Mieczysław Paluch, przemilczany bohater powstania wielkopolskiego/ Wiesław Hernacki, „Wielkopolski Kurier WNET” 66/2019

Jeśli w środowisku poznańskim istnieje tzw. „opcja niemiecka”, to trudno liczyć, że major Paluch, który (jak mało kto) zaszkodził niemieckim interesom, zostanie tutaj uhonorowany stosownie do zasług.

Przemilczany bohater powstania wielkopolskiego

Rzecz o Mieczysławie Paluchu – jednym z ważniejszych współorganizatorów i pierwszym wojskowym dowódcy powstania wielkopolskiego

Wiesław Hernacki

Nie jest łatwo znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie o przyczyny przemilczania w środowisku poznańskim roli Mieczysława Palucha w procesach odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Powodów takiej postawy może być kilka. Wszystkie mogą działać jednocześnie, choć (na przestrzeni wieku) ze zmiennym natężeniem, zależnie od aktualnej sytuacji. Przede wszystkim mogła to być chęć zagospodarowania wypracowanego sukcesu „Sztabu Palucha” przez osoby, które miały inną, niekonfrontacyjną koncepcję układania relacji z Niemcami. Nie zapominajmy, że w okresie międzywojennym Stanisław Taczak przewodniczył Towarzystwu do Badań nad Historią Powstania Wielkopolskiego 1918/1919 – miał więc możliwość kształtowania oficjalnej narracji o przebiegu powstania. Innym powodem przemilczania mogły być dobre relacje M. Palucha z niezbyt lubianym w środowisku politycznym Poznania Józefem Piłsudskim, zwłaszcza że kontakty na linii „Sztab Palucha”–Kościanki–Warszawa istniały przynajmniej od chwili wybuchu powstania. Jeszcze inny możliwy powód niechęci do Palucha to rozsiewane sugestie o jego „lewicowości” – bowiem zachęcał do współtworzenia Rad Robotniczych, Żołnierskich, itd. – a przecież były to twory kojarzone z rewolucją sowiecką. Władze polityczne (Naczelna Rada Ludowa) obawiały się, że wraz z nową strukturą zawitają nowe ideologie i zdawały się nie dostrzegać, że wielkopolskie oddolne ruchy społeczne miały w swej istocie charakter patriotyczno-wyzwoleńczy, a nie klasowy. Weźmy jeszcze pod uwagę dwa aspekty: po pierwsze major Paluch nie pozostawił potomków, którzy w sposób naturalny byliby zainteresowani kultywowaniem o Nim pamięci – a jednocześnie silne są środowiska chętnie zajmujące należne mu miejsce. Po drugie: gdyby przyjąć, że dzisiaj istotnie w środowisku poznańskim istnieje tzw. „opcja niemiecka”, to trudno liczyć, że major M. Paluch, który (jak mało kto) zaszkodził niemieckim interesom, zostanie tutaj uhonorowany stosownie do zasług. Czy to się zmieni?

Jesteśmy tuż po jubileuszowych uroczystościach związanych z setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Dla Wielkopolski był to dodatkowo czas upamiętniania wybuchu powstania wielkopolskiego (27.12.1918 r.) – zbrojnego aktu wyzwoleńczego otwierającego drogę, jak się później okazało, do patriotycznej mobilizacji Polaków na Śląsku, zakończonej powstaniami śląskimi.

Niestety setna rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego nie stała się okazją do zmiany oficjalnej narracji o tym ważnym wydarzeniu: nie przeniosła uwagi z postaci sztandarowych, ale niekiedy z samym powstaniem mających niewiele wspólnego, na osoby istotnie przygotowujące ruch powstańczy i dążące do zdecydowanych działań antyniemieckich. Na szczęście do walki o pamięć o prawdziwych bohaterach przystąpiły lokalne środowiska patriotyczne, badacze-regionaliści, zapaleńcy, niekiedy władze gmin i parafie.

Postacią, która w sposób wyjątkowo niesprawiedliwy została skazana na niepamięć, jest major Mieczysław Paluch – organizator i pierwszy wojskowy komendant powstania wielkopolskiego i II powstania śląskiego – Kmicic XX wieku.

Trzemżal i Trzemeszno

Urodził się 10 grudnia 1888 r. w zamożnej rodzinie włościańskiej w Trzemżalu koło (słynącego już wtedy z przesączonej patriotyzmem szkoły) Trzemeszna. Mieczysław Paluch, dla bliskich Mieczek, miał szczęście: w dużej rodzinie (rodzice, Jan i Józefa z Mayorów, mieli aż 11 dzieci!) pielęgnowano polskie tradycje, posługiwano się polskim językiem (zabór pruski) i z szacunkiem odnoszono się do wartości chrześcijańskich. Co istotne: wspólna ze starszym rodzeństwem nauka w domu i podglądanie ich lektur umożliwiła szczególnie dynamiczny intelektualny i emocjonalny rozwój tego młodego człowieka.

Mjr Mieczysław Paluch | Fot. ze zbiorów TPMMP

Po szkole powszechnej w Trzemżalu w 1898 roku dziesięcioletni Mieczysław Paluch rozpoczął naukę w trzemeszeńskim progimnazjum. To tutaj poznał swojego przyjaciela, Bohdana Hulewicza, z którym aktywnie udzielał się w tajnym Towarzystwie Tomasza Zana (kształtując postawę patriotyczną i przygotowując się do działalności konspiracyjnej); tutaj też pobierał gruntowną i wszechstronną edukację, np. prócz oczywistego języka niemieckiego poznał język łaciński, francuski i grekę. Do dzisiaj w archiwum trzemeszeńskiej szkoły z pietyzmem przechowuje się jego pracę końcową napisaną… klasyczną greką. Okres edukacji trzemeszeńskiej ukształtował u Mieczysława podstawowe, niezwykle przydatne później cechy: dobrego organizatora, przywódcy i spiskowca.

Dojrzewanie do walki

Ponieważ trzemeszeńskiej szkole władze pruskie odebrały prawa organizacji pełnego kształcenia średniego (była to kara za udział uczniów trzemeszeńskiego gimnazjum w powstaniu styczniowym) w 1906 r. rozpoczęły się starania rodziców Mieczysława o przyjęcie go do gimnazjum w Gnieźnie (skąd został wydalony za konspirację), w Wągrowcu i w końcu w Międzyrzeczu, gdzie złożył w 1909 r. (jako ekstern – władze szkolne nie zgodziły się już na przyjęcie „buntownika”) egzamin dojrzałości.

Studia ekonomiczno-handlowe w Berlinie i praktyki w Gdańsku przerwało w 1913 r. powołanie do pruskiej armii i I wojna światowa. Mieczysław Paluch służył w artylerii i, zgodnie ze wskazówkami Tomasza Zana, uczył się wojskowego rzemiosła, awansując w 1916 r. do stopnia podporucznika. Ranny – także w 1916 r. pod Verdun – wrócił do Poznania na rekonwalescencję. Ten czas wykorzystał na rozpoznanie sytuacji i włączenie się do powstańczych przygotowań. Sierżant Wiktor Pniewski, późniejszy pierwszy polski komendant Stacji Lotniczej Ławica, wspomina o spotkaniach konspiracyjnych z ppor. Paluchem w Poznaniu już we wrześniu 1918 r. – mamy więc prawo przypuszczać, że przedpowstańcza działalność poznańska Palucha była zdecydowanie dłuższa, niż sugerują to niektórzy badacze.

„Jako sierżant pilot rezerwy armii niemieckiej, będąc ciężko rannym, przebywałem w szpitalu w Poznaniu. We wrześniu 1918 r. po wyjściu ze szpitala spotkałem Mieczysława Palucha, z którym zacząłem pracować w tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej. Spotykaliśmy się najpierw w moim mieszkaniu, a potem w pensjonacie Grabowskich na placu Wolności, gdzie Paluch mieszkał, i w Biurze Werbunkowym POWZP przy ulicy Piekary nr 14” (W. Pniewski, Zajęcie lotniska na Ławicy [w:] Wspomnienia z Powstania Wielkopolskiego, red. J. Karwat, Wydawnictwo Miejskie Poznań 2007, s. 73).

Przygotowania do powstania

W Poznaniu Mieczysław Paluch wraz ze swoim szkolnym przyjacielem Bohdanem Hulewiczem weszli do ścisłego kierownictwa organizacji niepodległościowych. Prawie natychmiast ppor. Paluch podjął wysiłki zmierzające do konsolidacji rozproszonych formacji o charakterze militarnym, tworząc tzw. Sztab Palucha. Przejął kierownictwo nad Polską Organizacją Wojskową Zaboru Pruskiego (POW ZP), a 13 listopada przeprowadził udany „zamach na Ratusz”, wprowadzając Polaków do głównego organu zarządzającego: Wydziału Wykonawczego Rady Robotniczo-Żołnierskiej, co miało kluczowe znaczenie dla powodzenia powstania. Od tej pory Polacy nie tylko mieli wpływ na rządy w Poznaniu – mogli też skuteczniej przyglądać się poczynaniom Niemców i ich sił wojskowych.

„Przewrót rewolucyjny poważnie osłabił spoistość armii niemieckiej i sprawność administracji pruskiej. W całych Niemczech władza przeszła w ręce rad robotników i żołnierzy. W dniu 11 listopada w Poznaniu powstał Wydział Wykonawczy Rady Robotniczo-Żołnierskiej (RRŻ). Polacy znaleźli się jednak w nim w mniejszości. W dniu 13 listopada Grupa Palucha w porozumieniu z POW zaboru pruskiego dokonała zamachu na to ciało, zmuszając do usunięcia z niego 4 Niemców i zastąpienia ich przez 4 Polaków. W ten sposób do WW RR-Ż wszedł również Paluch, który został kontrolerem Dowództwa V Korpusu Armii w Poznaniu. Miał on możliwość wglądu w tajne sprawy wojskowe i wywierał duży wpływ na podejmowane decyzje. Inny spiskowiec, H. Grześkowiak, działał w Komendzie Miasta na placu Wilhelma i przekazywał informacje z tego ośrodka” (Antoni Czubiński: Mieczysław Sylwester Paluch (1888–1942). Organizator Powstania Wielkopolskiego i II Powstania Śląskiego [w:] Zrodziła ich Ziemia Mogileńska, Poznań 1997, s. 232).

Grabinowski, Paluch, Skórzewski, Grudzielski, Fenrych, luty 1919 Kcynia | Fot. ze zbiorów Towarzystwa Pamięci Majora Mieczysława Palucha

Następnym doskonałym posunięciem naszego bohatera było powołanie oddziałów Służby Straży i Bezpieczeństwa, w których formalnie miał istnieć parytet: połowa Niemców i połowa Polaków. Jednak Mieczysław Paluch nakazał przyjmowanie w miejsce Niemców Polaków z niemiecko brzmiącymi nazwiskami. Na skutek tych zabiegów nasze dążenia niepodległościowe w krótkim czasie zostały wsparte liczącą prawie 2 tys. dobrze wyszkolonych żołnierzy formacją Służby Straży i Bezpieczeństwa, utrzymywaną w całości (żołd, mundury, broń) przez władze w Berlinie. Doświadczone i przygotowane oddziały SSiB umożliwiły po wybuchu powstania sprawne przejęcie fortyfikacji poznańskich.

„Wtedy jak z nieba spadło utworzenie w dniu 15 listopada 1918 (…) Służby Straży i Bezpieczeństwa dla utrzymania w kraju porządku przez samych obywateli miejscowych. (…) Mieczysław Paluch, bliski nam człowiek, wysuwający się na czoło POWZP, gratkę tę natychmiast podchwycił (…). Skoszarowani ludzie dostali tam broni w bród i wikt, także żołd, a w kilku kompaniach, dowodzonych przez polskich komendantów, rozlokowani po fortach za rogatkami miasta, otoczyli Poznań wieńcem polskich oddziałów” (Arkady Fiedler, Mój ojciec i dęby, Wyd.1, Warszawa 1973, s. 173).

Przygotowaniom do wybuchu powstania towarzyszyły negocjacje z zaniepokojonym rządem niemieckim, reprezentowanym w Poznaniu przez podsekretarza stanu w ówczesnym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Helmutta Gerlacha. Tak pisze o tym prof. S. Kubiak: „Obrady toczyły się w atmosferze pojednania; był to w dużej mierze wynik ustępliwej postawy Gerlacha, który w najbardziej drażliwych punktach okazał zrozumienie dla postulatów polskich. Wysłannika rządu berlińskiego dobrze musiało usposobić do Poznańczyków oświadczenie Mieczysława Palucha, że „wojny z niemieckimi kamratami nie zamierza wszczynać”. Nabyta już w okresie gimnazjalnym sztuka konspiracji i strategia działań wielotorowych, obecnie nazywana „wojną hybrydową”, przyniosła dobre owoce.

Wybuch powstania 27.12.1918 r.

Przyjazd do Poznania misji alianckiej z Ignacym Paderewskim i związane z tym wystąpienia antypolskie Niemców przyspieszyły wybuch powstania, planowany pierwotnie przez tzw. Grupę Palucha na 15 stycznia 1919 r. Komendant Mieczysław Paluch, dobrze znający nastroje zmęczonych wojną Niemców, nie miał wątpliwości: trzeba jak najszybciej wyzwalać nie tylko Poznań, ale całą Wielkopolskę. Dzięki zorganizowanym wcześniej grupom niepodległościowym w różnych miejscowościach, po dotarciu informacji o rozpoczętych walkach (poprzez specjalnych wysłanników lub telefonicznie) wiele miejscowości Wielkopolski, w tym jego rodzinne Trzemeszno, odzyskało wolność już 28 grudnia.

Zdecydowana akcja wyzwoleńcza nie uzyskała pełnej akceptacji Naczelnej Rady Ludowej, która poprzez kpt. Stanisława Taczaka dążyła raczej do „utrzymania porządku” w Wielkopolsce. W samym Poznaniu jednym z elementów „porządkujących” było odebranie ppor. M. Paluchowi formalnego dowództwa nad oddziałami powstańczymi i powołanie polsko-niemieckiego komendanta Poznania, Jana Maciaszka. Niezależnie od „hamulcowych” działań polskich władz politycznych Poznania, po zajęciu kluczowych miejsc Twierdzy Poznań komendant Paluch opracował plan zdobycia Stacji Lotniczej na Ławicy, zorganizował niezbędne do tego jednostki i przekazując realizację planu Andrzejowi Kopie, osobiście uczestniczył w tym zajęciu (nocą z 5 na 6 stycznia 1919 r.), czuwając nad ścisłą realizacją scenariusza. Dzięki tej błyskawicznej akcji polska armia wzbogaciła się o kilkaset samolotów i inny majątek wojskowy olbrzymiej wartości.

Front północny

W pierwszych dniach stycznia Niemcom udało się odbić z rąk polskich ważne miejscowości na północy Wielkopolski (m. in. Szubin). W Poznaniu postanowiono oddać zagospodarowanie tutejszego zwycięstwa innym, zaś Mieczysława Palucha (dążącego do zdecydowanego wypierania Niemców, często wbrew siłom zachowawczym w polskich władzach politycznych, zakładającym negocjacje i cierpliwe czekanie jako sposób na wolność), głównego architekta powstańczego sukcesu, odesłano do walk na trudnym froncie północnym. Paluch został szefem sztabu frontu północnego, przygotował i zrealizował zaskakujący dla Niemców plan odbicia Szubina (15.01.1919 r.) i Kcyni (3.02.1919 r.) – uniemożliwiając Niemcom wykonanie z Bydgoszczy ruchu okrążającego Poznań od północy i wschodu. Uznaje się dzisiaj, że były to jedne z najważniejszych bitew powstania wielkopolskiego.

„U pułkownika zameldował się w pierwszych dniach stycznia 1919 r. podporucznik Mieczysław Paluch. Wspaniały to był żołnierz (…) nie mogący znaleźć wspólnego języka z ówczesnym decydującym czynnikiem wojskowo-politycznym, a przede wszystkim z majorem Taczakiem. Paluch chciał się bić, a Poznań myślał o obronie. Bił się Grudzielski, do niego poszedł Paluch. Od razu ocenił pułkownik wartości Palucha i mianował go swoim szefem sztabu. Już pod Szubinem poznaliśmy męstwo Palucha, jego szybką orientację na polu walki i silną wolę” (Włodzimierz Kowalski, Wspomnienia dowódcy wągrowieckiego oddziału powstańczego [w:] Wspomnienia Powstańców Wielkopolskich, Poznań 1973, s. 151).

II powstanie śląskie

Grób mjr. Mieczysława Palucha na szkockiej wyspie Bute | Fot. ze zbiorów TPMMP

Po przegranym I powstaniu śląskim Wojciech Korfanty zabiegał u władz w Warszawie o przydzielenie do organizacji ruchu powstańczego na Śląsku Mieczysława Palucha. Po uzyskaniu zgody, od marca 1920 r. Paluch działał na Górnym Śląsku. Formalnie kierował Wydziałem Aprowizacyjnym Polskiego Komitetu Plebiscytowego, w rzeczywistości, wspólnie z Polską Organizacją Wojskową Górnego Śląska (POW GŚ), przygotowywał powstanie, które wybuchło w momencie, gdy siły bolszewickie podchodziły pod Warszawę i Niemcy uznali, że nie jest już potrzebny żaden plebiscyt, ponieważ nie będzie wolnej Polski. Sukcesy powstańców zupełnie zaskoczyły Niemców, niestety: zostały zatrzymane 25 sierpnia 1920 r. decyzją Komisji Międzysojuszniczej. Udało się jednak osiągnąć podstawowy cel: rozwiązano policję niemiecką i powołano „policję plebiscytową”. POW G.Śl. przestała istnieć, na jej miejsce została powołana Centrala Wychowania Fizycznego z kpt. Mieczysławem Paluchem na czele, konsekwentnie budującym struktury powstańcze.

Wolna Polska Cię nie docenia, majorze

Awansowany w 1922 r. do stopnia majora (ze starszeństwem od lipca 1919 r.), Mieczysław Paluch przeszedł do rezerwy. Nie znalazł ani uznania, ani pracy w Poznaniu. Przeniósł się do majątku Piwnice pod Toruniem, silnie związał się z Józefem Piłsudskim i z ruchem sanacyjnym (co zdaje się stygmatyzować M. Palucha w Poznaniu do dzisiaj), później został zarządcą majątku hr. Pszczyńskiego. Po wybuchu II wojny światowej przedostał się do Francji, zgłosił gotowość do służby w tworzonej polskiej armii; tam decyzją gen. Wł. Sikorskiego został uwięziony w obozie odosobnienia w Cerizay jako dawny zwolennik rządu J. Piłsudskiego.

Po ataku Niemców na Francję w 1940 r. został przetransportowany do Anglii i uwięziony z wieloma innymi oficerami polskimi, dawnymi współpracownikami lub choćby tylko zwolennikami marszałka J. Piłsudskiego na szkockiej Wyspie Węży (Bute). Ciężko znosił upokorzenie i doznaną niesprawiedliwość. Umarł zniewolony w obozie 18.07.1942 r., mając zaledwie 54 lata, i tam spoczywa do dzisiaj.

Z zapomnienia na Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan!

Wielokrotnie odznaczonemu (m.in. Orderem Virtuti Militari V klasy, Krzyżem Niepodległości z Mieczami, Orderem Odrodzenia Polski IV klasy, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi) Mieczysławowi Paluchowi kwiaty możemy złożyć tylko na symbolicznej płycie na cmentarzu trzemeszeńskim, Trzemeszno też nazwało jego imieniem nową ulicę. Nasz bohater jest patronem jednej z peryferyjnych uliczek na Os. Lotników w Poznaniu, jego imię nosiła też nieistniejąca już Szkoła Podstawowa nr 30 przy ul. Garncarskiej w Poznaniu.

Postać naszego bohatera została pokazana w filmach dokumentalnych: Zdobycie Ławicy, reż. J. Sidor, Mieczysław Paluch. Człowiek, powstaniec, dowódca, reż. J. Sidor, Poczta Polska zaś wydała okolicznościową kartę pocztową poświęconą majorowi Paluchowi (emisja w XII 2018 r.). Warte wspomnienia są publikacje T. Szeszyckiego: Zapomniani zwycięzcy, Dowódca mojego dziadka, Zwycięzcy spod Gniezna. Drukiem wyszły też wspomnienia żony M. Palucha: Niepokorny. Mieczysław Paluch we wspomnieniach J. Krauze, opracowane przez W. Namysła. Władze gminy Trzemeszno odnowiły miejsce pamięci poświęcone majorowi na trzemeszeńskim cmentarzu oraz nadały Mieczysławowi Paluchowi tytuł honorowego mieszkańca.

W 2016 r. w Poznaniu powstało Towarzystwo Pamięci Majora Mieczysława Palucha, które m. in. podjęło starania o sprowadzenie prochów majora Mieczysława Palucha do Polski i uroczyste złożenie ich na Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan w Poznaniu! Najważniejsze kroki w tej sprawie należą jednak do dysponenta grobu majora Palucha, polskiego Ministerstwa Kultury oraz władz Poznania, które decydują o pochówkach na tej nekropolii.

Wiesław Hernacki jest członkiem Towarzystwa Pamięci Majora Mieczysława Palucha.

 

Artykuł Wiesława Hernackiego pt. „Przemilczany bohater powstania wielkopolskiego. Rzecz o Mieczysławie Paluchu” znajduje się na s. 6 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Wiesława Hernackiego pt. „Przemilczany bohater powstania wielkopolskiego. Rzecz o Mieczysławie Paluchu” na s. 6 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W okresie zaborów Rosjanie walczyli nawet z przydrożnymi katolickimi krzyżami. Walka o krzyż trwa po dziś dzień

Odwiedzam groby na miejscowym cmentarzu. Myślę o tych, co polegli, umarli w wierze i o tych, o których Chrystus mówi, że są „jak groby pobielane” (Łk 11,44). Co znaczy krzyż dla jednych i dla drugich?

Katarzyna Purska USJK

Kilka lat temu w liceum, w którym pracowałam, młodzież zwróciła się do mnie z prośbą, abym dała im poświęcony krzyż, gdyż chcieliby go zawiesić na ścianie w swojej sali lekcyjnej. Ucieszyła mnie niezmiernie ich prośba, bo sama nie mogłam tego zainicjować. Dlaczego? Krzyże do szkolnych klas zakupiła niegdyś parafia, ale po wakacjach zniknęły i nikt nie potrafił mi powiedzieć, co się z nimi stało. Podczas spotkania katechetów z ks. proboszczem poruszyłam ten temat jako pilnie wymagający wyjaśnienia. Niestety ks. proboszcz nie zgodził się na podjęcie dalszych działań w tej sprawie, aby – jak uzasadnił – nie zadrażniać niełatwych stosunków ze szkołą… Podporządkowałam się tej decyzji, ale gdy uczniowie sami zwrócili się do mnie, z radością dałam im poświęcony krzyż, który przybili na ścianie klasy. Następnego dnia został zdjęty. Wysłałam ich z tym do dyrekcji. Otrzymali przyzwolenie pod warunkiem, że wszyscy koledzy w klasie zgodzą się na to, aby w pomieszczeniu wisiał krzyż. Zgodzili się wszyscy z wyjątkiem jednego i jednej nauczycielki, która miała lekcje w tej sali.

Młodzież przez szereg miesięcy codziennie podejmowała modlitwę w intencji, aby krzyż mógł zostać w ich klasie powieszony. Na koniec udało się. Niestety, nie na długo. Nieznani sprawcy wyrwali krzyż, zostawiając w ścianie głęboką dziurę. „Nie będziemy przecież, siostro, prowadzić wojny krzyżowej” – orzekła pani dyrektor.

„Walka z Krzyżem, jego symboliką i wymową jest tak dawna, jak samo chrześcijaństwo” – napisał ks. kard. prof. Stanisław Nagy („Wpis” nr 9, 24.09 –22.10.2019, s. 25–31) i przypomniał z najnowszej historii polskie batalie o krzyż. Wspomniał m.in. o wydarzeniach w Nowej Hucie.

W zamyśle władz komunistycznych Nowa Huta miała być miastem robotniczym, bez kościołów i krzyży. Toteż gdy 27.04.1960 r. w miejscu, gdzie miała być wzniesiona świątynia, na placu budowy postawiono krzyż, władze komunistyczne chciały go usunąć. W jego obronie stanęły najpierw mieszkające obok nowohuckie kobiety, a potem i mężczyźni. Wobec tysięcy manifestujących milicja użyła broni palnej, polała się krew.

W tym roku mija 40 lat od I pielgrzymki papieża Jana Pawła II do ojczyzny. Na pl. Zwycięstwa w Warszawie stanął wówczas ogromny krzyż, a obok niego on – polski Papież. Zaczęło się od Mszy św. sprawowanej pod krzyżem i modlitewnego wołania papieża na zakończenie homilii: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”. A potem cała pielgrzymka przerodziła się w wielką manifestacją Krzyża i Kościoła. „A potem był 13.05.1981 r. JP II padł od kuli zamachowca. Czyje to były kule?” – pytał kardynał („Wpis”, nr 9, 24.09 –22.10.2019, s. 25 –31). Czymże były te słowa i ten krzyż? Działalnością polityczną, instrumentalnym wykorzystaniem krzyża przez jego obrońców?

Kiedy doszło do katastrofy smoleńskiej w 2010 r., mieszkałam niedaleko Pałacu Prezydenckiego. Pamiętam nieprzebrane, coraz liczniejsze tłumy żałobników gromadzące się pod Pałacem Prezydenckim. Panowała niesamowita, przygnębiająca cisza. Wróciłam tam raz jeszcze wieczorem, gdy było już całkiem ciemno. Ludzi wcale nie ubywało. Jedni odchodzili, lecz przychodzili następni. Teraz jednak nie gromadzili się tak licznie przed pałacem, lecz – na placu Piłsudskiego (dawnym placu Zwycięstwa) – tam, gdzie kiedyś stał krzyż, pod którym Jan Paweł II celebrował pamiętną Mszę św. Dziś w tym miejscu stoi krzyż z betonu – pomnik pamiętnych wydarzeń z 1979 r. Właśnie wokół tego krzyża zebrali się ludzie. Dookoła stawiali płonące znicze – tak, że cały krzyż był jakby w ogniu – i odmawiali różaniec. Wzruszające, niezapomniane dla mnie przeżycie. Te płonące światełka i ten krzyż przypomniały mi jeszcze inny – układany z kwiatów na placu przy kościele św. Anny.

Ten „zakazany krzyż”, który opiewał Jan Pietrzak w swej pieśni z czasów stanu wojennego, był co chwila niszczony przez milicję i ZOMO, ale zaraz potem przybywali kolejni ludzie i tworzyli nowy… Dlaczego właśnie krzyż? Czy to była tylko manifestacja polityczna, czy coś więcej?

(…) Walka o krzyż trwa po dziś dzień. Szczególnie dramatycznie rozgrywała się w szkołach. Co jakiś czas wyrzucano go z klas, by znowu go przywrócić. Na fali solidarnościowych przemian uczniowie w Miętnem pod Garwolinem zawiesili krzyże we wszystkich pracowniach. W stanie wojennym władze zaczęły je usuwać. Na przełomie 1983 i 1984 roku uczniowie odważyli się wystosować w tej sprawie petycję do władz oraz podjęli liczne akcje protestacyjne. Poparli ich nauczyciele, rodzice, garwolińscy księża. Zastraszani, osaczani przez milicję, pozbawieni praw uczniowskich, niektórzy relegowani ze szkoły, nie poddali się i dalej walczyli o krzyż w Miętnem, a potem we Włoszczowej. Represje za obronę krzyży spotkały ich nauczycieli, a także bp Mariana Jaworskiego. Zagrożeni utratą pracy i środków utrzymania, niezłomni, związani z Solidarnością nauczyciele tworzyli tajne komisje, przed którymi wyrzuceni ze szkoły maturzyści mogli zdać maturę. Potem ci młodzi ludzie zostawali studentami Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie (znam taki przypadek z autopsji). Za kierowanie strajkiem zostali skazani dwaj księża katecheci – Andrzej Wilczyński i Marek Labuda. Dopiero w 1990 r. Sąd Najwyższy ich uniewinnił.

Przypomniałam sobie te fakty, gdy obejrzałam w internecie wideoklip, na którym młodzież zebrana w klasie, pod wodzą solisty śpiewała „Song o krzyżu”: „Nie chcemy krzyża, ten totem nam ubliża”. Na koniec podniesiony przez kolegów solista zdejmuje ze ściany drewniany krucyfiks.

Sprawdziłam. Autorem tego teledysku jest kabareciarz amator Maciej Kaczka vel Maciej Zimowski. „Przypadkiem” jest to klasa krakowskiego gimnazjum im. ks. kard. Karola Wojtyły. Salę klasową wynajął – jak twierdził – od dyrektora szkoły w zamian za zestaw książek do biblioteki. Podobno teledysk został nagrany w grudniu 2009 r. Pretekstem do tego miał być incydent, jaki miał miejsce w 2009 r. we Wrocławiu. Trójka licealistów z Zespołu Szkół nr 14 w specjalnym liście zwróciła się do dyrektora szkoły, aby usunął z niej symbole religijne. Być może ów teledysk zostałby zapomniany, gdyby nie sprawa krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego. „Brońcie krzyża!” – wołał papież do zgromadzonych pod Giewontem. Czym był ten krzyż dla ludzi, którzy byli przed nami? (…)

Odwiedzam groby na miejscowym cmentarzu. Na każdym wieńce, kwiaty i mnóstwo zniczy. Szczególnie dużo ich na grobach powstańców styczniowych i żołnierzy poległych za ojczyznę podczas kampanii wrześniowej w 1939 r. Myślę o tych, co polegli, umarli w wierze i o tych, o których Chrystus mówi, że są „jak groby pobielane” (Łk 11,44). Co znaczy krzyż dla jednych i dla drugich?

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Polskie krzyże” znajduje się na s. 7 i 8 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Polskie krzyże” na s. 7 i 8 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trzeba zmienić postkomunistyczną nadbudowę, zanim ona zmieni rząd/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 66/2019

Kilkusettysięczna armia żołnierzy Broniarza, dywizje docentów marcowych, profesorów mniej lub bardziej habilitowanych, rzesza artystów, noblistów, celebrytów to siła dysponująca ogromną „siłą ognia”.

Remis ze wskazaniem

Jan Martini

Po wyborach parlamentarnych w 2015 roku red. T. Lis powiedział, że do władzy doszła mniejszość. Miał rację – wyborcy PiS stanowią mniejszość, a władzę zawdzięczają premii od pana D’Hondta – belgijskiego matematyka, twórcy metody dzielenia mandatów w wyborach parlamentarnych.

Opinia ta została potwierdzona także w ostatnich wyborach – na PiS zagłosowało 8 051 935 osób, a na opozycję różnego autoramentu ponad 2 mln więcej. Posłanka Pomaska stwierdziła, że „te wybory były do wygrania” i miała rację. Gdyby poparcie PiS-u było o jeden procent mniejsze, wieloprzymiotnikowa koalicja („europejska”, „demokratyczna”, „polska”) wróciłaby do władzy i spełniłyby się oczekiwania tych, co marzą, aby „było tak, jak było”. Taki obrót sprawy przyjęto by też z najwyższym zadowoleniem zarówno na bezkresnych obszarach dawnego Związku Radzieckiego, jak i w centrach decyzyjnych Unii Europejskiej.

Nie ma wątpliwości, że wzajemne zdolności koalicyjne „konserwatywnych liberałów”, „lewicowych demokratów” i „chrześcijańskich ludowców” wynikają z ich wspólnych korzeni i zbieżności celów.

Być może ojcowie czy dziadowie obecnych polityków w przeszłości razem walczyli o utrwalenie władzy ludowej, a nic tak nie łączy jak np. picie z jednej manierki podczas obławy na bandy leśne. Ale o tych zaszłościach mogą wiedzieć tylko najstarsi górale lub poeta, który pamięta…

Głosowanie nad wotum zaufania po orędziu premiera pokazało, że faktycznie w parlamencie są jedynie dwie partie – PiS i antypis. Oprócz wszystkich posłów Zjednoczonej Prawicy „za” głosowało tylko dwóch parlamentarzystów z KO. Przypominało to głosowanie z grudnia 2016 roku nad ustawą budżetową. Wówczas zdolny poseł Szczerba zorganizował pucz – zablokowano mównicę sejmową, zaprzyjaźniona stacja telewizyjna skrzykiwała ludzi na „majdan”, niejaki Diduszko brawurowo odegrał rolę trupa (zdjęcie „ofiary reżimu” obiegło cały świat), a we Wrocławiu w „blokach startowych” czekał Donald Tusk, by „ratować Ojczyznę”. Dzięki zimnej krwi marszałka Kuchcińskiego i pomocy DWÓCH (tylko!) posłów Kukiza budżet zdołano uchwalić (opozycja orzekła, że budżet jest nielegalny, a my cały 2017 rok przeżyliśmy z nielegalnym budżetem, czego nawet nie zauważyliśmy).

Mimo, że gniewni antysystemowcy od Kukiza głosowali zazwyczaj tak samo jak totalsi, uważaliśmy ich za „naszych”, bo w dyskusjach telewizyjnych potrafili przemówić ludzkim głosem (co dzisiaj już im się nie zdarza). Nigdy też nie traktowaliśmy ich jako fragmentu postkomuny i długo utrzymywały się nadzieje na koalicję z tym ugrupowaniem. Niestety kordon sanitarny wokół PiS (ZP) okazał się nie do pokonania. Nadzieje związane z Konfederacją jako koalicjantem rozwiały się znacznie szybciej i dziś już nie ma wątpliwości, że do antypisu dołączył czwarty element – czyli tzw. ideowa prawica (jak o sobie mówią konfederaci).

Na wezwanie aktorów ludzie przestali świrować i poszli na wybory, aby odsunąć PiS od władzy. W niektórych dzielnicach Poznania frekwencja sięgała 85% – nie głosowały jedynie matki w połogu i sparaliżowani starcy przykuci do łóżek.

Z pewnością sytuację w Polsce wnikliwie obserwują różne służby mniej lub bardziej zaprzyjaźnione. Wniosek dla wszystkich jest oczywisty – lewica wyczerpała już wszelkie rezerwy, a jedyną metodą odsunięcia od władzy dziś rządzących jest „dopompowanie” Konfederacji.

Ponieważ ugrupowanie to nie może liczyć na głosy ze środowisk postkomunistycznych, szansą są transfery rozczarowanych wyborców PiS, zarzucających rządzącym „wyprzedaż wartości na rzecz czystego, bezideowego technokratyzmu, jałowego trwania u władzy”.

Aby trwać u władzy, politycy PiS zrobili naprawdę dużo – udało im się pozyskać ok. 3 mln nowych wyborców, równocześnie tracąc na rzecz Konfederacji prawdopodobnie ok. miliona. Ideowi konserwatyści sądzą, że Konfederacja lepiej wypełni ich oczekiwania. Nie chcą oni 500+ ani trzynastej emerytury, ale chcą walki ideologicznej: „Bezwzględnie i stanowczo żądam wreszcie i natychmiast asertywności! Kompletny brak asertywności obecnej władzy jest oczywistym efektem przyjęcia taktyki umizgów do centrowego elektoratu (z natury pacyfistycznego, aideowego, technokratyczno-socjalnego i bardzo labilnego etycznie). Stąd to paniczne unikanie wszelkich konfliktów ideowych (…) Brak asertywności musi w końcu skutkować ostatecznym zniechęceniem najbardziej twardego i ideowego elektoratu! I wtedy PiS zostaje z niepewnym i labilnym mitycznym centrum, stając się jednocześnie jego aideowym zakładnikiem!”

Takie odczucia są często spotykane wśród ludzi zniechęconych do „dobrej zmiany”.

Atak z flanki

Mimo ogromnej sympatii, jaką cieszy się piękny Marsz Niepodległości organizowany przez Ruch Narodowy, konfederaci jako całość głoszą tak pomieszane i dziwaczne poglądy, że nie sposób traktować poważnie ich programu, czy raczej programów, bo liczni liderzy ugrupowania zdają się mieć swoje indywidualne programy. Co gorsza, są one nie tylko sprzeczne ze sobą, lecz wręcz wykluczające się. Na przykład – nie sposób pogodzić ortodoksyjnego katolicyzmu z zoologicznym (mówiąc Michnikiem) turboliberalizmem.

Przypadkowo poznałem idee, które zainspirowały charyzmatycznych ekonomistów Konfederacji. W zespole, którym kierowałem, miałem muzyka – członka amerykańskiej partii libertariańskiej. Od niego dostałem publikacje Instytutu Katona (Cato Institute), prace Ayn Rand i Ludwiga von Misesa – twórcy austriackiej szkoły ekonomicznej, który jest naczelnym guru libertarian. Ayn Rand (Alissa Rosenbaum, ur. 1905 w Petersburgu) w książce pt. The Virtue of Selfishness pochwala egoizm jako siłę wyzwalającą energię ludzką – to dzięki niemu wyszliśmy z jaskiń i polecieliśmy na Księżyc. Równocześnie piętnuje tłamszący inicjatywę i demoralizujący altruizm (nie wspominając już o „rozdawnictwie”). Prace ideologów libertarianizmu amerykańskiego przy „pierwszym czytaniu” wydają się być całkiem logiczne, spójne i bardzo przekonujące. Później następuje krytyczna refleksja i zaczyna się dostrzegać pewne mielizny. Np. wiadomo, że 2% mieszkańców planety jest w stanie wykarmić, ogrzać i napoić całą resztę. Tej reszty (zbędnej) nie można jednak poddać eutanazji, bo ci ludzie (98%) są potrzebni jako konsumenci. Ale co warci są konsumenci z zerową siłą nabywczą? Mogą oni co najwyżej zatańczyć, zagrać czy świadczyć usługi erotyczne producentom.

Mechanizmy, które proponują teoretycy austriackiej szkoły, prowadzą niechybnie do sytuacji, w której jeden człowiek może zostać właścicielem całego świata. Poniekąd tak właśnie się dzieje – już obecnie 1% ludzi posiada 50% dóbr światowych. Mój krajan (choć nie rodak) – Ludwig von Mises urodził się we Lwowie w 1881 roku, a jego pradziadek otrzymał patent szlachecki z rąk cesarza Franciszka Józefa I („von Mises” znaczy „od Mojżesza”).

Nietrudno zauważyć, że idee teoretyków skrajnego liberalizmu stoją w zasadniczej sprzeczności z katolicką nauką społeczną („jeden drugiego brzemiona noście” – św. Paweł).

Wspólne minimum programowe liderów Konfederacji można sprowadzić do kilku punktów – niechęć do płacenia podatków i rozbudowanego państwa socjalnego, zbędność biurokracji (urzędnicy przejadają nasze pieniądze), niezgoda na socjalizm, który rzekomo chce wprowadzić PiS, i szkodliwość sojuszu z USA, gdyż powinniśmy mieć własną silną armię (jak ją zbudować przy szczątkowych podatkach – nie wyjaśniono). Ponadto „wolnościowcom” nie podoba się „zmiana klęczników” z Berlina i Brukseli na Waszyngton. Ich zdaniem „egzotyczny” sojusz z „odległym państwem” nie daje gwarancji bezpieczeństwa (czego już doświadczaliśmy w historii). Należy szukać sojuszników bliżej. Powinniśmy zatem wystąpić z Unii Europejskiej i NATO, a zamiast „wisieć” na sojuszu z USA – prowadzić politykę wielowektorową – taką jak Węgry czy Turcja. Być może przywódcy „ideowej prawicy” nie zdają sobie sprawy, że żaden z tych krajów nie leży między Rosją a Niemcami (nawet nie graniczy z nimi!), a Turcja ma potężną armię.

Zdaniem polityków Konfederacji, Centralny Port Komunikacyjny jest potrzebny Amerykanom do sprowadzania „wojsk okupacyjnych”. Dlatego Janusz Korwin-Mikke uważa pomysł za głupotę (czy przekonał go Trzaskowski, że będziemy mieć piękne lotnisko w Berlinie?), a Grzegorz Braun obawia się, że przy okazji budowy CPK Izrael zbuduje sobie swoją infrastrukturę na terenie Polski. Reżyser chyba wykrakał, bo wkrótce po jego wypowiedzi ukazała się informacja w mediach, że Izrael będzie pomagał nam przy tej inwestycji. Jako monarchista Grzegorz Braun „chce być poddanym, a nie obywatelem”. Jednak podczas spotkania w Poznaniu nie był w stanie dać przekonującej odpowiedzi na moje pytania, „kto powinien być królem” i czy nie obawia się, że króla podstawi nam KGB.

Naczelny ideolog Konfederatów – Janusz Korwin-Mikke jest przeciwnikiem polityki socjalnej, wychodząc z założenia, że każdy jest kowalem własnego losu, a ludzie zdolni, energiczni i zaradni dadzą sobie radę w życiu (słabi i niezaradni powinni udać się „na drzewo”?).

Sam jest zaradny, bo znalazł sobie doskonały sposób na życie – jako lider niszowych partii prosperuje znakomicie, mając pracę lekką, ciepłą i czystą. W każdych wyborach na jego formację głosują młodzi, a partia uzyskuje 3% głosów. Po czterech latach ci, którzy głosowali na JKM, wyrastają i odchodzą, ale przychodzą nowe „koty”, i tak to się kręci od 30 lat.

Politycy Konfederacji widzą proste rozwiązania nawet najtrudniejszych problemów. Zdaniem Korwin-Mikkego receptą na uzdrowienie służby zdrowia jest pozbycie się urzędników z placówek medycznych („zaoszczędzone pieniądze dać lekarzom i pielęgniarkom”). Nie znajduje uznania u JKM praca recepcjonistek przyjmujących telefony i umawiających wizyty, nie mówiąc już o ludziach sprzątających, wymieniających żarówki, płacących za prąd itp.

Poseł Winnicki równie prosto widzi rozwiązanie problemu zakazu aborcji: „Mieli rząd, Sejm, Senat, prezydenta – wystarczyło tylko podpisać ustawę”. Pomijając już uliczne awantury i wycie światowych autorytetów nad „drastycznym ograniczeniem praw kobiet”, wejście na „pole minowe”, jakim jest tematyka aborcyjna, wiązałoby się z ryzykiem przegrania wyborów (według wewnętrznych sondaży, „ruszenie” tematu aborcji spowodowałoby znaczne „tąpnięcie” poparcia dla partii). Prezes był widziany, jak przystępował do komunii w jednym z kościołów, co zdaniem rygorystycznych katolików było świętokradztwem, gdyż ma on na sumieniu życie nienarodzonych. Ale gdyby Kaczyński dał sobie odebrać władzę, byłby to jego najstraszliwszy grzech, gorszy od „krwi niewiniątek na jego rękach”, bo chyba wszyscy sobie zdają sprawę, że utrzymanie władzy jest niezbędnym warunkiem naprawy państwa.

Pomimo „rozdawnictwa” i świetnych wyników gospodarczych, sondaże w zasadzie się nie zmieniają, a siły PiS-u i antypisu są mniej więcej równe.

Nasuwa to pewną refleksję. Niemal cały osiemnasty wiek dyplomacja carska pracowała nad rozkładem Rzeczpospolitej, utrzymując równowagę dwóch walczących ze sobą stronnictw. Stronnictwo słabnące otrzymywało szybką pomoc. Dobrze byłoby, żeby ludzie władzy i obojga opozycji (totalnej i nietotalnej) w walce politycznej nie przekraczali granicy, za którą zaczyna się szkodzenie państwu. W Wielkiej Brytanii siły zwolenników i przeciwników brexitu są dokładnie takie same. Stabilny, funkcjonujący wiele stuleci system polityczny uległ załamaniu. Kraj jest sparaliżowany i grozi mu secesja Szkocji. Podobnie sytuacja wygląda w Stanach Zjednoczonych. Tak się złożyło, że właśnie te kraje były najbardziej zdeterminowane w powstrzymywaniu komunizmu. Czyżby Rosjanie wciąż korzystali ze swoich osiemnastowiecznych doświadczeń?

Kłopoty z nadbudową

Zdaniem środowisk opiniotwórczych i licznych autorytetów, Polska „nie przepracowała Oświecenia”.

Mimo trwającej wiele dekad pracy Urbana i Michnika, w kraju wciąż kult katolicki jest żywy, co oczywiście jest naganne i wymaga naprawy. Być może potrzebna będzie pomoc zewnętrzna, bo zakres zmian powinien być duży – wręcz rewolucyjny.

Ponieważ zaś każda rewolucja zaczyna się od słowa, Polki i Polacy (a także wciąż nieliczni Polacy-obojnacy) są już świadkami rewolucji w obszarze języka. Te neologizmy i dziwolągi słowne związane z dowartościowaniem „dyskryminowanych” kobiet wciąż nas jeszcze rażą, ale wkrótce przywykniemy do zdań typu „weganki i weganie ryzykując, że staną się anorektyczkami i anorektykami, walczą o klimat i postęp, stając się kontynuatorkami i kontynuatorami sowietek i sowietów”.

Ideologiczna agresja, jaką siły postępu zamierzają przeorać nasz kraj, oczywiście nie ograniczy się do języka. Tej agresji trzeba się przeciwstawiać, ale wchodząc w ostry konflikt ideologiczny, ryzykuje się przegraną – nadbudowa to obszar, na którym „świat postępu” ma przewagę. Kilkusettysięczna armia żołnierzy Broniarza, dywizje docentów marcowych, profesorów mniej lub bardziej habilitowanych, rzesza artystów, noblistów, celebrytów – to siła dysponująca ogromną „siłą ognia”. To dzięki nim PiS przy znakomitych wynikach gospodarczych, zamiast 80% poparcia uzyskał tak mierny wynik. A ilu my mamy żołnierzy? Dlatego Kaczyński stara się unikać konfrontacji na polu, które usiłuje narzucić mu przeciwnik. W tej sytuacji postawienie na „michę” – wzrost zamożności – jest słuszne.

PiS skoncentrowany na bazie ma osiągnięcia bezsporne – Polacy żyją dostatniej, kraj się bogaci, a związek suwerenności z bogactwem kraju i zamożnością społeczeństwa nie ulega wątpliwości. Działania na rzecz rozwoju gospodarczego i likwidacji ubóstwa nie wywołują takich negatywnych emocji, jak próby ingerencji na obszarze nadbudowy. Konsekwentna, wieloletnia praca Jarosława Kaczyńskiego nad zwiększeniem podmiotowości Polski zaczyna przynosić efekty – dziś już nikt nie powie, że „Polska straciła szansę, żeby siedzieć cicho”.

Ponieważ jednak baza czerpie energię z nadbudowy, w dłuższej perspektywie nie da się uniknąć napięć społecznych wynikających z walki ideologicznej, którą trzeba będzie podjąć. Wiemy, że łatwo nie będzie, bo Krystyna Janda zapowiedziała – „nie oddamy wam kultury”.

Aktorzy – ulubieńcy tłumów – cieszą się estymą (chyba przecenioną) i uwierzyli, że mają coś istotnego do powiedzenia, ale najlepiej wychodzi im, gdy mówią nieswoje teksty. Niestety czasem artykułują swoje przemyślenia.

Oczywiście nie tylko aktorzy źle czują się w Polsce rządzonej przez „dyktaturę populistów – „inni artyści też mają powody do niezadowolenia, a już szczególnie cierpią twórcy pochodzenia żydowskiego. Agnieszka Holland skarżyła się, że gdy przyjeżdża ze świata do kraju, to czuje się, jakby „wchodziła do pokoju, w którym ktoś puścił bąka”.

Podobne odczucia ma jej ziomek – malarz Wilhelm Sasnal: „Problem polega na tym, że w Polsce jesteś w pokoju z paskudnym widokiem i jeszcze musisz znosić bekanie i pierdzenie rodaków, którzy w nim z tobą siedzą. (…) Żyjemy w kraju, w którym ciemnota zaserwowała sobie i nam dyktaturę ciemniaków”. Zdaniem malarza, sprawcą wszelkiego zła jest Kościół – „to instytucja, która psuje kraj bardziej niż cokolwiek innego”.

Chyba wszystkich jednak przebił muzyk Michał Urbaniak: „Sytuacja jest trudna i bardzo radykalna. Myślę sobie czasem, czy rozbiory nie były najlepszym rozwiązaniem wobec tego kraju i mówię to z całą odpowiedzialnością”. Do tych szokujących słów wybitnego muzyka podchodzę ze zrozumieniem, gdyż znam problemy saksofonistów. Pewien znajomy wirtuoz tego instrumentu powiedział mi, że podczas gry czuje, jak wskutek drgań mózg obija mu się o czaszkę (szczególnie przy niskich tonach) i potem trudno mu się skupić. Urbaniak wcześniej grał na skrzypcach, ale na nieobojętnym dla mózgu saksofonie gra już 50 lat.

Rząd Beaty Szydło podjął nieudaną próbę pozyskania przychylności środowiska artystycznego – przywrócono ulgę podatkową dla artystów na koszty uzysku. Chodzi o to, że twórcy, wynagradzani głównie w formie umowy o dzieło, aby uzyskać dochód, muszą najpierw ponieść koszty (kupić farbki, struny, kalafonię), które to wydatki można następnie odliczyć od podatku. Taka zasada funkcjonowała od czasów PRL aż do rządów ludzi Platformy Obywatelskiej, którzy szukając rezerw, słusznie założyli, że oskubani artyści się nie obrażą (pierwszą wpadką Małgorzaty Kidawy-Błońskiej była deklaracja, że rząd KO „przywróci ulgę podatkową na koszty uzysku dla artystów”, a ulga ta już była przywrócona przez rząd PiS).

Przyszli socjologowie będą badać dziwaczną niechęć, czy wręcz nienawiść środowisk artystycznych do rządów PiS. Czy jest to owczy pęd, obawa przed ostracyzmem środowiska, czy jakieś przekonania polityczne (w co trudno uwierzyć)?

Sądzę, że wynika to raczej z nadzwyczajnej zdolności wykrywania powiewów wiatru historii, bo artyści mają znakomite rozeznanie, gdzie są frukta – jak należy pisać, jak malować, jakie filmy tworzyć. Może twórcy zmienią nastawienie, gdy zorientują się, że rządów PiS nie da się przeczekać?

Ale lepiej będzie, jak środowisko niepodległościowe wytworzy własne kadry. Należy to zrobić możliwie szybko, bo proces ten wymaga lat, a czasu jest niewiele. Trzeba zmienić obecną postkomunistyczną nadbudowę, zanim ona zmieni rząd.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Remis ze wskazaniem” znajduje się na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jana Martiniego pt. „Remis ze wskazaniem” na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Do dziś nie ukarano sprawców zabójstwa Jarosława Ziętary. Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku

W latach 90. każdy, kto cieszył się wsparciem służb, zarabiał i bardzo szybko się bogacił. Ci, którzy odważyli się choćby zauważyć nieprawidłowości, byli narażeni na prawdziwe niebezpieczeństwo.

„Proces ochroniarzy” to potoczne sformułowanie odnoszące się do toczącej się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu sprawy, w której oskarżonymi są dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis. Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary.

Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia br., a kolejne zaplanowano już na cztery pierwsze miesiące 2020 roku. W sumie odbyło się 15 posiedzeń. Dwukrotnie sąd wyłączył jawność, a jedną rozprawę odwołano.

Zeznawało ponad dwudziestu świadków. Wezwanych osób było więcej, jednak z różnych powodów nie zgłosili, a wśród nieobecnych należy wymienić twórcę Elektromisu Mariusza Ś. Wszystkie rozprawy śledzą dziennikarze z poznańskich mediów, obserwatorem jest również Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Adwokat oskarżonych, Wiesław Michalski, zwracał się do sądu o wyłączenie jawności sprawy dowodząc, że świadkowie zeznający w tej sprawie przyznają, że wiedzę o niej czerpią z mediów. Zdaniem mecenasa informacje zawarte w relacjach dziennikarzy opatrzone są dodatkowo komentarzami autorów, a to może mieć wpływ na zeznania świadków. Ponadto dwóch poznańskich dziennikarzy, również na wniosek obrony, miało zasilić listę świadków. Skutkowałoby to tym, że do momentu przesłuchania ich przed sądem nie mogliby oni obserwować rozpraw, a tym samym informować o nich opinii publicznej. W takiej sytuacji znalazł się red. Krzysztof M. Kaźmierczak, który od 27 lat walczy o wyjaśnienie tej straszliwej zbrodni. Kaźmierczak został wezwany jako świadek dopiero w kwietniu 2019 r. i do tego czasu nie mógł uczestniczyć w rozprawach.

W tym miejscu warto potwierdzić, że w zdecydowanej większości świadkowie, pytani przez sędziego Sławomira Szymańskiego, skąd znają sprawę Ziętary, przyznają, że głównie z mediów. Tylko jeden świadek stanowczo stwierdził, że nic o śmierci dziennikarza nie wie i nigdy o niej nie słyszał. Był to 78-letni Walerian P., który wyjechał z Polski już w 1963 roku, mieszka w Niemczech, a do Polski przyjeżdża głównie w interesach. Był związany z polskimi firmami odzieżowymi, z których większość już nie istnieje, ale on sam do dziś związany jest z branżą tekstylną.

Tu warto dopowiedzieć, że według poznańskich mediów, Walerian P. był bohaterem artykułu autorstwa zamordowanego dziennikarza, który ukazał się na łamach tygodnika „Wprost” na początku lat 90. (…) Wspomniany tekst, jak donoszą poznańskie media, zahaczał o interesy służb specjalnych i świadek miał zabiegać o sprostowanie, które ostatecznie ukazało się w tygodniku, zredagowane pod nieobecność Ziętary i bez jego wiedzy. Jarosław Ziętara odszedł z redakcji.

Zbrodnia

Ponad 27 lat temu, 1 września 1992 roku przed dziewiątą rano, wyszedł ze swojego mieszkania na ulicy Kolejowej, na poznańskim Łazarzu 24-letni dziennikarz Jarosław Ziętara. Wyszedł do pracy, do redakcji w ówczesnej „Gazecie Poznańskiej”. Dystans niecałych 2 km miał pokonać pieszo. Tego dnia jednak nie dotarł do pracy. Do dziś nie odnaleziono ciała mężczyzny. W roku 1999 został sądownie uznany za zmarłego. Jego symboliczny grób znajduje się w Bydgoszczy. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca, zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu.

Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku. Śmierć Ziętary miała związek z jego pracą dziennikarską, pomimo młodego wieku i kilkuletniego dopiero stażu w zawodzie. Pytanie o morderców i zleceniodawców tej zbrodni to jednak nie wszystko. Jarosława Ziętarę uprowadzono 1 września, a według świadka w procesie zamordowano go dopiero po trzech dniach. Trzy dni od porwania do śmierci to bardzo dużo czasu. Komu i po co były one potrzebne? A może była szansa na uratowanie dziennikarza? Czy rzeczywiście zabicie młodego człowieka, znęcanie się nad nim było jedynym sposobem, by uratować czyjeś interesy? W listopadzie br. Prokuratura Krajowa, Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie podała, że umorzyła postępowanie w sprawie zabójstwa Ziętary wobec niewykrycia sprawców. Innymi słowy, nie można postawić zarzutu morderstwa, bo człowiek, który zadał śmiertelny cios Jarkowi, nie żyje. Miał to być rosyjskojęzyczny gangster. Śledczy umorzyli również postępowanie wobec nieżyjącego ochroniarza Elektromisu Romana K.

Równolegle od 2016 roku toczy się proces przeciwko Aleksandrowi G., byłemu senatorowi oraz twórcy pierwszych kantorów w Polsce. W Sądzie Okręgowym w Poznaniu zarzuca się Aleksandrowi G. podżeganie do zabójstwa dziennikarza i te rozprawy również zostaną wznowione w styczniu 2020 roku. (…)

Proces ochroniarzy to nie tylko historia tragicznych losów poznańskiego dziennikarza, ale swoista kronika współpracy esbeków, milicjantów, zomowców, ormowców, a także prokuratorów z cinkciarzami, kierowcami przywożącymi towary z zagranicy, mechanikami czy blacharzami samochodowymi itp., których dotknęły zmiany 1989 roku. Część funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, która albo została zweryfikowana negatywnie, albo w ogóle nie poddała się weryfikacji, zaczęła tworzyć firmy ochroniarskie. Inni podjęli współpracę z holdingiem Elektromis, a ich błyskotliwe, często bardzo krótkie kariery zawodowe wybrzmiewają na sali sądowej. Pomimo braku kwalifikacji obejmowali znaczące funkcje w firmie, a po kilku latach bywało, że trafiali do więzienia, ale za sprawy niekoniecznie związane z działalnością holdingu. Powstające w latach 90. firmy ochroniarskie zasilili dodatkowo młodzi sportowcy trenujący wszelkiej maści sztuki walki – od klasycznego boksu przez judo po kickboxing – w klubach dawnej Milicji Obywatelskiej, a po 1989 roku – Policji.

Zeznania świadków procesu ochroniarzy pokazują jak na dłoni, że w latach 90. każdy, kto cieszył się wsparciem służb, zarabiał i bardzo szybko się bogacił. Ci, którzy odważyli się choćby zauważyć nieprawidłowości, byli narażeni na prawdziwe niebezpieczeństwo. Jarosław Ziętara starał się dokumentować i obnażać nielegalne interesy okresu transformacji ustrojowej Polski. Został – według prokuratury – uprowadzony i zamordowany.

[Z] otoczenia oskarżonych w obu procesach płyną sugestie, że Jarosław Ziętara być może żyje, tylko zmienił tożsamość. Jednak ten wątek został wykluczony i nie ma mowy, by dziennikarz żył i przez 27 lat nie dał znaku życia bliskim. Ponadto siedem osób związanych ze sprawą Ziętary poniosło gwałtowną śmierć w zagadkowych okolicznościach.

Ta pamiętna, tajemnicza i tragiczna sprawa wciąż pozostaje otwarta. Temida wydaje się nie tylko ślepa, ale i bezradna. Mimo wszystko pokrzepiająca jest świadomość, że są ludzie, którzy mimo upływu lat mają nadzieję i determinację w dążeniu do sprawiedliwości. Przed nami kolejne procesy. Wciąż istnieje szansa na poznanie prawdy.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Proces ochroniarzy – podsumowanie roku 2019” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Proces ochroniarzy – podsumowanie roku 2019” na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niemcy dopuszczali się świadomego ludobójstwa w zachodniej części Polski w pierwszych miesiącach II wojny światowej

Nieprzypadkowo ludobójstwo to, zakrojone na znacznie szerszą skalę, nazywano „Intelligenzaktion”. Była to zemsta za międzywojenną polonizację tych ziem przede wszystkim przez polską inteligencję.

Dariusz Brożyniak

Ludzi zwyczajnych Niemcy uznawali, co najwyżej, za ewentualne źródło taniej siły roboczej dla Rzeszy. Ważniejsze jednak było, wobec konieczności ponownego zniemczenia zdobytego terenu , pozbycie się szerzej rozumianej elity, a więc w ogóle warstwy posiadającej zdolności przywódcze, organizacyjne czy kierownicze. Używano więc określenia „polska warstwa przywódcza”, zdając sobie sprawę z jej możliwości tworzenia ruchu oporu i podtrzymywania ducha i świadomości narodowej. Mordowano zatem głównie księży katolickich, dalej kadrę profesorską, studentów, harcerzy, uczniów, społeczników i przedstawicieli wszelkich zawodów społecznego zaufania, jak lekarzy, prawników, nauczycieli, oficerów, urzędników, dziennikarzy, pisarzy, artystów, kupców.

Mordowano bestialsko, nad dołami śmierci, strzałem w tył głowy lub z broni maszynowej, a także gazowano po drodze w transportowych samochodach. Wytworzono w tym pierwszym okresie wojny jakby doświadczalny poligon sposobów zadawania śmierci, których schemat zaczął się powtarzać w kolejnych miejscach, najczęściej w sporych lasach.

Doświadczenie z późniejszym ludobójstwem sowieckim stało się inspiracją do coraz częstszego nazywania obecnie tych aktów bestialstwa kolejnymi „Katyniami”. Mamy więc „Katyń pomorski” w Lasach Piaśnickich, gdzie ocenia się ilość ofiar jednostek SS i Selbstschutzu do 14 tysięcy, czy „Katyń Zachodu” w wielkopolskich Lasach Palędzko-Zakrzewskich, gdzie dopuszcza się liczbę porównywalną, tj. około 13 tysięcy.

W jednym się jednak niemiecki agresor nie mylił: w ocenie zdolności organizacyjnych polskiego narodu do stawiania nawet biernego oporu, nawet w sytuacji beznadziejnej i nawet jedynie dla przechowania świadectwa. I tak ludność miejscowa liczyła skrupulatnie transportowe samochody, co w Poznańskiem zaznaczano potajemnie nawet w książeczkach do nabożeństwa, liczono strzały, przypadkowi świadkowie potrafili wypatrzyć pod plandekami ciężarówek zmaltretowanych torturami ludzi z rękami powiązanymi drutem kolczastym.

Ci sami Niemcy potrafili za parę lat, w 1943 roku, poruszając światową opinię publiczną i Międzynarodowy Czerwony Krzyż, odkryć z przerażeniem… ten właściwy, sowiecki Katyń. 22 tys. ludzi też powiązanych drutem kolczastym, też z otworami po kuli w potylicach… i też kwiat polskiej elity.

Dzięki zaangażowaniu miejscowych władz samorządowych, a przede wszystkim Stowarzyszenia Miłośników Dopiewca „Sami Swoi”, gminy leżącej w obszarze Lasów Palędzkich, udało się ustalić, ciągle bez zaangażowania badawczego IPN i udziału Państwa, niektóre miejsca kaźni i utworzyć miejsca pamięci: Pomnik Studentów, Kwaterę Siedmiu Grobów, Mogiłę Duchownych i Mogiłę – Miejsce Zapomniane. Własnymi siłami społeczników utwardzono leśne drogi i wykonano oznaczenia kierunków dotarcia na obszarze dojazdowym z sześciu aż miejscowości, ustawiając dodatkowo informacyjne tablice. W 1944 roku Niemcy tu jeszcze zdążyli zatrzeć ślady swej zbrodni na więźniach, także wielkopolskich powstańcach, dowożonych ciężarówkami z poznańskiego Fortu VII – od dwóch do pięciu ciężarówek dziennie, po 35 osób w każdej. Dokonali ekshumacji, ułożyli stosy i palili ciała, a popioły rozsypywali w lesie. Nowoczesna aparatura geofizyczna, pośpiech Niemców, ujednolicony system rejestracji więźniów HOLLERITH (przenoszący dane ze znormalizowanej Karty Więźnia na karty perforowane – przejęty później przez IBM), a współcześnie wysokiej klasy specjaliści z IPN – to daje ciągle nadzieję na kolejne identyfikacje ofiar i godną pamięć. Po październikowym, rocznicowym, uroczystym Marszu Pamięci z Zakrzewa do Kwatery Siedmiu Grobów usunięto jednak natychmiast wszystkie kwiaty i znicze!!!

Mija 80 lat od tego „prapoczątku” niemiecko-austriackiej zbrodni, bo niezłomny polski duch doprowadził zbrodnię „Intelligenzaktion” do rozmiaru wymagającego wybudowania specjalnego obozu śmierci w Mauthausen o kilkudziesięciu podobozach, w których to, przed ostateczną zagładą, wykorzystano głównie polskie siły twórcze w rozlokowanej w ten sposób ogromnej fabryce zbrojeniowej. Tak powstał i „Drugi Katyń” – z najstraszniejszym alpejskim Ebensee i największym St. Georgen-Gusen, a wszystko w jakże przecież małej Austrii.

W ostatnich dniach w tejże Austrii trwają nagłe rozmowy rządowe z Mauthausen Memorial wobec prawdopodobnego odkrycia kolejnego, tym razem podziemnego obozu koncentracyjnego, o którym była mowa w części I artykułu („Wielkopolski Kurier WNET”, 65/2019). Polska zupełnie nie jest na to przygotowana, skoro poprawa technicznego błędu, odwrócenie kolorów polskiej flagi w folderze wydawanym przez MSZ, trwała rok z okładem. Do tej pory nie skorzystano z możliwości dostępu do wspomnianych już także archiwów miasta Linz oraz huty Voestalpine. W warszawskich Palmirach odbyło się jednak seminarium na szczeblu rządowo-ministerialno-międzynarodowym, gdzie podejmowano strategiczne decyzje właśnie w kwestiach austriackich upamiętnień. Czy wzięły w nim udział osoby dysponujące szczegółową wiedzą – dochodzą informacje budzące uzasadnione wątpliwości.

Polskie ofiary ciągle wołają o odkrycie, godny pochówek i upamiętnienie, w jakże licznych jeszcze miejscach i po dziesięcioleciach zaniedbań.

„Polskie Katynie” wołają przynajmniej o wspomnienie podczas oficjalnych Apeli Poległych. A trzeba się spieszyć, bo mamy przecież do czynienia z ostrą kampanią postprawdy i celowego odwracania koła dziejów. Na naszych oczach w Europie Zachodniej, ale i w Stanach Zjednoczonych następuje zmiana narracji o II wojnie światowej.

Nieodwołalnie odchodzi pokolenie bezpośrednich świadków, a ci, którym prawdę przekazywano z pierwszej ręki, też już są w swej jesieni życia.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” cz. II znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, a tekst tegoż autora pt. „Polska polityka upamiętnień kuleje” na s. 1 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” cz. II na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów

Idzie o to, jaka ma być Polska, na jakich wartościach ma się opierać!” Mocne słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego w 80-lecie zburzenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu.

Jolanta Hajdasz

Z inicjatywy Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu 9 listopada w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu odbyła się ekspiacyjna Msza św. za profanację, jaką było zburzenie przez Niemcy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w październiku i listopadzie 1939 roku.

W homilii abp Stanisław Gądecki przypomniał tragiczne i przerażające dla ówczesnych mieszkańców Poznania okoliczności zburzenia Pomnika oraz podkreślił, że także dzisiaj są ludzie, dla których odbudowany pomnik byłby „niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha”.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podczas modlitwy ekspiacyjnej w 80. rocznicę zburzenia przez hitlerowców Pomnika Wdzięczności przypomniał, że obecne władze Poznania, którego prezydentem jest Jacek Jaśkowiak, „blokują odbudowę pomnika”. „Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów. Krótko mówiąc, idzie o to, jaka ma być przyszła Polska, na jakich wartościach ma się opierać” – mówił abp Gądecki.

Metropolita poznański przypomniał, że monument poświęcony w 1932 r. przez kard. Augusta Hlonda był wotum wdzięczności za odzyskanie przez Polskę niepodległości. „Poznański pomnik projektu architekta Lucjana Michałowskiego, mający postać łuku triumfalnego, robił duże wrażenie swoim monumentalnym rozmiarem i bogatą ornamentyką. W latach 30. minionego wieku ten pomnik stał się sercem miasta Poznania, odbywały się przy nim liczne uroczystości religijne i patriotyczne, u jego stóp modlili się poznaniacy i goście odwiedzający miasto” – mówił abp Gądecki. Od początku II wojny światowej pomnik stał się w oczach najeźdźców na tyle niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha, że Niemcy postanowili go natychmiast zburzyć. „Nim jednak do tego doszło, w okolicach pomnika dyżurowały hitlerowskie bojówki, które biły przyklękających przed Chrystusem przechodniów, nie odpuszczając nawet tym, którzy choćby uchylili przed statuą czapkę”.

„Figurę przetopiono na kule armatnie. Z figury Chrystusa wyrwano szczerozłote serce, dar wielkopolskich matek. Poznaniacy byli przerażeni tą profanacją” – przypomniał działania hitlerowców metropolita poznański.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podkreślił, że profanacja oznaczała odebranie pomnikowi świętego charakteru. „Profanacja jest obrazą Boga, dlatego należy dokonać aktu przebłagania. Zazwyczaj gest ekspiacji oznacza modlitwę o to, by Pan Bóg dał winowajcy łaskę skruchy i nawrócenia. Winowajcy jednak już nie żyją. Syn zginął w wypadku samochodowym, ojciec został powieszony” – mówił abp Gądecki, nawiązując do losów namiestnika Rzeszy w Kraju Warty Arthura Greisera i jego syna Eckhardta, który osobiście nadzorował zniszczenie pomnika. „Nasza ekspiacja polegać więc będzie na wynagradzaniu Bogu – poprzez uczynki pokutne, modlitwę, post, jałmużnę lub służbę potrzebującym – za grzechy tych Niemców, którzy zniszczyli Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na wynagradzaniu Bogu za grzechy tych wszystkich, którzy dzisiaj mają tego samego, bezbożnego ducha” – mówił abp Gądecki.

Po Mszy św. wypełniający kościół wierni odmówili Litanię do Serca Pana Jezusa, a potem obecne na Mszy św. delegacje składały kwiaty przed figurą Chrystusa z odbudowywanego Pomnika. W imieniu parlamentarzystów uczynił to poseł Tadeusz Dziuba, kwiaty złożyli przedstawiciele wojewody poznańskiego oraz minister Jadwigi Emilewicz, a także m.in. delegacja Społecznego Komitetu Odbudowy pomnika Wdzięczności, Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen. Aleksandra Błasika i Klubu Gazety Polskiej z Nowego Tomyśla. W wygłoszonym przed Pomnikiem Wdzięczności przemówieniu prof. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, powiedział m.in.: „Jest smutną i upokarzającą dla nas wszystkich okolicznością to, iż władze Poznania nie zezwoliły nawet na postawienie tej figury na cokole.

Tu, przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ulicy Kościelnej, figura jest przechowywana jako materiał budowlany, bo tak bardzo władze Poznania bały się, by nie pojawił się w naszym mieście nowy pomnik religijny.

Ale my nie poddamy się i nadal będziemy robić wszystko, by ten Pomnik w Poznaniu odbudować”. Zebrani odpowiedzieli mu oklaskami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” znajduje się na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kieł narwala. To nie przypadek, że Polak w sytuacji ekstremalnej zdaje egzamin z poczucia odpowiedzialności

Można śmiało mówić o kontynuacji bohaterskich postaw naszych rodaków. A polskość to nie nienormalność – jak przekonywał jeden z „polityków” – ale synonim męstwa, dzielności, a nawet – heroizmu.

Małgorzata Szewczyk

Informacja o zamachu terrorystycznym w Londynie w Fishmongers’ Hall, budynku na Moście Londyńskim, gdzie odbywało się seminarium na temat reintegracji przestępców, obiegła cały świat. Skazany w przeszłości za terroryzm Usmar Khan kuchennymi nożami zaatakował uczestników konferencji, zabijając dwie osoby. Ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby nie bohaterska postawa Polaka o imieniu Łukasz, pracującego… w piwnicy w kuchni. „On myje naczynia w piwnicy. Słyszy krzyki. Jest przeszkolony w udzielaniu pierwszej pomocy, więc świadomie decyduje się wejść na górę. To dość oczywiste, co się dzieje. Terrorysta wymachuje dwoma nożami przy krzykach ludzi w kącie. [Łukasz] zdejmuje ze ściany ten kieł narwala i podejmuje walkę. W następnej chwili jest sam. Zyskuje czas na to, by inni mogli uciec” (…) toczy się zaciekła walka na noże, w której Łukasz doznaje pięciu cięć aż po ramię. Jest poważnie ranny, ale ani na chwilę się nie wycofuje. Potem dołącza do niego dwóch lub trzech innych i napastnik widząc, że mają przewagę liczebną, schodzi po schodach. Łukasz jest tuż za nim. Bardzo cierpiał i stracił siłę w lewej ręce, ale był tam do końca” (…)

Trzeba zaznaczyć, że pan Łukasz jako jedyny z kilkudziesięciu osób znajdujących się w pubie chwycił za słynny już kieł narwala. Przebywając w piwnicy, był w miarę bezpieczny, ale przybiegł, by ratować życie innych.

To nie przypadek, że Polak w sytuacji ekstremalnej zdaje egzamin z poczucia odpowiedzialności za siebie i innych.

Warto przypomnieć, że w czerwcu 2017 r. trzech zainspirowanych działalnością Państwa Islamskiego terrorystów atakowało nożami osoby siedzące w pubach i kawiarniach znajdujących się przy zjeździe z mostu na południowym brzegu Tamizy. Menedżerka pubu przylegającego do mostu London Bridge, Polka o imieniu Magda, zabarykadowała ławkami i krzesłami wejście do lokalu pełnego ludzi. Dzięki temu uniemożliwiła napastnikowi wtargnięcie do pubu. Z kolei jednym z policjantów bezpośrednio uczestniczących w ściganiu terrorystów był polski imigrant o imieniu Bartosz. Wówczas także o bohaterskiej postawie Polaków pisały brytyjskie media.

Kiedy czytałam relacje o brawurowym unieszkodliwieniu terrorysty Khana przez Polaka, przyszła mi na myśl postawa polskich pilotów w bitwie o Anglię (…).

Są momenty w życiu, w których odwaga, poświęcenie, ofiarność muszą być ważniejsze od procedur, wyrachowania i egoizmu.

W przypadku pani Magdy, panów Bartosza i Łukasza można śmiało mówić o kontynuacji bohaterskich postaw wśród naszych rodaków. A polskość to nie – jak przekonywał jeden z „polityków” – nienormalność, ale synonim męstwa, dzielności, a nawet – heroizmu.

Cały felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Polski kieł narwala” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Polski kieł narwala” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sądy skazują prawicowych dziennikarzy wbrew logice i faktom / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 66/2019

Profesor Andrzej Nowak napisał na portalu wpolityce.pl, iż sądy (a właściwie ich najgłośniejsza część) wydają się okazywać dziś coraz bardziej zuchwale swoją „niezależność” od… polskiego prawa.

Jolanta Hajdasz

Lekceważenie elementarnego poczucia sprawiedliwości. To najkrótsze podsumowanie wyroków sądów, w których stroną są dziennikarze. Liczba przypadków, w których zapada wyrok skazujący, kompletnie niezrozumiały z punktu widzenia zwykłego obywatela szanującego prawo, jest naprawdę spora. Z jednej strony mamy naprawdę skandaliczne uniewinnienie Piotra Najsztuba, „pierwszego człowieka w Europie, któremu sędziowie prawomocnym wyrokiem przyznali prawo przejechania każdego z nas na przejściu dla pieszych, prowadzenia samochodu bez prawa jazdy i ważnego przeglądu technicznego” – co samo w sobie wydaje się wręcz abstrakcyjną tragifarsą.

Nazwisko dziennikarza związanego z „Wyborczą” i mainstreamem medialnym wystarczy, by włos mu nie spadł z głowy, nawet gdy jest ewidentnie winny. Ale w przypadku tzw. prawej strony sądy skazują dziennikarzy na grzywny, nawiązki i zwrot kosztów procesu regularnie. Wbrew logice i nawet wbrew faktom. Tu uniewinnienia nie ma.

Przykłady? Z braku miejsca podam tylko te z listopada i te lokalne, bo o nich wiemy najmniej.

Pierwszy dotyczy gminy Poraj na Śląsku. Redaktor Paweł Gąsiorski, właściciel portalu zycieporaja.pl otrzymał od czytelnika fakturę za zakupy w drogerii, za które zapłaciła gmina. Opublikował ją z lekko złośliwym komentarzem, bo gmina kupiła sobie nie tylko tabletki do zmywarki i krem do rąk, ale nawet 2 pary damskich rajstop. Krótki tekst na ten temat kosztuje go… ponad 5 tysięcy zł. Wójt gminy Poraj poczuła się nim bardzo zniesławiona, a Wysoki Sąd pierwszej i drugiej instancji skazał dziennikarza na przeprosiny, nawiązkę na cel społeczny i zwrot kosztów procesu. Co charakterystyczne, na żadnym etapie postępowania sądowego (blisko 2 lata) nikt nie zakwestionował autentyczności faktury. Wyrok jest prawomocny.

Kolejny skazany to np. red. Sławomir Matusz, dziennikarz i poeta z Sosnowca, współzałożyciel Fundacji im. Jana Kochanowskiego i współorganizator Konkursu Poetyckiego im Danuty „Inki” Siedzikówny, wyróżniony za swoją znakomitą, tłumaczoną na wiele języków twórczość poetycką medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis (w roku 2012, a więc przez Ministra Kultury rządu Donalda Tuska). Poeta ośmielił się opisać w kilku rozesłanych do „ważnych osób” mailach występujące – jego zdaniem – nieprawidłowości w działaniach instytucji samorządu sosnowieckiego, zdominowanego przez „słuszną” (z punktu widzenia sędziowskiej kasty) Koalicję Obywatelską. Reakcja trzymających władzę w Sosnowcu była błyskawiczna: zarzut zniesławienia, art. 212 kk. Decyzja Sądu w Sosnowcu była równie szybka: wyrok skazujący, kara grzywny. Wyrok został podtrzymany w drugiej instancji, co oznacza że p. Matusz za to, iż wysłał w dobrej wierze kilka krytycznych wobec urzędujących władz samorządowych maili, pójdzie do więzienia, bo komornik nie ma mu czego zająć na koncie…

W ostatniej chwili udało się obronić  skazaną za zniesławienie red. Hannę Szumińską z podpoznańskiej gminy Duszniki, która ośmieliła się publicznie zadać pytanie, czy strażak „załatwił” policjantowi darmowy wyjazd zagraniczny (wymiana ze strażakami z innego kraju) w zamian za nieodebranie prawa jazdy, bo jest taka zadziwiająca koincydencja faktów…

Dziennikarka była skazana karnie w pierwszej instancji, i to podwójnie, bo sąd uznał że pomówiła i policjanta, i strażaka, i w związku z tym im obu należy się od niej finansowe zadośćuczynienie…. Itd., itp.

Gdy pozna się wszystkie okoliczności spraw, konkluzja bywa jedna – jak można skazać na tyle za coś tak nieznaczącego, banalnego? Przecież to jest niesprawiedliwe. Komentując skazanie redaktora-poety prof. Andrzej Nowak napisał na portalu wpolityce.pl, iż sądy (a właściwie ich najgłośniejsza część) wydają się okazywać dziś coraz bardziej zuchwale swoją „niezależność” od… polskiego prawa. Trudno się z nim nie zgodzić.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pięciu Braci Polskich. Autor oprawy plastycznej spotkania Polska pod Krzyżem o tworzeniu wizerunków polskich świętych

W nocy 10 listopada 1003 r., w trakcie wspólnej wieczornej modlitwy zostali napadnięci i zamordowani ciosami mieczów i oszczepów. Napastnicy nie znaleźli przy ofiarach żadnego srebra ani pieniędzy…

Andrzej Karpiński

Wizerunek św. Pięciu Braci Polskich, który wykonałem dla fundacji Solo Dios Basta do projektu modlitewnego Polska pod Krzyżem. (…) Była to jedna z najbardziej pracochłonnych prac graficznych, gdyż miała zawierać aż pięć portretów.

Chciałem znaleźć kompromis pomiędzy istniejącymi wizerunkami, do których wierni są już przyzwyczajeni, a rzeczywistym wyglądem braci, wynikającym z opisów biograficznych.

Wizerunek św. Pięciu Braci Polskich wykonany przez Andrzeja Karpińskiego dla fundacji Solo Dios Basta jako część oprawy plastycznej akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem

Znajdujące się w kościołach lub w archiwach wizerunki postaci w formie grafik lub obrazów w większości przedstawiają Braci jako starców z brodami. Niestety nie jest to zgodne z opisami historycznymi, a przede wszystkim z wiekiem braci, z których najstarszy w momencie śmierci miał 63 lata, a najmłodszy – 23. Większość, dostępnych opracowań przedstawiało Pięciu Braci w momencie śmiertelnego napadu rabunkowego, a nie o takie przedstawienie graficzne chodziło. Dodatkowym wymogiem organizatorów akcji Polska pod Krzyżem było, aby wszystkie wizerunki były komponowane w pionie. To niezwykle utrudniało zmieszczenie pięciu mężczyzn w kompozycji.

Po długich przemyśleniach i poszukiwaniach inspiracji podjąłem decyzję, że zbuduję własną kompozycję, ale na podstawie obrazu autorstwa Stefana Chmiela z 1960 roku, wyeksponowanego w kościele kamedułów w Bieniszewie. Podobał mi się w tym obrazie ogólny układ postaci oraz gesty braci świadczące o uniesieniu modlitewnym. Cennym wzorcem był także wygląd białych habitów kamedulskich. Aby dwie postacie znajdujące się z tyłu były widoczne, należało je przedstawić w pozycji stojącej. Natomiast pozostałe trzy postacie, z przodu – w pozycji klęczącej. Taka kompozycja świadczy o momencie rozpoczęcia lub zakończenia modlitwy. Dodatkowo zakonnicy w trakce modlitwy powinni mieć nałożone kaptury, które jednak uniemożliwiałby prezentację twarzy. Zatem przedstawienie nie wszystkich braci w kapturach i w pozycji klęczącej było uzasadnione, gdyż ich modlitwa właśnie została przerwana napadem.

Wszystkie twarze i całe głowy opracowałem zgodnie z wiekiem męczenników oraz z ówczesnymi fryzurami i zarostem. Ponieważ grafika miała być powiększana drukiem wielkoformatowym, musiała być wykonana w wysokiej rozdzielczości. Dlatego dobierając poszczególne części twarzy: oczy, nosy, usta, zwracałem uwagę na ich wyrównaną jakość techniczną, chociaż stojący z tyłu św. Jan i św. Mateusz mogli mieć twarze mniej wyraziste. Najstarszy ze św. Braci, 63-letni benedyktyn Jan, urodził się w 940 r. w Wenecji. Z opisów biograficznych wynika, że nosił na twarzy głębokie blizny po ospie i miał uszkodzone oko. Z tego powodu, jako jedyny z braci, ciągle nakrywał głowę kapturem. Pozostali byli dużo młodsi.

Benedyktyn Benedykt, urodzony w Benewencie w 970 r., miał w dniu śmierci 33 lata. Natomiast pochodzący z okolic Międzyrzecza benedyktyni Izaak i Mateusz mieli po 28 lat. Najmłodszy z braci, Krystyn, pełniący w klasztorze funkcję sługi i kucharza, miał zaledwie 23 lata. Młodzi ludzie! Cała trójka Polaków pochodziła najprawdopodobniej z okolicznych książęcych rodów.

Uważałem zatem, że mimo zobowiązania do pustelniczego trybu życia, wszyscy bracia powinni wyglądać schludnie i należy ich przedstawić z zadbanymi fryzurami i zarostem. (…)

Świętych Pięciu Braci Polskich – inspiracje | Fot. A. Karpiński

Kult męczenników rozpoczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Rok później, w 1004 r., papież Jan XVIII zaliczył pustelników w poczet świętych męczenników Kościoła, a kult został zatwierdzony przez papieża Juliusza II w 1508 roku.

Przy tej okazji warto przypomnieć, że Uroczystość Wszystkich Świętych nie jest świętem zmarłych, ale radosnym dziękczynieniem za wszystkich, którzy osiągnęli stan świętości i trafili do nieba. W tym dniu zwracamy uwagę także na tych, którzy wiedli święte życie w ukryciu, lecz nie zostali kanonizowani. Tego dnia naszym obowiązkiem jest uczestnictwo przede wszystkim w Mszy Świętej. Natomiast wyznaczony już w 988 r. przez opata benedyktyńskiego Odylona dzień Wszystkich Wiernych Zmarłych (zwany Dniem Zadusznym, Zaduszkami lub Świętem Zmarłych) Kościół obchodzi 2 listopada! Wtedy dopiero należy odwiedzać groby bliskich, by przy nich modlić się za zbawienie ich dusz.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Świętych Pięciu Braci Polskich” można przeczytać na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Świętych Pięciu Braci Polskich” na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

38 lat modliłyśmy się o jego beatyfikację / Jolanta Hajdasz, Stanisława Nowicka, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Prymas Wyszyński potrafił kochać innych. Powiedział, że czekamy na człowieka, który będzie innych miłował. Jestem przekonana, że on był takim człowiekiem. Urzekająca w nim była miłość nieprzyjaciół.

Jolanta Hajdasz, Stanisława Nowicka

Człowiek, który potrafił kochać innych

O Prymasie Wyszyńskim, jego beatyfikacji i jego programie moralnej odnowy Polski opowiada Stanisława Nowicka (dla przyjaciół Stenia) w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Steniu, od 67 lat jesteś członkinią jedynej i absolutnie niezwykłej instytucji – Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Jak przyjęłaś informację o wyznaczeniu daty beatyfikacji Kardynała?

Byłam wtedy w naszym domu, tu, na Jasnej Górze, w Domu Pamięci Stefana Kardynała Wyszyńskiego i… cóż powiedzieć, wielka radość. Radość i dziękczynienie, że to już się dokonało, że to jest ostateczna decyzja. Ktoś w domu włączył mi komputer akurat wtedy, gdy kardynał Nycz przekazywał informację w Pałacu Prymasowskim, iż beatyfikacja odbędzie się 7 czerwca 2020 roku. To jest wielka radość dla mnie, dla nas wszystkich.

Ile lat trwały Wasze modlitwy o beatyfikację Prymasa?

Zaczęłyśmy w roku stanu wojennego, czyli modlimy się już 38 lat.

My… czyli kto?

Mam na myśli członkinie Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Modlitwy trwały w wielu miejscach na świecie, ale nasze zaczęły się właśnie w roku śmierci Prymasa, w 1981 r.

Co to jest Instytut Prymasa Wyszyńskiego?

Prymas Stefan Kardynał Wyszyński | Fot. domena publiczna, Wikipedia

To wspólnota życia konsekrowanego, tzw. instytut świecki w naszym Kościele. Wszystko zaczęło się w 1942 r., czyli już ponad 77 lat temu. Naszą założycielką była Maria Okońska. Marysia wtedy była młodą dziewczyną i chciała razem z koleżankami robić coś dla innych, przeciwstawiać się okrucieństwu wojny. Pierwsze spotkanie odbyło się 26 sierpnia 1942 r. w Szymanowie pod Warszawą. Marysia Okońska opowiadała potem, iż zrobiły to zebranie 26 sierpnia, nie mając pojęcia, co to za dzień. Po krótkiej modlitwie policzyły się i wtedy okazało się, że jest ich osiem. Co to jest osiem? Zastanawiały się w milczeniu i nagle wpadły na pomysł – przecież jest Osiem Błogosławieństw! Otworzyły Ewangelię i zaczęły ją odczytywać. Wtedy przyszło im do głowy, że będzie to po prostu program ich życia wewnętrznego. Program zewnętrzny to „Miasto Dziewcząt”, a osiem błogosławieństw będzie duchowym programem dla całej gromadki.

Dziewczęta zapewne celowo wybrały ten dzień jako początek działalności Waszego Instytutu. 26 sierpnia to przecież Święto Matki Bożej Jasnogórskiej.

Ależ skąd, w ogóle sobie z tego nie zdawały sprawy. Marysia nawet mówiła do dziewcząt: „Szkoda, że pierwszego zebrania nie robimy w jakieś święto Matki Bożej. Gdyby nasze zebranie związane było z Matką Bożą Jasnogórską, byłby to już zbytek szczęścia”. Dopiero kilka lat później dowiedziały się, że dzień 26 sierpnia jest świętem właśnie Matki Bożej Jasnogórskiej. Dla nas wszystkich była to radość, że Bóg tak cudownie pisał dzieje naszych dróg, nawet bez naszej świadomości i wiedzy. Od samego początku kierownictwo duchowe objął w nim ks. prof. Stefan Wyszyński, przyszły prymas Polski. Instytut założyło osiem dziewcząt, więc od początku wspólnotę nazywano „Ósemką”.

Do dziś popularnie wasz Instytut jest tak nazywany, mówi się o was „Ósemki”, choć jest was już kilkanaście razy więcej.

Przez wiele lat wspólnota nosiła nazwę: Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła. O tym, by zmienić tę nazwę, zdecydował Jan Paweł II, bo gdy kiedyś Maria Okońska przedstawiła mu tę pełną nazwę, to Papież złapał się za głowę i powiedział „Kto to spamięta? Nazwijcie się po prostu Instytutem Prymasa Wyszyńskiego”. Nazwę tę w 2006 r. zatwierdziła Kongregacja Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Pierwotną ideą Marii Okońskiej – założycielki Instytutu Prymasa Wyszyńskiego – było utworzenie „Miasta Dziewcząt”. Realizacją tego planu miały być katolickie ośrodki dla dziewcząt jako instytucje wychowawcze, w celu odrodzenia narodu przez kobiety. Dziewczęta po takiej szkole miały wracać do pracy wychowawczej w swoich środowiskach. Ale w warunkach komunistycznej Polski po II wojnie światowej nie było szans na tworzenie jakichkolwiek katolickich ośrodków wychowawczych dla dziewcząt. Trzeba było działać inaczej.

Na czym więc polegała wasza współpraca z Prymasem Wyszyńskim?

Gdy niemożliwe okazało się utworzenie katolickiego dzieła „Miasta Dziewcząt” w powojennej Polsce, w czasach reżimu komunistycznego, Instytut stanął do dyspozycji Kościoła przez posługę prymasa Wyszyńskiego. Po uwolnieniu z więzienia i powrocie z Komańczy Ksiądz Prymas, zwracając się do Instytutu, powiedział: „»Miasta Dziewcząt« teraz robić nie możecie, więc dajcie mi dziesięć lat i pomóżcie przygotować Polskę do Milenium”. Idea „Miasta Dziewcząt” została zamieniona na „Miasto Boże” – „Civitas Dei”.

Stanisława Nowicka | Fot. Jolanta Hajdasz

Jak to wyglądało w praktyce, na co dzień?

Nasza relacja z Prymasem była oparta tylko na modlitwie. Na samym początku, w pierwszym liście do nas, który napisał Ojciec, bo właśnie tak nazywałyśmy Prymasa Wyszyńskiego, już w 1943 r. w tym pierwszym liście znalazł się taki cytat: „musicie się ze mnie modlić, a ja też na to odpowiem modlitwą”. I tak to widziałyśmy, ta modlitwa to było najważniejsze nasze zadanie, bo cały czas były jakieś niezwykłe konieczności. Sprawdziło się to bardzo szybko, bo w 1953 roku, gdy został aresztowany, a wraz z nim jego przyjaciel i jednocześnie dyrektor jego sekretariatu Antoni Baraniak, i kiedy oni zostali uwięzieni – biskup Antoni na Rakowieckiej w Warszawie, a Prymas internowany w Rywałdzie, Stoczku Klasztornym, w Prudniku i potem w Komańczy. W tym czasie nasza modlitwa była już we wszystkich możliwych wymiarach. Najpierw osobista modlitwa każdej z nas, a potem zaczęły się przyjazdy na Jasną Górę i nieustanne nocne czuwania. Często odbywało to się w ten sposób, że przyjeżdżałyśmy z Warszawy wieczorem, zostawałyśmy na nocnym czuwaniu na modlitwie przed Cudownym Obrazem Matki Bożej i rano następnego dnia wracałyśmy do pracy w Warszawie. To było takie szaleństwo modlitwy, za co też potem Ojciec nam dziękował. Po wyjściu z więzienia mówił, że najpierw bardzo się martwił tym, że tak nocami się modlimy, ale potem nam dziękował, że jednak ta modlitwa go trzymała i pozwoliła mu przetrwać ten ciężki czas.

Obok modlitwy były też bardzo konkretne, bardzo praktyczne zadania bo mało kto wie, ale to właśnie dzięki „Ósemkom” mamy zachowane dla potomnych ogromne dziedzictwo nauczania Prymasa Wyszyńskiego. To są tomy jego homilii, kazań, publicznych wystąpień… Tysiące stron maszynopisów.

To było drugie najważniejsze zadanie, które sobie od razu wyznaczyłyśmy. Chciałyśmy zachować to, czego nas nauczał i wszystko, co przekazywał Polakom. Najpierw starałyśmy się notować wszystko, co powiedział, przepisać to i autoryzować, a potem było łatwiej, bo miałyśmy magnetofon i nagrywałyśmy. Miałyśmy taki wielki, szpulowy uher, zawsze starałyśmy się go postawić gdzieś blisko ambony, nagrać to, co mówił, a potem przepisać i dać kardynałowi Wyszyńskiemu do autoryzacji.

A nie mogłyście go poprosić o tekst homilii, który pewnie sobie wcześniej pisał?

Ależ on praktycznie w ogóle nie pisał kazań ani innych wystąpień, miał tylko krótkie punkty, taki konspekt, i te punkty potem rozszerzał w homilii. Te kazania trwały co najmniej trzy kwadranse, a najczęściej około godziny. Główną troską Prymasa było, żeby zachować wiarę, żeby Polska zachowała wierność Bogu, żeby morale naszej Ojczyzny było podniesione. Prymas bardzo zabiegał o odrodzenie narodu po wojnie, a przecież był to czas komunizmu, ateizacji wprowadzonej na wszelkich możliwych polach i we wszelkich dziedzinach, a szczególnie do szkół, do dzieci, do młodzieży. On chciał wszystkim przypominać o naszym dziedzictwie tysiąclecia chrześcijaństwa, te tysiąc lat chrześcijaństwa i wierności Polski Panu Bogu, więc nieustannie starał się uświadamiać wszystkim odpowiedzialność każdego z nas za to, żeby tę wiarę zachować i przekazać kolejnym pokoleniom.

Każdego, kto przeczyta jakiekolwiek teksty Prymasa Wyszyńskiego, zaskoczy z pewnością ich zdumiewająca aktualność. Jak duże jest dziś archiwum „Ósemek”?

Mamy co najmniej 10 tysięcy stron maszynopisów formatu A4 – to liczba samych tekstów autoryzowanych przez Prymasa, ale mamy też bardzo dużo nieautoryzowanych, bo po prostu się nie nadążało z tym wszystkim. Te autoryzowane publikujemy w tak zwanych dziełach zebranych i tych dzieł zebranych mamy już 20 tomów! Są wydane, są dostępne. Warto się przekonać, że jego nauczanie jest naprawdę ponadczasowe.

Jak długo znałaś Prymasa Wyszyńskiego?

Przez 30 lat byłam blisko. W jego zasięgu, w zasięgu tego Bożego świata, w który on nas wprowadzał. On dawał nam świadectwo wiary żywej, dla niego Maryja była po prostu osobą, odnalazł ją w Jasnogórskiej Ikonie i z tym wizerunkiem wiązał swoje nauczanie i swój przekaz, i swoje osobiste życie, bo kiedy został biskupem, w swój herb wpisał wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej i postrzegał Ją jako przewodniczkę swojego życia. Stąd jego hasło biskupie – „Soli Deo” (Jedynemu Bogu – przyp. JH). Naprawdę na co dzień było widać, że ten człowiek żyje w Bożym świecie.

Jak to się stało, że zdecydowałaś się wstąpić do „Ósemek”, czyli do dzisiejszego Instytutu Prymasa Wyszyńskiego?

Moje losy były zupełnie niezależne ode mnie. Tak się złożyło, że już po wojnie ciągle zmieniałam szkoły i w końcu znalazłam się w takiej szkole pielęgniarskiej, obowiązkowo z internatem, bo niby lepiej jest wychować młodzież przez internat. Miałam 16 lat i moja mama znalazła w tej szkole osobę, z którą była zaprzyjaźniona i poprosiła ją, żeby się mną zaopiekowała i trochę nade mną czuwała, „bo nie wiadomo, co jeszcze wymyślę”. Efekt był taki, że ta pani zapisała mnie na kurs katechetyczny, który prowadziła Maria Okońska, no i na tym kursie się wszystko zaczęło. Po kursie katechetycznym były rekolekcje, a po rekolekcjach audiencja u księdza Prymasa i jego błogosławieństwo – i to była w zasadzie już taka pieczęć dla mnie, że to jest właśnie ta droga, droga pracy w świeckim instytucie; nie w zakonie, ale właśnie w świeckim instytucie. To był początek lat pięćdziesiątych, a potem było tyle spraw, tyle wydarzeń, tak niezwykłych i niecodziennych, że nawet trudno to opowiedzieć w kilku zdaniach.

Fot. Jolanta Hajdasz

Jestem już 67 lat w tym Instytucie i codziennie Bogu dziękuję za tę drogę. Mam cały czas poczucie, że moje życie jest wyreżyserowane przez Pana Boga, ja nawet nie dokonuję wyborów, ja tylko widzę tę jedną linię, którą idę. Tak jak Prymas, który powtarzał: „wszystko postawiłem na Maryję”.

Jakim świętym jest Prymas Wyszyński?

To jest człowiek, który potrafił kochać innych. Kiedyś zapadło mi w pamięć takie jedno zdanie z któregoś kazania księdza Prymasa, z czasu, gdy ogłaszał ABC Krucjaty Miłości. Powiedział, że czekamy na człowieka, który będzie innych miłował. Dziś jestem przekonana, że on był takim człowiekiem. Urzekająca w nim była miłość nieprzyjaciół. On o nikim nie potrafił niczego złego powiedzieć, przy nim nie można było nawet kogoś skrytykować, bo on zawsze znalazł w nim coś dobrego i zawsze próbował wytłumaczyć tę osobę. Ta miłość nieprzyjaciół wyraziła się w jego świadectwie – w „Zapiskach więziennych”, kiedy napisał: „Nie zmuszą mnie, abym nienawidził”. On do nikogo nie miał najmniejszej niechęci.

I to powiedział podczas ostatniego swojego spotkania z przedstawicielami Episkopatu, tuż przed jego śmiercią 22 maja 1981 r. Powiedział po prostu: „Wszystko wszystkim przebaczam i do nikogo nie mam najmniejszej nawet niechęci”. To był człowiek, który naprawdę kochał ludzi.

***

Prymas Polski Stefan Kardynał Wyszyński w 1967 roku w liście pasterskim na Wielki Post ogłosił program Społecznej Krucjaty Miłości.

Jest to program odnowy życia codziennego, to zaproszenie do oddziaływania miłością w rodzinie, w domu, w pracy, wśród przyjaciół, na wakacjach, wszędzie. Tak, aby zacząć przemieniać świat od siebie, od najbliższego otoczenia.

Prymas mówił, że „Czas to miłość! (…) Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”.

ABC Społecznej Krucjaty Miłości

  1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę).
  2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.
  3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.
  4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.
  5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.
  6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.
  7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
  8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.
  9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.
  10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.

Rozmowa Jolanty Hajdasz ze Stanisławą Nowicką, jedną z „Ósemek” Prymasa Stefana Wyszyńskiego, pt. „Człowiek, który potrafił kochać innych”, można przeczytać na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Rozmowa Jolanty Hajdasz ze Stanisławą Nowicką, jedną z „Ósemek” Prymasa Stefana Wyszyńskiego, pt. „Człowiek, który potrafił kochać innych” na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego