Norma personalistyczna Karola Wojtyły. Utylitarystyczne uznanie przyjemności za podstawowe dobro jest zasadniczym błędem

Oto cel ludzkiego życia, czyli szczęście, człowiek może osiągać w kształtowaniu siebie i otoczenia przez swoje czyny. Popularnie wyraża się to frazą: „przez dobre uczynki do zbawienia”.

Teresa Grabińska

Nikt nie zaprzeczy, że czyn ludzki powinien być pożyteczny, albo inaczej – użyteczny (łac. utilitis). Rzecz jednak w tym, co owa użyteczność oznacza: użyteczny ze względu na co, dla kogo? Skoro użyteczny, to urzeczywistniający jakieś dobro. A skoro idzie o dobro, to ostatecznie problem znajduje rozwiązanie w teorii bytu (w tym – człowieczego) i w pochodnej jej etyce (gdy ma się na uwadze system filozofii).

Najbardziej współcześnie rozpowszechnionym w świecie euroatlantyckim rozumieniem użyteczności czynu jest to, które pochodzi z trzechsetletniej tradycji rozwijania filozofii utylitarnej – na początku także we Francji, ale równolegle i konsekwentnie po dziś dzień – w kręgu brytyjskim. Na temat zalet i wad utylitaryzmu teoretycznego i praktycznego napisano setki, a pewnie i tysiące tomów. (…)

Jeśli zacząć od spełniania się człowieka w życiu doczesnym, to wypada przywołać różne koncepcje po grecku rozumianego szczęścia. Ten starożytny spór po mistrzowsku odsłonił Władysław Tatarkiewicz w traktacie O szczęściu.

Przeważyło w Grecji i potem było szeroko rozpowszechnione Arystotelesowskie pojmowanie szczęścia, które współcześnie zdaje się być zapominane. Arystoteles utożsamił szczęście z eudajmonią, czyli z posiadaniem najcenniejszych dóbr i odróżnił ją od błogości.

Uważał bowiem – jak podsumował Tatarkiewicz – „że gdy na człowieka sprzysięgną się złe losy i odbiorą mu dobra zewnętrzne, jeśli np. będzie chory i samotny, to choć będzie mieć dobra najwyższe, nie będzie doznawał błogości, będzie (…) ‘eudaimon’, ale nie ‘makarios’”.

[related id=124184]W tym rozróżnieniu eudajmonii i błogości można dostrzec dwa momenty. Po pierwsze – tzw. pełnia szczęścia wymaga przeżywania obu stanów, wszak Arystotelesowski człowiek jest jednią psychofizyczną. Po drugie – najwyższe dobra mają charakter obiektywny, a ich osiąganie jest procesem i wynikiem doskonalenia w dzielnościach (sprawnościach) etycznych; stan błogości jest zaś przeżyciem subiektywnym i zależnym (nie dla każdego w jednakowy sposób) od zewnętrznych warunków życia i kondycji własnej cielesności. Np. męstwo, jak było to przybliżane we wrześniowym „Kurierze WNET”, jest koniecznym warunkiem w osiąganiu eudajmonii, nie zaś błogości; w czynach mężnych odsuwa się przeżywanie stanów błogości. (…)

Nie odnosząc się tu do długiej historii znaczenia pojęcia ‘przyjemność’ i jego relacji do ‘szczęścia’, trzeba przede wszystkim przypomnieć osiemnastowiecznego angielskiego filozofa Jeremy’ego Benthama, który we Wprowadzeniu do zasad moralności i prawodawstwa nadał szczęściu jako przyjemności bardziej zobiektywizowaną i ocenianą rozumem postać. Zgodnie z nowym zwyczajem XVII/XVIII w. matematyzowania wiedzy, wprowadził tzw. rachunek przyjemności (szczęścia) – calculus of pleasure (felicific calculus).

Wartość przyjemności (subiektywnie odczuwanego szczęścia) mierzy się – według Benthama – siedmioma ilościowymi i jakościowymi wskaźnikami charakteryzującymi stan odczuwania przyjemności: intensywnością jej przeżywania, czasem trwania, pewnością jej osiągnięcia, bliskością (dostępnością), płodnością w generowaniu dalszych przyjemności, czystością (brakiem współwystępowania cierpienia), zasięgiem.

Zasięg jako kryterium w rachunku szczęścia oznacza odczuwanie przyjemności równocześnie przez inne osoby. Im większa jest ich liczba, tym wyższa jest wartość przyjemności i powszechniejszy stan szczęśliwości. To głównie ten czynnik jest punktem wyjścia do sformułowania tzw. zasady użyteczności (łac. principium utilitatis) działania w skali społecznej. Jest ona równocześnie kryterium moralnej kwalifikacji czynu.

Tym większym dobrem czyn skutkuje, im „jego tendencja do pomnożenia szczęścia społeczeństwa jest większa od ewentualnej tendencji do zmniejszenia go”. Przy czym dobro (przekładające się na szczęście) jest tu rozumiane jak użyteczność wszelkiego ludzkiego wytworu (materialnego lub niematerialnego), czyli „właściwość jakiegoś przedmiotu, dzięki której sprzyja on wytwarzaniu korzyści, zysku, przyjemności, dobra lub szczęścia (wszystko to w obecnym przypadku sprowadza się̨̨ do tego samego) lub (co znowu sprowadza się̨̨ do tego samego) zapobiega powstawaniu szkody, przykrości, zła lub nieszczęścia zainteresowanej strony”. (…)

Karol Wojtyła, jeszcze przed opracowaniem swojej teorii sprawczości ludzkiego czynu w dziele Osoba i czyn, podjął w studium etycznym Miłość i odpowiedzialność krytykę teorii i praktyki utylitaryzmu z pozycji analizowania miłości oblubieńczej. Wynikiem tej krytycznej analizy było sformułowanie normy personalistycznej, która ma zasięg uniwersalny.

K. Wojtyła pisał: „Dla utylitarysty człowiek jest podmiotem obdarzonym zdolnością myślenia oraz wrażliwością. Wrażliwość czyni go żądnym przyjemności, a każe mu odsuwać przykrość. Zdolność myślenia zaś, czyli rozum, jest człowiekowi dany po to, ażeby kierował swym działaniem w sposób, który zapewni mu maximum przyjemności przy minimum przykrości”.

Podstawowym błędem etyki utylitarnej jest – według Karola Wojtyły i jak to zostało też przedstawione powyżej – uznanie przyjemności za podstawowe dobro, podczas gdy „[p]rzyjemność z istoty swojej jest czymś ubocznym, przypadłościowym, co może pojawić się przy sposobności działania”.

Przede wszystkim jednak K. Wojtyła wskazywał na podstawową sprzeczność między specyficznie chrześcijańskim (choć zapowiadanym już w Starym Testamencie) przykazaniem miłości a zasadą użyteczności. (…)

W utylitaryzmie, aby połączyć dobro indywidualne ze społecznym, zgodnie z zasadą użyteczności trzeba wprowadzić „harmonizację egoizmów”, co jest w praktyce możliwe tylko za pomocą miękkiego lub twardego przymusu. (…)

Zasada użyteczności zasadniczo jest zatem zniekształceniem rozumienia miłości, będącym – jak pisał Karol Wojtyła – „z samej istoty takiego ujęcia (…) pozorem, który należy pieczołowicie pielęgnować, ażeby się nie odsłoniło to, co się pod nim naprawdę kryje: egoizm”. I nie należy tego odnosić wyłącznie do miłości oblubieńczej. (…)

Zasada użyteczności nie może stać się podstawową normą moralną, może natomiast w uszczegółowionej postaci służyć jako dyrektywa skutecznego działania. Szeroką moralną perspektywę otwiera zaś, wcale w istocie nienowa, Wojtyłowa norma personalistyczna – w jej przesłaniu negatywnym (przypominającym imperatyw praktyczny Kanta) i pozytywnym (artykułującym przykazanie miłości bliźniego). W oryginale ma ona postać: „osoba jest takim dobrem, z którym nie godzi się używanie – które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. (…) osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi tylko miłość”.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Praktyczne konsekwencje ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce mogą być katastrofalne. Głos pracownika naukowego

Występuje rozdwojenie jaźni co do „zasad etycznych” i „dobrych praktyk”, zwłaszcza gdy nie przeprowadzono w Polsce lustracji w środowisku akademickim, a wątpliwe zasady i praktyki się utrwaliły.

Teresa Grabińska

1 października 2019 r. weszła w życie długo dyskutowana w środowisku akademickim tzw. Ustawa 2.0, która ostatecznie przybrała postać ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (PoSWiN). Obecnie obowiązuje (od 24.06. do 31.12.) jej wersja opublikowana w Dzienniku Ustaw 2020.85. Do tej wersji odnosić się będzie poniższy komentarz. Ustawa jest systematycznie wdrażana do 31.12.2023 r., z poprawkami przedłużenia niektórych terminów ze względu na epidemię koronawirusa. Została szumnie nazwana „Konstytucją dla nauki”. (…)

PoSWiN jest ustawą niedoskonałą, a w swych najbardziej ogólnych konsekwencjach – nawet groźną dla zachowania polskiej kultury, nie tylko naukowej.

Zapewnienia, także w zapisie ustawy, o ścisłym nawiązaniu do „standardów międzynarodowych” nie mogą w taki sam sposób dotyczyć wszystkich dziedzin nauki. Gdy taki nieprecyzyjny zapis staje się prawem ogólnie obowiązującym, marginalizuje rozwój kultury polskiej oraz żywotne dla społeczeństwa polskiego obszary badań. (…)

Nazewnictwo: z jednej strony – ‘nauka’, z drugiej – ‘badania’

W porównaniu z terminem ‘badania’, ogólniejszym i tradycyjnie związanym z kulturą europejską jest ‘nauka’, czyli wytwór kultury w postaci usystematyzowanych wyników poznania, którego celem jest dotarcie do prawdy (jak zresztą głoszą pierwsze słowa Preambuły PoSWiN) mniej lub bardziej ogólnej. Tak rozumiana nauka jest wytworem specyficznie europejskim, wywodzącym się z filozofii antyku. Narzędziem poznania naukowego jest metoda badawcza – racjonalno-empiryczna. Badanie zaś samo w sobie tradycyjnie nie jest celem poznania.

Współcześnie – m.in. za sprawą popularyzacji nurtów postmodernizmu i ustaleń tzw. teorii krytycznej neomarksistowskiej szkoły frankfurckiej – modne jest kwestionowanie wszelkich sądów oraz indywidualizacja (w sensie jednostki lub konkretnej grupy) relacji podmiot-przedmiot, także w poznaniu i interpretacji faktów. Taka postawa rzeczywiście faworyzuje szczegółowe badania w celu doraźnej diagnozy i zastosowań, nie zaś rozumienie faktów i przybliżanie się do prawdy, choćby w Popperowskim procesie verisimilitude. Badanie ma się stać celem samym w sobie, a na podstawie wynikających z nich szczegółowych ustaleń może służyć manipulowaniu taką lub inną rzeczywistością. Badanie wcale nie musi być nakierowane na prawdę, może np. służyć wyłącznie celom społecznym lub politycznym tych, którzy łożą na owe badania.

Nauka jako w miarę spójny system twierdzeń ma funkcje wyjaśniające, wyniki badań zaś nie. Natomiast w lansowanych ideologiach skrajnie liberalistycznych nauka jako system jest ograniczeniem wolności interpretacji i wyjaśnień, badania zaś nie.

Ponadto w świecie kultury zachodniej dawno oddzielono ‘science’ od ‘art’. ‘Science’ to twarda wiedza o faktach empirycznych, tradycyjnie jeszcze ubrana w teorię (ale w tym świecie rozumianą bardziej jak spekulacja niż pewne odbicie prawdy o takiej lub innej rzeczywistości), ale najlepiej w teorię ilościową, która się przekłada na technologiczne zastosowania. ‘Art’ natomiast to humanistyka, a więc – według tej dychotomicznej klasyfikacji – ot, taka po prostu narracja o jakiejś rzeczywistości, mająca walor inspiracji lub estetyczny (bliższa literaturze). W kulturze łacińskiej (a więc i polskiej) termin ‘nauka’ jest szerszy znaczeniowo niż ‘science’. W zapisach PoSWiN występuje nieporządek w stosowaniu pojęć ‘nauka’ i ‘badania’. (…)

Wolność nauczania i badań naukowych a odpowiedzialność kadry akademickiej za wychowanie pokoleń

W zapisach PoSWiN występuje pewna sprzeczność między tzw. wolnością nauczania, przysługującą nauczycielom akademickim, a realizacją celów nauczania studentów. W art. 3.1 „Podstawą systemu szkolnictwa wyższego i nauki jest wolność́ nauczania, twórczości artystycznej, badań naukowych i ogłaszania ich wyników oraz autonomia uczelni”. Natomiast w art. 11.1 „Podstawowymi zadaniami uczelni są: (…); 7) wychowywanie studentów w poczuciu odpowiedzialności za państwo polskie, tradycję narodową, umacnianie zasad demokracji i poszanowanie praw człowieka; (…)”.

„Wolność nauczania” w naukach humanistycznych (w tym – historycznych) i społecznych nie zawsze pozostaje w zgodzie z „tradycją narodową” i „odpowiedzialnością za państwo polskie”.

Brak hierarchii wartości przekazywanych młodemu pokoleniu, uważanej w ruchach radykalnie liberalistycznych za ograniczenie wolności, nie pozwala spełnić należycie zadań uczelni. Bez przybliżenia hierarchii wartości, w nakierowaniu na badania dla nich samych (z inspiracji sponsorów) i ze zdawkowo zaserwowaną „prawdą”, art. 11.1 (7) może stać się bezprzedmiotowy. Ustawodawca dalej brnie tą koleiną w art. 3.2: „System szkolnictwa wyższego i nauki funkcjonuje z poszanowaniem standardów międzynarodowych, zasad etycznych i dobrych praktyk w zakresie kształcenia i działalności naukowej oraz z uwzględnieniem szczególnego znaczenia społecznej odpowiedzialności nauki”.

Treść art. 3.2 to następny przykład w PoSWiN swoistego zaklinania nazewnictwem rzeczywistości norm kulturowych i moralnych.

Nie bardzo wiadomo, co oznaczają „standardy międzynarodowe”. Przecież nie wszystkie w relacjach między narodami są jednakowe. Czy chodziłoby o politykę ONZ lub UE? Ale to – z jednej strony – za mało na standardy (bo nie są ogólnie przyjęte), a z drugiej – za dużo (bo nie dość uwzględniają lokalne różnice kulturowe).

Podobnie występuje rozdwojenie jaźni w związku z „zasadami etycznymi” i „dobrymi praktykami”, zwłaszcza gdy nie przeprowadzono w Polsce lustracji w środowisku akademickim, a wątpliwe zasady i praktyki „minionego okresu” się utrwaliły. Szybka zmiana pokoleniowa środowiska akademickiego (lansowana w PoSWiN) nic tu nie zmieni na lepsze.

System grantów

(…) w dyscyplinach „art”, mimo dobrze na Zachodzie prosperujących fundacji o różnym profilu światopoglądowym, wiodące uczelnie są wylęgarnią ideologii na zamówienie określonych kół ekonomicznych i politycznych.

W Polsce intratne (jak na polskie warunki) zamówienia przychodzą z zewnątrz i bywa tak, że w zakresie humanistyki, nauk społecznych i sztuki szkodzą kulturze polskiej, „tradycji narodowej” i ostatecznie polityce.

Z powodu małej ilości pieniędzy na rozwój nauki w Polsce, może dochodzić w przydzielaniu grantów za pośrednictwem rodzimych centrów do zjawisk dyskryminacji, kumoterstwa i korupcji, ale też i wzrostu pospolitej biurokracji. (…)

Finansowanie nauki polskiej w świetle PoSWiN powinno się stać przedmiotem oddzielnej analizy. Nie tylko bowiem zagrożone są badania służące rozwojowi kultury narodowej i rozwiązywaniu specyficznych lokalnych problemów, z powodu narzucania tematyki przez politykę grantów, ale całkiem realne jest zubożenie i tak mizernych funduszy na naukę z powodu – znowu skądinąd ważnego nawiązania do „standardów międzynarodowych” – tj. opłacania, i to sowitego (bo proporcjonalnego do możliwości zachodnich sponsorów), zagranicznych publikacji, które dają punkty niezbędne do zdobycia kategorii A+, A lub B+, pozwalających uzyskać uczelni status akademicki i wyższy oraz prawo do nadawanie stopni naukowych. (…)

Dyskryminacja seniorów po 67 i 70 roku życia

W świetle tzw. „międzynarodowych standardów” nie wolno dyskryminować przeróżnych mniejszości, wprowadza się prawa dziecka, osób niepełnosprawnych itd., natomiast w PoSWiN bezwzględnie pozbawia się pracowników naukowych po 67 roku życia realnego wpływu na zarządzanie uczelnią i promowanie kadry naukowej, kiedy właśnie późniejszy wiek w tej profesji pozwala na przekazywanie w najbardziej wolny sposób wieloletniego doświadczenia.

Jeśli zaś ustawodawca był zatroskany o stan mentalny seniorów, to, jak pokazują badania, nie od dziś zresztą, intensywne operacje umysłowe raczej przedłużają w czasie sprawność funkcji mózgu niż ją skracają. Jeśli zaś dyskryminacja seniorów ma być – w zamyśle ustawodawcy – substytutem lustracji, nieprzeprowadzonej w środowisku akademickim, to zabieg jest bliższy przysłowiowemu wylaniu dziecka z kąpielą niż realizacji tak określonego celu. Trzydziestoletniej (po 1989 r.) selekcji kadry według starych, także ideologicznych kryteriów (zwłaszcza w naukach humanistycznych i społecznych, i to w wiodących ośrodkach akademickich) on nie unieważni.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O praktycznych konsekwencjach wybranych artykułów ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce” znajduje się na s. 10 i 11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O praktycznych konsekwencjach wybranych artykułów ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce” na s. 10 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męstwo, męczeństwo, dzielność etyczna – czym są, do czego i dlaczego są potrzebne? Od Arysotelesa do Jana Pawła II

Cnota męstwa wymaga kształtowania od najmłodszych lat życia, lecz nie każdy ją w dostatecznym stopniu posiądzie. Nie zwalnia to jednak nikogo od gotowości do podejmowania czynów mężnych,

Teresa Grabińska

Obrona dobra wymaga mężnego trwania w prawdzie, czasem aż do męczeństwa. Jan Paweł II tak pisał: „W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności”.

Męczeństwo jest najwyższym poświęceniem się w cierpieniu, jak i w oddaniu życia za prawdę i dobro bliźniego lub wspólnoty. Jest radykalną obroną granicy „między dobrem a złem” i „staje się wyrzutem dla tych wszystkich, którzy łamią prawo”.

Chrześcijanin zaś jest zobowiązany tak w czasie wojny, jak i pokoju, „do heroicznego nieraz zaangażowania, wzmocniony cnotą męstwa, dzięki której – jak uczy św. Grzegorz Wielki – może nawet »kochać trudności tego świata w nadziei wiecznej nagrody«”. (…)

Zaraz po zakończeniu II wojny światowej Melchior Wańkowicz pierwszy przybliżył Polakom i światu mężną obronę Westerplatte w pierwszych siedmiu dniach września 1939 r. Zdążył jeszcze spisać bezpośrednią relację mjr. Henryka Sucharskiego (zmarłego w 1946 r.) – w 1939 r. dowódcy garnizonu Wojska Polskiego, stacjonującego tam na cyplu wydzielonym z Wolnego Miasta Gdańska. Potem do Wańkowicza dochodziły głosy innych uczestników obrony, którzy podnosili sprawę konfliktu między mjr. Sucharskim a jego zastępcą – kpt. Franciszkiem Dąbrowskim. Chodziło o podjęcie decyzji o zakończeniu obrony, czyli o poddaniu się Niemcom.

Mjr Sucharski w obronie życia walczących żołnierzy, kiedy już stwierdził, że po 24 godzinach nie nadejdzie wsparcie z zewnątrz, miał zdecydować o wywieszeniu białej flagi. Kpt. Dąbrowski (prawdopodobnie potomek gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, uwiecznionego w słowach polskiego hymnu) wyrażał potrzebę dalszej heroicznej walki.

W drugim dniu obrony zwyciężyła opcja Kapitana (i dużej części obrońców), a załoga poddała się po ponad 6 dniach walki, gdy już po prostu nie było czym walczyć.

Konflikt postaw Majora i Kapitana zdiagnozował Wańkowicz w jednym z tekstów w 2. tomie zbioru Anoda i katoda. Pokazał dwa oblicza męstwa nakierowanego na ochronę dobra (wartości), ale inaczej mającego się realizować w konkretnym czynie, tu – przerwania albo kontynuowania obrony. Wańkowicz nazwał to konfrontacją postawy realistycznej (pochodnej chłopskiego pochodzenia Majora) i postawy romantycznej (pochodnej szlacheckiej tradycji rodu Dąbrowskich).

Konfrontacja postaw Majora i Kapitana jest dobrą ilustracją poszukiwania owego Arystotelesowskiego umiaru. Postawa zwana przez Wańkowicza realistyczną uzasadniona była wykonaniem rozkazu obrony przez 24 godziny, racjonalną analizą ryzyka walki i odpowiedzialnością za ok. 200, najczęściej bardzo młodych mężczyzn broniących Westerplatte. Postawa zwana przez Wańkowicza romantyczną przedkładała bezwzględne przeciwstawienie się złu i graniczne poświęcenie w imię obrony Ojczyzny. Postawa zw. realistyczną moderowała jednak ową romantyczną namiętność. A obrona Westerplatte ukazała zarówno przykładne męstwo walczących z najeźdźcą, gotowych na poświęcenie życia (na męczeństwo), ale i męstwo końcowej decyzji o poddaniu się, naznaczone odpowiedzialnością dowództwa za powierzone im zdrowie i życie podwładnych.

A jak w obliczu tego szkicowego opisu heroizmu obrońców Westerplatte jawi się treść homilii Jana Pawła II, skierowanej do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte 12 czerwca 1987 r.? Ojciec Święty powiedział wtedy, że młodzi obrońcy Westerplatte powinni być wzorem dla współczesnej młodzieży w okazywaniu męstwa w obronie najcenniejszych wartości.

„Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie.

Tak, obronić – dla siebie i dla innych. (…) I dobrze będzie chyba, jeżeli po tylu latach, które dzielą nas od wydarzeń na Westerplatte, każdy młody Polak, każda młoda Polka rozważy w sercu, że każdy i każda ma w swoim życiu podobne Westerplatte, może mniej sławne, mniej historyczne, powiedzmy, na mniejszą skalę zewnętrzną, ale czasem może na większą jeszcze skalę wewnętrzną, i że tego swojego Westerplatte nie może oddać!”. [Jan Paweł II, Westerplatte, 12 czerwca 1987 r.]

Słowa te są nawoływaniem do kształtowania cnoty męstwa w obronie wartości, czyli do działania kierowanego wyważeniem racji rozumu i porywów woli (emocji), w proporcjach odpowiednich do sytuacji. Owa odpowiedniość sytuacji – podobnie jak w konfrontacji postaw dowódców obrony Westerplatte – wymaga czasem przesunięcia wskazówki umiaru w stronę spowolnienia lub nawet zaniechania działań w godny sposób (choć mogący być z zewnątrz powierzchownie ocenianym jako przejaw bojaźliwości), a czasem przesunięcia jej w kierunku brawurowej akcji w potrzebie natychmiastowej ochrony i obrony jakiegoś dobra (zwykle ocenianej z zewnątrz jako akt odwagi).

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« według Jana Pawła II” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« wg Jana Pawła II” na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Znaczenie polskiego słowa ‘solidarność’ a pojęcie ‘kultura solidarności’/ Teresa Grabińska, „Kurier WNET” nr 74/2020

Jedni wskazują na Jana Pawła II jako na duchowego inicjatora przemian sierpniowych, inni na to, że encyklika „Laborem exercens” miała być ideową podstawą programową ruchu „Solidarność”.

Teresa Grabińska

Kultura solidarności w nauczaniu Jana Pawła II a tradycja solidarności

„Powołany do pracy” w solidarnym wysiłku wspólnoty

Pierwsza encyklika społeczna Jana Pawła II Laborem exercens (Powołany do pracy) była gotowa do ogłoszenia w maju 1981 r., w 90. rocznicę ukazania się pierwszej w ogóle w historii Kościoła encykliki społecznej, tj. o kwestii robotniczej, Leona XIII Rerum novarum (O rzeczach nowych) z 15 maja 1891 r.

Sam ten zamiar miał już tradycję, ponieważ w kilka kolejnych okrągłych rocznic ukazania się Leonowej encykliki jego następcy na Stolicy Piotrowej przedstawiali światu encykliki rozwijające naukę społeczną Kościoła.

Encyklice „Laborem exercens” towarzyszyły jednak niezwykłe wydarzenia.

Oto na przełomie sierpnia i września 1980 r. rząd PRL zawarł ze strajkującymi robotnikami cztery porozumienia: w Szczecinie (Stocznia Szczecińska), Gdańsku (Stocznia Gdańska), Jastrzębiu Zdroju (Kopalnia Węgla Kamiennego „Manifest Lipcowy”) i Dąbrowie Górniczej (Huta Katowice). W wyniku porozumień powstał Niezależny Wolny Związek Zawodowy Solidarność, którego najogólniej sformułowanym celem było przywrócenie Polakom godziwych warunków pracy i egzystencji. Od sierpnia 1980 r., a jeśli uwzględnić wcześniejsze lipcowe protesty na Lubelszczyźnie, to od lipca tego roku do 13 grudnia 1981 r. trwała trudna walka polskiego świata pracy, przy czym od września – o realizację punktów porozumień podpisanych z rządem PRL. Zakończyła się wprowadzeniem stanu wojennego i internowaniem ok. 10 tysięcy działaczy nowego związku.

Drugim, tragicznym wydarzeniem – 13 maja 1981 r. – był zamach na życie Jana Pawła II podczas środowej audiencji na placu św. Piotra w Rzymie. Krytyczny stan zdrowia Ojca Świętego nie pozwolił na ogłoszenie encykliki o pracy ludzkiej, która została ostatecznie ogłoszona cztery miesiące później – 14 września 1981 r. w Castel Gandolfo, po wyjściu Jana Pawła II ze szpitala.

W perspektywie tego, co się działo w latach 1980 i 1981 w Polsce rządzonej przez komunistów, i ówczesnych losów Jana Pawła II oraz jego encykliki, nieraz sobie stawiano pytanie o związek tych dwóch sekwencji wydarzeń. Jedni wskazują na Jana Pawła II jako na duchowego inicjatora przemian sierpniowych, który już na samym początku pontyfikatu (Warszawa, czerwiec 1979 r.) wzywał Polaków do mężnego podjęcia trudu walki o godność osoby ludzkiej. Inni wskazują na to, że encyklika Laborem exercens miała być ideową podstawą programową ruchu „Solidarność” i dlatego miała się nie ukazać.

Pisząca te słowa bierze poważnie pod uwagę obie hipotezy o związku wydarzeń Sierpnia 1980 r. w Polsce z zamachem na Jana Pawła II w Rzymie. Nie będąc jednak historykiem, postawiła sobie w latach 90. pytanie, na które odpowiedź bardziej leżała w jej kompetencjach, tj. o związek znaczenia polskiego słowa ‘solidarność’ z pojęciem ‘kultura solidarności’, ufundowanym na chrześcijańskich zrębach encykliki Laborem exercens.

Profesjonalny znaczeniowy rozbiór polskiego słowa ‘solidarny’ wykonała Janina Puzynina w książce „Język wartości”, w 1992 r. Był on jednak niekompletny, bo mimo podania etymologii terminu i jemu pokrewnych oraz rozwiniętej analizy pojęciowej, nie zawierał miarodajnego odniesienia do jego chrześcijańskiego (zwłaszcza katolickiego) zabarwienia znaczeniowego.

W podstawowym rozumieniu solidarny to ten, kto:

– zgodnie z innymi działa oraz kieruje się podobnymi celami i wartościami w działaniu;
– kto dotrzymuje przyrzeczenia wspierania kogoś innego;
– kto jest odpowiedzialny za skutki wspólnego działania.

Grupa połączona więzami solidarności charakteryzuje się zaś:

– wspólnym działaniem w celu realizacji uzgodnionego pozytywnego celu lub w przypadku usuwania skutków katastrofy (w celu przywrócenia stanu normalności);
– podporządkowaniem się poszczególnych jej członków celowi wspólnego działania nawet wtedy, gdy nie wszyscy w każdym szczególe tego działania zgadzają się ze sobą;
– relacją braterstwa członków grupy.

Co zatem szczególnego występuje w warstwie znaczeniowej polskiego słowa ‘solidarny’? Jak się okaże, jest to sprawa siły akcentu położonego na wybranych wymienionych cechach, jak i całego obrazu świata stowarzyszonego z warstwą znaczeniową języka polskiego, mocno naznaczoną uniwersalizmem katolickim.

W języku angielskim w znaczeniu słowa ‘solidarność’ wybija się na plan pierwszy ‘wspólnota interesów’ i ‘aktywna lojalność’ względem grupy (np. w Webster’s Encyclopedic Dictionary). Wspólnota interesów nie jest wszak tym samym, co wspólnota celu urzeczywistniania określonego dobra. Interes wiąże się z doraźnością i w dużym stopniu z interwencyjnością działania (jak w przypadku przeciwdziałania skutkom kataklizmu). Jakaś grupa tu i teraz ma interes, który jej członków łączy w działaniu. Po „solidarnie” wykonanym zadaniu kończy się owa lojalność, gdyż członkowie grupy (poszczególne indywidua) już nie muszą być niczym powiązani lub wzajemnie odpowiedzialni za siebie. Nie są to ustalenia wyłącznie teoretyczne. Wymownym przykładem jest nagłe zapomnienie o zasługach polskich żołnierzy w służbie aliantów podczas II wojnie światowej, pozostałych na Wyspach Brytyjskich, bo nie mogących wrócić do na nowo zniewolonej Ojczyzny.

W języku polskim w znaczeniu słowa ‘solidarność’ mocno natomiast zaznaczona jest więź emocjonalna (miłości bliźniego) między osobami, które, niezależnie od kolei losu, poczuwają się do odpowiedzialności za drugiego człowieka także wtedy, gdy nie są bezpośrednio członkami tej samej „grupy interesów”. I znów nie są to czcze dywagacje.

W czasie II wojny światowej duża część Polaków (choć niektórzy uważają, że zbyt mała) włączyła się (choćby cząstkowo, ale każdy udział w tym śmiertelnie niebezpiecznym przedsięwzięciu był ważny) w ratowanie Żydów w obliczu zbiorowej ich eksterminacji przez Niemców. Nie chodziło tu o interes, bo on w okupowanej Polsce był w buchalteryjnej analizie ze wszech miar „nieopłacalny”. Chodziło o drugiego człowieka – o osobę ludzką, niesprawiedliwie prześladowaną i skazaną na śmierć za pochodzenie i wyznanie.

Do tej cechy solidarności, która nie ma związku z egoistycznym interesem, odniosła się Janina Puzynina, wskazawszy na rozumienie solidarności w języku polskim także jako poświęcenia się drugiemu człowiekowi nawet wtedy, gdy akt solidarności jednej osoby wobec drugiej jest przez tę drugą nieodwzajemniony. Poszukiwała też podstawy religijnego uzasadnienia tak pojętej solidarności. Nie sięgnęła jednak po trudniejszą wykładnię Wojtyłową i Jano-Pawłową lecz, niezbyt fortunnie, do publicystycznej lub literackiej, więc nieuporządkowanej pojęciowo popularnej książeczki ks. Józefa Tischnera Etyka solidarności. A przecież jest jeszcze w polskiej tradycji w ogóle nieużywający pojęcia ‘solidarność’ (bo go wtedy w języku polskim w obecnym znaczeniu nie było) Cyprian Kamil Norwid, którego szczególnie sobie cenił Karol Wojtyła, a który obowiązek solidarności tak oto określił w Memoriale o nowej emigracji: „Obywatele Ojczyznę składający dzielą się samą naturą rzeczy – bez żadnego prawa nałożonego z góry (bo tego być nie może) – na (1) służących Ojczyźnie przez Siebie przez człowieka Swoiego… i na (2) służących człowiekowi przez Ojczyznę, bo taki organizm – w naturze rzeczy jest – i nie są to kasty – ani stopnie sztuczne – ale prawo wrodzone – natura = rerum”.

Gdyby dotychczasowe rozważania podsumować w następujący sposób: „Być solidarnym z bliźnim w czynieniu dobra wspólnoty to najważniejszy i pozytywny sens przymiotnika ‘solidarny’ w języku polskim”, to nawet w tej krótkiej i zbyt lakonicznej definicji relacji bycia solidarnym kluczowe jest słowo ‘dobro’.

W poprzednim eseju („Kurier WNET”, nr 73, lipiec 2020, s. 10) został naszkicowany złożony proces rozpoznawania dobra i podejmowania czynu zgodnie z wypadkową współuzupełniania się woli i rozumu – tak jak jest to przyjęte w filozofii św. Tomasza z Akwinu i w personalizmie Karola Wojtyły. W nauczaniu papieskim Tego Drugiego ma on przełożenie m.in. na postulowaną przez Jana Pawła II ‘kulturę solidarności’. Ten przekład jest jedną z ilustracji wyraźnej obecności w nauczaniu papieskim jego trudnej w odbiorze filozofii (zob. esej w „Kurier WNET”, nr 72, czerwiec 2020, s. 17), a także dociekań francuskiego personalisty Gabriela Marcela.

Program kultury solidarności Jan Paweł II rozwinął w II połowie lat osiemdziesiątych (m.in. w następnych społecznych encyklikach – Sollicitudo rei socialis w 1987 r. i w Centesimus annus w 1991 r.) i głosił go na całym świecie (m.in. w Kalkucie w 1986 r. i Santiago w 1987 r.). Dotykając zjawiska kultury, zwrócił uwagę na to, że jest ona dorobkiem ludzkości – tym, co się ma. A chodzi o to, aby to, co się ma, przekładało się zawsze na wzmocnienie konstytucji osoby ludzkiej – na to, w jakim stanie osoba jest. Odpowiednie proporcje między ‘być’ i ‘mieć’ oraz funkcję ‘mieć’ określa ‘kultura solidarności’, w której „‘mieć’ pełni względem ‘być’ i ‘działać’ rolę służebną”, tj. pozostaje w służbie całej ludzkiej wspólnoty, z zachowaniem cennych różnic kulturowych poszczególnych zbiorowości.

Na koniec warto by się choć przez chwilę zastanowić, na ile współczesne polskie społeczeństwo po 30 latach transformacji ustrojowej wyznaje wartości kultury solidarności.

W encyklice Sollicitudo rei socialis (Troska społeczna) Jan Paweł II napisał;

„[W] świetle wiary solidarność zmierza do przekroczenia samej siebie, do nabrania wymiarów specyficznie chrześcijańskich całkowitej bezinteresowności, przebaczenia i pojednania. Wówczas bliźni jest nie tylko istotą ludzką, ale staje się żywym obrazem Boga Ojca, odkupionym krwią Jezusa Chrystusa i poddanym stałemu działaniu Ducha Świętego. (…) Poza więzami ludzkimi i naturalnymi, tak już mocnymi i ścisłymi, zarysowuje się w świetle wiary nowy wzór jedności rodzaju ludzkiego, z którego solidarność winna w ostatecznym odniesieniu czerpać swą inspirację”.

Treść tej głęboko religijnej i teologicznej wypowiedzi, porównana z wiedzą o wzajemnych relacjach współczesnych Polaków, żyjących w III RP, nie wykazuje wyraźnie dodatnich korelacji z kondycją polskiego społeczeństwa. Oto najbardziej widoczne niezgodności.

1. Silny polityczny podział polskich obywateli zaprzecza warunkowi jedności.
2. Postępująca laicyzacja (szybsza i trwalsza niż w czasach PRL) czyni całe nauczanie papieskie „anachronicznym” i „niepotrzebnym”.
3. Brutalny atak na instytucje Kościoła Powszechnego odbiera mu rangę autorytetu nie tylko w sprawach kształtowania duchowości, ale i w ocenianiu niebezpiecznych społecznych trendów.
4. Egoistyczne dążenie do przede wszystkim ‘mieć’ zaprzecza kulturze solidarności.
5. Programowa chaotyzacja hierarchii wartości wśród dużej części tzw. elit (akademickich, artystycznych i medialnych) w imię negatywnie pojmowanej wolności wpływa demoralizująco na nowe pokolenia.

W poszukiwaniu przyczyn unieważniania Jano-Pawłowej kultury solidarności można się odwoływać do zewnętrznych nurtów postmodernistycznych i zwalczających (nie od dziś) Kościół katolicki, do politycznych interesów osłabiania narodu polskiego, do wymagań ciągłej rywalizacji w kapitalistycznym porządku ekonomicznym itp. Poleganie jednak tylko na takich diagnozach uniemożliwia resolidaryzację narodu polskiego, która jest warunkiem sine qua non jego prawdziwego odrodzenia. Konieczny jest powrót do źródeł tradycji solidarnościowej – zarówno tej zapisanej na pięknych kartach historii (także całkiem niedawnej), jak i tej, której duchową i racjonalną wykładnię krzewił w nauczaniu Jan Paweł II.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Kultura solidarności w nauczaniu Jana Pawła II a tradycja solidarności” znajduje się na s. 15 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Kultura solidarności w nauczaniu Jana Pawła II a tradycja solidarności” na s. 15 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dziedzictwo JP II. Personalizm pomaga zrozumieć, co to znaczy być w pełni osobą i na czym polega wolność człowieka

Jak, czyniąc, samostanowić o sobie, by się nie zdemoralizować? Aby nie ponieść się spontanicznemu chceniu? Mocą sumienia człowiek-osoba zdobywa panowanie nad swoim działaniem, wybieraniem, chceniem.

Teresa Grabińska

Człowiek jako jedyny organizm przekracza (transcenduje) swoją wolą przymus zachowania kierowanego instynktem. To wolna wola jest źródłem czynu – rozumianego jako świadomy akt działania.

Aktem woli człowiek wybiera cel działania i podczas jego urzeczywistniania wola wciąż uczestniczy w kolejnych wyborach, prowadzących do osiągnięcia celu.

(…) Karol Wojtyła tak pisał o szczególnym splocie wolności i konieczności wyboru: „Spontaniczny zwrot do wartości zostaje poddany w procesie woli […] swoistej «konieczności wyboru»”. Wynikałoby z tego, że to system wartości ową spontaniczność wyboru moderuje i w pewnym sensie ogranicza. To realizacja wartości przełożonej na przedmiot tego, co Ja chcę wyznacza cel działania i sposób jego realizacji. Czy zatem wola nie jest taka wolna, skoro owa wartość niejako krępuje ją w wyborze celu i w sposobie jego osiągania? Wartość jest – jak dalej pisał Karol Wojtyła – „przedmiotową racją bytu każdego chcenia”. A skoro racją, to wybór celu jest kierowany rozumem, a nie wyłącznie emocjonalnym chceniem.

Dlatego emocjonalne, spontaniczne chcenie nie jest istotą woli, a w związku z tym nie od niego zaczyna się i nie na jego realizacji polega wolność człowieka. Według Karola Wojtyły, to nie samo chcenie powinno być przedmiotem analizy ludzkiego czynu, lecz cały proces, w którym poprzez chcenie określonych wartości człowiek „stanowi zarazem o sobie i siebie samego w pewien sposób chce i wybiera”. (…)

Człowiek nie jest trzciną na wietrze targaną własnymi chceniami, lecz jest niejako zarządcą swojego działania. Wybór i wykonanie działania świadczy zarówno o systemie wartości zarządcy, jak i sprawności w zarządzaniu, ale także o decyzji kształtowania siebie samego w wykonaniu czynu.

Na tym polega Wojtyłowy proces samostanowienia. Czyli człowiek, wybierając zło, nie tylko objawia się jako człowiek zły, ale także tym i kolejnym złym czynem pogrąża się w owym złu, czyni siebie samego bardziej złym.

Doskonalenie człowieka odbywa się w procesie samostanowienia, gdy człowiek stara się wybrać dobro, okazać swoją dobroć. Na tym polega wolność woli: człowiek może wybrać dobro albo zło i, o ile nie do końca może przewidzieć konsekwencje urzeczywistnienia wybranego celu w otoczeniu, to powinien mieć pełną świadomość konsekwencji czynu realizującego ów cel dla kondycji moralnej siebie jako sprawcy.

Człowiek w ten sposób samostanowi o sobie w czynie, w każdym czynie i jeśli chce czynić dobrze, to musi mieć rozeznanie tego, co dobre, i tego, co złe. Skąd pochodzi owo rozeznanie? Człowiek głęboko wierzący powie, że to bezbłędne rozeznanie jest Bożą łaską. Jednak nie każdy doświadcza łaski Bożej w tym samym stopniu i w każdym momencie, a przecież dobro jest absolutne, nie relatywizuje się do żadnej innej wyższej wartości. Jak wybierać dobro, gdy wiara w Opatrzność nie jest dostatecznie silna? Jak, czyniąc, samostanowić o sobie, by się nie zdemoralizować? Aby nie ponieść się spontanicznemu chceniu? Tradycja personalistycznej filozofii człowieka – uprawianej i rozwijanej przez Karola Wojtyłę – wskazuje, podobnie jak to jest w jej podstawie, tj. w filozofii św. Tomasza z Akwinu, na, obok woli, konieczny udział rozumu w akcie wyboru czynu. (…)

Karol Wojtyła głosił, że „[m]ocą odniesienia do prawdy, mocą sumienia, w którym odniesienie się to wyraża i konkretyzuje, człowiek-osoba zdobywa swoiste panowanie nad swoim działaniem, wybieraniem, chceniem. Staje jak gdyby «ponad nim»”.

A więc owa matryca wartości jest w sumieniu, sumieniu rozumianym uniwersalnie, nie zaś indywidualnie i subiektywnie (każdy ma swoją prawdę). „Zawartość” tej matrycy wartości, jeśli jest prawidłowo ukształtowana, jest taka sama – nawet mimo różnic kulturowych – u każdego człowieka.

W ostatniej przytoczonej wypowiedzi Karola Wojtyły owa transcendencja, owo stawanie ponad sobą jest warunkowane odkrywaniem prawdy o sobie, o bycie skończonym i o bycie wiecznym. Odkrycie jednak całej prawdy na drodze rozumowej nie jest możliwe bez udziału wiary w Boskie Objawienie. Tu zaznacza się wyraźnie perspektywa chrześcijaństwa.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „»Ja chcę« a »Ja stanowię o sobie samym« w personalizmie Karola Wojtyły” znajduje się na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „»Ja chcę« a »Ja stanowię o sobie samym« w personalizmie Karola Wojtyły” na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, do świętości – jak to ujmował Jan Paweł II

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy.

Teresa Grabińska

O moralnej sprawczości czynu

Popularyzacja a nauczanie w świetle spuścizny Jana Pawła II

W 2020 r. świętujemy stulecie urodzin Karola Wojtyły – św. Jana Pawła II. Liczne przedsięwzięcia ku czci Wielkiego Jubilata będą przypominać jego wszechstronne oddziaływanie na kondycję moralną świata.

Ten esej ma za przedmiot refleksję nad filozoficzną spuścizną Karola Wojtyły, która przenika jego nauczanie, kierowane ze Stolicy Piotrowej do szerokich rzesz wiernych, a także wyznawców innych religii. Tylko niektóre dokumenty – jak wspaniała encyklika Veritatis splendor – są adresowane do kościelnych hierarchów.

Każde nauczanie, jeśli jest prawidłowo prowadzone, trafia do nauczanego w taki sposób, że nie tylko powiększa zakres jego wiedzy, lecz usposabia go do jej rozwijania i stosowania.

Jan Paweł II umiał to robić w sposób doskonały – tak, jakby każda fraza trafiała w oczekiwania każdego słuchającego lub czytającego, niezależnie od tego, z jakiego pochodził kulturowego kręgu.

Z drugiej strony, gdy koledzy i studenci Karola Wojtyły wspominają jego akademickie wykłady i lekturę jego pism filozoficznych, rozwijających współczesny chrześcijański personalizm, to często podkreślają hermetyczność języka jego filozoficznej wypowiedzi, trudności ze zrozumieniem tez i uzasadnień. Pisząca te słowa, stanąwszy wobec skrajności w ocenie przystępności przekazu – z jednej strony – filozofa Karola Wojtyły, z drugiej zaś – Ojca Świętego Jana Pawła II, postanowiła odpowiedzieć sobie na pytanie o źródło tej dwoistości. Drogą do tego było wieloletnie studiowanie zarówno pism filozoficznych, jak i encyklik.

Każda popularyzacja wiedzy jest jakimś jej uproszczeniem, w pewnym stopniu powierzchownym dotknięciem istotnego przedmiotu tej wiedzy, jak i jej metody. Aby tej istoty dotknąć głębiej, potrzeba nie tyle sprawozdania i narracji o tym, co zostało odkryte i w jaki sposób, ile przedstawienia zasadniczych problemów, podejścia do ich rozwiązania oraz koniecznie – ukazania znaczenia wyników otrzymanych w rozwiązaniu. Chodzi o znaczenie rozwiązania problemu, po pierwsze, dla samej sytuacji problemowej, po drugie – dla pokrewnych gałęzi wiedzy lub rozstrzygnięć problemów w oparciu o inną podstawę wiedzy, po trzecie – dla praktyki ludzkiego życia.

Ktoś, wziąwszy pod uwagę postawione, zresztą rzadko kiedy spełnione, trzy warunki dobrej popularyzacji, mógłby sformułować tezę, że nauczanie Jana Pawła II jest przykładem takiej popularyzacji, i to prawdopodobnie popularyzacji jego filozofii. Byłby to jednak poważny błąd. Popularyzacja bowiem ma przede wszystkim ożywiać intelekt, a nauczanie Jana Pawła II ma w swym przesłaniu formować duchowość chrześcijańską, wzbudzać i pogłębiać wiarę w prawdy objawione.

Ponadto – zdaniem piszącej – popularyzacja spójnej filozofii nie jest w zasadzie możliwa, gdyż każda dobra filozofia jest sformułowana w szczególnym, jej tylko właściwym języku (w specjalnie przysposobionym naturalnym języku etnicznym danego filozofa). Popularyzacja zaś – zawsze jest podana w języku potocznym (stosunkowo łatwo podlegającym translacji na różne języki etniczne).

Przekład języka dobrej filozofii na język potoczny jest w zasadzie niemożliwy. Co najwyżej przekazywana jest jej pewna interpretacja. Jakość tej interpretacji jest ważna i zależy od stopnia zrozumienia przez interpretatora danej filozofii i od jego predylekcji w operowaniu językiem interpretacji (czasem nawet literackim).

Z drugiej jednak strony, mocna podstawa filozoficzna (niekoniecznie w pełni uświadomiona) danego autora, mówcy, nauczyciela niejako wymusza operowanie frazami języka potocznego w taki sposób, że stają się one jakby przeźroczyste na przyjęte postulaty filozoficzne lub światopoglądowe. I dopiero w odniesieniu do tego zjawiska można mówić o podstawach filozoficznych nauczania Jana Pawła II, których nie tylko był w pełni świadom w swoim intelekcie, ale dla których odnajdował najważniejsze uzasadnienie w prawdach objawionych. A te, objaśniane za pomocą przekazu intelektualnego, wymagają odpowiedniego językowego sformułowania. W tym celu finezja językowa Jana Pawła II (filozofa i poety) pozwoliła mu precyzyjnie posługiwać się narzędziem systematycznej filozofii, które czyni jej interpretację w nauczaniu spójną w znaczeniach słów i w konsekwencjach tez.

Nauczanie Jana Pawła II odbywało się w bezpośrednim kontakcie ze słuchającymi, jak i w kontakcie zapośredniczonym czytaniem jego tekstów.

Kontakt bezpośredni mniej działa na intelekt, a bardziej na emocje. W procesie formowania duchowego owe emocje są nadzwyczaj ważne, gdyż pobudzają wolną wolę do przyjęcia prawd wiary.

Studiowanie jednak słowa pisanego spełnia potrzebę odkrycia ich intelektualnego wyrazu i obiektywizacji w tym stopniu, w jakim intelekt jest w stanie temu sprostać.

Dla Jana Pawła II podstawą filozoficzną nauczania była filozofia personalizmu chrześcijańskiego, twórczo rozwijana w XX w. na bazie trzynastowiecznej filozofii św. Tomasza z Akwinu. To Akwinata wyznaczył „topografię” współudzielania i współuzupełniania się woli i rozumu w zgłębianiu Objawienia. Jako filozof Karol Wojtyła skupił się przede wszystkim na rozumowym przedstawieniu tego, co jest objawione w ludzkim doświadczeniu. Owo doświadczenie nie ogranicza się jednak do czystej empirii, lecz wykracza ponad nią (transcenduje ją).

Centralnym punktem personalistycznej filozofii Karola Wojtyły, zaznaczonym w nazwie tej filozofii, jest persona – czyli osoba ludzka. Człowiek jako jedyne stworzone jestestwo ma właściwość celowego działania. Człowiek swym czynem, każdym czynem zmienia otoczenie bezpośrednio lub pośrednio, równocześnie jednak każdym swym czynem zmienia siebie samego. W związku z tą podwójną funkcją ludzkiego czynu (na zewnątrz i do wewnątrz) jego wykonawca (człowiek dojrzały) powinien być świadomy praw świata zewnętrznego (odkrywanych empirycznie). Z drugiej zaś strony powinien dbać o „jakość” własnej woli (w nakierowaniu jej na dobro), aby właściwie wybierać cel działania i środki go urzeczywistniające. Relacja osoba – czyn jest złożona. Rozwinął ją Karol Wojtyła w swej filozofii człowieka, wyłożonej w podstawowym dziele Osoba i czyn.

Człowiek, czyniąc, poznaje świat, przekształca go – tworzy kulturę. I jako twórca w szerokim sensie rozumianej kultury jest od zawsze przedmiotem mniej lub bardziej usystematyzowanego badania. To on swoją wolą przekształca świat, a wynik tego przekształcania świadczy o jego zdolnościach, umiejętnościach, kompetencjach.

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy. Analiza kolejnych faz powstawania decyzji o czynie jest bardzo skomplikowana i trudna. Odnosi się do szczegółowych wzajemnych przekształceń chceń (czynnik emocji i woli ) i ocen (czynnik rozumowy, intelektu). Z tego powodu popularyzowanie Wojtyłowej filozoficznej koncepcji dynamizmu struktury osobowej jest bezowocne. Może być tylko przedmiotem studiowania.

Bardziej naturalne wydawałoby się ustalenie w oparciu o filozofię człowieka Karola Wojtyły tzw. wartości moralnej czynu, czyli rozstrzygnięcie, czy jest on dobry, czy zły. I nie chodzi tu o ocenę zewnętrzną, osąd otoczenia lub zgodność lub niezgodność z prawem stanowionym. Chodzi o świadomość sprawcy dobra lub zła własnego czynu. Świadomość ta – zgodnie z wykładnią Karola Wojtyły – kształtuje się w tzw. doświadczeniu moralności, a ono powstaje w poznawania prawdy zarówno w wyniku przyswajania sobie wiarą i rozumem prawd Objawienia, jak i w praktyce ludzkiego działania. Prawda o dobru jest uniwersalna, a więc jednakowa dla każdego (choć w różnym stopniu uświadomiona u poszczególnych sprawców czynu). Tworzy jądro jednej i tej samej moralności dla każdego. W języku teologicznym wyraża się zdolnością uniwersalnego sumienia do oceny moralnej czynu.

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, „do świętości” – jak to ujmował Jan Paweł II w swoim nauczaniu. Dlatego jego losem jest podejmowanie trudu działania, gdy nie jest w stanie do końca ocenić jego skutku, i jednoznacznie zakwalifikować poszczególnego czynu moralnie.

Dopiero ludzkie doświadczenie własnego czynu, idące w parze z doświadczeniem moralności, czyni człowieka mądrym, tzn. rozumiejącym otaczającą go rzeczywistość i wiedzącym, jak być czyniącym dobro, a więc człowiekiem dobrym.

Ten proces doskonalenia wymaga pokornej wiary w nadprzyrodzony rys człowieczeństwa, pozwalający mu wypełniać w sobie projekt imago Dei, jak i umiejętnego wykorzystania intelektu.

Proces doskonalenia człowieka czynem, tak mocno rozwinięty filozoficznie w szczegółowych badaniach Karola Wojtyły, różni naukę o moralności w łacińskim kręgu kulturowym od jej wykładni także w nurcie chrześcijańskim, ale ukształtowanym w tradycji luterańskiej. W tej drugiej nazwa „dobry uczynek” zdaje się być pusta.

Artykuł 2. wśród 28 artykułów Wyznania Augsburskiego nadaje grzechowi pierworodnemu tak destrukcyjną funkcję, że na trwałe naznacza ludzi skazą braku bojaźni Bożej, wiary i ufności Bogu oraz kazi naturę konkupiscencją. Tylko za sprawą Chrztu i Ducha Świętego człowiek może uniknąć wiecznego potępienia. Konkupiscencja zaś to wrodzona skłonność człowieka do zła, a nie do dobra – jak to jest w doktrynie katolickiej i w personalizmie rozwijanym przez Karola Wojtyłę oraz w głoszonym przez Jana Pawła II nauczaniu.

Artykuł 18. Wyznania Augsburskiego nadaje z kolei wolnej woli człowieka bardzo ograniczony zasięg, i to wyłącznie w rozumowych osądach spraw ziemskich i w dochodzeniu sprawiedliwości cywilnej. Do osiągnięcia zaś sprawiedliwości Bożej i duchowej konieczne jest przewodnictwo Ducha Świętego.

W obu artykułach podkreślona jest konieczność pobożności chrześcijanina, ale równocześnie ogranicza się w nich zdolność intelektu do rozstrzygnięć moralnych.

Ten pesymizm moralny doktryny luterańskiej nie tylko stoi w sprzeczności z optymizmem moralnym chrześcijaństwa łacińskiego, ale wpisuje się w odmienną filozofię człowieka, który – z racji zasadniczej dezorientacji w rozpoznaniu dobra lub zła własnego czynu – oddaje ocenę każdego ludzkiego działania konwencjom prawnym lub opinii publicznej.

Godzi się na relatywizację ocen w zależności od doraźnej albo też i przyszłościowej użyteczności czynu w celu realizacji jakichś lub czyichś interesów.

Ta sytuacja usposabia człowieka nie tyle do pokornego doskonalenia się w dobru, do mozolnego dociekania prawdy o sobie jako o ogniwie między bytem przyrodzonym i nadprzyrodzonym, ile do zabezpieczania się na wszystkie możliwe sposoby, aby zmniejszyć lęk egzystencji, u chrześcijanina – zwłaszcza lęk przed wiecznym potępieniem. Nie przypadkiem w XVII w. Tomasz Hobbes w swoim Lewiatanie wyśmiewał doktrynę katolicyzmu w jej filozoficznej podstawie św. Tomasza i Arystotelesa, i pisał o mizerii losu człowieka, która powoduje „bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci. I życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” znajduje się na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego