94-letnia Stella Zylbersztajn do dziś zabiega o przyznanie kolejnym Polakom medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata

Jeżeli przeżyję, to przyjmę chrześcijaństwo – zwierzyła się matce. Gdy pytam, dlaczego nieznani ludzie przyjmowali ją pod dach, narażając całą rodzinę, odpowiada cicho: – To był odruch serca.

Marek Jerzman

– Obudziłam się o 3 rano – opowiada Stella. To była sobota 22 sierpnia 1942 r. Na Rynku stało kilku policjantów. Potem przyszedł kuzyn Nehemia, który był w policji żydowskiej. Kazał wziąć osobiste rzeczy i iść na Rynek. Kilka tysięcy Żydów było strzeżonych przez około 50 Niemców.

– Wiedziałam, że ucieknę – mówi Stella. Mama bała się, strach ją sparaliżował. Kobiety i dzieci wsiadły na wozy. Ja zeskoczyłam i popędziłam uliczką do ogrodu Piotrowskich. Taki był początek dwuletniej tułaczki 17-letniej Stelli po okolicznych wioskach.

Najpierw trafiła do Wacława Radzikowskiego z Szańkowa. Spotkali się na drodze, gdy gospodarz wracał z niedzielnej sumy w Łosicach. Zaprosił ją do siebie. Być może wpływ na decyzję Radzikowskiego miało kazanie proboszcza Stanisława Zarębskiego, który wspomniał o ciężkim losie Żydów. U Radzikowskich przebywała trzy tygodnie, pomagając w pracach domowych i ucząc małe dzieci czytania z katechizmu. Nocowała w kryjówce w stodole. Jej pobyt zakończył się ucieczką w nocy, gdy usłyszała strzały na podwórku. Jak się potem okazało, to złodzieje przyszli kraść świnie i strzelali do ujadającego psa.

Po nocy spędzonej na polu, o świcie trafiła do Hieronima Kalickiego, sołtysa w pobliskich Wyczółkach. Znała go dobrze.

– Przyjęli mnie jak córkę – wspomina Stella. – Obiad na białym obrusie i łóżko z pościelą, to była rozkosz.

U Kalickich spotkała się z matką, która jednak zdołała uciec w trakcie marszu łosickich Żydów do Siedlec 22 sierpnia 1942 r. Po długich poszukiwaniach odnalazł ją Kalicki. Gdy po paru tygodniach w wiosce mieszkańcy zaczęli plotkować o Stelli, postanowiła opuścić Wyczółki. Wędrowała od wioski do wioski, szukając pracy. Podawała się za Polkę, mówiła świetnie po polsku, ale uroda zdradzała pochodzenie. Ludzie bali się. W zimowy wieczór zapukała do domu Józefa i Ireny Izdebskich w Pietrusach, którzy okazali się niezwykle serdeczni. Mieli jedną izbę, której połowę zajmowały zwierzęta. Trójka bosych dzieci spała na zapiecku.

– Szybko zrobiłam im ciepłe skarpety – wspomina Stella.

Izdebscy traktowali ją jak członka rodziny.

– Czułam jednak z każdym dniem ich rosnący strach – mówi Stella.

Po dwóch tygodniach pożegnała się z nimi, a Izdebski odwiózł ją do kuzyna w Krzesku. Wiosną trafiła do Anny i Kazimierza Gałeckich na kolonii w Szańkowie, gdzie przebywała jej matka. Pomagała w domu, robiła na drutach rękawice, czapki, swetry. Zachorowała na tyfus. Gałeccy opiekowali się nią troskliwie.

– Jeżeli przeżyję, to przyjmę chrześcijaństwo – zwierzyła się matce. – Przecież ci ludzie nie dla moich swetrów narażają życie. (…)

– Piekło to stan duszy, która wie, że Bóg jest, ale nie może Go kochać –usłyszała i zapamiętała. Poczuła głód Boga, taki sam, jak podczas pobytu w getcie w Łosicach. Po mszy poprosiła ks. Suleja o chrzest. Miesiąc trwały przygotowania i po mszy w sobotę przed Zielonymi Świątkami ks. Czesław Chojecki ochrzcił Stellę.

– Z ks. Chojeckim i rodzicami chrzestnymi było nas czworo – wspomina Stella. Po chrzcie podjęła decyzję, że wstąpi do zakonu karmelitanek. Po lekturze Dziejów duszy Mała św. Teresa od Dzieciątka Jezus została jej duchową przewodniczką.

Niemcy odeszli pod koniec lipca 1944 r. Akurat do Piechowiczów przyjechali goście, więc Stella poszła spać do stodoły na siano. Gdy obudziła się rano, na klepisku pokotem spali Sowieci.

Nadrabiając zaległości, Stella zdała naturę w 1945 roku. A 22 sierpnia 1948 r. włożyła habit zakonny, została siostrą Emmanuelą od św. Józefa. Była to szósta rocznica likwidacji getta w Łosicach.

Przebywała w Karmelu w Poznaniu, Krakowie i Częstochowie. Czuła się szczęśliwa, pracowała, modliła się i czytała: szczególnie Stary Testament, czyli dzieje narodu wybranego. Poznała też o. Daniela, Żyda, który działał w ruchu oporu, potem ochrzcił się i wstąpił do karmelitów. Był znanym i szanowanym kapłanem, na jego kazania przychodziły tłumy. W latach 50. wyjechał do Izraela. Stella postanowiła także wyjechać do Izraela. (…)

Pierwszy raz odwiedziła Polskę w 1987 r. i rozpoczęła wędrówkę, zaczynając od Łosic, Szańkowa i Wyczółek, a kończąc na Kornicy i Radzikowie. Była radość i łzy szczęścia. Podczas każdego pobytu Stella zawsze robiła objazd, odwiedzając „swoją rodzinę”. Zapraszała do siebie, do Izraela, gościła też dzieci i wnuki „swojej rodziny”.

W 1992 r. ukazały się wspomnienia Stelli A gdyby to było wasze dziecko?. Autorka podała listę 25 nazwisk rodzin, które udzieliły jej schronienia.

– Wszystkich nazwisk już nie pamiętam – zaznacza Stella. – Było ich więcej. (…)

27 maja br. odbyła się w Łazienkach Królewskich uroczystość wręczenia medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wśród uhonorowanych rodzin znajdowali się Anna i Kazimierz Gałeccy oraz Józef Izdebski, którzy dali schronienie Stelli Zylbersztajn po ucieczce z getta w Łosicach. Za pomoc udzieloną Stelli w latach 1942–1944 medal Sprawiedliwych otrzymało już 25 polskich rodzin.

Cały artykuł Marka Jerzmana pt. „Stella” znajduje się na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Jerzmana pt. „Stella” na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Babcia wiedziała, co groziło za ukrywanie Żydów, ale tłumaczyła: – Najważniejsze, że to, co Racheli obiecałam, zrobiłam!

Ostatni list Joel Liberman napisał w 1992 roku. Informował, że słabo widzi, choruje i jest w domu opieki. Korespondencja się urwała. Karolina Bobryk zmarła w 1968 roku w wieku 82 lat.

Marek Jerzman

Karolina Bobryk mieszkała w Sarnakach nad Bugiem, które w 1939 r. liczyły ok. 2 tys. mieszkańców. Była wdową i pracowała w kuchni u Marii i Józefa Szumerów, właścicieli miejscowego browaru. Pracował tam również murarz Szyja Liberman, sąsiad mieszkający po drugiej stronie ulicy. Rodziny przyjaźniły się, Libermanowie mieli dwóch synów, a Bobrykowie trzech i chłopcy byli w podobnym wieku. Kolegowali się, a ich matki lubiły ze sobą porozmawiać. (…)

To był październik 1941 roku, tuż przed utworzeniem getta, gdy Rachela ostatni raz przyszła w nocy do babci. – Karolina, moi synowie muszą żyć. Ratuj ich! – błagała. (…)  W nocy Rachela przyprowadziła dorosłych synów, Berka i Joela. Zostali ukryci w obórce, wysoko na wyszkach w słomie. Drzwi były zamykane na kłódkę. Rano i wieczorem babcia nosiła im jedzenie, ukryte w wiadrze. Jedli to samo, co Bobrykowie. Gdy brakowało w domu, babcia żebrała u Szumerowej. Na Boże Narodzenie i Wielkanoc zanosiła świąteczny poczęstunek.

Karolina Bobryk (pierwsza z prawej) w połowie lat 50. | Fot. z archiwum autora

Libermanowie mieli siennik i starą pierzynę, ale największy kłopot był z praniem ubrań i poszewek. Babcia chowała je do wiadra i przenosiła na kilka razy. Prała w balii, suszyła. Syn pani Bobryk, Stanisław, przynosił przybory do golenia, szare mydło oraz wieści z miasteczka i świata, których byli spragnieni Berek i Joel. (…)

31 lipca 1944 roku babcia poszła w południe do Berka i Joela. – Już koniec wojny – oznajmiła. W miasteczku byli Sowieci. Jeszcze przez kilka dni Libermanowie pozostali w Sarnakach, mieszkając u Bobryków. Chcieli zapisać babci swój dom, ale babcia odmówiła. – Bała się, że sprowokuje to bandytów do napadu rabunkowego – mówi wnuczka, Celina Miłkowska. Osoby przechowujące Żydów często stawały się celem takich napadów.

Libermanowie wyjechali do Łodzi, a następnie do Izraela. Starszy, Joel, wyjechał do Australii i osiedlił się w Melbourne. Od końca lat 40. regularnie korespondował z Bobrykami, pisząc o sobie, swojej córce i wnukach.

Cały artykuł Marka Jerzmana pt. „Bobryczka” znajduje się na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Jerzmana pt. „Bobryczka” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Święty człowiek. Wacław Szpura udzielał schronienia i pomocy trzydziestu Żydom. W październiku 1945 został zastrzelony

– To święty człowiek – mówi o nim Stella Zylbersztajn. – Ukrywał Żydów, narażając rodzinę na śmierć. Zdzisław Szpura jest dumny, że ojciec został uhonorowany medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Marek Jerzman

Oficjalnie getto w Międzyrzecu Podlaskim Niemcy utworzyli we wrześniu 1942 r.

– Ojciec, jak jeździł po towar do miasta, to ich wyprowadzał z getta – mówi Zdzisław Szpura. – Tak trafiali do Dubicz.

Najpierw 10 osób siedziało w stodole, kryjówka była wysoko pod daszkiem. W nocy schodzili na klepisko.

– Gdy mama była zajęta, wieczorem nosiłem im jedzenie. – Potem wykopano w stodole nową kryjówkę, wyłożoną deskami. – Nadal było niebezpiecznie – mówi pan Zdzisław.

Do sklepu przychodziło dużo osób i mogli zauważyć, że gotuje się tak dużo. Żydzi przenieśli się do ziemianki w pobliskim lesie.

Do rodziców Leokadii Chomiuk (z domu Lesiuk) w Koszelówce Wacław Szpura przyprowadził dwie młode Żydówki.

– Spały na piecu, bo w małym domku nie było miejsca – wspomina Leokadia Chomiuk. Gdy przyszedł żandarm, mama zdążyła ukryć dziewczyny w łóżku pod pierzyną.

Kolejna grupa znalazła schronienie w Dubiczach u Aleksandry Benedyczuk, sąsiadki Szpurów. Była wdową, mąż zginął we wrześniu 1939 r.

– Żydzi byli na wyszkach (poddaszu) w obórce, na słomie – mówi Danuta Bartniczuk, wnuczka Aleksandry Benedyczuk. – Babcia chowała garnuszek z jedzeniem do wiadra dla świń i niosła do obórki – wspomina. (…)

Pod koniec kwietnia 1943 r. do Szymańskiego przyszedł Wacław Szpura, „człowiek-anioł”, przysłany przez rodziców dziewczynki. Po tygodniu Szpura przyjechał wozem i zabrał Renee do siebie. Trafiła do Stanisława Szczerbickiego. Nareszcie spotkała się z rodzicami i starszym bratem, wujkiem, ciocią i dwiema kuzynami. Była szczęśliwa. Nawet schron w obórce wydawał się wspaniały. Był świetnie urządzony: ławki, stół obniżany w nocy do poziomu ławek, lampa karbidowa i klapa otwierana z zewnątrz i od środka, która była przykryta obornikiem. Klapa była wsparta na drążku, aby doprowadzać powietrze. Tylko ja, mając 135 cm wzrostu, mogłam się wyprostować. (…)

Szczerbicki cały czas przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Nawet jego brat Antoni, często u nich bywający, nic nie wiedział o Żydach. W domu zawsze ktoś czuwał, czy nie nadchodzi obcy. Leokadia Wasilewska, córka Szczerbickiego, pamięta przyjście dwóch żandarmów, sprawdzających zakolczykowane świnie.

– Ojciec wziął mamę za rękę i powolutku szli do obórki – mówi pani Leokadia. – A ręka mu drżała – dodaje.

Żydzi zauważyli żołnierzy i zdążyli się schować. Zazwyczaj, gdy Niemcy przyjeżdżali do Koszelówki, ktoś z domowników ostrzegał Żydów. Przykrywali właz słomą i opuszczali. Słyszeli, jak chodzą po oborze. W schronie bez wentylacji szybko robiło się bardzo gorąco. Nazywali to „kąpielą”. Leżeli rozebrani, twarzami na chłodnej ziemi, ubrania mieli przy sobie, gdyby ich Niemcy znaleźli i mieli rozstrzelać. Raz, gdy pobyt Niemców przedłużył się do wieczora i przyszedł Szczerbicki, odwołując alarm, byli już półprzytomni. (…)

Gdy skończyły się pieniądze, postanowili pójść nocą do Łosic po ukryte złoto. Było to niebezpieczne, bo w domu Pinkusów mieszkali Polacy i granatowy policjant. Do pomocy potrzebny był Wacław Szpura, któremu obiecali 25%. Udało się wykopać ukryte pod schodami 400 rubli w złocie i wrócili szczęśliwie rankiem. W drodze powrotnej Oskar Pinkus zasłabł i Szpura niósł go na plecach kilkanaście kilometrów. Po powrocie zmieniono warunki umowy, powiedziano Szpurze, że wykopano 100 rubli i gospodarz otrzymał 25 rubli. Żydzi usprawiedliwiali się między sobą, że nie wiedzą, jak długo jeszcze będą musieli się ukrywać – pisał po latach Szmuel Goldring, jeden z ukrywających się. (…)

Wszystkie grupy utrzymywały kontakt ze sobą, wymieniając się informacjami o najbliższych. Oskar Pinkus po żywność chodził w nocy do Rataja, bogatego gospodarza z Litewnik. Nie widywali się, brał żywność wystawioną dla niego, zostawiał pieniądze i wracał do lasu. Potem dołączył do nich rosyjski jeniec Wołodia, który nauczył ich żyć w lesie. Wykopali ziemiankę i kradli ziemniaki na polach. Wykonali też kopiec na ziemniaki. Wacław Szpura przynosił im chleb, ale przestał, bo częste pieczenie chleba wzbudzało podejrzenia u sąsiadów.

Było ciężko. Wołodia zaczął organizować nocne wyprawy do odległych wiosek po żywność. Kradli z obory świnię lub owcę i wracali okrężną drogą. Gdy obora była zamknięta, to pukali do domu, prosząc o pomoc. Zwykle im nie odmawiano. Na koniec ostrzegali, że jeśli gospodarz powie, że byli u niego Żydzi, to Niemcy go spalą. (…)

Wiosną 1944 r. sytuacja osób ukrywających się u Szczerbickiego była krytyczna. Skończyły się pieniądze i Szczerbicki zażądał ich odejścia.

– Nie mogę was trzymać za darmo – tłumaczył. Gdy zaczęli się pakować, gotowi do odejścia, zmienił zdanie, mówiąc. – Najgorsze czasy już przeżyliście, zostańcie. (…)

30 lipca 1944 r. w wiosce byli już Rosjanie. W nocy Szczerbicki otworzył drzwi obory i powiedział: – Teraz możecie iść. Jesteście wolni i bezpieczni.

Dla Żydów, ukrywających się przez dwa lata, wojna była zakończona. Kilku z nich wstąpiło do Urzędu Bezpieczeństwa. W mundurach, z bronią odwiedzili parę razy Dubicze i Wacława Szpurę.

– Strzelaliśmy z karabinu do niemieckiego hełmu na płocie – wspomina Zdzisław Szpura, który miał wówczas 12 lat.

15 października 1945 r. na podwórko Wacława Szpury zajechał konny wóz z czterema cywilami. Jeden zsiadł, podszedł do gospodarza, coś mówiąc, sięgnął za pazuchę.

– Ojciec pchnął go na ziemię i zaczął uciekać za budynki w pole – mówi syn Zdzisław. Wyciągnęli z wozu karabin na nóżkach, ustawili i poszła seria. Trafili. Jeden z cywilów poszedł sprawdzić.

– Zabiliśmy żydowskiego ojca – mówili, odjeżdżając.

 

Szmuel Goldring opisuje też pierwsze dni wolności ocalałych z zagłady i współpracę z nową władzą: W tym okresie byliśmy ocaleni. Ocaleni do zemsty. Chcieliśmy zemścić się na wszystkich Polakach, tych którzy pomagali i własnymi rękami zabijali Żydów. Chcieliśmy to zrobić przy pomocy Rosjan i to się nie udało, bo Rosjanie tłumaczyli nam: „Zostaliście małą garstką, a my chcemy zdobyć sympatię Polaków. Nie chcemy waszych działań. Może przyjdzie czas na to”. Myśmy coś zrobili – Żydów, o których wiedzieliśmy, że własnymi rękami zabili Żydów, sami zabiliśmy. W tym okresie współpracowaliśmy z Rosjanami, którzy dali nam broń. Udawaliśmy, że szukamy sprzeciwiających się Rosjanom, inscenizowaliśmy ucieczki – niby oni uciekają i wtedy do nich strzelaliśmy.

Zdzisław Szpura złożył wniosek do ambasady Izraela o przyznanie ojcu medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

– Powinno się o nim pamiętać – mówi pan Zdzisław. (…)

Lejb Hofman z Konstantynowa w dokumencie złożonym w ŻIH pisze: Naszym wybawcą był Wacław Szpura, Polak, chłop mieszkający we wsi Dubicze (…) Zawsze stał na straży. Zaopatrywał nas w pieniądze, sól, naftę, lekarstwa. Kiedy mieliśmy pieniądze, dawaliśmy mu, kiedy nie mieliśmy, dawał bez pieniędzy. On z żoną nie odpoczywali. I pomagali we wszystkim (…) Informował nas, kiedy policja przyjdzie na obławy. Był dla nas ojcem.

Cały artykuł Marka Jerzmana pt. „Święty człowiek” można przeczytać na ss. 10–11 lutowego „Kuriera Wnet” nr 32/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Jerzmana pt. „Święty człowiek” na ss. 10–11 lutowego „Kuriera Wnet” nr 32/2017, wnet.webbook.pl