Rządy PiS-u to epoka wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 61/2019

Rządy PO zaś było to pilnowanie obcych interesów, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego, bogacenie się nielicznych kosztem większości, a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą.

Andrzej Jarczewski

To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności

Polityczna krytyka działań rządu jest zjawiskiem naturalnym i pozytywnym, nawet jeżeli odbywa się na poziomie… obecnym. Jeżeli jednak dokonujących się przemian nie rozumie środowisko akademickie, znaczy to, że coś szwankuje w komunikacji społecznej. Albo po stronie odbiorcy, albo – nadawcy. Rozpatrzmy najpierw przykład zapomnianej już ustawy z roku 2007, zwanej „ustawą uwłaszczeniową”. Członkowie spółdzielni mieszkaniowych mogli wtedy nabyć na własność swoje mieszkanie po uiszczeniu symbolicznej kwoty. Ustawa dotyczyła również mieszkań zakładowych, lokali użytkowych i garaży (inne szczegóły są dziś nieistotne).

Przywołałem tę ustawę z czasów „pierwszego PiS-u”, by podkreślić pewien charakterystyczny dla tej partii wektor polityczny: przywracanie realnej własności. Trzeba tu dopowiedzieć, że nie chodziło wówczas o oddawanie konkretnej własności konkretnym osobom, bo wcześniej prezydent Kwaśniewski „w trosce o dobro narodu” zawetował regulującą te sprawy ustawę o reprywatyzacji (2001), a później nie było wystarczającej większości w sejmie, by na nowo podjąć tę kwestię.

W ustawie uwłaszczeniowej z roku 2007 chodziło o to, żeby Polacy w ogóle dysponowali jakąś własnością, a drogi dochodzenia do tej własności mogą być różne, nie zawsze proste, i obejmujące różne grupy w porządku dość przypadkowym, bo zależnym od możliwości.

Wszak nadanie własności „wszystkim po równo” jest niemożliwe. Jak pamiętamy – w ramach czyszczenia śladów po PiS-ie – Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Bohdana Zdziennickiego już w roku 2008 uznał główny przepis tamtej ustawy za… niekonstytucyjny, bo „prowadził do nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem spółdzielni”. Wcześniejsze uprzywilejowanie spółdzielni i różnych instytucji względem osoby nie miało dla TK znaczenia, choć – w kwestii mieszkalnictwa – doprowadziło do stanu głęboko patologicznego, z którego do dziś się w wielu miejscach wygrzebujemy.

Własność wg komunistów

Starsi pamiętają to z PRL-u, a młodszym trzeba stale o tym mówić: krótko po wojnie odebrano Polakom własność środków produkcji, następnie wszelką inną większą własność. Uchowały się tylko drobne gospodarstwa rolne i trochę rzemiosła. Ale i ta marginalna własność była na wszelkie sposoby ograniczana, potępiana i tępiona.

Po latach można już pomijać drugorzędne szczegóły i opisywać przemiany istotnymi dla danej epoki wektorami politycznymi. Oto przychodzi rok 1988: zmienia się główny wektor. Własność już komunistom nie wadzi pod oczywistym warunkiem, że jest to własność komunistów, uwłaszczonych na PRL-owskiej gospodarce. Zmiany zachodzą szybko, a w roku 1991 prezydent Wałęsa powierza rządy liberałom, którzy szermują hasłem „prywatyzacji” i rozpoczynają wyprzedaż majątku narodowego na wielką skalę.

Własność wg aferałów

Teraz zaczynają się rządy doktryny liberalnej, ogólnie jak najbardziej poprawnej, ale błędnej w jednym szczególe: otóż teoretyczna wersja tej doktryny opisywała gospodarkę Zachodu i w żaden sposób nie odpowiadała interesom Polski, znajdującej się w zupełnie innej przestrzeni własnościowej, nie mówiąc o technologicznej.

Głoszono ogólnie słuszną tezę, że gospodarka prywatna jest bardziej efektywna od państwowej. Prywatyzacja stała się fetyszem. Należało „jak najszybciej” znaleźć prywatnego właściciela dla państwowych fabryk. I znaleziono. Ponieważ w Polsce nie było nikogo, kto uczciwą drogą mógłby zgromadzić sumy pozwalające kupić bank czy fabrykę, szukano nabywców za granicą, a ci już od dawna czyhali na łatwy kąsek.

Zastosowano przy tym drugi dogmat liberalnych neofitów: „towar jest tyle wart, ile za niego gotów jest zapłacić nabywca”. Rzucono na rynek od razu wielką ilość owego „towaru”, co spowodowało obiektywny spadek cen na banki (jakkolwiek dziwacznie to brzmi). Sprzedawano ogromne nieruchomości fabryczne za drobny ułamek ich wartości rzeczywistej, której w takich warunkach w ogóle nie można było rzetelnie wycenić. W ten sposób PRL-owska własność „ogólnonarodowa” (tak do roku 1997 nazywano własność państwową w obowiązującej wówczas konstytucji) przechodziła we władanie kapitału obcego. Kolejne rządy łatały sobie w ten sposób budżety, a „ogólnonaród” nic z tego nie miał, jeśli nie liczyć oszukańczej operacji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych Janusza Lewandowskiego i spółki. Wyglądało to tak, jakby w każdym ministerstwie siedział jakiś „doradca”, pilnujący, by kolejne ustawy, rozporządzenia i zaniechania faworyzowały kapitał międzynarodowy kosztem interesu Polski.

Na razie ujawniono tylko jednego takiego doradcę, gdy ministrem finansów był najgłupszy profesor w historii polskich finansów – Jan Vincent z Bydgoszczu – którego wykręty w sprawie afery VAT można streścić następująco: „niczego nie wiedziałem, nic nie rozumiałem; co mi doradzali, to podpisywałem”.

Kategoria własności

Pod względem PKB na mieszkańca (Produkt Krajowy Brutto) w roku 2018 osiągnęliśmy już 71% średniej unijnej, a mimo to – na porównywalnych stanowiskach – zarabiamy w Polsce trzy razy mniej niż w Niemczech. Nieprędko to się wyrówna, bo polska gospodarka straciłaby na konkurencyjności i nikt by od nas nie kupował. Musimy jakoś lawirować między kosztami pracy za wschodnią i za zachodnią granicą. Przykre to, ale nie do przezwyciężenia za życia jednego pokolenia. Również pensje sfery budżetowej muszą pozostawać w rozsądnej relacji do zarobków w gospodarce, bo przecież to nie urzędnicy tworzą dochód narodowy, ale robotnicy, inżynierowie i – nawet jeśli ich nie lubimy – prezesi spółek. Nauczyciele krzyczą: chcemy zarabiać jak na Zachodzie! Mogę im odpowiedzieć tylko, że to będzie możliwe wtedy, kiedy będą oni uczyć dzieci robotników i menedżerów, zarabiających jak na Zachodzie.

Jakoś tam gonimy wynagrodzenia europejskie i – przy dobrej polityce – za kilkanaście, kilkadziesiąt lat dogonimy. Ale jest jeszcze inna kategoria, decydująca o bogactwie narodów: wartość majątków indywidualnych. Tu statystyki są naprawdę dramatyczne. Przeciętny Polak posiada siedem razy mniej skumulowanego majątku niż przeciętny Niemiec. Samoistne wyrównanie w ciągu nawet stu lat wydaje się nieosiągalne. Trzeba ten proces wspomagać, bo my sami – okradani i niszczeni przez dwa wieki – nie mamy wiele, a jak już trochę zaoszczędzimy, chętniej nadrabiamy zaległości w wojażach zagranicznych niż w gromadzeniu rodowego kapitału, który dopiero naszym wnukom mógłby przynieść dobrobyt materialny. Łatwo wyjechać do Grecji, trudniej coś sensownego zrobić z kilkoma luźnymi tysiącami. Za mało na kupno własnego banku, za dużo na bezproduktywną lokatę w banku cudzym.

Pod względem przywracania własności pozytywnie oceniam np. obniżkę CIT z 19% do 9% dla małych podatników, osiągających przychód do 1,2 mln euro, a źle obniżkę VAT o 1%, cokolwiek by to obejmowało. Obniżka CIT jest ogromna (ponad 50-procentowa), a skorzystają na niej drobni przedsiębiorcy, którzy – jak można przewidywać – zainwestują niezapłacony podatek w swoje firmy i będą mieli mniej powodów, by na tym obniżonym podatku oszukiwać. Jest to więc sposób na wspieranie zdrowego powiększania polskiej własności. Natomiast drobnych zmian w podatku VAT nikt nie zauważy w portfelu. To tylko obniży zasobność budżetu i jest bezcelowe, chyba że wynika z jakichś innych ważnych, a nie doktrynalnych czy wyborczych przyczyn. Chętnie bym je poznał.

Kategorie socjalistyczne

Ci niezbyt liczni, którzy już się dorobili lub urządzili, z pogardą patrzą na biedotę, a Program „500+” nazywają rozdawnictwem. Przykro się czyta wypowiedzi celebrytów, wiszących u portfela różnych zagranicznych mocodawców. W ich prostackim pojęciu „500+” to socjalizm. Nauczyli się frazeologii dawnych doktryn i jeszcze nie potrafią myśleć kategoriami polskiego interesu.

Trzeba więc im cierpliwie przypominać, że socjalizm nie polegał na powiększaniu własności obywateli, ale na jej pomniejszaniu. Realny socjalizm zabierał własność i wszelkimi sposobami pilnował, by ludzie nie mogli swojej własności pomnożyć. Dodatkowo – socjalizm miał też utrwalać podległość podbitych narodów względem obcego mocarstwa. To były główne, długo i skutecznie realizowane wektory socjalizmu w PRL. Ci, którzy między socjalizmem a liberalizmem nie widzą innych idei, np. interesu narodowego Polaków, powinni trochę nad swoją optyką popracować. A tych, którzy dzięki PRL-owi porobili kariery artystyczne czy pseudonaukowe, nie warto już pouczać, bo to daremny futer. Wystarczy… przeczekać.

Dodatki mieszkaniowe

Tu trzeba przypomnieć ważne osiągnięcie rządu AWS: ustawę z roku 2001 o dodatkach mieszkaniowych. Wtedy też padały oskarżenia o „rozdawnictwo” i „czysty socjalizm”. Dziś nikt już nie krytykuje tego rozwiązania. Było ono faktycznie skierowane do najbiedniejszych, ale miało charakter systemowy i jednocześnie – jak „500+” – rozwiązywało kilka ważnych problemów społecznych.

Ot, drobna wzmianka, że dodatki przelewa się na konto administracji domu pod warunkiem niezalegania z opłatami. Przecież to spowodowało radykalną poprawę ściągalności czynszów. Korzyści okazały się wielokrotnie większe niż koszty, bo koncepcja dodatków miała też pozytywny aspekt wychowawczy. Dziś już mało kto z tych dodatków korzysta, a dobre efekty pozostały.

O zabieraniu

Warto też przypomnieć rozwiązania przeciwne. Była już mowa o zastopowaniu „nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem instytucji” w pierwszej kadencji rządów PO. Przypomnijmy inny przejaw tej samej tendencji z tej samej kadencji. Kto dziś pamięta, że do roku 2010 ZUS wypłacał zasiłek pogrzebowy w wysokości dwóch średnich pensji? Wynosiło to ok. 6400 zł. Premier Tusk stwierdził, że to jest nieuzasadnione rozdawnictwo i przeprowadził ustawę okołobudżetową, obniżającą ten zasiłek do 4000 zł. Nie wykluczam, że 6400 zł to była kwota za wysoka w roku 2010, ale 4000 w roku 2019 – to stanowczo za mało. Ważne jest w tym wypadku to, że ów zasiłek ustalono kwotowo i nie przewidziano mechanizmu waloryzacji. Był to więc przejaw zabierania „na zawsze”. Najwyższa pora to odkręcić.

Odnotujmy, że zasiłek pogrzebowy nie jest żadnym rozdawnictwem. To jest rozwiązanie ważnego problemu społecznego, wynikającego z odwiecznego ludzkiego obowiązku: „zmarłych pochować!”.

Tymczasem zdarzały się (obecnie znów się o tym słyszy) przypadki zatajania śmierci rencisty czy emeryta. Bo renta sama wpływa na dostępne konto, a na pogrzeb „nas” nie stać. To przytrafia się również w Niemczech, Szwecji i nawet w Ameryce! Każdy kraj wypracował inne w tej sprawie rozwiązania, ubezpieczenia i zabezpieczenia. U nas jest to akurat zasiłek ZUS. To działa dobrze zarówno pod względem indywidualnym, jak i systemowym. Ale wszystko, co stoi w miejscu wobec pędzącego świata, traci na znaczeniu, a często rodzi konflikt.

Praca emeryta

Najsłynniejsze przykłady Tuskowego zabierania to niezapowiedziana, nagła półlikwidacja Otwartych Funduszy Emerytalnych (za aprobatą ówczesnego TK; Rzepliński, wiadomo) i – dokonane wbrew przedwyborczym deklaracjom – podniesienie wieku emerytalnego. Nie należę do żadnej partii, więc nie mam obowiązku uważać wszystkich reform PiS za słuszne i systemotwórcze. Niektóre wynikają z aktualnej walki politycznej i wcale nie są dobre. Dotyczy to np. obniżenia wieku emerytalnego mężczyzn. Akurat należę do rocznika 1950, któremu szczęśliwie trafiło się Tuskowe przedłużenie okresu zatrudnienia. Dzięki temu wypracowałem wyższą emeryturę i nie bardzo na to narzekam. Pracuję nadal tak samo jak przez poprzednie pół wieku. Tyle samo godzin, taka sama ilość pracy i – mam nadzieję – taka sama jakość.

Obserwuję natomiast moich rówieśników, którzy popadają w bezsens istnienia poza pracą zawodową. Przeszli na emeryturę, zaczęli chorować (najchętniej na alkoholizm) i podupadają ogólnie. Praca trzymała ich w pionie. Emerytura zgina i poziomuje przed telewizorem. Bezczynność nie jest dobra dla w miarę silnego i sprawnego mężczyzny, a przecież tacy nadal jesteśmy i – daj Boże – przez kilka lat po siedemdziesiątce jeszcze będziemy.

Z kolei dla kobiet emerytura po sześćdziesiątce jest zbawienna. Babcie nareszcie mają czas dla wnuków, pomagają rodzinie i potrafią się skrzyknąć do różnych działań społecznych. Nie próżnują. Są wciąż potrzebne. To je podnosi i uskrzydla. A chłopy, cóż… marnieją na wycugu. To jest problem, który wymaga nowego rozwiązania. Żyjemy coraz dłużej i ustawodawca powinien to uwzględnić. Nie wystarczy podarować starszemu panu dwóch lat beztroski. Trzeba jeszcze pomóc mu te i następne lata godnie przeżyć. Sam (statystycznie) nie da sobie rady z nadmiarem wolności.

Kataster

Teoria podatku katastralnego jest ogólnie wspaniała: ci, którzy mają duże nieruchomości, powinni płacić podatek, bo państwo – z podatków biedniejszych obywateli – zapewnia bogatym opiekę prawną i bezpieczeństwo ich majątku, dostarcza dóbr infrastrukturalnych itd. W teorii w pełni zgadzam się z tą argumentacją. Ale przejdźmy do praktyki. W czerwcu 2019 Jarosław Kaczyński na specjalnej konferencji prasowej wypowiedział się o podatku katastralnym następująco:

– To jest instytucja – co prawda znana w różnych krajach i mająca swoją historię – ale instytucja, która w polskich warunkach (…) doprowadziłaby po prostu do wywłaszczenia z wszelkiego rodzaju (…) nieruchomości ogromnej części Polaków.

Zwróciłem uwagę na rzadko podnoszoną okoliczność. Otóż dane rozwiązanie (tu: podatek katastralny) jest dobre w niektórych krajach, a w Polsce przyniosłoby szkody, zwłaszcza na wsi.

Myślenie całkowicie przeciwne aferalnemu doktrynerstwu, które nie tak dawno pozbawiło nas polskich mediów, banków i wielkiego przemysłu, a obecnie próbuje obciążyć Polskę nadmiernymi kosztami ekologicznymi i energetycznymi.

Podobne, chroniące polski interes podstawy ma procedowana właśnie w sejmie ustawa antylichwiarska. Chodzi znów o drobny w skali społecznej, ale dotkliwy problem pozbawiania obywateli własności pod pretekstem niespłacenia długu. Oszuści nachalnie oferowali drobne pożyczki, zabezpieczone np. mieszkaniem czy inną nieruchomością, a następnie czekali, aż niespłacony procent narośnie tak, że można będzie ową nieruchomość przejąć, a raczej ukraść w świetle prawa. Aż dziw, że ten proceder tak długo był tolerowany!

Szrot na drogach

Dobra polityka nie polega na rewolucyjnych zmianach, ale na drobnych krokach i niezauważalnych zaniechaniach, których sumaryczny efekt jest dobry dla kraju, choć często niezgodny z ortodoksją czy to liberalną, czy socjaldemokratyczną.

Tu wzorcowych przykładów dostarczają Niemcy. W czerwcu 2019 Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu orzekł, że winieta za użytkowanie dróg w Niemczech przez samochody osobowe jest sprzeczna z prawem Unii. Niemiecki spryt polegał na tym, że faktycznie płaciliby tylko kierowcy z innych krajów. Rzecz trudna do zauważenia, ale teraz już czyta się dokładnie każdy przepis, bo wszędzie można schować coś korzystnego dla siebie lub szkodliwego dla innych. Austriacy przeczytali, znaleźli słaby punkt, zaskarżyli i wygrali, a największe korzyści prawdopodobnie odniosą Polacy.

Z kolei przykładem sprytnego zaniechania Niemców jest uznawanie numeru identyfikacyjnego samochodu (VIN) za daną osobową, podlegającą tajemnicy. Daleki, ale oczywiście zamierzony skutek jest taki, że np. Polacy, którzy sprowadzają z Niemiec setki tysięcy używanych samochodów rocznie, nie mogą sprawdzić historii wypadkowej danego egzemplarza. U nas można to sprawdzić, w Holandii i w wielu innych państwach można, a w Niemczech nie można. Cel jest oczywisty – cichy eksport, a raczej pozbycie się z niemieckich dróg samochodów powypadkowych. Ale – jak to zwykle bywa – i w tej sprawie są plusy dodatnie i plusy ujemne.

Nowobogaccy, którzy jeżdżą salonowymi limuzynami, pogardliwie wyrażają się o „niemieckim szrocie na polskich drogach”. Okazuje się jednak, że te powypadkowe, ale solidnie naprawione auta w ogóle nie są problemem. Zły stan techniczny takich wozów jest przyczyną statystycznie niezauważalnej liczby wypadków. Strach jest przesadzony i wyraża wyłącznie fobie (lub interes) krytyków. Drobny polski przedsiębiorca, który uzbierał 10 000 złotych na niezbędny w jego firmie samochód, może za tę kwotę kupić całkiem niezły pojazd o nieustalonej historii i zarabiać pieniądze. Gdyby słuchał pięknoduchów i rozważał tylko zakup nowego samochodu na kredyt, mógłby szybko zbankrutować. To kolejny przykład szkodliwości doktrynerstwa.

Coś, co jest teoretycznie niesympatyczne (używane auto), może być praktycznie podstawą prowadzenia biznesu i warunkiem dalszego rozwoju, który pozwoli wszystkim Polakom kupować nowe auta w salonach. Ale dopiero w przyszłości.

Paranaukowe doktrynerstwo

Uczeni komentatorzy oceniają decyzje polityczne z punktu widzenia znanych sobie teorii i doktryn. Są to oczywiście doktryny ogólnie słuszne, ale tylko zachodnie, bo jakoś nasi mędrcy nie pracują nad teorią interesu polskiego tu i teraz. Tymczasem każdy poseł, zanim użyje broni masowego rażenia – przycisku w głosowaniu – powinien odpowiedzieć sobie najpierw na jedno pytanie: czy ta ustawa jest dobra dla Polski! Pytanie jest ważne, bo w każdym sejmie (w przeszłości, w przyszłości i obecnie) zasiadają również posłowie, których jedynym zadaniem jest pilnowanie interesów państw ościennych i międzynarodowych mafii. Widzimy to codziennie aż nazbyt wyraźnie! Całokadencyjne badanie głosowań posła daje ciekawe wyniki.

A projektodawcy nowych rozwiązań prawnych powinni jeden aspekt wydobyć wyraźnie w uzasadnieniu każdej ustawy i rozporządzenia: „to jest dobre dla Polski, bo…”. To samo dotyczy zaniechań, jak w omówionym wyżej przykładzie teoretycznie słusznego podatku katastralnego, do którego zapewne wrócimy, gdy się wzbogacimy. Nie teraz!

PiS „pierwszy” i „drugi”

Z czasów „pierwszego PiS-u” przypomnę jeszcze drobną modyfikację prawa spadkowego. Chodzi do dodanie niepozornego artykułu 4a w ustawie o podatku od spadków i darowizn. W rezultacie – od 1 stycznia 2007 można legalnie dziedziczyć cały majątek zgromadzony w rodzinie. Likwidacja podatku od spadków i darowizn pozwoliła zgodnie z prawem budować rodową własność przez pokolenia. Doktrynerzy znów się oburzali. Mieliby rację w innym kraju lub w innym czasie. Wszyscy jednak szybko zaczęli korzystać z tego dobrodziejstwa i teraz nie słychać krytyki nawet wtedy, gdy umiera miliarder, a jego progenitura otrzymuje niczym niezasłużone bogactwo. W przyszłości na pewno pojawi się rząd, który takie spadki opodatkuje. Na razie – więcej korzyści w skali kraju mamy z pomnażania własności niż z jej podszczypywania na każdym kroku. Bo ta własność wciąż jeszcze – z paroma wyjątkami – jest za mała.

Tak więc zarówno „pierwsze rządy PiS-u”, jak i „drugie” przechodzą do historii jako epoka wieloaspektowego i wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce. To jest wektor prymarny. Wszystkie inne osiągnięcia i błędy zostaną zapomniane. Z kolei rządy PO będą pamiętane jako pilnowanie interesów niepolskich, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego i bogacenie się nielicznych kosztem większości (a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą). To trzeba przypominać przed każdymi następnymi wyborami. Bo pamięć ludzka jest krótka, a wdzięczność – falą na wodzie.

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze