Niewyjaśnione do dziś morderstwa w Dratowie w czasie II wojny światowej / Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 57/2019

1.10.1947 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja Sadowego na karę śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie został wykonany na Zamku w Lublinie 16.04.1948 r.

Wojciech Pokora

Nie ma już we wsi Marciniaków
część 2

W 1945 r. w Lublinie rozpoczął się proces Andrzeja Sadowego – byłego wójta gminy Ludwin, który wg relacji mieszkańców, bezpośrednio uczestniczył w zbrodni na rodzinie Marciniaków i terroryzował okolicę wraz z niemieckim żandarmem Danielem Schulzem, o czym opowiadała m.in. Lucyna Jaszczuk. Zgłaszam się do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie. Spotykam się z prokuratorem Dariuszem Antoniakiem, który z ramienia IPN prowadził śledztwo w tej sprawie w 2014 r., a faktycznie zamykał je po tym, jak na nowo otwarta sprawa została mu przekazana. Z dokumentów, które mi udostępnił, wynika, że zbrodnię w Dratowie badano kilkakrotnie, wliczając w to niemieckie śledztwo prowadzone przez prokuraturę w Wurzburgu.

Komunista z OUN

Za pierwszym razem zbrodnia znalazła się na wokandzie w 1945 r. Wówczas sądzony był Andrzej Sadowy, a oficerem śledczym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, prowadzącym jego sprawę, był Teodor Maksymiuk, mieszkaniec Dratowa, który podczas wojny został przez Niemców wysłany do obozu na Majdanku

W tej sprawie w 1948 r. sądzony był sołtys Dratowa Mikołaj Łuczeńczyk, któremu zarzucono, że w okresie okupacji niemieckiej, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, jako sołtys działał na szkodę osób prześladowanych ze względów politycznych przez wskazanie władzom niemieckim mieszkańców Dratowa, a w szczególności Teodora Maksymiuka i innych, jako podejrzanych o działalność polityczną, w wyniku czego osoby te zostały aresztowane, a następnie osadzone w obozie koncentracyjnym na Majdanku.

Maksymiuk przeżył obóz, w 1944 r. wstąpił do Milicji Obywatelskiej, a rok później do UB. W 1945 r. był już oficerem śledczym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, którego siedziba mieściła się na rogu Krótkiej i Jasnej w Lublinie, a w którego piwnicach brutalnie przesłuchiwano i więziono tysiące ludzi. Co ciekawe, w tym samym budynku do 1945 r. siedzibę miał pierwszy na ziemiach polskich Komunistyczny Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Maksymiukowi przydzielono mieszkanie w budynku naprzeciwko, pod adresem Jasna 5/5. Podaję te fakty nie bez przyczyny. Maksymiuk pojawia się w wielu zeznaniach z czasu wojny jako ten, który był prześladowany we wsi przez władze niemieckie i pomagających im Sadowego i Łuczeńczyka. W jego aktach personalnych z 1944 r. znajduje się jeszcze narodowość ukraińska, jednak podczas przesłuchań w 1947 r. podaje narodowość polską.

W sprawie Łuczeńczyka zeznaje, że został wytypowany do obozu na Majdanku za swoją działalność polityczną – był członkiem Komitetu Obywatelsko-Patriotycznego (organizacji, która działała w latach 1939–1943 i powołana została w Lublinie przez majora Bolesława Studzińskiego po tym, jak Wilhelm Orlik-Ruckemann rozwiązał podległe sobie oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza. KOP po 1943 r. przekształcił się w Polską Armię Ludową, która podkreślała negatywny stosunek do rządu londyńskiego i kładła specjalny nacisk na konieczność dobrosąsiedzkich stosunków z ZSRR). Jednak zgodnie z tym, co ustalił Krzysztof M. Kaźmierczak w swojej książce Tajne spec. znaczenia,

Teodor Maksymiuk został w 1952 r. zwolniony ze służby po tym, gdy lubelski informator bezpieki ps. Marian doniósł, że podczas okupacji oficer był (wraz ze swoim ojcem Włodzimierzem) członkiem współpracującej z okupantami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – która była nie tylko antypolska, ale też antysowiecka!

Jak czytamy u Kaźmierczaka, „dochodzenie wszczęte w oparciu o donos potwierdziło bliskie związki Maksymiuka z OUN. Miał on uczestniczyć w wyrzucaniu przez Ukraińców z gospodarstw osób związanych z Kościołem greckokatolickim. Na jaw wyszły także inne fakty z okresu okupacji. Kiedy w 1942 r. późniejszy śledczy trafił do obozu w Dębicy, wysługiwał się tam Niemcom (był tzw. grupowym), prześladując Polaków. Prawdopodobnie za takie zasługi został w 1943 r. wypuszczony na wolność. Sprawdzono także, że do oddziałów partyzanckich Armii Ludowej wstąpił dopiero »po klęskach hitlerowskich na froncie wschodnim, krótko przed wyzwoleniem«”.

Wróćmy jednak do Andrzeja Sadowego. Teodor Maksymiuk jeszcze się w tej historii pojawi.

Wyrok śmierci na A. Sadowego | Fot. Archiwum IPN w Lublinie

Opowieść oskarżonego o zbrodnię

Zeznania, które w śledztwie złożył były wójt gminy Ludwin, rzucają światło na stosunki społeczne panujące w gminie, a przede wszystkim w Dratowie. Wiemy już, że żyli tam obok siebie Ukraińcy, Żydzi i Polacy, ale też patrząc z innej perspektywy, katolicy (także grekokatolicy), obywatele wyznania mojżeszowego i prawosławni. Byli to też obywatele Rzeczpospolitej pokładający swoje nadzieje na przyszłość w rządzie londyńskim (członkowie AK i organizacji podziemnych) i ZSRR (członkowie KOP, przedwojenni komuniści, jak np. Piotr Stachański, ukraiński rolnik skazany przez Sąd Okręgowy w Lublinie w r. 1937 z art. 93 i 97, które brzmią kolejno: „kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu lub oderwać część jego obszaru” oraz „kto w tym celu wchodzi w porozumienie z innymi osobami”, podlega karze więzienia), ale jak się okazuje na przykładzie Maksymiuka i jego ojca, także członkowie OUN. Może po tych liniach należy szukać rozwiązania konfliktów, które się tam nawarstwiły?

Andrzej Sadowy zeznawał dwa razy. Pierwszy raz, w śledztwie, przesłuchiwany był przez Teodora Maksymiuka. Jego zeznanie jest bardzo krótkie.

Na pytanie: „Co obywatel robił z ludnością cywilną, będąc wójtem gminy Ludwin, ile osób zabił, ile oddał do obozu?”, Sadowy odpowiada: „Z ludnością cywilną wsi Dratów znęcałem się w brutalny sposób, zabiłem 8 osób, to jest: Marciniak Jan, Marciniak Józef, Marciniak Feliks, Malesza Mikołaj, Maleszówna Olga, dwie żydówki z imienia nie pamiętam, Jakóbowska Anna – zaznaczam, że była już siedem miesięcy w poważnym stanie”. Dalej Sadowy zeznaje, kogo wysłał do obozu Dębica i Majdanek, wymieniając w pierwszej kolejności por. Maksymiuka Teodora – pracownika WUBP Lublin i ppor. Maksymiuka Mikołaja.

Następnie śledczy pyta, z czyjego polecenia zabił te osiem osób. Wójt odpowiada, że z polecenia Niemców i wyznaje, że na ludzi donosił mu m.in. sołtys wsi Dratów, Mikołaj Łuczeńczyk. Kończy zeznania mówiąc, że dla ludności cywilnej był bardzo surowy i stanowczy i wzorowo wykonywał polecenia niemieckie, tym samym będąc współpracownikiem Niemców.

Gołym okiem widać więc, że zeznania musiały być dyktowane, a zapewne wymuszane, bo skąd oskarżony wiedziałby, gdzie pracują akurat Maksymiukowie i jakie mają stopnie wojskowe. W całym zeznaniu ważne jest jednak coś innego. Sadowy przyznał się do zabójstwa Maleszy – proboszcza dratowskiej parafii prawosławnej – i jego córki. Co prawda nie zgadza się imię Maleszy, bo zabity ksiądz nazywał się Stefan, jednak można tę pomyłkę wytłumaczyć. Malesza był proboszczem parafii św. Mikołaja. W dostępnych w internecie materiałach opisujących parafię w Dratowie zbrodnia ta przypisana jest gestapo. Jednak z toku dalszych zeznań Sadowego, a już szczególnie z zeznań Racheli Rajs wynika, że Sadowy osobiście zabił prawosławnego duchownego i jego córkę. Motyw sam wyjaśni za chwilę.

Kto jest sprawcą, a kto ofiarą?

Po otrzymaniu aktu oskarżenia przebywający w areszcie Sadowy opisał swoją historię z prośbą o dołączenie jej do akt. Zaznaczył, że podczas przesłuchań przez funkcjonariuszy WUBP w Lublinie, które wyryły się w jego pamięci jako piętno niezasłużonej krzywdy, przyznał się do winy. Jednak oświadcza, „że nie lęk ani stchórzenie przed wymyślnymi sposobami badania stosowanymi wobec mnie przez funkcjonariusza UB zniewalały mnie do chwilowego przyznania się, a wola, aby zachować swe życie, aby móc stanąć przed wysokim sądem i światem”.

Jednym słowem Sadowy potwierdza to, czego można się spodziewać, czytając protokół z jego przesłuchania w kwietniu 1945 r.: zeznania są wymuszone.

Zeznania byłego wójta Ludwina zaczynają się od sensacyjnego wyznania. Gdy mieszkał w Bychawie, zgłosili się do niego ludzie z konspiracji, w tym Tadeusz Chwostyk „Grom” i Stanisław Szacoń „Pałka”, by wypełnił obowiązki Polaka i zgodził się objąć funkcję wójta w gminie Ludwin. Jego zadaniem było meldować podziemiu o wszystkim, co zobaczy. Następnie charakteryzuje gminę, co daje obraz jego stosunku do ludzi ją zamieszkujących. Jak czytamy: „żeby wyrobić sobie odpowiednie pojęcie o nastrojach i stosunkach, jakie tam panowały, wystarczy przytoczyć takie fakty, jak np. pogrzeb symboliczny Polski, urządzony przez opętaną zgraję Ukraińców ze wsi Rogóźno przy współudziale wsi Dratów wśród ogólnej wesołości i zabawy, dalej – zagarnięcie kościoła pounickiego, o który starała się także polska ludność, a której staranie Ukraińcy udaremnili. Szczytem zaś bezczelności było, że pop ukraiński domagał się od sekretarza gminy, aby personel urzędu gminnego uczył się ukraińskiego, twierdząc, że tereny tutejsze Hitler obiecał Ukraińcom. Wreszcie trzeba sobie przypomnieć, że Ukraińcy zabronili dzieciom polskim uczenia się w publicznej 7-klasowej szkole powszechnej, którą również dla siebie zagarnęli we wsi Dratów, wskutek czego dzieci polskie musiały chodzić na naukę do odległej wsi sąsiedniej, gdzie była tylko 4-klasowa szkoła powszechna”.

W związku z powyższym Sadowy miał dostać zadanie stania na straży interesów ludności polskiej. Dlatego nakazano mu obecność na każdej niemieckiej akcji, aby zapobiegał gwałtom i łagodził represje. Przy okazji dostarczał organizacjom podziemnym broń i amunicję. Wszystko to działo się „za niewiedzą i z pominięciem miejscowych placówek podziemia, a to celem uniemożliwienia ewentualnego zdekonspirowania”. I to bardzo przewrotne wyznanie zamknąć miało zapewne sprawę tego, że operujące na terenie gminy oddziały podziemia znały go, ale jakby z innej strony niż konspiratora.

Dzielę się tym spostrzeżeniem z dyrektorem lubelskiego oddziału IPN Marcinem Krzysztofikiem, który doradza zajrzeć do pamiętnika „Uskoka” (Zdzisława Brońskiego). Sadowy przewija się w nich kilkakrotnie, ale szczególnie istotny jest jeden fragment. Broński, opisując rok 1943, zauważa:

„Utrapienie gminy ludwińskiej, wójt Sadowy, przeniósł się na stałe do Lublina, a w gminie bywał tylko dojazdami przy licznej eskorcie. […] Był on w ogóle bardzo ostrożny i choć parokrotnie na niego polowałem, nie udało mi się złowić tego ptaszka”.

Zatem konspirator Sadowy był na celowniku prawdziwego podziemia. W wydanym przez IPN w 2015 r. pamiętniku znajduje się redakcja naukowa Sławomira Poleszaka. Opisuje on proces Sadowego, zwracając uwagę, że śledztwo w jego sprawie prowadził Teodor Maksymiuk, jednak historyk charakteryzuje go jako członka Komunistycznej Partii Polski, nie OUN czy KOP. W dokumentach z późniejszej sprawy Łuczeńczyka fakt przynależności miejscowej ludności do KPP przed wojną jest częściej uwypuklany.

Sadowy bronił Żydów przed Marciniakami

W zeznaniach wójta gminy Ludwin ważny jest opis wydarzeń z lutego 1943 r. w Dratowie. Znamy oficjalny przebieg wydarzeń, który opisałem w pierwszej części reportażu. Teraz czas, żeby przemówił Sadowy:

„Co do zarzutu rzekomego zabójstwa Gołdy i Rajzy Rajs wyjaśniam, że wymienione Żydówki zostały wydane żandarmerii przez Jana Marciniaka, u którego się ukrywały. Aresztował je żandarm Schulz, celem odtransportowania ich do getta, odstąpiwszy od pierwotnego zamiaru zastrzelenia ich, od czego je uchroniłem. Dopiero w drodze, kiedy żandarm Schulz zatrzymał się u sołtysa, z czego korzystając Żydówki usiłowały zbiec, zostały one zastrzelone przez Schulza, który wybiegł za nimi na skutek alarmu, jaki zrobił furman. Stwierdzą to świadkowie Mikołaj Łuczeńczyk i jego córka […].

W związku z rzekomym zorganizowaniem ekspedycji karnej w Dratowie, […] powołując się tu na świadków Józefa Podleckiego i Mikołaja Łuczeńczyka wyjaśniam: niejaki Mieczysław Pudełko oskarżył przed żandarmerią Jana Marciniaka – jak się potem okazało – o to, że wydał ukrywające się u niego Żydówki, by zagarnąć ich majątkiem ruchomym. Kiedy Schulz w obecności posterunkowego Mazura oraz powołanego tu świadka obrony Mikołaja Łuczeńczyka i mojej wszedł do stodoły w poszukiwaniu za pozostawionymi przez Żydów rzeczami, jakiś nieznany osobnik, na którego Schulz przypadkowo się natchnął ukrył się w kryjówce pod koniczyną i wystrzelił stamtąd dwukrotnie do Schulza. W odpowiedzi Schulz rzucił do kryjówki granat ręczny zabijając nieznanego osobnika.

Porzucony przez zabitego karabin oddał w prędkości mnie, zwracając się jednocześnie do Jana Marciniaka, którego zastrzelił na miejscu, wymyślając, że powinien to był już dawno zrobić, wtedy kiedy mu zameldował, że przyszły do niego Żydówki, aby się u niego ukryć, które teraz już dawno u siebie ukrywał i że dawno to podejrzewał, że jest bandytą.

Następnie wybiegł pociągając za sobą obecnych za uciekającym Józefem Marciniakiem, którego zastrzelił. W pościgu rozkazywał aby także strzelać, wtedy ja dałem dwa strzały ostrzegawcze […]. Kobiety, tj. Annę Jakubowską i Klementynę Marciniak wraz z jej dzieckiem chciał Schulz również na miejscu zastrzelić, jednak obroniłem je tłumacząc, że jako kobiety nie mają z tym nic wspólnego i z pewnością nic o tym nie wiedzą. Zabrał je jednak ze sobą i zamknął w areszcie.

Tego samego dnia popołudniu pojechaliśmy po raz wtóry do Dratowa aby zabezpieczyć opustoszałe gospodarstwo Marciniaków. […] Podczas naszej obecności we wsi pojawił się Feliks Marciniak […] odgrażając się i wymyślając Niemcom. W czasie pościgu za nim wywiązała wzajemna strzelanina, w wyniku której zraniony Marciniak sam się zastrzelił z rewolweru. Podczas tego zajścia znajdowałem się w mieszkaniu sołtysa […]. Następnego dnia pojechałem do Lublina a w czasie mojej nieobecności jeden z żandarmów wyprowadził zamknięte w areszcie kobiety i zastrzelił je”.

3 kg cukru za głowę Żyda

W toku postępowania wyszło na jaw, że świadków zajścia u Marciniaków było jednak więcej niż wskazani przez wójta. Przede wszystkim znaleźli się świadkowie zamordowania Rajzy i Gołdy Rajs. Przebieg wydarzeń był zupełnie inny niż przedstawiony przez Sadowego.

Śmierć sióstr widziała Rachela Rajs: „ W listopadzie 1942 r. ukrywałam się wraz moją siostrą Surą w stodole Stanisława Wójcika, a siostry Gołda i Rajza były u Marciniaków. W pewnym momencie usłyszałam strzał i wyjrzałam ze stodoły. […] widziałam jak Sadowy prowadzi przed sobą Rajzę na pole, gdzie leżała zabita Gołda i po doprowadzeniu jej na miejsce kazał jej się odwrócić i strzelił do niej. […] W tym czasie w Dratowie było więcej Żydów, ale się ukrywali. O tym, że Sadowy zabił u Marciniaków jakiegoś plennego słyszałam tylko i o tym, że zabrał ich rzeczy na trzy wozy. […] Opowiadała mi Rajza, że jak pewnego dnia pasła krowę koło budynku gminnego, to widziała, jak Sadowy własnoręcznie zastrzelił za posterunkiem Surę Erlich. Ludzie okoliczni opowiadali, że Sadowy zabił prawosławnego księdza i 9 czy 7 kobiet z Kolonii Dratów”.

W podobnym tonie zeznawała druga siostra zamordowanych Żydówek, Sala: „Rajzę Sadowy znalazł ukrytą w śniegu między ulami, wyprowadził ją więc stamtąd i doprowadził do miejsca, gdzie leżała już zabita Gołda. Widziałam i słyszałam, jak Rajza prosiła Sadowego: »Panie wójcie daruj mi życie« i całowała go po rękach. Później słyszałam strzał i krzyk Rajzy. Wypadek ten miał miejsce koło domu Marciniaków. W tym miejscu później, tj. w 1943 r. Sadowy wybił Marciniaków. […] O tym żeby Marciniak zameldował Schulzowi, że my u niego jesteśmy nie słyszałam. Od małego dziecka znam Marciniaków i wierzyć mi się nie chce, by oni kogoś na śmierć wydali”.

Potwierdzenie wykonania wyroku śmierci na Andrzeju Sadowym | Fot. Archiwum IPN w Lublinie

Przerażają zeznania córki zastrzelonej przez Sadowego Sury Erlich, Ryfki: „Widziałam jak Sadowy rozstrzelał matkę moją i dwie żydówki Alusiowe. Wyprowadził on je za stodołę […] gdzie był wykopany dół i strzelił do matki. Matka moja upadła i wołała »oj, oj«. Ja stałam wtedy w odległości 15–20 metrów i widziałam wszystko. […] Słyszałam, że za głowę Żyda Sadowy dawał 3 kg cukru. Błaszczuk Kazimierz mówił mi, że on dostarczył Sadowemu Żyda i otrzymał za to 3 kg cukru i że Sadowy obiecał mu podwyższyć nagrodę”.

1 października 1947 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Andrzeja Sadowego na karę śmierci. Prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok przez powieszenie został wykonany na Zamku w Lublinie 16 kwietnia 1948 r.

Ile tajemnic kryje Dratów?

Ale to nie koniec dratowskiej historii. W sprawę Marciniaków zamieszanych było więcej osób niż wójt Sadowy. Wiemy, że w akcji udział brali m.in. żandarm z posterunku w Piaskach Daniel Schulz i sołtys Dratowa Mikołaj Łuczeńczyk. Schulz wojnę przeżył, jego los nie jest znany. Ale znane są ofiary jego zbrodniczej działalności na Lubelszczyźnie.

Mikołaj Łuczeńczyk po wojnie był sądzony. Wieś wstawiła się za nim. Dlaczego? Czy mógł być ofiarą pomówień i działań Sadowego? Czy też sprawnie potrafił zrzucić z siebie odpowiedzialność?

Okazuje się, że nie ja jeden jestem zainteresowany jego historią. Po publikacji pierwszej części reportażu skontaktowała się ze mną jego prawnuczka, która bada historię swojej rodziny. Może wspólnie uda nam się dojść prawdy. A rodzina Marciniaków? Los tych, którzy przeżyli wydarzenia z 1943 r. też jest godny opisania. Za kilka dni pochowany zostanie, prawdopodobnie w obecności Premiera RP, Stanisław Marciniak „Niewinny”, żołnierz wyklęty z oddziału Edmunda Taraszkiewicza „Żelaznego”, od którego tak naprawdę zaczęła się ta historia, gdy odnaleziono jego szczątki na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie i zaczęto szukać rodziny, by potwierdzić jego tożsamość. Czy to możliwe, że donosił na niego ktoś z bliskiej rodziny? To też jest obecnie badane.

Do sprawy Dratowa wrócimy zatem niebawem na naszych łamach.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” (II) znajduje się na s. 6 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” (II) na s. 6 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie ma już we wsi Marciniaków: „Zginęli z rąk polsko-ruskich pachołków”/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 56/2019

– Niech pan sprawdzi, co działo się w Dratowie, kiedy na krótko weszli tam Sowieci – w 1939 roku. Głównie, kto mógł należeć do czerwonej milicji. Odpowiedzi trzeba szukać przed 43 rokiem…

Tekst i zdjęcia Wojciech Pokora

Nie ma już we wsi Marciniaków

Żeby dojechać do Dratowa, trzeba zjechać z głównej drogi prowadzącej z Lublina na Polesie (dzisiejsze Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie). Należy jechać wzdłuż kanału Wieprz-Krzna i dojechać do prawosławnego krzyża, który wskazuje i informuje, do czyjego świata wjeżdżamy. Wieś ciągnie się wzdłuż kanału, za którym widać ziemny wał, a za nim szerokie połacie jeziora Dratów. Jest koniec lutego 2018 roku. Zimą jezioro wygląda jak biała pustynia. Nie ma nad nim życia. Wraz z Magdą Grydniewską, dziennikarką Radia Lublin, przyjechaliśmy na uroczystości upamiętniające rodzinę Marciniaków, zamordowaną za pomoc Żydom i ukrywanie sowieckiego jeńca. Wydarzenia miały miejsce 10 i 20 lutego 1943 roku.

Trudna pamięć

Wjeżdżamy do wsi. Pytamy listonosza, gdzie szukać najstarszych mieszkańców, kogoś, kto mógłby pamiętać wojnę. Wskazał jeden adres i dom sołtysa. Pytamy, czy słyszał o uroczystościach w Rogóźnie.

– Tak, coś na cmentarzu. Nie będę.

Dom, pod który podjeżdżamy, musi pamiętać wojnę. Myślę, że zapewne i polsko-bolszewicką. Gdy wjeżdżaliśmy długim podjazdem, mijając studnię i krzywy płot, otworzyły się drzwi chałupy i wychylił głowę mężczyzna wyglądający jak bohater słynnej powieści Steinbecka Tortilla Flat. Patrzył na nas spokojnie, ale badawczo. Wyszedł na mróz w kalesonach.

– Słyszał pan o rodzinie Marciniaków? – pytamy. – W czasie wojny tu zginęli.

– Moja matka była Marciniaczka – bełkocze w sposób bardzo zrozumiały, ale jego słowa są przeciągane, sprawiając wrażenie, że nie dokończy zdania. Jakby silnik nierówno pracował, ale pracował. – Coś opowiadała, bo ona drugi raz wyszła za mąż. Ponoć coś ratowali.

– A mieszkają tu Marciniaki jeszcze?

– Nie ma już we wsi Marciniaków. Wyjechali. Podobno na zachód. Każdy tam, gdzie mu wygodniej.

– A słyszał pan o rodzinie sołtysa z czasu wojny? – pytam niepewnie, bo może to być trop, który może wzbudzić niechęć. – Mieszkał tu przecież.

– Jak będziecie jechać w stronę głównej drogi, to za szkołą będą dwa zakręty, tak i tak – wypowiadając te słowa robi szybki ruch ręką – to przy pierwszym zakręcie po lewej stronie jest dom. Tam jest wnuczka sołtysa.

Było coś dziwnego w tej odpowiedzi… Szedłem przez zaśnieżone podwórze, słysząc za plecami szczere błogosławieństwo miejscowego pijaka i zastanawiałem się, czy to niefortunny zbitek słów, czy celowa odpowiedź – „tam jest”. Nie mieszka, nie żyje, ale tam jest wnuczka. Trzymają ją tam?

Jedziemy pod numer 101. Dom sołtysa. Obecnego. Otwiera nam elegancko ubrany mężczyzna:

– Szykuje się pan na uroczystości? – pytamy.

– Tak. Mamy jeszcze 40 minut, zdążymy porozmawiać – odpowiada, zapraszając nas za próg.

– Czy pamięć o Marciniakach jest we wsi żywa?

– Wiecie, ja tu jestem ludność napływowa, ale może z moją teściową pomówicie? Ona jest tutejsza, jest w domu. Wejdźcie głębiej.

W domu zastajemy kobietę z dzieckiem i babcię. Babcia to Lucyna Jaszczuk. Pamięta wojnę.

– Miałam 9–10 lat. Nie mówiło się w Dratowie o tej historii. Ale tak, byli tu Marciniaki. Mieszkali we wsi, mieli dom. Ja tam nie chodziłam. Byłam za mała. Pamiętam, jak się u nich paliło, to jeden jazgot był i karabiny. A reszta, co przeżyli… mówi się, że na zachód pojechali.

– A na wsi mówiło się o Marciniakach?

– Ja byłam za mała, kto by z dzieckiem gadał?

– Ale później, po wojnie. Jak już pani nie była za mała?

– Nic się nie mówiło.

– Czy pamięta pani sołtysa?

– Łuczeńczyk. Tak. Prawosławny on był. Pamiętam… to był bardzo dobry człowiek – zawahała się – ojciec mi opowiadał, że ludzie dobre mieli zdanie. Ale ja mała byłam. On z pół kilometra stąd mieszkał, chyba pół kilometra, nie wiem… nigdy nie mierzyłam… ale o nim dobrze mówili. Nam krzywdy nie robił.

– A wójt? Sadowy?

– O! – pani Lucyna wyraźnie się pobudziła – Sadowy i Niemiec Schulz. Oni rządzili gminą. Jak oni rządzili, to mieliśmy tyle strachu! I nahajów niekiedy od nich dostali. Oj, w gminie nie było więcej ludzi, tylko oni we dwóch tak rządzili. Jeszcze pisarz gminny był. Ale tych dwóch rządziło. To oni…

1943 rok. Mord na rodzinie

Jedziemy do Rogóźna. Na parafialnym cmentarzu zaczną się za chwilę uroczystości upamiętniające wydarzenia sprzed 75 lat. Wtedy zginęła rodzina Marciniaków. Patrzę na tablicę na grobowcu. 6 nazwisk. Różne daty śmierci. Co się wydarzyło w lutym 1943 roku?

Oficjalnie wyglądało to tak. 10 lutego do Dratowa przybyła grupa żandarmów niemieckich (prawdopodobnie z posterunku w Piaskach koło Lublina, mimo że Dratów leżał w ówczesnym powiecie lubartowskim. Wśród żandarmów był m.in. Daniel Schulz, Heinrich Reich oraz granatowi policjanci oraz wójt gminy Ludwin z nadania niemieckiego, Andrzej Sadowy. Otoczyli zabudowania Marciniaków. Obława spowodowana była donosem sołtysa Dratowa Mikołaja Łuczeńczyka, że rodzina Marciniaków przechowuje Żydów (m.in. rodzinę Reisów, sąsiadów trudniących się rybołówstwem) i jeńca sowieckiego (Konstanty Gorłow, pochodził prawdopodobnie z Doniecka. Ukrainiec. Wykształcony. Inżynier).

Do przybyłych wyszedł Jan Marciniak. Chciał wręczyć żandarmom łapówkę. W momencie, gdy sięgał do kieszeni, został zastrzelony. Jego brat Józef wybiegł boso w kierunku jeziora. Tam saniami dogonił go wójt Andrzej Sadowy i zastrzelił. Niemcy odnaleźli ziemiankę z Gorłowem, który zaczął się ostrzeliwać. Do ziemianki wrzucono granaty. Sowiecki żołnierz zginął na miejscu.

Do Dratowa dotarł mieszkający w Uciekajce kolejny z braci Marciniaków – Feliks. Został rozpoznany przez sołtysa Łuczeńczyka i wskazany żandarmom. Feliks podjął próbę ucieczki, ostrzeliwując żandarmów (był członkiem BCh/AK). Rannego dobił wójt Sadowy lub, jak twierdzi jego syn, Feliks popełnił samobójstwo.

Tego samego dnia zatrzymano Julię Marciniak (żonę Feliksa), Annę Jakubowską-Marciniak (z d. Ostasz) wraz z córkami Krystyną Jakubowską i Heleną Marciniak (11 miesięcy) oraz Klementynę Marciniak (siostrę Marciniaków) wraz z 2-letnim dzieckiem (dziecko żydowskiej rodziny lekarza z Zamościa, które przedstawiane było jako nieślubne dziecko Klementyny). Wszyscy przetrzymywani byli w budynku Urzędu Gminy w Ludwinie.

20 lutego pijany Daniel Schulz zastrzelił przy budynku urzędu Klementynę wraz z dwuletnim dzieckiem oraz Annę, która była w szóstym miesiącu ciąży. Julia została zwolniona i wybłagała życie małej Helenki.

Klementyna i jej siostra Janina zostały odznaczone w 1978 r. medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za uratowanie Sary Reis.

Andrzej Sadowy został zatrzymany w kwietniu 1945 r. i wyrokiem Sądu Okręgowego w Lublinie z dnia 1 października 1947 r. skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu na Zamku w Lublinie.

2018 rok. Pamięć wraca

Na uroczystości do Rogóźna przyjechała Helena Kuśnierz, córka Franciszka i Janiny. Ona też jest odznaczona medalem. Gdy mówi o tamtym czasie, jest zniecierpliwiona. Rozdrażniona. Mówi, że tablica na grobie Marciniaków pierwotnie wyglądała inaczej, był na niej napis: „Zginęli z rąk polsko-ruskich pachołków”.

– Wmawiano mi, że wujek był bandytą – mówi Helena – a on był porządnym człowiekiem. Mówi o Stanisławie Marciniaku – jedynym z braci, który przeżył okres okupacji, a który był żołnierzem AK, a potem podziemia antykomunistycznego. Aresztowany 6 października 1951 r. w Kolonii Zbereże k. Włodawy, podczas likwidacji grupy Edwarda Taraszkiewicza ps. Żelazny. Skazany wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie na karę śmierci. Wyrok wykonano w styczniu 1953 roku w więzieniu na Zamku w Lublinie. W listopadzie 2017 roku jego prawdopodobne szczątki odnalezione zostały na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. I to właśnie to wydarzenie spowodowało przywrócenie pamięci o rodzinie Marciniaków. Lubelski Oddział Instytutu Pamięci Narodowej, poszukując krewnych w celu identyfikacji szczątków Stanisława (badania genetyczne), natrafił na zapomnianą historię całej rodziny. 4 października 2018 roku dokonano identyfikacji. Szczątki znalezione na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie to Stanisław Marciniak.

Z cmentarza uroczystości przenoszą się do hali sportowej w Ludwinie. Pytam miejscowych o sąsiadów.

– Tu żyją Ukraińcy od lat – mówi Anna Czarecka, szefowa Gminnego Ośrodka Kultury w Ludwinie – ale ludzie bali się mówić, kto jest kto. U nas jeszcze 20 lat temu nazwanie kogoś Ukraińcem było obelgą. W rodzinie miałam przypadek, że matka nie pozwoliła na mieszane małżeństwo. Postawiła na swoim. Ale za to dziewczyny u nas najpiękniejsze – w tym momencie przeczesuje włosy i uśmiecha się całą swoją dojrzałą już twarzą – krew się przemieszała. A Zezulin to znów niemieccy osadnicy. Mamy tu tygiel.

– Wójt mówi, że w Dratowie jest nadal czynna cerkiew, to prawda? – pytam.

– Piękna, musi pan zobaczyć – odpowiada pani Anna. – Tam co tydzień przyjeżdża pop z Unickiej z Lublina. Robiliśmy kiedyś koncerty. Przyjeżdżali ludzie z całej Polski, ci, których to interesuje, ale doszło do kłótni. Jakieś nie takie chóry zaprosiłam. Ja się nie znam. Był problem, że jedni moskiewscy, inni nie. Nie znam się na tym. Ale do dziś ludzie pytają, czy będą koncerty. Może jak się władza w Lublinie zmieni, to będą.

– A czy dzisiejsza uroczystość coś zmieni w was? Przywracanie pamięci?

– Wie pan, mnie jest wstyd, że nie pamiętaliśmy tej historii, że ktoś z zewnątrz musiał przyjść i ją pokazać. Tyle razy chodziło się na cmentarz, a grób przy głównej alei. Nie wiem, czemu nie widzieliśmy.

– Ale już będziecie widzieć? Będziecie świętować ten dzień?

– My byśmy chcieli wiedzieć, jakie święta mamy obchodzić. Do niedawna kazali obchodzić 22 lipca. Dla mnie to było święto. Teraz mówią, że 11 listopada to święto. No to robię takie obchody, żeby cała gmina tym żyła.

Podczas uroczystej akademii padają deklaracje, że grobem Marciniaków zaopiekuje się Szkoła Podstawowa w Dratowie. Dyrekcja zapewnia, że pamięć o rodzinie przetrwa. I dotrzymano słowa. Uczniowie zadbali o grób. Na uroczystość Wszystkich Świętych delegacja szkoły złożyła kwiaty. W tym roku wójt gminy przy wsparciu szkoły i Gminnego Domu Kultury przygotowuje kolejne uroczystości rocznicowe. Dyrektor oddziału lubelskiego IPN Marcin Krzysztofik zapewnia, że wójt gminy Ludwin, Andrzej Chabros, jest z nim w kontakcie i prosił o wsparcie przy przygotowaniach. Krzysztofik chciałby w tym roku zamknąć tę historię klamrą – żeby w okolicy daty mordu na Marciniakach pochować na cmentarzu w Rogóźnie zidentyfikowanego Stanisława. Może zdążą.

Na początku lutego br. rozmawiałem z wójtem gminy Ludwin. Zapewnił, że pamięć o Marciniakach nie umrze w gminie po raz kolejny i poza obchodami w rocznicę śmierci planuje przywołanie pamięci o nich podczas uroczystości rocznicowych we wrześniu.

Ta historia ma drugie dno?

Wróćmy jednak do lutego 2018 roku. Po południu, po uroczystości, dzwonię do dyrektora oddziału lubelskiego IPN – Marcina Krzysztofika:

– Możemy się spotkać w poniedziałek? W sprawie Dratowa. Mam więcej pytań, niż daliście dziś odwiedzi. Wydaje mi się, że jest tu drugie dno. Narodowościowe może?

W słuchawce słyszę zawahanie:

– Nie chcieliśmy tego wyciągać, bo i tak to jest skomplikowana historia, ale mam dokumenty z procesu Łuczeńczyka. On został uniewinniony… Sprawa Marciniaków nie była prawie uwzględniona. Ten Łuczeńczyk był pod koniec wojny w Armii Ludowej. Może to powód?

– Ale czy tłem całej sprawy może być problem narodowościowy? – pytam. Okazuje się, że 40 km od Lublina mieliśmy ukraińską wieś, której rdzenni mieszkańcy nadal bronią ówczesnego sołtysa. Może Ukraińcy mordowali Polaków? To przecież 43 rok!

– Jeśli jest tam sprawa z innym dnem, narodowościowym, to nie jest to OUN-UPA – mówi Krzysztofik. Raczej komuniści. Trzeba sprawdzić, co robili Ukraińcy z Dratowa w PRL. To da światło. I niech pan sprawdzi datę 15 sierpnia 1942 roku. Zamordowano wtedy w Dratowie ojca Stefana Maleszę, tamtejszego batiuszkę. Zabili go z córką Olgą. I niech pan sprawdzi, co działo się w Dratowie, kiedy na krótko weszli tam Sowieci – w 1939 roku. Głównie, kto mógł należeć do czerwonej milicji. Myślę, że ma pan rację. Odpowiedzi trzeba szukać przed 43 rokiem…

Co znajduje się w aktach z procesu Mikołaja Łuczeńczyka, co działo się w Dratowie podczas wojny, czy ocaleni przez Marciniaków Żydzi umieli odwdzięczyć się po wojnie i jaką karierę w PRL robili mieszkańcy tej wsi? O tym opowiem w kolejnym numerze „Kuriera WNET”.

Reportaż Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” znajduje się na s. 1 i 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Reportaż Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” na s. 1 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego