Dawni opozycjoniści, których emerytury są zwykle śmiesznie niskie, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek

Postawione przez jednego z komunistycznych generałów pytanie, jak żyć za dwa tysiące złotych, było obraźliwe dla całej rzeszy emerytów i rencistów, którym musi wystarczyć zdecydowanie mniejsza kwota.

Maria Czarnecka

Obowiązująca od października 2017 roku tzw. ustawa dezubekizacyjna, zrównująca emerytury, renty i renty rodzinne ze średnią krajową odpowiednio do kategorii świadczenia, była przyczynkiem do dyskusji, jaka przetoczyła się szeroką falą w mediach, wśród polityków i społeczeństwa. W pamięci pozostają obrazy manifestacji, w których oprócz zainteresowanych zmianą uczestniczyli również przedstawiciele totalnej opozycji, wyrażając troskę i zaniepokojenie o przyszłość funkcjonariuszy utrwalających przez kilka dekad władzę totalitarnego państwa.

Protestującym oprócz członków PO wsparcia udzielili towarzysze i towarzyszki z formacji, którą można obecnie określić jako PZPR po liftingu. Obrońców starego systemu emerytalnego zjednoczyło oburzenie na haniebny w ich mniemaniu czyn, jakiego rządzący dopuścili się w stosunku do ludzi, którzy przez lata strzegli prawa ustanowionego w PRL. (…)

Funkcjonariusze służb mundurowych, i nie tylko, stali na straży owego prawa podczas kolejnych zrywów niepodległościowych: w czerwcu 1956 r., w marcu 1968 r., w grudniu 1970 r., w czerwcu 1976 r., w grudniu 1981 r. Lata 80. również były czasem wytężonej pracy stróżów socjalistycznego porządku. „Wywrotowcy”, „warchoły”, „wichrzyciele” byli wciąż aktywni, więc „obowiązków” nie ubywało. (…)

Przewodnia siła narodu była dalekowzroczna. Wyższy poziom życia, nieograniczony dostęp do tak zwanych dóbr luksusowych pozwalały na pozyskanie i utrzymanie lojalności. Jednak konieczność zapewnienia ciągłości kadr wymagała ich odpowiedniego kształcenia. Epoka Gierka uchyliła drzwi na świat, dzięki czemu część dygnitarzy miała okazję poznać, jak wygląda życie z drugiej strony żelaznej kurtyny.

Nawiązanie relacji gospodarczych z państwami spoza RWPG stworzyło możliwości udziału w szkoleniach i naukowych stypendiach. Taka szansa rozwoju zawodowego była zarezerwowana dla dygnitarskiej progenitury oraz chętnych do wzmacniania i rozwoju socjalistycznego państwa. Reszcie, o ile mieli szczęście otrzymać paszport, pozostały wyjazdy na zaproszenie do rodziny lub znajomych.

Jedni poszerzali wiedzę, horyzonty i szlifowali znajomość obcych języków na stypendiach i stażach, inni byli szczęśliwi, że mogą pracować na budowie, przy winobraniu lub opiekując się dzieckiem. Przywileje zapewniały też łatwiejszy dostęp do opieki lekarskiej, miejsca w sanatoriach, talony na samochód lub inne reglamentowane dobra.

Wspomniani już „wywrotowcy”, „wichrzyciele”, „warchoły”, przy wsparciu „wrogich sił Zachodu”, usilnie dążyli do obalenia ustroju, co wśród aparatu partyjnego oraz służb mundurowych budziło obawy utraty dobrostanu. Oprócz pracy opozycyjnej część z nich zajmowała się pracą zawodową, bo z czegoś trzeba było opłacać rachunki i utrzymać rodzinę, a część uczyła się lub studiowała. Zatrzymania, aresztowania, procesy, więzienie skutkowały zwolnieniem z pracy, relegowaniem ze szkoły, uczelni. Liczni opozycjoniści, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywali się przez wiele miesięcy, a nawet lat (na przykład Kornel Morawiecki, Jadwiga Chmielowska), było pozbawionych pracy.

Brak etatu był równoznaczny z brakiem ubezpieczenia oraz z składek na poczet przyszłej emerytury. Władza ludowa dbała o to, by jej przeciwnicy byli pozbawienia możliwości pracy. W najlepszym przypadku wykonywali zajęcia poniżej ich kwalifikacji. W najgorszym szukali dorywczego zatrudnienia na czarno. Wielu działaczy opozycyjnych straciło bezpowrotnie szansę na rozwój zawodowy.

Lata po tzw. upadku komunizmu w Polsce dla licznego grona opozycjonistów nie przyniosły pozytywnych zmian w życiu zawodowym. Już na starcie przegrywali z młodymi, żądnymi sukcesu yuppies, którzy pojawili się na rynku pracy wraz z pierwszymi zagranicznymi korporacjami. Złote dzieci przemian gospodarczych w Polsce – znające angielski, po kierunkach ekonomicznych, nierzadko po zagranicznych stypendiach – nie musiały obawiać się konkurencji tych, dzięki którym mogły cieszyć się nową społeczno-gospodarczą rzeczywistością. A ta nie była łatwa.

Mówi się, że rewolucja pożera własne dzieci. Tak było też w polskich realiach. Przerwy w zatrudnieniu, kwalifikacje nieadekwatne do oczekiwań rynku pracy, redukcje zatrudnienia, prywatyzacja lub likwidacja zakładów pracy. Trudno było w takich warunkach z bagażem opozycyjnej przeszłości znaleźć pracę. A jeśli już się miało etat, to wskutek przeprowadzanych w okresie raczkującego w Polsce kapitalizmu i w realiach reform Balcerowicza łatwo było go stracić. Paradoksem był fakt, że niejeden towarzysz z dużą łatwością z orędownika władzy ludowej stawał się twarzą przemian gospodarczych w Polsce. No cóż, zachodni kapitał nie kierował się ideami, lecz pragmatyzmem, a ten nakazywał szukać osób, które poprzez sieć towarzysko-służbową oraz znajomość zasad działania poprzedniego systemu, co do którego Polakom wydawało się, że przeminął, ułatwiały robienie interesów.

Znaczna część dawnych opozycjonistów usunęła się w cień, skupiając swoje wysiłki na pokonywaniu przeszkód codziennego dnia. Niskie emerytury, będące pochodną przepracowanych lat i odłożonego kapitału emerytalnego, nie pozwalały na spokojną egzystencję. Odważni ludzie, którzy walczyli o niepodległe państwo polskie i podejmowali ryzyko świadomi konsekwencji swoich działań, z czasem w nowych realiach stali się bezimiennymi, zapomnianymi bohaterami.

Pomimo że ostatnie 5 lat przyniosło pozytywne zmiany dotyczące dawnych działaczy, to nadal wydaje się, że standard ich życia odbiega od poziomu życia emerytowanych milicjantów, funkcjonariuszy służb, partyjnych dygnitarzy.

Gdy w 2017 r. podjęto decyzję o zmianie wysokości emerytalnych uposażeń funkcjonariuszy dawnych służb, ci, wbrew przyzwoitości, rozpoczęli manifestacje protestacyjne, wspierani przez opozycyjnych polityków. Paradoksalnie dawni opozycjoniści, których emerytury były kilkakrotnie niższe od emerytur milicjantów czy esbeków, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek.

Medialne wypowiedzi „poszkodowanych” ustawą dezubekizacyjną były potwierdzeniem ogromnej roszczeniowości tej grupy. Znamienne jest przekonanie, że wszystkie przywileje, z których korzystali przed 1989 rokiem, powinny być dla nich nadal dostępne, a nawet dziedziczone. Minęło kilka lat od wspomnianych manifestacji, a w szczepionkowym zamieszaniu przewinęła się postać byłego funkcjonariusz SB, który skorzystał z antycovidowego szczepienia poza ustaloną kolejnością. Czyżby znów górę wzięło przekonanie o prawie do przywilejów? A może był to wyraz pogardy wobec szarej masy maluczkich? Przyzwyczajenie jest drugą naturą.

Żądania byłych funkcjonariuszy ukazały nową tendencję w interpretacji faktów. W wywodach oburzonych demonstrantów zaczęła pojawiać się narracja o poświęceniu dla kraju, obronie obowiązującego wówczas prawa. Rodzi się pytanie, przed kim broniono socjalistycznego ładu? Przed obywatelami, dla dobra których ten porządek zaimportowano z Moskwy? Kim w kontekście tej narracji byli walczący o niepodległą Polskę?

Pomimo kilku dekad, jakie upłynęły od 4 czerwca 1989 r., można odnieść wrażenie, że najnowsza historia Polski jest nadal niczym tabula rasa w świadomości znacznej części Polaków. Zapominamy, że historia magistra vitae est. Pamięć zbiorowa zatraca ostrość postrzegania faktów, zdarzeń, a co najważniejsze – usuwa w niebyt szeroki kontekst słusznie minionych czasów. Taka sytuacja sprzyja wypaczaniu historii, tworzeniu nowej narracji, podsuwaniu nowych kandydatów na bohaterów.

Realni bohaterowie, wciąż żyjący wśród nas, skromni i nie szukają rozgłosu, nie dopominają się szczególnych względów za swoje zasługi. Nie epatują swoim losem. W takich warunkach, przy wykorzystaniu socjotechniki, łatwo dokonać zamiany ról. Ofiary znikają lub przeobrażają się w czarne charaktery, a ich oprawcy stają się ofiarami.

(…) Wśród nas wciąż żyje wielu świadków historii, osób boleśnie doświadczonych przez komunistyczny system. To daje wspaniałą okazję, by dzieci i młodzież usłyszały o odległych dla nich czasach od ludzi, którzy ryzykując swoje zdrowie, a nawet życie, tworzyli historię. Wielu młodych odkryje, że wśród ich bliskich są prawdziwi bohaterowie. (…)

Może warto skierować działania edukacyjne do starszych grup? 20-, 30-, a nawet 40-latków? Na rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek z zakresu historii najnowszej. Najczęściej są to opracowania naukowe skierowane do odbiorcy zainteresowanego tą tematyką. Jednak wciąż brakuje beletrystyki opowiadającej o prawdziwym życiu w PRL-u, o działalności opozycyjnej, o szarych, trudnych czasach pozbawionych nadziei, w których ludzie mimo wszystko nie poddawali się.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy” znajduje się na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy” na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Codziennie wypowiadamy niezliczoną ilość słów. Czy doceniamy niezastąpioną rolę języka – zwłaszcza ojczystego?

Jaki wpływ atmosfera na demonstracjach wywrze na młodych ludzi i dzieci będących świadkami poniewierania ojczystego języka? Czy rozumieją jego rolę w życiu? Czy będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Maria Czarnecka

Według Internetowej Encyklopedii PWN język, zwany inaczej językiem naturalnym, jest najbogatszym systemem semiotycznym, którym dysponuje człowiek. Innymi słowy, to system służący do przenoszenia informacji w społeczeństwie. Bez względu na szerokość geograficzną, historię, poziom PKB per capita danej społeczności, zasadniczą funkcją języka jest komunikacja. Aspekt komunikatywny to przede wszystkim podstawowa funkcja informacyjna, której zadaniem jest przekaz pozbawiony zabarwienia emocjonalnego, a także intencji wywołania u odbiorcy określonych reakcji.

Czym dla Polaków jest język polski? Encyklopedyczne ujęcie nie oddaje istoty i wagi naszego ojczystego języka. Codziennie wypowiadamy i zapisujemy niezliczoną ilość słów usystematyzowanych zgodnie z gramatycznym porządkiem.

Przekazujemy informacje, wiedzę, wyznajemy miłość, pocieszamy, wyrażamy zdziwienie, oburzenie, gniew, pytamy, żartujemy, prosimy o pomoc. Katalog pól, na których używamy języka, jest otwarty i trudno wyliczyć je wszystkie. W zależność od sytuacji dodajemy pierwiastek emocji adekwatny do kontekstu.

Komunikując się, dla zaakcentowania naszego przekazu używamy cytatów, zwrotów zaczerpniętych z literatury lub filmu, sentencji, przysłów, co jest elementem kodu kulturowego każdej społeczności. Likwidacja wykluczenia edukacyjnego, pojawienie się nowych technologii, łatwość podróżowania po najdalszych zakątkach świata wymusiły na nas słowotwórczą kreację dla nazwania nowych zjawisk, narzędzi, technologii, opisu tego, z czym spotykamy się po raz pierwszy. Jest to niekończący się proces zarówno w języku polskim, jak i w pozostałych językach świata. (…)

Germanizacja i rusyfikacja prowadzone przez zaborców w celu pozbawienia Polaków ich narodowej tożsamości, nie powiodły się, ponieważ Polacy, pomimo szykan stosowanych przez zaborców, mieli odwagę myśleć, modlić się, tworzyć po polsku i żyć po polsku. Był to najbardziej powszechny znak sprzeciwu wobec zniewolenia narodu polskiego przez Rosję, Austrię i Prusy. Język był ostoją polskości i wyrazem wolności. Spadkiem otrzymanym od przodków. Pomimo rozdarcia Polski przez trzech zaborców, podziału na odrębne porządki administracyjne, różne systemy walutowe, systemy miar oraz odmienne modele gospodarcze, język polski był symbolem wspólnoty Polaków bez względu na to, w którym zaborze żyli. (…)

Czemu służy wulgaryzacja języka polskiego?

Sięgając pamięcią do lat osiemdziesiątych, przypominam sobie język, jakiego używali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa podczas przesłuchań. Niewybredne i obraźliwe epitety miały na celu wywołanie strachu i poniżenie przesłuchiwanych. Notabene w tamtym czasie używanie słów niecenzuralnych nie było powszechne, więc tym większe wrażenie robiło na tym, do kogo były kierowane. W przestrzeni publicznej unikano wypowiadania słów uznanych za obraźliwe.

Obecnie możemy za Cyceronem powiedzieć „O tempora, o mores” i nie będzie tu ironicznego usprawiedliwienia wulgaryzacji naszego języka. Tym bardziej, że uczestnicy manifestacji, zapamiętale wykrzykujący niecenzuralne hasła, to w dużej mierze uczennice, uczniowie, studentki i studenci. Nierzadkie były obrazy młodych matek z dziećmi. Jaki wpływ na tych młodych ludzi i dzieci wywrze atmosfera panująca na demonstracjach? Czy będąc świadkami poniewierania ojczystego języka, będą potrafili zrozumieć jego rolę w naszym życiu? A może nie będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Jako społeczeństwo musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy osoby publiczne reprezentujące różne środowiska – głównie świat polityki, media – uczestniczące lub wspierające te zgromadzenia, są świadome, że identyfikują się także z tymi wulgarnymi środkami ekspresji? Czy tak powinni zachowywać się ci, którzy chcą uchodzić za elitę? Być może takie postawy niewielu już dziwią. Przecież obsceniczny i wulgarny spektakl wystawiany w Teatrze Powszechnym, godzący w pamięć o świętym Janie Pawle II, przez kilka tygodni nie schodził z afisza. Czy wulgaryzacja języka polskiego w życiu publicznym jest początkiem jego destrukcji? Kolejne pytanie: czy to działanie świadome?

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie opozycji niepodległościowej/ Maria Czarnecka, „Kurier WNET” nr 77/2020

Warto przybliżyć sylwetkę człowieka, który był reprezentantem swojego pokolenia – urodzonego przed II wojną światową, któremu przyszło szybko dorosnąć w brunatnym totalitaryzmie, a potem w czerwonym.

Maria Czarnecka

Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie

Przeglądając w moim telefonie zdjęcia, natrafiłam na jedno, zrobione trzy lata temu w ogrodach Pałacu Prezydenckiego. Przypomniałam sobie spotkanie z panem Władysławem Fusem, wrocławskim działaczem Solidarności Walczącej.

W mojej pamięci zachował się upalny czerwiec 2017 roku. W pięknej scenerii oświetlonych rozgrzanym słońcem ogrodów Pałacu Prezydenckiego licznie zgromadzeni, odświętnie ubrani goście, stojąc w niewielkich grupkach, prowadzili rozmowy. W powietrzu unosiła się jeszcze podniosła atmosfera zakończonej przed chwilą oficjalnej części obchodów. Uczestnicy uroczystości oczekiwali na rozpoczęcie mniej formalnej części jubileuszu. Po chwili w ogrodach pojawili się: Gospodarz Pałacu, Prezydent Andrzej Duda, Marszałek Senior Kornel Morawiecki oraz ówczesny wicepremier, Mateusz Morawiecki.

Kilkanaście minut wcześniej w Sali Kolumnowej Pałacu Prezydenckiego miała miejsce uroczystość z okazji 35 rocznicy powstania Solidarności Walczącej. Wielu działaczy podziemia zostało odznaczonych przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Wolności i Solidarności. Ponadto wielu z obecnych tam członków SW otrzymało wyemitowaną przez NBP okolicznościową monetę upamiętniającą zarówno tę rocznicę, jak i tych, którzy tworzyli Solidarność Walczącą. Zasadniczy wpływ na wygląd monety miały dwie osoby będące legendą Solidarności Walczącej: Marszałek Senior Kornel Morawiecki oraz Andrzej Kołodziej. Miałam zaszczyt uczestniczyć w kilku posiedzeniach komisji zajmującej się wyborem wizerunku numizmatu i obserwowałam, jak Kornel Morawiecki wraz z Andrzejem Kołodziejem pochylają się nad najdrobniejszym elementem projektu. Zależało im, by na małej powierzchni srebrnego krążka zawrzeć symboliczną opowieść o Solidarności Walczącej.

Po części oficjalnej wszyscy goście przeszli do ogrodów. Znajomi, którzy niejednokrotnie nie widzieli się od lat, mieli okazję do wspomnień.

Gdy obserwowałam dawnych działaczy Solidarności Walczącej, w większości ludzi w sile wieku, powróciło do mnie wspomnienie, że to właśnie przeciwko tym ludziom peerelowski generał Czesław Kiszczak rozkazał użyć „wszelkich dostępnych sił i środków”. Pomimo częstych aresztowań, pomimo intensywnych działań agentury, nigdy nie udało się rozbić ani zinfiltrować środowiska Solidarności Walczącej.

To właśnie wtedy, podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim poznałam pana Władysława Fusa. Elegancki, starszy pan o niewielkiej posturze podszedł do nas, zaproszonych na rocznicowe obchody rocznicowe SW dawnych działaczy Młodzieżowego Ruchu Oporu, później KPN i NZS, grzecznie przerwał naszą rozmowę z Marszałkiem Seniorem i poprosił o zrobienie zdjęcia z Kornelem Morawieckim, swoim dawnym szefem z podziemia, z którym spotkał się po wielu latach. Prośba została spełniona, a na zdjęciu obok pana Władysława i przywódcy SW znalazło się kilka osób z naszej grupy.

Uderzyła mnie pogoda ducha, jaką pan Władysław emanował. Nie ukrywał, że cieszy się z udziału w rocznicowych uroczystościach, z zaproszenia do Pałacu Prezydenckiego, z otrzymanej monety, a przede wszystkim z możliwości spotkania z legendą Solidarności Walczącej, Marszałkiem Seniorem Kornelem Morawieckim. Poprosiliśmy pana Władysława, by zechciał chociaż na chwilę dołączyć do naszego grona. Rozmowa na początku dotyczyła obchodów 35 rocznicy powstania SW. Pan Władysław przyjechał z Wrocławia wraz z grupą dawnych działaczy. Był wdzięczny za pamięć, nie krył wzruszenia z faktu, że jest mu dane gościć w Pałacu Prezydenckim, a nawet osobiście spotkać prezydenta Andrzeja Dudę. Cieszyło go ogromnie, że po tylu latach ma okazję jeszcze raz uścisnąć dłoń Kornelowi Morawieckiemu.

Uderzająca była skromność starszego pana. Pytany o okres opozycyjny, lapidarnie wspomniał jedynie, że wykonywał zadania, które mu przydzielano, a czasami podczas manifestacji zdarzyło się mu walczyć z ZOMO. Niejednokrotnie ta nierówna walka kończyła się ciężkim pobiciem. O sobie mówił niewiele.

W trakcie rozmowy głównie skupiał się na postaci Kornela Morawieckiego jako fantastycznego twórcy oraz przywódcy Solidarności Walczącej, który pomimo upływu wielu lat nadal pamięta o swoich ludziach, czego wyrazem jest chociażby ta rocznicowa uroczystość, odznaczenia i moneta. Poza tym był wdzięczny za bezpłatny transport, bo jak stwierdził, wielu osób nie byłoby stać na bilet do i z Warszawy, a poza tym nie wszystkim zdrowie pozwalało na podróż pociągiem.

Pan Władysław podziękował nam za rozmowę i wrócił do swoich znajomych. Zaintrygował mnie ten pogodny, miły mężczyzna. Jeden z tysięcy bezimiennych bohaterów, którzy będąc świadomi grożących im represji, walczyli, wierząc w upadek komuny w Polsce. Po tym spotkaniu powróciłam wspomnieniami do lat 80., kiedy to w jedynej telewizji, w jedynie „słusznym” programie informacyjnym niejednokrotnie spiker z oburzeniem informował o zamieszkach lub strajkach we Wrocławiu, wywoływanych przez wrogie społeczeństwu socjalistycznemu elementy, czyli przez Solidarność Walczącą.

Przy pierwszej nadarzającej się okazji zapytałam Artura Adamskiego – chodzącą encyklopedię SW, dawnego wrocławskiego opozycjonistę z Solidarności Walczącej oraz bliskiego współpracownika Kornela Morawieckiego – o pana Władysława. Usłyszałam fascynującą opowieść o człowieku, który w latach młodości uprawiał wiele dyscyplin sportowych, z których boks zahartował go najbardziej na resztę życia. Pan Fus związał się z SW i często uczestniczył w ulicznych demonstracjach, podczas których był celem zomowskich pałek.

Podczas jednej z manifestacji, zorganizowanej po aresztowaniu Kornela Morawieckiego, funkcjonariusze SB zrzucili pana Władysława z dachu budynku, na którym stał z rozwiniętym transparentem: „Uwolnić Kornela”. Ten mężczyzna o niezbyt rosłej posturze miał niesamowitą siłę, dzięki której wychodził obronną ręką z opresji i wracał do zdrowia.

Myślę, że warto przybliżyć sylwetkę człowieka, który może być reprezentantem swojego pokolenia – ludzi urodzonych przed II wojną światową, którym przyszło szybko dorosnąć w brunatnym totalitaryzmie, a następnie żyć w czerwonym.

Pan Władysław Fus urodził się 11 grudnia 1930 r. w Żołyni w powiecie łańcuckim, w województwie lwowskim. Niewielką miejscowość, która w latach 20. XX wieku utraciła prawa miejskie, zamieszkiwała wielokulturowa społeczność, gdzie – oprócz mieszkańców pochodzenia polskiego – najliczniejszą grupę stanowili Żydzi. Pan Władysław we wspomnieniach utrwalonych w Cyfrowej Bibliotece Multimedialnej Edukacja, opowiadając o swoich zabawach z żydowskimi kolegami, interesach prowadzonych przez swojego ojca z żydowskimi kontrahentami, o codziennej koegzystencji przedstawicieli różnych grup etnicznych „odczarowuje” coraz częściej propagowany w niektórych środowiskach mit hermetycznego polskiego społeczeństwa. To beztroskie życie małego chłopca zostało brutalnie przerwane 1 września 1939 roku. Zniknął nagle znany, bezpieczny świat, a kolejne lata przyniosły strach, ubóstwo, wręcz głód. Ojciec podjął walkę z okupantem, więc Władysław musiał pomagać matce utrzymać rodzinę. Tym bardziej, że jeden ze starszych braci został wywieziony na roboty do Niemiec.

Koniec wojny nie oznaczał końca trudnej sytuacji życiowej rodziny Fusów. Po ukończeniu drugiej klasy gimnazjum w 1948 roku pan Władysław zdecydował się dołączyć do brata, który w wyniku wojennej zawieruchy osiadł we Wrocławiu. Całe dnie wypełniała praca w fabryce sztucznego jedwabiu i szkoła. Pomimo zapewnionych w zakładowej stołówce posiłków, głód, który był zmorą podczas okupacji, nadal towarzyszył młodemu człowiekowi. Oprócz głodu były też problemy mieszkaniowe. Niespokojny duch pana Władysława popchnął go w stronę sportu. Uprawiał różne dyscypliny, jednak największe sukcesy osiągnął w boksie.

Życie się toczyło. Praca, sport, założenie rodziny, wspieranie najbliższych. Mała stabilizacja nie przesłoniła oglądu sytuacji w kraju. Niespokojny duch nie pozwolił osiąść na laurach. Pomimo nadszarpniętego wypadkiem w pracy zdrowia i przejścia z tego powodu na rentę, włączył się w tworzenie Solidarności we wrocławskich zakładach pracy. A później nastał 13 grudnia 1981 r. i… pan Władysław nadal działał.

W swojej opowieści mówił: „Nie ma we Wrocławiu komisariatu, gdzie bym nie siedział”. Po chwili dodał: „To, co przeżyłem w stanie wojennym, to tylko dzięki Bogu”. A przeżył niemało. Jako członek grupy tzw. zadymiarzy, był traktowany przez esbeków według „specjalnych” procedur.

Podczas zatrzymań zimą został osadzony w celi bez szyb w oknach, bity, zdarzyło się, do utraty przytomności na trzy dni. Zahartowany przez boks i wzmocniony wiarą, nie poddawał się. Trauma głodu nie powstrzymała go od wzięciu udziału w głodówce w 1985 r. w Krakowie-Bieżanowie. Miał uczestniczyć w proteście siedem dni, jednak z powodu braku chętnych i z konieczności kontynuacji strajku głodował o dwa dni dłużej. Wówczas poznał Annę Walentynowicz, z którą przegadał wiele godzin. Anna ukazała mu Solidarność przez wiele nieznanych większości Polaków faktów dotyczących działaczy solidarnościowego podziemia. Znajomość z Anną Walentynowicz przetrwała długie lata. Znamienna jest wypowiedź pana Władysława: „Wałęsa? Już myślałem, że jestem tam, gdzie trzeba. Gdy głodowałem w Bieżanowie w 1985 roku, dopiero Anna Walentynowicz otworzyła mi oczy”.

Później działalność w Solidarności Walczącej i znów grupa „zadymiarzy”, i znów zatrzymania, i znów pobicia – stąd taka doskonała znajomość lokalizacji wrocławskich komisariatów. Pytany o swój patriotyzm, odpowiedział krótko, bez patosu: „To się nie wzięło samo z siebie. Miałem przedobrego ojca. On mnie tego nauczył”. Pan Władysław nie krył przywiązania do swojej małej ojczyzny, z której pochodził. Lokalny patriotyzm przewija się w cyfrowym zapisie jego opowieści o Żołyni, jaką zapamiętał z dzieciństwa, jak i o Żołyni dzisiaj.

Ciekawa jest opinia pana Władysława o bieżącej sytuacji w Polsce. O wyborach 2015 r. powiedział: „Uważam to za cud boży. Ja i moi znajomi prosiliśmy o wygraną”.

„Pan Bóg dał nam tyle, że nawet nie marzyliśmy. Jak nie pociągniemy tego, zaniechamy, to Polska nie odzyska tego, co teraz jest, za 200 lat”. Powiedział to człowiek, którego emerytura była zdecydowanie niższa niż dwa tysiące złotych. A i tak pan Władysław uważał, że to dużo i ta kwota zapewnia mu wygodne i dostatnie życie.

Gdy go poznałam, był emerytem, mieszkał w jednym z najdłuższych w Polsce bloku na wrocławskim osiedlu.

Pan Władysław Fus zmarł 7 kwietnia 2019 roku. Został pochowany na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu (pole 124, 4 rząd od pola 125).

Tadeusz Piątek, do którego zadzwoniłam, by porozmawiać o panu Władysławie, podkreślił niesamowitą pogodę ducha naszego bohatera oraz jego radość życia.

Ostatnio świat oszalał na punkcie różnego rodzaju wyzwań, które czasami, według założeń pomysłodawców, mają służyć zbożnym celom. Oglądając te „akty odwagi”, warto przypomnieć sobie o naszych rodzicach, dziadkach, krewnych, którzy przed laty zaznali, co to głód i chłód. Pokonywanie zasp śnieżnych i brodzenie w błocie w drewniakach, które nie zabezpieczały przed zimnem i wilgocią, nie zapewniały stopom komfortu równego goretexowi, było wyzwaniem, przed którym każdego dnia stawali ci, których dzieciństwo i młodość przypadły na lata okupacji i czas powojenny. Każdy z nas popełnił „grzech” marudzenia przy jedzeniu, siedząc za stołem u dziadków. Czy pomyśleliśmy, że oni niejednokrotnie marzyli o tym, by najeść się do syta?

Popkultura codziennie podsuwa nam bohaterów stworzonych w większości przez hollywoodzkich scenarzystów. Niezniszczalni, a jednocześnie nierealni, niezasłużenie zajmują miejsce w zbiorowej wyobraźni widzów. Zapominamy o tym, że prawdziwi bohaterowie są wśród nas.

Może nie tak atrakcyjni, jak ci stworzeni w studiach filmowych, nie mieszczący się w kanonie estetyki wyznaczonym przez celebrytów. Często już pozbawieni zdrowia i sprawności fizycznej, z naznaczoną zmarszczkami twarzą. Ale ich historie są prawdziwe i świadczą o prawdziwym bohaterstwie.

Zastanawiam się, ilu jest takich bezimiennych bohaterów, których młodość, a co za tym idzie najlepsze lata aktywności zawodowej przypadły na czasy komuny. W wielu przypadkach zaangażowanie w działalność opozycyjną kosztowało utratę pracy i trudności ze znalezieniem nowej. Podejmowali się zajęć poniżej kwalifikacji, w dodatku za marne grosze, często pracując na czarno. A później nadszedł 1989 rok i realizacja planu L. Balcerowicza, (przygotowanego w oparciu o eksperymentalne założenia J. Sachsa), który doprowadził do upadku wielu zakładów pracy i bezrobocia. Prywatyzacja przeprowadzona pod kierownictwem J. Lewandowskiego dokończyła dzieła.

Dla bezimiennych bohaterów po raz kolejny nadszedł trudny czas – lat 90.; znów trzeba było walczyć, ale tym razem o pracę, która pozwoliłaby opłacić rachunki i dotrwać do emerytury. W wolnorynkowej rzeczywistości nie było dla nich miejsca. Zakłady pracy, z którymi byli związani, upadały, były planowo likwidowane, prywatyzowane lub sprzedawane. A w nowych firmach, korporacjach nie było dla nich miejsca, bo – jak pamiętamy – lata 90. to rynek pracodawcy, często z obcym kapitałem, poszukującego młodych, dynamicznych, elastycznych, wykształconych, którzy wiele zniosą dla kolejnego punktu w CV. Bezimienni bohaterowie nie wpisywali się w ten obraz. Z pewnością nie do pojęcia były dla nich te realia, tym bardziej, że beneficjenci komuny stali się jednocześnie beneficjentami okrągłostołowych zmian.

Nawet dzisiaj, po tylu latach, trudno zrozumieć system, który umożliwił dawnym funkcjonariuszom PZPR i służb bezpieczeństwa brylowanie w świecie polityki i biznesu.

Lata 90. to czas, kiedy bezimienni bohaterowie zaczęli osiągać wiek emerytalny. Wówczas okazało się, że ich staż pracy jest krótki, a zgromadzone na indywidualnym koncie emerytalnym środki nie zapewniają godziwego miesięcznego uposażenia. Niełatwo było pogodzić reguły systemu emerytalnego obowiązujące w gospodarce socjalistycznej z nowym systemem gospodarki wolnorynkowej. Ta mieszanka okazała się bolesnym eksperymentem dla rzeszy ludzi takich, jak pan Władysław. Dlatego niezrozumiałe dla mnie jest negowanie przyznawania emerytom dodatkowych świadczeń w postaci trzynastej i czternastej emerytury, szczególnie gdy czynią to osoby w dobrej sytuacji materialnej. Ale najdziwniejsza, oburzająca, a wręcz nieetyczna w mojej opinii jest sytuacja, gdy byli członkowie PZPR, nadal utrzymujący się na powierzchni życia publicznego, a co za tym idzie – bez kłopotów materialnych, nazywają to dodatkowe świadczenie kupowaniem wyborcy.

Myślę, że na barkach młodszej generacji opozycjonistów spoczywa odpowiedzialność za pamięć o starszych kolegach, którzy uczyli nas konspiracyjnego abecadła, służyli pomocą i radą. Warto przypomnieć sobie adresy, pod które przekazywaliśmy informacje, bibułę… Może w tych mieszkaniach czekają starsi ludzie pozostawieni sami sobie.

Oni nie wiedzą, gdzie się zgłosić, by otrzymać legitymację kombatanta, która umożliwi im korzystanie z opieki medycznej bez kolejki. Nie są zapraszani na świąteczne spotkania. Żyją w skromnych warunkach, za skromną emeryturę lub rentę. Pomóżmy im wydobyć się z niepamięci.

Cały Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie” znajduje się na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Pan Władysław i inni bezimienni bohaterowie” na s. 14 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Popiersie Sławomira Skrzypka, poległego w katastrofie smoleńskiej, stanęło w ossowskim Panteonie Polskich Bohaterów

Sławomir Skrzypek był patriotą i państwowcem, już od czasów licealnych walczył o niepodległą Ojczyznę. Realizował politykę historyczną pozbawioną relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę.

Maria Czarnecka

Fot. T. Deszkiewicz

14 sierpnia 2020 r. w Panteonie Bohaterów w Sanktuarium Narodowym w Ossowie został odsłonięty i poświęcony pomnik śp. Sławomira Skrzypka. Prezes Narodowego Banku Polskiego wraz z 93 innymi osobami towarzyszył Parze Prezydenckiej w drodze do Katynia, by tam 10 kwietnia 2010 r. upamiętnić 70 rocznicę zbrodni dokonanej przez Sowietów na polskich oficerach. (…) Pan Ryszard Walczak, Prezes Kapituły Medalu „Zło Dobrem Zwyciężaj” i Ogólnopolskiego Komitetu Pamięci ks. Jerzego Popiełuszki oraz ks. dziekan Jan Andrzejewski, Kustosz Sanktuarium Narodowego w Ossowie, od kwietnia 2012 roku realizują przepiękną i bardzo szczytną ideę upamiętnienia ofiar narodowej tragedii pod Smoleńskiem, która odcisnęła dramatyczne piętno na historii powojennej Polski. Do tej pory w alei otoczonej 96 Dębami Pamięci stanęły już pomniki Pary Prezydenckiej – Lecha i Marii Kaczyńskich, ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, dowódców wojskowych oraz osób duchownych. (…)

Udział Sławomira Skrzypka w delegacji udającej się do Katynia był związany z jego obowiązkami jako prezesa banku centralnego

W katyńskim lesie miała się odbyć promocja monety wyemitowanej dla uczczenia pamięci polskich oficerów zamordowanych 70 lat wcześniej z rozkazu Stalina. Sławomir Skrzypek przywiązywał duże znaczenie do polityki historycznej i w ramach przyznanych prezesowi banku centralnego uprawnień realizował ją w zakresie emisji banknotów i monet kolekcjonerskich.

Szczególne miejsce w planach emisyjnych monet i banknotów kolekcjonerskich było zarezerwowane dla wydarzeń historycznych i polskich bohaterów. W ten sposób Sławomir Skrzypek realizował politykę historyczną pozbawioną relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę.

Fot. T. Deszkiewicz

Symboliczna była data odsłonięcia pomnika śp. Sławomira Skrzypka: 14 sierpnia, czyli wigilia Święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Podczas błogosławieństwa kwiatów i ziół, jakie ma miejsce w trakcie uroczystości kościelnych 15 sierpnia, kapłan wypowiada słowa: „A gdy będziemy schodzić z tego świata, niech nas, niosących pełne naręcza dobrych czynów, przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta”. Sławomir Skrzypek jako prezes Narodowego Banku Polskiego przywiązywał ogromną wagę do wspierania edukacji ekonomicznej. Bank centralny pod jego kierownictwem realizował wiele programów, których celem był wzrost poziomu wiedzy z zakresu ekonomii i bankowości centralnej. Działania edukacyjne były skierowane do różnych grup zawodowych i wiekowych. Obejmowały uczniów, studentów, nauczycieli, dziennikarzy. Uważał, że najlepszą inwestycją jest inwestycja w naukę. Nagrody dla laureatów konkursów ekonomicznych, stypendia dla studentów kierunków ekonomicznych przyznawane w ramach projektu realizowanego z Fundacją Dzieło Nowego Tysiąclecia, to tylko przykłady dobrych uczynków prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka. A było ich o wiele więcej, szczególnie tych na rzecz Ojczyzny.

Symboliczne jest miejsce, w którym utworzono Panteon Bohaterów. To tutaj, na przedpola Warszawy 14 sierpnia 1920 r. dotarł ksiądz Ignacy Skorupka wraz z grupą ochotników, składającą się z gimnazjalistów i studentów, by stanąć do walki o wolną Polskę. Sławomir Skrzypek już podczas nauki w katowickim liceum rozpoczął działalność opozycyjną.

Jadwiga Chmielowska we wspomnieniach zapamiętała go jako siedemnastolatka, który często bywał w katowickiej siedzibie MKZ. Tak jak ochotnicy księdza Skorupki, i on nie zawahał się w potrzebie: pospieszył z pomocą górnikom z kopalni „Wujek”, pacyfikowanym 16 grudnia 1981 r. przez oddziały ZOMO. Po wprowadzeniu stanu wojennego współtworzył Młodzieżowy Ruch Oporu. Zapłacił za to uwięzieniem i dwukrotnym procesem sądowym, problemami na uczelni. Odwaga jednego z przedwojennych lwowskich profesorów uczących na Politechnice Gliwickiej uchroniła Sławomira Skrzypka przed relegowaniem z uczelni. Po wyjściu z więzienia kontynuował podziemną działalność w strukturach KPN i NZS.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie” znajduje się na s. 1 i 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Asia Kempińska. Dziewczyna, która w latach 80. oddała życie za Polskę / Maria Czarnecka, „Śląski Kurier WNET” 74/2020

W tamtych latach podział społeczeństwa był dla nas oczywisty. Byliśmy my, odrzucający wszystko, co wiązało się z komuną, i oni, czyli ci, którzy byli uosobieniem tego systemu i wiernie mu służyli.

Maria Czarnecka

Dziewczyna o złotych włosach

Minęło już 35 lat od śmierci Joanny Kempińskiej. Nie doczekała zmian, które zaszły w tym czasie w Polsce. Z pewnością w wielu kwestiach byłaby rozczarowana. Jestem jednak przekonana, że byłaby przeciwna relatywizacji norm etycznych oraz historii, z czym tak często obecnie się spotykamy, a do czego próbują nas przymusić zwolennicy szeroko rozumianej poprawności politycznej. Asia za umiłowanie prawdy i bezkompromisowość zapłaciła najwyższą cenę.

Joanna Kempińska. Jedno z nielicznych zachowanych w archiwum rodzinnym po rewizjach SB zdjęć

Joanna Kempińska, Asia… minęło trzydzieści pięć lat od Jej śmierci, a ja nadal mam w pamięci burzę złotych loków, piękny uśmiech i niesamowity błysk w Jej oczach. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w okresie przełomu, czyli gdzieś pod koniec 1981 roku lub na początku 1982. Nie pamiętam dokładnie. Byłyśmy w trzeciej klasie liceum, a więc prawie dorosłe. My, to znaczy Joanna, Małgorzata Wojciechowska i ja, autorka tych wspomnień. Chodziłyśmy do różnych liceów, Asia w Bytomiu, Małgorzata i ja w Katowicach. Można powiedzieć, że to wiek, kiedy ma się „kiełbie we łbie”. My, pokolenie urodzone w latach sześćdziesiątych, mieliśmy zdecydowanie lepiej niż nasi rodzice, którzy zmagali się z wojenną traumą przez całe życie. Mimo to „załapaliśmy się” na czas, kiedy szybciej się dojrzewało.

13 grudnia 1981 generał w ciemnych okularach et consortes przerwali nasze sny o potędze Solidarności, o wolności, o wyrzuceniu sowieckich żołnierzy z Polski. Wierzyliśmy z całą mocą naszych młodych serc, że to kiedyś nastąpi. Przez kilkanaście miesięcy pomiędzy sierpniem 1980 r. a grudniem 1981 r. żyliśmy w przekonaniu, że wszystko w naszym kraju będzie zmierzało ku lepszemu. Bo przecież nie mogło być inaczej. Nasz metrykalny wiek nie znosił pesymizmu. Teraz może się to wydać dziecinadą, ale mieliśmy po kilkanaście lat i któż mógł nam zabronić wiary w to, co wówczas wydawało się, a nawet realnie rzecz ujmując, było niemożliwe. Młodość rządzi się swoimi prawami, jest bezkompromisowa i nierzadko ślepa na otaczające realia. Prze do przodu z siłą buldożera, nie zważając na jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze, a brak doświadczenia utrudnia analizę faktów.

W tamtych latach podział społeczeństwa był dla nas bardzo prosty i oczywisty. Byliśmy my, czyli odrzucający wszystko, co wiązało się z komuną, i oni, czyli ci, którzy byli uosobieniem tego systemu i wiernie mu służyli.

W tamtych miesiącach Solidarność dawała nam wszystkim NADZIEJĘ. Nadzieję na lepsze jutro. Co prawda nie do końca wiedzieliśmy, jak to jutro będzie wyglądać, bo któż z nas znał się na gospodarce, ekonomii, finansach. Byliśmy licealistami, nawet nie studentami. Poddaliśmy się tej fali szaleństwa, owego, jak to się dzisiaj określa, „karnawału Solidarności”.

Dla nas, nastolatków, tak jak dla całego społeczeństwa, to, co wydarzyło się w nocy 13 grudnia 1981 r., było jak grom z jasnego nieba. Dla mnie osobiście to dzień 14 grudnia był i będzie jednym z najtrudniejszych w moim życiu. Był to czas oczekiwania na rodziców, którzy wraz z innymi podjęli strajk w swoich zakładach pracy. Poczucie grozy wzmogło się, gdy zobaczyłam z okien mojego domu przejeżdżające pod osłoną nocy czołgi. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to pance sunące na kopalnię „Wujek”, gdzie 16 grudnia ZOMO podczas pacyfikacji strajkującej załogi zamordowało dziewięciu górników.

W ponurej atmosferze stanu wojennego, gdy wyrwano z naszych serc nadzieję na zbliżający się koniec komuny, poznałam Joannę. Spotkanie miało miejsce w mieszkaniu Adama Słomki, a uczestniczyli w nim: gospodarz, czyli Adam, Sławomir Skrzypek, Małgorzata Wojciechowska, Asia i ja. Moje pierwsze wrażenie, gdy ujrzałam Joannę: piękna dziewczyna z burzą złotych loków. Oprócz tego silny i zdecydowany uścisk dłoni, uśmiech, którego trudno było nie odwzajemnić. Emanowała radością, którą dzisiaj nazwalibyśmy pozytywną energią. Inicjatorem spotkania był Sławek. Asi przydzielono, tak jak i mnie oraz Małgosi, kolportaż ulotek i wydawnictw KPN oraz „Solidarności” w ramach działań Młodzieżowego Ruchu Oporu.

I tak oto w ramach kolportażu taszczyłyśmy niemiłosiernie ciężkie paczki z bibułą. Najczęściej przenosiłyśmy materiały z jednego punktu do drugiego, chodząc parami lub w trójkę. Żadna z nas nie miała postury atlety, a torby swoje ważyły. Asia nie narzekała, żartowała, że jest okazja, by wypracować muskulaturę. Można stwierdzić z przymrużeniem oka, że byłyśmy prekursorkami fitnessu w Polsce. Zdarzyło się kiedyś, że młody człowiek, ujęty urodą Asi, zaproponował nam pomoc w niesieniu bagaży. Asia stanowczo, ale grzecznie odmówiła. Niestety nie zniechęciło to chłopaka, który postanowił nam towarzyszyć, co w przypadku posiadania dwóch toreb ulotek było dla nas, najoględniej mówiąc, mało bezpieczne. Nie wiedziałyśmy, czy rzeczywiście jest to ktoś przypadkowy, czy też nie.

Chcąc jak najszybciej pozbyć się towarzystwa natręta, Joasia podała mu numer telefonu i obiecała spotkanie. „Adorator”, odchodząc zapewniał, że zadzwoni jeszcze tego samego dnia wieczorem. Na co Asia stwierdziła: „Będę czekała z niecierpliwością”. Po chwili, gdy chłopak zniknął nam z oczu, spojrzała na nas i wybuchła śmiechem: „Niech dzwoni, przecież wiecie, że nie mam telefonu”.

Takie sytuacje też dawały możliwość do praktykowania konspiracyjnego abecadła.

Z czasem Adam powierzył nam kolejne zadanie, które wymagało umiejętności organizacyjnych, a jego koordynację, ze względu na cechy osobowościowe, przekazał Asi. Stworzenie zorganizowanego systemu łączności alarmowej wymagało wręcz pedanterii i solidności. Tak samo jak organizacja sekcji kurierskiej. Pod przewodnictwem Asi udało się nam utworzyć wielopoziomowy system łączności z kierownictwem w Warszawie oraz innymi grupami w Krakowie, Łodzi, Wrocławiu. System łączności obejmował również kontakty z drukarniami KPN, punktami kolportażu NSZZ Solidarność, strukturami w śląskich zakładach pracy oraz strukturami terenowymi w niemal wszystkich miejscowościach na terenie województwa katowickiego. Adam Słomka stwierdził po latach, że „ta struktura tworzona od podstaw (…) stała się filarem nieprzerwanej i skutecznej działalności KPN aż do czasu wywalczenia przez nas Niepodległości w 1993 r., tj. wyrzucenia wojsk sowieckich z Polski”. Warto pamiętać, że Joanna Kempińska miała w tym swój niemały udział.

Początek września 1982 r., kiedy to nadal obowiązywał dekret o stanie wojennym, nie był dla nas, tak jak zawsze, początkiem roku szkolnego. Większość z nas rozpoczynała naukę w czwartej klasie, czyli nadchodził czas przygotowań do matury i do egzaminów wstępnych na uczelnie. W nasze życie oraz plany na bliższą i dalszą przyszłość gwałtownie wkroczyła SB. Na przełomie sierpnia i września, w ramach akcji zwalczania antykomunistycznych organizacji młodzieżowych, w naszych domach pojawili się funkcjonariusze SB. Nie ominęło to mieszkania państwa Kempińskich, czyli rodziców Asi. Na bazie zebranych materiałów i śledztwa sporządzono akt oskarżenia przeciwko 8 osobom, m.in. przeciwko Sławomirowi Skrzypkowi, Adamowi Słomce, Piotrowi Wiesiołkowi, Witoldowi Słowikowi, Lechowi Trzcionkowskiemu, Małgorzacie Wojciechowskiej, Joannie Kempińskiej i mnie. Zostaliśmy skazani na mocy dekretu o stanie wojennym. W dniu 8 grudnia 1982 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy stwierdził winę oskarżonych. Joannę Kempińską uznał „za winną tego, ze w okresie od maja do czerwca 1982 r. w Katowicach i Bytomiu brała udział w związku »Młodzieżowy Ruch Oporu«, mającym na celu sporządzanie i kolportaż nielegalnych pism i wydawnictw w ten sposób, że podjęła się funkcji łączniczki i przenosiła w celu rozpowszechniania wydawane drukiem przez członków związku pisma i wydawnictwa zawierające fałszywe wiadomości, mogące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy”. Wyroki to m.in. bezwzględna kara więzienia, kara więzienia w zawieszeniu, umieszczenie w poprawczaku. W lutym 1983 r. Sąd Najwyższy PRL uchylił w całości wyroki Wojskowego Sądu Garnizonowego i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia do Sądu Śląskiego Okręgu Wojskowego we Wrocławiu.

Ówczesna „postępująca demokratyzacja” życia sprawiła, że dla części z nas kary więzienia w zawieszeniu zostały zamienione na dozór kuratora sądowego. Ta zmiana dotyczyła też Asi. Kilka osób z naszej grupy relegowano z szkół, co w przypadku klasy maturalnej było ogromnym problemem. Na szczęście szkoły katolickie nie pozostawiły tych osób bez pomocy. Joasia, pomimo dekonspiracji, której skutkiem były m.in. częste przesłuchania przez SB, podczas których wielokrotnie była zastraszana groźbą więzienia, nie zaprzestała podziemnej działalności.

Katowiccy SB-cy charakteryzowali Joasię jako „najbardziej hardą i wyszczekaną dziewczynę KPN, jaką kiedykolwiek widzieli podczas przesłuchań”.

Wymagało to od niej niesamowitej odwagi. Życie w ciągłym zagrożeniu nie wpłynęło na jakość i solidność wykonywanych przez nią zadań. Myślę, że wiele osób, które w tamtym czasie zetknęły się z Asią potwierdzi, że dekonspiracja i to, co później po niej nastąpiło, a więc procesy przed sądem wojskowym w rygorach stanu wojennego, represje ze strony SB, dotykające również Jej Rodziców, wszystko to sprawiło, że Asia stała się dojrzałą i w pełni świadomą działaczką KPN. Zostało to dostrzeżone i docenione przez jej kierownictwo. W dowód zaufania powierzono Asi funkcję Zastępcy Szefa Okręgu Śląskiego KPN.

Wiele osób do dzisiaj wspomina organizowane przez Asię spotkania wyjazdowe, w których brali udział przede wszystkim nowi działacze KPN. Był to czas poświęcony na zdobycie wiedzy istotnej w działalności konspiracyjnej. Szkolenia koncentrowały się przede wszystkim na technikach rozpoznawania i gubienia „ogona”, komunikowania się w sytuacji zagrożenia, poruszania się po mieście z obciążającymi materiałami, instruktażu, co mówić w przypadku wpadki itp. Oprócz czasu poświęconego na poważne sprawy, był też czas na przyjemności, tym bardziej, że dom udostępniony przez Adama Słomkę był położony w Brennej, a więc wyprawy górskie nie były jedynie przykrywką. Życie konspiracyjne ściśle splatało się z życiem towarzyskim. Adam podczas jednej z naszych rozmów stwierdził, że ta świetnie zorganizowana niepodległościowa „uczelnia”, przez którą w przewinęło się łącznie kilkaset osób, to bardzo duża zasługa Asi, jej zmysłu organizacyjnego, umiejętności planowania i dbałości o każdy szczegół. Te cechy były też istotne przy przepisywaniu na maszynie matryc drukarskich, co Asia robiła z dużą skrupulatnością i cierpliwością, będąc członkiem redakcji „Konfederata Śląskiego”.

Niewiele osób o tym wie, a ja nie mogę w tych wspomnieniach pominąć bardzo istotnego faktu. Otóż na początku 1984 r. Asia współtworzyła Radio KPN. Nie było to łatwa praca. Warunkiem powodzenia tego przedsięwzięcia było pozyskanie do współpracy osób dysponujących mieszkaniami usytuowanymi na najwyższych piętrach wieżowców. Tylko taka lokalizacja pozwalała na efektywną transmisję audycji z nadajnika przekazanego nam przez warszawski KPN. Asia wzięła też na siebie rolę prezenterki, nagrywając na taśmy treści, które były odtwarzane z magnetofonu w czasie głównego wydania Dziennika TV PRL. Fonia z nadajnika nakładała się na fonię z telewizora. Pięciominutowa audycja kończyła się apelem o włączenie i wyłączenie świateł w mieszkaniach, w których audycja KPN była słyszalna. Dawało to możliwość orientacji co do jej zasięgu. We wspomnieniach Adama Słomki dawało to fenomenalne wrażenie mrugającego osiedla. Pierwsza udana transmisja odbyła się z mieszkania Rodziców Asi, które mieściło się na jednym z bytomskich osiedli przy kopalni „Rozbark”.

Życie przynosiło nam wszystkim nowe wyzwania. Pomimo dwóch procesów, które musieliśmy przejść, będąc w klasie maturalnej, udało nam się zdać egzamin dojrzałości i rozpoczęliśmy studia. Notabene ten najprawdziwszy i o wiele trudniejszy egzamin dojrzałości przyszło nam zdawać podczas przesłuchań, a później na sądowych salach. Adam, Sławek, Piotr, Witek zdawali ten egzamin w wielotygodniowym areszcie śledczym.

Byliśmy u progu dorosłości i żyliśmy tak jak nasi rówieśnicy. Chodziliśmy na imprezy, której dzisiaj nazywamy domówkami. Fakt, nasze konspiracyjne grono pokrywało się z towarzyskim, bo czuliśmy się ze sobą dobrze. Poza tym lubiliśmy się śmiać, robić sobie nawzajem kawały. W pamięci utkwiła mi pewna historia. Jeden z naszych kolegów zaprosił nas na urodziny. Asia, Gosia i ja pojawiłyśmy się z ogromnym bukietem kwiatów i butelką francuskiego wina na dworcu w Katowicach, skąd odjeżdżał pociąg do miejscowości, w której mieszkał nasz jubilat. Okazało się, że żadna z nas nie pamięta nazwy ulicy, przy której mieszkał kolega. Zrozumiałyśmy, że w tej imprezie nie weźmiemy udziału. Nie wiedziałyśmy, co zrobić ze wspomnianym wielkim bukietem. Nie pamiętam już kto wpadł na pomysł, by wręczyć kwiaty najprzystojniejszemu chłopakowi, który wysiądzie z pociągu na naszym peronie. Nie czekałyśmy długo na przyjazd dalekobieżnego składu. Na peronie pojawił się super chłopak, niestety animusz nas opuścił i zabrakło chętnej do wręczenia bukietu. W tym momencie Asia wyjęła kwiaty z rąk Gosi, podbiegła do chłopaka i z pięknym uśmiechem, wręczając kwiaty, powiedziała: „Witamy w Katowicach. Życzymy przyjemnego pobytu”. Nie zapomnę miny tego przystojniaka. Ogarnął nas taki śmiech, że ledwie stamtąd uciekłyśmy, żeby nie narażać się na niepotrzebne pytania ze strony chłopaka. No bo co miałyśmy mu powiedzieć? Dostałeś kwiaty, bo zapomniałyśmy adresu kolegi i nie dotrzemy na imprezę, a żadna z nas nie chce zabrać tych kwiatów do domu? Ponieważ Gosia miała wolną chatę, poszłyśmy do niej wypić wino.

Studia to czas wykorzystania nowych możliwości do tworzenia – wspólnie z Krzysztofem Błażejczykiem, Pawłem Koneckim, Sławomirem Czyżem i Adamem Jaworem – Organizacji Studenckiej KPN. To również czas szczególnej inwigilacji, jaką SB objęło Joannę.

W jej otoczeniu pojawił się agent SB, co do którego istnieją podejrzenia, że był ostatnią osobą, która widziała Asię żywą.

Po aresztowaniu czołowych działaczy KPN w marcu 1985 r., by zapewnić ciągłość działalności śląskich struktur, Sławomir Skrzypek, Paweł Konecki, Mariusz Cysewski oraz Joanna przejęli kierowanie jednym z najsilniejszych ośrodków KPN w kraju.

W czerwcu 1985 r. dotarła do nas tragiczna wiadomość: Asia nie żyje.

Po pogrzebie pan Kazimierz Kempiński zaprowadził nas do mieszkania córki, w którym często bywaliśmy. Od kilku lat mieszkała samotnie w lokum odziedziczonym po zmarłej krewnej. Niejednokrotnie żartowaliśmy, że to miejsce ma zaletę istotną dla konspiratorów. Było usytuowane na parterze przedwojennego budynku i miało okna wychodzące zarówno na ulicę, jak i na podwórze, z którego można było przedostać się na dziedziniec kolejnej kamienicy, a więc dawało możliwość szybkiej ewakuacji w przypadku nieproszonych gości. Tata Asi zaprowadził nas do kuchni, w której znaleziono jej ciało. Oficjalna wersja MO głosiła, że była to śmierć samobójcza, ale nikt z nas w to nie uwierzył. Podczas tej jakże przykrej dla nas wszystkich ostatniej wizyty w mieszkaniu Asi pan Kempiński wskazał kilka elementów, które utwierdziły nas w przekonaniu, że nasza Koleżanka nie mogła sama odebrać sobie życia. Asia miała zwyczaj oferowania nielubianym gościom kapci, których nie znosiła. Kojarzyły się jej z czymś przykrym. Nigdy sama ich nie włożyła. I właśnie te nielubiane pantofle Asia miała na stopach w chwili, gdy znaleziono Jej ciało. Poza tym Asia nie miała zwyczaju zaciągania zasłon w kuchni, uważając, że nikt z sąsiadów nie będzie zaglądał w okna. Tym razem żółte, kretonowe zasłonki były dokładnie zsunięte i dodatkowo zabezpieczone agrafką. Te wątpliwości pozostały do dzisiaj.

Przez te lata poznaliśmy Joannę jako stabilną emocjonalnie, silną wewnętrznie, opanowaną w trudnych sytuacjach. Młoda, śliczna dziewczyna, pełna wigoru, z ogromnym apetytem na życie nie wpisuje się w obraz samobójcy.

Moja znajomość z Asią miała charakter konspiracyjno-towarzyski. Aby dopełnić Jej obrazu, pozwolę sobie przytoczyć krótkie wspomnienie jej szkolnej koleżanki, pani Marioli Palcewicz. Uczyły się w tym samym liceum w Bytomiu.

„Jestem koleżanką ze szkoły średniej Joasi Kempińskiej. Obie uczęszczałyśmy do IV Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Chrobrego w Bytomiu w latach 1979–1982. Ja byłam w klasie ogólnej z j. francuskim, a Joasia, jedna z najlepszych matematyczek tej szkoły, w klasie matematyczno-fizycznej z j. angielskim. W latach 1980–1982 Joasia w harcówce szkoły organizowała modlitwy na Anioł Pański o godz. 12.00. Zatem w trakcie lekcji. Brałam udział w tych modlitwach. Nikt z nauczycieli nawet nie wpisywał nam spóźnienia. Szkoda, że nazwiska Joasi nie znajdziemy na stronie internetowej szkoły. Tak jak nauczycielki języka angielskiego Anny Piekarskiej, zaangażowanej w działalność konspiracyjną lat 1980-tych. Z Joasią łączyła nas też jedna parafia. Był to kościół na rynku pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Pamiętam jak dzisiaj mszę świętą w intencji 18. urodzin Joasi, odprawianą przez wspaniałego katechetę ks. Romana Śmiecha. Joasię zapamiętałam z jej zjawiskowymi, grubymi, kręconymi włosami blond i pięknym biustem. Tak bardzo chciałam wyglądać tak jak ona. Zawsze dla mnie była niedoścignionym ideałem piękności i wzorcem moralnym”.

Jak ja zapamiętałam Asię? Asia miała pewien zwyczaj przy pożegnaniu. Gdy się rozstawałyśmy, po kilku krokach odwracała się i machała ręką. Takie zwykłe pa, pa… I taki obraz Asi zachowałam w mojej pamięci. Młodą, piękną dziewczynę z cudowną burzą złotych loków dookoła uśmiechniętej twarzy, która odchodząc, spogląda w moją stronę, machając mi na pożegnanie w ten charakterystyczny dla niej sposób…

W artykule zostały wykorzystane wspomnienia Adama Słomki oraz tekst przesłany przez Mariolę Palcewicz.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Dziewczyna o złotych włosach” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Dziewczyna o złotych włosach” na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego