Spis powszechny – uważajmy na deklarację narodowości, zwłaszcza na Śląsku! / Hanys Stanik, „Śląski Kurier WNET” 83/2021

W ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów.

Hanys Stanik

Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!

Podczas spisu powszechnego w 2011 r. – w naiwności swej – oprócz narodowości polskiej w pierwszym wyborze, w drugim zadeklarowałem, że czuję się Ślązakiem.

Ślązakiem spod Strzelec Opolskich był mój starzik/dziadek, mój ojciec – z Hajduk, dziś Chorzowa-Batorego. Od dziecka na podwórku/placu się godało/mówiło z innymi/inkszymi chłopakami/bajtlami. Do dziś, jeśli jestem z kimś zaprzyjaźniony, zaczynom godać. Tak mi jest łatwiej. Dlatego swoją drugą deklarację potraktowałem spontanicznie. Po czasie musiałem przyznać – bezrefleksyjnie.

Bo oto po zakończeniu spisu dowiedziałem się, że nie jestem Polakiem, tylko jednym z 847 tys. tzw. Ślązaków. Nikogo nie obchodziło, że w pierwszej kolejności, tak jak 411 tys. innych Ślązaków – zadeklarowałem, że jestem Polakiem.

Że 431 tys. Ślązaków zadeklarowało śląskość wspólnie z polskością. W manipulacjach pospisowych, wykorzystywanych przez środowiska tzw. autonomistów niejakiego Gorzelika, ślązakerów czy wręcz oberszlyjzerów, byłem wrzucany do jednego worka pod tytułem: grupa narodowa/etniczna – liczba deklaracji ogółem…

Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Przecież mój starzik walczył u Hallera na północnym froncie Bitwy Warszawskiej 1920 r., na jego rozkaz – wrócił na Śląsk głosować za Polską w plebiscycie, a gdy się okazało, że jego wyniki zostały zafałszowane decyzją mocarstw, które zamiast liczyć głosy – jak było wcześniej ustalone – poszczególnymi gminami, przyjęły ogólne wyniki na obszarze plebiscytowym i ogłosiły zwycięstwo Niemców, poszedł do III powstania śląskiego.

Od tego momentu, od uświadomienia sobie, że biurokratycznymi matactwami ówczesnego, platformerskiego rządu i Głównego Urzędu Statystycznego wtłoczono mnie w obłęd tworzenia jakiegoś nowego „narodu”, aby mnie przeciwstawić Polsce i Polakom – zdecydowałem, że już nigdy nie poddam się takiej manipulacji.

Nie dam się sprowokować przeciw naszej wspólnej: Górali, Małopolan, Mazurów, Podlasian, Pomorzan, Ślązaków, Wielkopolan – Ojczyźnie. Nie przyłożę palca do sterowanej przez eurokratów koncepcji regionalizacji państw narodowych, co w praktyce oznaczałoby kolejne rozbicie dzielnicowe Polski.

Dopiero niedawno na fb trafiłem na komentarz pod jednym z wpisów na temat obecnego spisu powszechnego, który mi wyjaśnił, jak to się mogło stać, że mnie wówczas tak wrednie zmanipulowano. Marek Skawiński – w kontekście grupy etnicznej „górali” – napisał: „pytanie padło (…) odnośnie do deklaracji góralskiej. Abstrahując nawet od (narzucającego się) skojarzenia krzeptowsko-kożdoniowego, podaję odpowiedź, której udzieliłem tam, a jasne się stanie, dlaczego (jeżeli nie odwodzimy, to choć nie nakłaniajmy):

„W 2011 r. góralską identyfikację narodowo-etniczną jako jedyną podało 96 osób; 0 osób podało ją na 1. miejscu w połączeniu z inną; 2824 na 2. miejscu z polską na 1. miejscu i 15 osób na 2. miejscu z niepolską na 1. miejscu. Podaję liczby, pomijam fakt pomieszania identyfikacji narodowo-etnicznej z etnograficzną – prawo pytanych nie odróżniać jednego od drugiego. Wynik, co do intencji znakomitej większości pytanych, jasny.

A jednak odradzałbym na przyszłość tym 2839 osobom (i ich naśladowcom) tego rodzaju korzystanie z możliwości podwójnej deklaracji. Dlaczego? Otóż identyfikacja na 1. miejscu stanowiła odpowiedź na pytanie »Jaka jest Pana(i) narodowość?«, identyfikacja na 2. miejscu była natomiast odpowiedzią na pytanie »Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub wspólnoty etnicznej?«.

Tak sformułowane pytania jasno określały hierarchię tych identyfikacji, stąd pytani o to w dniach 1 IV–30 VI 2011 zapewne nie byli świadomi tego, że 16 IX 2010 r. w Lublinie Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych ustaliła, że »w przypadku zadeklarowania przynależności do narodowości polskiej i równocześnie przynależności do mniejszości narodowej lub etnicznej, przy ustalaniu liczby osób należących do mniejszości narodowych i etnicznych powinna być wzięta pod uwagę deklaracja przynależności do mniejszości.

W przypadku zadeklarowania przynależności do dwóch różnych mniejszości narodowych lub etnicznych powinna zostać wzięta pod uwagę odpowiedź na pierwsze z pytań«, oraz że stanowisko to zostanie 23 II 2012 r. przyjęte przez GUS. Pisząc krócej, niezależnie od woli pytanego odnośnie do hierarchii deklarowanej tożsamości, w wypadku deklaracji podwójnej – polskiej i niepolskiej, nadrzędna jest deklaracja niepolska nad polską.

Oczywiście rzecz odnosiła się wówczas jedynie do podmiotów określonych ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, więc nie wprost do deklaracji góralskich na 2. miejscu, ale ponieważ niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, więc i nie to, że podejście »pytanie to jedno – osobliwa interpretacja odpowiedzi na nie to drugie« znajdzie zastosowanie w ogóle, tj. nie tylko w odniesieniu do 101,5 tys. osób, którym ta interpretacja odwróciła hierarchię udzielonych odpowiedzi, ale i do pozostałych osób, które zadeklarowały narodowość polską jako podstawową, a inną jako tożsamość dodatkową (w 2011 r. kolejnych 686,7 tys.). Dlatego lepiej ostrożnie z 2. deklaracją”.

Zastanawiam się, czy to możliwe, że po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy taka forma interpretacji przyszłych wyników plebiscytu jest nadal możliwa, a jeśli tak – jak rząd Zjednoczonej Prawicy mógł tego nie dopatrzyć i pozostawić antypolskim manipulantom pole ponownego wykorzystania spisu powszechnego przeciw państwu polskiemu?

Piszę o tym, bo w ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów – Jaskółka Śląska/Ślōnskŏ Szwalbka” z graficzną instrukcją obsługi, jak w kwestionariuszu osobowym spisu powszechnego zadeklarować w pytaniu 9 – nieistniejącą zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 2013 r. – „narodowość” śląską, przynależność etniczną do narodu „śląskiego” lub „śląskiej” wspólnoty etnicznej oraz jak wybrać język „kontaktów domowych” – tzw. „śląski”.

Dlatego warto przypomnieć, że zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 5 grudnia 2013 r. (w sprawie III SK 10/13), narodowość śląska nie istnieje. W komunikacie prasowym po jego ogłoszeniu podkreślono: „Szanując przekonanie części Ślązaków o ich pewnej odrębności, wynikającej z kultury i regionalnej gwary, nie można jednak zaakceptować sugestii, iż tworzy się naród śląski bądź już istnieje – w liczbie kilkuset tysięcy osób, które zadeklarowały taką przynależność w spisie powszechnym.

Dążenie do uzyskania autonomii i poczucia pełnego władztwa osób »narodowości śląskiej« na terenie Śląska należy ocenić jako dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”.

Obecnie na fali antypisowskiego nastawienia części wyborców – wśród części neoliberalnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej i tzw. neo-lewicy – manipulatorsko podgrzewa się nastroje antypolskie i wzywa, na przekór obecnej większości parlamentarno-rządowej, do sprzecznego z polską racją stanu deklarowania rzekomej śląskości w kontrze do polskości utożsamianej z PiS i Zjednoczoną Prawicą. Jak podkreślono w komunikacie SN w sprawie narodowości śląskiej – jest to „dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”. Dla partyjniackich przepychanek trwa próba wykorzystania deklaracji narodowościowej do destabilizacji Państwa. Trzeba się temu przeciwstawić – pro publico bono!

Bestusz polske Ślonzoki – dejcie pozōr! Jak wos pytajom o narodowość, godejcie: jestem Ślązakiem/Ślązaczką, deklaruję narodowość polską! W kwestionariuszu spisowym – piszcie narodowość polską. I żodnyj drugij, bo wos statystycznie zrobiom w konia abo w to, czego niy ma!

Artykuł Hanysa Stanika pt. „Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Hanysa Stanika pt. „Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!” na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przyczynek do ciągle podgrzewanej sprawy przynależności państwowej Śląska – zwycięstwo w wyborach komunalnych 1919 r.

W 73,15% gmin wybrano 8432 radnych, z czego 6251 (74,12%) wystartowało z list polskich. Śląscy Polacy wygrali w 629 spośród 762 gmin objętych wyborami, w tym zdobyli 100% mandatów w 216 gminach.

Stanisław Orzeł

Dwa i pół miesiąca po krwawym stłumieniu I powstania śląskiego przez nacjonalistyczną soldateskę rządzącej po rewolucji 1918 r. tzw. republiką weimarską socjaldemokracji niemieckiej – na wniosek rządowego komisarza niemieckiego do spraw Śląska, prawicowego socjaldemokraty Otto Hőrsinga, przeprowadzono 9 listopada 1919 r. wybory gminne na obszarze rejencji opolskiej. W tym czasie większość uczestników powstania była aresztowana przez Niemców lub przebywała na emigracji, m.in. w obozach dla uchodźców ze Śląska na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. (…)

W takich okolicznościach, mając do dyspozycji bojówki freikorpsów i grenzschutzu, socjaldemokratyczne władze Niemiec były pewne zwycięstwa w wyborach, które – wbrew postanowieniom traktatu wersalskiego – postanowiły przeprowadzić przed wkroczeniem na obszar plebiscytowy cywilnej i wojskowej administracji tzw. Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej dla Górnego Śląska.

Zawarta pod naciskiem Rady Najwyższej Konferencji Pokojowej w Paryżu 1 października 1919 r. polsko-niemiecka umowa amnestyjna po I powstaniu dopuściła do głosowania polskich uchodźców ze Śląska (około 20 tys. ludzi) i wypuszczanych z więzień powstańców, objęła również zwolenników niepodległości Górnego Śląska. Jednak ich sytuację skomplikował fakt, że dwa tygodnie później, 14 października, pruski Landtag przyjął ustawę o utworzeniu w miejsce dotychczasowej rejencji górnośląskiej osobnej prowincji w ramach Prus, odrębnej od prowincji Dolnego Śląska. We władzach nowej prowincji katolicka Centrum-Partei uzyskała przewagę: Joseph Leon Bitta został jej komisarycznym nadprezydentem, a niedawny komiwojażer niepodległości Śląska, Karl Ulitzka, wszedł do rady prowincjonalnej.

Polską kampanię wyborczą władze niemieckie utrudniały nie tylko różnymi manipulacjami prawnymi, np. cofaniem debitu, czyli zezwoleń pruskiego urzędu cenzury na rozpowszechnianie gazet czy ulotek, odmowami na zwoływanie polskich wieców wyborczych lub ich rozwiązywaniem decyzją policji, ale zwłaszcza terrorem niemieckich organizacji paramilitarnych, a także zastraszaniem wyborców przez bojówkarzy Kampforganisation Oberschlesiens (KOOS).

Ponadto polską kampanię wyborczą utrudniały wewnętrzne walki między partiami prawicowymi zwalczającymi PPS, działającą w porozumieniu z niektórymi lokalnymi radami ludowymi. Swoją rolę odgrywały również spory personalne na polskiej prawicy, przez co polscy Ślązacy w sporej liczbie gmin wystawiali listy wyborcze unikające określenia narodowego. I tak do wyborów po polskiej stronie stanęły tak dziwne listy partyjne, jak – przykładowo – partia obywatelska, partie robotników, gospodarzy czy chałupników, partia „ludzi małych” albo związek posiedzicieli domów i gruntów… Mimo to polskie listy wystawiono w 20 spośród 26 powiatów rejencji opolskiej, w tym 6 spośród 7 miejskich, które obejmowały 1028 gmin.

Wynik wyborów był szokiem dla Niemców: w 73,15% gmin wiejskich i miejskich, czyli w 762 spośród objętych wyborami, wybrano 8432 radnych, z czego 6251 (74,12%) wystartowało z list polskich. Śląscy Polacy wygrali w 629 spośród owych 762 gmin, w tym zdobyli 100% mandatów w 216 gminach. Tylko w 18 gminach doszło do równego podziału mandatów. Niemieckie listy wyborcze wygrały tylko w 109 gminach.

Największe zwycięstwa polscy Ślązacy odnieśli w powiatach: rybnickim – 1089 radnych, pszczyńskim – 917, toszecko-gliwickim – 695, strzeleckim – 628, opolskim – 623 i lublinieckim – 417 radnych. Kiedy uwzględniono głosy oddane na wspomniane „zakonspirowane” listy polskie, okazało się, że polscy Ślązacy w rejencji opolskiej zdobyli 6822 mandaty radnych spośród 11 255 możliwych…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Zwycięstwo śląskich Polaków w wyborach komunalnych na Górnym Śląsku w 1919 r.” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Zwycięstwo śląskich Polaków w wyborach komunalnych na Górnym Śląsku w 1919 r.” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rachunek krzywd doznanych przez Ślązaków od „Poloków” / Dariusz Brożyniak, „Śląski Kurier WNET” nr 54/2018

Żeby Śląsk w pełni do Polski przywrócić – albo lepiej, do Polski przekonać, trzeba mu dać to, czego on rzeczywiście pragnie i potrzebuje. Śląskowi można pomóc, tylko dobrze go rozumiejąc.

Dariusz Brożyniak

Na Barbórkę dla goroli

Dane mi było wychować się także w tej tradycji, gdzie lata odmierzane były kolejnymi Barbórkami (lub rzadziej Barburkami) i poznać trochę ten zawód, który był czymś więcej niż profesją, bo stylem i receptą na życie. Dyrektorski mundur ojca, czako z białymi piórami, szabelka – to wbrew wszystkim okolicznościom lat PRL-u i dla mnie stwarzało 4 grudnia niepowtarzalną atmosferę. W końcu i ja – inżynier górniczy III stopnia – w tym dniu i z tej okazji dostawałem, jak wszyscy, tradycyjną ćwiartkę wódki, krążek kiełbasy i śląską żymłę.

Jak zwykł mawiać Kazimierz Kutz, górnik to zawód zawężający dziesiątkami lat horyzont Ślązaków do ciężkiej, ale unikalnie solidnej i rzetelnej pracy. Ten stosunek do pracy przenosił się na rodzinę i dom, gdzie obowiązywał wręcz rytualny porządek. Po wyszorowanych niemal do białości drewnianych schodach śląskiego familoka, gdzie największą frajdą było surowo zabronione zjeżdżanie dzieci na rzyci po gelendrze, wchodziło się prosto do kuchni z kilkoma zaledwie sprzętami. Poczesne miejsce zajmował kuchenny piec kaflowy z węglarką i ryczką, a dalej biały stół z wysuwaną podstawą z dwiema miednicami, byfyj i stojąca szafa na sprzęty wykonana z białej drewnianej ramy z rozciągniętymi na niej płóciennymi, nieskazitelnie białymi ściankami. Przy ścianie był ausgus, a nad nim biała makatka z niebieskim haftem o zdrowiu. Okna ozdabiały kolorowe pelargonie stojące na ceglanym, na czerwono od zewnątrz lakierowanym parapecie. Na widocznym miejscu wisiał klucz do miejsca ustronnego znajdującego się na korytarzu.

Ośrodek życia rodziny stanowiła kuchnia, bo położona obok sypialnia, z żelaznym małżeńskim łóżkiem pod ślubnym zdjęciem, drewnianą szafą i maszyną do szycia Singer, nie była na ogół ogrzewana. Do takiego domu wracał po szychcie górnik z czarnymi jeszcze od węgla oczami i zawiniętym w gazetę klockiem drewna pod pachą.

Wtedy przynosił także do „serwisu” karbidową lampę. „Podprowadzenie” kawałka tego karbidu umożliwiało uganiającym się po podwórzu między komórkami na węgiel, króliki i gołębie bajtlom robienie petard. Dziewczynki bawiły się częściej na korytarzu, bo w mieszkaniu odpoczywał ojciec przy piwku przyniesionym w słoiku przez młodszego bajtla z narożnej knajpy. Dyscyplinowanie dzieci było surowe. Od prawie dobrotliwych operacji dość solidnym laciem przez matkę do bardzo ciężkiej, w połączeniu z czarnym skórzanym pasem, ręki ojca.

O ile taka atmosfera uległa z latami zasadniczej zmianie, z wyjątkiem kilku uznanych zresztą za skansen osiedli górniczych, takich jak np. katowicki Giszowiec, o tyle atmosfera samej kopalni prawie się nie zmieniła: zbiorowisko paru tysięcy ludzi prawie wszystkich zawodów, ryzykujących na co dzień życie, w niezbędnej quasi-wojskowej dyscyplinie. Tutaj, będąc inżynierem, w białym hełmie i z oddzielnym miejscem w łaźni, czuje się szacunek i przywilej, ale i ogromną odpowiedzialność. Każde polecenie i pomysł na rozwiązanie konkretnej sytuacji to decyzja o bezpieczeństwie ludzi. Ma się świadomość pewnej kruchości będących do dyspozycji środków technicznych wobec zachodzących naocznie zjawisk związanych z życiem górotworu.

Na codziennej drodze między markownią a powrotem do łaźni, poprzez klatkę, gdzie już sygnalista musi umieć czuwać nad ruchem ludzi, istnieje ciągłe zagrożenie, w którym trzeba przecież wykonać zasadniczą pracę – i wydobyć węgiel. Pracujące na ścianie i w przodku maszyny w węglowym pyle, ciągle narażone na zapalenie się taśmociągi, transport ludzi, materiałów, maszyn i urobku, dołowa kolej elektryczna w nierzadko wąskim chodniku, odrywające się często od obudowy stropu z siłą karabinowej kuli, pod wpływem naprężenia skał, stalowe nakrętki, pełzający w niekorzystnych warunkach ciśnienia atmosferycznego po spongu śmiertelny tlenek węgla, metan – wybuchowy dopiero w niższych koncentracjach – to wszystko stanowi wyzwanie dla mechaników, elektryków, cieśli, ślusarzy, inżynierów wentylacji, odwodnienia, antywybuchowych zapór przeciwpyłowych czy pożarnictwa i nie toleruje błędów. Także dla zwyczajnego dozoru, żeby nikt się nie zagapił, nie usiadł pod ścianą i nie przysnął na nocnej zmianie w matówie, czy chociażby nie rzucił kufajki zdjętej w temperaturze 30°C, 1200 m pod ziemią, na czujnik systemu metanometrycznego. Dlatego są dnie, kiedy centrala dyspozytorni na powierzchni przypomina centrum kontroli lotów Canaveral na Florydzie: telefon do naczelnego inżyniera czy dyrektora jest gorący, a w powietrzu latają bardzo grube słowa.

Po takim dniu z ogromna ulgą oddaje się znaczek w markowni, elektryczną lampę do lampowni i mimo ciasnoty mokrych ciał jest bardzo wesoło od dosadnych męskich żartów w łaźni, kiedy wreszcie spod sufitu można łańcuchem ściągnąć znowu swoje czyste, prywatne ubranie. Po takim tygodniu jakże przyjemnie usiąść w niedzielę rano na ryczce i czyścić niedzielne buty na wyjście z rodziną do kościoła. A po takim roku brać górnicza czuje wielkie święto, ubierając na św. Barbary galowe mundury o kroju sprzed ponad stu lat.

Żeby Śląsk w pełni do Polski przywrócić – albo lepiej, do Polski przekonać, trzeba mu dać to, czego on rzeczywiście pragnie i potrzebuje. Śląskowi można pomóc, tylko dobrze go rozumiejąc. Jednak żeby go zrozumieć, trzeba tam swoje przeżyć i wejść głębiej w analizę socjologiczną tego regionu.

Znamienny jest przykład górnika oddającego całą wypłatę żonie. Tak, bo tam rządzą surowe i proste zasady pracy i honoru. On wychodzi do gruby, z której codziennie może nie wrócić, ona zaś dba o dzieci i o to, by miał gdzie wrócić i mógł czuć się choć te parę godzin bezpiecznie. I tak to się wzajemnie szanują bez wielkich słów.

Można pracować czy studiować w „polskich” Katowicach, mieszkać w „niemieckim” Bytomiu, a zaraz po sąsiedzku jest jeszcze „czerwone” Zagłębie. To się tam u wszystkich i na co dzień bez przerwy przenika. To zupełnie nie jest ten jednoznaczny germanizm otaczający Gdańsk czy Poznań. W tymże Bytomiu, jednym z najstarszych polskich miast po Krakowie (w którym i dziś kierunek na Bytom jest dobrze oznaczony), obecny XIX-wieczny kościół w obrębie pierwotnego grodu słowiańskiego (XI w.) został zbudowany za sprawą „polskich” Ślązaków – ks. Bończyka i „baumeistra” Kowolika, a na rozdrożu stała biała, typowo polska kapliczka, gdzie przystanął, jak legenda głosi, król Sobieski ze swą Marysieńką w drodze na Wiedeń. Zbieg kilku granic wykształcił u ludzi odruch ciągłego porównywania i oceny tego, co przychodzi od obcych, od goroli, i jak przeszkadza lub pomaga w prostym, acz niełatwym codziennym życiu. Ślązak z wielkim trudem się buntuje, nie ma „ułańskiej” fantazji, cierpliwie i jak najdłużej szanuje to co ma. Horyzont dotyczy najbliższych i też tej najbliższej „małej ojczyzny”. Zdrowie, kościół (katolicki!) i niedzielny spacer z dziećmi, dobry obiad w południe i ciasto z kawą z sąsiadami o trzeciej oraz etos solidnej roboty w tygodniu – dają poczucie stabilizacji i porządku. Te tak podstawowe i jakże skromne wymagania dały historycznie pretekst do wielokrotnego upokarzania tego ludu.

Rachunek krzywd jest spory. Wyzysk niemieckiego kapitału, konflikty o pracę w latach 30. z Zagłębiem, plebiscyt i konieczność wypowiedzenia się po którejś ze stron, i to z bronią w ręku, w kolejnych powstaniach. Agresywna germanizacja i Polska, którą tak dawno zapomnieli. Potem następna wojna i jakże często zupełnie niechciany mundur Wehrmachtu. Hitlerjugend i bojówki NSDAP – codzienny szept i strach. Zrobił się jednak porządek, był dostatek pracy i życie stało się precyzyjnie, choć totalitarnie uregulowane – byle tylko nie pójść na front wschodni. Wrodzona dyscyplina i respekt przed władzą studził wątpliwości (władza „silnych ludzi”, podobnie jak na dole w kopalni, zawsze miała tu autorytet). I wreszcie najazd zupełnie już obcej, dzikiej cywilizacji – „Rusów”.

Ukrywanie się w piwnicach przed zemstą i ślepym polowaniem na „nazistów”, ucieczka z powodu służby w Wehrmachcie lub „Jaworzno” Morela i warszawscy szabrownicy zajmujący całe mieszkania ze sprzętami, by odsprzedawać je za chwilę repatriantom ze wschodu wyładowanym właśnie z pociągu, chociażby w Bytomiu. „Porwanie” do pracy w Rosji ok. 30 tys. górników, z których co najmniej połowa nie wróciła, niewolnicza praca dla komunistów i odbudowywanej stolicy w systemie stachanowskim, przy wszechogarniającym chaosie i bałaganie nowej, znowu jednak polskojęzycznej władzy. Nazwanie Katowic Stalinogrodem, a gliwickiej politechniki, założonej przez przybyłych lwowskich profesorów, imieniem Wincentego Pstrowskiego. To tutaj można było znaleźć gminę „Chruszczów”. To było wielkie upokorzenie pierwszych powojennych lat, skutkujące wsłuchiwaniem się w coraz bardziej natrętną niemiecką propagandę.

Wielu zdecydowało się wyjechać (mimo ostrych szykan) choć do komunistycznego DDR, ratując w ten sposób i zdrowie, i własną potrzebę jakoś uporządkowanego życia. Inni potrafili lub musieli zadowolić się pozostałymi tu „swoimi,” choć na komunistycznej służbie. Od Jerzego Ziętka dostali unikalny w Europie park wytyczony wprost na koszmarnych hałdach i wiele innych ważnych, socjalnych projektów.

Wilhelm Szewczyk potrafił opisać ich naturę, życie i duszę. Kazimierz Kutz robił filmy rzeczywiście o nich. To już było bardzo dużo, bo „Poloki” nie mieli ani zrozumienia, ani zainteresowania żadną propozycją w ich stronę.

Środowiskowo i mentalnie obcy „Zagłębiak” Edward Gierek znowu zrobił z nich „robocze bydło”, upokarzając zmuszaniem do bałwochwalczych spędów, na których nakazywano być głośno szczęśliwym, i „czerwonym uniwersytetem” narzucającym komunistycznych „jajogłowych”. Jednocześnie na Śląsk zgoniono całą Polskę, kusząc sklepami „za żółtymi firankami”. Etos mądrej od pokoleń pracy zastąpiono rabunkowym, materialistycznym „wyścigiem szczurów”, antagonizując do reszty Śląsk z Warszawą. Mówiono o dodatku za fakt mieszkania w stolicy, ale na wiecznie brudnym Śląsku nawet środki czystości, do której przywiązywano szczególną wagę nawet w najskromniejszym „familoku”, stały się mocno deficytowe.

Wyburzono doszczętnie ocalałe poniemieckie secesyjne centrum Bytomia (uszkodzony ratusz wyburzyli już wcześniej Sowieci), gdzie szczególnie napływowi lwowiacy usiłowali odtworzyć choć trochę klimat swej utraconej „Akademickiej” (podobnie jak w Śląskiej Operze Hiolski, Paprocki, Ładysz czy scenograf Gryglewski). Stopniowo zlikwidowano wszystkie siedem kin (!).

Wreszcie nastała przywracająca godność, jak nigdy dotąd, Solidarność i bezprecedensowy wstrząs stanu wojennego ze zbrodnią na „Wujku”. Koniec lat 80., ale i ta „nowa” wolna Polska, to była znowu wyłącznie Polska coraz większego rozprzężenia i bałaganu. Teraz z kompletnie już rabunkowym, dzikim kapitalizmem, aplikowanym przez miejscowych z Gliwic – ewangelika Jerzego Buzka i jego ministra Janusza Steinhoffa, z ideologią warszawskiego postkomunisty Leszka Balcerowicza. Dumnych górników wyrzucono wprost na śmietnik, masowo wpędzając w degenerację alkoholizmu.

Jest znamiennym paradoksem, że to właśnie w tak już unikalnie katolickiej Polsce tu zupełnie abstrahowano od katolickiej moralności pracy. Jeszcze dzisiaj robią wrażenie poniemieckie plany miast z wytyczonymi parkami, pływalniami czy stadionami dla rekreacji robotników zatrudnianych przez Giesche SA, Godulla SA, czy Hohenzollern/Schomberg.

Kto więc mógł, ze Śląska uciekał, teraz już wprost do Niemiec Zachodnich. Propaganda niemiecka czuła się na ziemiach „pod tymczasowym polskim zarządem” coraz swobodniej i poczynała sobie coraz śmielej, nie szczędząc sił i środków. Jeszcze w 1989 roku przyjmowano Ślązaków na status wypędzonych (sic!) i na podstawie dokumentów nawet sprzed kilku pokoleń. O dziwo, komunistyczna jeszcze władza zupełnie nie reagowała. Bezwzględna likwidacja miejscowego przemysłu podważyła sens egzystencji i wytworzyła po setkach lat z powrotem ugór do zagospodarowania. Bytom stał się z bogatego miasta srebra, ołowiu i węgla ogólnopolskim symbolem upadku Śląska, zajmując od lat czołowe miejsca w rankingu wszelkich patologii.

Zupełnie nie można się więc dziwić, że w tych warunkach Niemcy przeszli do otwartej ofensywy – teraz już na miejscu bardzo zręcznie i precyzyjnie przygotowanej. Wykorzystano wszystkie prawne luki III RP, tworząc koronkowym lobbingiem nowe, oraz prawo unijne i wszelkie legalne możliwości finansowania, chociażby poprzez gęstą sieć miast „zaprzyjaźnionych”. W ten sposób Opolskie stało się już niemalże niemiecką enklawą z dwujęzycznymi tablicami informacyjnymi. Pisana gotykiem wieloznaczna symbolika prezentowana na marszach poparcia dla RAŚ sugeruje i zdradza intencje.

II Rzeczpospolita, dla odmiany, doskonale zdawała sobie sprawę, że w państwie wolnym, o swobodnym przepływie kapitału, natychmiast będzie dochodziło do niemieckiej próby zawładnięcia polską częścią Górnego Śląska i odwrócenia powstańczych rozstrzygnięć. A także, że jedyną możliwością w czasie pokoju jest przekonanie tak specyficznej autochtonicznej ludności do świadomego wyboru atrakcyjnej polskiej oferty.

Pochodzący z małopolskiego Gdowa pod Wieliczką uczestnik II i III powstania śląskiego wojewoda Grażyński podjął się dokonania tego dzieła. Dobrał współpracowników sobie podobnych, umiejących się poruszać w skomplikowanym wielokulturowym świecie, więc także Kresowiaków. Polski modernizacyjny program dla Śląska ruszył z rozmachem, lecz został nagle przerwany wybuchem II wojny światowej.

Taki wielki modernizacyjny projekt dla Górnego Śląska musi zostać jak najpilniej wznowiony. Polska musi wreszcie pokazać, że jest na Śląsku u siebie, i to naprawdę dobrym i troskliwym gospodarzem. Jestem całkowicie przekonany, że na Górnym Śląsku wciąż istnieje całkiem spory, lecz skutecznie wytłumiany propolski potencjał patriotyczny. Z jednej strony potrafiono w referendum odwołać prezydenta miasta za stawianie „nadmiernej” ilości pomników właśnie tej patriotycznej pamięci, z drugiej – powstały w 2016 roku bytomski pomnik przy gmachu przedwojennej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, upamiętniający nazwiska wszystkich profesorów lwowskich zamordowanych przez Niemców w 1941 roku na Wzgórzach Wuleckich, cieszy się powszechnym szacunkiem i zainteresowaniem, wpisując się także w obecny klimat miasta.

Tego w żaden sposób nie wolno zmarnować. Powinno to stanowić mocny imperatyw i poważne zobowiązanie, ale także sprawdzian dla obozu „dobrej zmiany”.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Na Barbórkę dla goroli” znajduje się na s. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Na Barbórkę dla goroli” na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego