Jakby takie tango tańczą, krok w przód, dwa w tył albo odwrotnie/ Adam Gniewecki, „Kurier WNET” 80/2021

Władzę mają, a jakby jej nie mieli. Takie to dziwne, że podstępu albo tajnego planu się dopatrujemy. 5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć.

Adam Gniewecki

Szanowny Panie Ministrze!

W pierwszych słowach mego listu za zaufanie dziękuję i radość wyrażam, że Pan Minister w zdrowiu dobrym pozostaje. Nasi, chociaż czasem w rozumie nie najmocniejsi, w sobie zawsze tędzy byli. Przyznaję, że adres mnie trochę zasmucił, bo nie na rezydencję, ale na domek-bliźniak rzędowy wskazuje, a do pospolitowania się z sąsiadami Pan Minister ani stworzony, ani przyzwyczajony. Kraj też daleki, ale jak bez ekstra-dykcji, to może i Pana Ministra po wymowie nie poznają.

Wymuszone upadkiem demokracji uchodźstwo Pana Ministra, jak też przerwa w kontaktach ze światem i macierzą, niepotrzebne były. Obawy przed listami pogończymi oraz kilkuletnia konspiracja incognito, w zagranicznej piwnicy, tak samo zbyteczne.

Że strach ma wielkie oczy i nie taki diabeł straszny, jak go malują, potwierdziło się aż miło. Nawet chodzą takie plotki, że karane będą płotki.

Dla ludzi z pozycją komisje ds. powołali. Poważne i wieloletnie. Rządy komisaryczne wprowadzili czy co? Swoją drogą, jak był kiedyś dyrektoriat, to teraz może być komisariat. Ale faktycznie nikt z poważnych komisariatu ani firanki w kratki nie zobaczył. Jak się nasi w tym połapali, to na te komisje jak na śpiewanie chodzili, a jak się któryś komisariusz w pytaniach zagalopował, amnezji nagminnej dostawali. Tylko komisja takiego jakiegoś Jakiego, chyba niedoszkolona, się uwzięła świętą własność prywatną odbierać, słusznie i prawomocnie załatwioną. Godność osobista i kompetencja naszej pani Hani i innych działaczy reprywatyzacji oraz nieugięta postawa sądów sprawiły, że prawdziwi warszawiacy takiego Jakiego ze stolicy aż do Brukseli pogonili.

Na Pana Ministra życzenie postaram się krótko, po Naszemu, zreferować, co po opuszczeniu przez Pana sfer panujących i kraju się wydarzyło. Kultury wyjścia w stylu angielskim nikt nie docenił. Tamci wrzeszczeli o „ucieczce przed odpowiedzialnością polityczną”, a swoi własne grzeszki na, za przeproszeniem, karb Pana Ministra przerzucać próbowali, ale nikogo to nie obchodziło.

Jeszcze przed Pana Ministra dyskretnym usunięciem się, szefa wszystkich Panów Ministrów w Brukseli na króla Europy koronowali. A potem jeszcze raz. Drugim razem nowi jakiegoś chyba kosmitę Syriusza, czy jakoś tak, wystawili, a i tak nasz 27 do 1 wygrał. Teraz szefem takiej dużej partii na całą Europę jest. Wszystko podobno dzięki cioci Anieli. Co się dziwić, że ostatnio piękny hołd jej złożył.

Jak na byłego podwójnego premiera Polski przystało, po niemiecku pięknie czytał i wstydu krajowi nie przyniósł. Mówią, że w pokorze samego pana Radka prześcignął. I miał za co dziękować, bo w przewidywaniu zwycięstwa sił antydemokratycznego zacofania, zamiast wymierzania niesprawiedliwości i szarpania za niewinność, immunitet, a przy okazji tytuł i pensję dewizową dostał.

Niepotrzebnie, tak samo jak Pan Minister i reszta naszych, na serio groźby wziął. W obliczu zapowiedzianego „audytu państwa”, czyli oberkonroli razem z remanentem, paniczne zwieranie szeregów i rozpaczliwe przejście na pozycje totalnie zaparte się zaczęło. Też niepotrzebnie, bo z tego audytu wyszła jakby audycja pedagogiczna, a karanie, jeżeliby kto chciał, a nie chce, i tak nie wyjdzie. Bo karać nie ma kim. Cała sądowość, po najwyższy trybunał, razem ze ściganiem i ze sprawiedliwością, na kastowej wysokości stanęła i ani samooczyszczenia, ani zaprzaństwa wobec samej siebie i swoich się nie dopuściła. Wierności tradycji wolnego rynku sprawiedliwości dochowała. Sędziowie sami się wzajemnie sądzą i jak któremuś w markecie ręka z towarem do kieszeni się omsknie albo inny z powodu zawodowej zadumy i przez pomyłkę cudzy banknocik na stacji benzynowej weźmie, zrozumienie i słuszną łagodność okazują.

Inna sprawa z babcią, co batonika w sklepie ugryzła, albo z uczniakiem, co bez legitymacji na ulgowy jechał. Ci kary sprawiedliwe i odpowiednio surowe ponoszą. Doświadczone sądy wiedzą, że co wolno wojewodzie…

Przyznać trzeba, że demokracja i sprawiedliwość trzyma się mocno i populistycznej korupcji politycznej nie ustępuje. Jeden kolega Pana Ministra doktrynę o „niekaralności tych, co z nami” w sekrecie ogłosił, ale się na taśmach rozeszło i wszyscy podziwiają, bo tak się to sprawdza, że może i Nobla dostanie.

Obawa tylko jest, czy za słownictwo kolokwialne komitet go nie utrąci. Mogą nie rozumieć, że jak prostym ludziom wykładał, to przystępnie mówić musiał. Tylko na pana Sławka, tego od zegarków, się jakby uwzięli, ale musieli, bo z zagranicy oskarżenia przyszły. Autostrady tam budował i niby na trzy cysterny asfaltu jedną na swoje konto przelewał. Na mój nos, sprawa przycichnie, trochę się przedawni i pan Sławek albo bocznymi drzwiami wyjdzie, albo nasi wrócą i frontową bramą, jako ofiarę prześladowań politycznych, na rękach go wyniosą.

Następny główny szef naszych wprowadził hasło walki politycznej „ulica i zagranica”. Tej „zagranicy” tamci to się boją, jak, tfu i za przeproszeniem, diabeł święconej wody. I mają czego, bo naszej demokracji przed rozwojem na skalę niedopuszczalną, rozpasaną suwerennością i przed niepraworządnym przestrzeganiem prawa, cała Unia broni. Nasi tamtejszym europosłom takie rzeczy opowiadają, że i mnie samego czasem ciarki przejdą, a tamci białej gorączki i piany z oburzenia dostają. Sankcje i cięcia uchwalają. Bez sprawdzania, czy na konferencję o Marsjanach przypadkiem nie trafili. Ciekawe, kto naszym takie kawałki komponuje. Tęga głowa! Od razu widać, że nasza. Za to brukselskie gadanie włos im z głowy w kraju nie spada, chociaż podobno nawet niejednego z obcych zdziwienie nieraz poniesie. Mówią, że im się w głowie nie mieści, żeby tak na własny kraj można było. Głowy za małe mają, czy jak?

W zakresie ulicy też chyba to hasło działa, bo LGBT-ów, aktywistów postępu i świadomą młodzież łagodność i wyrozumienie spotyka. Wszystko mogą. Świętokradztwo, profanacja, napady na kościoły i bicie moherów bez problemu przechodzą. Ostatnio moda na lampartowanie panuje. Nowe znaki, chociaż z aluzją do już wypróbowanych, królują, a hasło WYPIER… wrogom liberalnej wolności, tolerancji i demokracji wyraźnie kierunek wskazuje. Niechętnych postępowi pismaków szarpią i poniewierają, ile dusza zapragnie.

Działacze, w imię postępu i dobra narodu, koronawirusa roznoszą, ile chcą, policję wyzywają i mundurowym w oczy covidem plują do woli. Policja łagodnie napomina i cierpliwie poucza. Aż dziw, że pałek ani konsekwencji nie wyciąga. Bromem ich karmią? Nasi by nie przepuścili.

Za to niech paru chłopaczków z patriotycznym transparentem albo orłem na patyku się pokaże, to taką lekcję im dają, że mamuśki przez tydzień im guzy lodem okładają, a niejeden jeszcze na dołek i przed sąd trafia.

Coś w tym musi być, chociaż na mój rozum nie chwytam, co. Niektórzy mówią, że tamci kartę praw człowieka z kartą wędkarską pomylili i zasady się trzymają: „taka miara, że od grubej ryby wara”. Bo na przykład, tak między nami, ci co powinni siedzieć albo na symbolicznym śmietniku politycznym guzy liczyć, owszem, siedzą, ale na Wiejskiej i w Brukseli albo pod śmietnikiem tajne programy polityczne układają.

LGBT-y chcą w szkołach dla ledwo od piersi odstawionych dzieci lekcje seksu wprowadzać, a teraźniejsza władza do rodziców o niedopuszczenie apeluje. To po co ci rodzice sobie taką władzę wybrali? Żeby teraz za nią jej robotę robić? Sami sobie winni.

Celebryci, ci świadomi, spod znaku „żeby było tak jak było”, mogą śmiało rozpasane, hasające z nieograniczoną prędkością po pasach staruszki przejeżdżać i włos z głowy im nie spada, bo sądy wiedzą, komu wolno, a komu nie. Tak samo, prawem dobra narodowego, słusznie i w prawidłowym rozumieniu demokracji bez kolejki na szczepienie wchodzą, z poparciem rektorów i profesorów, co prawdziwą równość dobrze pojmują. Dyktatura narzekaniem pośmiewisko z siebie robi, bo ducha zasad list kolejkowych nie rozumie.

Sprawa Sowy i Przyjaciół swojego sprawiedliwego końca się doczekała. Tego, co nagrywał, za granicą capnęli i teraz odsiaduje, chociaż się wypłakiwał, że w interesie chwilowo trzymających władzę działał. Ten dziennikarz, który naszym funkcjonariuszom przejęcie niepraworządnego laptopa „Wprost” utrudniał, też wyrok dostał.

W naszym resorcie, jak wszędzie, prawie jak za dobrych czasów zostało. Górę odnowili, ale niższe piętra, parter i piwnice dalej po staremu.

Jak kto na emeryturę odchodzi, to go dziecko albo wychowanek zastępuje i tradycję godnie kontynuuje. Nie dajemy się. Jak twardy odpór dajemy, odstępują.

Oni jakby takie tango tańczą, krok w przód, dwa w tył albo odwrotnie. W rezultacie niby się posuwają, a w miejscu stoją. Jak jeden kłopot mają, to sobie od razu drugi dokładają. To zwierzątka futerkowe z kapelusza wyciągną, to przymus przyjmowania mandatów wykombinują. Jakby aborcji i covida im mało było. Władzę mają, a jakby jej nie mieli. Takie to dziwne, że podstępu albo tajnego planu już się dopatrujemy. 5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć.

Aż przykro myśleć, że talent i osoba Pana Ministra na tym wygnaniu się marnują i to niepotrzebnie, bo żadnej szkody prawdziwej nikt by się wyrządzić Panu nie ośmielił. Kto to mógł z góry wiedzieć? Jak to mówią, „mądry Polak po szkodzie”.

Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzeć, jak oni na własną prośbę do pozycji opozycji wrócą.

Pan Minister przybędzie i wszystko tak jak było będzie, a nawet lepiej, bo tamci i majątek, i kasę większą zostawią. Będzie na czym pohulać i co w hołdzie złożyć.

Wyrazy wiernego szacunku łączę,

U. Becki

PS Dodaję, że te teczki, co u tej pani w tapczanie Pan Minister zostawił, regularnie sprawdzam i wszystkie na miejscu są. Aż dziwne, że takie cienkie, a haki na takie grube ryby się w nich mieszczą.

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Szanowny Panie Ministrze!” znajduje się na s. 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Szanowny Panie Ministrze!” na s. 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

II RP, wojna, PRL, transformacja – „Moje wspomnienia” Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej. Komentarz syna do książki Matki

Bezpartyjność w czasach PRL-u nie oznaczała braku zainteresowania polityką i losami Ojczyzny. Przeciwnie, była dowodem przywiązania do wartości patriotycznych, silnego charakteru i niezłomności.

Marian Smoczkiewicz

Moje wspomnienia autorstwa Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej to niezwykle pasjonująca opowieść o niej samej i jej najbliższych, rozgrywająca się na tle panoramy wydarzeń w państwie polskim w ciągu XX wieku.

Jesteśmy świadkami przeżyć małej dziewczynki podczas podróży wielodzietnej rodziny pociągiem w 1919 roku do odradzającej się Polski. Otrzymujemy dokładny opis systemu szkolnictwa w okresie międzywojennym i ówcześnie istniejących korporacji akademickich. Wiele miejsca Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa poświęciła doświadczeniom jej rodziny w trakcie II wojny światowej. Bystrym okiem obserwowała także powojenne przemiany zachodzące w PRL. (…)

Okładka książki Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia,Wydawnictwo Miejskie Posnania i Wydawnictwo PTPN

Wybuch II wojny światowej we wrześniu 1939 roku nałożył się na bardzo trudną sytuację rodziny Smoczkiewiczów. Moja matka chorowała przez wiele tygodni (nie znam choroby). W tym czasie urodziła się moja

młodsza siostra Aniela, która zmarła krótko po narodzeniu. Niepewność każdego dnia o los bliskich i przyjaciół była powszechna, a szczególnie w Bydgoszczy. To właśnie w Bydgoszczy Niemcy wykazali się wielką nienawiścią, wsparci przez miejscową mniejszość niemiecką, która przygotowała listy polskich mieszkańców miasta przeznaczonych do eksterminacji. Miała to być okrutna zemsta za tzw. krwawą niedzielę – prowokację niemiecką zorganizowaną w Bydgoszczy kilka tygodni wcześniej.

Na przełomie października i listopada 1939 roku mój ojciec, mecenas Marian Smoczkiewicz, otrzymał wezwanie na Gestapo. Nikt sobie w tamtym czasie nie zdawał sprawy, co się za tym kryje, jak wielkie niebezpieczeństwo. Wielu miało nadzieję, że wezwanie to zwykła formalność. Ojciec, jak wynika ze wspomnień, czuł jednak, że może zginąć.

Ostatni obraz, jaki zapamiętała moja matka, złożona w tamtym momencie chorobą, to sylwetka taty klęczącego u brzegu łóżka i ofiarującego swoje życie Bogu za nas. Ojciec zgłosił się na wezwanie i od tego momentu wszelki ślad po nim zaginął.

Mimo licznych zapytań ze strony rodziny nigdy nie otrzymaliśmy żadnej informacji ani odpowiedzi od Niemców, a także po wojnie od instytucji takich, jak Czerwony Krzyż itp. Ojciec przed wojną miał w Bydgoszczy kancelarię adwokacką, którą tworzył do spółki z Zygmuntem Siodą. Był bardzo aktywnym działaczem społecznym, należał również do Akcji Katolickiej, gdzie na różnych spotkaniach wypowiadał się o zagrożeniu niemieckim i niebezpiecznej dla państwa polityce i działaniach niemieckich na Pomorzu. Był na pewno odnotowany przez licznych szpiegów niemieckich operujących w Bydgoszczy, a poza tym należał do inteligencji, którą Hitler w pierwszej kolejności chciał zlikwidować.

Pomimo licznych starań ze strony mojej matki i rodziny nie udało się zdobyć jakichkolwiek informacji o losie ojca. Również po wojnie matka wielokrotnie brała udział w identyfikacji ciał wydobytych z masowych grobów w okolicach Bydgoszczy. Oględziny jednak nie pozwoliły na ustalenie daty śmierci ani miejsca pochówku ojca. W Instytucie Pamięci Narodowej, poza informacją złożoną przez matkę, nie ma więcej danych; innymi słowy – nigdy nikt nic nie dopowiedział. Warto też dodać, że dozorca kamienicy, w której mieszkali rodzice, krótko po aresztowaniu ojca miał się spytać: „czy warto było być antyniemieckim”. Jak się szybko okazało, wszystko wskazuje na to, że to on był donosicielem. Zresztą krótko po wybuchu wojny został folksdojczem.

Matka nigdy nie znalazła materialnych dowodów tego, że ojciec nie żyje, ale też nigdy nie pogodziła się z tą myślą i mimo upływu lat nie wystąpiła do sądu o uznanie ojca za zmarłego. To znaczy, że on z nami stale był, chociaż duchowo.

Matka po 3 latach małżeństwa straciła ukochanego męża, straciła córkę i dorobek materialny (mieszkanie, większość mebli, część obrazów i inne ważne pamiątki). Jednak oboje przeżyliśmy nie tylko okupację, ale też lata stalinizmu. Jakimś cudem ja, sam mając za sobą ponad osiemdziesięcioletnie doświadczenie życiowe, mam szansę dziś dać świadectwo. Świadectwo, że ofiara życia mojego Ojca nie poszła na marne.

Nie było czego szukać w Bydgoszczy i w krótkim czasie przenieśliśmy się do Poznania, gdzie mieszkała większość krewnych. Wszyscy członkowie rodziny byli w jakiś sposób zaangażowani w ruch oporu przeciwko okupacji niemieckiej. Bracia mego ojca i matki albo zostali zamordowani, albo w różnym czasie aresztowani i do końca wojny przebywali w obozach koncentracyjnych. Brat ojca, Stanisław Smoczkiewicz, członek zarządu podziemnej organizacji „Ojczyzna”, został osadzony w Forcie VII w Poznaniu i rozstrzelany. Miejsca pochówku nigdy nie zdołaliśmy ustalić. Brat matki, Marian Ewert-Krzemieniewski, zginął w Warszawie, również w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Powodów do strachu i niepokoju o bliskich nie brakowało. Do tego dochodziły liczne rewizje w domu, wysiedlenia w coraz gorsze warunki mieszkaniowe i narastające z upływem wojny problemy zaopatrzeniowe – po prostu głód.

Po zakończeniu wojny matka była jedną z pierwszych osób, które zgłosiły się do ratowania pozostałości po rozkradzionym przez Niemców i częściowo Rosjan dobytku wydziału chemii Uniwersytetu Poznańskiego (Collegium Chemicum, ul. Grunwaldzka).

Dla mnie, wówczas chłopca siedmioletniego, był to przede wszystkim okres, kiedy ojcowie wielu kolegów wracali z wojny lub przysyłali wiadomości, że żyją i jak planują połączenie z rodziną. U nas w tej sprawie panowała cisza, która nigdy nie została przerwana jakąkolwiek wiadomością.

Matka rozpoczęła pracę na uniwersytecie i aż do emerytury była związana ze szkolnictwem wyższym. (…)

Była niezwykle prawym człowiekiem, głęboko wierzącym, o silnych zasadach moralnych. Warto też podkreślić, że nigdy nie zgodziła się, by zasilić szeregi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Do końca swojej działalności zawodowej została bezpartyjna. (…) Bezpartyjność w czasach PRL-u nie oznaczała braku zainteresowania polityką i losami swojej Ojczyzny. Wręcz przeciwnie, była dowodem przywiązania do wartości patriotycznych, silnego charakteru i niezłomności. Ponadto matka była praktykującą katoliczką, dając przez całe życie świadectwo żywej wiary. Nigdy nie opuściła mszy św. niedzielnej, od czasu II wojny światowej do końca swojego życia podjęła dodatkowo post w soboty, była wielką czcicielką Różańca Świętego. Ta postawa życiowa skutkowała też tym, że matka nie otrzymała wielu stanowisk, na które z pewnością zasługiwała.

Wysoka, elegancka, wytworna w sposobie bycia – była bardzo lubiana przez swoich współpracowników, studentów i szanowana przez rywali. Świetnie znała trzy języki obce oraz łacinę. Doskonale godziła pasje i osiągnięcia naukowe z rolami matki, babci, siostry itd. (…)

Jest rzeczą godną uwagi, że z mojej ścisłej rodziny, bardzo okaleczonej przez wojnę – strata ojca, śmierć mojej siostry – wyrosło wielkie drzewo rodzinne.

Z moją żoną Jadwigą z domu Sagan mamy czworo dzieci: Aleksandrę, Pawła, Annę i Barbarę. Wszyscy ukończyli studia, założyli swoje rodziny i mają dzieci. Łącznie mamy 13 wnuków (w tej liczbie tylko 3 dziewczynki) oraz 2 prawnuczki. To jest wartość nie do przecenienia. Tego się nie kupi za żadne pieniądze. To jest szczęście, za które można Bogu dziękować. Myślę, że matka swoją postawą i ciężką pracą stworzyła warunki do takich rezultatów, a ojciec wspierał nas z Nieba.

Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa, Moje wspomnienia, Wydawnictwo Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk i Wydawnictwo Miejskie Posnania, Poznań 2020

Cały artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Wspomnienia mojej Matki” znajduje się na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Wspomnienia mojej Matki” na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dziś ten jest ważny, kto włada klawiszem DEL, nie guzikiem atomowym / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 80/2021

Bardzo mała część ludzkości zawładnie resztą, korzystając z algorytmów sieciowych i skutków przetwarzania problemów świata w chmurze obliczeniowej. Tym będzie można sterować, to można będzie kasować!

Andrzej Jarczewski

Chmura ma ideologię

Mocarze są już mocniejsi od mocarstw! Prezydent wielkiego państwa może być cenzurowany, a nawet wykluczony z byle czego, byle kiedy, przez byle kogo, za byle co. Dziś nie ten jest ważny, kto ma dostęp do guzika atomowego, ale ten, kto włada klawiszem DEL. Bo guzika atomowego nikt nie dotknie, a unicestwić człowieka w sieci może każdy, kto… może.

Gdy pod hasłami „terapii szokowej” podawano polskiej gospodarce truciznę, gdy za bezcen wyprzedawano dorobek dziesięcioleci obcemu kapitałowi pod hasłem „prywatyzacji”, głoszono tezę, że kapitał nie ma narodowości. Dużo czasu upłynęło, zanim wszyscy zrozumieli, że była to teza kłamliwa, że jest odwrotnie, że to polska narodowość nie ma kapitału! Dziś niektórzy głoszą, że chmura nie ma ideologii. Nie dodają, że ideologia ma chmurę. Opanowała ją i zmonopolizowała.

Rezultat prywatyzacji w warunkach braku polskiego kapitału był tak oczywisty, że tylko dziwić może skala ówczesnego społecznego przyzwolenia na grabież. Ale cóż, w peerelu uczono nas nie ekonomii, lecz ideologii. Za to teraz uniwersytety pełną przepustowością transmitują ideologię chmury. Skutki zadziwią nas wkrótce.

Mocarze i monopole

Na naszych oczach zmienił się paradygmat mocarstwowości. Jeszcze nie tak dawno o sprawach tego świata decydowały rządy kilku mocarstw.

Dziś te państwa są nadal potężne, ale o ważnych dla obywateli sprawach decydują nie rządy i nie parlamenty, lecz wodzowie wielkich imperiów cyfrowych. W USA są to młodzi, biali, heteroseksualni, wykształceni mężczyźni z wielkich ośrodków, którzy najpierw wykazali się geniuszem merytorycznym i biznesowym, a następnie zajęli pozycje monopolistyczne i na swoich kawałkach podłogi wykopują lub wykupują wszelką konkurencję.

Nie znam tych panów, więc nic nie wiem o ich prawdziwej motywacji. Rozpatruję nie ich osobowości, ale ogólniejsze prawidłowości i automatyzmy, które już nieraz dały o sobie znać w historii. Nowi przywódcy cyfrowego świata raczej nie są teoretykami. Popierają modną obecną ideologię, ale nie poświęcali jej zbyt wiele czasu, bo nie osiągnęliby takich sukcesów na swoich polach. I raczej o skutkach tej ideologii nie myślą. Przypuszczam, że ich główne cele mają charakter biznesowy. Zdobyli bardzo dużo i muszą teraz pilnować, by któregoś dnia nagle wszystkiego nie stracić.

Oni też w każdej chwili mogą zostać ocenzurowani, wykluczeni i zastąpieni przez byle kogo. Zawsze bowiem może się znaleźć inny młody zdolny, niekoniecznie biały, który jeszcze szybciej rozwinie swój startup do miliardowych i bilionowych wycen. Teraz wszystko idzie piorunem. Monopoliści muszą więc nieustannie strzec monopolu. A do innych spraw wynajmują ludzi do wynajęcia.

Przyczyna czy skutek

Czyżby lewacka ideologia opanowała cały amerykański establishment medialny i technologiczny? Wątpię. Jednomyślność nie jest możliwa na poziomie wyższym niż bezmyślność. To raczej władcy imperiów uznali, że na obecnym etapie ta właśnie ideologia najlepiej chroni interesy najbogatszych ludzi zachodniego świata. Ekspansja liberalnej lewicy narasta bowiem równolegle do procesu bogacenia się najbogatszego procenta ludzkości i pauperyzacji klasy średniej. To mogą być procesy równoległe, niekoniecznie przyczynowo-skutkowe.

Lewica i biznes żyją w najściślejszej w historii symbiozie. Co prawda marksiści urządziliby nam świat zupełnie inaczej niż liberałowie, ale łączy ich podstawowa zgodność w głównym punkcie. Jedni i drudzy akceptują rozwiązania totalitarne, co w gospodarce sprowadza się do monopolizacji na każdym możliwym polu. Skoczą sobie do gardeł dopiero wtedy, gdy już rozprawią się ze wspólnym wrogiem.

Oddalanie się czołówki biznesu od klasy średniej udokumentowano w USA, ale podobne rozwarstwienie widać również w Rosji, Chinach, Indiach czy w Meksyku. Z innych powodów dzieje się też tak w Arabii Saudyjskiej i prawie wszędzie (gwoli sprawiedliwości dopowiadam jednak, że strefa nędzy relatywnie maleje; narasta tylko przewaga stanu posiadania bogaczy nad klasą średnią). Nie zdziwię się, gdy któregoś dnia ktoś przekręci ideologiczny kluczyk i najbogatsi będą rządzić za pomocą zupełnie innych, niemożliwych dziś do przewidzenia haseł. Na razie totalitarna lewicowość sprzyja totalnym liberałom w kumulowaniu władzy i pieniędzy.

Przeciwnikami monopolizacji w gospodarce zawsze były miliony uczciwych przedsiębiorców, którzy chcieliby konkurować na równych warunkach i trwają przy wartościach, uważanych zwykle za prawicowe. W ustroju demokratycznym oznacza to, że większość prędzej czy później jakoś zorganizuje się politycznie i uchwali prawo antymonopolowe. Tak było w epoce monopoli surowcowych czy przemysłowych i to samo może się zdarzyć w epoce monopoli medialnych. Może nawet dojść do tego, że jakaś większość zażąda, by podatki były płacone nie na Seszelach, ale w tych krajach, w których generowane są dochody. A to już stanowi poważne zagrożenie dla monopolu, bo wyrównuje szanse tym przedsiębiorcom, którzy na Seszele ani na Bermudy nie chcą lub nie mogą uciekać.

Paradoksy wolnościowe

Pewną osobliwością – obserwowaną w Polsce – jest neoficka popularność hasła wolności w gospodarce, choć wyraźnie widać, że to hasło pomaga monopolistom, a nie biznesowej drobnicy.

„Co z tego, że mi wolno, skoro nie mogę? – A dlaczego nie możesz? – Bo nie mam za co!”. Pamiętam to z czasów ustawy Wilczka (rok 1988), gloryfikowanej dziś przez niedouczoną młodzież. Młodzi wolnościowcy są zafascynowani zwięzłością zapisów tej ustawy, ale nie znają pełnych skutków jej działania.

Rzecz jasna – jak na PRL – była to rewolucja gospodarcza i odblokowanie ogromnej energii Polaków. Ja też założyłem wtedy firmę usługową, ale po kilku latach zrezygnowałem, nie osiągnąwszy godnych uwagi sukcesów, podobnie zresztą jak olbrzymia część drobnych przedsiębiorców. Bo ta ustawa służyła najlepiej wielkiemu kapitałowi, zwłaszcza obcemu. Nie ludziom, którzy starali się żyć z pracy rąk własnych.

Mimo to ustawę tę cenię bardzo wysoko, bo uruchomiła prywatny handel. Zaszkodziła natomiast gospodarce nieruchomościami, umożliwiając uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury na mieniu popeerelowskim. Dla wytwórczości i usług Wilczkowe przepisy nie miały większego znaczenia i szybko zostały zastąpione ustawami coraz precyzyjniej regulującymi życie gospodarcze w III RP. Dziś Wilczka nadal chwalą świadomi stróże obcych interesów i łatwowierni naiwniacy, którzy też chcieliby być bogaci, ale wodzeni są na manowce przez ekonomicznych szalbierzy.

Magofiny i klikbajty

Prawicowa publicystyka – w imię wolności – ostro polemizuje z różnymi tezami, przypisywanymi liberalnej lewicy. Moim zdaniem ten spór przekroczył granice absurdu.

Kolejne litery, dopisywane do LGBT, ideologizują coraz mniejsze mniejszości i nie mają już znaczenia społecznego, lecz czysto biznesowe. Chodzi o to, żeby jak najdłużej ktokolwiek walczył z kimkolwiek o cokolwiek.

Byle tylko nikt nie miał czasu ani głowy do sprawy obecnie najważniejszej: do demonopolizacji. Puszczane są więc w ruch najprzeróżniejsze magofiny.

Tu na wszelki wypadek dopowiadam, że magofiny występują powszechnie w literaturze i w filmie. Są to pozorne problemy, które pisarz lub reżyser serialu przedstawia w taki sposób, by telewidz nie zrezygnował z następnego odcinka. Proszę wpisać do wyszukiwarki „MacGuffin” i sprawa się wyjaśni. To samo dotyczy pojęcia „clickbait”, dobrze omówionego w Wikipedii. Nie zajmuję się tu definiowaniem tych zjawisk medialnych, chcę tylko jakoś nazwać strategię, polegającą dziś na tanim kupowaniu i masowym sprzedawaniu naszego czasu, uwagi i danych osobowych.

Obrońcom monopolu nie chodzi o żadne LGBTQWERTYITD. Chodzi o to, żebyśmy zajmowali się sprawami niegroźnymi dla branżowych monopoli i zostawiali w chmurze jak najwięcej informacji o sobie. One się kiedyś „skroplą” i w najmniej oczekiwanym momencie spadną nam na głowę błyskawicami lub ciężkim gradem.

Zadaniem politycznych magofinów jest tylko podtrzymywanie starych sporów i rozpoczynanie nowych. Żeby ktokolwiek walczył z kimkolwiek o cokolwiek! Ale jak najdalej od chronionej strefy. To powtarzam, bo tę strategię stosuje w Polsce zarówno agentura moskiewska, której znakiem rozpoznawczym jest nieustanne straszenie, jak i różni cwaniacy zarządzający kapitałem medialnym, który „nie ma narodowości”.

Cóż, jeżeli nawet przyjmiemy, że media nie mają narodowości, to gdy szerzą jakąś ideologię, mogą uszlachetniać lub degenerować narody. Mogą uczyć i bawić, ale mogą też inicjować i podgrzewać ciamajdany. Kto im zabroni w kraju wolnego słowa, gdzie pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji traktuje się z większą atencją niż w USA?

Wytrumpowani

Na naszych oczach stworzono strategię totalnego, skoordynowanego odcinania polityka lub przedsiębiorstwa od możliwości funkcjonowania. Dużo już wiemy o systemie inwigilacji i rangowania Chińczyków. Ma to polegać z grubsza na tym, że obserwowane i oceniane są wszystkie namierzone działania danej osoby. Jeżeli człowiek nie będzie postępował zgodnie z jakimś regulaminem, to uniemożliwi mu się np. zakup biletu samolotowego, nie da mu się kredytu, a w końcu zablokuje mu się kartę płatniczą, odłączy się jego telefon itd. Nikt nie zaprotestuje, bo mógłby stracić punkty.

To, o co podejrzewano rząd chiński, zrealizowało się w USA na przykładzie kończącego urzędowanie prezydenta Trumpa i jego zwolenników. Lista różnych wyłączeń i wykluczeń wydłuża się z każdym dniem, a groźby zemsty brzmią tak samo, jak zapowiedzi porachowania się z PiS-em, gdy władzę w Polsce przejmą liberałowie, którzy są oczywiście nieskończenie tolerancyjni, ale tylko względem własnych aferałów. Tak realizują się tezy „Tolerancji represywnej” Herberta Marcusego, przypominane wytrwale przez Krzysztofa Karonia. Cenzura jest oczywiście zła, ale jeżeli Kali cenzurować Trumpa, to dobrze. Pilnujcie się więc, obywatele, bo zostaniecie wytrumpowani, nawet o tym nie wiedząc.

Ludzie do wynajęcia

Nieznaną w PRL-u kategorię aktywistów stanowią dziś młodzi prekariusze, wynajmowani przez jawne i tajne fundacje do udziału w zadymach. W jednym znanym mi wypadku osoba dowiedziała się o celu demonstracji dopiero po jej zakończeniu, co zresztą nie miało dla niej żadnego znaczenia w przeciwieństwie do banknotu, który natychmiast znalazł zastosowanie na imprezie.

Nie wiem, do jakiego stopnia jest to powszechne, ale mam pewne doświadczenia, którymi się chętnie podzielę.

Otóż w latach osiemdziesiątych kilka tysięcy działaczy bardzo aktywnie włączyło się do walki z komuną, choć nikt im za to nie płacił. Przeciwnie. Tracili pracę, nie mogli ukończyć studiów, chorowali, lądowali w więzieniach, rozpadały im się małżeństwa. Niektórzy skończyli jako biedacy, wraki fizyczne i psychiczne. Nie przygotowali się do nowych czasów i w chwili, gdy inni rozkładali już stragany i łóżka polowe na ulicach, oni jeszcze trwali w konspiracji na wypadek, gdyby komuna wróciła. Wywalczone przez nich zmiany przygniotły własnych twórców. Nie byli w stanie odnaleźć się w gospodarce rynkowej. Zwyciężyli niby bardzo szybko, bo już w roku 1989, ale naprawdę – z wyjątkiem nielicznych – osobiście stracili więcej niż zyskali.

Niepodległościowi i antykomunistyczni działacze, którzy dożyli do 15 października 2020 r., jeżeli spełniają pewne warunki i złożą wniosek, mogą liczyć na podniesienie otrzymywanej emerytury do astronomicznej kwoty… 2400 zł (słownie: dwa tysiące czterysta). Czekali na to ponad trzydzieści lat i nareszcie otrzymują świadczenie prawie na poziomie najniższej płacy w Polsce. Piszę o tym, bo ci, którzy wszelkimi sposobami unikają płacenia ZUS-u i łapią różne doraźne okazje i fuchy, mogą któregoś dnia bardzo się zdziwić. Niech nie liczą na solidarność swoich zleceniodawców.

„Solidarność” była, owszem, w latach osiemdziesiątych, ale po roku 1989 nawet w tej grupie solidarności zabrakło. Prawdziwymi zwycięzcami okazali się nie ci, którzy zwyciężyli, ale ci, którzy zgromadzili taki czy inny kapitał.

Pytajcie więc, drodzy prekariusze, czy wasi doraźni sponsorzy opłacają wasz ZUS.

Mafijny kodeks karny

Wszystkie narody rycerskie na pewnym etapie swojego rozwoju wypracowały kodeksy honorowe, regulujące sposoby rozstrzygania różnych nieporozumień. Te kodeksy funkcjonowały obok zwykłego prawa, które też stopniowo było doskonalone. W wielu cywilizacjach – niezależnie od siebie – pojawiło się podobne rozwiązanie: pojedynek. W literaturze polskiej największym mistrzem w opisie pojedynków jest oczywiście Henryk Sienkiewicz. Zostawiam te najsławniejsze relacje, a przypominam drobne napomknienia o licznych (zakazanych już wtedy przez prawo) pojedynkach w czasach elekcyjnych.

Okazało się, że patentowy tchórz, Onufry Zagłoba, był całkiem niezły „na rękę”, czyli w szermierce, i zbierał trofea w postaci uszu obciętych konkurentom. Sienkiewicz nie opisuje tych pojedynków. Wspomina o nich mimochodem, jakby uznawał za normalne, że jeżeli kilku uzbrojonych mężczyzn idzie na spotkanie przy winie, to niektórzy z nich mogą wrócić lekko zdekompletowani.

W kulturze Europy od czasów homeryckich pojedynek stanowił ozdobę literatury i zgryzotę naczelnych wodzów. Ginęli w ten sposób najdzielniejsi oficerowie, wspaniali poeci i nawet matematycy (Galois), więc na różne sposoby starano się przeciwdziałać pojedynkom, aż w końcu zakazano ich bezwzględnie pod groźbą hańbiącej kary. Zakazy oczywiście omijano, czego przykłady znajdziemy np. u Conrada czy u Lermontowa, który zresztą – podobnie jak Puszkin – został zabity w pojedynku.

Dziś chyba wszędzie użycie broni w pojedynku jest traktowane jako usiłowanie zabójstwa. Polski kodeks Boziewicza i jego liczne „honorowe” odpowiedniki straciły zastosowanie, ale potrzeba stanowienia dwuwładzy kodeksowej w państwie nie zanikła. Powstają prywatne kodeksy karne, mafijne trybunały i wirtualne obozy dla internowanych. Nazywa się to niewinnie. Ot, regulamin jakiejś usługi sieciowej, czy zasady uczestniczenia w danej społeczności.

Coś tam napisałeś niepoprawnie – już skazano cię na 24 godziny banicji ze społeczności. Za inne przewinienie wylatujesz na tydzień, a jak coś zaczniesz kombinować – dostaniesz bana na dożywocie. Nie wiesz, z czego wynika ten cennik, i nie masz do kogo się odwołać. Jeśli poniosłeś jakieś straty, nikt ci ich nie zrekompensuje. Algorytmiczny trybunał nie przewiduje apelacji, a kasacja przychodzi za późno. Tak działa korporacyjny, a raczej mafijny wymiar (nie)sprawiedliwości.

Prawda przedmiotowa i podmiotowa

Klasyczne teorie prawdy zajmowały się kwestią zgodności informacji o danym fakcie z samym faktem. Filozofowie spierają się do tej pory, a tymczasem wielkie serwisy internetowe ustanowiły – w swoich domenach – monopol na prawdę, która w ogóle nie potrzebuje faktu.

Mafijne trybunały nie sprawdzają faktów, bo po prostu nie ma na to czasu. Co z tego, że jutro czy za rok prawda wyjdzie na jaw? Dzisiaj cię oskarżono, dzisiaj zapadnie wyrok i od razu go wykonujemy. Możesz odwoływać się do samych niebios, ale nie przekonasz naszej chmury. Nie zdążysz.

Postprawda ma charakter podmiotowy. Związek informacji z przedmiotem tej informacji nie ma już znaczenia. Ważne jest tylko, kto mówi. Jeżeli „nasz” – to jest to prawda, jeżeli obcy – to to jest fałsz.

Dopóki istniała możliwość korzystania ze stu, a choćby z dziesięciu równorzędnych usług internetowych, każdy dostawca mógł ustanowić dowolny regulamin. Mieliśmy wybór. Nie ten serwis, to tamten. Ale to się zmieniało w miarę postępów monopolizacji i globalizacji. Co więcej – ten monopol jest prawie konieczny, bo wszyscy chcemy mieć takie same możliwości, chcemy się łatwo odnajdywać, skupiać w społeczności, dyskutować w jednym miejscu i organizować wspólne przedsięwzięcia. Na różnych polach powstają monopole niejako naturalne, podobne w swej nieuchronności do sieci wodociągowych, gazowniczych czy energetycznych.

W tym momencie prywatne kodeksy karne i mafijne sądy, przed którymi algorytmy toczą rozprawy przeciwko internautom, stają się wrogami nowoczesnego społeczeństwa. Państwa represyjne (Chiny, Rosja, Korea Płn.) potrafią walczyć z tą patologią, nasilając własne patologie. Unia Europejska – jak zwykle – śpi lub zajmuje się magofinami w rodzaju „praworządności”.

Gdyby Kafka żył sto lat później, pewnie by swój „Proces” ulokował w sieci. A ekranizacje „Zamku” i „Ameryki” znalazłyby lepsze środowisko w wirtualiach XXI wieku niż w realiach początku wieku XX.

Gdy chmura staje się bronią

Chmura obliczeniowa jest wielkim osiągnięciem ludzkości. Pod żadnym pozorem nie próbuję tu podważać jej wartości i znaczenia. Jestem inżynierem informatykiem z pewnym doświadczeniem programistycznym, uczestnikiem i obserwatorem niewyobrażalnie szybkiego rozwoju tej dziedziny. Był czas, że nosiłem głowę w chmurach, teraz mam chmurę w głowie, często o niej myślę i zastanawiam się, jak może wyglądać dalsza ewolucja internetu. Trudno to ogarnąć, jeśli się nie wie, nad czym teraz pracują najtęższe mózgi w największych korporacjach. Skutki są ważne, nie zamiary.

Widzę jednak, że internet jest nie tylko usługą. Jest również bronią. Nie obawiam się, że sztuczna inteligencja kiedyś zawładnie ludzkością. To pójdzie chyba inną drogą. Część ludzkości, część bardzo mała zawładnie częścią bardzo dużą, korzystając z algorytmów sieciowych i skutków przetwarzania wszystkich problemów świata w chmurze obliczeniowej. Tym będzie można sterować, to można będzie kasować!

Gdy powstawały pierwsze aplikacje społecznościowe, widzieliśmy tylko dobre skutki, na których przypominanie szkoda teraz miejsca. Ale tak już jest na tym świecie, że każda zmiana prowadzi do nie tylko jednego skutku. Raz mała zmiana wygaśnie natychmiast, innym razem zmieni cały świat. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków jakiejkolwiek zmiany. Bo będą skutki A, B, C itd. Dojdziemy do Z i jeszcze zabraknie. Cóż, zmienią nam wtedy alfabet na… bardziej pojemny.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Chmura ma ideologię” znajduje się na s. 6 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Chmura ma ideologię” na s. 6 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chińczykom bardzo zależy na tym, by Trump nigdy nie wrócił do polityki / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

„Przemysł pogardy” objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa. Intensywność ataków na Trumpa można porównać tylko z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego.

Jan Martini

Amerykańskie pożegnania

Taki tytuł nosił cykl reportaży emitowanych w CNN w pierwszych latach XXI wieku, ukazujący konsekwencje masowej przeprowadzki amerykańskiej wytwórczości do Chin. W nastroju nieco nostalgicznym pokazywano zamykane zakłady, a nawet likwidowane całe branże i wpływ tych procesów na lokalne społeczności. Miałem okazję oglądać niektóre odcinki – pamiętam likwidowaną gdzieś w Oregonie ostatnią wytwórnię skarpetek, ostatnią fabrykę porcelanowych kubków czy właśnie zamykaną, prowadzoną przez 4 pokolenia rodzinną stolarnię wytwarzającą półki i szafki drewniane.

Oczywiście bez kubków czy skarpetek można żyć, ale doszczętna likwidacja branży oponiarskie wraz z przeprowadzką całej produkcji firmy Bridgestone, mogła stanowić strategiczne zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. W Ameryce pozostał jedynie budynek dyrekcji. Niedługo wymrą ostatni fachowcy i nikt w kraju nie będzie wiedział, jak się robi opony. Będzie trzeba szukać instrukcji w internecie, ale ktoś może ten internet wyłączyć…

Gościnni Chińczycy przyjmowali do siebie fabryki różnych artykułów, pod warunkiem przekazania pełnej dokumentacji i wyszkolenia techników i inżynierów. W ten sposób Amerykanie stworzyli potęgę Chin, nie tylko technologiczną. Ameryka wyhodowała sobie potwora i przyszłe kłopoty na odcinku chińskim są pewne.

Często wspomina się nieszczęsnego Konrada Mazowieckiego jako przykład głupoty Polaków, którzy nie przewidzieli konsekwencji sprowadzenia 3 mnichów – rycerzy krzyżackich na okres 5 lat (może to było 5 mnichów na 3 lata…). Mnisi mieli rozwiązać problem najazdów pogańskich Jadźwingów na Mazowsze. Krzyżacy z zadania się wywiązali i po Jadźwingach ślad zaginął, ale skutki tego faktu historycznego odczuwamy do dziś. Amerykanie znacznie szybciej niż po paru stuleciach doświadczają swego braku wyobraźni.

A wszystko zaczęło się od prezydentury Nixona, który posłuchał swego doradcy ds. bezpieczeństwa Henry’ego Kissingera, mającego pomysł na walkę z Rosją Sowiecką przez wzmocnienie Chin, czyli na zwalczanie dżumy cholerą. Ćwierć wieku później, spacerując po magazynie sieci Walmart w Miami, ze zdumieniem spotykałem niemal wyłącznie chińskie produkty. Tylko siekiera i kilof – jak na urągowisko opatrzone typowym zwrotem Proudly made in USA („z dumą wytworzone”) – nie były chińskie. W ten sposób dążenie do obniżania kosztów pracy, wynikające z pazerności zarządów firm (zresztą działających pod presją akcjonariuszy), musiało wygrać z interesem narodowym. Mimo narracji, że „przyszłość leży w usługach”, nie brak było ludzi dostrzegających niebezpieczeństwo zaprzestania wszelkiej produkcji. Żartowano, że za 10 lat Ameryka będzie krajem, w którym ludzie sobie nawzajem będą sprzedawać na ulicach kiełbaski…

Ale to nie Nixon, a dopiero Bill Clinton był faktycznym twórcą potęgi Chin. W ciągu ośmiu lat jego prezydentury nastąpił gigantyczny transfer technologii i kapitału amerykańskiego do tego komunistycznego kraju. Na wzajemnych relacjach skorzystała także Ameryka (powstało 200 tys. nowych milionerów), ale wzbogaciło się tylko 10% Amerykanów. Relatywnie straciła klasa średnia – fundament demokracji. Tak więc Clinton osłabił Amerykę, a to zawsze oznacza kurczenie się, cofanie zachodniej cywilizacji.

Na razie Ameryka ma niezwykle dużą ofertę dla przybyszów z całego świata, a Amerykanie są chwaleni, że tak chętnie dzielą się swą wiedzą (w USA kształci się wielka rzesza studentów ze wszystkich kontynentów). Wynika to nie tyle z dobrego charakteru Amerykanów, co raczej z interesu.

Mimo że kształcenie kadr dla swojego perspektywicznego konkurenta z pewnością nie leży w interesie amerykańskim, studiuje tu 1,5 mln studentów chińskich, a wiele uczelni jest po prostu uzależnionych od studentów z Chin – bez nich nie utrzymałyby się na rynku. Szacuje się, że co najmniej połowa chińskich studentów zajmuje się (lub zajmie w przyszłości) szpiegostwem.

Taką studentką była ucząca się w Kalifornii piękna Fang Fang, która wdała się w romans z ważnym kongresmenem. Po zażyłych kontaktach z kilkoma innymi politykami Fang została odwołana w 2015 roku do Chin, ale słabość do Kraju Środka pozostała u polityków, którzy ulegli urokom pięknej Azjatki. Chińczycy okazali się mistrzami korupcji politycznej. Nauczeni metod KGB, szukają „kompromatów” na polityków, którymi później posługują się do swoich celów. Tak się złożyło, że właśnie bardzo bliski znajomy panny Fang – kongresmen z Partii Demokratycznej, Eric Swalwell – był liderem w poprzednim procesie impeachmentu Trumpa i zajmuje się także obecnym, kuriozalnie przegłosowanym już po skończonej kadencji prezydenta!

Widać, że Chińczykom bardzo zależy na tym, by Trump nigdy nie powrócił do polityki. Mają ku temu powody, bo po jego wyborze w 2016 roku Chiny zaczęły tracić wpływy w Ameryce. Trump zaczął energicznie zabiegać o powrót wytwórczości do kraju, co przyniosło rezultaty w rekordowym spadku bezrobocia i wzroście zamożności. Trump jako człowiek bogaty był odporny na korupcję i lobbystów. Ponadto zaczął rewidować różne umowy i traktaty, które uznał za faworyzujące Chiny. Powołał na doradcę ds. bezpieczeństwa gen. Spaldinga – znawcę Chin i autora książki Niewidzialna wojna – jak Chiny w biały dzień przejęły wolny Zachód.

Sędziwa (85 lat) senator Dianne Feinstein z Kalifornii miała 3 mężów, ale tylko jednego przez całe życie kierowcę, który okazał się chińskim szpiegiem. Natomiast postać nr 2 w Partii Republikańskiej – Mitch McConnell, marszałek senatu (majority speaker), ma żonę Chinkę. Jego teść jest bliskim przyjacielem przywódcy KP Chin Xi Jingpinga (!), a bratowa teścia zasiada w radzie nadzorczej centralnego banku Chin.

McConnell wręcz sabotował politykę Trumpa na odcinku chińskim, nie poparł prezydenta w walce z oszustwami wyborczymi, a teraz prawdopodobnie poprze impeachment byłego (!) prezydenta. Jest on niewątpliwie najwyższym rangą chińskim lobbystą w Ameryce i prawdopodobnie zawdzięcza swój urząd chińskim koneksjom. Próbowano walczyć z wszechobecną chińską penetracją, ale – rzecz charakterystyczna – wszystkie firmy adwokackie odmówiły współpracy, bo ich najwięksi klienci robią interesy w Chinach…

Ameryka (podobnie jak inne kraje Zachodu) jest bardzo wdzięcznym terenem do penetracji dla komunistycznych służb i żyje się tu przyjemnie. Nic dziwnego, że zdekonspirowani szpiedzy za nic nie chcą wracać do swych ojczyzn. Np. były szpieg KGB, niejaki Michaił Lennikow, schronił się przed deportacją w kościele w Vancouver. W jego obronie murem stanął pastor i wierni, gdyż chrześcijańskie miłosierdzie nie pozwala narażać człowieka na tak wielką przykrość, jaką jest życie w Rosji…

W latach 90. czytałem w „Miami Herald” artykuł o przenikaniu rosyjskiej mafii do najistotniejszych centrów amerykańskiej gospodarki. Choć w Ameryce powszechna jest świadomość, że nie można ustalić wyraźnej granicy między rosyjskim biznesmenem, gangsterem a agentem KGB (sowietolog Christopher Story uważa mafię rosyjską za dział KGB), rosyjscy biznesmeni zasiadają w radach nadzorczych, są menedżerami, podejmują ważne decyzje, słowem – mają coraz większy wpływ w amerykańskich korporacjach (np. Sergiej Brim – współwłaściciel Google’a). Konkluzje artykułu były dwie: 1. Z powodu braku instrumentów prawnych nic się nie da zrobić. 2. Tak widocznie ma być. To dlatego „zarząd główny” rosyjskiej mafii urzęduje w Nowym Jorku.

Nie ma już niestety senatora McCarthy’ego i jego „polowania na czarownice”, więc Ameryka wystawiona jest na harce agentów i lobbystów wszelkiej proweniencji. Ich działania medialne i biznesowe są skuteczne, ale udowodnienie jakichkolwiek powiązań w zasadzie niemożliwe, a już usunięcie z kraju w ogóle nie wchodzi w rachubę (z uwagi na prawa człowieka).

Chińczycy żyją w Ameryce w zwartych skupiskach już 200 lat (kantoński jest trzecim nieangielskim językiem w USA), co obecnie ułatwia infiltrację komunistycznym Chinom. Poza tym, mając ogromne zapasy amerykańskiej waluty, Chiny oddziałują na USA przez giełdę. Dlatego finansiści z Wall Street i ich organy medialne tak bardzo zaangażowały się w poparcie dla Bidena i zwalczanie Trumpa, „szkodzącego owocnej współpracy gospodarczej z Chinami”.

Dla establishmentu nie stanowi problemu fakt, że Chiny prowadzą jawnie wrogą politykę, popierając wszystkie siły mogące szkodzić Zachodowi – Rosję, Iran, Koreę Płn. Wenezuelę. Już Lenin poznał mentalność kapitalistów mówiąc, że „sprzedadzą nam sznur, na którym będziemy ich wieszać”.

Prezydenci właściwi i ci, którzy nie powinni rządzić

Opiniotwórcze media amerykańskie, święcie przekonane o własnej niezależności i obiektywizmie, w ocenie polityków nie kryją swoich sympatii i antypatii. Niezmiennie znakomitą prasę miał (i ma) prezydent Obama.

Wybory prezydenckie w USA stają się z elekcji na elekcję coraz kosztowniejsze, a sponsorzy grają o coraz wyższą stawkę. O ile trudno przypuszczać, by na sukcesję władzy w Rosji, Chinach czy Iranie demokratyczne kraje zachodnie miały jakikolwiek wpływ, to odwrotna sytuacja – zewnętrzne ingerencje w amerykański proces wyborczy – nie ulega wątpliwości.

Pewne jest, że z wyborem Obamy wiązały duże nadzieje (i chyba się nie zawiodły) siły wrogie Zachodowi i jednocześnie dysponujące wielką ilością środków – służby chińskie, rosyjskie i fundamentaliści islamscy.

Kampania prezydencka w USA zaczyna się od spraw zasadniczych – zbierania pieniędzy. Już od pierwszych dni na konto wyborcze Obamy wpływało niewspółmiernie więcej pieniędzy niż na jakiegokolwiek innego kandydata. Fakt ten zadziwiał komentatorów, którzy w końcu doszli do wniosku, że to ubodzy Murzyni wpłacają po 20 dolarów. Ale Afroamerykanów w USA jest tylko kilkanaście procent! Ktoś najwyraźniej inwestował w Obamę. Wiadomo, że transfer pieniędzy z zewnątrz jest utrudniony, ale wspomagać mogą firmy już istniejące w USA – formalnie amerykańskie… Dla zachęty, już na samym początku urzędowania Obama otrzymał pokojową nagrodę Nobla (kontrkandydatka Irena Sendlerowa, ratująca Żydów, nie uzyskała akceptacji). Poprzednio tą nagrodą uhonorowano prezydenta Cartera, ale on miał konkretne „osiągnięcia” – jako miłośnik pokoju dokonał jednostronnego rozbrojenia i przeprowadził wielką czystkę w CIA, na wiele lat paraliżującą działanie tej instytucji (tzw. „Halloween Massacre” z 1977 r.).

Inny niepokojący fakt pojawił się w związku z przysięgą Obamy. Sposób, w jaki o tym wydarzeniu informował „New York Times”, to arcydzieło dziennikarstwa dezinformującego. Zamiast po prostu napisać, że prezydent podczas składania przysięgi opuścił wymagane w konstytucji odniesienie do Boga, co wymusiło powtórzenie całej procedury (sytuacja bez precedensu), stwierdzono, że sędzia, za którym Obama powtarzał rotę, pomylił się i „zmienił lekko tekst” (a little bit). Ta relacja obiegła następnie świat, stając się obowiązującą wykładnią wydarzenia. Sam Obama żartował, że było to zabawne (funny), więc powtórzyli przysięgę.

Obama był pierwszym prezydentem, który nie przyniósł na przysięgę swojej Biblii, bo jej nie posiada.

Tak więc wybór Baraka Husajna Obamy był pod wieloma względami wyjątkowy i budził równie wiele obaw, jak i nadziei. Jeśli o nadziei mowa, to dużo sobie po tym wyborze obiecywał… Fidel Castro, nazywając Obamę „szczerym i uczciwym”. Dobrą stroną wyboru Obamy było definitywnie wytrącenie wrogom Ameryki dyżurnego argumentu o rasizmie.

Życiorys Baraka Obamy podlegał retuszom i początkowo lansowana teza o ubogim chłopcu z przedmieścia szybko przestała obowiązywać. Wiadomo, że babka Baraka (Amerykanka żydowskiego pochodzenia) była prezesem banku na Hawajach, a matka – hippiska i miłośniczka sowieckiej Rosji – jako etnograf przejawiała wielkie zainteresowanie zawodowe muzułmańskimi mężczyznami różnych ras i narodów (ojciec Baraka – Kenijczyk, ojczym – Indonezyjczyk). Dla nas Obama – „bardziej pokojowy i mniej antyrosyjski prezydent” – pozostanie postacią ponurą ze względu na jego dwuznaczną postawę wobec wydarzenia smoleńskiego i wypowiedzenie umowy o budowie tarczy antyrakietowej w Redzikowie w symbolicznym dniu 17 września (2009).

W przeciwieństwie do Obamy, jego poprzednik – republikański prezydent George W. Bush – od początku miał „złą prasę” i funkcjonował w nieprzychylnym środowisku medialnym. Nigdy nie pisano „rząd USA”, tylko „Bush administration” – w domyśle, że administracja ta jest zła (nieudolna, skorumpowana, niekompetentna), a prezydent nie kocha pokoju. W telewizji pokazywano niekończące się powtórki drobnych przejęzyczeń czy gaf prezydenta. Można było wielokrotnie zobaczyć, jak Bush się potknął czy uderzył w głowę, wychodząc z helikoptera itp.

W miłych latach 90., kiedy Amerykanie konsumowali pozycję jedynego supermocarstwa, prezydent Clinton mógł sobie pograć na saksofonie i robić bezeceństwa (w godzinach urzędowania!) w gabinecie zwanym odtąd „oralnym”. Historia nie była tak łaskawa dla Busha-juniora. Po pierwszym w dziejach Ameryki ataku na jej terytorium, Amerykanie byli zaszokowani – nie tylko oczekiwali, ale wręcz żądali, by prezydent coś zrobił, i to natychmiast. Mało kto teraz pamięta, że decyzję o wojnie z Irakiem poparło 80% Amerykanów. Po latach okazało się, że wszyscy byli „za, ale właściwie przeciw”, Bush wplątał Amerykę w „iracką awanturę”, a w ogóle to lekceważył ONZ, nie konsultował się z sojusznikami itp. Lekceważony i ośmieszany przez media, nie zabiegał o sondaże. Mimo że był starannie wykształcony, przyprawiono mu gębę teksańskiego prostaka.

Bush odszedł bez rozgłosu – niemal w niesławie. Właściwie nie było żadnego podsumowania jego prezydentury, ani jednego ciepłego słowa na odejście, a przecież miał też osiągnięcia – choćby fakt, że działania antyterrorystyczne, jakie podjął, okazały się skuteczne. Islamistom nie udało się popełnić żadnego aktu terrorystycznego na terenie USA, a trudno przypuszczać, by byli tak łaskawi, żeby nie próbować. Nikt też nie może mu odmówić woli walki.

„Przemysł pogardy”, raczkujący przy Bushu, objawił się z całą swoją mocą dopiero wobec prezydenta Trumpa, znienawidzonego przez ekologów, pacyfistów, gejów i lesbijki, autorytety moralne, obrońców praw człowieka i w ogóle całą postępową ludzkość. Intensywność ataków na Trumpa można porównać tylko z atakami prasy polskiej i niemieckiej na prezydenta Kaczyńskiego. Niewątpliwie Trump sobie „nagrabił” na wielu polach. Najważniejszym była „wojna handlowa” z Chinami i Niemcami (próba likwidacji nierównowagi handlowej z tymi krajami). Z kolei Rosja źle przyjęła konkretne wzmocnienie wschodniej flanki NATO.

Równocześnie, w trosce o utrzymanie tożsamości amerykańskiej, Trump walczył z nielegalną imigracją, budując kosztowny mur na bardzo długiej granicy z Meksykiem. Budowanie murów jest przyjmowane bardzo źle przez miłośników „społeczeństwa otwartego”, chyba że dotyczy Izraela. Stały, wielki napływ ludności latynoskiej szukającej lepszego życia jest źródłem kłopotów w Ameryce, jednak dla demokratów imigracja jest korzystna, gdyż przysparza wyborców Partii Demokratycznej. Z przyczyn humanitarnych (łączenie rodzin) regularnie przeprowadza się „amnestie” legalizujące pobyt imigrantów, co wiąże się z nabyciem praw wyborczych. Wybory roku 2020 były ostatnimi z przewagą białej anglojęzycznej ludności; w następnych – twórcy państwa amerykańskiego będą w mniejszości.

Trump nie był miłośnikiem aborcji i genderyzmu, ponadto często odwoływał się do patriotyzmu, co posłużyło za pretekst do przyprawienia mu gęby ksenofoba, rasisty i homofoba, niekochającego postępu i demokracji.

Po jego zwycięstwie w 2016 roku pisano, że „na Kremlu strzelają korki szampana”, powtarzano opinie typu „najbardziej proizraelski prezydent”. Nietrudno zauważyć, że są to te same „cepy”, którymi okładało się Lecha i okłada Jarosława Kaczyńskiego.

Pandemia, która umożliwiła zwycięstwo (wątpliwe) Bidena, spowodowała, że Chiny staną się liderem ekonomicznym świata wcześniej niż planowano. Dlatego z pewnością w Pekinie strzelały korki szampana. Ameryka stanie się „społeczeństwem otwartym” jeszcze szerzej niż obecnie, choć już dawno w ramach „swobodnego przepływu towarów, usług, ludzi, idei” przypływały towary chińskie, gangsterzy rosyjscy, rzesze imigrantów i idee marksizmu-leninizmu. Właśnie dzięki tym ideom na uczelniach, studenci chińscy czują się w Ameryce jak w domu.

Żegnając prezydenta Trumpa, wielu z nas obawia się, że równocześnie żegnamy Amerykę taką, jaką znamy – ostoję wolności. A może nawet – żegnamy zachodnią chrześcijańską cywilizację. Osobiście wierzę jednak w zdolności regeneracyjne społeczeństwa amerykańskiego, bo pamiętam sytuację po skończonej kadencji prezydenta Busha, gdy republikanie mieli tylko 20% poparcia. Prognozowano wówczas zmierzch systemu dwupartyjnego, który tak skutecznie zapewniał (i zapewnia) wolność w Ameryce.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Amerykańskie pożegnania” oraz znajduje się na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021. Przemówienie pożegnalne prezydenta Donalda Trumpa do narodu amerykańskiego – na s. 5 tegoż WKW.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Amerykańskie pożegnania” na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Protestuję przeciw sytuacji, gdy szczepionka staje się zastrzykiem z fenolu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 80/2021

Jeśli ktoś zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa szczepienia tego człowieka, to nie przejmował się tym: w końcu stary i schorowany, niedługo umrze, nie warto się nad tym przypadkiem zastanawiać.

Piotr Sutowicz

Życie pełno- i niepełnowartościowe

Nie jestem w najwyższej grupie ryzyka, tzn. tej oznaczonej numerem 0, toteż nie zostałem na razie zaszczepiony na covid-19 i nie wiem, kiedy będę. Widzę natomiast doskonale wojnę, jaka się wokół tej kwestii toczy.

Koniec roku upłynął nam pod znakiem codziennych, by nie powiedzieć cogodzinnych informacji o tym, jak daleko od naszych granic jest pierwszy transport szczepionek. Trochę to przypominało propagandę z czasów komunizmu, kiedy Dziennik Telewizyjny informował już od początku grudnia, w jakim miejscu są statki z Kuby transportujące do Polski owoce cytrusowe, które u nas miały znaleźć się na Boże Narodzenie.

W jednym i drugim wypadku święta zepchnięte zostały na plan dalszy, liczył się transport pożądanych, rzekomo lub realnie, przez społeczeństwo dóbr. Na tym świecie jest coraz mniej osób widzących te analogie, chociaż z drugiej strony, skoro ja żyję i nie jestem w wysokiej grupie ryzyka, to zdaje się, nie jest jeszcze tak źle.

Okazało się natomiast, że szczepionki, które już się w kraju znalazły, od początku stały się narzędziem bardzo ciekawej gry, toczącej się gdzieś na granicy walki z pandemią, polityki i czegoś, czego nie umiem nazwać inaczej jak wojną informacyjną. Nie wiem, czemu miała służyć akcja z zaszczepieniem poza kolejką grupy osób nie zaliczonej do najwyższej grupy ryzyka. Można na ten temat zbudować kilka hipotez, z których każda jest niedoskonała – szczepiący bronili się tym, że szczepieni aktorzy, ale chyba i politycy, mieli być ambasadorami całej akcji, ale jak się okazało, nie wiadomo, czy byli, sami zresztą tłumaczyli się mętnie.

Druga opcja jest taka, że zaszczepionych i szczepiących łączy przekonanie, że tym pierwszym się należy zabieg w pierwszej kolejności, bo są narodową elitą i ją trzeba ratować przede wszystkim. Nie będę się tu pastwił nad nazwiskami, każdy je sobie może sprawdzić we własnym zakresie, ale sam osobiście znalazłbym bardziej elitarne nazwiska. Tu wybór grupy aktorów sprawiał wrażenie dość przypadkowego, choć nikomu nie umniejszam zasług.

W rzeczywistości rzecz cała wygląda mi banalnie na akcję przeprowadzoną po znajomości, a cała publiczna afera, jaka się z niej wywiązała, zdawała się obie strony kompletnie zaskakiwać. Stąd mętne tłumaczenia. Niestety, ta ostatnia, bardzo prawdopodobna wersja wydarzeń pokazuje dość niedobrą rzecz, jaka jest chyba ciągle żywa w naszej rzeczywistości społecznej.

Instytucje i świadczone przez nie usługi wykonywane działają „po znajomości” właśnie. Państwo ciągle jest w pierwszej kolejności dla „naszych”, a dopiero ewentualnie w drugiej kolejności dla „innych”.

Nie chcę tu przesądzać, czy akurat ten skandal zasłużył sobie na ogromne miejsce w tzw. debacie społecznej, jakie zajął. Widziałem natomiast, jak rozgrzał emocje. Zdaje się, że na chwilę nawet zmienił się tradycyjny w tym względzie podział na szczepionkowców i antyszczepionkowców, a niektóre obozy polityczne pękły na chwilę. Ten skromny przypadek i niemała burza wokół niego pokazuje, jak wiele jest do zrobienia w dziedzinie sprawiedliwości społecznej, w kwestii wyzbycia się przez niektórych przekonania o tym, że im się coś bardziej należy dlatego, że są członkami określonej grupy. Państwo powinno stać się dobrem wspólnym społeczeństwa, a patrząc wyżej narodu, dobrze jest jego budowanie zacząć od małych rzeczy.

Oczywiście istnieje jeszcze jedna – trzecia możliwość co do wyjaśnienia całej sytuacji, która pojawiła się w sferze publicznej. Otóż aktorzy i władza dogadali się co do akcji albo ewentualnie ci pierwsi sami padli ofiarą swoistej akcji propagandowej, która miała na celu pokazanie, jak bardzo szczepionka jest pożądanym towarem. By wejść do szczęśliwej grupy uratowanej przed covidem, trzeba być jak oni – elitą i wszelkimi sposobami domagać się jak najszybszego zaszczepienia i wykorzystać ku temu każdą nadarzającą się możliwość. Jeśli tak jest, to władza brzydko się bawi, używa bowiem oręża charakterystycznego dla wojny, czyli manipulacji i dezinformacji w odniesieniu do własnego społeczeństwa, a więc traktuje je jak wroga. Nie chciałbym, by to była opcja choćby ocierająca się o prawdę, jednak w dzisiejszym świecie… kto wie? Nie byłby to ani pierwszy, ani ostatni taki przypadek. W takiej sytuacji całe społeczeństwo jest grupą ryzyka o numerze „0”, zagrożoną wcale nie przez pandemię.

A teraz druga strona medalu.

W DPS-ie w Oleśnicy w niedzielę 24 stycznia, po zaszczepieniu szczepionką przeciw SARS-CoV-2 zmarł pacjent. Podobno nie on pierwszy, ale ta śmierć szczególnie zwróciła moją uwagę. Z powodu… tłumaczenia medyków i powtarzających za nimi oficjalne komunikaty mediów przypomniał mi się zwrot „życie niepełnowartościowe”.

Termin ten nasuwa konotacje z czasów II wojny światowej, kiedy to Niemcy postanowili takowe życia eliminować. Sami decydowali o tym, jaki rodzaj ludzi uznać za niepełnowartościowych i niegodnych dalszego życia. Najpierw byli to ułomni psychicznie i fizycznie przedstawiciele tego narodu; rasa panów nie mogła przecież mieć takich ludzi. Potem przystąpiono do eliminacji innych. Postanowiono wytrzebić całe grupy i narody. Generalnie pozwalano jakiś czas żyć tym, którzy mogli pracować dla Rzeszy, choć w wypadku Żydów uznano taką możliwość za zbyteczną. Potem zapewne zlikwidowano by wszystkich niebędących przedstawicielami określonej rasy, przy czym niemieccy naukowcy sami by ją zdefiniowali, zgodnie z potrzebami chwili.

W rzeczonym wypadku dowiedziałem się, że człowiek ten był stary (74 lata) i bardzo schorowany; no i tyle. Wynika z tego, że umarł, bo miał umrzeć. Jak się jest starym i schorowanym, to się umiera i już. Tylko w takim razie po co go szczepiono? Przed podaniem szczepionki fakty te były na pewno znane medykom. Na myśl przychodzą mi dwie odpowiedzi. Po pierwsze, nikt się tym nie przejmował i nie zaprzątał sobie głowy drobnostkami. Miano szczepić zgodnie z rozporządzeniem wszystkich, to szczepiono, i tyle, w jakichś tam księgach wszystko się musi zgadzać. Po drugie, jeśli ktoś zdawał sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa szczepienia tego człowieka, to nie przejmował się tym: w końcu stary i schorowany, i tak pewnie niedługo umrze, nie warto się nad tym pojedynczym przypadkiem zastanawiać.

I tu dochodzę do sedna: jego życie w obu wypadkach nie przedstawiało dla szczepiących i ich mocodawców większej wartości. Ot, śmierć człowieka jest skutkiem ubocznym postępu, procesu poprawy świata.

Takich wypadków jest więcej. Co rusz media piszą o ludziach starych i chorych, którzy umarli po podaniu szczepionki. Jeśli grupa jest większa, to na jakieś pięć minut świat zatrzymuje się w dyskusji nad tym, czy ze szczepionkami wszystko jest w porządku, ale zaraz uczynni komentatorzy napiszą, że tak, że te śmierci to tylko statystyka, że tak się musi zdarzać od czasu do czasu itd.…

Czy szczepienia są konieczne? Odpowiedź na to pytanie nie do mnie należy, ja protestuję przeciw sytuacji, w której szczepionka staje się zastrzykiem z fenolu.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Życie pełno- i niepełnowartościowe” znajduje się na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Życie pełno- i niepełnowartościowe” na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy monografia grypy hiszpanki wydana w 2018 r. pomogłaby ograniczyć zasięg i skutki pandemii koronawirusa?

Morderczyni idzie przez świat w zmieniających się stuleciach, dekoracjach, obyczajach – niepowstrzymana, identyfikowana za późno, nie ma na nią policji ani lekarstwa, wybiera swoje ofiary na ślepo.

Piotr Witt

Możliwość epidemii światowej przewidywano od dawna. Jednego z proroków katastrofy – Billa Gatesa – niektórzy podejrzewali z powodu jego przenikliwości o złe zamiary wobec świata. Właściciel Microsoftu uważa ilość mieszkańców naszej planety za nadmierną – nieufni obawiali się, czy nie zechce jej zmniejszyć, korzystając ze swych nieograniczonych możliwości, i wypuści na świat jakąś straszliwą zarazę. Gdy zjawił się covid-19, zaczęto patrzeć na rudego miliardera podejrzliwie. Wiadomo: rudy – fałszywy. Dziennikarka naukowa, Angielka Laura Spinney nie ma nic z Billa Gatesa prócz poglądów na stałe niebezpieczeństwo zarazy.

Do poszukiwań związanych z hiszpanką zainspirowała ją epidemia świńskiej grypy, H1N1, która w 2009 roku groziła światu totalną katastrofą, większą nawet niż czarna ospa w XIV wieku. Tytuł jej książki można by na polski tłumaczyć także jako „morderczyni”, przez analogię do seryjnego mordercy.

Pani Spinney (…) na czterystu stronach przedstawiła pandemię z 1918 roku, raz po raz odwołując się do historii, raz po raz wybiegając w przyszłość. Od starożytności – lekarza Hipokratesa, który pozostawił pierwszy, jak się zdaje, opis grypy, tak zwany ‘kaszel peryncki” w 412 roku przed Chr. – aż do AIDS i świńskiej grypy.

W literaturze faktu, jaką znamy, na ogół więcej jest faktu niż literatury. Książka pani Spinney, nie zaniedbując precyzji monografii naukowej, jest, przeciwnie, ożywczym w lekturze, godnym uwagi dziełem literackim. Gdyby była gorzej napisana, można by wręcz uznać ją za dzieło naukowe. Mimo wyczerpującej dokumentacji źródłowej autorka nie popada nigdzie w pedanterię wykładu uniwersyteckiego. Pisze swoją historię jak powieść. Przedstawia bezradność medycyny w ciągu stuleci i postęp coraz szybszy, poczynając od drugiej połowy XIX, a znaczący w XX wieku.

Istnienie wirusa odkrył dopiero w 1892 roku botanik rosyjski Dymitr Iwanowski, szukając przyczyn tajemniczej choroby tytoniu. Czytając o wysiłkach lekarzy w epoce hiszpanki, myślałem często o walce ich poprzedników z pandemią cholery w Paryżu roku 1832. Stolicę Francji dziesiątkowaną przez zarazę opisałem w książce o niemożliwym debiucie Chopina. Niektóre zalecenia władz sanitarnych z dawnych czasów można by bez zmian przedrukować obecnie. „Zachęcano was nieustannie do używania chusteczek i otwierania okien w nocy (…) …jeżeli naruszyliście zakaz masowych zgromadzeń, asystując na przykład w mityngu politycznym albo w wydarzeniu sportowym, mogliście ujrzeć oddział sił porządkowych gotowy rozpędzić tłum ciosami pałki. Kary za naruszenie reguł kwarantanny albo przekroczenie kordonu bywały szczególnie surowe” (Spinney, s. 131)

Laura Spinney pisała swą książkę, nie znając jeszcze przyszłości: covidu-19 i reakcji władz. „Była to epoka przed narodzinami ruchu obrony praw obywatelskich, kiedy władze dysponowały szerokim marginesem interwencji w życie prywatne obywateli; środki, uważane dzisiaj za inwazyjne albo wścibskie, były wówczas łatwiejsze do zaakceptowania…”

„Morderczyni” idzie przez świat w zmieniających się stuleciach, dekoracjach, obyczajach – niepowstrzymana, identyfikowana zbyt późno, nie ma na nią policji, nie ma lekarstwa, wybiera swoje ofiary na ślepo, niezależnie od ich narodowości i statusu społecznego. W 1918 roku ubogi poeta Guillaume Apollinaire (Kostrowicki) nie przetrzymał hiszpanki w Paryżu świętującym zwycięstwo, chociaż przedtem przeżył masakry frontu i trepanację; mój pradziad – Oskar Kindler, właściciel największej w cesarstwie rosyjskim przędzalni wełny, zmarł w Warszawie, powołany przez Zdzisława Lubomirskiego z rodzinnych Pabianic do Rady Stanu.

Ze swymi 50–100 milionami zabitych w skali globu grypa hiszpańska pochłonęła więcej ofiar niż obie wojny światowe. Była niewątpliwie największą pandemią, jaka kiedykolwiek nawiedziła ludzkość.

Z monografii pani Spinney dowiadujemy się wielu prawd nieznanych, niejednokrotnie mamy okazję do zrewidowania błędnych przekonań i fałszywych mitów. Zaczynając od tytułowej hiszpanki. Nazwano ją tak, aby nie urazić Amerykanów. W rzeczywistości powinna się nazywać amerykanką. Jak już dzisiaj wiadomo, została przywleczona na Półwysep Iberyjski przez chore oddziały amerykańskie przybyłe na pomoc Europie. Wojsko zostało poważnie dotknięte. Armia amerykańska straciła z powodu grypy więcej ludzi niż w bitwach. Wielu z nich było cudzoziemcami świeżo przybyłymi do Stanów. Kiedy chowano włoskiego kaprala Carellę, na cmentarzu Calvary w Queensie powstał zator trumien czekających na grabarzy. Dwa dni później naliczono ich jeszcze 200.

Załączone noty, bibliografia, dokładny indeks osobowy, czynią z Wielkiej morderczyni rodzaj podręcznika. Ale dzieło Laury Spinney nie jest tylko błyskotliwym popisem erudycji.

Dokładna znajomość przeszłych pandemii, ewolucji zakażeń wirusowych, stosowanych środków zaradczych pozwala autorce (w 2017 roku!) na wyciągnięcie wniosków na przyszłość i sformułowanie zaleceń. „Podczas przyszłych gryp pandemicznych – pisze na przykład – władze sanitarne będą zmuszone w interesie ogółu do wprowadzenia środków izolacji, takich jak kwarantanna, zamknięcie szkół i zakaz masowych zgromadzeń” (s. 366).

Laura Spinney, La grande tueuse, comment la grippe espagnole a changé le monde, Paris, Albin Michel, aoùt 2018. s. 428. (Wydanie oryginalne: Pale Rider, The Spanish Flu of 1918 and How it Changed the World, Penguin Random House 2017)

Cały artykuł Piotra Witta pt. „Wielka zbrodniarka” znajduje się na s. 15 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Wielka zbrodniarka” na s. 15 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O niebezpiecznej koncentracji władzy, jaką daje zawrotna ilość pieniędzy / Wacław Kruszewski, „Kurier WNET” 80/2021

W jakim celu tworzy się imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo. Raczej o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich?

Wacław Kruszewski

W cieniu Czarnej Skały

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata.

Początek tej opowieści sięga czasu, gdy główna jej postać, pan Laurence Douglas Fink w 1974 r. na Wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles uzyskał licencjat, a w roku 1976 dyplom MBA w dziedzinie nieruchomości. Ten sam Larry Fink, który został później członkiem Kappa Beta Phi – tajnego stowarzyszenia wysokiej rangi dyrektorów finansowych, najbardziej znanego za sprawą swojego oddziału na Wall Street. W roku 1976 Fink rozpoczął pracę zawodową w First Boston – nowojorskim banku inwestycyjnym, gdzie po początkowych sukcesach na stanowisku szefa działu obligacji, w 1986 r. spowodował stratę 100 mln USD. Oczywiście on i jego ludzie musieli się z First Boston pożegnać.

Fink wierzył w wizję firmy specjalizującej się w zarządzaniu ryzykiem i szukał finansowania na początkowy kapitał operacyjny. Do pomysłu udało mu się przekonać Pete’a Petersona z The Blackstone Group (Czarny Kamień), który dał Finkowi i jego zespołowi linię kredytową w wysokości 5 mln USD. W ciągu kilku miesięcy biznes stał się rentowny, a w ciągu trzech lat jego aktywa wzrosły czterokrotnie do 2,7 miliarda dolarów. Firmę założyło kilka osób, z których za najważniejsze uważa się, oprócz samego Finka (ur. w 1952 r. i wychowanego i w rodzinie żydowskiej w Van Nuys w Kalifornii, gdzie jego matka była profesorem języka angielskiego, a ojciec właścicielem sklepu obuwniczego), Roberta S. Kapito (ur. w 1957 r. w USA, w rodzinie żydowskiej) i Susan Wagner (ur. w 1961 roku w Chicago, Illinois, w rodzinie żydowskiej).

Larry Fink, założyciel i do dzisiaj prezes oraz dyrektor generalny BlackRock, już w 2015 r. mieścił się w pierwszej dwudziestce najpotężniejszych ludzi na świecie, tuż za głowami najważniejszych państw globu, papieżem i najbogatszymi obywatelami świata, a w 2018 r., na takiej samej liście, zajął 28 miejsce.

Susan Wagner została uznana przez magazyn „Fortune” za jedną z „50 najbardziej wpływowych kobiet w biznesie”. Potem już poszło jak po maśle. Fundusz inwestycyjny, coraz większe zyski, spłata długu i niepohamowany do dzisiaj rozwój. Czarny Kamień „zrodził” Czarną Skałę, bo taką nazwę przyjęła firma kierowana przez Finka. Nazwa BlackRock wywodzi się zapewne od firmy Blackstone, której, jak pisałem, Larry Fink zawdzięczał pierwsze 5 mln dolarów na początek. Niektórzy utrzymują, że Blackstone był tylko figurantem, a pieniądze pochodziły ze źródeł rządowych. Ale nie plotkujmy ani nie dywagujmy o ewentualnym znaczeniu symbolicznym nazw obu firm. BlacRock rośnie, inwestuje, zarabia i wchłania inne firmy z branży. Ostatnie przejęcie nastąpiło 23 listopada 2020 r. i dotyczyło firmy inwestycyjnej Aperio od Golden Gate Capital, za 1,05 mld USD. Aperio specjalizuje się w oferowaniu bogatym klientom spersonalizowanych inwestycji w indeksy, uwzględniając preferencje osobiste każdego z nich. Obecnie BlackRock działa na całym świecie, mając 70 biur w 30 krajach, a klientów w stu.

Zgodnie z zasadami, lista klientów firmy jest poufna, ale z nieostrożnych wypowiedzi można wywnioskować i nietrudno zgadnąć, że obok milionów drobnych ciułaczy znajdują się na niej finansowe rekiny i wieloryby, w tym najpostępowsi z postępowych. Na przykład w II kwartale 2020 r. fundusz George’a Sorosa zainwestował 161 mln USD w prowadzony przez BlackRock fundusz iShares iBoxx $ Investment Grade Corporate Bond. Opłaciło się, bo fundusz wzrósł o ok. 20%. Poza tym w 2018 r. Soros Fund Management znacznie powiększył swoje udziały w BlackRock Inc., bo o prawie 60%, do 12 983 akcji.

Inwestycje muszą przynosić realne zyski. Trzeba inwestować praktycznie. W sektory dochodowe, choć niemile widziane w świecie ideologii i postępu. Ale, by dopłacać do walki o zieloną energię, do boju z fikcyjnymi przyczynami globalnego ocieplenia i zgubnych zmian klimatu, czyli maszerować w kierunku wyznaczanym przez Gretę Thunberg, albo wyzwalać kochających inaczej i prześladowanych wyznawców niekompletnej tęczy, trzeba zarabiać, czyli inwestować w coś, co naprawdę się opłaca.

Spójrzmy, w co kolos inwestuje. BlackRock jest największym na świecie inwestorem w paliwa kopalne i w broń palną. Zarządza ogromnymi udziałami największych producentów ropy naftowej, takich jak BP, Shell i ExxonMobil. Jest największym na świecie funduszem inwestycyjnym wspierającym firmy, które, według oskarżeń ekologów, niszczą amazoński las deszczowy i naruszają prawa zamieszkującej go rdzennej ludności. Zalicza się do trzech największych udziałowców w każdej ze spółek „supermajor” ropy naftowej, z wyjątkiem Totalu, i jednym z 10 największych udziałowców w 7 z 10 producentów węgla.

Największym działem BlackRock jest iShares, rodzina ponad 800 funduszy giełdowych typu ETF, które zarządzają aktywami o wartości ponad 1 bln USD. iShares jest największym dostawcą funduszy ETF w USA i na świecie. Giełdy notujące fundusze iShares obejmują London Stock Exchange, American Stock Exchange, New York Stock Exchange, BATS Exchange, Hong Kong Stock Exchange, Mexican Stock Exchange, Toronto Stock Exchange, Australian Securities Exchange oraz szereg giełd europejskich i azjatyckich.

Oferta BlackRock dostępna jest w F-Trust SA, a to ponad 150 funduszy inwestycyjnych – w tym fundusze akcyjne, dłużne, pieniężne i mieszane. Inwestorzy znajdą tutaj możliwość inwestowania zarówno w USA, jak i w Europie, Chinach, Japonii, Azji i Ameryce Płd. Dzięki funduszom BlackRock możliwości inwestowania są prawie nieograniczone, a granice państw się nie liczą.

BlackRock jest jedną z niewielu amerykańskich korporacji, która na kryzysie z 2008 r. zarobiła, a nie straciła.

„Investigate Europe” na swojej stronie internetowej pisze: „Wraz z upadkiem Lehman Brothers, Wall Street znalazła się w poważnym kryzysie: nikt nie wiedział, co zawierają tysiące portfeli finansowych, co kryje się za derywatami, co jest toksyczne, a co nie, co jest niebezpieczne, a co nie. Firma BlackRock szybko zrozumiała, jakie korzyści może przynieść jej ta sytuacja i opracowała własne, podobno oparte na sztucznej inteligencji narzędzie do zarządzania ryzykiem inwestycyjnym o nazwie Aladdin”. Z kolei „Financial Times” wyjaśnia, że Aladdin to narzędzie, które „jest w stanie przeanalizować ryzyko związane z inwestowaniem w dowolne akcje albo podpowiedzieć, gdzie sprzedać obligacje, aby uzyskać najlepszą cenę. Śledzi wszystkie transakcje, aby zebrać potrzebne dane i mieć pod ręką informacje istotne dla inwestorów”.

BlackRock jest największym akcjonariuszem takich korporacji, jak Citigroup, Bank of America, JPMorgan Chase, ExxonMobil, Shell, Apple, McDonald’s czy Nestlé. Ma udziały w moskiewskiej giełdzie i w klubie piłkarskim Manchester United.

Jako pierwszy z kręgu naszej kultury, fundusz inwestycyjny BlackRock zameldował się w Chinach. W sierpniu 2020 r. firma otrzymała zgodę Chińskiej Komisji Regulacyjnej ds. Papierów Wartościowych na założenie działalności w zakresie funduszy inwestycyjnych w tym kraju. Czyli BlackRock jest pierwszym globalnym zarządzającym aktywami, który uzyskał zgodę od Chin na rozpoczęcie działalności.

W Państwie Środka firma ma dwa biura – w Beijing i w Szanghaju. Poza tym jedno w Hong Kongu.

Od roku 2019 BlackRock posiada 4,81% udziałów Deutsche Bank, co czyni ją największym pojedynczym akcjonariuszem tego banku. Inwestycja sięga co najmniej 2016 r. Black Rock miała także biuro w Warszawie, które zamknęła w końcu maja 2016 r., sprzedając wszystkie swoje inwestycje w nieruchomości. Jedną z największych transakcji funduszu w Polsce była sprzedaż w 2014 r. warszawskiego biurowca Rondo1 przy Rondzie ONZ, za 300 mln EUR. Wiceprezes BlackRock odpowiedzialny za komunikację korporacyjną w regionie zaprzeczył, jakoby na decyzję opuszczenia Polski wpłynęła polityka rządu lub zapowiadana ustawa o ustroju rolnym, która miała bardzo utrudnić sprzedaż gruntów rolnych. Dodał, że firma będzie operować w naszym kraju za pośrednictwem biura w jednym z państw ościennych. Przez swoje inwestycje BlackRock jest u nas rzeczywiście obecna i jak podaje w swoim sprawozdaniu za rok finansowy do 30 kwietnia 2020 r., w dniu 30.04.2019 r. posiadała udziały w spółkach: KGHM Polska Miedź SA, Polski Koncern Naftowy ORLEN SA, Bank PKO SA, Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski SA, Santander Bank Polska SA, CD Projekt SA i Dino Polska SA.

W 1999 r. BlackRock weszła na giełdę z ceną po 14 USD za akcję. Dzisiaj akcja firmy kosztuje ok. 800 USD, a BlackRock włada ponad 70% giełdy w USA oraz giełdami w innych krajach, w tym europejskich.

Pan Fink, jeden z najlepiej zarabiających spośród 10 największych zarządzających aktywami na giełdzie w USA, jest już miliarderem, a swoimi oficjalnymi zarobkami, przekraczającymi 25 mln USD rocznie, wzbudza protesty akcjonariuszy. Ale to drobiazgi w porównaniu z gigantycznymi masami kapitału, którymi obraca on i jego kilku kolegów, szefów firm z branży.

Aktywa, którymi zarządza BlackRock, w końcu IV kwartału 2020 r. osiągnęły poziom 7,81 bln USD. Jednocześnie Grupa Vanguard (doradca inwestycyjny zarejestrowany w USA) zarządza aktywami o wartości około 6,2 bln USD, a State Street Global Advisors (SSGA) – dział zarządzania aktywami State Street Corporation i trzeci co do wielkości podmiot świata w tej samej branży – dysponuje aktywami wartości 3,05 bln USD. Daje to „trójcę” dysponującą razem aktywami o wartości 17,06 biliona dolarów. Przypomnę, że 1 bilion to tysiąc miliardów, a według szacunków MFW, w roku 2020 nominalny PKB Chin wyniósł 14,86 bln USD, zaś Polski 0,58 bln USD.

Trzy firmy zarządzają majątkiem większym niż łączne PKB Japonii, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Za takie pieniądze można by wybudować 637 Centralnych Portów Komunikacyjnych, czyli planowanych sztandarowych wielkich polskich inwestycji. Oczywiście to pieniądze klientów, ale co za koncentracja!

Według prof. Erica Posnera, prawnika z Uniwersytetu Chicago: „Od czasów wieku pozłacanego, a więc od końca drugiej połowy XIX w., czasów dominacji imperiów Vanderbiltów i Rockefellerów, nie mieliśmy w gospodarce do czynienia z koncentracją kapitału i monopolizacją na taką skalę, jak to ma miejsce obecnie”.

Wracając do konkretów, wymieńmy wielkie firmy, które opanowały niemal całe rynki „naszego” świata i są kontrolowane przez „trójcę”. Finanse: Citigroup, JP Morgan Chase, Bank of America, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny. Informatyka: Apple, Microsoft, Hewlett-Packard, Intel Corporation. Transport: General Motors, Boeing Corporation. Dostawcy energii: Exxon Mobil, General Electric, Royal Dutch Stell. Kosmetyki: Johnson & Johnson, Procter & Gamble. Art. spożywcze: Nestlé, McDonald’s. Media: Walt Disney, Time Warner, CBS, NBC Universal.

Proponuję wybrać do rozważań BlackRock, czyli Czarną Skałę, jako największą. Bez ocen, oskarżeń czy pochwał, zastanowić się nad rozmiarami i pochodzeniem jej potęgi, celem istnienia, niepohamowanym rozwojem oraz przyszłością, jaką gotować nam może istnienie takich prywatnych mocarstw finansowych. Nie będzie łatwo, bo pieniądze lubią ciszę, a Czarna Skała nie lubi odpowiadać na pytania. Szefostwo BlackRock nie zgodziło się na udzielenie wywiadów holenderskiej platformie badawczej „Follow the money” oraz zespołowi „Investigate Europe”, a także odmówiło udzielenia odpowiedzi na pytania przesłane na piśmie.

Za postacie kluczowe i głównych twórców Czarnej Skały uważa się trzy osoby – Larry’ego Finka – prezesa i dyrektora generalnego, Roberta S. Kapito – współprzewodniczącego – i Susan Wagner, która w 2012 r. przeszła w BlackRock na emeryturę, ale stale zasiada w Radzie Dyrektorów firmy. Wszyscy troje pochodzenia żydowskiego.

Jest bardziej niż pewne, że są to ludzie nadzwyczaj uzdolnieni, inteligentni, kompetentni i pracowici, a do tego o osobowościach odpowiadających wyśrubowanym wymaganiom dla tego typu aktywności. Ale czy to wystarczy, by w czasie od jednej do trzech dekad, a nawet przez całe życie, w naszych czasach, samodzielnie zbudować takie imperium finansowe?

Ileż tu konkurencji, bezwzględnej walki – otwartej i podstępnej, nieprzebierania w środkach, nacisków i „propozycji nie do odrzucenia”. Czy osłaniająca i wspomagająca, potężna, twarda, supersilna ręka nie jest potrzebna? Ani parasol ochronny? Czy w cieniu za frontmanami nie muszą stać ich potężni szefowie, władający finansami światowymi za pośrednictwem BlackRock i jej podobnych firm? Odpowiedź pozostawiam Czytelnikowi. Przypomnę, że zarządzanie nieswoimi, ale ogromnymi na skalę świata pieniędzmi, to właściwie władanie światem. I cóż z tego, że to nie ich dywizje, jeśli oni nimi dysponują? A BlackRock to przykład potężnego, ale tylko jednego z wielu ogromnych elementów konstrukcji panowania finansowego.

W jakim celu tworzy się takie imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu już nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo – tyle nikomu osobiście nie potrzeba. Raczej idzie o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich?

Idzie o zabawę w nowego stwórcę, globalnego reformatora świata i człowieka? Według czyich kryteriów?

Po wybuchu pandemii fundusz został mianowany doradcą amerykańskiego Fed-u i banku centralnego Kanady. Zdaniem Finka, „gdy kryzys minie, świat będzie inny. Zmieni się psychologia inwestorów. Zmieni się biznes. Zmieni się konsumpcja”. Król umarł, niech żyje król, więc mimo, iż Larry Fink, zasiadał w Radzie Biznesu powołanej przez prezydenta Trumpa i to z nim konsultował się tenże prezydent w sprawie pomocy dla firm w związku z pandemią, po wyborach w USA Fink powiedział magazynowi „Fortune”: „Zwycięstwo Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA powinno zachęcić inwestorów, którzy chcą stabilności i złagodzenia napięć geopolitycznych”.

BlackRock inwestuje najwięcej na świecie w elektrownie węglowe i posiada udziały w wysokości 11 mld dolarów wśród prawie 60 deweloperów z tej branży. Panuje nad większą ilością zasobów ropy naftowej, gazu i węgla energetycznego niż jakikolwiek inny inwestor, zaś jej rezerwy emisji CO2 wynoszą 9,5 mld ton. Dla porównania, cała Unia Europejska w okresie 1985–2020, spalając paliwa kopalne, produkuje rocznie ok. 4 mld ton tego gazu.

Panta rhei, więc trwanie przy inwestowaniu w tradycyjnie opłacalne sektory ma swój kres. Kto chce się rozwijać, musi się przystosowywać do zmieniających się, może nawet z jego udziałem, warunków.

W roku 2017 r. firma rozpoczęła wycofywanie się z sektora broni palnej, a w liście do spółek portfelowych prezes Larry Fink napisał: „w biznesie liczy się nie tylko interes, ale także społeczeństwo”. Ponadto na początku 2020 r. Fundusz ogłosił, że nie zamierza inwestować dłużej w projekty związane z produkcją opartą na spalaniu paliw kopalnych, choć generują one ponad 1/4 jego zysków. Ostatnio BlackRock wygrał przetarg Komisji Europejskiej na „rozwój narzędzi i mechanizmów służących integracji czynników ESG [environmental, social, governance – wskaźniki, w oparciu o które tworzy się rating i oceny pozafinansowe przedsiębiorstw, instytucji i państw; przyp. W.K.] w bankowe regulacje ostrożnościowe oraz w bankowe strategie biznesowe i politykę inwestycyjną”. Czyli, jak UE może wykorzystać czynniki środowiskowe, społeczne i ład korporacyjny do nadzoru bankowego. KE zapłaci korporacji 550 tys. EUR za doradztwo w zakresie rynków finansowych. Ten wybór wzbudził protesty organizacji ekologicznych, które wskazują na konflikt interesów. Może nie zauważyły zmiany kierunku, w którym posuwa się gigant.

Larry Fink napisał niedawno w liście otwartym: „Świadomość szybko się zmienia i wierzę, że jesteśmy na skraju fundamentalnego przekształcenia finansów” i: „W niedalekiej przyszłości – i wcześniej, niż większość się spodziewa – nastąpi znaczna relokacja kapitału”. Ponadto BlackRock razem z Francją, Niemcami i globalnymi fundacjami ustanowił Partnerstwo na rzecz Finansowania Klimatu, działające na rzecz poprawy mechanizmów finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Nie on pierwszy uznał, że „Paryż wart jest mszy”.

W 2020 r. w dorocznym liście do Dyrektorów Generalnych swoich firm Larry Fink porusza – jego zdaniem fundamentalne dla przyszłości inwestowania i biznesu w dziejach jego firmy – tematy:

  • sprawa zmian klimatycznych, czyli ochrony środowiska – „Ryzyko klimatyczne to ryzyko inwestycyjne”;
  • stawianie zrównoważonego rozwoju w centrum inwestycji – „Portfele zintegrowane ze zrównoważonym rozwojem mogą zapewnić inwestorom lepsze zwroty skorygowane o ryzyko. Zrównoważony rozwój wpłynie na sposób, w jaki zarządzamy ryzykiem, konstruujemy portfele, projektujemy produkty i współpracujemy z firmami”;
  • odpowiedzialny i przejrzysty kapitalizm – „Nawet jeśli urzeczywistni się tylko ułamek przewidywanych skutków klimatycznych, jest to kryzys bardziej niż poprzednie strukturalny, długoterminowy. Firmy, inwestorzy i rządy muszą przygotować się na znaczną realokację kapitału”;
  • ulepszenie ujawniania akcjonariuszom informacji – „Uważamy, że jeśli firma nie rozwiązuje skutecznie istotnej kwestii, jej dyrektorzy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. W zeszłym roku BlackRock zagłosował przeciwko lub wstrzymał głosy od 4800 dyrektorów w 2700 różnych firm. Tam, gdzie uważamy, że firmy i rady nie przedstawiają skutecznych informacji dotyczących zrównoważonego rozwoju ani nie wdrażają ram zarządzania tymi kwestiami, będziemy pociągać członków zarządu do odpowiedzialności”.

Po kilku latach publicznego wyrażania niechęci do waluty elektronicznej, w końcu 2020 r. BlackRock ponownie wypowiedział się w sprawie bitcoina. Dyrektor ds. inwestycji tej firmy wywołał poruszenie wśród zwolenników kryptowalut stwierdzeniem, że bitcoin jest „tu na stałe”, zaś Larry Fink, dyrektor generalny BlackRock, dodał, że rosnąca popularność bitcoina i walut cyfrowych ma „realny wpływ” na dolara amerykańskiego.

Ostatnio BlackRock zmienia front i angażuje się w popieranie tego, co obecnie poprawne, modne i przyszłościowe. Firma rozszerza swoją obecność w dziedzinie zrównoważonych inwestycji, ładu środowiskowego, społecznego i korporacyjnego. Angażuje nowych pracowników i proponuje nowe produkty w USA i w Europie. Zaczyna wykorzystywać swoje znaczenie do propagowania kwestii ochrony środowiska i równości płci poprzez oficjalne listy do dyrektorów generalnych oraz głosów akcjonariuszy i inwestorów, a nawet całych ich sieci – jak Carbon Disclosure Project, który w 2017 r. poparł uchwałę akcjonariuszy ExxonMobil w sprawie zmian klimatu. Rok później BlackRock zwrócił się do firm Russell 1000 o korektę proporcji płci w ich zarządach, jeśli zasiadają w nich mniej niż 2 kobiety.

Teraz firma pomaga – niebezinteresownie – podmiotom, które ucierpiały z powodu pandemii. Zarządza uruchomionym przez siebie, notowanym na giełdzie funduszem wpływu na akcje, którego celem jest „pozytywny wkład w reakcję na kryzys związany z koronawirusem”.

Larry Fink uważa, że pandemia może mieć trwałe skutki gospodarcze. Mówi się, że przewiduje falę bankructw i presję na podniesienie podatków. Szef BlackRock ostrzega także przed wzrostem nacjonalizmu i napięć geopolitycznych w odpowiedzi na kryzys gospodarczy.

Inwestowanie, obracanie i zarządzanie tak gigantycznymi aktywami, jakie ma do dyspozycji BlackRock, a co dopiero wspólnie z resztą „trójcy” – choć nie jest się ich właścicielem, a tylko zaufanym jego pełnomocnikiem – potencjalnie daje ogromną władzę nad politykami, ich doborem, wyborem i „zadaniowaniem” oraz usuwaniem, więc panowanie nad rządzącymi, czyli nad narodami. Ta niebezpieczna koncentracja władzy, jaką daje pieniądz w tak zawrotnych ilościach, nie dotyczy już wyłącznie ekonomii – to sprawa polityki na skalę świata. Prosty przykład.

Można inwestować w jednych krajach, a w innych nie. Pierwsze będą się rozwijać, drugie podupadać. Inwestując – rozwijać jedne branże, a inne – nie inwestując – tłumić itd. A wszystko według uznania, idei albo… instrukcji, ale poparte „solidną analizą ekonomiczną”.

Znawcy finansowych olbrzymów utrzymują, że ponadto BlackRock „osłabia konkurencję poprzez posiadanie udziałów w rywalizujących ze sobą przedsiębiorstwach; zaciera granice między kapitałem prywatnym a sprawami rządowymi, dzięki ścisłej współpracy z państwowymi organami regulacyjnymi; opowiada się za prywatyzacją programów emerytalnych w celu skierowania kapitału oszczędnościowego do swoich funduszy”. W trosce o los przyszłych emerytów, na 50. dorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, w rozmowie z Yahoo Finance, drugi człowiek BlackRock, Robert Kapito, powiedział: „Nigdy nie będą mogli przejść na godną emeryturę, jeśli te pieniądze nie zostaną zainwestowane” i dodał: „Nie można inwestować w przyszłość w przyszłości”.

BlackRock jest „wszędzie”. W Davos Larry Fink rozmawiał z Antoniem Guterresem – obecnym sekretarzem ONZ, Kristaliną Georgievą – dyrektorem zarządzającym MFW, Bradem Smithem – następcą Billa Gatesa w Microsoft, księciem Karolem i Klausem Schwabem, którzy wspólnie 3 czerwca zapowiedzieli rozpoczęcie Great Reset, czyli Nowego Początku… oraz wieloma innymi najważniejszymi tego świata. Utrzymuje kontakty z papieżem, kanclerzem Niemiec, prezydentami oraz premierami… i rozmawia z nimi jak z równymi sobie. Poucza i po ojcowsku doradza.

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Wykazywać się poprawnością polityczną, postępowością, liberalizmem, troską związaną z globalnym ociepleniem, walką o czystą energię i środowisko, a także poczuciem winy za globalne ocieplenie – nie zapominając o oddawaniu hołdów Grecie Thunberg i tolerancji dla wszelkich wykoncypowanych płci oraz tęczowych dowolnych układów towarzysko-uczuciowych.

Wymieńmy jeszcze globalizację, prywatyzację wszystkiego, co się może opłacić, likwidację własności osobistej i pieniądza na rzecz punktów oraz stopni z poprawności i dobrego zachowania. Problem wiary dotyczy już właściwie tylko islamu, bo Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata, który powstanie w miejsce zaoranego starego, a ta orka nazywa się Great Reset.

Taka przemiana wymaga potęgi, a tę daje pieniądz.

1% najbogatszych na świecie, czyli 75 mln ludzi (to byłby kraj o populacji nieco mniejszej od niemieckiej), ma ponad 2 razy więcej niż pozostałe 99%. Jeśli dodamy do mocy pieniądza zgromadzonego przez najbogatszą cześć wspomnianego 1% obywateli świata moc aktywów, którymi obraca BlackRock i wielu jej mniejszych braci, należących także do wspomnianych 99% szaraczków, zobaczymy potęgę, której nikt się nie przeciwstawi.

Ujrzymy globalne supermocarstwo panujące nad państwami i pojmiemy, że tzw. rządy demokracji to zużyte odmienianiem przez wszystkie przypadki bajki. Oczywiście wspomniana lepsza część jednego procenta ludzkości nie będzie mogła się pławić w rozkoszach życia w Nowym Świecie ani przestrzegać „swoich” dogmatów. Budowniczowie Nowego Świata będą zmuszeni do rezygnacji z jego dobrodziejstw, by poświęcić się utrzymywaniu ładu, nadzorowi, zarządzaniu i doskonaleniu wszystkich i wszystkiego. Żeby było tak, jak chcieli.

Wyznam, że nurtuje mnie pytanie o inicjatorów i reżyserów Great Resetu oraz projektantów Nowego Świata, ukrytych w cieniu Czarnej Skały i jej odpowiedników. O cienie w cieniu. A może tam nikogo nie ma, a sprawy toczą się naturalnym torem rozwoju i postępu?

Artykuł Wacława Kruszewskiego pt. „W cieniu Czarnej Skały” znajduje się na s. 1 i 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wacława Kruszewskiego pt. „W cieniu Czarnej Skały” na s. 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Aby kontrolować człowieka, należy go odizolować i zastraszyć/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Komunizm z najgorszych koszmarów jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Jadwiga Chmielowska

Luty pyta o dobre buty. W tym porzekadle ludowym jest ważny przekaz klimatyczny –zarówno obfitości śniegu, ujemnych temperatur, jak i możliwych roztopów. Wyznawcy religii klimatycznej muszą być zaskoczeni śnieżycami w Hiszpanii, na południu Europy, a nawet w Afryce. Ale wierzą nadal w objawienia kilkunastoletniej Grety Thunberg.

Europę ogarnęło pseudoekologiczne szaleństwo, które dotarło do Ameryki. Zdawało się, że Trump je powstrzyma, ale zmowa sił destrukcji była silniejsza. Ocenzurowała i powstrzymała Trumpa. Biden, na zasadzie negacji, wstrzymał działania proekologiczne swego poprzednika. Zrezygnował z gazociągu do Kanady. Będzie gaz wożony cysternami samochodowymi, kolejowymi. Po wyborach Amerykanie są w szoku. Wierzyli w niezależne sądy. Te odrzucały pozwy o fałszerstwa wyborcze. Okazało się, że po prostu oddalały je z powodów proceduralnych. Marsz lewactwa przez amerykańskie instytucje trwa już od lat 30. XX w.

USA wracają też do porozumienia klimatycznego z Paryża. Nikt z propagatorów energii odnawialnej nie mówi, jak i jakim kosztem utylizować zużyte fotowoltaiki i skrzydła wiatraków. Ich żywotność to maximum 15 lat. „Zielony ład” pięknie brzmi. Dorośli zaczynają wierzyć w bajki, bo tak wypada. Toczą się poważne dyskusje nad 50 płciami…

Wszystko to służy, moim zdaniem, do siania zamętu i odwracania uwagi od spraw istotnych. Wielokrotnie pisałam, że od 2007 r. toczy się wojna. Nie miecze, karabiny, czołgi, samoloty poszły w ruch, a zniszczenia zaczynają być większe. To wojna hybrydowa. Ma ona elementy kinetyczne, czyli tradycyjne strzelanie do wroga, ale skuteczniejsza jest dezinformacja i pełna kontrola nad człowiekiem. Chodzi o panowanie nad całym światem. Oś Berlin–Moskwa–Pekin działa.

Aby całkowicie kontrolować człowieka, należy go wyizolować z otoczenia i straszyć. Do tego właśnie służy epidemia koronawirusa. Odnoszę wrażenie, że ten manewr był planowany już w 2009 r. z udziałem wirusa H1N1. Wtedy uznano, że za wcześnie. W styczniu 2010 r. Niemiec Wolfgang Wodarg, przewodniczący ówczesnej komisji zdrowia w Radzie Europy, twierdził, że duże firmy zorganizowały „kampanię paniki”, aby WHO ogłosiła „fałszywą pandemię” w celu sprzedaży szczepionek. Według niego kampania WHO o fałszywej pandemii grypy była „jednym z największych skandali medycznych stulecia i że WHO „we współpracy z niektórymi dużymi firmami farmaceutycznymi i ich naukowcami ponownie zdefiniowała pandemię”, usuwając stwierdzenie „ogromna liczba ludzi zaraziła się chorobą lub zmarła” z istniejącej definicji i zastępując je stwierdzeniem, że musi istnieć wirus, który przekracza granice państw i na który ludzie nie są odporni. Od lipca 2017 r. dyrektorem generalnym WHO jest dr Tedros Ghebreyesus, lewicowy polityk, mianowany z poparciem Chin. Jako minister zdrowia Etiopii nawiązał bliskie stosunki z Billem Clintonem, Fundacją Clintona i Fundacją Gatesów.

Wyścig szczurów po szczepionki dowodzi, że inżynieria społeczna jest skuteczna. Lekarze boją się wyrażać swoje opinie na temat szczepionek. Nawet Kościół dał się zastraszyć. Wirus jest. Kilku moich znajomych umarło, ale bardzo dużo, w różnym wieku, wyzdrowiało.

Stopień śmiertelności nie tłumaczy takich restrykcji w gospodarce na całym świecie. A może rządy wszystkich krajów boją się o czymś mówić? Korzyść odnosi Pekin. Wygląda mi to na wojnę biologiczną prowadzoną przez Chiny.

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Do tego służą aplikacje śledzące i jakoby chroniące przed zarażeniem, jest nawet pomysł eliminowania z obiegu tradycyjnego pieniądza itp. Zainteresowanych odsyłam do informacji z Chin. Komunizm, o którym nie śniło się nam w najgorszych koszmarach, jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żyjemy w świecie rządzonym przez media – pierwszą i jedyną władzę / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Jolanta Hajdasz

Jeszcze nie tak dawno mówiliśmy, że media są czwartą władzą po ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ostatnie tygodnie przekonują nas, że stały się już pierwszą, a nawet jedyną. Zablokowanie kont w mediach społecznościowych urzędującego prezydenta najpotężniejszego państwa na świecie pokazuje nam, że żyjemy w świecie jakby rządzonym przez kogoś zupełnie innego niż politycy.

By zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego – nawet Angela Merkel wyraziła swoją dezaprobatę dla tej blokady, mówiąc, iż jest problematyczna – warto sobie przypomnieć, że Facebook czy Twitter powstały jako narzędzia komunikowania masowego, genialne wynalazki, które pozwalają tworzyć przekazy na skalę masową praktycznie każdemu, a nie tylko profesjonalnej redakcji. Media społecznościowe stały się wręcz symbolem wolności słowa, bo każdy mógł pisać i publikować w sieci to, co chce i co uważa za ważne i stosowne, bez ograniczeń ani cenzury. Z biegiem lat coraz bardziej było jednak widać, jaka to utopia, gdy wszystkim użytkownikom podsuwano coraz bardziej wymyślne regulaminy do akceptacji, jeśli chciało się korzystać z danego serwisu.

Stworzono słowa-klucze typu „naruszenie regulaminu społeczności” czy „posługiwanie się mową nienawiści”, co w praktyce oznaczało jedynie arbitralne decyzje właścicieli Facebooka, Twittera czy Google’a, co wolno nam publikować, a czego nie.

Boleśnie i namacalnie przekonaliśmy się o tej nadzwyczajnie uprzywilejowanej pozycji mediów społecznościowych np. w 2018 roku, kiedy Facebook jednoznacznie i bardzo intensywnie zaangażował się w referendum aborcyjne w Irlandii po stronie przeciwników obrony życia dzieci poczętych. Zwolennicy ochrony życia przegrali referendum, a rok później dowiedzieliśmy się, jak nierówną toczyli walkę – właściciel Facebooka przyznał, że jego firma zadecydowała o tym, że nie będzie publikować materiałów przeciwników aborcji – miała do tego prawo. W końcu Facebook to prywatna firma.

W Polsce w ostatnich latach bezradni wobec samowoli społecznościowych gigantów byliśmy nieraz; boleśnie przekonywali się o tym przede wszystkim prawicowi i konserwatywni użytkownicy. Przed 11 listopada znienacka blokowano konta organizatorów Marszu Niepodległości, innym razem blokady mieli przeciwnicy aborcji eugenicznej, czy nawet arcybiskup, który ośmielił się skrytykować tęczową ideologię LGBT.

Jedną z najbardziej kuriozalnych spraw tego typu, jaką przyszło mi się zajmować w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, jest aktualnie sprawa konta harcerzy z Warszawy, którym kiedyś zablokowano emisję ich amatorskiego filmiku upamiętniającego rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, a ostatnio do 18 lat podniesiono kategorię wieku tych, którzy mogą sobie wyświetlać ich filmowe relacje przedstawiające życie na obozach harcerskich. Można oczywiście przytoczyć jeszcze kilka takich anegdotycznych spraw, ale chyba już nikomu nie jest do śmiechu.

Donald Trump miał blisko 90 milionów użytkowników na swoim koncie, a jednym przyciskiem w komputerze wyłączono mu możliwość dotarcia z jakimkolwiek przekazem do nich. Kto więc jest w tej rozgrywce silniejszy – przywódca najbogatszego państwa na świecie czy ten, kto go cenzuruje?

Przez lata byliśmy w Polsce bezradni wobec tego, co działo się na Facebooku, Twitterze czy YouTubie, patrzyliśmy, jak rozwijały się takie platformy jak Google czy Instagram i mogliśmy się jedynie do nich dostosować, by móc z nich w ogóle korzystać. Byliśmy za biedni, za mali, by liczyć się w tej rozgrywce. Dziś jednak cały świat budzi się i dostrzega samowolę społecznościowych gigantów. Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim będzie za późno, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Patrzymy i staramy się zrozumieć, co się dzieje i dokąd ten świat zmierza / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 80/2021

Mamy świadomość, że żyjemy w czasie wielkiej, rewolucyjnej zmiany dotyczącej wszystkich sfer naszego życia, a motorem tych zmian nie jest wirus. Wirus jest tylko tych zmian najlepszym sojusznikiem.

Krzysztof Skowroński

Znużenie, zmęczenie, zdenerwowanie, strach, wściekłość, poczucie beznadziejności – słowem, mamy dość i zastanawiamy się, jak długo jeszcze potrwa ten stan pandemicznego zawieszenia. A wyczekiwanej odpowiedzi nie ma. Ani premier Polski, ani prezydent Francji, ani nawet Anthony Fauci nie wie, kiedy runie mur koronawirusowego więzienia. Siedzimy i czekamy. Patrzymy i staramy się zrozumieć, co się dzieje i dokąd ten świat zmierza. To, co było kiedyś opowieścią pisarzy science fiction albo teorią spiskową, rozwija się przed nami jak dywan przed gwiazdami w Cannes. To wędrujmy po tym dywanie razem z „Kurierem WNET” i Czarną Skałą, która zainspirowała nas do cyklu artykułów o największych globalnych firmach i najbardziej wpływowych ludziach w skali świata. BlackRock, o którym piszemy, to fundusz dysponujący siedmioma tysiącami miliardów dolarów.

A warto dodać, że trzy największe na świecie fundusze dysponują siedemnastoma bilionami dolarów. Oczywiście im nie zazdrościmy, bo za taką sumę można by kupić 60 milionów stumetrowych mieszkań w Warszawie, a nam nie jest to potrzebne. Takie pieniądze nie są nawet potrzebne prezydentowi Rosji.

Jego skromna rezydencja kosztowała tylko miliard dolarów, a na postawienie sobie 17 tysięcy takich rezydencji nie starczyłoby wybrzeża Morza Czarnego. Tylko kłopot. Czarna Skała takich kłopotów oczywiście nie ma. Jej szef wie, w którym sklepie jest właśnie wyprzedaż i dlatego nawet w czasie pandemii potrafi poprawić nastrój swoim udziałowcom i pomnożyć ich majątek. Nie ma w tym nic złego, po prostu zyskują amerykańscy emeryci i np. George Soros. To powinno cieszyć również naszych seniorów i nas, bo na szczęście są na tym świecie tacy, którzy mają wszystko, czego dusza i ciało zapragnie. I do tego jest ich aż jeden procent, czyli tylko o 20 milionów mniej niż ludzi zarażonych koronawirusem.

Właściwie można powiedzieć, że mamy do czynienia z pandemią bogactwa i trzeba zrobić wszystko, żeby się ona nie rozprzestrzeniała, tym bardziej, że pieniądze szczęścia nie dają.

Opowieść o BlackRock to początek. W następnych numerach „Kuriera WNET” i w Radiu Wnet, którego zawsze warto słuchać, pojawią się kolejne ważne i wpływowe postacie. Oczywiście nie mamy takiej możliwości, by docierać do dokumentów, by uprawiać dziennikarstwo śledcze. Możemy tylko zanurzać się w przestrzeni wirtualnej i próbować wyłowić z niej fakty.

Chcemy to zrobić, bo tak jak każdy, mamy świadomość, że żyjemy w czasie wielkiej, rewolucyjnej zmiany dotyczącej wszystkich sfer naszego życia, a motorem tych zmian nie jest wirus. Wirus jest tylko tych zmian najlepszym sojusznikiem. Dlatego w następnym odcinku pojawi się opowieść o panu Anthonym Faucim, doradcy prezydentów amerykańskich do spraw zdrowia, a zdrowie przecież jest najważniejsze.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego