Piotr Witt w wywiadzie dla „Kuriera WNET”: Przywiązanie do radia okazało się we mnie silniejsze od wszelkich postanowień

Opowiadam głównie o Paryżu, mówię także o Polsce w oczach Francuzów, komentuję też echa, które dochodzą mnie z Polski. Zdarzało mi się to często w sprawach szczególnej wagi albo szczególnie zabawnych.

Krzysztof Skowroński
Piotr Witt

Skąd zna Pan Paryż?

Mieszkam w Paryżu od prawie czterdziestu lat i chodzę po nim pieszo. Te piesze podróże po Paryżu dają mi znajomość miasta, nie tylko jego architektury, ale także ludzi. Chodząc, spotyka się ludzi, rozmawia się z nimi i często człowiek dowiaduje się rzeczy bardzo ważnych. (…)

Kiedy pałac trafił w polskie ręce?

Ambasadą polską stał się na skutek szczęśliwego dla nas wielkiego kryzysu ’29 roku. Ten kryzys uderzył Francję później niż inne kraje, później niż Amerykę, gdzie, jak wiadomo, miliarderzy i bankierzy wyskakiwali przez okna z drapaczy chmur; niemniej uderzył bardzo dotkliwie i w 1934 roku trzeba było już strzelać do robotników na placu Concorde, tak wielkie było niezadowolenie społeczne. Kasy państwa były puste, tak jak kasy wielu innych państw, nie można było nic zrobić, można było natomiast obiecać. Bo jak wiadomo od bardzo dawnych czasów, rząd zawsze może obiecać. To zresztą Wincenty Kadłubek, tłumacząc Kronikę Thietmara i dochodząc do zdania: „cesarz Otto obiecał królowi Bolesławowi” dodaje od siebie w nawiasie: „bo co szkodzi obiecać”. No więc, co szkodzi obiecać? Wtedy, w ’34 roku, obiecano masom pracującym Francji świetlaną przyszłość, lepszą dzięki nauce i technice. Ktoś wymyślił wystawę wszechświatową nauki i techniki. Ta wystawa została otwarta w ’37 roku, a do jej zorganizowania rząd francuski, ergo komitet wystawowy, potrzebował terenów u stóp wzgórza Chaillot, zajmowanych przez naszą ówczesną ambasadę, żeby ten pałac w stylu Napoleona III, obszerny i bardzo ładny, zburzyć i na jego miejscu wybudować betonowe muzeum sztuki nowoczesnej, które istnieje do dzisiaj. Bo nowoczesność miała dać nadzieję masom pracującym, głodnym i pozbawionym środków do życia.

I w rezultacie rząd francuski zaproponował rządowi polskiemu zamianę na jakiś inny pałac. Ambasadorem Polski był wówczas Alfred Chłapowski, a jego żona, urodzona Mielżyńska, nie chciała niczego oddać ani za darmo, ani tanio.

Rząd francuski przedstawiał kilka propozycji, które pani Chłapowska odrzucała i wreszcie zrozpaczeni Francuzi powiedzieli: to czego wy właściwie chcecie? Na co pan Alfred Chłapowski powiedział: „Akurat wystawiono na sprzedaż pałac przy ulicy Saint-Dominique pod numerem 57, dawny pałac Monako; to by nam odpowiadało”. Francuzi kupili go od spadkobierców wielkiego antykwariusza Jaquesa Seligmanna i w ten sposób weszliśmy w posiadanie jednego z najwspanialszych paryskich pałaców. Jak twierdzą jedni historycy, najlepiej zachowanego pałacu XVIII-wiecznego, inni – najbardziej okazałego. Obecny prezydent Polski Andrzej Duda, kiedy przyjechał po raz pierwszy do Paryża i spotkał się w ambasadzie z Polonią, powiedział, że pałac jest tak wspaniały, że pokazuje, jak poważne jest państwo polskie.

Gdyby było bardzo poważne, to nie doszłoby do sprzedaży Hotelu Lambert…

Niestety, jak wiem wiarygodnych źródeł prywatnych, David Rothschild, który był wówczas właścicielem tego pałacu po śmierci swojego ojca Guy’a Rothschilda, proponował kupno polskim władzom, ale reakcji nie było. Suma była pokaźna, bo chodziło o 70 mln euro, ale biorąc pod uwagę, że pałac Lambert jest obecnie najwspanialszą prywatną siedzibą Paryża, jak twierdzą Francuzi, i że od tego czasu ceny rezydencji paryskich wzrosły niepomiernie, państwo polskie nie tylko miałoby wspaniały historyczny gmach w środku Paryża – do tego symbol historii XIX wieku, kiedy Paryż był właściwie jedyną niepodległą stolicą Polski – ale i materialnie zyskałoby bardzo wiele. Niestety wyobraźni wtedy nie starczyło.

Natomiast ówczesny rząd, a dokładnie minister Sikorski razem ze swoim ówczesnym ambasadorem Orłowskim, usiłowali sprzedać inną własność Polski, to znaczy dwa pałace mieszczące Instytut Polski w Paryżu przy ulicy Jean Goujon.

To są tyły avenue Montaigne, najdroższej w Europie, gdzie mieszczą się wszystkie luksusowe sklepy: Chanel, Dior, Nina Ricci itd. Podjęli w tym celu bardzo wiele wysiłków, na szczęście im się nie udało. My, to znaczy Polonia paryska, urządziliśmy kilka demonstracji i sądzę, że ewentualni kupcy przestraszyli się, że kupując te pałace, mogą wdepnąć w jakąś aferę polityczną, która obróci się prędzej czy później przeciwko nim. Tak że to zostało przy nas. (…)

Kroniki paryskie w Radiu WNET to oczywiście nie jest pierwsza Pana przygoda radiowa.

Nie jest. W Paryżu, kiedy jako tako stanęliśmy na nogi, nawiązałem współpracę z Radiem Wolna Europa. Początkowo mówiłem raz na tydzień, a bardzo prędko zacząłem mówić codziennie, łącznie z sobotami. To były komentarze polityczne dla audycji Fakty, wydarzenia, opinie. Później zwróciłem uwagę mego dyrektora Lechosława Gawlikowskiego na brak przeglądu prasy francuskiej. I dyrektor powiedział: „Doskonały pomysł. Od jutra będzie pan to robił”. No i 7.36–7.38 byłem na antenie z przeglądem prasy. To była bardzo ciężka praca. Wiedziałem, że komentarz do audycji Fakty, wydarzenia, opinie jest słuchany przez co najmniej dwadzieścia milionów Polaków. Nigdy żaden dziennikarz radiowy nie miał i nie będzie miał takiego audytorium. Ale to zobowiązuje – do ścisłości i do jakości. Nagrywałem te audycje o osiemnastej przez telefon, żeby były na antenie w audycji Fakty, wydarzenia, opinie o 22.00. Sam nie mogłem być na żywo przed mikrofonem, bo musiałem już spać, żeby wstać o wpół do szóstej rano, pobiec do kiosku po gazety i zrobić przegląd prasy na 7.36–7.38. A w tzw. międzyczasie telefonowali koledzy z Monachium i mówili: „Robiłeś przegląd prasy, to na pewno już masz gotowy komentarz do Faktów, wydarzeń, opinii. Zrobiłbyś jeszcze te dwie i pół minuty do Panoramy dnia”. I robiłem.

I tak aż do zamknięcia Polskiej Anteny Radia Wolna Europa. Pozwoliło mi to towarzyszyć rodzącej się w tamtym okresie polskiej demokracji. Bardzo to było interesujące. A potem powiedziałem sobie: Radio Wolna Europa nie istnieje – koniec z radiem. I wtedy spotkałem redaktora Krzysztofa Skowrońskiego i Radio WNET, a przywiązanie do radia okazało się silniejsze od wszelkich postanowień.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Piotrem Wittem, pt. „Fakty, źródła, komentarze i miłość do radia”, znajduje się na s. 9 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Piotrem Wittem, pt. „Fakty, źródła, komentarze i miłość do radia” na s. 9 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze