Henryk Krzyżanowski
Czasu było bardzo mało, na pół podziemna Solidarność wchodziła w wybory bez żadnego aparatu wykonawczego, a ja jako rzecznik prasowy – bez aparatu telefonicznego w domu (przypominam, że nie było wtedy telefonów komórkowych ani internetu). Ostatni problem dał się rozwiązać bezzwłocznie – ówczesny wojewoda wydał stosowne polecenie i w kilka godzin telefon, na który oczekiwałem od połowy lat siedemdziesiątych, został zamontowany. Uff, pierwsza wyborcza wygrana… (…)
Co do aparatu wykonawczego Solidarności – pojawiał się on dosłownie z ulicy. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech tamtej kampanii był masowy napływ wolontariuszy zgłaszających się do wykonywania rozmaitych zadań niezbędnych dla prowadzonej akcji wyborczej. Można go porównywać jedynie z powstaniem wielomilionowego związku Solidarność dziewięć lat wcześniej. (…)
Do moich zajęć w tamtym czasie należało m.in. informowanie pojawiających się coraz częściej korespondentów mediów zagranicznych, głównie rozgłośni radiowych. Dziennikarze krajowi nie pojawiali się, a mówiąc dokładniej, owszem, pojawiali się, ale nic z tego, czego dowiadywali się ode mnie, nie trafiało następnie na łamy ich gazet. Niektórzy wyraźnie z nami sympatyzowali i zawdzięczam im życzliwe podpowiedzi co do sposobu pełnienia mojej funkcji – byłem przecież kompletnym amatorem. (…)
Ogłoszony w siedzibie KO w Zamku nabór reporterów szybko zaowocował zespołem młodych (przeważnie) ludzi, którzy rozpoczęli towarzyszenie naszym kandydatom w ich wyborczych zebraniach. Procedura była taka, że na każde spotkanie jechał (często razem z kandydatami) reporter, który pisemną relację zostawiał następnie w redakcji „Biuletynu Informacyjnego” (tak nazwaliśmy nasze pisemko) na Starym Rynku. Biuletyn z relacjami ukazywał się co trzy dni i dostarczany był lokalnym mediom, które go chętnie brały i następnie całkowicie ignorowały, jeśli nie liczyć dosłownie kilku złośliwych wzmianek autorstwa dziennikarzy z prasy, jak ją wówczas nazywaliśmy, reżimowej. Chętnymi odbiorcami były lokalne komitety obywatelskie (powiatowe, miejskie czy dzielnicowe) oraz inne ogniwa solidarnościowej machiny wyborczej, która powstała dosłownie z niczego i w ciągu kilku tygodni rozrosła się do sporych rozmiarów. Takie widać było społeczne zapotrzebowanie.
Kim byli reporterzy? Prawdę rzekłszy, lepiej spytać, kim mieli zostać w następnych latach.
Wśród autorów relacji jest więc późniejszy poseł na Sejm III RP, kilkoro profesorów wyższych uczelni, jest prawnik z najwyższej krajowej półki z epizodem ministerialnym, jest kilku przedsiębiorców z powodzeniem budujących niebawem wielkopolski kapitalizm. Zestaw młodych ludzi, który przyprawiłby o zawrót głowy zawodowych „łowców głów”. Widać Solidarność była wtedy firmą przyciągającą talenty. (…)
Istotnym elementem sprawozdań były pytania zadawane przez publiczność naszym kandydatom. Tylko zdecydowana mniejszość z nich dotyczyły spraw lokalnych, np. odszkodowań dla mieszkańców poznańskich Winograd poszkodowanych parcelacją swoich gruntów za symboliczne odszkodowania czy elektrowni w Klempiczu. Ogromna większość to były pytania i wypowiedzi dotyczące fundamentalnych kwestii ustrojowych i jak najszybszego wyjścia z gnijącego systemu. Oto typowe przykłady:
- Jaki jest sens wchodzić w demokrację na 35 procent? Czy nie boicie się, że was oszukają albo że sfałszują wybory?
- Jak przywrócić wojsko i milicję społeczeństwu?
- Czy wobec braku w Polsce kapitału, zamiast prywatyzować, nie lepiej uspołecznić gospodarkę przez akcjonariat pracowniczy?
- Jak spowodować, by handel z ZSRR był dla nas korzystny?
- Jak zlikwidować gospodarcze upośledzenie wsi? Jak zapewnić kredytowanie rolników?
- Co zrobicie, żeby zniknęły białe plamy z historii? Kiedy zostanie podana prawda o Katyniu?
- Kiedy zostanie zarejestrowany NZS? To pytanie pojawiało się wszędzie, bez wątpienia dlatego, że trwał właśnie strajk studentów w tej sprawie.
- Co zrobicie, żeby generał Jaruzelski nie został prezydentem? (Również i to pytanie padało na każdym spotkaniu).
- Kiedy zostanie przywrócony prawdziwy samorząd terytorialny?
Tę listę można by ciągnąć, a z wyliczenia powstałby katalog sprzeczności, z których składał się realny socjalizm, oraz problemów, z którymi lepiej czy gorzej miały się później borykać kolejne rządy III RP. Niewątpliwie treść tych pytań wskazuje na bardzo wysokie wyrobienie polityczne tamtego społeczeństwa. Później, już w III RP, ilekroć czytałem komunały o Polakach „uczących się dopiero demokracji”, przypominały mi się przedwyborcze spotkania z kampanii 1989 i dyskusje na nich toczone. Czy ktokolwiek z ich uczestników byłby skłonny głosować na dziwoląg taki, jak partia „Wiosna”? Pytanie retoryczne.
Co charakterystyczne, nasi wyborcy podlegali dwóm pozornie sprzecznym emocjom. Z jednej strony, panował nastrój entuzjazmu, wręcz euforii, że oto nadchodzi wolność i pozbywamy się narzuconego kiedyś siłą systemu. Spotkania bardziej masowe z reguły kończyły się odśpiewaniem „Roty”, do dziś mającej w Wielkopolsce status hymnu narodowego. A z drugiej strony, ci sami ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż, długo by o tym dyskutować…
Cały artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.