Podobne kłopoty bratanków – Polski i Węgier – na niwie europejskiej / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 53/2018

Orbán poniósł upokarzającą klęskę w sporze z sądami – to powinno dać Jarosławowi Kaczyńskiemu wiele do myślenia. Jak dotąd tylko Niemcom udało się usunąć komunistycznych sędziów z NRD.

Jan Martini

Kłopoty bratanków

Publicyści i komentatorzy polityczni na całym świecie zawsze wymieniają łącznie Polskę i Węgry. Piętnuje się nacjonalizm, populizm, ksenofobię i rasizm rzekomo panujące w tych krajach. Często mowa jest o dyktaturze, czy wręcz o faszyzmie. Zdaniem ekspertów istnieje poważne zagrożenie dla demokracji w całej Europie, bo populizm jest zaraźliwy. Gdy w programach BBC wymienia się nazwiska Orbána bądź Kaczyńskiego, niezmiennie dodaje się „far right” – skrajnie prawicowy.

Polityków tych porównywano już do Hitlera, Stalina czy Kadafiego, a redaktor Michnik postawił diagnozę, że Kaczyński jest „putinistą”. Równocześnie zarzucano prezesowi PiS ruinę stosunków z Rosją, prowokowanie „naszego partnera”, awanturnictwo i „pobrzękiwanie szabelką”. Ekspertom nie przeszkadzała ewidentna sprzeczność logiczna – „putinista” powinien mieć świetne stosunki z Putinem, podobne do stosunków peronistów z Peronem czy hitlerowców z Hitlerem.

Mimo znaczących różnic, los Polski i Węgier po II wojnie światowej był bardzo podobny. Węgry jako koalicjant Hitlera wojnę przegrały, Polska, będąca formalnie w zwycięskim obozie aliantów, faktycznie była największym przegranym tego kataklizmu. W obu krajach Stalin, tworząc administrację, z konieczności oparł się na mniejszości żydowskiej. Ponieważ w Polsce za mało Żydów przetrwało zagładę, brakującą kadrę zasilili tzw. „popi” (POP) – oddelegowani Rosjanie „Pełniący Obowiązki Polaków”. Oni stanowili dużą część kadry oficerskiej w Ludowym Wojsku Polskim. Mając po 2 godziny dziennie lekcji języka polskiego, starannie przygotowywali się do roli Polaków. Uchodzili za repatriantów ze wschodu, co tłumaczyło ich specyficzny akcent. Po 1956 roku większość z nich wróciła do ZSRR, choć prawdopodobnie niektórzy tak pokochali „ten kraj”, że zostali na stanowiskach, wykonując odpowiedzialne zadania.

Ponieważ ze względów językowych nie sposób jest udawać Węgra, taki wariant u „bratanków” nie wchodził w rachubę. Zresztą sporo Węgrów żydowskiego pochodzenia ocalało, gdyż Hitler nie zdążył „ostatecznie rozwiązać” w tym kraju „kwestii żydowskiej”. W ramach powojennych represji uwięziono 150 tysięcy ludzi (więcej niż w Polsce), 250 tys. wywieziono na Sybir, ale narodowe elity – w przeciwieństwie do Polski – nie zostały fizycznie unicestwione. Dlatego po kontrolowanym „upadku komuny” Węgry jako pierwsze przeprowadziły wolne wybory (Polska była ostatnia), w których wielkie zwycięstwo odniosła partia prawicowo-patriotyczna, a jej przywódca József Antall został pierwszym NAPRAWDĘ niekomunistycznym premierem.

Widocznie międzynarodowe uzgodnienia były inne, bo po tygodniu od zaprzysiężenia rządu do Budapesztu przyjechało 7 bankierów amerykańskich z żądaniem, by połowa ministrów pochodziła ze Związku Wolnych Demokratów (siostrzana partia Unii Wolności, opanowana przez czerwone dynastie, do której dołączyli także postkomuniści). Narzucono też prezydenta i polecono, by nie zmieniać szefów radia i telewizji. W wypadku niezastosowania się do żądań zagrożono wycofaniem kapitału z banków. Sytuacją bez precedensu był fakt, że pierwszego wystąpienia premiera nie transmitowała telewizja!

Narzucony prezydent Árpád Göncz, o „pięknym życiorysie” (w 1956 skazany na dożywocie, zwolniony, gdy poszedł na współpracę), udaremnił lustrację i dekomunizację. W Polsce w tym celu dwukrotnie (1997, 2002) użyto Trybunału Konstytucyjnego. József Antall zrozumiał, że takie są twarde reguły „liberalnej demokracji” i przyjął „propozycję nie do odrzucenia”, choć uważano, że historia potoczyłaby się inaczej, gdyby premier odwołał się do narodu, informując o skandalicznych naciskach. Mieliśmy podobną sytuację w 2005 roku, gdy nadzieja na koalicję formalnie postsolidarnościowych partii POPIS została pogrzebana przez żądanie dysponentów PO, by większość ministerstw została obsadzona przez przegraną Platformę Obywatelską.

Gdy w 1998 roku Wiktor Orbán po raz pierwszy obejmował władzę, wiedział, że polityka uległości, jaką prowadził premier Antall, jest gwarancją klęski. Dlatego zdecydował się na otwartą wojnę z międzynarodową finansjerą. Już po 2 tygodniach wprowadził podatek bankowy (mimo gróźb, żaden bank się nie wycofał z Węgier) i zagroził, że supermarkety, które przez 2 lata wykazują zerowy zysk i nie płacą podatków, muszą opuścić kraj.

Rozumiejąc, że zadłużenie zagraniczne znacznie ogranicza suwerenność, premier postanowił spłacać długi. Ale po spłaceniu 10% bankierzy „machnęli” kursami i dług Węgier wrócił do stanu wyjściowego. Rząd węgierski podziękował za „pomoc” Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i poprosił, żeby instytucja ta opuściła kraj.

Premier Orbán skoncentrował się na gospodarce i odniósł tu szereg sukcesów, zaniedbując jednak sprawę reformy mediów. Zemściło się to w 2002 roku, gdy Fidesz wprawdzie wygrał wybory, ale zabrakło 40 tys. głosów, by objąć władzę, która została powierzona koalicji postkomunistyczno-liberalnej. Całość władzy przez dwie kadencje spoczywała w rękach czerwonej oligarchii i uprzywilejowanej od czasu zakończenia wojny mniejszości żydowskiej, skupionej w partii liberalnej (na Węgrzech nie było „Marca 1968”). Po ośmiu latach efekt był taki, że „ukradziono wszystko, co było cięższe od powietrza” (według słów Orbána). Z niespełna 10-milionowych Węgier „wypompowano” 270 miliardów dolarów.

Działacze Fideszu poświęcili 8 lat w opozycji na pracę organiczną – szeregi partii powiększyły się z 5 do 40 tysięcy członków (PiS liczy ok. 30 tys.), stworzono dwie stacje telewizyjne, dwa dzienniki i kilka czasopism. 10 kwietnia 2010 roku „rozwiązano kwestię polską”, ale już następnego dnia (11 kwietnia) „hydra nacjonalizmu” podniosła głowę na Węgrzech – partia Fidesz odniosła druzgocące zwycięstwo wyborcze. Tym razem osiągnięto większość konstytucyjną, umożliwiającą głębokie reformy. Ograniczono administrację (o 50 tys.), zmniejszono ilość ministerstw z szesnastu do dziewięciu, o połowę zredukowano ilość posłów i radnych (na Węgrzech nie ma senatu). Pozwoliło to uzyskać znaczne oszczędności w finansach publicznych i usprawniło proces decyzyjny.

Orbán naruszył interesy wielu potężnych sił, więc i opór przeciw rządowi węgierskiemu przybrał zasięg światowy. Już nie tylko Unia Europejska i finansjera światowa pochylała się z troską nad umęczonym faszyzmem narodem węgierskim – głos potępiający zabrał sekretarz generalny ONZ, prezydent Obama, a nawet uczony prof. Bauman. Gdy próba wytworzenia frakcji „patriotycznej” w Fideszu się nie powiodła, próbowano zorganizować pucz w grudniu 2011 roku. U nas taką próbę podjęto w grudniu 2016 roku, kiedy we Wrocławiu czekał już „w blokach startowych” Donald Tusk, by „stanąć na czele”. Dziś mało kto pamięta, że pretekstem puczu była walka o „wolne media”, a budżet na 2017 rok uchwalono z „naruszeniem prawa”. Jakoś przeżyliśmy cały rok z „nielegalnym budżetem”.

Impulsem do reformowania mediów na Węgrzech był wywiad w jednej ze stacji telewizyjnych, w którym gościem był rosyjski gangster. Prowadzący zadał pytanie, za ile zgodziłby się zabić Orbána. Gość rzucił cenę – milion dolarów.

Wywiad wywołał wielkie oburzenie. U nas mieliśmy podobną historię podczas premiery przedstawienia „Klątwa” w warszawskim Teatrze Powszechnym. Wówczas aktorzy zbierali pieniądze na „zabicie Kaczyńskiego”. Na Węgrzech obecnie za podobne ekscesy grożą wysokie grzywny, co posłużyło za pretekst do oskarżeń o ograniczanie swobody wypowiedzi.

W węgierskim życiu politycznym bardzo groźną siłą jest wielotysięczna armia tzw. „huzarów Sorosa”, składająca się ze stypendystów i beneficjentów grantów wielu fundacji założonych przez tego „filantropa”. Dlatego rząd stara się wyprowadzić interesy miliardera z Węgier i ograniczyć działalność utrzymywanych przez niego „organizacji pożytku społecznego” promujących „społeczeństwo otwarte”. Spotyka się to ogromnym oporem ze strony „ulicy i zagranicy” (z obu stron Atlantyku). Szczególnie w Budapeszcie silne są wrogie Fideszowi środowiska biznesowe i medialne, elity naukowe i artystyczne wytworzone w czasach „demokracji ludowej” i korzystające ze swojej uprzywilejowanej pozycji w warunkach „kapitalizmu”.

Inną kłopotliwą mniejszością jest populacja Cyganów, stanowiąca 10% ludności kraju. Romowie egzystują właściwie poza obiegiem społecznym i gospodarczym. Ich wkład w ekonomię kraju ogranicza się w zasadzie do grania czardaszy i wróżenia. Ale mają prawo głosu i są skłonni za niewielkie pieniądze te prawa odstąpić, z czego ponoć czasem korzysta opozycja. Romowie są idealnym pretekstem dla Unii Europejskiej do okładania Węgier za „łamanie praw mniejszości” (zbyt duży% w więzieniach, zbyt mało dzieci w szkołach), choć dopiero teraz po raz pierwszy w parlamencie zasiada członek tej społeczności.

W przeciwieństwie do Polski, gdzie komunistom udało się wpoić ludziom przekonanie, że „Kościół nie powinien mieszać się do polityki”, na Węgrzech hierarchowie zarówno katoliccy, jak i protestanccy często się wypowiadają. Niekiedy bardzo ostro. Mówią jednym głosem, opowiadając się zdecydowanie po stronie patriotycznej.

Węgrzy mają szczęście, że nie ma u nich biskupów-produktów inżynierii społecznej „Gazety Wyborczej”.

Gdy znany pisarz pochodzenia żydowskiego Ákos Kertész wypowiedział się w USA, że „Wegrzy to genetycznie naród poddanych o niewolniczej duszy i dlatego tak głosowali i wybrali sobie dyktatora Orbána na przywódcę”, wywołało to powszechne oburzenie. Po trzech dniach radni Budapesztu odebrali mu honorowe obywatelstwo, a po tygodniu w parlamencie uchwalono, że jeśli laureat zachowa się niegodnie, to mogą zostać mu odebrane odznaczenia. Wkrótce po tym „Gazeta Wyborcza” w artykule pt. Ákos Kertész emigruje z Węgier. Dosyć prześladowań opisała, że pisarz stał się ofiarą nagonki i poprosił o azyl w Kanadzie, bo boi się o swoje bezpieczeństwo.

Węgry odniosły wielki sukces, zwłaszcza na niwie gospodarczej. Orbán wygrał kilkuletnią walkę z bankami – obecnie każdy bank musi w swoim kapitale mieć co najmniej 50% wkładu węgierskiego, a podatek bankowy na Węgrzech jest najwyższy. Madziarzy kończą spłacać swoje zadłużenie zagraniczne (Polska w 2017 roku zapłaciła 34 mld dolarów samych odsetek). Rząd nawiązał ożywione stosunki gospodarcze z Turcją, Singapurem i Chinami, a wymianę handlową z UE stara się ograniczyć do 50% obrotów.

Wiktor Orbán wygrał też bitwę z potężnym Sorosem, ale wcześniej poniósł upokarzającą klęskę w sporze z sądami (to powinno dać Jarosławowi Kaczyńskiemu wiele do myślenia). W programie kampanii wyborczej zapowiedziano ukaranie malwersantów i złodziei powiązanych ze środowiskiem „czerwonych oligarchów”. Dzięki temu pozyskano licznych zwolenników lewicy – z reguły niechętnych partiom konserwatywnym.

Wytoczono 1400 spraw. Szybko okazało się, że bardzo „niezależne” sądy działają dziwnie. Zdarzało się, że świadkowie wycofują zeznania, giną dowody rzeczowe i dokumentacja, a sprawy nadzwyczaj chętnie są umarzane. Premier Orbán postanowił wysłać na emeryturę sędziów o najdłuższym stażu w komunistycznym aparacie wymiaru sprawiedliwości. W tym celu został wprowadzony limit wieku – 62 lata. Reakcja środowisk prawniczych z całego świata była tak gwałtowna, że premier wycofał projekt. Jak dotąd tylko Niemcom udało się usunąć komunistycznych sędziów z NRD.

Wszędzie w krajach demokratycznych narasta problem uzurpowania sobie przez sądownictwo roli władzy nadrzędnej, niepodlegającej kontroli. „Niezależność” sądów interpretowana jest rozszerzająco. Wchodzi jeszcze w grę czynnik solidarności korporacyjnej, a może także… etnicznej.

Nie jest tajemnicą, że osoby pochodzenia żydowskiego mają zamiłowanie do zawodów prawniczych i wyjątkowe zdolności w tym kierunku. Przed wojną w Polsce 60% prawników było pochodzenia żydowskiego, choć stanowili oni tylko 10% społeczeństwa. W liczącym 25 osób Żydowskim Kole Poselskim polskiego sejmu było 17 prawników.

Obecnie w USA też 60% prawników to Żydzi (aż 30% w Sądzie Najwyższym!), podczas gdy ta grupa etniczna stanowi tylko 2% ludności USA. Prawdopodobnie we wszystkich krajach, gdzie zamieszkuje diaspora żydowska (a więc chrześcijańskich), istnieje nadreprezentacja Żydów w zawodach prawniczych. Statystyki może znać tylko potężny Światowy Związek Prawników i Adwokatów Żydowskich, który nie publikuje jednak danych. Być może jakaś „nadreprezentacja” istnieje także w dzisiejszej Polsce, na co wskazują kłopoty z reformowaniem sądownictwa. W takiej perspektywie innego znaczenia nabierają słowa sędzi Kamińskiej (tej od „nadzwyczajnej kasty”) – „w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki”.

Często zarzuca się Węgrom „prorosyjskość”, zapominając, że zostały wepchnięte w objęcia Putina przez kompletną izolację międzynarodową. Putin podał pomocną dłoń i Węgrzy uzyskali korzystną cenę za importowane węglowodory (są uzależnieni w 100% od importu z tego kierunku). Mimo tych relacji aresztowano (i skazano!) za szpiegostwo na rzecz Rosji ministra spraw wewnętrznych i 2 generałów – szefów służb specjalnych.

Jak widać, zakres suwerenności Węgier jest bez porównania większy niż Polski.

Często porównuje się Orbána i Kaczyńskiego, wskazując na większą skuteczność premiera Węgier. Niewątpliwie Wiktor Orbán jest młodszy, przystojniejszy i lepiej gra w piłkę. Pomijając fakt, że inaczej się rządzi, mając większość konstytucyjną i czując na plecach poparcie ponad połowy narodu, sytuacji Polski i Węgier porównać się nie da. Węgry są niedużym krajem położonym w spokojnym miejscu Europy, natomiast my mamy pecha zamieszkiwać teren na styku dwóch „płyt tektonicznych”, będący obszarem zainteresowań kilku potężnych graczy.

Najsympatyczniejsi z nich są Amerykanie, którzy chcą skorzystać z polskiego „niezatapialnego lotniskowca”, by nie dać się wyprosić z Europy (bez obecności na tym kontynencie Ameryka utraciłaby status mocarstwa światowego).

Dla Niemiec i Rosji obszary zamieszkiwane przez Polaków są odwiecznym terenem ekspansji, a od kolizji ich interesów gdzieś w okolicach Wisły stokroć gorsze dla nas jest partnerskie współdziałanie tych sąsiadów. Z kolei dla środowisk żydowskich Polska to obecnie najbardziej obiecujące „tereny łowieckie”. Żaden z tych graczy nigdy nie zrezygnuje ze swoich interesów, wpływów i aktywów, bo „oczywistą oczywistością” jest, że wszyscy dysponują w Polsce potężną agenturą i błyskotliwymi lobbystami.

O mizernym zakresie naszej suwerenności świadczą czasem drobne fakty, np. wizyta premiera Morawieckiego w charakterze petenta u emerytki stawiającej „warunki brzegowe”, czy konsultacja projektów naszych ustaw z semickimi dyplomatami. Aspiracje niepodległościowe Polaków ciągle muszą mieścić się w szczelinach i pęknięciach wspomnianych płyt tektonicznych, a powiększanie zakresu naszej swobody udaje się czasem dzięki sprzecznościom między naszymi „partnerami strategicznymi”.

O tym wszystkim trzeba pamiętać, zanim pomyślimy o nieudolności rządzących czy wypowiemy zarzut, że „PiS zdradził”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kłopoty bratanków” znajduje się na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kłopoty bratanków” na s. 4 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze