Był wprawdzie pogrom w Białymstoku, ale urządzony (dosłownie) przez władze rosyjskie i przy pomocy wypuszczonych z więzień złoczyńców. Jeśli krew się w Wilnie polała, to była to krew zabitego przez żydów studenta. (…)

Straszliwa kara spotkała żydostwo z rąk zbirów hitlerowskich, ale nie zdołała im oczu otworzyć. Ich oddanie w Polsce podbitej komunizmowi, ich znęcanie się nad patriotami i AK-owcami – wkrótce owoce przyniosło; komuniści polscy zmusili do opuszczenia Polski [1968 r.] resztę pozostałych żydów. I dziś nadal oskarżają i szkalują Polskę i Polaków. Oskarżają kościół i papieża [Piusa XII-go] o współdziałanie z hitlerowcami. Równocześnie daje się zauważyć dziwny fenomen – starzy żydzi za granicą tęsknią do Polski, młodzi zieją nienawiścią do wszystkiego co polskie. Sympatia do Niemiec nie zmalała mimo mordowni hitlerowskiej, ale braku praw towarzyskich – żydzi nam nie darowali i nie darują.

Zwraca uwagę pisanie 'Żyd’ z małej litery, ale tak też pisał J. Baczyński w wydanych w 1910 r. „Dziejach Polski”. Podobnie Romów nazywano cyganami; dziś prawdziwych cyganów już nie ma – jak głosi piosenka. Tuż po wojnie, nawet w urzędowych dokumentach figurują… niemcy (wiadomo, jaki był powód przejściowej degradacji). W wymienionych trzech przykładach takiej pisowni nie należy doszukiwać się szowinizmu. (…)

Nie ma istotnych różnic, na podstawie których można by segregować obywateli naszego kraju. Jesteśmy udaną mieszanką narodowościową, bo osadzoną nie gdzieś w kątku Europy, ale w najbardziej centralnym i przelotowym jej miejscu. Stąd może najwięcej szaroburych i kasztanowatych szatynów – mieszanki brunetów, blondynów i rudych, oraz ładnych, oryginalnych, pięknookich kobiet. Stąd może najwięcej ludzi zdolnych, dumnych aż do zadziorności, zróżnicowanych aż do kłótliwości. Stąd może u nas i żydowskie talenta, skutkujące postrzeganiem za granicą Polaka jako wyróżniającego się pomysłowością i zaradnością.

Cały artykuł Antoniego Ścieszki pt. „Czego nam Żydzi nie darowali i nie darują?” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Antoniego Ścieszki pt. „Czego nam Żydzi nie darowali i nie darują?” na s.7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Znaczenie imienia Opiekuna Jezusa, którego święto obchodzimy 19 marca, jest wyrazem życzenia: „Niech Bóg doda dóbr”

Święty Józef to skuteczny orędownik ojców, matek oczekujących potomstwa, rodzin, narzeczonych, sierot, robotników, stolarzy i cieśli, drwali, ubogich, ekonomistów, uciekinierów i dobrej śmierci.

Barbara Maria Czernecka

Wspominają o nim dwie Ewangelie: według Świętego Mateusza i Świętego Łukasza. Niestety na kartach Biblii nie zachowało się ani jedno wypowiedziane przez Józefa słowo. Jest on więc dla nas Świętym milczącym, pokornie pełniącym Bożą wolę. Co o nim wiadomo?

Wywodził się z narodu izraelskiego, w prostej linii od żydowskiego Króla Dawida. Od sławnego przodka dzieliło go kilkadziesiąt pokoleń, czyli około tysiąc lat historii. Na przestrzeni tylu wieków królewskie pochodzenie stało się już tylko sentymentalnym wspomnieniem, a nie źródłem korzyści czy zaszczytów. W czasach Józefa władzę w Judei sprawowali królowie z dynastii herodiańskiej jako namiestnicy Cesarstwa Rzymskiego. On sam zaś był traktowany na równi ze wszystkimi swoimi rodakami. (…)

Fot. A. Czernecki

Święty Józef patronuje wielu kaplicom, kościołom, parafiom, diecezjom, regionom, miastom i krajom, a nawet kontynentom. Znany jest powszechnie jako skuteczny orędownik ojców, matek oczekujących potomstwa, rodzin, narzeczonych, sierot, pracujących, robotników, stolarzy i cieśli, drwali, rękodzielników, ubogich, ekonomistów, uciekinierów i dobrej śmierci. Swoją protekcją szczególnie obejmuje cały Kościół katolicki. Jego opiekunem ustanowił go papież Błogosławiony Pius IX w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia 1870 roku (już po zdobyciu Rzymu przez wojska włoskie i zawieszeniu obrad Soboru Watykańskiego I).

Jedna z papieskich adhortacji Świętego Jana Pawła II, „Redemptoris Custos”, co znaczy „Stróż Zbawiciela”, jest poświęcona roli św. Józefa w życiu Chrystusa i Kościoła. Papież Franciszek zaś, na czas od pierwszej niedzieli Adwentu 2017 do Uroczystości Objawienia Pańskiego 2019 roku, ogłosił Nadzwyczajny Rok Świętego Józefa Kaliskiego, związany z naszym narodowym sanktuarium w Kaliszu, najstarszym polskim mieście. Kalisz jest, po oratorium ku czci św. Józefa w kanadyjskim Montrealu, największym ośrodkiem kultu tego Świętego.

Święty Józef w sztuce jest najczęściej przedstawiany w scenach rodzajowych Świętej Rodziny, jako troskliwy opiekun Dzieciątka Jezus i z atrybutami jego zawodu postaci stolarskich narzędzi pracy: młotka, hebla, piły; a także z podróżną laską. W ikonografii wyróżnia go zwłaszcza biała lilia, będąca symbolem czystości.

Na Śląsku z dniem wspomnienia Świętego Józefa była niegdyś związana piękna tradycja, której cel był dwojaki: wiosenne przystrojenie domu oraz wyróżnienie niewinności młodzieńczych serc. Otóż 19 marca sadzono szczepkę mirtu do donicy. Potem przykrywano ją odwróconą szklanką na sześć tygodni, aby dobrze się zakorzeniła. Nawiązując do wspomnienia Świętego Oblubieńca Matki Bożej, kilka uwag poświęcimy owemu zwyczajowi.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Święty Józef” znajduje się na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Święty Józef” na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP nt. własności mediów w Polsce / „Wielkopolski Kurier WNET” 45/2018

Szkód dokonanych przez 27 lat – słabości dostępu do rynku medialnego grup światopoglądowych związanych z prawicą, konserwatywnych, chrześcijańskich, katolickich w Polsce, nie można odrobić w dwa lata.

Barbara Bubula

Media a sposób myślenia obywateli

Dziękuję za zaproszenie na tę bardzo interesującą konferencję. Chciałabym od razu uczynić zastrzeżenie: chociaż nie wypieram się, że jestem posłanką Rzeczypospolitej, i to posłanką Prawa i Sprawiedliwości, to jednak to, co tutaj będę mówić, mówię jako ekspert, od wielu lat wykładowca ekonomiki mediów na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, a nie jako przedstawiciel rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość. (…)

Nawiązując do tego bardzo interesującego materiału, który otrzymaliśmy (chodzi o opracowanie „O własności mediów w Polsce” przygotowane w CMWP SDP – przyp. JH) pozwolę sobie w 10 punktach króciutko skomentować czy uzupełnić to, co autorzy tego opracowania nam przedstawili.

Po pierwsze i najważniejsze, na podstawie mojej wiedzy, mojego wieloletniego doświadczenia i obserwacji tego, co dzieje się nie tylko w Polsce, ale i za granicą, brakuje nam do tej pory pogłębionych badań i dyskusji nad nimi w zakresie nie tyle ilościowej, jeśli chodzi o tytuły czy nawet pewną strukturę własnościową, ale badań dotyczących wpływu mediów na opinię publiczną. Pojęcie opinii publicznej jest medioznawcom znane. Chodzi o wpływ na sposób myślenia obywateli, na ich deklaracje polityczne, na ich sposób dokonywania wyboru władz; o grupy nacisku wpływające na podejmowanie poszczególnych decyzji.

W innych krajach, tam, gdzie prowadzi się wieloletni monitoring wpływu mediów, badane jest bardzo szczegółowo, z jakich źródeł wyborcy czerpią informacje polityczne krajowe i międzynarodowe i co wpływa na ich decyzje polityczne; czy zmienili je podczas ostatnich wyborów i pod wpływem jakich mediów.

U nas niestety to jest w bardzo szczątkowej postaci, bardzo brakuje jakościowego badania o tym, jaki jest wpływ poszczególnych mediów na opinię publiczną. To się nie pokrywa z wpływem ekonomicznym. W tym gronie nie muszę mówić, że wpływ tabloidu na środowiska opiniotwórcze jest dużo mniejszy niż wpływ opiniotwórczej gazety czy opiniotwórczego radia.

Punkt drugi. Brakuje nam, nie tylko w analizie, którą nam przedstawiono, ale również w całym obiegu informacji w Polsce, analizy wszystkich elementów medialnego łańcucha wartości i wzajemnego wpływu na siebie tych elementów. Podam pierwszy z brzegu przykład, można powiedzieć „na czasie” – mianowicie monopolizacja po stronie produkcji materiału źródłowego, np. praw do transmisji igrzysk olimpijskich czy innych wydarzeń sportowych, połączona z całym łańcuchem dystrybucji tych treści, czyli posiadaniem kanałów telewizyjnych i na końcu listą klientów, którzy będą płacić za dostarczanie tych treści.

To jest element bardzo mocno w dyskusji publicznej zaniedbany u nas, rzeczywiście nie analizuje się, także w obiegu eksperckim, tego, jaki ma wpływ to, że ktoś posiada cały „łańcuch pokarmowy” w mediach, począwszy od praw do treści, które są w tych mediach prezentowane (czy to będzie transmisja z igrzysk olimpijskich, czy prawa do jakiegoś formatu rozrywkowego w telewizji), i na końcu, czy ma listę klientów, którym to sprzeda.

I widać wyraźnie na polskim rynku, że są na nim tacy gracze – nie mówię nawet o narodowości – ale tacy, którzy dokładnie wiedzą, o co chodzi, np. Discovery i TVN. Discovery posiada płatny kanał sportowy Eurosport o zasięgu międzynarodowym i uzyskujący w tej chwili, na skutek fuzji z właścicielem TVN-u, prawa do kanału otwartego właśnie w postaci TVN-u, prawa również do redystrybucji tego sygnału na innym polu od dotychczas posiadanego. I to oznacza oczywiście zepchnięcie do narożnika nadawcy publicznego, czyli Telewizji Polskiej, nadawcy, który do tej pory ma kanał otwarty i możliwość prawa dystrybucji sygnału z wielkich wydarzeń sportowych, a teraz traci w pewnym sensie swoją przewagę konkurencyjną na rzecz prywatnego, międzynarodowego nadawcy o o wiele większej sile biznesowej, ponieważ posiadającego ogromny kapitał, którym może przelicytować każdą stację tego typu jak Telewizja Polska w uzyskiwaniu praw do transmisji.

Po trzecie – to się wiąże z punktem drugim – kwestia właściwości polskiego Urzędu Antymonopolowego w przypadku fuzji, zakupów, łączenia różnych elementów rynku medialnego. Polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów został pozbawiony prawa decyzji w sprawie fuzji Discovery z TVN-em na rzecz Komisji Europejskiej, która orzekła, że to ona jest właściwa do rozstrzygnięcia, czy wolno było zakupić międzynarodowemu potentatowi stację telewizyjną posiadającą tak szeroki dostęp do widzów w Polsce w kanałach otwartych, zasięg na otwartych multipleksach cyfrowych. To świadczy o tym, że jest tutaj bardzo poważny problem, taki, że nawet gdybyśmy chcieli wprowadzać u nas jakieś ograniczenia rozszerzające pluralizm mediów w naszym kraju, ograniczające kolonizację naszego rynku medialnego przez zewnętrznych, międzynarodowych graczy o sile rażenia ekonomicznego wielokrotnie większej od tych, którzy są osadzeni na naszym rynku, czy tych, którzy należą do narodu polskiego czy państwa polskiego, jakim są media publiczne – to jesteśmy w sytuacji dużej trudności prawnej, międzynarodowej, widocznej właśnie w tym międzynarodowym precedensie, który został teraz ujawniony.

Po czwarte – polskie przepisy w tym względzie, czyli tzw. ustawa dekoncentracyjna czy repolonizacyjna, o której się dyskutuje od dwóch lat i której od lat jestem rzecznikiem i zwolennikiem. Uważam, że brak takich przepisów w polskim systemie prawnym od ponad 20 lat to jest poważne ograniczenie naszej zdolności do samodzielnego kształtowania naszej polityki wewnętrznej i międzynarodowej.

Te szerokie reperkusje prawne, polityczne i międzynarodowe ujawniają się na innych polach. Choćby kwestia nowelizacji ustawy o IPN-ie i w jej kontekście ustawy reprywatyzacyjnej pokazują, że ewentualna ustawa o dekoncentracji mediów może się spotkać z dokładnie taką samą, o ile nie silniejszą reakcją, która może spowodować różnego rodzaju perturbacje

Stąd proszę się nie dziwić ostrożności, bardzo dyplomatycznemu rozgrywaniu tej sprawy. Ja nie jestem upoważniona do tego, żeby reprezentować tutaj zdanie rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość, ale musimy sobie zdawać sprawę z tego kontekstu, który teraz Państwo widzą na własne oczy, jaki ma miejsce w przypadku zmiany ustawy o IPN.

Po piąte. Szkód poczynionych przez 27 lat, można powiedzieć: nierówności dostępu do rynku medialnego poszczególnych grup światopoglądowych w Polsce, nie da się odrobić w dwa lata. To jest materia, można powiedzieć, o charakterze organicznym, tzn. tego się nie da zadekretować. Cały świat medialny, który został w ciągu 27 lat ukształtowany z taką właśnie dysproporcją, polegającą na słabości środowisk medialnych związanych z prawicą, konserwatystami, chrześcijańskimi czy katolickimi środowiskami, to jest sytuacja, w której odrobienie tego rodzaju strat w ciągu dwóch lat, jakie mają miejsce od roku 2015 z niewielkim odkładem, jest po prostu niemożliwe.

Musimy sobie zdawać sprawę, że dodatkowo na to nakładają się inne czynniki, wzmacniające silnych, a osłabiające jeszcze bardziej tych słabych. Postępująca globalizacja i wzmacnianie ekonomiczne mediów o szerszym zasięgu powoduje, że osłabiane są i tak słabe już media o charakterze, powiedzmy, niezależnym, prawicowym czy konserwatywnym.

Po szóste, poczynione w ciągu ostatnich 27 lat szkody, których nie da się szybko odrobić, dotyczą także kompetencji medialnych polskiego społeczeństwa. Jesteśmy społeczeństwem słabo poinformowanym, które rzadko korzysta z gazet, mamy bardzo niskie czytelnictwo gazet, bardzo niski udział w korzystaniu z mediów o pogłębionym charakterze.

To jest zjawisko, bardzo groźne, nie ze względu na to, kto rządzi, tylko groźne ze względu na suwerenność polskiej opinii publicznej. Jeśli nie ma odbiorcy, który chce korzystać z takich mediów, który byłby tym naturalnym podłożem, na którym funkcjonują dobre media, dziennikarze, także śledczy, którzy kontrolują władze; dziennikarze, których stać na to, żeby nad pogłębionym reportażem popracować dwa miesiące; właściciel, który się czuje niezależny od reklamodawców na tyle, że nie będzie musiał od nich uzależniać treści, które prezentuje np. na swoim portalu internetowym – to problem jest bardzo poważny.

Jeżeli Polacy nie chcą płacić na media, nie płacą np. abonamentu telewizyjnego, nie kupują gazet, tygodników, miesięczników, nie wyobrażają sobie tego, że za dobrą informację trzeba dobrze zapłacić, a w dużej części u nas nie uświadamiają sobie tego nawet elity, w przeciwieństwie do innych krajów – to mamy do czynienia z problemem, który jest bardzo poważny i nie dotyczy tylko jednych czy drugich takich samych światopoglądowo mediów, ale również dotyczy tego, jak silne, jak odporne na różnego rodzaju zabiegi kolonizujące naszą przestrzeń medialną jest nasze społeczeństwo, nasza wspólnota narodowa.

W związku z tym słabe wychowanie obywatelskie i słabe zainteresowanie kulturą, i tabloidyzacja mediów – to jest nasza pięta Achillesowa; i brak wychowania do wspólnoty, odbudowania tej wspólnoty, to jest problem, nad którym się trzeba bardzo mocno zastanawiać, nie tylko tutaj, ale również w innych środowiskach.

Po siódme – to jest też ważne – że siła wyborców szeroko rozumianej prawicy, mogę to powiedzieć jako posłanka Prawa i Sprawiedliwości, jest dużo niższa niż siła wyborców o poglądach lewicowych czy liberalnych. To ma znaczenie dla mediów, dlatego że zawsze kultura, dostęp do mediów, chęć zapłacenia za dobrą informację jest na dalszym miejscu w każdym budżecie konkretnego obywatela niż czynsz czy bieżące rachunki. To jest prawda oczywista, ale bardzo słabo uświadamiana, że baza ekonomiczna ludzi o poglądach niekoniecznie związanych z głównym nurtem dominującym przez 27 lat jest słaba.

Wreszcie po ósme, i to też się wiąże z tym, co powiedziałam wcześniej – to jest słabość struktur państwa. My nie mamy wypracowanego mechanizmu polegającego na tym, że mielibyśmy silne, odpowiednio finansowane media publiczne, ale również silny, dobrze finansowany i dobrze wyposażony w ekspertów Urząd Antymonopolowy, który mógłby reagować, i równie silne oprzyrządowanie eksperckie tych instytucji, które mają czuwać nad równością dostępu do mediów i nad rzetelnością prezentowanych przez nie informacji. To też jest bardzo poważny problem, na który trzeba zwracać uwagę.

Po dziewiąte – powstaje bardzo negatywny efekt synergii pomiędzy wielkimi reklamodawcami o charakterze międzynarodowym a strukturą mediów w każdym kraju.

To jest obserwowane nie tylko w Polsce, ale w Polsce szczególnie. Duzi wspierają dużych, międzynarodowych, w związku z tym zanik mediów lokalnych, słaba możliwość funkcjonowania ich w ogóle, coraz to dalej idąca koncentracja na tym, co w centrali, co w Warszawie, albo jeszcze lepiej, na arenie międzynarodowej, a nie tym, co w Olkuszu, Rawie Mazowieckiej czy Jeleniej Górze. To jest poważny, bardzo negatywny efekt synergii.

I ostatni punkt tego, co chcę powiedzieć. Wszystko to sprawia, że otoczenie polityczne i warunki zewnętrze nie sprzyjają uregulowaniu kwestii własności. I nie tylko zagraniczni, ale i krajowi potentaci, którzy zyskują na tym fakcie, obejmują wszystkie elementy medialnego łańcucha wartości, praw do treści, poprzez pakietowanie i wprowadzanie wręcz na listę klientów – patrz Polsat, który właśnie kupił kolejny element swojego pakietu klientów poprzez zakup Netii; czyli produkujemy, pakietujemy i sprzedajemy i mamy listę klientów, o których wiemy wszystko: jakie produkty kupują do tej pory, więc łatwo możemy im sprzedać dodatkowe elementy.

Podsumowując: dyskusja i wiedza o tym jest potrzebna, potrzebne są badania i w kolejnych elementach uzupełnianie wiedzy na ten temat. Potrzebne jest też budowanie wsparcia eksperckiego i społecznego, tego, co Feliks Koneczny nazywał siłą społeczną do zbudowania mocniejszej podstawy dla mediów, czyli pogłębiania kompetencji i świadomości roli mediów ze strony naszych obywateli, także tych słabszych ekonomicznie, którzy do tej pory nie doceniali tego, jak ważne jest to, że istnieje bardzo ścisły związek między tym, czy kupił gazetę, czy potem będzie miał dostęp do właściwej informacji. Ja trochę upraszczam, ale to dotyczy również kliknięcia w konkretną stronę internetową czy ustawienia strony internetowej w swoim tablecie.

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP „O własności mediów w Polsce” znajduje się na s. 4 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP „O własności mediów w Polsce” na s.4 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl