„Moje życie nie poszło na marne”. Doktor Ignacy Nowak (1887–1966) / Renata Skoczek, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Pracując w Poznaniu, latem 1920 roku otrzymał krótki list od kolegi z czasów studiów, dr. Romana Konkiewicza, o treści: „Potrzebny jesteś w Bytomiu w pracy plebiscytowej. Przybywaj jak najprędzej”.

Renata Skoczek

Dr Ignacy Nowak (1887–1966). Niezwykły życiorys polskiego patrioty

Jako lekarz Ignacy Nowak niemal całe życie zawodowe związał z Chorzowem, gdzie mieszkał od 1922 do 1957 roku (z przerwą na czas II wojny światowej), pracując w szpitalu na stanowisku ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.

Pomimo wieloletniej pracy z pacjentkami, niezwykłej aktywności społecznej i politycznej oraz wielkich zasług dla sprawy narodowej, co zyskało mu autorytet i szacunek lokalnej społeczności, pozostaje postacią mało znaną zarówno w wymiarze regionalnym, jak i ogólnopolskim.

We wspomnieniach opracowanych na kilka lat przed śmiercią, a obecnie przechowywanych w Bibliotece Śląskiej, dr Ignacy Nowak napisał:

„Gdy dzisiaj, u schyłku życia, przebiegam myślą te wszystkie zdarzenia, jakich byłem świadkiem na Górnym Śląsku, chciałbym raz jeszcze stwierdzić, że nie żałuję swej decyzji przyjścia na Górny Śląsk… Chociaż nie starczyło mi czasu na pracę naukową, nie wydaje mi się, aby życie moje na Śląsku poszło na marne”.

Urodził się 11 lipca 1887 roku w miejscowości Mądre koło Środy Wielkopolskiej, w rodzinie o tradycjach patriotycznych, jako syn właściciela 30-hektarowego gospodarstwa rolnego. Kiedy zdawał maturę w gimnazjum w Śremie w 1908 roku, marzył o studiach w Krakowie – polskiej kolebce kultury i sztuki. Na przeszkodzie stanęła jednak śmierć ojca, która znacznie pogorszyła sytuację materialną rodziny. Dzięki stypendium poznańskiego Towarzystwa Pomocy Naukowej im. dr. Karola Marcinkowskiego został studentem medycyny Uniwersytetu w Lipsku, a po dwóch latach przeniósł się do Monachium.

Studia ukończył w 1913 roku złożeniem egzaminu lekarskiego, a pracując w klinice dla kobiet w Dreźnie, obronił doktorat z zakresu ginekologii. Po wybuchu I wojny światowej pracował w szpitalu miejskim w Wiesbaden w oddziale chirurgicznym, z powodu braku chirurgów powołanych do służby wojskowej. Pod koniec wojny został wcielony do wojska niemieckiego, ale jako lekarz miał możliwość wybrać szpital wojskowy i trafił do Poznania.

Mając doświadczenie wojskowe i będąc polskim patriotą, wziął udział w powstaniu wielkopolskim, pełniąc funkcję naczelnego chirurga frontu północnego. Następnie został wysłany na kresy wschodnie odrodzonego państwa polskiego, aby pomagać rannym obrońcom Lwowa. Po powrocie do Poznania postanowił osiedlić się na stałe w Wielkopolsce i podjął pracę w Krajowej Klinice dla Kobiet.

Latem 1920 roku otrzymał krótki list od kolegi z czasów studiów, dr. Romana Konkiewicza, o treści: „Potrzebny jesteś w Bytomiu w pracy plebiscytowej. Przybywaj jak najprędzej”.

Gdy wkrótce znalazł się na Górnym Śląsku, aby organizować przygotowania do plebiscytu, który zgodnie z decyzją traktatu wersalskiego miał rozstrzygnąć o przynależności państwowej tego regionu, miał 33 lata, doktorat z nauk medycznych, doświadczenie jako lekarz wojskowy i świetnie zapowiadającą się karierę naukową. Jego ponad 40-letni pobyt na górnośląskiej ziemi (choć z założenia miał być krótki) zaowocował udziałem w wydarzeniach, które w stulecie III powstania śląskiego warto przypomnieć.

Na Górnym Śląsku bardzo brakowało polskiej inteligencji i wielu lekarzy z Wielkopolski, którzy doskonale znali język niemiecki, przybyło wspomagać pracę Wojciecha Korfantego. Dr Nowak, który w lipcu 1920 roku przyjechał do Bytomia, obejmując funkcję kierownika prawie dwustuosobowego Wydziału Kulturalnego w Polskim Komisariacie Plebiscytowym, był jednym z nich.

Kiedy w sierpniu 1920 roku wybuchło II powstanie śląskie, objeżdżał cały front, dostarczając materiały sanitarne dla oddziałów powstańczych.

Po zakończeniu działań zbrojnych zajmował się popularyzowaniem polskiej kultury poprzez teatr, muzykę i śpiew. Sprowadzał na Górny Śląsk najlepszych solistów opery warszawskiej i lwowskiej oraz wybitnych solistów skrzypcowych. Po latach wspominał: „Wysokiej klasy koncerty skrzypcowe Ireny Dubiskiej i prof. Barcewicza urządzane w Bytomiu, Katowicach, Gliwicach, Zabrzu i Królewskiej Hucie ściągały nie tylko publiczność polską i niemiecką, lecz także sporą ilość wojskowych sfer alianckich”. Nadzorował polski teatr amatorski i koordynował pracę chórów na całym obszarze, na którym miało się odbyć głosowanie, organizując kursy teatralne i kursy dla dyrygentów.

Często objeżdżał powiatowe Komitety Plebiscytowe, które prowadziły intensywną pracę propagandową, aby przekonać niezdecydowanych Górnoślązaków do głosowania za Polską. Kiedy wybuchło III powstanie śląskie, natychmiast włączył się aktywnie w organizowanie służby medycznej. Najpierw urządził punkt opatrunkowy dla powstańców w Kochłowicach (obecnie Ruda Śląska), a następnie w szpitalu w Sławięcicach leczył rannych po ataku wojsk powstańczych na Kędzierzyn. Szybko awansował na lekarza 1. Dywizji Górnośląskiej, a następnie na szefa sanitarnego grupy operacyjnej „Środek”. W tym czasie prowadził punkt opatrunkowy w Leśnicy, pomagając rannym po ataku na Górę św. Anny.

Kiedy stało się jasne, że o podziale Górnego Śląska zadecydują przedstawiciele wielkich mocarstw i walki powstańcze zakończyły się ewakuacją wojsk poza granicę obszaru plebiscytowego, uznał swój patriotyczny obowiązek za zakończony i powrócił do Poznania. Otrzymał prestiżową posadę w klinice uniwersyteckiej i zajął się między innymi pisaniem w języku polskim podręczników z ginekologii i położnictwa dla studentów medycyny.

Latem 1922 roku dr Nowak otrzymał nieoczekiwanie zaskakującą propozycję zorganizowania oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów). Stanął wówczas przed dylematem, czy kontynuować dobrze zapowiadającą się karierę naukową, czy pomóc organizować służbę zdrowia w polskiej części Górnego Śląska, która borykała się z brakiem wykwalifikowanych lekarzy specjalistów.

Z pobudek patriotycznych zdecydował się na przyjazd na Górnym Śląsk. Dla Ignacego Nowaka najważniejszym argumentem, który go przekonał do porzucenia pracy w poznańskim szpitalu, była informacja, że jeśli nie przyjmie tej oferty, w polskiej lecznicy zostanie zatrudniony niemiecki lekarz.

Już w listopadzie 1922 roku w chorzowskim szpitalu przy obecnej ul. Strzelców Bytomskich otworzył oddział ginekologiczno-położniczy na 60 łóżek. Kilka lat później przy szpitalu utworzył Szkołę Pielęgniarek, która kształciła w cyklu dwuletnim wykwalifikowane kadry medyczne.

W okresie międzywojennym dr Nowak aktywnie zaangażował się w tworzenie polskich instytucji ochrony zdrowia, sprawując funkcję prezesa Towarzystwa Lekarzy Polaków. Przewodniczył także Związkowi Gospodarczemu Lekarzy Polaków na Śląsku, a także Śląskiej Izbie Lekarskiej. Równie aktywny był na polu społecznym, działając w Związku Powstańców Śląskich, Związku Obrony Kresów Zachodnich, Związku Oficerów Rezerwy. W 1930 roku podjął decyzję o rozpoczęciu kariery politycznej. Wystartował z powodzeniem w wyborach parlamentarnych z listy sanacji i został posłem do Sejmu RP III kadencji.

Mandat sprawował krótko, bo zrzekł się go w sierpniu następnego roku w ramach protestu w związku rozpowszechnianymi przez prasę informacjami o złym traktowaniu polityków opozycji uwięzionych w twierdzy brzeskiej. Po rezygnacji z pracy poselskiej włączył się w prace samorządu jako członek Rady Miasta Królewska Huta, a od 1934 roku został jej przewodniczącym. W 1935 roku wystartował w kolejnych wyborach do parlamentu i został posłem do Sejmu IV kadencji, pracując w komisji zdrowia.

Po wybuchu II wojny światowej Ignacy Nowak został zmobilizowany i przydzielony do pracy w szpitalu w Tarnopolu. Kiedy Rosjanie wkroczyli na ziemie polskie, przedostał się do Rumunii, a następnie dotarł do Paryża, gdzie wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po upadku Francji wraz z polskim wojskiem znalazł się w Anglii, a następnie w Szkocji, gdzie prawie do końca wojny leczył polskich żołnierzy. Na początku 1945 roku został przeniesiony na kontynent, pracując jako starszy oficer w Głównej Kwaterze Sprzymierzonych Sił Europejskich. Zajmował się wówczas osobami opuszczającymi obozy jenieckie, a później organizował dla Polaków w Akwizgranie i w Kassel transporty repatriacyjne.

Do Polski, gdzie czekała na niego żona i dwudziestoletni syn, powrócił w maju 1946 roku. Jako były oficer Wojska Polskiego, były poseł blisko związany z sanacją i były żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, nie cieszył się zaufaniem władz komunistycznych, ale z braku wykwalifikowanych lekarzy specjalistów objął funkcję ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego w Szpitalu nr 3 w Chorzowie.

W tym czasie dr Nowak nie angażował się w żadne działania społeczne, skupiając się wyłącznie na pracy zawodowej. Nie uchroniło go to od inwigilacji prowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa jako „podejrzanego o wrogi stosunek do władz Polski”. Na początku lat 50. XX wieku komuniści, chcąc pozbyć się niewygodnego lekarza z funkcji ordynatora, obiecali mu posadę lekarza w Ustroniu. Po złożeniu wypowiedzenia z chorzowskiego szpitala okazało się, że dr Nowak tej pracy nie dostanie, a do szpitala nie może wrócić. Ostatecznie został lekarzem w przyzakładowej przychodni huty „Kościuszko” w Chorzowie.

Władze komunistyczne, chcąc zmusić dr. Nowaka do zakończenia pracy zawodowej, nakazały sędziwemu i doświadczonemu lekarzowi z tytułem doktora nauk medycznych zdać egzamin specjalizacyjny II stopnia w zakresie ginekologii i położnictwa.

W 1957 roku definitywnie zakończył praktykę lekarską i zamieszkał z żoną w Wiśle-Jaworniku, gdzie napisał wspomnienia o znamiennym tytule Nie żałuję. W 1962 roku przeprowadził się do Poznania. Tam zmarł cztery lata później i został pochowany na miejscowym cmentarzu.

Przed śmiercią złożył swoje pamiątki z okresu powstań i plebiscytu w chorzowskim muzeum oraz w Bibliotece Śląskiej. Za zasługi został odznaczony drugim pod względem starszeństwa odznaczeniem państwowym (po Orderze Orła Białego) – Orderem Odrodzenia Polski, dwukrotnie nadanym, a ponadto Medalem Niepodległości, Krzyżem Walecznych oraz Śląskim Krzyżem Powstańczym.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Niezwykły życiorys polskiego patrioty. Dr Ignacy Nowak (1887–1966)” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Renaty Skoczek pt. „Niezwykły życiorys polskiego patrioty. Dr Ignacy Nowak (1887–1966)” na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Powstanie zorganizowano ze zbrodniczą genialnością” – tak prasa niemiecka skomentowała wybuch III powstania śląskiego

Zaimprowizowany przez powstańców pociąg pancerny zmusił Niemców do opuszczenia dworca kolejowego. Miasto ogarnęła panika. Niemieccy mieszkańcy w popłochu opuszczali miasto, niekiedy w samej bieliźnie.

Jadwiga Chmielowska

II i III batalion Fojkisa zbliżały się od strony północno wschodniej do przedmieść Kędzierzyna. Wielu padło zabitych i rannych. Ks. major Karol Woźniak jako dowódca batalionu szturmowego nie tylko prowadził do boju, ale i wypełniał posługę kapłańską wobec konających. Zaimprowizowany przez powstańców pociąg pancerny zmusił Niemców do opuszczenia dworca kolejowego. Po wycofaniu się Włochów miasto ogarnęła panika. Niemieccy mieszkańcy w popłochu opuszczali miasto, niekiedy w samej bieliźnie. (…)

„Zwycięskie walki w pasie Kędzierzyn–Przystań Kozielska miały bardzo doniosłe znaczenie dla dalszego przebiegu powstania. W walkach tych powstańcy po raz pierwszy od rozpoczęcia walki odnieśli zdecydowane zwycięstwo nad oddziałami niemieckimi, którego wpływ moralny był wielki, ponieważ podniósł ducha powstańców. Jeszcze ważniejsze było znaczenie taktyczne sukcesu. Dzięki niemu powstańcy stali się panami sytuacji nad Odrą, gdyż posiadali w swoich rękach Górę Św. Anny, dominującą nad całym wschodnim brzegiem Odry od starego Koźla do Krapkowic” – ocenił J. Ludyga-Laskowski w swojej książce (s. 261). (…)

Wojciech Korfanty 10 maja 1921 wydał manifest, w którym m.in. czytamy: „Pomiędzy Komisją Koalicyjną a kierownikami ruchu uzbrojonego stanął układ, który pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość. Czas powrócić do życia normalnego, a przede wszystkim czym prędzej należy podjąć pracę. Wszystkie kopalnie, huty, słowem wszystkie warsztaty pracy na Górnym Śląsku, powinny być czym prędzej uruchomione, aby pokazać światu, który cały czas ma na was swe oczy zwrócone, że nie tylko walczyć, lecz przede wszystkim pracować i życie gospodarcze organizować umiemy. Zostają pod bronią jedynie ci, którzy pełnią służbę w organizacji wojskowej powstańczej. Ci do pracy nie wracają i wytrwają na posterunkach w myśl rozkazów swej przełożonej władzy. (…)

Zaznaczamy, że surowymi karami wojennymi karać będziemy wszystkich tych, którzy swych współobywateli od pracy powstrzymują, za dalszym strajkiem agitują, naruszają prawo wolności i własności współobywateli. A karami tymi są – w myśl prawa wojennego – śmierć przez rozstrzelanie lub długoletnie więzienie”.

W tym samym dniu 10 maja naczelny wódz powstania ppłk. Mielżyński wydał rozkaz wstrzymania wszelkich działań zaczepnych, gdyż – jak twierdził Korfanty – władze koalicyjne ustaliły tymczasową linię demarkacyjną na czas rokowań dyplomatycznych. Ledwo te decyzje zostały ogłoszone, „Komisja Międzysojusznicza ogłosiła, że nie ma żadnego układu pomiędzy jej przedstawicielami a władzami powstańczymi. Istotny jest fakt, że strona niemiecka szykowała się wówczas do kontrofensywy i nie chciała dopuścić do wkroczenia do akcji wojsk alianckich, które odgrodziłyby od siebie strony walczące” – napisał Michał Cieślak w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie (s. 31).

Tak więc podczas tego powstania Korfanty po raz drugi wezwał do zaprzestania strajku. Polacy mają się zachowywać potulnie, bo oczy świata na nich patrzą! Mało tego, wszystkim rozsądnym, widzącym bezsensowność jego decyzji i zagrożenie pozycji na froncie, groził śmiercią. Nie posiadał przy tym żadnej gwarancji Międzysojuszniczej. Dlaczego więc w swym manifeście pisał: „Waleczne uzbrojone hufce ludu górnośląskiego osiągnęły walne zwycięstwo. Wywalczyły nam wspólne z wami, którzy samorzutnie chwyciliście się broni strajku generalnego, poszanowanie woli ludu polskiego na Górnym Śląsku, wyrażonej w dniu 20 marca 1921 r. podczas plebiscytu. Pomiędzy Komisją Koalicyjną a kierownikami ruchu uzbrojonego stanął układ, który pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość”. (…)

Za wszelką cenę, bez jakichkolwiek gwarancji Korfanty od samego początku chciał zlikwidować powstanie, które wybuchło wbrew niemu. Do końca się mu przecież sprzeciwiał.

15 maja 1921 r. Wojciech Korfanty wydał kolejną odezwę, w której nakazał oddziałom powstańczym cofnąć się. „Zbrojne hufce nasze, w myśl rozkazów otrzymanych, powinny się cofnąć na wskazaną im przez Naczelne Dowództwo linię, aby się odczepić od nacierających na nas Niemców, bo my nie pragniemy dalszego rozlewu krwi i dalszych walk. Zadaniem Komisji Międzysojuszniczej zaś będzie, aby ze swej strony użyła wszelkich środków, by nie doszło do dalszego rozlewu krwi. Jeśli Niemcy bez względu na nasze pokojowe usposobienie zaczepią nas na liniach naszych, odpowiedzialność za dalszy rozlew krwi spadnie na nich. Okażemy światu naszą drogą wolę pokoju, pokażemy mu, że w zwycięstwie i korzystaniu z niego jesteśmy tak umiarkowani i karni, jak byliśmy dzielni w walce o naszą wolność i w obronie rodzin i braci naszych”.

Znowu mieliśmy coś światu pokazywać, mimo że świat tyle razy miał nas w głębokim poważaniu! Zaledwie przed rokiem uratowaliśmy Europę przed zalewem bolszewickim. Tak nam odpłacano. Podobnie teraz – pokazaliśmy światu „okrągły stół” i przebaczenie zdrajcom i mordercom. Przynależność do UE okupiliśmy likwidacją naszego przemysłu i bankowości.

„Zblatowana” łże-elita wmówiła narodowi, że musimy mieć inwestorów strategicznych. I mieliśmy wrogie przejęcia naszych firm. A czy świat kiwnął palcem, gdy z rąk sowieckiej Rosji ginęło przeszło milion Polaków? Przecież to świat twierdził, że ludobójstwo w Oświęcimiu to polski wymysł, bo Niemcy to taki kulturalny naród, że nie mogliby robić czegoś takiego. Kiedy amerykańscy Żydzi wyśmiali przedstawiciela mniejszości żydowskiej – członka Rady Narodowej RP w Londynie, a prezydent Roosevelt nie chciał nawet rozrzucić ulotek nad Niemcami, nie mówiąc o pomocy walczącym w warszawskim getcie, Szmul Mordechaj Zygelbojm popełnił samobójstwo. Świat milczał, gdy bestialscy Niemcy rozprawiali się z jego rodakami i współwyznawcami.

Czy ten świat coś zrobił, gdy już po zwycięskiej wojnie staliśmy się sowiecką strefą okupacyjną? Nie obchodziło go to, że więziono 200 tys. ich sojuszników, a około 10 tys. stracono! Tak jak wcześniej, nikt na świecie nie uronił łzy po rzezi Pragi w listopadzie 1784 r., kiedy Rosjanie bestialsko zabili przeszło 20 tys. mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy. Do dziś ważniejsze jest dla politycznych pajaców to, co o nas powiedzą inni, niż nasz własny interes. (…)

Ludwik Łakomy w artykule Czyn Nieznanego Powstańca Śląskiego, Księga Pamiątkowa Powstań i Plebiscytu na Śląsku, wyd. 1934, s. 10, pisał: „»Powstanie zorganizowano ze zbrodniczą genialnością« – temi słowy prasa niemiecka zatytułowała pierwsze wiadomości o czynie orężnym Nieznanego Powstańca Górnośląskiego. Zaiste. W określeniu tem nie było zbytniej przesady. Bo jakże – jeśli nie genialnością – nazwać to, że owej pamiętnej, wspaniałej nocy z 2 na 3 maja 1921 r. stanęło do boju przeszło 40 tys. powstańców, ubranych we własne robocze bluzy z białemi opaskami na rękawach, wprawdzie częściowo tylko uzbrojonych, lecz zbrojnych za to w niezłomną wolę zwycięstwa.

Trzeba to wyraźnie podkreślić, że trzecie powstanie – ów największy ludowy ruch wolnościowy w historii Polski – nie było akcją narzuconą ludowi górnośląskiemu, że owa armja powstańcza nie składała się z elementu napływowego, lecz że nawet przeważająca ilość dowódców jednostek bojowych rekrutowała się z pośród górników i hutników śląskich, którzy od szeregu miesięcy w podziemiach przygotowywali ten największy Czyn Nieznanego Powstańca Śląskiego.

Trzeba to podkreślić tembardziej, że po drugiej stronie frontu, w szeregach niemieckich, mało było elementu miejscowego, a przeważali żołnierze Rechswehry oraz takich organizacji jak Orgesch i Oberland, w których Niemcy górnośląscy stanowili znikomy odsetek”.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „W ogniu walki i destrukcji. III powstanie śląskie” znajduje się na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „W ogniu walki i destrukcji. III powstanie śląskie” na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej!

Niemieckim generałom i pułkownikom przyszło przegrywać ze śląskimi podpułkownikami, a nawet kapralami. Podłość i buta przemawia przez tych, co twierdzą, że Ślązak to głupi robol, niezdolny do buntu.

Jadwiga Chmielowska

Już w trzecim dniu powstania widać było znaczną różnicę w zachowaniu się żołnierzy włoskich i francuskich. Francuzi siedzieli w koszarach i nie dopuszczali tylko do zajęcia dużych miast. „Natomiast Włosi wystosowali do powstańców ultimatum, żądając rozbrojenia powstańców w powiatach rybnickim, kozielskim, strzeleckim i pszczyńskim, grożąc w przeciwnym razie atakiem oddziału wojska włoskiego. Do tej ostateczności nie doszło, gdyż masowe demonstracje ludności cywilnej na rzecz powstania były zbyt żywiołowe, by można je było lekceważyć” – wspomina Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech powstań śląskich (s. 254). (…)

5 maja linia powstańczego frontu przebiegała: Gorzów Śl. – Olesno – Zębowice – Myślina – Sławęcice – Stare Koźle i dalej Odrą, aż do granicy czechosłowackiej. Właśnie 5 maja, gdy powstańcy osiągnęli tak wielki sukces, Korfanty skontaktował się z Warszawą. „Tego dnia, na skutek rozmowy premiera Wincentego Witosa z Wojciechem Korfantym, rząd RP stwierdził, że powstanie na Śląsku powinno zostać wkrótce zakończone, ponieważ osiągnęło swoje cele” – napisał Michał Cieślak w cytowanej już książce Trzecie powstanie śląskie (s. 27). Rozważano również sprawę niechęci Anglii i Włoch do powstania.

Nazajutrz, 6 maja, podgrupa GO „Wschód” pod dowództwem W. Fojkisa wyruszyła z Łabęd do ataku na Kędzierzyn. (…) W tym samym dniu Wojciech Korfanty, nie uzgadniając tego z nikim, wydał odezwę do robotników, wzywając ich do przerwania strajku i podjęcia pracy.

Miało to dotyczyć wprawdzie tylko tych, którzy nie brali udziału w powstaniu. Jednakże wtedy pracodawcy-Niemcy mieliby dokładny spis powstańców, czyli osób, które nie pojawią się w pracy.

Odezwa ta zrobiła wiele złego. Część powstańców, nawet z oddziałów liniowych, wróciła do pracy. Myśleli, że Korfanty ogłasza zwycięstwo i wzywa do powrotu. Część po wyjaśnieniu nieporozumienia powróciła z domów do oddziałów. Wróg by nie wpadł na taki pomysł dezorganizacji.

– To co, zwyciężyliśmy, walk już nie będzie? – pytali powstańcy. – Trzymamy pozycje, więc niektórzy mogą wrócić do pracy?

Najwięcej bałaganu i rozterek było wśród powstańców oblegających miasta. Nie wszyscy mieli świeże informacje z frontu. Wierzyli natomiast Korfantemu, że ten wie, co robi. „Na odprawie w kwaterze głównej dowódcy Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych, płk M. Mielżyńskiego – Michał Grażyński i M. Chmielewski – przedstawili swe obawy przed ugodowym stanowiskiem cywilnego kierownictwa. Podjęcie pracy mogło, ich zdaniem, przyczynić się do podcięcia powstania poprzez uszczuplenie liczebności szeregów walczących, co uniemożliwiłoby prowadzenie dalszych działań ofensywnych. Zdaniem »Borelowskiego« wstrzymanie akcji zbrojnej byłoby katastrofalne dla polskiej sprawy na Górnym Śląsku. Opinie te podzielili uczestnicy odprawy, postanawiając o kontynuowaniu, mimo wszystko, ofensywnych działań” (W. Musialik, jw., s. 51).

Jakże akcja Korfantego przypomina gaszenie strajków przez Wałęsę w sierpniu 1980 r.! Jeszcze władza nie podpisała zgody na 21 postulatów, a rzuciła jedynie ochłap – kilkaset zł podwyżki – a ten podkulił ogon i zakończył strajk w stoczni.

W sierpniu 1988 r. w Jastrzębiu Ślązacy strajkowali. Jeszcze niczego Solidarność podziemna nie wywalczyła, a Wałęsa kazał kończyć strajk. Na jednej z kopalń podjechała po niego symboliczna taczka. Wtedy się jeszcze udało, a później ludzie dali sobie wmówić, że Wałęsa, Geremki wszelakie załatwią wszystko za nich. I załatwili Polskę całą. O, gdybyż współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej! (…)

Warto zwrócić uwagę na fakt, że istniał od początku olbrzymi rozdźwięk pomiędzy władzami politycznymi – cywilnymi – a wojskowymi. Rząd Wincentego Witosa, w którym kluczowe stanowiska zajmowali członkowie Narodowej Demokracji, przeciwny był powstaniu. Nie chciał jego wybuchu, a później pragnął jak najszybciej je zakończyć. W sprawach Śląska dla sfer rządowych w tym czasie autorytetem absolutnie niepodważalnym był Korfanty, również endek. On z kolei uważał, że jeśli był Komisarzem Plebiscytowym, to w jego rękach jest cała władza cywilna – polityczna. Dlatego powołał przedstawicielstwo, a nawet sam mianował się dyktatorem powstania. Doprowadził do tego, że podlegały mu władze wojskowe na czele z dowódcą powstania, płk. hr. M. Mielżyńskim, choć on sam nie miał nawet bladego pojęcia o strategii.

W odróżnieniu od sfer rządowych, władze wojskowe RP związane z Piłsudskim cały czas pomagały powstańcom. Robiono to w największej konspiracji. Zauważyli to RAŚ-owcy, powołując się na Kazimierz Kutza i na wybranych historyków, że „III powstanie, które poprzedziło utworzenie autonomicznego województwa śląskiego, było majstersztykiem służb specjalnych i Józefa Piłsudskiego” (A. Pustułka, Rduch: Powstańcy Śląscy nie są godni czczenia, „Dziennik Zachodni”, 17.02. 2012 r.). Mylą się jednak, wyciągając wniosek, że to Piłsudski i jego ludzie dowodzili powstaniem.

Ślązacy parli do powstań już od końca 1918 r. Zwracali się wielokrotnie o pomoc w Poznaniu do NRL, która chłodziła zapały. Ślązacy prosili też Piłsudskiego o pomoc jeszcze w 1918 r. Obiecał im, że dopiero jak zaczną walczyć, to da im „to, co ma najlepszego”.

Dał bojowców PPS. Pomógł w ten sposób, że starzy, doświadczeni konspiratorzy uczyli śląskie POW konspiracji.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV znajduje się na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Stanisław Mastalerz (1895–1959) patriota, żołnierz, dowódca i działacz organizacji wojskowych i społecznych na Śląsku

Był jednym z dowódców powstańczych mających doświadczenie bojowe. Jego talenty dowódcze i charakterologiczne potwierdzają zarówno umieszczone w dokumentach opinie zwierzchników, jak i pamiętnikarze.

Zdzisław Janeczek

Już jako uczeń uczestniczył w wyprawach nad graniczną Brynicę, gdzie z kolegami śpiewał polskie pieśni patriotyczne. Zaangażował się także w kolportaż zakazanych polskich druków i ich przemyt do Królestwa Polskiego. „Bibułę” odbierał w zagrodzie piekarskiego rolnika Pudlika i przenosił do Bizji (Świerklaniec) pod Kozłową Górą, skąd agenci z zaboru rosyjskiego dostarczali ją do Częstochowy.

Stanisław Mastalerz | Fot. ze zbiorów Autora

Jako obywatel pruski Mastalerz przeszedł przeszkolenie wojskowe w Altenburgu. W latach 1915–1917 służył w armii niemieckiej na froncie zachodnim. Po odniesieniu ciężkiej rany uznano go za niezdolnego do dalszej służby i przeniesiono do pracy w gliwickich zakładach zbrojeniowych. Pod koniec wojny powrócił do poprzedniego miejsca zatrudnienia, tj. kopalni „Gliwice”. (…)

Od listopada 1918 r. Mastalerz aktywnie udzielał się w Związkach Wojackich i Straży Obywatelskiej dla Górnego Śląska, uchodził za jednego z czołowych organizatorów POW G.Śl. Przeszkolony w armii pruskiej, z doświadczeniem frontowym, dzięki swojemu zapałowi do walki i patriotyzmowi był niezwykle cennym materiałem na dowódcę. (…) W dalszym ciągu działał – jako naczelnik gniazda TG „Sokół” w Gliwicach, a od lutego 1920 r. wchodził w skład Wydziału Okręgowego. Należał także do grona organizatorów straży obywatelskich i związków wojackich Polaków. Mimo licznych obowiązków, nie zaniedbywał sfery życia prywatnego. W 1919 r. poślubił Franciszkę Barbarę ze Złotosiów.

Przed pierwszym powstaniem był członkiem Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. oraz zastępcą komendanta POW na powiat toszecko-gliwicki i kurierem powiatowym. Ponieważ jego rejon nie był włączony do pierwszego powstania, mógł wykazać się swoim zaangażowaniem dopiero jako uczestnik obrony hotelu „Lomnitz” (27/28 V 1920 r.). Podzielał wówczas opinię Rudolfa Kornkego, że „jeżeli nie chcą wszyscy zginąć, trzeba się bronić i to natychmiast”.

Podczas drugiego powstania Mastalerz jako komendant IX Okręgu POW i dowódca oddziałów w powiatach toszecko-gliwickim i zabrskim meldował 24 VIII 1920 r. o zajęciu podległego mu obszaru (z wyjątkiem Gliwic i Zabrza) i powołaniu polskich straży obywatelskich. (…)

W trzecim powstaniu był dowódcą 7 pułku gliwickiego im. Stefana Batorego, w skład którego wszedł II batalion Feliksa Sojki z Łabęd oraz bataliony I, V i VII w Żernicy. Mastalerz walczył w rejonie Gliwic, Bierawy, Starego Koźla i Góry św. Anny. (…)

Po likwidacji powstania jego pułk został zdemobilizowany w Zamościu, skąd udał się do Krakowa, by podjąć służbę w 2 Pułku Piechoty Legionowej i odbyć kurs oficerski.

W czerwcu 1922 r., już jako podporucznik 73 Pułku Piechoty, pod komendą gen. Stanisława Szeptyckiego wkroczył do Katowic.

Odtąd pełnił na Górnym Śląsku służbę jako oficer zawodowy. W 1924 r. przeszedł do rezerwy w stopniu porucznika. (…)

We wrześniu 1939 r. jako oficer operacyjny uczestniczył we wszystkich walkach 23 Dywizji Piechoty, z którą wyszedł w pole. Po rozbiciu jednostki macierzystej pod Tomaszowem Lubelskim przedarł się do Rumunii, skąd przedostał się do stolicy Francji. W latach 1940–1945 był żołnierzem PSZ na Zachodzie. W lutym i marcu 1941 r. pełnił obowiązki sekretarza Komitetu Organizacyjnego obchodów w Londynie 20 rocznicy plebiscytu na Górnym Śląsku. Fragmenty relacji z uroczystości transmitowała polska sekcja rozgłośni BBC. (…)

Po zakończeniu działań wojennych został zatrudniony na ponad rok (od 17 VII 1945 r. do 28 IX 1946 r.) jako oficer łącznikowy w randze kapitana przy Naczelnym Dowództwie Wojsk Sprzymierzonych w Ludwigsburgu w Wirtembergii. Ponadto w ramach UNRRA współorganizował pomoc dla rodaków czasowo przebywających w polskich obozach repatriacyjnych na terenie Niemiec.

Od kwietnia 1947 r. Mastalerz przebywał w Polsce. Był czynny w Związku Weteranów Powstań Śląskich. Mimo upokorzeń nie załamywał się, pracował na rzecz kombatantów, uważał, iż w służbie Polski nie ma miejsca na „stan spoczynku” – w ten przechodzi się dopiero wraz z kresem życia.

Zmarł 6 XI 1959 r. w Katowicach, gdzie został pochowany na cmentarzu wojskowym.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Stanisław Mastalerz (1895–1959)” znajduje się na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Stanisław Mastalerz (1895–1959)” na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Manewry w Dolinie Lipinki w Świętochłowicach! Ciekawa inicjatywa patriotyczno-sportowa upamiętniająca powstania śląskie

Stowarzyszenie KRS TKKF TYTAN Świętochłowice i Team Special Force ASG Świętochłowice zapraszają 12 września na I Piknik Militarny i II Śląskie Manewry ASG z okazji 100-lecia II powstania śląskiego!

Stanisław Florian

Podczas I Śląskich Manewrów ASG we wrześniu 2109 roku rozegrano 3 duże scenariusze walk Batalionu Niemieckiego z Batalionem Powstańczym, z użyciem broni ASG, środków pirotechnicznych pola walki oraz wykorzystaniem współczesnych zdobyczy techniki.

W tym roku, mimo zawirowań spowodowanych epidemią covid-19, Stowarzyszenie KRS TKKF TYTAN Świętochłowice wraz z Teamem Special Force ASG Świętochłowice – organizatorem gier militarnych 7 Grobli i Wzgórze Rozdartych Serc oraz Indywidualnych Śląskich Turniejów Strzeleckich ASG – zapraszają zainteresowanych 12 września na I Piknik Militarny i II Śląskie Manewry ASG z okazji 100-lecia II powstania śląskiego!

Podobnie jak w zeszłym roku, manewry odbędą się w Dolinie Lipinki. Tzw. Ajska to teren – jak piszą organizatorzy – niezwykły i nieprzeciętny. Wymarzone miejsce na bitwy ASG, ale też autentyczne miejsca, gdzie przed 100 laty walczyli odważnie i niezłomnie Powstańcy Śląscy o dołączenie tych ziem do Polski.

To „teren trudny, z dużą ilością przeszkód terenowych, bardzo bogaty i różnorodny w faunę i florę: duży las, zarośla, krzaki, polany, wały, strumyki, rzeka, stawy, groble wodne, wzniesienia, doliny, jary, bagna, bunkry. Wszystko poprzecinane drogami off-roadowymi i ścieżkami. Wymarzony (…) do manewrowania. Raj dla snajperów i szturmowców. Osób uwielbiających myślenie strategiczne. Koordynację dowodzenia oraz współgranie oddziałów. Coś dla prawdziwych twardzieli i osób lubiących nieprzewidziane zwroty akcji. Jeden z najlepszych i najbardziej różnorodnych terenów na Śląsku”.

Teren gry

W tym roku scenariusze walk zostały znacząco zmodyfikowane w porównaniu z rokiem ubiegłym. Przygotowane są tak, aby przebiegały w postaci 3 wymagających myślenia strategicznego rozgrywek militarnych. Będą odbywać się w wyznaczonych przedziałach czasowych. Od dowódców batalionów i ich sztabów wymagana będzie dobra orientacja terenowa za pomocą mapy i sprawna koordynacja działań poprzez łączność radiową. Znajomość zaawansowanych reguł strategii, umiejętność manewrowania oraz zgranie czasowe swoich pododdziałów decydować będzie o ich sukcesach podczas zmagań terenowych. Od skutecznego wykonania punktowanych zadań będzie zależała dynamika i sam przebieg poszczególnych rozgrywek. Wszystkich zawodników, chcących wziąć udział w tegorocznych Manewrach, czeka okres kilkutygodniowych przygotowań kondycyjnych, gruntownego przeglądu broni, dobrego przygotowania całego sprzętu i wyposażenia. Od uczestników oczekuje się wysokiego poziomu dyscypliny i odporności psychofizycznej.

Dla osób, które jeszcze nie zainteresowały się rozgrywkami ASG lub nie są jeszcze wystarczająco wyekwipowane, ale chcą zobaczyć, na czym takie zaawansowane gry polegają, organizatorzy przygotowują dodatkowe atrakcje.

„Na stanowiskach pod namiotami będzie zorganizowana strzelnica, a na otwartej, ogrodzonej przestrzeni – stanowisko rzutu granatem. Dla zwycięzców zostały przygotowane atrakcyjne nagrody. Dla wprowadzenia w atmosferę i klimaty zmagań na poligonie organizatorzy zapraszają na smakowite polowe i śląskie dania: bigos, grochówkę, krupniok, chleb z smalcem itd.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „II Śląskie Manewry ASG z okazji 100-lecia powstań śląskich!” znajduje się na s. 1 i 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „II Śląskie Manewry ASG z okazji 100-lecia powstań śląskich!” na s. 1 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skanalizowanie socjalnego buntu Ślązaków na poziom narodowy uchroniło elity niemieckie i polskie przed rewolucją

„Widziałem rozwiązanie kwestji Śląska w komunizmie zapoczątkowanym w Rosji. Postanowiłem poświęcić się tej idei. Po wyczytaniu z gazet, że Śląsk przypadnie do Polski, idea komunizmu zbladła zupełnie”…

Stanisław Orzeł

Rok 1919 zamienił się w prawie nieustająca falę strajków, w których wzięło udział 452 tys. robotników – gdy cały region liczył ok. 2 miliony mieszkańców. Jeden z inspektorów przemysłowych podsumował, że w 1919 r. „całe pierwsze 9 miesięcy stały pod znakiem niezliczonych dzikich strajków. (…) Jedna fala strajkowa następowała po drugiej. Brutalne wystąpienia przeciw dyrektorom i urzędnikom przedsiębiorstw były zjawiskami codziennymi. (…) Pod kierunkiem komisarza rządowego Hoersinga przywódcy Wolnych Związków Zawodowych, Chrześcijańskich Związków Zawodowych, Niemieckich Związków Zawodowych Hirsch-Dunckera i Zjednoczenia Zawodowego Polskiego czynili wysiłki, aby dodatnio wpłynąć na robotników, skłonić do podejmowania pracy oraz zaniechania aktów terroru. Jednak przywódcy [związkowi] często niedostatecznie panowali nad sytuacją wśród robotników”. (…)

Pod wrażeniem radykalnych, choć żywiołowych wystąpień robotników w miastach, strajki i demonstracje mnożyły się na wsiach Górnego Śląska z dnia na dzień. Ich podłożem była wzrastająca drożyzna i pogarszające się po w wyniku wojny i klęski Niemiec warunki życia ludności.

Z tego okresu datują się wystąpienia robotników leśnych z powiatu namysłowskiego, do których przyłączyli się rosyjscy jeńcy wojenni zatrudnieni jeszcze w tym rejonie. Wystąpienia te nosiły charakter żywiołowy i nie były zorganizowane. Przeciw nim wystąpiły wrocławskie władze kościelne. W liście pasterskim z 22 stycznia 1919 r. w związku z okresem rozpoczynającego się Wielkiego Postu kardynał Adolf Bertram pisał, że do chat śląskich puka nienawiść klasowa, wzywająca do walki przeciwko istniejącemu porządkowi gospodarczemu.

Mimo to pod koniec stycznia 1919 r. wybuchł strajk robotników rolnych w dominium Siemianowice, którym kierowało Zjednoczenie Zawodowe Polskie. Po kilku dniach załoga majątku otrzymała podwyżkę płacy, o czym doniosły „Nowiny Raciborskie”, wzywając robotników rolnych do wstępowania w szeregi ZZP, stojącego na platformie ugody z właścicielami ziemskimi. W styczniowej odezwie do robotników rolnych ZZP apelowało:

„Dopierośmy zrzucili kajdany krępujące naszą wolność i możliwe, że chaos świata przygłusza w nas obowiązki obywatelskie. Nie wolno nam jednak rzucać się w wir walk klasowych, jak to czynią dziś robotnicy Rosji, Niemiec, Austro-Węgier itd. (…) Niech więc rolnicy pracodawcy będą względni i niech im nie brakuje na dobrych chęciach do porozumień, niech i robotnicy rolni zorganizują się w szeregi i karnie w porozumieniu z przywódcami związków żądają słusznych potrzeb, a na pewno unikniemy wstrząśnień, jakie zachodzą w krajach sąsiednich”.

Wreszcie – strajk marcowy 1919 r., wywołany przez komunistów. 5 marca stanęło pięć kopalń i kilka hut, a w następnych dniach strajk rozszerzał się na wieść o starciach w Berlinie komunistów z policją i apelu konferencji 11 największych rad delegatów robotniczych z całej Polski, którzy w Warszawie wezwali do dwudniowego strajku powszechnego z żądaniami wolności obywatelskich i zaprzestania działań wojennych przeciw Rosji radzieckiej. (…) Między 10 a 13 marca strajkowało 35 spośród 63 kopalń, trzy huty i kilka grup kolejarzy. (…)

12 kwietnia II ogólnoniemiecki kongres rad w Berlinie odrzucił wnioski A. Jadascha z Piaśnik o zniesienie stanu oblężenia na Górnym Śląsku, likwidację Grenzschutzu i równouprawnienie na Górnym Śląsku języka polskiego z niemieckim. Mimo to na niektórych strajkujących kopalniach postulaty ekonomiczne uzupełniono żądaniami rozwiązania Grenschutzu, otwarcia granic z Polską, upaństwowienia kopalń. Równocześnie w marcu dochodziło do zaburzeń na wsi w powiecie Strzelce Opolskie. Chłopi występowali przeciwko rekwirowaniu bydła i zboża przez „socjaldemokratyczne” władze Republiki Weimarskiej. Dochodziło do starć z wojskiem, a protestami chłopów kierowali robotnicy przemysłowi. Ostatecznie strajki stłumiło wojsko i policja, a aresztowanych przywódców skazano na wyroki od kilku miesięcy do 15 lat więzienia. (…)

W odpowiedzi na te pacyfikacje KP GŚl. proklamowała na 30 kwietnia 1919 r. strajk generalny. (…) 29 kwietnia stały już kopalnie w Gliwicach, Bytomiu, Rudzie, Knurowie, Bielszowicach, Zaborzu i Donnersmarckhűtte w Zabrzu.

W odpowiedzi komisarz Hőrsing ogłosił zaostrzenie stanu oblężenia na Górnym Śląsku, zawiesił prawo do strajku i zarządził, że robotnicy mogą być przymuszani do kontynuowania pracy w zakładach produkcyjnych. (…) Strajk zbiegł się z obchodami 1 maja na Górnym Śląsku, a w niektórych zakładach – stał się okazją do polskich manifestacji narodowych 3 maja.

Mimo to 4 maja pracę podjęły załogi dwóch kopalń w Zabrzu: „Graf Franz” i „Wolfgang”; i choć do strajku przystąpiły załogi nowych kopalń, m.in. Hedwigswűnschgrube i Charlottegrube, a nawet zakładów Eintrachthűtte na świętochłowickiej Zgodzie – wobec braku scentralizowanego kierownictwa, stopniowo działania strajkowe wygasały.

Jednak w maju przewodniczący Izby Rolniczej z Wrocławia alarmował ministerstwo rolnictwa Prus, że chłopi w różnych częściach Śląska żądają podziału majątków rolnych i sporządzają nawet listy chętnych do nabycia ziemi podworskiej. W powiecie kozielskim we wsi Pawłowiczki doszło wręcz do starć z właścicielem ziemskim miejscowej biedoty wiejskiej, żądającej parcelacji majątku.

Próby wznowienia strajku przez KP G.Śl. i zebranie mężów zaufania górnośląskich zakładów pracy rozbiły wojsko i policja. Dziesiątki robotników straciło pracę lub trafiło do więzień za prawdziwą lub – częściej – domniemaną działalność komunistyczną…

Nie to było jednak przyczyną opadnięcia fali radykalizmu społecznego. Działalność rad robotniczych w większości zamarła w połowie 1919 r., ponieważ zostały rozwiązane w związku z zapowiedzianym plebiscytem na Śląsku.

(…) Przede wszystkim jednak radykalizm społeczny został przejęty przez nurty narodowe: wizje lepszych Niemiec czy sprawiedliwej Polski, roztaczane przed mieszkańcami Górnego Śląska. Można zasadnie twierdzić, że udana próba skanalizowania nastrojów socjalnego buntu Ślązaków na poziom starcia narodowego uchroniła zarówno establishment niemiecki, jak i elity odbudowującego się państwa polskiego przed buntem rewolucyjnym znacznych grup społeczeństwa śląskiego…

Charakterystyczne dla tego procesu są refleksje z francuskiej niewoli górnośląskiego feldfebla z Murcek, opowiedziane po latach socjologowi Józefowi Chałasińskiemu: „Widziałem jedyne rozwiązanie kwestji Śląska w komunizmie zapoczątkowanym w Rosji. W komunistycznej Paneuropie wyobrażałem sobie Śląsk jako samodzielną jednostkę i postanowiłem tej idei poświęcić moją pracę po powrocie. Po wyczytaniu z gazet, że Śląsk przypadnie do Polski, idea komunizmu zbladła zupełnie”…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (II)” znajduje się na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (II)” na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” (VI). Ostatnie boje i powrót do Macierzy

Dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” najważniejszą sprawą była wola połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków.

Zdzisław Janeczek

Naczelny wódz Maciej Mielżyński zanotował: „1 maja 1921 roku odebrałem od rządu kategoryczny zakaz rozpoczynania jakiejkolwiek akcji zbrojnej na Górnym Śląsku, pod osobistą odpowiedzialnością. Tego zakazu nie usłuchałem. Wiedziałem, że jedynie akcja zbrojna, rozpoczęta natychmiast, może sytuację uratować. Niewątpliwym było, że rząd polski miał związane ręce i działał pod presją mocarstw sprzymierzonych, z głębi duszy zaś życzyć musiał, żeby nasi bracia Górnoślązacy osiągnęli zwycięstwo nad Niemcami. Zwłaszcza że Niemcy, choć urzędowo głosili, że nie mieszają się do walki na terenie plebiscytowym, to całe pułki z Niemiec przez granice puszczali na Górny Śląsk”.

Wojciech Korfanty, nie chcąc narażać rządu RP na posądzenie o wywołanie powstania, złożył urząd Polskiego Komisarza Plebiscytowego i ogłosił się dyktatorem. Już wcześniej Prusacy oskarżali go, iż podburza Polaków przeciw Niemcom, co znalazło odzwierciedlenie w artykule pt. Niemcy a Korfanty, opublikowanym na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”.

W tej trudnej sytuacji Józef Piłsudski dotrzymał danego Górnoślązakom słowa i wysłał z pomocą „co miał najlepszego”, blisko 5000 ludzi, m.in. byłych legionistów, bojowców PPS i peowiaków oraz ponad 60 tys. karabinów. Na doradców M. Mielżyńskiego J. Piłsudski delegował doświadczonych „dwójkarzy”, m.in. Wojciecha Stpiczyńskiego, legionistę i współorganizatora Wydziału Plebiscytowego dla Górnego Śląska przy Oddziale II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych, oraz Bogusława Miedzińskiego, Szefa Oddziału II, organizatora pomocy wojskowej dla Górnego Śląska, który ściśle współpracował z Karolem Polakiewiczem, szefem sekcji plebiscytowej Ministerstwa Spraw Wojskowych i członkiem Komitetu Plebiscytowego przy Radzie Ministrów.

Znaczny udział w przygotowaniu powstania mieli byli legioniści: Feliks Ankerstein ps. Butrym (powiat tarnogórski), Stanisław Rostworowski ps. Lubieniec – szef sztabu NKWP w Szopienicach w randze majora, Adam Benisz – komendant garnizonu w Kędzierzynie oraz Stanisław Baczyński ps. Bittner (syn powstańca 1863 r.), od 1920 r. szef referatu operacyjnego Centrali Wychowania Fizycznego i III Wydziału Operacyjnego Dowództwa Obrony Plebiscytu, który wraz z Tadeuszem Puszczyńskim ps. Konrad Wawelberg opracował plan działań powstańczych na Górnym Śląsku. Za Wydział Wydawniczy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w trzecim powstaniu śląskim odpowiadał legionista, major artylerii Kasper Wojnar, do 28 VIII 1920 r. pracownik Departamentu Naukowo-Szkolnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, odkomenderowany na Górny Śląsk. Wszyscy oni korzystali z pomocy wiceministra spraw wojskowych gen. Kazimierza Sosnkowskiego oraz Ignacego Boernera, eksperta od spraw niemieckich, a także „dwójkarzy”: Lucjana Miładowskiego i Ignacego Matuszewskiego.

Żołnierzami Piłsudskiego byli również: Henryk Krukowski, dowódca oddziałów destrukcyjnych Grupy „Północ”, Szymon Białecki, szef Wydziału Organizacyjnego Grupy „Wschód” i Seweryn Jędrysik, pseudonim „Wallenstein”, organizator POW G.Śl. w powiecie strzeleckim, dowódca baonu w Podgrupie „Harden”, autor wspomnień Polskie powstania w powiecie strzeleckim, opublikowanych w zbiorze O wolność Śląska (Katowice 1931). W trakcie walk dołączyli do nich inni. Wśród 200 ochotników przybyłych do Szopienic znalazł się m.in. Władysław Targalski, jeden z najmłodszych obrońców Lwowa. W akcji plebiscytowej i powstaniach śląskich uczestniczył także Marian Kantor Mirski, który przeszedł cały szlak bojowy 3 Pułku Piechoty I Brygady Legionów. Następnie organizował akcje dywersyjne Polskiej Organizacji Wojskowej na Ukrainie, a w 1922 r. był już kapitanem Wojska Polskiego odznaczonym Krzyżem Walecznych i francuskim orderem „De la Victoire”.

Wśród ochotników znaleźli się zbuntowani kadeci lwowscy i por. Jan Kowalewski. Ten ostatni nieprzypadkowo pokierował wywiadem w trzecim powstaniu śląskim. Jako kryptolog miał za sobą w tej dziedzinie znaczące dokonania.

W czasie Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 r. informacje polskiego radiowywiadu, zorganizowanego przez Jana Kowalewskiego, miały „bezwzględnie rozstrzygający wpływ” na decyzje strategiczne Józefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Polskiego nad nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną, czego pokłosiem było drugie powstanie śląskie.

Kowalewskiemu towarzyszyli na Górnym Śląsku inni oficerowie II Oddziału, m.in. por. Edmund Kalikst Charaszkiewicz. Wszyscy oni zdążyli na czas do wyznaczonych miejsc, by podjąć się realizacji swojej misji. W nocy z 2 na 3 maja wybuchło trzecie powstanie śląskie. (…)

Powstańcy, dzięki zaskoczeniu przeciwnika, w pierwszej fazie walk do 10 V 1921 r. odnieśli duży sukces strategiczny. Zwycięski pochód ku Odrze zapoczątkowała w noc wybuchu insurekcji operacja „Mosty”. Przeprowadziła ją grupa destrukcyjna Tadeusza Puszczyńskiego. Na odcinku 90 km jej członkowie wysadzili 9 mostów na zachodniej granicy obszaru plebiscytowego, odcinając go od zaopatrzenia z głębi Niemiec. Powstańcy w ciągu tygodnia opanowali teren wyznaczony tzw. linią Korfantego, biegnącą od granicy z Czechosłowacją na północ wzdłuż Odry do przedmieść Krapkowic, a następnie skręcającą na północny wschód w stronę Kamienia Śląskiego, Ozimka, Gorzowa Śląskiego i dochodzącą do ówczesnej granicy z Polską w okolicach Zdziechowic.

W. Korfanty już 7 V w Dąbrówce Małej rozpoczął negocjacje rozejmowe z przedstawicielami Międzysojuszniczej Komisji bez udziału Niemiec, realizując swoją koncepcję powstania jako demonstracji politycznej. 9 V podpisał rozejm, który miał zapewnić korzystną dla Polski linię demarkacyjną. Niestety wskutek niemieckiego protestu alianci się wycofali, a gen. Henri Le Rond zdementował wiadomość o rozejmie.

10 V W. Korfanty, ogłaszając w specjalnej odezwie dobrą nowinę o zawartym układzie, wezwał mieszkańców Śląska do powrotu do fabryk. Równocześnie konstatował: „Godzina wolności wybiła. Stajemy się panami własnego domu”. Niestety słowa te nie miały pokrycia w rzeczywistości. Zrobił się zamęt. Wielu uważało, iż nastąpił koniec powstania i podjęło decyzje powrotu do domu.

Tymczasem czekał ich jeszcze ciężki bój o Górę św. Anny, gdyż Niemcy od strony Krapkowic i Kluczborka przygotowywali kontrofensywę. (…)

Dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” wciąż najważniejszą sprawą, jak odnotowała, była nieustająca wola ich ziomków połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Ostrej krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków. Pierwszy na liście osądzonych znalazł się Jędrzej Moraczewski. Po nim rozprawiono się z przywódcą PSL-u. „Pogromca Czechów z cieszyńskiego rynku, p. [Wincenty – Z.J.] Witos – pisała „Gwiazdka Cieszyńska” – całą parą prze do ugody z Czechami. Jego przysłowiowy »chłopski rozum« zapomniał o niedawnych wykrzyknikach i zapewnieniach. Bez względu na następstwa wyciąga rękę do czeskiego »pobratymca«, wysyła do komisji delimitacyjnej p. Bratkowskiego, który z lekkim sercem godzi się na nowe krzywdy polskie przy krajaniu Śląska Cieszyńskiego, a do Pragi wysyła największego w Polsce ugodowca, by tylko przyśpieszyć chwilę, kiedy Piłsudski będzie mógł rzucić się w objęcia [Tomasa – Z.J.] Masaryka i zawołać: Witaj, bracie serdeczny! A przy tym moraczewszczyzna witosowa ciągle podkreśla, że działa w interesie państwa polskiego i że nie może iść po linii polityki uczuciowej! […] Twierdzi Warszawa, że się nie może bawić w politykę uczuciową; niech więc sobie przypomni rozumowo, czy Czesi kiedykolwiek dotrzymali jakiejkolwiek umowy, niech sobie przypomni, że Czesi zawsze w rozstrzygającej chwili stawali w szeregu wrogów Polski”.

Cieszyniacy od początku Wielkiej Wojny walczyli o niepodległą Rzeczpospolitą i jak pozostali legioniści musieli się zmagać z austriacką tzw. „CKmendą”, tj. Cesarsko Królewską Komendą. Śpiewali też z pozostałymi żołnierzami J. Piłsudskiego: „Jak skończym z Nikołą, / pójdziem na Wilhelma, / zabrać Wielkopolskę, /co ją gnębi szelma”. Ich chlubą był poeta Jan Łysek (1887–1915), kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i Krzyża Niepodległości, nazywany „śląskim Tetmajerem”, współzałożyciel Legionu Śląskiego oraz kapitan Legionów Polskich, który zginął 5 XI 1915 r., trafiony rosyjską kulą w głowę w trakcie ataku na jedno ze wzgórz podczas bojów pod Kostiuchnówką na Wołyniu. Przynależał do formacji, o której Niemcy mówili Ein Haufen Helden (Banda bohaterów); w razie frontowych kłopotów oficerowie Wilhelma II prosili Austriaków o wsparcie „pod postacią” kompanii Legionów Polskich lub dwóch czeskich pułków. W Jabłonkowie i w Nawsiu cieszyńscy Ślązacy gościnnie przyjmowali legionistów i ich komendanta Józefa Piłsudskiego, opiekowali się chorymi i rannymi. W 1919 r., w obliczu rosnącego zagrożenia bolszewickiego i niemieckiego, pod Skoczowem powstrzymali zdradziecki atak czeski, składając najwyższą ofiarę na ołtarzu Ojczyzny. To był ich kapitał krwi.

Powodzenie militarne Bitwy Warszawskiej i III powstania śląskiego skutkowało włączeniem w granice II Rzeczypospolitej wschodniej części Górnego Śląska, która była drugim zagłębiem przemysłowym Europy. Wydarzenie to zmieniło w znaczący sposób strukturę gospodarczą rolniczej Polski, upodobniając stosunki polskie do krajów o kulturze kapitalistycznej.

Przyłączenie części tej historycznej prowincji, którą Jan Długosz zaliczał do „ciała Korony Polskiej”, ze względu na potencjał przemysłowy i wojskowy tego obszaru było dużym wydarzeniem nie tylko politycznym, ale gospodarczym i wojskowym. Górny Śląsk był największym okręgiem przemysłowym w kraju. Łącznie Wielkopolska i Górny Śląsk stanowiły gwarancję materialną niepodległości II Rzeczypospolitej. Fakt ten podkreślała „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule O znaczeniu Górnego Śląska. W roku 1923 miejscowe kopalnie i huty dostarczały 73% stali, 87,7% cynku i 99,7% ołowiu. Bez tej produkcji niemożliwa była odbudowa i rozwój gospodarki polskiej po pierwszej wojnie światowej. Działało w tym obszarze ponad 1500 zakładów, z których wiele miało kluczowe znaczenie dla obronności Polski. Nieprzypadkowo Józef Piłsudski, któremu przypisywano zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej i tzw. „Cud nad Wisłą”, 27 VIII 1922 r. po odebraniu defilady, wysłuchaniu Mszy św. i dekoracji powstańców śląskich Krzyżami Virtuti Militari na katowickim rynku, powrót Śląska do Macierzy nazwał „cudem nad Odrą”.

Marszałek zdawał sobie sprawę, iż klęska Polski doprowadziłaby do załamania się znienawidzonego przez Berlin traktatu wersalskiego oraz oznaczałaby powrót Niemiec do wielkiej polityki i skutkowała odzyskaniem wschodnich prowincji. Bez „cudu nad Wisłą” nie byłoby „cudu nad Odrą”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«. Cz. VI. Ostatnie boje i powrót do Macierzy” znajduje się na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«. Cz. VI. Ostatnie boje i powrót do Macierzy” na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powstania śląskie jako przejaw świadomości społecznej i narodowej / Stanisław Orzeł, „Śląski Kurier WNET” nr 73/2020

Na Górnym Śląsku w XIX w. nastąpiło zjawisko „etnoklasy”: podziały etniczne nakładały się na społeczne. Początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego.

Stanisław Orzeł

Społeczny wymiar powstań śląskich (cz. 1)

Społeczny wymiar powstań śląskich często umyka uwadze stron zainteresowanych historyczno-politycznym sporem o ich charakter. Zawężanie przyczyn ich wybuchu jedynie do polityczno-ideologicznego starcia dwóch lub trzech koncepcji kształtowania przyszłych losów ziem śląskich po I wojnie światowej jest wyrazem braku zrozumienia dla głębszych procesów, które je poprzedzały lub przebiegały równolegle do nich i je przenikały.

Przykładem tak płytkiego postrzegania powstań śląskich jest np. artykuł Ryszarda Kaczmarka, zatytułowany Prolog. Powstańcza wojna, a zamieszczony na łamach wydanego przez „Politykę” w 2019 r. „Pomocnika Historycznego” nr/7, zatytułowanego Dzieje Śląska czyli historia na pograniczu – w którym rzeczony profesor, czyli autorytet akademicki, pisze w nawiązaniu do wojny w tytule, że „Powstania śląskie były w istocie trzyletnim konfliktem polsko-niemieckim”. Inny przykład to tekst Dariusza Zalegi Powstania… czyli rewolucja. Górny Śląsk: czas burzy, który ukazał się na łamach miesięcznika „Le Monde Diplmatique – edycja polska” nr 4 już w 2016 r.

Problem polega na tym, że wypreparowanie powstań z kontekstu tego, co się działo pod koniec I wojny światowej na froncie wschodnim, oraz antykajzerowskiej rewolucji w Niemczech, musi prowadzić do kulawej interpretacji faktów.

Oprócz przebudzenia narodowego polskich Górnoślązaków od 2 poł. XIX w. do procesów, które poprzedzały, przenikały lub towarzyszyły tendencjom, jakie doprowadziły do powstań śląskich, należy zaliczyć rosnące zainteresowanie nowych i starych wielkich grup społecznych – takich jak robotnicy i chłopi górnośląscy – organizowaniem się dla obrony i wyrażania swoich indywidualno-grupowych potrzeb i interesów. Kolejnym procesem, który znacząco wpłynął na wzrost nastrojów buntu wśród „poczciwego ludu śląskiego”, były społeczne skutki militarystycznej polityki władz i kapitałów niemieckich podczas Wielkiej Wojny, czyli pozbawienie wielu śląskich rodzin głównych żywicieli zatrudnionych w przemyśle czy w rolnictwie, a w efekcie wymuszenie pracy licznych kobiet w produkcji wojennej, problemy aprowizacyjne w miastach górnośląskich, głodowe stawki płac, a wreszcie – rosnąca buta i arogancja przemysłowców i władz pruskich wobec osób poddanych wojennemu przymusowi pracy.

Stanowiło to podatny grunt pod kolejny proces społeczny, który uruchomił lawinę wydarzeń zakończonych powstaniami śląskimi: przenikanie do świadomości części pracowników na Górnym Śląsku wyidealizowanego przekazu na temat rewolucji w Rosji, a następnie włączenie się najzadziorniejszych z nich w wydarzenia rewolucji niemieckiej od listopada 1918 r. Na tle tych procesów należy dostrzegać znaczenie działań organizacyjnych podejmowanych przez związki zawodowe, propagandę różnych ideologii i koncepcji przyszłości Śląska, uprawianą przez partie i ugrupowania polityczne od prawicy przez centrum po lewicę, ekstremy prawicowe i lewicowe, wreszcie przenikające z zaciszy gabinetów na ulice śląskich miast i wiosek skutki tzw. „wielkiej gry” mocarstw i kapitałów.

Polskie przebudzenie narodowe na Górnym Śląsku

Na Górnym Śląsku w XIX w. mieliśmy do czynienia z klasycznym zjawiskiem „etnoklasy”, sytuacją, gdy podziały etniczne nakładają się na społeczne – uważa dr Jarosław Tomasiewicz. Według niego początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego.

Wątek społeczny akcentował „Katolik” ubolewając, „że dla wyborów zapomniano o sprawie socjalnej i przez bratanie się z pracodawcami zmniejszono sobie zaufanie u robotników”.

W 1885 r. na łamach „Katolika” pisano: „Nie obaczysz tu [w Kółku Polskim w Roździeniu – S.O.] żadnego gospodarza, jeno rzemieślników i robotników, bo gospodarz […] który konie w kopalni lub pod jakim Żydem ma [wynajmuje], boi się, aby mu ich z roboty nie wygnał”. „Na żadnym obwodzie przemysłowym świata nie ciąży tak wyraźne piętno dwoistości sił, które do jednej pracy są tu sprzężone – dwoistości świata panów i niewolników. Nie ma tu świadomej pracy jednego narodu. Akcjonariuszem, dyrektorem, inżynierem, dozorcą – słowem frakowcem, śmietanką, jaśnie panem jest Niemiec. Polak może być robotnikiem, szleperem, proletariuszem, pariasem, chacharem” – pisał Teodor Tyc, historyk i działacz plebiscytowy.

Skład społeczny powstańców śląskich determinowała struktura społeczna i – związana z nią na Górnym Śląsku – narodowa, które były rezultatem procesów uruchomionych w połowie XVIII w. podbojem Śląska przez Prusy i jego oderwaniem od habsburskiej Korony Królestwa Czech, pruskimi reformami agrarnymi z początku XIX w., trwającą od 1. poł. XIX w. niemiecką rewolucją przemysłową, a wreszcie – zjednoczeniem Niemiec przez militaryzm Prus w 2. poł. XIX w. Lata I wojny światowej nie wniosły większych zmian w procesy (de-)formujące strukturę społeczną Górnego Śląska. Jej kolonialne zniekształcenie przejawiało się w tym, że dominującą rolę odgrywała tu niemiecka wielka własność ziemska (m.in. rodów Ballestrem, Colonna, Donnersmarck, Gaschin, Hochberg von Pless, Hohenlohe-Oehringen, Lichnowsky, Paczensky und Tenczin, Posadowsky, Promnitz, Schaffgotsch, Sedlnitzky-Odrowąż, Strachwitz, Wengersky, Wilczek czy Ziemięckich/Ziemietzky), której posiadłości obejmowały 60% ziem Górnego Śląska. W 1907 r. właścicielami ponad połowy ziemi było tu 258 wielkich obszarników, a siedmiu największych magnatów trzymało 27,7% ziem uprawnych i lasów. Majątki ponad 500-hektarowe zajmowały 1/3 ziem wielkiej własności, a razem z majątkami od 100 do 300 ha – 35,2% wszystkich gospodarstw. Spośród 10 najbogatszych Niemców aż 7 było górnośląskimi milionerami. Wielki kapitał przemysłowy wyrastał z wielkiej własności ziemskiej albo był z nią powiązany.

W tym czasie z pracy w rolnictwie utrzymywało się prawie 594 tys. osób, czyli 28,7% wszystkich zatrudnionych na Górnym Śląsku – pracujący na roli i ich rodziny. Przemysł z górnictwem zatrudniał ponad 987 tys. ludzi, czyli 47,7% ogółu zatrudnionych. Prawie połowę z nich zatrudniano w wielkich zakładach, liczących kilkuset pracowników, a w kopalniach nawet po kilka tysięcy.

Najsilniej deformację struktury społecznej na Górnym Śląsku wyrażał – odsłaniając jej jednoznacznie kolonialny charakter – fakt, że podziały klasowe w większości pokrywały się z podziałami narodowymi, tzn. rodzima – polska, polskojęzyczna lub czesko-morawska ludność pracowała na roli w wielkich majątkach należących do Niemców.

Podobnie w przemyśle – własność i kadry zarządzające też były w większości niemieckie. Rodzima ludność górnośląska miała minimalne szanse kształcenia się, a jeśli już – pod warunkiem germanizacji, wyrzeczenia się języka rodzimego – to w seminariach duchownych lub w tzw. wolnych zawodach, jak lekarze, kupcy, dziennikarze itp.

Górnych warstw struktury społecznej nie mogła uzupełnić asymilacja polskiej inteligencji z zaborów austriackiego lub rosyjskiego: chętnych było mało, kapitaliści niemieccy mocno związani z akcją germanizacyjną na Śląsku nie widzieli potrzeby ich zatrudniania, a po klęsce powstania styczniowego 1863 r. znaczna liczba tzw. wysadzonych z siodła – inteligencji szlacheckiej z Królestwa Polskiego – nie mogła się zatrudnić w pruskim przemyśle kolonialnym na Górnym Śląsku, bo w 1885 r. władze Niemiec zakazały osiedlania się w Rzeszy Polaków z pozostałych zaborów.

W efekcie od początku kolonialnej rewolucji przemysłowej pod dyktatem Prus, aż do końca I wojny światowej większość górników na Górnym Śląsku pracujących na stanowiskach poniżej kadr dozoru pochodziła z ludności polskiej lub polskojęzycznej. W hutnictwie na stanowiskach robotniczych pracowali ludzie z obu grup narodowych, za to w przemyśle metalowym – w większości Niemcy.

W mniejszych miastach, gdzie dominowało górnictwo i hutnictwo, przeważała ludność polska lub polskojęzyczna o niesprecyzowanej świadomości narodowej. W miastach większych, ośrodkach administracji politycznej i gospodarczej, Górnoślązacy polscy lub polskojęzyczni byli zdominowani przez drobnych mieszczan: niemieckich urzędników, pastorów i księży, lekarzy, prawników, redaktorów gazet, kupców, sklepikarzy itp.

Część ludności polskojęzycznej uległa pod ich presją środowiskową germanizacji. Jednak wielu, poprzez codzienne drobne konflikty interesów, jeszcze silniej rozwinęło od poł. XIX w. polską świadomość narodową.

Według niemieckiego spisu powszechnego pod względem językowym „Regencya Opolska, Śląsk Cieszyński i powiaty Brzeg, Namysłów i Syców regencyi Wrocławskiej miały razem w r. 1910 2,765.881 ludności, z czego było Polaków 1,525.156 = 55,2%, Niemców 1,057.528 = 38,2% Czechów 170.942 = 6,5%, tymczasem Romer, według oszacowań podaje liczbę Polaków w regencyi Opolskiej na 1,502.000 = 68,6%, na Śląsku Cieszyńskim na 260.000 = 61,0%, dodając do tego Polaków w trzech wyżej wymienionych powiatach regencyi Wrocławskiej, która wynosi 33.168 = 23,1%, otrzymamy razem 1,795.000 Polaków, (…) 64,9% ogółu ludności”. Na samym tylko Górnym Śląsku było to 1 mln 169 tys. osób polskojęzycznych oraz 884 tys. niemieckojęzycznych.

Większość ludności regionu trwała przy dialekcie języka polskiego (i katolicyzmie), co nie oznaczało, że wykazywała polską świadomość narodową. Ta zaczęła się formować na przełomie XIX i XX w., wraz z początkami ruchu narodowego, ale prawdziwe przebudzenie indyferentnych narodowo Górnoślązaków przyniosła I wojna światowa. Klęska „niezwyciężonych” Niemiec i Prus, dla których Górnoślązacy byli „mięsem armatnim”, przyspieszyła krystalizowanie świadomości narodowej wśród tych z nich, którzy byli obojętni narodowo lub labilni językowo.

Społeczne skutki Wielkiej Wojny

Równocześnie załamanie dotychczasowego modelu śląskiej kultury pracy przyspieszył rozwój ich świadomości klasowej. Gdy mężczyźni wrócili z frontu, okazało się, że wiele ich matek, żon, sióstr czy narzeczonych pracowało lub pracuje w przemyśle, codziennie stykając się z butą, arogancją, molestowaniem seksualnym, wyzyskiem płacowym lub uciskiem narodowym, czyli poniżeniem ze względu na język polski lub gwarę śląską, którymi mówiły w pracy. Wiele z nich w wyniku fatalnych warunków bezpieczeństwa pracy w czasie wojny utraciło zdrowie, a część – życie. W rejencji opolskiej zatrudnienie kobiet wzrosło z 18,4% w 1913 r. do 29,6% w 1918 r., a w górnictwie węglowym z 4,55% do 12,3%. W 1918 r. kobiety stanowiły 52,2% zatrudnionych w górnictwie rud żelaza, 30,3% w górnictwie rud cynku i ołowiu oraz 23,3% w hutnictwie żelaza i 23,2% w hutnictwie cynku i ołowiu.

Następstwem tego oraz zatrudniania innych niewykwalifikowanych robotników (młodocianych, jeńców wojennych, robotników przymusowych) – zwłaszcza w kopalniach – były głodowe zarobki, brak troski pracodawców o bezpieczeństwo pracy, a w konsekwencji – poważny wzrost zachorowań i wypadków przy pracy.

W piśmie z 28 lutego 1917 r. bytomski inspektor przemysłowy zwracał uwagę, że w Hucie Pokój zatrudniano kobiety przy pracach tak ciężkich, że powodowały trwałe kalectwo. Mówiące po polsku – jak zaznaczył inspektor – dziewczęta wykonywały prace, od których palce kostniały i ulegały trwałemu zniekształceniu, przez co robotnice te nie były w stanie wykonywać innych, domowych robót ręcznych.

Inspektorzy przemysłowi Königliche Gewerbeinspektion/Królewskiej Inspekcji Przemysłowej odnotowali też statystyczny wzrost wypadkowości wśród kobiet, choć wielu wypadków nie zgłaszano. „W 1915 r. wybuch w jednej z fabryk spowodował 46 wypadków lekkich, 6 ciężkich i 21 śmiertelnych. W 1918 r. nastąpił drugi wybuch tego rodzaju i pociągnął za sobą 277 wypadków lekkich, 41 ciężkich i 18 śmiertelnych”, co było efektem brutalnego podnoszenia wydajności w przemyśle chemicznym. Od 1917 r. było już widać, że fabrykanci lekceważą inspekcję przemysłową: z meldunku gliwickiego inspektora przemysłowego z 23 września tego roku wynika, że dyrekcja Zakładów Huldczyńskich nie chciała respektować jego zaleceń. Z jego raportu wynikało, że w Zakładach tych pracowało ponad 1000 kobiet, podczas gdy przed wojną było ich 189. W jednym ze sprawozdań stwierdzano, że „zaniedbanie pomieszczeń dla robotników, szatni, umywalni posunęło się bardzo daleko, niektóre zupełnie zanikły”.

Dla fabrykantów zamówienia wojskowe stanowiły wystarczający pretekst do narzucenia pracy w godzinach nadliczbowych, zwłaszcza że dawne ograniczenia w tym zakresie na czas wojny zostały uchylone. W następstwie – katastrofalna sytuacja żywnościowa wszystkich robotników, ale zwłaszcza kobiet i dzieci, oszczędzanie maszyn i urządzeń, oświetlenia itp. powodowały wzrost wypadkowości

Jednocześnie przyzwyczajeni do niskich płac kobiet przemysłowcy niemieccy nie chcieli podnosić zarobków wracającym do pracy mężczyznom, a jeśli już – to tylko niemieckim weteranom. Polscy i polskojęzyczni weterani z armii kajzera liczyć na powrót do pracy lub godną płacę nie mogli.

Mimo pewnych starań władz państwowych i wojskowych, aby ograniczyć czas pracy i poprawić jej warunki – postępowała więc radykalizacja nastrojów. Jednym z przykładów był strajk opisany w sprawozdaniu inspekcji przemysłowej, który 1 lipca 1918 r. wywołały w kopalni rud, ołowiu i cynku „Biały Szarlej” robotnice zatrudnione na powierzchni, żądając skrócenia czasu pracy z 11 do 8 godzin. Dlatego na wiecach robotniczych w Bytomiu, Katowicach, Królewskiej Hucie, Rudzie Śląskiej, Świętochłowicach czy Zabrzu żądano reform społecznych, a jednocześnie wołano o powrót Śląska do polskiej Macierzy, w nadziei, że tam reformy nastąpią szybciej niż w pokonanych i zdezorganizowanych rewolucją Niemczech.

Strajki oraz rady robotnicze i chłopskie pod koniec wojny

Najostrzejszym wyrazem napięć społecznych narastających na Górnym Śląsku pod koniec wojny i w pierwszych miesiącach po jej zakończeniu była rosnąca ilość strajków. Na terenie całej rejencji opolskiej w 1917 r. było ich 66 z 35 487 strajkującymi. W 1918 r. doszło już do 134 strajków z prawie 121 tys. strajkujących. O ile na jeden strajk w 1917 r. przypadało średnio 539 strajkujących, to w 1918 r. – już 902.

Żądano głównie poprawy zaopatrzenia, podwyżek płac realnych czy zniesienia uciążliwych ograniczeń powodowanych wojną. Spontaniczne wystąpienia pracownic i pracowników na Górnym Śląsku od 1918 r. zaczęły wyprzedzać działalność organizacji robotniczych. Znacznie silniejsze niż polityczne, narodowych nie wyłączając, były socjalno-bytowe żądania robotników. Żywiołowość górowała nad świadomością… Obok podzielonych narodowo związków zawodowych i – często – bezsilnych rad, wrzenie rewolucji w Niemczech pchało ludzi na Śląsku do niekontrolowanych przez żadne organizacje wystąpień przeciw władzom niemieckim i pracodawcom. W Nysie zrewoltowani żołnierze szturmem wzięli więzienie, uwalniając aresztantów. „Opanowanie wszystkich bytomskich placówek urzędowych przez nikłą garstkę żołnierzy dokonane zostało w przeciągu zaledwie godziny. Nie padł ani jeden strzał, gdyż nie znalazł się człowiek, który by na widok karabinu i czerwonej kokardy natychmiast nie kapitulował” – wspominał powstaniec Józef Grzegorzek. Dopiero w ostatnich strajkach 1918 r. prócz postulatów ekonomicznych pojawiły się postulaty polityczne: zakończenia wojny, obalenia odpowiedzialnej za nią monarchii Hohenzollernów, ustanowienia republiki socjalistycznej, a pod wpływem agitacji komunistów – 8-godzinnego dnia pracy, samorządów robotniczych w zakładach pracy, ograniczenia wszechwładzy właścicieli przedsiębiorstw…

Szczególną rolę w artykułowaniu żądań robotniczych odgrywały rady chłopskie i robotnicze.

W niektórych wsiach powiatu lublinieckiego w listopadzie i grudniu 1918 r. powstały radykalne rady chłopskie, spośród których najbardziej zdecydowanie działała rada w Sierakowie, utworzona z inicjatywy W. Reimanna, który wcześniej brał udział w rewolucji październikowej w Rosji.

Pod jego przywództwem rada usunęła dotychczasowe władze gminy i wybrała nowe, na czele których stanęli… komuniści. Starosta (landrat) lubliniecki pisał, że Reimann „usiłował nie bez powodzenia zachęcić ludność również w innych okolicznych wsiach do podobnych bezprawnych wystąpień, żądał usuwania wójtów, zwracał się do właścicielki dóbr p. v. Klitzing w sprawie podziału jej dominium, robotników dominium wzywał do porzucenia pracy itp. [jego] działalność wnosi zamieszanie w umysły bezkrytycznej ludności i narusza porządek”… Sprawą zajęła się Rada Ludowa i Rada Żołnierska we Wrocławiu, podlegające bezpośrednio rządowi prawicowych socjalzdrajców Eberta w Berlinie, i niemieckie wojsko przystąpiło do działania…

Podobnie 15 listopada landrat z Raciborza donosił do rejencji opolskiej, że w niektórych gromadach jego powiatu dochodzi do wystąpień przeciwko płaceniu podatków i ściąganiu kontyngentów żywnościowych. O podobnych zajściach pisali także landraci z Pszczyny i Rybnika. W grudniu wysłannik Wrocławskiej Rady Ludowej przewidywał wręcz groźbę powstania ludności wiejskiej i w związku z tym zalecał wzmocnienie oddziałów wojskowych, zwłaszcza w rejonach rolniczych.

Przed ogłoszeniem samodzielnej „republiki radlińskiej” przez radę robotniczą zdominowaną przez polskich Górnoślązaków rybnicki landrat/starosta dr. Hans Lukaschek i przewodniczący rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej, prawicowy socjaldemokrata Fritz Wasner przestrzegali w raporcie, a raczej donosie do centralnej Rady Ludowej we Wrocławiu: „Zainteresuje zapewne Radę Ludową rozwój stosunków we wsi Radlin, wsi przemysłowej z ok. 7000 mieszkańców do której należy także kopalnia Emma. Tamtejsza Rada Robotnicza usamodzielniła się i w najbliższej przyszłości proklamować będzie z pewnością Polską Republikę Radlińską. Mieszkańcy sprowadzili sobie z Berlina sekretarza przesiąkniętego naleciałościami spartakusowskimi, który posiada jakieś stosunki z Centralną Radą w Berlinie. Sprawa jest tym bardziej interesująca, że radlińska Rada Robotnicza jest czysto polska i usiłuje jawnie ratować od aresztowania przestępców znajdujących się w Berlinie, których dotąd nie udało się pozbawić wolności”.

I wydał zakaz wypłacania pieniędzy radlińskiej radzie. Radzie tej przewodniczył znany działacz robotniczy, Alojzy Swoboda. Do jej kierownictwa należeli: Leopold Zarzycki, Izydor Basztoń, Jan Radecki, Wilhelm Połomski i lewicowy działacz robotniczy Franciszek Menżyk, który jeszcze przed wojną światową, pracując w Westfalii, zetknął się z socjalistami i wszedł do klasowego związku górników, Deutscher Bergarbeiterverband. Najpewniej to on sprawił, że w opracowywaniu „statutu Republiki Radlińskiej” brał udział członek Związku Sprartakusa z Berlina, niejaki Schwer. Tymi „przestępcami” – wg landrata – byli zwolennicy komunistycznego Związku Spartakusa. Gdy 7 grudnia 1918 r. zastrajkowali górnicy z pobliskiej kopalni „Emma” [później „Dębieńsko” – S.O.], bo zarobki były tam niższe niż w innych kopalniach okręgu rybnickiego, dyrektor Prietze nie był w nastroju do ustępstw i wezwał do „negocjacji” wojsko z Rybnika. W walce zginął jeden górnik. Po interwencji delegatów rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej doszło na kopalni do „zawieszenia broni” i kolejnych negocjacji, które znów się przeciągały…

Radlińska rada robotnicza, mimo pacyfikacji kopalni „Emma” przez wojsko, funkcjonowała jeszcze, mimo narastającego terroru prawicy niemieckich socjaldemokratów Hőrsinga, w lutym 1919 r.

Do ówczesnych największych strajków można zaliczyć m.in. strajk z 28 listopada 1918 r. w 22 kopalniach, który ogarnął 14 tys. górników. Podczas strajku kopalń i hut 17–19 grudnia 1918 r., w kopalni „Schlesien” w Chropaczowie (dziś Świętochłowice – S.O.] część robotników szturmem wzięła budynek dyrekcji.

Rada załogi przedsiębiorstw Spółki Akcyjnej Śląskiej w Piaśnikach w piśmie do dyrekcji zażądała zwolnienia urzędników, „którzy dopuścili się wykroczeń przeciwko robotnikom. (…) W przeciwnym razie nie bierzemy żadnej odpowiedzialności za to, co może nastąpić”. Wówczas trzy kompanie wojska obsadziły Lipiny, Chropaczów i Piaśniki. Jeden pluton obsadził ratusz i usiłował aresztować członków rady robotniczej. Tyle że, jak wspominał Anton Jadasch, było tam „kilka setek proletariackich”, czyli uzbrojonych członków milicji robotniczej. Po walce, w której zginęło dwóch robotników, a postrzelonych zostało kilku żołnierzy, robotnicy rozbroili żołnierzy, a broń zwrócili im dopiero, gdy ci się wycofali.

W dniach 27–29 grudnia 1918 r. wybuchł strajk ekonomiczny. Prezydent rejencji śląskiej w Opolu twierdził wtedy, że robotnicy zachowywali się wobec dyrekcji zakładów jak ich prawowici właściciele. Dyrektor jednego z większych przedsiębiorstw górnośląskich skarżył się 29 grudnia w prywatnym liście: „Tu nie jest wesoło. Wczoraj pertraktowałem przez cały dzień. Załoga uprawia politykę rewolwerową i zmusiła mnie do przyrzeczeń. Na innych kopalniach sprawy poszły o wiele dalej. Trzech dyrektorów generalnych złożyło już swoje funkcje i opuściło Górny Śląsk. U mnie zwolnili oni [robotnicy – R.A] z pracy dziesięciu urzędników na drodze uchwały masowej”.

Cdn.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (I)” znajduje się na s. 8-9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (I)” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geneza i działalność w III powstaniu śląskim Grupy Destrukcyjnej Wawelberga – legendarnego kpt. Tadeusza Puszczyńskiego

Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie.

Jadwiga Chmielowska

Choć przyszło Ślązakom czekać na decyzję mocarstw przyznania Polsce ich ziem, doświadczeni ciągłymi tylko obietnicami, przestali wierzyć, że w drodze zabiegów dyplomatycznych można cokolwiek osiągnąć. Przygotowywali się więc do powstania. Już od grudnia 1920 r. kpt. Tadeusz Puszczyński zaczął tworzyć Grupę Destrukcyjną. Miała ona odciąć całkowicie teren plebiscytowy, czyli Górny Śląsk, od Rzeszy, by uniemożliwić przerzut wojska niemieckiego w rejony walk. Puszczyński przyjął pseudonim Wawelberg – czyli Wzgórze Wawelskie.

Po wnikliwych penetracjach terenu Puszczyński z Baczyńskim opracowali plan działań destrukcyjnych. „Grudniowy plan działalności dywersyjnej oprócz zasadniczego celu, jakim była izolacja niemieckich ośrodków dyspozycyjnych, miał również „dążyć do osiągnięcia fizycznego i psychicznego efektu, który podniósłby nastrój w pierwszych dniach powstania. Pokazać w pierwszej chwili tak swoim, jak i obcym, że przyszła rozgrywka zbrojna nie jest burdą polityczną, lecz konsekwentną walką, do której każdy musi się ustosunkować w sposób rzeczowy i ściśle określony” – zacytowała Puszczyńskiego Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921.

Oddział II sztabu Generalnego WP, a zwłaszcza kpt. Kierkowski, nie tylko pozytywnie odniósł się do tego pomysłu, ale od razu wsparł Puszczyńskiego. Referat Destrukcji otrzymał status autonomicznej jednostki z własnym budżetem i niezależnością organizacyjną. Pieniądze przeznaczano na zakupy broni, środków technicznych, materiałów wybuchowych, opłacenie podróży, kwater i żywności oraz diety dla pracowników referatu. Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. „Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie. Uwzględniano również posiadanie na utrzymaniu rodziców lub rodzeństwa” – napisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Nad finansami czuwał ppor. Edmund Charaszkiewicz. Wypłacał on kolejne zaliczki dopiero po drobiazgowym rozliczeniu poprzednich kwot. (…) Po zakończeniu powstania do kasy zwrócono 4 364,05 z dokładnością do feniga. Resztę rozliczono rachunkami. Oczywiście referat dysponował też markami polskimi i dolarami. Walutę niemiecką kupowano w Gdańsku na czarnym rynku, przez wysyłanych tam specjalnie z Warszawy oficerów Wydziału Plebiscytowego. (…)

Kpt. Puszczyński nie miał problemów z budową referatu. Liczyło się przede wszystkim doświadczenie w pracy konspiracyjnej, gdyż wśród górników było bardzo dużo osób potrafiących obchodzić się z materiałami wybuchowymi, a nawet mających doświadczenia saperskie z armii niemieckiej z czasów niedawnej wojny.

Kandydaci, którzy trafiali do Referatu Destrukcji, musieli odznaczać się umiejętnością podejmowania błyskawicznych i ryzykownych decyzji oraz odpowiednimi, bardzo specyficznymi cechami psychicznymi – zdolnościami aktorskimi, umiejętnością wcielania się w różne role i profesje. Od wszystkich pochodzących spoza Śląska wymagano też znajomości tzw. hochdeutsch, czyli niemieckiego literackiego.

Referat potrzebował minimum ok. 100 osób, aby dokonać zniszczeń obiektów rozrzuconych na przeszło 90-km odcinku. Byli członkowie Referatu do Zadań Specjalnych, działającego przy Dowództwie Głównym POW, zasilili szeregi tworzącej się Grupy Wawelberga – byli to w większości Górnoślązacy. (…) Niestety bojowcy-weterani rewolucji 1905–07 nie zawsze nadawali się już do czynnego uczestnictwa w oddziałach terenowych; mieli olbrzymie doświadczenie, lecz niestety lata konspiracji i stresów z tym związanych sprawiły, że obniżyła się nie tylko ich sprawność fizyczna, ale i odporność psychiczna. Byli oni w zasadzie jedynie instruktorami i konstruktorami bomb.

W działalność referatu włączali się też byli członkowie Lotnych Oddziałów POW, Pogotowia Bojowego i Milicji Ludowej PPS. Mieli oni wszyscy wielkie doświadczenie w pracy dywersyjnej. „Tych kpt. Puszczyński znał osobiście, byli to bowiem jego dawni towarzysze broni z pracy niepodległościowej lub partyjnej. Znał ich doświadczenie konspiracyjne, wady i zalety, i odporność psychiczną w obliczu nieprzyjaciela, bowiem z milicjantami przeszedł szlak frontowy VIII batalionu strzelców w 1919 r. Ta właśnie grupa, choć nieliczna, stała się podstawą rekrutacji personalnej do Referatu Destrukcji” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce. Do „Destrukcji” trafiali też ochotnicy – saperzy z Wojska Polskiego. Rozkaz ministra spraw wojskowych zezwalał na urlopowanie z szeregów polskiej armii ochotników śpieszących na pomoc Górnemu Śląskowi.

Nie przyjmowano wszystkich chętnych. Za każdym razem kandydat musiał zdać specyficzny egzamin. Wszyscy niemal saperzy-ochotnicy rekrutowali się z Wielkopolski, między innymi dzięki znajomości języka niemieckiego. Mieli oni też doświadczenie nabyte podczas swojego powstania.

Zbieranina w tym referacie była wielka. Od górników po studentów, powstańcy śląscy i wielkopolscy, oficerowie WP i peowiacy z całej Polski. „Znaleźli się w nich ludzie o rozmaitych poglądach politycznych, od skrajnie konserwatywnych – jak ppor. Edmund Charaszkiewicz, poprzez działaczy PPS, jak kpt. Tadeusz Puszczyński, por. Stanisław Baczyński, Stanisław Dubois, Kazimierz Kuszell, Stanisław Machnicki, Stanisław Saks, Wacław Wardaszako – po komunistów – jak Bohdan de Nissau. Różnice poglądów czy przekonań nie zaważyły jednak absolutnie na spoistości wewnętrznej i sprawności oddziałów dywersyjnych. Niemałą rolę w kształtowaniu dyscypliny wewnętrznej i wysokiego morale żołnierskiego oddziałów odegrali bez wątpienia tzw. wychowawcy” – napisała Zyta Zarzycka (op. cit.).

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przygotowania do III powstania śląskiego. Działalność Grupy Destrukcyjnej „Wawelberga” – kpt. Tadeusza Puszczyńskiego

Puszczyński i cały jego zespół zdawali sobie sprawę z tego, że muszą być gotowi przed 20 marca, przed plebiscytem. Po niesprzyjającej decyzji mocarstw należało móc rozpocząć powstanie w każdej chwili.

Jadwiga Chmielowska

W stolicach państw zwycięskich w I wojnie światowej trwały przepychanki, czy pieniądze ważniejsze, czy honor. Czy bezpieczeństwo na kontynencie, czy doraźne wpływy gotówki. Musiano także się już liczyć z opinią publiczną, poruszoną dwoma powstaniami na Górnym Śląsku. (…) W sprawach Śląska środowisko endeckie, z którymi był związany Korfanty, bało się panicznie rewolucji.

Powstanie zbrojne było dla Korfantego rewolucją i choć pochodził ze Śląska i znał konserwatyzm i religijność śląskiego ludu, uległ ówczesnej myśli endeckiej. Wierzył, że postawa klientystyczna wobec mocarstw jest słuszna.

(…) Tymczasem realiści nie chcieli czekać na jałmużnę „wielkich”. Myśleli nie tylko o zwycięstwie, ale o tym, jak sprawić, by w walce nie wykrwawić śląskich bohaterów.

Kpt. Tadeusz Puszczyński, aby jego zamiar odcięcia Śląska od pomocy wojskowej z Niemiec powiódł się, a zarazem członkowie oddziałów destrukcyjnych przeżyli, musiał nie tylko wprowadzić konspirację w konspiracji, ale także po dotarciu na miejsce działania uniemożliwić kontakty między grupami. Nie było też wiadomo, jak długo bojowcy będą musieli czekać na rozpoczęcie walk. Puszczyński w każdym oddziale wyznaczył tzw. wychowawcę. Funkcja ta była tajna. Musiał on mieć łatwość nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Szczególnie szybko Ślązacy polubili i uznali za swego Bohdana de Nissau. Innych ochotników trzymali na dystans. Rola wychowawcy była szczególnie ważna w oddziałach, które miały słabszych dowódców. (…)

Główna baza Referatu Destrukcji nadal mieściła się w Sosnowcu. Tu przechodzili szkolenia i tu gromadzony był sprzęt i materiały dostarczane autonomicznym grupom. (…) Destruktorzy odczuwali nieufność wobec sztabu Dowództwa Obrony Plebiscytu. Tylko Puszczyński i Charaszkiewicz utrzymywali z nim kontakt. Ciekawostką jest to, że im bardziej rozwijały się prace inspektoratu, tym większy sceptycyzm panował w podległym Korfantemu Dowództwie Obrony Plebiscytu.

„Prędzej wszystkie ryby w Odrze wyzdychają, niż Puszczyński wysadzi choć jeden most” – twierdzili niektórzy oficerowie DOP. Czyżby prowokowali, by uzyskać szczegółowe informacje?

Niestety ilość wtajemniczonych w istnienie zakonspirowanej dywersji rosła. Na szczęście Puszczyński i Baczyński stracili zupełnie zaufanie do Sztabu DOP po przygodzie, jaka ich spotkała.

„W marcu 1921 roku Parytetyczna Policja Plebiscytowa w Katowicach otrzymała meldunek, iż w miejscowym hotelu Monopol zatrzymali się dwaj niebezpieczni przestępcy kryminalni przybyli z Polski, których należy niezwłocznie aresztować. Jako nazwiska podano pseudonimy obydwu oficerów. Istotnie obydwaj znajdowali się wówczas w pokoju hotelowym, zajęci omawianiem szkiców przeznaczonych do zniszczenia mostów, ponieważ było to po powrocie z inspekcji terenów położonych na lewym brzegu Odry. Mieli przy sobie również wykazy kwater oddziałów dywersyjnych z nazwiskami Polaków – właścicieli lokali. Ostrzeżeni o wizycie policji przez kpt. Jana Ludygę-Laskowskiego, który w owym czasie służył w katowickiej sotni Policji Plebiscytowej, odkomenderowany tam po II powstaniu, zdołali zbiec, zniszczywszy uprzednio kompromitujące materiały. O wspomnianej inspekcji terenowej wiedziało z narady sztabu co najmniej kilka osób” – na podstawie Studium Puszczyńskiego, rozdz. I Niebezpieczeństwo dekonspiracji w pracach przygotowawczych na terenie grupy opolskiej, napisała w swojej książce Zyta Zarzycka. (…)

Puszczyński i cały jego zespół zdawali sobie sprawę z tego, że muszą być gotowi przed 20 marca – przed plebiscytem. Potem, po niesprzyjającej decyzji mocarstw, wszystko mogło potoczyć się bardzo szybko. Należało móc rozpocząć powstanie w każdej chwili.

(…) Po wstępnym rozpoznaniu terenowym poszczególne grupy dywersyjne przechodziły szkolenia. (…) Kursy trwały od 10 dni do trzech tygodni. Grupy liczyły do 5 ludzi. Szkoleni byli też Ślązacy, którzy choć sami nie byli w oddziałach, ale współpracowali z Referatem Destrukcji i chronili destruktorów przed dekonspiracją.

Kursy miały część teoretyczną i praktyczną. Zapoznawano się z historią działań specjalnych, znaczeniem Śląska dla Polski, przebiegiem i oceną dwóch poprzednich powstań. Na ćwiczeniach uczono się zasad obchodzenia się z materiałami wybuchowymi, orientacji i zachowań w terenie, niszczenia urządzeń telekomunikacyjnych.

Na zajęciach z psychologii trenowano odwagę. Każdy kursant musiał umieć sam skonstruować bombę z zapalnikiem czasowym – zegarowym, chemicznym i elektrycznym, posługiwać się lontem.

Opracowano dwie broszury szkoleniowe ze szczegółowymi pytaniami w rodzaju: „Jak poznać psucie się dynamitu czy piroksyliny i co z nimi zrobić?” czy „Co to jest ekrazyt, melinit, szimoza?”; „Jak się robi i do czego używa rtęć piorunującą?” Ćwiczenia przeprowadzano nocami. Najpierw 6-kilometrowy marsz przez pola z 30-kg ładunkiem, później 20 min. na założenie ładunków. Każdy musiał umieć dublować pozostałych. Wszystko było w praktyce wypróbowane przez doświadczonych bojowców PPS.

Szturm de Sztrem wprowadził ćwiczenia na odwagę. Polegały one na „rzucie puszek wypełnionych ekrazytem, które imitowały granaty. „Były to sześcienne blaszanki wypełnione ekrazytem, w górnej pokrywie był otwór, w którym umieszczało się spłonkę. Rolę detonatora pełniły zapałki wetknięte w górny otwór spłonki. Wybuch następował bardzo szybko. Wystarczyło potrzeć zapałką o pudełko, a płonąca zapałka dotykała już znajdującego się w spłonce lontu prochowego” – tak opisała szkolenia w swojej książce Zyta Zarzycka (s. 97). W momencie podpalenia zapałki należało rzucić tym granatem, aby nie wybuchł w rękach. Dowódcy obserwowali swoich podkomendnych. Puszczyński, zawsze obecny na ćwiczeniach, rozpoczynał kolejkę rzutów.

Czasami zdarzały się nieprzewidziane, ale i zabawne historie. Puszczyński w swoich wspomnieniach tak pisze: „Zastałem grupkę ćwiczących na bagnistej łączce, otoczonej ze wszystkich stron stawem, do którego wrzucano puszki ekrazytu po zapaleniu lontu. Był początek marca. Dął zimny wiatr, od którego kostniały i grabiały ręce. Kazałem dać sobie kilka cięższych puszek i zacząłem rzucać. Dwa pierwsze rzuty udały się w zupełności.

Gdy jednak zapaliłem zapalnik trzeciej puszki i skostniałymi rękami rzuciłem ją przed siebie, zdziwiło mnie, że na powierzchni stawu nie mogłem dojrzeć kręgów wodnych, jakie zwykle powstają po wrzuceniu jakiegoś przedmiotu.

Nagle usłyszałem za sobą rozpaczliwe krzyki reszty ćwiczących, którzy stali o kilkanaście kroków, już na stałym lądzie. Rozejrzałem się i z przerażeniem stwierdziłem, że puszka z dymiącym lontem leży u moich stóp. Nie namyślając się więc długo, skoczyłem do lodowato zimnej wody, ratując się przed wybuchem. Nic mi się wprawdzie nie stało, ale zamiast jechać na Śląsk, musiałem w przemokniętym do bielizny ekwipunku kupca pierwszej gildii wracać co prędzej na swoją kwaterę w Sosnowcu…”

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej z cyklu „Historia powstań śląskich”, pt. „Liczyć można tylko na siebie, czyli destruktorzy robią swoje” znajduje się na s. 10 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej z cyklu „Historia powstań śląskich”, pt. „Liczyć można tylko na siebie, czyli destruktorzy robią swoje” na s. 10 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego