Opinię o tym, że „polskość to nienormalność”, miał wyrazić pan Donald Tusk głęboko w latach osiemdziesiątych

Esej z 1987 roku przedrukowała „Gazeta Wyborcza”, i to nie z zamiarem kompromitowania autora tych słów, lecz starając się je przekuć na oręż walki z ludźmi myślącymi kategoriami patriotycznymi.

Piotr Sutowicz

Autor, zdaje się, miał intencję wpisać się w nurt łamaczy zastanych „idei” i twórców czegoś nowego. Wcale w tym nie był oryginalny, choć na pewno chciał. Po co o tym pisać w kontekście rocznicy zakończenia II wojny światowej? Choćby dlatego, że jej skutkiem także miało być zniszczenie wielu idei. Dla nas ważny jest fakt, że chodziło również o ideę narodu polskiego, która bynajmniej nie była nienormalnością.

Naród polski mniej lub bardziej mocno opierał się na zasadach, które co prawda zmieniały się na przestrzeni wieków, ale zawsze bywały reinterpretowane przez pryzmat cywilizacji łacińskiej oraz przynależności do określonego kręgu religijnego.

Być może brutalnie brzmi dziś sformułowanie, iż Polak to katolik. Nigdy zresztą nie było ono prawdziwe i nawet w czasie, kiedy na poziomie doktryny politycznej definiował ów związek religii z narodem Roman Dmowski w swej broszurze Kościół, Naród i Państwo, to też nie miał na myśli konfesyjności i obowiązkowości wierzenia na sposób Kościoła katolickiego. Sam autor zdaje się z tą kwestią zmagał się przez większość swojego życia, co nie jest żadną tajemnicą.

Naród określony jest więc przez idee, które wypracowuje w swych dziejach, te zaś oparte są na pierwotnych fundamentach. Gdzieś tu znowu pojawi się nam owa nienormalność. A właściwie fałsz takiego spojrzenia. Można się zmagać z takimi czy owymi pojęciami i zasadami, można też je łamać i czasami działalność taka może okazać się twórcza, wszystkie zastane doktryny bowiem powinny być reinterpretowane, a w pewnych sytuacjach porzucane. Wspólnotę narodową zresztą też można opuścić. Owszem, pociąga to za sobą bardzo mocne oceny, bywa nazywane zdradą, i to najgorszego rodzaju, bo popełnioną zarówno wobec żyjących członków wspólnoty, jak i tych, którzy budowali ją w przeszłości, a nawet tych, którzy przyjdą później i będą ubożsi o dziedzictwo tego kogoś jednego.

Opuszczając wspólnotę, można sobie po prostu pójść tam, gdzie jest lepiej, ale można wspólnocie szkodzić. Zdrady bowiem często połączone są z nienawiścią i chęcią zniszczenia, która często wynika z woli wykazania się przed… no właśnie, nowymi pobratymcami, a może samym sobą; pewnie bywa z tym różnie.

Określenie wspólnoty polskiej przydomkiem „nienormalności” i trwanie w tym przekonaniu jest obarczone ryzykiem takiego właśnie postępowania i początkiem szerszych działań, nazwijmy je: dywersyjno-niszczących.

Moje stanowisko w tym względzie jest jednoznaczne, ale zgadzam się, że naród nie musi być monolitem, mrowiskiem jednakowo myślących, działającym jak maszyna. Przynajmniej nie dotyczy to naszego kręgu cywilizacyjnego. Tu mimo wszystko paradygmatem jest wolność jednostki, która ustępuje jedynie przed dobrem wspólnym. (…)

Przedwojenna Polska powstała po długotrwałej niewoli, dlatego kwestia wolności znalazła się na pierwszym planie. Polacy bili się za nią od roku 1914 do początku lat dwudziestych. Budująca się ojczyzna nie była idealna, a jej rządy – często dalekie od doskonałości czy nawet sprawiedliwości. Nie dowartościowano w niej mniejszości, z którymi nie wiadomo było, co zrobić. Występowało słabe uprzemysłowienie, przeludnienie wsi, niedomagania kapitałowe, poza tym dziwne i nie zawsze skuteczne formy rządów, które lubowały się w podkreślaniu budowania potęgi, która istniała bardziej w sferze propagandy niż rzeczywistości. Niemniej Polska dwudziestolecia międzywojennego miała swoje niezaprzeczalne zasługi i pewnie z czasem rozwiązywałaby problemy. Nic nie wskazywało na to, iżby miała się stać państwem upadłym. Jej klęskę spowodowali dwaj totalitarni socjalistyczno-komunistyczni sąsiedzi, którzy widzieli ją jako kraj nienormalny, tzn. taki, którego być w tym miejscu Europy nie powinno. Wcale zresztą nie byli tacy oryginalni w swoim podejściu – ich poprzednicy w XVIII wieku myśleli podobnie.

Nie chcę wyrokować, że wojna była wynikiem światowego sporu wokół kwestii polskiej, ale coś na rzeczy jest. Polska powinna istnieć, a właściwie na naszym obszarze musi istnieć silny organizm polityczny, który może być siłą napędową środkowoeuropejskiego ładu politycznego. Taki wniosek podpowiada nam zarówno geografia, jak i demografia. Nie bez znaczenia są też argumenty ze sfery, nazwijmy je, cywilizacyjnej. Takie projekty w historii już były, mniej czy bardziej udanie realizowane. Od czasów piastowskich po postjagiellońskie polska myśl polityczna miała aspiracje jednoczenia środkowej części kontynentu. To też jest jeden z elementów dziedzictwa Wielkiej Polski, który tak chętnie wrzuca się do worka owej „nienormalności”.

Na pewno mamy tu do czynienia z „nieprzekraczalnością” pojęć. Polska nie może zrezygnować ze swojej swoistości ani z wizji zaplecza politycznego zapewniającego bezpieczną możliwość realizowania „idei polskiej” jako pewnego uniwersalizmu.

Nasi dwaj najwięksi sąsiedzi, bez względu na przyjętą opcję ustrojową czy ideologiczną, mają swoje cele na naszym obszarze narodowym. Najogólniej mówiąc, dążą do unicestwienia Polski jako bytu politycznego.

Co by musiało się stać, by tę tragiczną sytuację zmienić? (…)

Przy okazji ledwo co przypomnianej rocznicy zakończenia II wojny światowej mało kto zadawał publicznie pytanie: czy myśmy ją rzeczywiście wygrali, czy wręcz przeciwnie. (…)Polacy uratowali swój byt biologiczny, jak wskazuje inspirująca mnie wypowiedź pana Tuska. Wbrew słusznemu narzekaniu na swój stan intelektualny, uratowali znaczną część swego dziedzictwa dziejowego. Przynajmniej do lat osiemdziesiątych byli tego świadomi. Z powodu braku suwerenności politycznej i kulturalnej nie mogli pracować nad udoskonaleniem swej doktryny. Ale mają szansę, tym bardziej, że II wojna światowa i czas, jaki po niej nastąpił, dostarczyły w tym względzie wiele cennego materiału do przemyśleń.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Polskość nie jest nienormalna” znajduje się na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Polskość nie jest nienormalna” na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy stanowisko szefa Europejskiego Centrum Solidarności mogło być nagrodą za konsekwentną, antypolonijną działalność?

Los uśmiechnął się do Basila Kerskiego jedynie dzięki znajomości z Donaldem Tuskiem, którego historię „antykomunistycznej” działalności i powiązań ze STASI opisał m.in. Wojciech Sumliński.

Krzysztof M. Załuski

Słowianie, w tym Polacy, solą w niemieckim oku byli od zarania dziejów. Rugowanie polskości z inkorporowanych stopniowo przez Niemców ziem Pomorza, Śląska, Wielkopolski i Prus z różną intensywnością prowadzone było od średniowiecza, szczególnie dotkliwie w okresie rozbiorów i w ramach kulturkampfu. Germanizacji nie zatrzymała ani klęska Niemiec w pierwszej, ani w drugiej wojnie światowej. Po upadku Hitlera zmieniła się jedynie jej forma – przestano oficjalnie mówić o „asymilacji” Polaków, zastępując ją terminem „integracja”. Proces ten trwa do dziś – pomimo podpisania w roku 1991 polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie. (…)

Przykładów dyskryminacji Polaków w Republice Federalnej nadal można się doszukać, tyle że przybrały one mniej drastyczny charakter. Co niepokoi, proceder ten ma miejsce od lat za aprobatą byłego przewodniczącego Rady Europy, a wcześniej premiera RP, Donalda Tuska.

17 czerwca 1991 roku rządy Rzeczpospolitej Polskiej i Republiki Federalnej Niemiec podpisały Traktat o dobrym sąsiedztwie. Ze strony polskiej dokument sygnował – wywodzący się podobnie jak Donald Tusk ze środowiska „gdańskich liberałów” – premier Jan Krzysztof Bielecki. Niemcy reprezentował kanclerz Helmut Kohl. Umowa zakładała m.in. uregulowanie – na zasadzie wzajemności – kwestii istnienia niemieckiej mniejszości narodowej w Polsce oraz polskiej w Niemczech. Wkrótce okazało się jednak, że pojmowanie symetrii praw i obowiązków obu grup narodowych jest diametralnie różne – Niemcy w RP uzyskali bowiem status „mniejszości narodowej”, a Polacy w RFN jedynie „osób posiadających niemieckie obywatelstwo, które są pochodzenia polskiego albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej”.

Takie postawienie sprawy uniemożliwiło niemieckiej Polonii odzyskanie statusu mniejszości narodowej, którego została pozbawiona wkrótce po napaści III Rzeszy na Polskę. Niemcy aresztowali wówczas i wymordowali wielu polonijnych działaczy, w tym członków Związku Polaków w Niemczech – największej organizacji polskiej na terenie Rzeszy. Zarekwirowany przez niemieckie państwo majątek ZPwN szacowany jest obecnie na sumę pół miliarda euro. Reaktywowany w 1946 r. ZPwN, między innymi właśnie za sprawą litery Traktatu…, do dziś ma problem z odzyskaniem swojej własności (o uchylenie nazistowskiego rozporządzenia dyskryminującego Polaków w Niemczech, odbierającego im status mniejszości narodowej i konfiskującego mienie organizacji polskich, od roku 2009 walczył zmarły 2 maja br. mec. Stefan Hambura).

Trudno uwierzyć, że Jan Krzysztof Bielecki nie wiedział, co podpisuje, a tym bardziej, że nie zdawał sobie sprawy, iż Traktat… zawiera szereg pułapek prawnych. Jedną z nich był zapis uzależniający uzyskanie należnych przywilejów – m.in. prawo do krzewienia tradycji i nauki w języku ojczystym, dotacje państwa na działalność kulturalną i uczestnictwo w życiu społeczno-politycznym – od powołania po każdej ze stron jednolitej organizacji dachowej, która reprezentowałaby interesy mniejszości wobec władz. (…)

Basil Kerski to postać pod każdym względem tajemnicza. Z matki Polak, z ojca Irakijczyk. Z wyboru Niemiec…

Basil Kamil Khiry, bo takie nazwisko widniało w jego polskiej metryce, urodził się w 1969 roku w Gdańsku. Mając dziesięć lat, przeniósł się wraz z rodziną do Berlina Zachodniego. Przedtem przez trzy lata mieszkał w Polsce, a jeszcze wcześniej cztery w Iraku. W roku 1986 dobrowolnie zrzekł się polskiego obywatelstwa. W Berlinie ukończył politologię i slawistykę. Po studiach pracował w wielu amerykańskich i niemieckich instytucjach – m.in. w Bundestagu. Jeszcze jako student ożenił się z Dorotą Danielewicz, tłumaczką literatury polskiej, mieszkającą na stałe w Berlinie. Dzięki niej poznał m.in. pisarza Pawła Huellego, a za jego pośrednictwem środowisko gdańskich liberałów, w tym Donalda Tuska i Wojciecha Dudę (syna wysokiego oficera kontrwywiadu wojskowego w czasach PRL) – założycieli „Przeglądu Politycznego”, wydawanego przez wspomnianą już Fundację Liberałów.

W sferze publicznej Basil Kerski pojawił się dosyć późno, bo dopiero w roku 1998. To właśnie wtedy dostał do ręki ster Magazynu Polsko-Niemieckiego „Dialog”, którego oficjalnym wydawcą jest od 1987 roku Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich. Poprzednikami Kerskiego na stanowisku redaktora naczelnego byli Günter Filter i Adam Krzemiński – publicysta postkomunistycznej „Polityki”. Po przejęciu „Dialogu” przez Kerskiego pismo to zaczęło być kreowane na „polsko-niemiecką agorę w środku Europy”. Sam Kerski zaś na najwybitniejszego znawcę „polsko-niemieckiego pojednania”… Szkopuł w tym, że rozumianego zupełnie inaczej, niż pojmuje to większość Polaków. W pochodzącym z 1999 roku zbiorze esejów Otwarta brama – Niemcy między zjednoczeniem a końcem stulecia Kerski zaprezentował się również jako gorący orędownik zintensyfikowania zagranicznych inwestycji w Polsce oraz zdeklarowany przeciwnik lustracji. (…)

Przeciwnicy[Kerskiego] twierdzą, że los uśmiechnął się do Kerskiego jedynie dzięki znajomości z Donaldem Tuskiem, którego historię „antykomunistycznej” działalności i powiązań ze STASI, na podstawie wspomnień Krzysztofa Wyszkowskiego, opisał m.in. Wojciech Sumliński. Również fotel dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności Basil Kerski miał zawdzięczać wyłącznie koneksjom z „gdańskimi liberałami”.

Mianowanie obywatela Niemiec na to stanowisko przez nieżyjącego już prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza wywołało istną burzę we wszystkich środowiskach, włącznie z gdańską Platformą Obywatelską. Na znak protestu nawet Lech Wałęsa postanowił wycofać się z rady programowej ECS.

Obrażeni poczuli się także ówcześni posłowie Jerzy Borowczak (PO) i Bogdan Lis (SD). Unieważnienia konkursu żądało oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. Jak czas pokazał – bezskutecznie.

Cały artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Berliński łącznik” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Berliński łącznik” na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Filmy kina moralnego niepokoju a złamane sumienie ich reżysera / Paweł Zastrzeżyński, „Kurier WNET” nr 72/2020

Dziś ciągle autorytetami są ludzie ustanowieni przez tych, co chcieli, abyśmy płynęli we wspólnym nurcie relatywizmu moralnego. Oni nadal jawią się nam jako struktura czystego kryształu czy diamentu…

Paweł Zastrzeżyński

Rozbity kryształ

Od kilku lat w Instytucie Pamięci Narodowej prowadzona jest kwerenda w związku z przygotowaniem książki Światło latarni, która stara się ukazać polskich reżyserów jako osoby, które wyświetlając swoje filmy z projektorów, niczym latarnie morskie nawigowały całe społeczeństwo w kierunku, który wyznaczała Polska Ludowa. W zamian ci ludzie otrzymywali taką swobodę, jakiej nikt nigdy z twórców filmowych na świecie nie doświadczył.

Teczka TW Aktora była jednym z pierwszych udostępnionych dokumentów, które zostały poddane kwerendzie. Ten materiał zachował się w oryginale. W karcie obiegowej widnieją dziesiątki nazwisk osób, które zapoznały się z treścią tam zawartą. To te dokumenty posłużyły do przygotowania artykułu w „Gazecie Polskiej”, który można uzupełnić o fakt, że TW Aktor nie był werbowany w lokalu kontaktowym (LK) „Bachus”, ale był właścicielem tego lokalu. To wynika z analizy treści oraz faktu, że teczka jest założona na agenta TW i właściciela lokalu kontaktowego. Na marginesie warto wspomnieć, że Bachus (Dionizos) w mitologii greckiej to bóg płodności. W ostatniej scenie Iluminacji, jednego z najważniejszych filmów reżysera, bohater jawi się właśnie jako posąg grecki. W ten sposób ukazuje się Krzysztof Zanussi.

Obrona pedofilii

W 2009 r. wokół Krzysztofa Zanussiego pojawiło się wiele kontrowersji. Jednak reżyser, jak zawsze, zachował stoicki spokój, pomimo że jego słowa w obronie Romana Polańskiego oskarżonego o pedofilię, wzburzyły nawet Monikę Olejnik.

Roman Polański wówczas czekał w szwajcarskim areszcie na decyzję w sprawie ekstradycji do USA. Reżyser był oskarżany o seks z 13-latką i ucieczkę przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. W studiu TVN w programie Kropka nad i Krzysztof Zanussi powiedział, że Polański stał się ofiarą własnej popularności, a dziewczynka, z którą współżył, była jego zdaniem prostytutką. Reżyser „moralnego niepokoju” jednoznacznie stwierdził: „Nikt nie zauważa, że dlatego, że on jest sławny, to ta sprawa ma taki wymiar. Gdyby on nie był sławny, to fakt, że ponad trzydzieści parę lat temu w Los Angeles, które jest miastem szczególnie swobodnych obyczajów, skorzystał z usług jakiejś nieletniej prostytutki, bo chyba tak to naprawdę było”… „No nie, nie! – zareagowała Monika Olejnik. – To była dziewczynka 13-letnia, która nie była prostytutką… To nie było za pieniądze, więc to nie była prostytucja”.

Krzysztof Zanussi niskim i ciepłym głosem kontynuował: „W tym świecie masę rzeczy robi się nie za pieniądze, tylko dla sławy, dla kariery. Ja znam człowieka, który wyszedł z getta, który jest tragiczny i który ma takie czarne rozdziały w swoim życiu. Myślę, że gdyby nie był znany, sprawa nie miałaby dziś żadnego przedłużenia. Nie wierzę w niewinność ofiary. Ona nie robi wrażenia, że znalazła się tam przypadkiem. W tym kręgu ludzi, którzy wszystko zrobią dla kariery i pieniędzy, wygląda na to, że sama świadomość matki, która była w to zamieszana, to była jakaś próba szantażowania Polańskiego. Wyciągnięcia z niego tego wszystkiego, co mógł dać. A czego nie dał, i to był jego praktyczny błąd. Mógł się wykupić i tego nie zrobił. Może był za bardzo pyszny, za bardzo polski”.

Reżyser podkreślał, że nie chce usprawiedliwiać Polańskiego, a epizod sprzed 32 lat traktuje jako błąd swojego kolegi.

TW Aktor

Kilka miesięcy przed tym wywiadem „Gazeta Polska” opublikowała informację na temat teczki odnalezionej w Instytucie Pamięci Narodowej, z której wynika, że Krzysztof Zanussi był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako TW Aktor. W tekście zostało umieszczone sprostowanie reżysera dotyczące treści odnalezionych dokumentów. W związku z publikacją na antenie Radia Maryja swój pogląd na ten temat wyraził Antoni Macierewicz.

„Muszę powiedzieć, że publikacja »Gazety Polskiej« bardzo mnie zbulwersowała. Zanussi dla mojego pokolenia, ludzi urodzonych pod koniec lat 40. ze swoimi filmami, takimi bardzo moralistycznymi, odwołującymi się do ‘struktury kryształu’, do spraw zupełnie fundamentalnych, do rozstrzygnięć moralnych, zasadniczych, był osobą istotną. Jego twórczość zwłaszcza wtedy – lat 60, 70 – była ważna. Gdy czytam jego wypowiedź przytoczoną w »Gazecie Polskiej«: »Podczas studiów w szkole filmowej cały nasz rok studiów był zapraszany na rozmowy z oficerami bezpieki i wszyscy byliśmy namawiani do współpracy. Obiecywaliśmy, że jeśli coś strasznego się zdarzy, to damy im znać. Każdy miał po dwa spotkania. Na tym się kończyło. Nie było też żadnych specjalnych nacisków. Kilkoro z nas podjęło współpracę. Jedna z osób przystąpiła do etatowej pracy w wojskowym wywiadzie«, to powiem uczciwie, że ten spokojny ton jest dla mnie szokujący.

Gdy z kolei ten materiał tutaj przywołany się czyta, to widać, że jednak problem tej współpracy był dużo głębszy. Jak można było na coś się godzić i to aprobować, równocześnie robiąc filmy, zwracające uwagę na to, iż w sprawach moralnych sytuacja jest zerojedynkowa, że prawda i kłamstwo nie mogą być z sobą mieszane”.

Prowadzący rozmowę telefoniczną zauważył: „Aktor to pseudonim, pod jakim Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała Krzysztofa Zanussiego jako tajnego współpracownika. Reżyser oczywiście zaprzecza temu, ale to jest też ciekawy element biografii reżysera, gdyż była to osoba, jedna z nielicznych z w Polsce, która z jednej strony mogła z dużą swobodą i swadą robić i realizować filmy poza granicami kraju w czasach ciężkiej komuny, a z drugiej strony była obsypywana przez Moskwę bardzo dobrymi i pierwszymi nagrodami na różnych festiwalach filmowych w byłym Związku Radzieckim”.

Były Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego w odpowiedzi stwierdził: „Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że nie tylko relacjonował on sytuację w poszczególnych pismach i środowiskach kulturalnych i literackich emigracji niepodległościowej w Londynie, ale także relacjonował sytuację poszczególnych osób, ułatwiając działanie przeciwko nim Służbie Bezpieczeństwa. No przecież to jest człowiek wybitnie inteligentny i trudno sobie wyobrażać, żeby nie miał rozeznania, nie miał świadomości, jakie to może mieć konsekwencje dla tych właśnie ludzi. To pozwalało ich osaczać i niestety obawiam się, że oddziaływało skutecznie później na nich. Tak właśnie działała Służba Bezpieczeństwa, że używała jednych ludzi przeciwko innym. Każdy fragment rozmowy mógł się wydawać niewinny, a złożone razem, były często wyrokiem na daną osobę. I albo pozbawiały paszportu czy pracy, albo ułatwiały innym agentom łamanie i werbowanie następnej osoby i to jest w tym całym systemie najdramatyczniejsze.

Możemy sobie wyobrazić, że Pan Krzysztof uzna, że on jest osobą, która została zmuszona i złamana, no ale następnie umożliwiała złamanie następnych kolejnych osób i w ten sposób stworzył się łańcuch ludzi złamanych i służących złej sprawie”.

Krzysztof Zanussi po publikacji „Gazety Polskiej” w 2009 r. jednoznacznie oświadczył: „Nie miałem żadnego pseudonimu [—]. Jeśli był nadany, to ja nic o tym nie wiem. W 1962 r. spotkałem się z oficerami dwa razy w Łodzi. Nie było perspektywy dalszych spotkań. Później, jeśli ubecy pojawiali się, to przychodzili jawnie do biura. Były to rozmowy otwarte, ale pozbawione podtekstu agenturalnego. Gdy pan Kiszczak wzywał mnie do siebie w stanie wojennym, to wcześniej zjawiał się ubek i umawiał mnie na spotkanie. To zupełnie inny tryb rozmowy”.

Tajni współtwórcy

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 1999 r. dziennikarz zadaje pytanie: „Do dziś duże kontrowersje budzi sprawa kompromisów między władzą a środowiskiem filmowym w komunizmie. Pana często kojarzono z taką kompromisową postawą. Jak się Pan do tego odnosi?” „Od bardzo dawna rozumiem, że nie ma życia, które byłoby zupełnie bezkompromisowe. Teologicznie biorąc, każdy moment życia w sferze materialnej jest kompromisem ducha, nie ma od tego ucieczki. Dla mnie większym złem jest zakłamanie aniżeli przyznanie się w pokorze do tego, że człowiek jest niedoskonały. W mojej książce [—] umieściłem wspomnienia z czasów naszych gier z władzą, po to, by te gry zdemistyfikować. Żebym nie wypadł w nich jako bohater, tylko jako człowiek, który czasem roztropnie przechytrzył władzę. Oni zresztą często chcieli dać się przechytrzyć”.

Połączenie informacji zawartych w materiałach IPN oraz analiza materiałów filmowych reżysera odkrywa zupełnie nową przestrzeń badań. Co istotne, każdy dokument ma swoje echo. I nawet jeżeli jakaś teczka została zniszczona lub ukryta, to jej cząstki są gdzie indziej.

Każdy dokument zaś otwiera nowe informacje. I tak po analizie już 90 000 stron dokumentów oraz kilkuset nazwisk reżyserów i aktorów możemy dokładniej rozszyfrować teczkę TW Aktora i dowieść, że tłumaczenia Krzysztofa Zanussiego nie są jednoznaczne.

Krzysztof Zanussi w oświadczeniu opublikowanym w „Gazecie Polskiej” oraz w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” bagatelizuje informacje, które znajdują się w materiałach IPN. Dla niego stwierdzenie oficera, który dokonuje werbunku: „pozyskanie zostanie przeprowadzone na zasadzie dobrowolności. Przemawiają za tym lojalność kandydata, dobre wyrobienie polityczne, jak również to iż rozmawiał z nami chętnie i w miarę swych możliwości stara się pomóc”, jest nic nieznaczące. Jest to część gry, w której docelowo stawia siebie jako zwycięzcę.

Co istotne, w czasie gdy zainteresowała się nim Służba Bezpieczeństwa, miał 23 lata i był studentem łódzkiej Filmówki. A przecież chłopcy w jego wieku w tym samym czasie za próbę oporu przeciwko systemowi komunistycznemu byli mordowani i katowani.

Wyraźnie pokazuje to przykład oddziałów „Ognia”, które były dobijane w limanowskiej katowni UB. A aparat przemocy władzy komunistycznej był gorszy niż faszystowski.

We wniosku na opracowanie kandydata TW Aktor, do czego nie dotarła „Gazeta Polska”, zostały rozszyfrowane pseudonimy zawarte pomiędzy akapitami tego wniosku: „TW Konrad posiada większe dotarcie na wydział aktorski niż na pozostałe wydziały (argumenty za pozyskaniem TW Aktora; PZ.) [—] do opracowania wykorzystani zostali TW Ricci, TW Wojtek, TW Konrad”.

TW Konrad: „Znany historyk i teoretyk literatury prof. Jan Trzynadlowski współpracował z bezpieką” – ujawniła Misja specjalna w telewizyjnej Jedynce. „Trzynadlowski od 1951 r. był związany z Uniwersytetem Wrocławskim; od 1966 jako profesor. W latach 1956–1960 był dyrektorem i redaktorem naczelnym wydawnictwa Ossolineum. W Instytucie Pamięci Narodowej znajdują się trzy tomy jego meldunków. Dzięki nim m.in. zwolniono z pracy w urzędach centralnych kilka osób i udaremniono ucieczkę na Zachód dwóch naukowców”.

TW Wojtek: „Andrzej Braun – polski pisarz, poeta, reportażysta. Od 1957 do 1963 roku pełnił funkcję kierownika literackiego Zespołu Filmowego Droga, zaś w latach 1963–1966 kierownika Redakcji Filmowej Telewizji Polskiej”. Wyprodukował nieukończony film Lenin w Polsce.

TW Ricci: Julian Żejmo, ros. Юлий Жеймо. Syn radzieckiej aktorki Janiny Żejmo i reżysera Iosifa Chejfica. Autor zdjęć do filmu Siła miłości, współpraca reżyserska Krzysztof Zanussi.

W teczce TW Aktora wśród dokumentów możemy przeczytać, jak kolega koledze podkrada listy i przekazuje bezpiece. Jest to wyciąg z informacji TW Andrzeja z 4 lutego 1963 r. Co ciekawe, pseudonim ten występuje również w materiałach związanych z Andrzejem Wajdą. Pod tym pseudonimem kryje się Ryszard Kuziemski, który studiował z Krzysztofem Zanussim na wydziale operatorskim.

Współpracował też z nim przy filmie Krzysztof Penderecki. To pokazuje, że osoby, które w teczce TW Aktora zostały ukryte pod pseudonimami, były dla Krzysztofa Zanussiego autorytetami, kolegami, współtwórcami. On został przez nich osaczony. Jednak ten młody student w swojej naiwności był przekonany, jak każdy inny zwerbowany przez totalitarny system komunistyczny, że to on prowadzi grę, że to on wykorzystuje struktury totalitarne władzy do własnych korzyści. Do samorealizowania się. Do tworzenia swojego świata i kształtowania go. Do poczucia bycia bogiem, podczas gdy w rzeczywistości był tylko składnikiem totalitarnej władzy. Narzędziem, które służyło do wykuwania i utrwalania władzy ludowej.

Bardzo wyraźnie to oddanie się władzy widać w filmach Struktura kryształu, Iluminacja czy Barwy ochronne. Każdy z tych filmów niesie za sobą przekaz jednoznaczny i spójny z ideologią komunistyczną.

Dla społeczeństwa polskiego te filmy pełniły taką samą funkcję, jak oficer prowadzący, który w filmach Zanussiego bardzo rzetelnie podchodzi do werbunku. Wykorzystuje wiedzę i umiejętności w celu złamania człowieka i jego zgody na współpracę.

Największą przeszkodą dla reżysera, co jasno jest ukazane w Barwach ochronnych, staje się sumienie. I ono musi być złamane, aby ideologia komunistyczna została przyjęta. To jest odwrócenie ewangelicznego obrazu kuszenia Chrystusa na pustyni, gdzie diabeł obiecuje wszelkie dobra na tej ziemi, a w zamian chce tylko, aby Chrystus oddał mu pokłon. W filmach Krzysztofa Zanussiego bohater zmuszony jest do zaparcia się swoich ideałów. Jest to zarazem główna zasada kina moralnego niepokoju, która stoi w całkowitej opozycji do świata ewangelicznych wartości.

Jednak dopiero dziś jesteśmy świadkami, jak ci „tajni współtwórcy” zostają zdradzeni przez ideologię, która ich zdaniem miała być wieczna. Na naszych oczach rozgrywa się dramat całego pokolenia, które było przekonane, że jest nieśmiertelne w swoich dziełach.

Tutaj jawi się jeszcze większy dramat, który jest konsekwencją sięgnięcia po tę niewinność i czystość, którą najpełniej obrazuje dziecko. Dramat, który wynika z przyjętych zasad i formowania swojego życia według systemu, który był wynaturzony.

Takie czyny zostawiają ślad i mają tragiczne konsekwencje, ale aby to zobaczyć w całym spektrum, trzeba poznać wszystkie te przykłady i dokumenty, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Wymienić wszystkie nazwiska, które składają się na książkę Światło latarni. Jednak czy ona powstanie – nie wiadomo, bo dziś, ciągle w tej „głębokiej nocy”, widać tylko pobłyski współczesnych latarni, które zostały ustawione przez tych, co chcieli, abyśmy płynęli w tym samym nurcie relatywizmu moralnego. Oni nadal jawią się nam jako struktura czystego kryształu czy diamentu…

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Rozbity kryształ” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Rozbity kryształ” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienia najemnika z wojny na Bałkanach: Tu kule są prawdziwe, a zgwałcona kobieta będzie nosić traumę do końca życia

Strzelałem do ludzi, nawet brałem za to pieniądze, ale ot tak rozwalać cywilów strzałem w głowę, to nie to samo. Chyba na chwilę zapomniałem, że byłem na wojnie domowej, a to rzeźnia, a nie wojna.

Johny B.

Wleźliśmy do wiochy, palce na spustach. Niektóre chałupy paliły się od ognia moździerzy, na ulicy leżało kilku zabitych cywilów, za chwilę trup jednego vojnika w muslimanskim mundurze, za chwilę jeszcze dwóch, i spokój. Z naszych dostało dwóch, ale lekko. Doszliśmy mniej więcej do połowy wioski, to już był srpski sektor, a tam klasyczna jatka. Właśnie się produkował jakiś srpski zastavnik. Nie kojarzyłem go, chociaż znaliśmy większość tych ludzi, bo jak to z sąsiadami – często razem robiliśmy jakieś drobne interesy albo po prostu chlaliśmy razem czy piekliśmy mięso na ruszcie albo odojaka na rożnie.

Chyba z piętnaście osób klęczało na ziemi z rękami za głową, mężczyźni i kobiety. Kilka ciał już leżało na ziemi z rozwalonymi głowami w kałużach krwi. Nie pamiętam dokładnie, ilu ich wszystkich było. A ten podchodzi po kolei do każdego z nich i klamka, głowa, pach!, klamka, głowa, pach! Zmienił sobie spokojnie magazynek w tt-ce. I dalej do roboty. Coś się we mnie aż skręciło. Chyba nie tylko we mnie. Ja też strzelałem do ludzi, nawet brałem za to pieniądze, ale ot tak rozwalać cywilów strzałem w głowę, to nie to samo. Chyba na chwilę zapomniałem, że byłem na wojnie domowej, a to rzeźnia, a nie wojna. Na dodatek nie była to moja wojna.

Igor chyba zauważył, że nasi coś tacy spięci się zrobili, i od razu głośno powiedział:

– Tylko nic nie róbcie! Rozumiecie?! Nic. Zupełnie nic! To rozkaz! Przejdziemy, ja pogadam chwilę z ich dowódcą. I pójdziemy swoją drogą do naszego sektora.

A tamten podszedł i przyłożył tt-kę do głowy dziewczyny. Ładna była, chociaż było widać, że musiała się z nimi nieźle szarpać. Doskonale wiedziałem, co musiało się dziać wcześniej. Faceci na wojnie nieczęsto pytają, czy można… Prawdę mówiąc, my też zwykle zbyt delikatni nie byliśmy. I jeszcze uśmiechnął się bydlak.

Nie strzelał, tylko czekał i się śmiał. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zwykle umiałem utrzymać nerwy na wodzy. Jednak wówczas po prostu szlag mnie trafił, zagotowało się we mnie i już czułem, że nie ma wyboru. Moi od razu zauważyli, co się dzieje. Ktoś nawet złapał mnie za rękaw kurtki, ale ja zdążyłem doskoczyć do tego Serba. Raczej mnie nawet nie zauważył. Potem kolba, gęba, leży gość i trzyma się za głowę. Podniosłem momentalnie zastavę do ramienia i wycelowałem w niego. Z takiej odległości luneta przeszkadzała, a nie pomagała, ale i tak bym trafił. On też już we mnie celował ze swojej tt-ki. Ze skroni ciekła mu krew. Musiało to z boku nieco zabawnie wyglądać snajper celuje z trzech-czterech metrów do gościa celującego do niego z pistoletu.

Momentalnie wszyscy celowali do siebie nawzajem z tego, co kto miał przy boku. Z naszej uroczej dwójki nikt pierwszy nie miał ochoty strzelić, chociaż widziałem po jego twarzy, jaki był wściekły, ale i zaskoczony. Ja za to byłem nieźle przestraszony, bo wiedziałem, że go zdążę sprzątnąć, ale dostanę jako następny i to pewnie w plecy albo w głowę. Może dlatego obaj byliśmy tacy nieskorzy do strzelania. Może też dlatego jeszcze nie wybuchła chaotyczna strzelanina.

Stoj! Nie strzelać! Nie strzelać, mówię! – usłyszałem z prawej strony, nieco z tyłu. – Nie strzelać! Nie strzelać!

Poznałem inny głos z lewej, należał do Igora. Ten z prawej z tyłu to był Marko, dowódca ich kompanii. Znałem go dobrze, bo miał mocny łeb i często kończyliśmy nasze wspólne wojenne „imprezy” we dwójkę. No i swego czasu sprzedał mi moją ulubioną rumuńską 65-kę, czyli rumuńskiego kałacha z dodatkową rączką przed magazynkiem. Strzelanie z niego to była czysta przyjemność. Teraz wisiał przewieszony bezczynnie przez moje plecy. Bo jak dureń szedłem przez wiochę ze snajperką, zamiast z kałachem w rękach. Marko podszedł powoli i stanął między serbskim zastavnikiem a mną tak, że celowałem mu prosto w pierś. O dziwo, miał kałacha przewieszonego przez ramię, nie celował do mnie. Zbaraniałem.

– Marko, zdejmę cię! – To był głos Igora. – Spokojnie, nic chłopakowi nie zrobię. To on do mnie celuje.

Przewiesił broń za plecy lufą do dołu. Nic z tego nie rozumiałem. Powoli zbliżył się, uśmiechając się do mnie.

– Nic nie rób, Poljak. – Powoli podniósł rękę, sięgnął do prawej strony mojej zastavy, przekręcił bezpiecznik i powiedział: – Żeby z tego strzelać, Poljak, trzeba to właśnie tak odbezpieczyć.

Jasna cholera, tak właśnie jest, jak człowieka poniesie. Broni nawet nie odbezpieczyłem. Ten leżący serbski „bohater” mógł strzelać do mnie jak do kaczki, a ja bym nie zdążył już nic zrobić.

Pstryk! Usłyszałem trzask mojego bezpiecznika. Ależ on był głośny w mojej głowie.

– Teraz możesz mnie już zastrzelić, więc może opuść już broń, młody. Na chwilę jakby wszystko się zatrzymało. – I ty też zginiesz… – dodał po sekundzie.

Z tego akurat zdawałem sobie doskonale sprawę. I nagle usłyszałem głośny rechot Igora. Za nim wszyscy zaczęli się śmiać. Opuściłem powoli broń. Za chwilę uczynili to wszyscy z obydwu stron, ale większość trzymała profilaktycznie palce na spustach. Wszyscy się śmiali oprócz tego zastavnika z tt-ką i mnie. Marko odwrócił głowę i powiedział:

– Igor, dziewczyna jest wasza. W końcu też pewnie chcecie sobie por…ać. Chociaż widać, że młodemu w oko wpadła, więc może go najpierw spytajcie, bo już wie, jak broń odbezpieczać. Żeby was nie zdjął – zaśmiał się, nieco złośliwie. – Przejdziecie spokojnie i pójdziecie w swoją stronę. A jak za parę dni wszyscy się uspokoimy, zapraszam na rakiję i barana.

Po chwili Igor, rozluźniony już trochę odpowiedział: – Zgoda, Marko. Poljak, bierz ją i idziemy. Ruszać się! Szybciej, szybciej!

To ja podszedłem do niej. Złapałem ją w miarę delikatnie za rękę i pociągnąłem lekko w górę: – Wstań, proszę. Wstań. Chodźmy stąd!

– Ja Vesna.

– Dobrze – zmusiłem się do uśmiechu. – Chodźmy już stąd. Szybciej!

– Vesna, Vesna, jestem Vesna. – Była w szoku.

– Chodź, k…a, tu nadal nie jest za dobrze… Jeszcze nas mogą ubić! – Wreszcie się ruszyła. Pomogłem jej wstać i poszliśmy w swoją stronę. Kilku z naszych na wszelki wypadek szło tyłem, ale z opuszczoną bronią.

Szliśmy powoli dalej przez wieś. Nie wiem, co stało się z resztą tamtych cywilów. Pewnie dostali kulę w łeb. Tutaj żadna ze stron nie okazywała litości, a okrucieństwo było jak bułka z masłem na śniadanie.

Szliśmy dalej całym oddziałem w całkowitej ciszy. Odeszliśmy już niezły kawałek. Nagle poczułem gwałtowne szarpnięcie z tyłu za kurtkę i kopnięcie pod kolano. Wylądowałem na plecach na ziemi. Ułamek sekundy i siedział na mnie Igor. Przywalił mi w twarz, że aż mi w oczach pociemniało. Potem chyba jeszcze raz i raz, jeszcze chyba z raz. Zasłaniałem się tylko jedną ręką, bo drugą przygniótł kolanem do ziemi. Wtedy straciłem jedyny (jak na razie) ząb w życiu. Na szczęście górną piątkę, która rosła poza obrębem reszty zębów.

– Ty zasrany kretynie! Co ja, k…a mówiłem?! – Chyba tak krzyczał, dokładnie nie pamiętam. Kołowało mi się w głowie. Szarpał mnie za kurtkę. I walił mnie ciągle po gębie, zasłaniałem się wolną ręką, ale był bardzo silny. Zrobił na chwilę przerwę.

– Przez to, że ci jakiejś bosanskiej dupy zrobiło się żal, mogło zginąć sporo naszych! Co ty, niebieski hełm zasrany jesteś? Czy przyjechałeś tu zarabiać na zabijaniu, idioto? A może z Czerwonego Krzyża jesteś? Co?

Przyłożył mi chyba jeszcze z raz lub dwa. – To był rozkaz, cymbale! Rozumiesz?! Chyba ja cię powinienem ubić za takie gówno! Rozumiesz to, idioto?! – Nawet, gdybym chciał, to i tak bym niewiele powiedział, bo miałem pełno krwi w ustach. Kiwnąłem głową, że rozumiem. Puścił mnie i zszedł ze mnie. – Obcinam ci stawkę za dwa tygodnie. Strzelasz za darmo.

Pozbierałem się z ziemi, wytarłem rękawem twarz, wyplułem ząb i poszliśmy dalej. Szkoda, mogłem go wziąć na pamiątkę.

Cały artykuł Johny’ego B. pt. „Vesna” znajduje się na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Johny’ego B. pt. „Vesna” na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie napiszę o epidemii ani o wyborach prezydenckich, bo samo myślenie o tych sprawach powoduje u mnie symptomy przesytu

Drogich Czytelników zachęcam, by spróbowali przyporządkować do omówionych niżej gatunków sprawy, o których, jak zaznaczyłem na początku, postanowiłem dzisiaj nie pisać, i stojące za nimi grupy.

Adam Gniewecki

Słyszałem radiową dyskusję, w której prowadzący odkrył, że mamy „nowy horyzont wyborczy”, co nasuwa mi następującą refleksję:

Horyzont, czyli widnokrąg – niezbliżalny cel podróży. Dążenie do celu, który jest jak horyzont, musi skończyć się porażką, a nie być nią może tylko, gdy celem towarzyszącym jest samo dążenie, ale bez świadomości, że cel jest nieosiągalny. Wtedy musi istnieć choć ślad nadziei na osiągnięcie celu.

Jeśli dążyć niestrudzenie do horyzontu, to obejdzie się kulę ziemską, by stanąć w punkcie wyjścia, stwierdzić, że powrót do tego miejsca to porażka i można najwyżej zacząć od nowa albo pójść w stronę innego horyzontu, by powtórzyć poprzednią turę z takim samym rezultatem. Zmiana kąta startowego to kurs na inny horyzont.

Widnokręgowiec – dąży, często jednocześnie, do wielu horyzontów. Nie stawia sobie celu, jak: szczyt góry, linia mety czy brzeg morza.

Widnokręgowców nie należy mylić z utopistami, a tych z kolei z aqua-widnokręgowcami, które gonią za horyzontem morskim, co kończy się źle, w sposób określony przez proste znaczenie miana ‘utopista’, i tym sposobem myli.

Widnokręgowiec patrzy zawsze na swój odległy horyzont, nie zauważa mijanych celów, czasem wartych korekty kursu, a gdy je nawet dostrzeże, pozbywa się ich lub je omija jako nie te, które obrał.

Cel – punkt, do którego można się zbliżać i go osiągnąć. Dążenie do celu kończy się sukcesem w przypadku jego osiągnięcia, albo porażką, gdy dążący nie zdoła do niego dotrzeć. Porzucony cel jest tyle stratą, ile ważą czas i wysiłek poświęcone na zbliżanie się do niego.

Celnik – dąży, czasem jednocześnie, do wielu obranych celów, które rozpoznaje jako nie-horyzonty, ponieważ w miarę marszu stają się coraz bliższe.

Jeśli cel celnika okazałby się horyzontem, ten albo zrezygnuje i poszuka innego celu, albo zajmie się którymś z napotkanych po drodze. Gdy w drodze do obranego celu celnik napotyka inny cel, ten może stać się przyczyną zwłoki, a nawet zmiany kursu, co oznacza obranie innego celu niż pierwotny.

Celników, przez podobieństwo miana do rzeczownika ‘cela’, nie należy mylić z więźniami, choć czasem osiągnięty cel lub dążenie do niego może tam prowadzić.

Kto widnokręgowce i celniki do idealistów i oportunistów przyrówna, ten, myląc i mieszając gatunki z ideologiami, błąd popełni.

Wykazano, że natura jest dwoista, a w jednym osobniku może współistnieć widnokręgowiec z celnikiem.

I tak widnokręgowiec, zbierający przydrożne cele oraz z nich korzystający, gdyż samo dążenie nie było mu celem, nie ponosi totalnej porażki, a jako celnik sprawiałby się dobrze. Zaś celnik, który mimo korzystania z przygodnych celów, ma jeszcze na oku horyzont, też nie przegrywa i o cechy widnokręgowca się wzbogaca.

Jak widać, reguła kompromisu nakazuje widnokręgowcom zniżać się do celnictwa, a celników skłania do spojrzenia horyzontalnego, przez co obie grupy sprawiedliwie wzbogaca, a widnokręgowce zgoła od porażki czasami ratuje.

Literatura wymienia także gatunek zwany ślepakami, które ani do konkretnego celu, ani do horyzontu nie dążą. Osobniki te, określane także jako zaślepieńce, zadowalają się ślepym dążeniem do przypadkowego celu. Motorem jest potrzeba działania, zaś cel i skutki nie mają znaczenia. Liczy się aktywność sama w sobie.

Za przewodników ślepaki obierają gatunkowo im pokrewne, ale wyżej rozwinięte i sprytniejsze widniki, choć te jednym, na dodatek kaprawym okiem postrzegają, i to niewyraźnie, zdeformowane obrazy celów.

Napędem widników jest korzyść i nagroda za przewodniczenie stadom ślepaków w drodze do celu obranego przez gatunki wyższe.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Gatunki” znajduje się na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Gatunki” na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Okres kształtowania II Rzeczpospolitej – czas powstań i plebiscytu na Śląsku – na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”

Francja przyjęła Naczelnika „okazale”. Gazety „poświęciły mu zaszczytne artykuły”, a „wiele zamieściło portret” J. Piłsudskiego. Zarządzono, aby we wszystkich szkołach odbyły się wykłady o Polsce.

Zdzisław Janeczek

Józef Piłsudski udał się do Paryża celem wynegocjowania sojuszu polsko-francuskiego, który nie bez znaczenia był dla sprawy śląskiej, także w wymiarze propagandy plebiscytowej. „Gwiazdka Cieszyńska” opisała to wydarzenie z dużą dozą nadziei i radości, wskazując równocześnie na trudności, jakie musiał pokonać polski mąż stanu. Naczelnik państwa przybył nad Sekwanę w czwartek 3 II 1921 r. Pierwotnie zakładano, iż miał jechać przez Berlin, jednak w ostatniej chwili Niemcy skierowali pociąg na Chodzież i Kolonię.

Według relacji korespondenta gazety śląskiej, paryski dworzec Gare du Nord był na tą okazję „przystrojony trofeami, chorągwiami, dywanami i chodnikami”. Piłsudskiego przyjęli premier Aristide Briand i gen. Maxime Weygand oraz licznie zebrana publiczność, wśród której było wiele znakomitości i paryska Polonia. Naczelnik udał się następnie do Hotelu de Crillon, położonego w odległości 300 metrów od ogrodów Tuileries i Pól Elizejskich, nieopodal Luwru. Towarzyszyły mu entuzjastyczne okrzyki: Niech żyje Polska! Niech żyje Francja! W południe odwiedził prezydenta Republiki Alexandre`a Milleranda w Pałacu Elizejskim i odbył z nim półtoragodzinną konferencję. Po południu gościła go kolonia polska. Następnie złożył wieńce u grobu Nieznanego Żołnierza, gorąco oklaskiwany przez publiczność. Ponadto zaproszono go, jako „żywą legendę” polskich walk niepodległościowych, na spektakl do Comédie Française.

Ważnym wydarzeniem był wydany przez J. Piłsudskiego dla prezydenta A. Millerande`a obiad, w którym wzięło udział 40 zaproszonych osób. Warto podkreślić, iż Rada Miasta Paryża 5 II aż dwukrotnie gościła autora „cudu nad Wisłą”. Był on także dostojnym gościem Sorbony. Naczelnik przypatrywał się z zainteresowaniem „ćwiczeniom tanków i aeroplanów” oraz odwiedził pobojowiska w okolicach miasta Verdun, które wyróżniło J. Piłsudskiego tytułem „Honorowego obywatela”.

Sympatykami niezwykłego gościa byli przede wszystkim zwolennicy polityki „twardej ręki wobec Niemiec”: prezydent Alexandre Millerand, wrogo nastawiony do Republiki Weimarskiej, były premier Louis Barthou, prezes Międzysojuszniczej Komisji Odszkodowań Wojennych i szef sztabu generalnego gen. Edmond Alphonse Leon Buat.

Francja przyjęła Naczelnika „okazale”. „Gwiazdka Cieszyńska” zwracała uwagę, iż gazety „poświęciły mu zaszczytne artykuły”, a „wiele zamieściło portret” J. Piłsudskiego. Do wyjątków należały nieprzychylne artykuły w prasie lewicowej. Ponadto zarządzono, aby we wszystkich szkołach odbyły się wykłady o Polsce. (…)

Wizyta ta jednak, wbrew pierwszemu, emocjonalnemu i entuzjastycznemu przekazowi „Gwiazdki Cieszyńskiej”, budziła niepokój zarówno wrogów Polski, jak i przeciwników politycznych J. Piłsudskiego, którzy podjęli się próby dyskredytacji jego osoby i zniweczenia dyplomatycznego sukcesu. Trudno się dziwić, że na pokrzyżowaniu polskich planów w pierwszym rzędzie mogło zależeć Niemcom, walczącym o utrzymanie Górnego Śląska w swoich granicach, Rosji sowieckiej, tracącej ziemie nabyte podczas II rozbioru Rzeczypospolitej, oraz Czechosłowacji, która w styczniu 1919 r. siłą zagarnęła Śląsk Cieszyński. Także w kręgach francuskich wojskowych nie brakowało przeciwników sojuszu z Polską, który w ich mniemaniu mógł wciągnąć Francję w wojnę z Niemcami i Rosją oraz wzbudzić zastrzeżenia Pragi. (…)

Nieprzypadkowo Jaroslav Hašek, który wrócił do ojczyzny po pięcioletnim pobycie w Rosji, jako współpracownik lewicowych gazet: „Tribuna” i „Rudé právo”, sfabrykował na bieżące potrzeby czeskiej polityki E. Beneša zjadliwy pamflet, filipikę pt. Z cestovního deníku maršála Pilsudského (Z dziennika podróżnego marszałka Piłsudskiego), napisaną w formie dziennika, rzekomo zagubionego w trakcie powrotnej podróży z Paryża do Polski. Tekst ten był zabarwiony nie tylko niechęcią do J. Piłsudskiego, ale nasycony lekceważącym, prześmiewczym, plebejskim stosunkiem do Polaków (spadkobierców szlacheckiej kultury), który – jak pisała „Gwiazdka Cieszyńska” – wyrażał się w określeniu statystycznego mieszkańca kraju nad Wisłą terminem „Pan Tadeusz”.

W ten sposób J. Hašek wpłynął na kształt stereotypu „Lechity” nad Wełtawą: poprzez prezentację Naczelnika w krzywym zwierciadle przesądów i niewiedzy oraz obaw, po Bitwie Warszawskiej, o czeski stan posiadania na Śląsku Cieszyńskim.

„Gwiazdka Cieszyńska” tak skomentowała wszystkie prasowe napaści na Rzeczpospolitą: „Mimo to, że nasi socjaliści krociowe pieniądze rządowe wydali na propagandę zagraniczną, pojętą w duchu byłego ministra [Ignacego – Z.J.] Daszyńskiego, dzienniki radykalne socjalistyczne i bolszewickie nazywają Polskę »bankrutem«, piszą, że »Piłsudski przyjechał do Paryża żebrać« i gwałtownie występują przeciw sojuszowi Francji z Polską, jako państwem imperialistycznym, reakcyjnym i będącym przeszkodą pokoju europejskiego. Samego Naczelnika Państwa nazywają pachołkiem reakcji, pogromcą Żydów, mordercą czerwonych i tym podobnymi wyzwiskami”. (…)

„Gwiazdka Cieszyńska” do czasu Bitwy Warszawskiej oszczędna w słowach wyrażających uznanie dla osoby Naczelnika Państwa, po jego paryskiej wizycie pisała: „Polepszyło się stanowisko Polski przez podróż Naczelnika Piłsudskiego do Paryża. Przez tę podróż rozwiał Piłsudski ostatnie niedowierzania i udowodnił, że Polska nie uznaje polityki enkaenowskiej, polityki Jędrzeja Moraczewskiego, którego jednym z pierwszych zarządzeń było sprowadzenie posła niemieckiego do Warszawy. Zyskaliśmy sprzymierzeńca, który tak bardzo jest pożądany ze względu na Wschód i Górny Śląsk”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«” cz. V znajduje się na s. 6, 7 i 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«” cz. V na s. 6-7 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przyszłość Ukrainy: „niemiecki garnuszek” czy przyjaźń z Polską? Zakończenie cyklu o historii nacjonalizmu ukraińskiego

Wielu mieszkańców współczesnej Ukrainy w rzeczywistości nie wie, kim jest — badania przeprowadzone w 1994 r. w Doniecku wykazały, że największą grupę w tym mieście stanowią „ludzie radzieccy”.

Stanisław Orzeł

W 1926 r. Dmytro Doncow opublikował broszurę Nacjonalizm, w której stwierdził, że między narodami toczy się darwinowska walka o byt. Przetrwać mogą tylko najsilniejsi, dlatego trzeba sięgać po radykalne środki, odrzucając moralność i etykę.

Naród miał stać się najwyższą wartością nie tylko w sferze polityki, ale miała mu zostać podporządkowana wola życia człowieka. Według niego tożsama z pojęciem narodu wola życia miała zostać osiągnięta poprzez przemoc, gdyż „bez przemocy i bez żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono.

Przeciwko „zajmańcom” (zaborcom), czyli Polakom i Rosjanom, miała być toczona bezwzględna walka, podczas której należało zapomnieć o wszelkich zasadach humanitarnych.

By osiągnąć cel, należało stworzyć własne siły zbrojne i pozyskać sojuszników. Kierując się zasadą, że „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, za takiego sojusznika oficjalnie uznano Niemcy. Ideologię OUN skodyfikował latem 1929 r. Stepan Łenkawśki w „Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty”:

„Ja – duch odwiecznego żywiołu, który uratował Ciebie przed tatarskim potopem i postawił na granicy dwóch światów, aby tworzyć nowe życie:

  1. Zdobędziesz państwo ukraińskie albo zginiesz w walce o nie.
  2. Nie pozwolisz nikomu plamić chwały ani czci Twojego Narodu.
  3. Pamiętaj o wielkich dniach naszych Walk Wyzwoleńczych.
  4. Bądź dumny z tego, że jesteś spadkobiercą walk o chwałę Włodzimierzowego Tryzuba.
  5. Pomścisz śmierć Wielkich Rycerzy.
  6. O sprawie nie rozmawiaj tylko z tym, kim można, ale z tym, z kim trzeba.
  7. Nie zawahasz się wykonać największego przestępstwa, jeśli będzie tego wymagać dobro sprawy.
  8. Nienawiścią i podstępem będziesz przyjmował wrogów swej Twojej Nacji.
  9. Ani prośby, ani groźby, ani tortury, ani śmierć nie przymuszą Ciebie do wyjawienia tajemnicy.
  10. Będziesz dążyć do poszerzenia siły, chwały, bogactwa i przestrzeni Państwa Ukraińskiego nawet w drodze zniewolenia obcych”.

(…) Źródłami, które potwierdziły polskie dochodzenia i ostatecznie kompromitują działalność nacjonalistów ukraińskich w czasach II RP, są: wspomniany memoriał Dumina sporządzony dla Abwehry i przejęte w 1934 r. tzw. archiwum Senyka.

(…) Analiza Memoriału Dumina i archiwum Senyka wykazuje, że od 1921 r. organizacje ukraińskich nacjonalistów UWO i OUN – jak pisze Lucyna Kulińska w Działalności terrorystycznej… – „pełniły w Polsce rolę V kolumny. UWO, a potem i OUN, dostarczały polskie dokumenty wojskowe i państwowe nie tylko Niemcom, ale także Sowietom i Litwinom (…). Memoriał [Dumina – S.O.] to materiał z jednej strony kompromitujący, a z drugiej obnażający całą amoralność przywódców ruchu, którzy bez wahania szafowali przyszłością i życiem młodzieży ukraińskiej, która im zawierzyła bez reszty”. Dumin już w pierwszych słowach nie pozostawia złudzeń co do tego, jaki jest cel walki i wszelkich innych przedsięwzięć UWO: „Zadaniem UWO była nieustanna i bezwzględna walka przeciwko Polsce. Celem UWO było zniszczenie polskiego panowania we wszystkich ukraińskich dzielnicach, podkopanie polskiego autorytetu państwowego, materialne i moralne niszczenie polskich organów władzy państwowej, a wreszcie zdobycie i ustanowienie własnego niezależnego państwa ukraińskiego” (L. Kulińska, Działalność terrorystyczna…, jw., s. 123).

Jednak głównym źródłem finansowania UWO pozostawał wywiad niemiecki. Do dalszego zbliżenia z Abwehrą doszło w roku 1933, kiedy wdrożono na szeroką skalę program szkoleń ukraińskich agentów. (…)

Ostatecznym czynnikiem, który zadecydował, że Niemcy we wrześniu 1939 r. nie wykorzystali komórek terrorystycznych OUN w Polsce, było podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow. Mimo to w kampanii wrześniowej odnotowano liczne przypadki ataków Ukraińców na posterunki polskiej policji oraz grupy polskich żołnierzy (D. Gibas-Krzak, D. Gibas-Krzak, Działalność terrorystyczna i dywersyjno-sabotażowa nacjonalistów ukraińskich w latach 1921–1939, „Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego” 3/10, s. 185–186). To, co wydarzyło się później, było już tylko ostatecznym rezultatem hodowania i tresury nacjonalizmu ukraińskiego przez nacjonalistów niemieckich, których pobił największy nacjonalista wielkoruski, Josip Wissarionowicz Dżugaszwili, a obecnie wykorzystuje nowy nacjonalista rosyjski – Władimir Władimirowicz…

Czy mieszkający i pracujący dziś w Polsce Ukraińcy, ci ze Związku Ukraińców w Polsce i ci, którzy przyjeżdżają „na zarobek” (a było ich chwilami 3 miliony), są inni niż przed okupacją niemiecką i zd/radziecką? Autor jednej z najobiektywniej napisanych historii Ukrainy, Jarosław Hrycak, widzi swój naród bardzo podzielony pod wieloma względami: językowym, wyznaniowym, kulturowym itd. Przyznaje, że ‘Ukrainiec’ jest dzisiaj pojęciem politycznym, a nie etnicznym, i że wielu mieszkańców współczesnej Ukrainy w rzeczywistości nie wie, kim jest — badania socjologiczne przeprowadzone w 1994 r. w Doniecku wykazały, że największą grupę w tym mieście stanowią „ludzie radzieccy”.

„Wszystko to (…) przemawia za tezą, że proces formowania się narodu ukraińskiego nie został ostatecznie zakończony, że przekształcanie się tego »substratu narodowego« w rozwinięte społeczeństwo obywatelskie, złączone nie tylko wspólną przeszłością, ale też atrakcyjnym projektem wspólnego życia w przyszłości — wciąż jeszcze trwa”.

(B. Stoczewska, Od „substratu etnicznego” do narodu (na marginesie książki Jarosława Hrycaka, Historia Ukrainy 1772–1999. Narodziny nowoczesnego narodu, Lublin 2000), „Przegląd Historyczny” 92/1, s. 107).

Natomiast w Polsce, która nie jest już „pańska”, sprawę ukraińską w dwudziestoleciu międzywojennym powinniśmy – jak mówi L. Kulińska – potraktować „nie jako wyjątek, ale jeden z takich dramatów, których przebieg wskazuje na nieuchronność krwawej rozprawy ze strony wywodzących się z mniejszości etnicznych przeciwników państwa (szczególnie gdy znajdzie się ono w trudnej sytuacji międzynarodowej lub ekonomicznej), jeśli mniejszość jest wystarczająco liczna, a na dodatek znajdą się w niej ugrupowania kierujące się skrajnie szowinistyczną ideologią odrzucającą metody określane przez kulturę Zachodu jako cywilizowane…”

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Przyszłość Ukrainy. „Niemiecki garnuszek” czy przyjaźń z Polską?” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Przyszłość Ukrainy. „Niemiecki garnuszek” czy przyjaźń z Polską?” na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nawet Orwellowi nie śnił się system tak całkowitego panowania nad człowiekiem, do jakiego dążą od dłuższego czasu Chiny

I tu dochodzimy do systemu 5G. Ten system jest potrzebny do inwigilacji obywatela i przejęcia kontroli nad jego życiem, a do jego osiągnięcia musi być możliwy szybki przesył wielu informacji.

Jadwiga Chmielowska

To, w czyich rękach pozostawimy możliwość wpływu na nasze zachowanie i czy będziemy zawsze kontrolować, kto i dlaczego posługuje się naszymi prywatnymi danymi, będzie wyznacznikiem naszej wolności. Podejrzewam nawet, że te różne GIODO i RODO miały uśpić naszą czujność, że jesteśmy bezpieczni, a faktycznie nieuczciwi pracownicy banków sprzedawali firmom marketingowym nasze dane. Praktycznie systemy te tylko utrudniały życie i kontakty międzyludzkie. (…)

Słuszne są obawy ludzi na całym świecie przed wprowadzeniem systemu 5G, zwłaszcza chińskiego. Niestety szwedzki Ericsson, tak promowany w Europie, korzysta ze sprzętu chińskiego.

Jak to się stało, że nawet w Polsce już uruchamia się te technologie, nie sprawdzając dokładnie producenta? Chiny potrafią korumpować decydentów!

Ludzie w wielu krajach instynktownie boją się tej nowej technologii. Być może rozpuszczana jest przez Chiny plotka o olbrzymim zagrożeniu dla zdrowia, by potem wyśmiać obawy i zwalić na „ciemnogród”. Tego nie wiem. Wiem natomiast to, że absolutnie niedopuszczalna jest jakakolwiek technologia chińska. Mam nadzieję, że wolny demokratyczny świat będzie wprowadzał technologię amerykańską.

Już teraz widać chiński lobbing. Różni pseudogeostratedzy, np. Jacek Bartosiak i Bartłomiej Radziejewski, usiłują wmówić Polakom, że to tylko konkurencyjna walka mocarstw o dominację w świecie. Nie, Panowie, to walka światów – wojna cywilizacji. Mamy do wyboru bycie wolnymi ludźmi albo niewolnikami. Nie podejrzewam szanownych panów doktorów o brak wiedzy. Obawiam się, że robią to z pełną premedytacją. Tu nie chodzi o konkurencję hegemona. Tu chodzi o przyszłość ludzkości.

Walka USA i Komunistycznych Chin nie jest walką dwóch demokratycznych państw. Gdyby o światowe przywództwo walczyły USA z Australią, Kanadą, czy Szwajcarią, to ja osobiście kibicuję Szwajcarii. Jej ustrój demokratyczny mi się podoba.

Nie znam chińskiego i nie docierają do mnie informacje bezpośrednio z tego strasznego „Imperium Zła”. Ale walka o swoją wolność milionów mieszkańców Hongkongu, którzy najlepiej znają Chiny kontynentalne, mnie przekonuje. Wolą nawet być martwi niż czerwoni!

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Walka światów. To się Orwellowi nawet nie śniło” znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Walka światów. To się Orwellowi nawet nie śniło” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Opozycja boi się, że prezydent Duda zwycięży już w I turze. Liczy na to, że w II jej kandydat może wygrać 1% głosów

Może to przesada, ale nieraz już doświadczaliśmy, co znaczy przewaga 1 głosu: np. prezydentura Jaruzelskiego, upadek rządu Suchockiej, wybór marszałka Grodzkiego itp. – „Aby było tak, jak było”.

Antoni Ścieszka

Trzeba było opozycji z początku do wyborów wystawić wszystkich lewaków, dewiantów, niby-zielonych, liberalnych konserwatystów, przeciwników o. Rydzyka, feministki, aborcjonistki (jest ich wiele i są zapiekłe), młodzież skłonną do anarchizowania, euroentuzjastów, podejrzanych patriotów, ateistów i antyteistów, umoczonych na wszelkie sposoby teraz i w przeszłości. W ogóle wszystkich: utyskiwaczy na państwową służbę zdrowia (nieuczciwych lekarzy), wszystkich tych, którym przeszkadza brak możliwości prywatyzacji (kręcenia lodów), obrażonych na oświatę (zakaz propagowania ideologii LGBT w szkołach), na policję. Oj, jakby się opozycja ucieszyła; jakie larum by podniosła na całą Europę, że w Polsce biją demonstrantów tak, jak we Francji, pałują brutalnie nawet leżących uczestników protestów.

Najmniejsze poparcie będzie miał Andrzej Duda wśród przestępców. Poznałem pewnego strażnika więziennego, członka komisji wyborczej, który oświadczył mi, że w jego zakładzie karnym 87% osadzonych głosowało na PO.

Prezydent Duda w pierwszej turze wyborów będzie miał 9 kontrkandydatów. Sięgnięto nawet po Mirosława Piotrowskiego, często występującego w TV Trwam, który w pierwszej kadencji Parlamentu Europejskiego był w grupie wielkiego polskiego patrioty Filipa Adwenta, rozpoczynającej walkę o nieużywanie określenia „polskie obozy koncentracyjne” i inicjującej „modę” na stawianie narodowych chorągiewek przy swych miejscach w PE. (Nawiasem mówiąc Filip Adwent po roku działalności w PE jako waleczny przeciwnik „eurokołchozu” został zmiażdżony na swoim pasie drogi przez TIR-a).

Drugie tyle chętnych do startowania odpadło, bo nie mogli uzyskać stu tysięcy podpisów wyborców z opozycyjnego elektoratu. Pomijam słabe partyjki, które zdążyły się podłączyć do różnych koalicji i konfederacji, niby patriotycznych.

Trudno tutaj odnosić się do wszystkich wodzów opozycji, toteż poprzestanę na Grzegorzu Braunie, którego dokładnie przejrzałem na spotkaniu w Nowym Tomyślu 2 lata temu. W spotkaniu uczestniczyło około 100 osób z okolicy, a nawet z Poznania, zwabionych filmem o Lutrze. Mimo wielowiekowej niemieckiej inwazji na nasze dziedzictwo duchowe, Grzegorz Braun należy do takich, którzy umyślnie sieją więcej kąkolu niż pszenicy. Ochrania nielegalnych demonstrantów, ich obwoźną grupkę krzykaczy; obraża legalnego prezydenta, a jednocześnie swoje pełne nienawiści wystąpienia w Sejmie zaczyna od słów „Szczęść Boże”.

Co może stać się w drugiej turze wyborów? Cała opozycja, łącznie ze zwolennikami Rosji, pod zawołaniem „Hajże na Soplicę!” będzie głosować na wyłonionego w pierwszej turze, swego najlepszego kandydata i znów będzie możliwe osiągniecie 1% przewagi.

Majowe sondaże wykazują poparcie dla aktualnego Prezydenta 51% obywateli i nie wiadomo, jaki jeszcze diabelski chwyt opozycja zastosuje w ostatnim rzucie na taśmę.

Jak zachować się wobec takiej niepewności? Trzeba sięgnąć do świadomości i sumień o poparcie kilkunastu procent elektoratu jeszcze niezdecydowanego, bo „co mi to da?” (mimo dobrych dla Polaków rządów Prezydenta). Również do tych, którzy zniesmaczeni walkami politycznymi z reguły nie chodzą na wybory, bo „oni i tak się sami wybiorą”. Twardy elektorat PiS-u i totalnej opozycji zaś już dokonał wyboru i tutaj mało co się zmieni.

Felieton Antoniego Ścieszki pt. „Hajże na Soplicę!” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Felieton Antoniego Ścieszki pt. „Hajże na Soplicę!” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co jest prawdą? „Nie prowdy sukoj, ale kolegów”, czy „Platon przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda”?

Przestałby istnieć dom, gdyby ktoś w nim wyważył drzwi i okna i pozwolił, żeby wszyscy tam wchodzili. Słowem: do Kościoła może wejść każdy, kto ma dobre intencje, ale przed wrogami trzeba się bronić.

Herbert Kopiec

„Kiedy kapłan jest święty, powierzeni jego opiece wierni są prawdziwie pobożni; kiedy kapłan jest tylko pobożny, wierni stają się letni; kiedy kapłan staje się letni, wierni stają się zepsuci”– mawiał św. Jan Maria Vianney (1786–1859), francuski ksiądz, święty katolicki, patron proboszczów i kapłanów.

Przywołuję to spostrzeżenie w związku z bulwersującą informacją o związkach księdza profesora Józefa Tischnera (1931–2000) ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Przed rokiem na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się tekst poświęcony tej zasmucającej i przykrej sprawie (Kac na Podhalu po IPN, „Magazyn Świąteczny”, 29–30 VI 2019). Sławomir Cenckiewicz – członek Kolegium IPN, na początku czerwca 2019 r. na Twitterze zamieścił krótki wpis: „Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO (kontakt operacyjny) i konsultanta Departamentu IV MSW. Szkoda”. Dołączył do tego skan z poświęconym podhalańskiemu kapłanowi fragmentem wydanej właśnie przez IPN książki Kryptonim Klan. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ Solidarność w Gdańsku: „27 lipca 1983 roku zarejestrowany pod nr 81208 przez Departament IV MSW w kategorii kandydat, następnie KO. Od 13 października 1988 r. konsultant. Został wyrejestrowany w 1990 roku”.

„Gazeta Wyborcza” tak skomentowała informację Sławomira Cenckiewicza: „Podhale prawie stanęło w ogniu”. Określiła ją jako chwyt niegodziwy i szkalowanie księdza profesora przez prawicowego historyka. „Oburzenie górali jest tym większe – argumentował dziennikarz – gdyż wielu z nich poparło obecne rządy w Polsce. Górale wiele wybaczą rządzącej prawicy, ale nie atak na Tischnera”.

Pikanterii sprawie nadaje fakt, iż w obronę księdza profesora zaangażował się nawet ubek, który rozpracowywał środowisko podhalańskich księży.

„Poznałem księdza Tischnera. Z punktu widzenia operacyjnego był bezużyteczny. Ale choć niczego się od niego nie dowiedzieliśmy na temat opozycji, to rozmowy zawsze były mocnym przeżyciem. Od niego biła jakaś taka siła i mądrość”. Charyzmie księdza profesora najwyraźniej uległ także autor artykułu, a świadczyć o tym może efektowna puenta tekstu, w której wykorzystał najbardziej znaną postmodernistycznie pojętą „mądrość” księdza Tischnera: „Są trzy prawdy: święta prawda, tys prawda i gówno prawda”. Czytelnik „Gazety Wyborczej” dowie się, że wpis odnoszący się do agenturalnej przeszłości postępowego księdza Tischnera to ta trzecia prawda. (…)

Na łamach kobiecego pisma „Viva” ksiądz profesor sam zapewniał: „Gdybym nie został księdzem, byłbym marksistą” (Szatan w Europie – krótka historia zła, „Opcja na prawo” 12/2005). Poznańska redakcja, z którą był zaprzyjaźniony, tak relacjonuje jego wizytę: „Sypał dowcipami, o poważnych sprawach mówił z ironią. – Jak to jest z wiarą wśród duchownych? – spytaliśmy w pewnym momencie. Ksiądz Tischner się zadumał, szeroko uśmiechnął i rzucił: „Nie badałem tego dogłębnie, ale z tego, co wiem, wśród księży też zdarzają się osoby wierzące”. Na pytanie, co sądzi o celibacie, odpowiedział natomiast: „Gdy jestem piekielnie zmęczony i zasypiam kamiennym snem, na drzwiach wieszam kartkę: Budzić tylko w wypadku wojny albo zniesienia celibatu”.

Zobaczmy też, co ksiądz Tischner mówi o sobie: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka. Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. (…)

W „Historii filozofii po góralsku” pisał np.: „Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstojom. Nie prowdy sukoj, ale kolegów”.

‘Słabe myślenie’, ‘słabe chrześcijaństwo’ – to myślenie bez konieczności, bez słuszności, bez prawdy, która by się miała narzucać. W oparciu o słabe myślenie powstaje słaba ontologia, mająca zająć miejsce dotychczasowej metafizyki. Słabe myślenie godzi się na zachwianie fundamentów klasycznej filozofii (jasności i wyrazistości), a właściwie na całkowity brak tychże. Myślenie to jest otwarte, dopuszcza wielość rozwiązań, stroni od konieczności i jedynej słuszności.

Wygląda na to, że kapłan J. Tischner jako filozof przestaje więc poszukiwać adekwatności z rzeczywistością; zamiast tego skupia się na interpretowaniu, a jak pisał Nietzsche: „Nie ma tekstów, są tylko interpretacje”– ponieważ tradycyjne metafizyczne pojęcia podmiotu i przedmiotu tracą ważność. „Myśliciele słabi”, celebrując swą niechęć i niezdolność do poszukiwania podstaw dla swych najkonieczniejszych moralnych i politycznych wyborów w życiu, otwarcie pysznią się „słabością” swojego myślenia. Mimo tej pychy odnajdujemy ich po stronie tych, którzy mocno schlebiają wszystkiemu, co służy tryumfowi pewności, iż człowiek żyje tu i teraz. Nieprzypadkowo przykazaniem numer jeden „społeczeństwa otwartego”, nowej utopii, która zastąpiła komunizm jako wizja powszechnej harmonii i szczęśliwości, jest dogmat, że nie ma dogmatów ani prawd bezwzględnych.

Umberto Eco twierdzi, że „jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności do prawdy”.

Namiętność do prawdy może być (i jest) dzisiaj uznana za stygmat fundamentalizmu. Przypominają o tym zwłaszcza niewierzący i obłudnie zatroskani o Kościół katolicki.

Wykładnią polityki owego zatroskania są słowa Jana Turnaua, „Jonasza” z „Gazety Wyborczej”: „Atakujemy Kościół, aby go bronić!”. Jonasz – odpowiednik naszego zakrystiana – podgryzał wieloryba od środka. Natomiast na gruncie „słabego myślenia” zagrożenie fundamentalizmem znika. Można bowiem być zarazem katolikiem, ewangelikiem, maoistą, socjalistą, postmodernistą i chrześcijaninem. Sekularyzacja i upadek wpływów Kościoła stają się czymś pozytywnym. Bunt i sprzeciw wobec pogardy dla chrześcijaństwa traktowany jest jako „mowa nienawiści”, a lekceważenie tych nihilistycznych dogmatów jako znak choroby umysłowej. Tak oto powstaje świat chaosu i pomieszanych znaczeń.

„Słabe myślenie” w zachowaniach kapłana Tischnera oznacza rozstanie się ze wszystkim, co wyraźne, co zmusza do samookreślenia, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za określone poglądy. Żaden wszak pogląd nie jest przecież prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne, lecz hedonizm i prywatny interes. Każda pewność to rzekomo przesąd, który pachnie przymusem i grozi bijatyką, przed którą ostrzega kapłan Tischner.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego