Policja przegrała proces przeciw księdzu. Sąd uniewinnił kapłana od zarzutu niepilnowania liczby wiernych w kościele

Kapłanowi Archidiecezji Przemyskiej Policja postawiła zarzut, że nie dopilnował, aby na odprawianej przez niego Mszy św. była obecna liczba osób zgodna z przepisami związanymi ze stanem pandemii.

Ryszard Skotniczny

Zdaniem Policji to ksiądz, nawet w trakcie odprawiania Mszy św., ma pilnować, ile osób pojawia się w kościele.

Stowarzyszenie Europa Tradycja zwołało w tej sprawie 14 października w Krośnie konferencję prasową przed kościołem oo. Kapucynów przy pl. Konstytucji 3 Maja. Stowarzyszenie wystosowało również apel do parlamentarzystów regionu Podkarpacia o przeciwdziałanie rozporządzeniom łamiącym konkordat i mającym znamiona prześladowania katolików i Kościoła. Objęło także kapłana opieką prawną. Przed sądem reprezentował go związany ze Stowarzyszeniem mec. Ludwik Skurzak.

19 października 2020 roku w leżajskim Sądzie Rejonowym odbyła się rozprawa. Sąd uniewinnił księdza od zarzutów stawianych przez Policję.

Na rozprawę nie stawił się oskarżyciel, czyli Policja. Nieobecny był także ksiądz. Obrona wnosiła, by oskarżyciel został wezwany na rozprawę i uzasadnił, dlaczego uważa, iż przepis mówiący o obowiązku zapewnienia nieprzekraczania ilości osób obecnych w kościele ma spoczywać na księdzu, który odprawia Mszę.

Jak wywodził adwokat, przepis nie precyzuje tego – jednak nie sposób uznać, iż jest to obowiązek powszechny, czyli że spoczywa na każdej osobie. Oznaczałoby to bowiem, że każdy, kto wchodzi do kościoła, ma obowiązek policzyć obecnych, a jeśli jest ich zbyt wielu, powinien sam wyprosić się z kościoła.

Podobnie nie można uznać, że ma to robić ksiądz, który odprawia Mszę – jak domaga się tego Policja w postawionym zarzucie. Biorąc pod uwagę, iż czynność polegająca na nakazywaniu komuś opuszczenia jakiegoś miejsca obejmuje działania władcze, należy dojść do wniosku, że w gruncie rzeczy odpowiedzialność za realizację tak zapisanego prawa obciąża właśnie Policję, a więc Policja oskarżyła kapłana o niedopełnienie obowiązku, który spoczywa na niej samej.

Obrona powoływała się przede wszystkim na argumentację, która wcześniej doprowadziła sądy (np. słynny wyrok sądu w Kościanie) do wniosku, iż na podstawie obowiązujących rozporządzeń nie można karać, ze względu na brak właściwego umocowania przepisów w ustawie, a w szczególności ze względu na ich sprzeczność z Konstytucją. W tej sprawie dodatkowo chodzi również o niemożliwość uzgodnienia rozporządzenia z umową międzynarodową – konkordatem.

Sąd podzielił takie stanowisko. W obszernym ustnym uzasadnieniu wskazał na ewidentne defekty rozporządzenia, które nie ma właściwego umocowania w ustawie, jak i na wątpliwości konstytucyjne.

W szczególności Sąd wskazał na rangę praw wolności religijnych i konieczność jasnego stanowienia prawa, które wkracza w tak wrażliwe obszary. Sąd podkreślił, iż zgodnie z art. 235 Konstytucji, takie ograniczenia mogą być stanowione przepisami rangi ustawowej, i to raczej w ramach stanów nadzwyczajnych, nie w rozporządzeniu, a na taki akt prawny powoływała się Policja, stawiając zarzut księdzu.

Stowarzyszenie Europa Tradycja składa podziękowania Panu Mecenasowi Ludwikowi Skurzakowi za objęcie w imieniu Stowarzyszenia opieka prawną i reprezentowanie księdza przed Sądem Rejonowym w Leżajsku.

Ryszard Skotniczny jest prezesem Stowarzyszenia Europa Tradycja.

Artykuł Ryszarda Skotnicznego pt. „Policja przegrała z księdzem” znajduje się na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Ryszarda Skotnicznego pt. „Policja przegrała z księdzem” na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięski proces opozycjonisty antykomunistycznego Janusza Fatygi przeciwko potentatowi medialnemu Ringier Axel Springer

Na popularnych stronach internetowych „Faktu” pojawiło się zdjęcie znanego działacza antykomunistycznego z opaską na oczach jako zobrazowanie tekstu o wysokich emeryturach komunistycznych zbrodniarzy.

Józef Wieczorek

Zdjęcie było podpisane u góry: „Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny”, a u dołu – „Henryk Kostrzewa ma bardzo wysoką emeryturę”! Zdjęcie innej osoby – bynajmniej nie Henryka Kostrzewy – anonimizowanej(?) czarną opaską na oczach, prowadzonej przez policjantów, miało zdaniem potentata medialnego stanowić właściwą ilustrację tekstu. To, że tą inną osobą była postać znanego działacza antykomunistycznego o bardzo charakterystycznej sylwetce, dla potentata nie miała żadnego znaczenia (sic!).

Jest oczywiste, że nikt nie ma prawa w taki sposób naruszać czyjegoś dobrego imienia, tym bardziej, jeśli ten człowiek to honorowany działacz antykomunistyczny, protestujący przeciwko uniewinnianiu sądowemu zbrodniarzy komunistycznych.

Tym niemniej „Fakt” nie widział w tym nic zdrożnego i „rżnął głupa”, twierdząc, że twarz osoby została wystarczająco zanonimizowana poprzez dodanie czarnej opaski. Temu twierdzeniu przeczyło to, że na zdjęciu natychmiast rozpoznałem Janusza Fatygę przerobionego na zbrodniarza komunistycznego.

Skandal oczywisty, wina „Faktu” również, ale potrzeba było kilku lat na wymierzenie elementarnej sprawiedliwości. (…)

Ponieważ pokrzywdzony naruszeniem swoich dóbr nie mógł wykazać konkretnych szkód, jakie poniósł w wyniku tej zniesławiającej go publikacji, bo nikt bezpośrednio nie dał mu odczuć, że od momentu opublikowania zdjęcia uznał go za zbrodniarza komunistycznego, strona „Faktu” wpadła na oryginalny pomysł, wskazując mnie jako osobę, która jest winna rozpowszechnienia „rzekomej” krzywdy Janusza Fatygi. Sąd jednak nie poszedł tym śladem i nie postawił mnie w stan oskarżenia za zrobienie dobrej roboty dziennikarskiej i po prostu ludzkiej.

Proces zakończył się bezapelacyjną porażką „Faktu”, czyli – rzec można – Goliat został pokonany przez Dawida.

Sąd pominął absurdalną linię obrony potentata medialnego i zobowiązał pozwanego do zapłacenia pokrzywdzonemu Januszowi Fatydze 25 tys. zł zadośćuczynienia oraz do przeprosin na pierwszej stronie serwisu internetowego „Faktu”, które mają być eksponowane przez okres jednego miesiąca. Zajmą one miejsce zwykle przeznaczone dla reklam, co niewątpliwe wpłynie na zmniejszenie dochodów wydawcy. Żenujący poziom dziennikarstwa potentata medialnego został ukazany. (…)

Niestety nie można się zgodzić z opinią Sądu, że naruszenie dóbr wynikło z niechlujstwa redakcji serwisu „Faktu” i nie było intencjonalne. Zdjęcie Janusza Fatygi przerobionego na zbrodniarza, zamieszczone na stronach portalu fakt.pl, to był kadr/zrzut ekranu, inaczej stop-klatka z filmu (Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny – kanał Wolny Czyn na YouTube), i trzeba było ten film uważnie przejrzeć, zatrzymać w konkretnym miejscu, aby takie poglądowe zdjęcie z filmu wydobyć i następnie wzmocnić jego przesłanie czarną opaską na oczach. (…)

Sędzia prowadzący rozprawę, niestety głosem słabo słyszalnym dla publiczności (nawet tej nie cierpiącej na niedosłuch), objaśnił, że mówi tak, aby słyszał go przyrząd rejestrujący dźwięk, a nie publiczność na sali rozpraw (sic!). Tym samym wykazał niejako (może niechcący, ale rzetelnie), że przyrząd rejestrujący dźwięk traktuje podmiotowo, a publiczność przedmiotowo.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dawid pokonał Goliata” znajduje się na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 



  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dawid pokonał Goliata!” na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pandemia: albo sprawa jest poważna i trzeba oddać ją fachowcom, albo mało ważna i można ją powierzyć profanom

Jeśli walka z pandemią to wojna, trzeba stosować odpowiednie do jej rodzaju środki. Woda, mydło, maseczki, dystans i CENZURA prewencyjna na covidiotyczne wypowiedzi polityczne, publiczne i defetyzm.

Adam Gniewecki

Przypomnę, że mamy epidemię choroby wirusowej pod nazwą covid-19, która zbiera smutne żniwo w postaci chorych i zmarłych, choć, jak uczeni w statystyce mówią, w ilościach zbliżonych do skutków kilku znanych nam z życiowej praktyki epidemii grypy.

Gospodarka i finanse państwa oraz portfele Polaków poniosły poważne szkody, a może być jeszcze gorzej. Rozumiem, że chwilowo trudno temu zaradzić, tak jak wykryć i złapać konstruktorów SARS-CoV-2, jeżeli istotnie jest to produkt rąk ludzkich. Ale czy konieczne są straty psychiczne? Czemu (komu?) służy, a raczej szkodzi (pomaga?) sianie paniki i psychozy, strachu oraz niepewności? Media to napędzają, a media społecznościowe wspomagają. Media napędzane są przez polityków i dziennikarzy, a media społecznościowe przez tych samych plus potężną rzeszę oszołomionych, wypisujących brednie i zasłyszane tzw. opinie, czyli ploty i durnoty.

Każdy może gadać publicznie, co mu ślina i kurzy móżdżek na język przyniosą. Każdy może wstawiać filmiki czy zdjęcia, jakie zechce, i podpisać, jak mu się podoba.

Wypowiadają się publicznie wszyscy. Od fachowców i ekspertów po dyletantów, natchnionych idiotów, świadomych siewców strachu.

Politycy, szczególnie opozycyjni, ex cathedra objawiają swoje prawdy medyczne oraz proroctwa, straszą i podle próbują wykorzystać sytuację. Przoduje opozycja totalna i jej główny nurt medialny. Państwo rozumieją – „wilcze prawo opozycji”, ale i media narodowe dokładają swoje. Powstał nieznośny nadmiar wiadomości i szum informacyjny. Czego nie włączysz albo nie poczytasz – tematy covidowe. Nawet jeśli słuszne i poważne, to w gigantycznym nadmiarze. (…)

Jeśli walka z pandemią to wojna, trzeba stosować odpowiednie do rodzaju wojny środki. Woda, mydło, maseczki, dystans i CENZURA prewencyjna na covidiotyczne wypowiedzi polityczne, publiczne, defetyzm i pacyfistyczne manifestacje covidosceptyków. Przeciwnicy strategii obrony i wrogowie dowództwa powinni zamilknąć. Krytyka taktyki obrony podczas wojny defensywę tylko osłabia. Podniesie się wrzask o demokratycznym „prawie do swobodnego wyrażania poglądów” – tu i w Brukseli.

Na wojnie nie ma wolności słowa. Inter arma silent leges (w czasie wojny prawa milczą), jak mówili mądrze starożytni. Covidiotom – STOP. Czynią więcej zła niż mogłoby się wydawać.

Albo sprawa jest poważna i trzeba oddać ją fachowcom, albo mało ważna i można ją powierzyć profanom. Tertium non datur.

Widzę potrzebę wprowadzenia licencji na publiczne wypowiedzi. Wyłączności dla fachowców wyznaczonych przez np. odpowiednie rady przy prezydencie i premierze, w porozumieniu z ministrem zdrowia. Publiczne media powinny przestrzegać przed czerpaniem wiedzy z nielicencjonowanych źródeł, w tym internetowych – krajowych i zagranicznych. Zamiast danych bezwzględnych, należałoby podawać dane liczbowe na np. 100 tys. albo na milion mieszkańców. U nas i w innych krajach. Tak, by można je było porównać z innymi krajami i innymi czasami, gdy populacje krajów były inne.

Kaganiec na sianie defetyzmu, kłamstw i paniki. Bo inaczej oszalejemy wszyscy, a na dodatek pójdziemy z torbami.

No, może z wyjątkiem covidiotycznych agentów wpływu (może tacy istnieją, a może nie), którzy formują pożytecznych covidiotów, by ci z kolei roznosili wirusa covidoszaleństwa.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Codvidiotom stop!” znajduje się na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Codvidiotom stop!” na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wykształceniu artystycznemu zawdzięczam to, iż mnie doceniono

W kontekście reformy edukacji i wychowania polskiej młodzieży, a ogólnie społeczeństwa, widzę potrzebę odtworzenia w Polsce teatru klasycznego: repertuaru, scenografii, reżyserii i aktorstwa.

Adam Gniewecki, Elżbieta Jasińska

Jak wspomina Pani studia w warszawskiej PWST, debiut i okres pracy aktorskiej w słusznie i już dość dawno minionych czasach?

W Szwajcarii żyję i pracuję od 35 lat. Poza sprawami rodzinnymi, do wyjazdu zainspirowała mnie chęć przygody i odkrywania nowych horyzontów, sprawdzenia się w nowym środowisku i innym języku.

Podczas studiów w warszawskiej PWST miałam szczęście uczyć się od wielkich mistrzów sceny, takich jak Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki, Jan Świderski, Andrzej Szczepkowski, Gustaw Holoubek, Aleksandra Śląska i wielu innych. Te nazwiska wywołują we mnie nadal dreszcz emocji. Oni naprawdę uczyli uprawiania tego trudnego zawodu. Wpajali pokorę i pracę, przestrzegali przed rutyną i pogonią za sławą. W tamtych latach panowała w szkole surowa dyscyplina.

Przez pierwsze 2 lata studiów nie wolno było grać w filmie. Najpierw trzeba było opanować podstawy warsztatu. Wykładowcy wiedzieli, co znaczy być wyeksponowanym oraz jaką cenę płaci się za miałkość i fałsz na scenie. To byli mistrzowie; dla nas niemal bogowie.

Przekazywali nam tajniki gry aktorskiej, zdradzali swoje metody pracy nad rolą, odkrywali przed nami bogactwo polskiej poezji i dramatu, uczyli najwyższych technik poprawnej wymowy, emisji głosu i impostacji. Pomagali odkrywać w naszych ciałach i duszach rzeczy, o których nam nawet się nie śniło. Wygrzebywali z nas uśpione emocje, wskazywali, jak je opanować, uczyli myślenia nad tekstem, nad konstrukcją roli, a także przygotowywali do pracy w zespole. Uczyli prowadzenia dialogu z partnerem w przeróżnych konwencjach i stylach. To było pasjonujące. Wymagali bardzo dużo. Bywało ciężko. Załamania i zwątpienia były na porządku dziennym, ale taka była cena dorastania, doskonalenia, walki z samym sobą. Było pięknie i trudno zarazem.

Na trzecim roku studiów ogromną radością i nagrodą była dla mnie propozycja Zygmunta Hübnera zagrania na scenie jego teatru roli Marianny w Świętoszku Moliera. Tę rolę uznano mi jako pracę dyplomową. (Na ostatnim, czwartym roku należało zaliczyć udział w trzech przedstawieniach dyplomowych). Jako studentka zagrałam jeszcze jedna rolę w spektaklu w Teatrze Powszechnym, w Kopciuchu Janusza Głowackiego. Po ukończeniu studiów zaangażowałam się do Teatru Popularnego. Grałam tam dużo i intensywnie. Przede wszystkim duże lub główne role (Ania z Zielonego Wzgórza, Julia w Dwóch panach z Werony, Klara w Ślubach panieńskich i wiele innych). Dla początkującej aktorki była to wspaniała baza doskonalenia warsztatu i rozwoju.

Na początek mojej pracy aktorskiej nałożył się „festiwal Solidarności”. Gorączka udzieliła się wszystkim w naszym teatrze. Miałam poczucie nowego otwarcia, niesamowitej energii, przemiany. Długo wyczekiwana radość, atmosfera prawdziwej wolności. Stan wojenny przekreślił te nadzieje.

Większość aktorów odpowiedziała bojkotem, czyli odmową grania w filmach, produkcjach telewizyjnych i radiowych. Dla młodych aktorów, takich jak ja, był to koniec marzeń o karierze filmowej. Mówiono o nas: „pokolenie poświęcone dla sprawy”. Starsi koledzy mieli już kariery za sobą i ugruntowane pozycje autorytetów, a my, młodzi, buntowaliśmy się. W owym czasie odmówiłam zagrania trzech poważnych ról, choć kuszono mocno. Skupiłam się na pracy teatrze, gdzie mówiło się więcej o polityce niż o spektaklach. Zaczęłam się uczyć języków obcych.

Ze strony Instytutu Francuskiego w Warszawie dostałam propozycję zagrania po francusku roli w Lecie w Nohan Iwaszkiewicza. Zagraliśmy te sztukę w Nohan we Francji, w posiadłości George Sand, gdzie spędzał wakacje Szopen. To była pierwsza moja próba grania w języku obcym.

W 1984 r. po wielu staraniach wyjechałam na staż artystyczny do Paryża, gdzie zostałam asystentką Jean-Louis’a Barraulta, wspaniałego aktora, reżysera i dyrektora Teatru Rond Point de Champs Elysées, i do Tulonu, na zaproszenie do pracy przy olbrzymim fresku renesansowym Le Printemps, czyli Wiosna, Denisa Guénouna. Potem, po konkursowym przesłuchaniu, otrzymałam w Szwajcarii pierwszy angaż aktorski poza Polską, w Antygonie Sofoklesa. Tak zaczęła się moja przygoda z teatrem francuskojęzycznym.

Po zamieszkaniu w Szwajcarii Romańskiej weszła Pani w miejscowy świat sztuki aktorskiej. Jak wyglądają warunki profesjonalnego uprawiania tej sztuki w praktycznym i racjonalnym szwajcarskim świecie? Czy potęga kulturalna sąsiedniej Francji nie stanowi konkurencji dla ludzi sztuki, mówiących tym samym językiem?

W porównaniu z Polską, różnice w podejściu do zawodu aktorskiego w Szwajcarii czy Francji są ogromne. Wiąże się to z systemem szkolenia artystycznego i organizacji pracy oraz zatrudniania aktorów.

W Polsce aktor mógł się zatrudnić na długoletni kontrakt w teatrze, nawet na całe życie. W krajach frankofońskich angaż do roli w spektaklu odbywa się po przesłuchaniu. Do konkretnego przedstawienia dobiera się zespół, który przez sześć czy osiem tygodni je przygotowuje. Po zakończeniu cyklu spektakli wszyscy się rozchodzą i szukając następnej pracy, pozostają na zasiłkach. Tak się tu żyje artystom.

W ciągłej niepewności jutra. Chyba, że jest się zaangażowanym do Comédie Française. Ale to instytucja narodowa, zarezerwowana dla nielicznych.

W tym systemie jednak dostrzegłam szanse dla siebie, bo skoro można się zaprezentować, to trzeba próbować. Przygotowywałam się solidnie do przesłuchań, dostawałam angaże, a potem, grając różne role, stawałam się coraz bardziej widoczna i zauważalna dla reżyserów. Szwajcaria Romańska nie jest duża. Odległości między Lozanną, Genewą, Fryburgiem czy La-Chaux de-Fond nie przekraczają 100 km, więc przemieszczanie się za rolami nie stanowiło problemu. Były też dłuższe tournée i występy gościnne we Francji czy Belgii.

Miałam dużo szczęścia, trafiając na wspaniałych, otwartych i życzliwych mi artystów, reżyserów i dyrektorów teatrów instytucjonalnych i tych z offu, którzy dawali mi „carte blanche” w pracy nad rolą.

Wyczuwałam ich pozytywny stosunek do mojego polskiego pochodzenia i chęć pomocy w doskonaleniu języka. Często prosili, bym wplatała repliki po polsku czy zaśpiewała polską piosenkę. Te prośby spełniałam z wielką przyjemnością. Pytano, skąd mam takie narzędzia do pracy nad rolą, jak konstruować postać sceniczną. Chętnie odpowiadałam i dzieliłam się doświadczeniem. Organizowałam też warsztaty teatralne.

Publiczność dostrzegała różnice między mną i miejscowymi partnerami. Niekoniecznie z powodu akcentu. Myślę, że jak na cudzoziemkę, Polkę, zagrałam sporo ról po francusku, bo ponad dwadzieścia. Na zawsze pozostaną we mnie te najważniejsze i najtrudniejsze. (…)

Czy, Pani zdaniem, aktorzy powinni wyrażać publicznie swoje opinie w sprawach politycznych i obyczajowych?

Aktor nie powinien wykorzystywać swojej, z natury zawodu, popularności, do wygłaszania kontrowersyjnych opinii politycznych, obyczajowych czy ideologicznych. Może wystąpić z ogólnym potępieniem np. wojen, przemocy, pochwalą dobroczynności czy apelem do porozumienia albo łagodzenia konfliktów. Może działać w polityce jako obywatel, nie zaś jako celebryta pracujący na rozgłos i karierę. W dziedzinie polityki, ideologii czy obyczajów głos aktora waży tyle samo, co głos przedstawiciela każdego innego zawodu.

Nie można mylić ról wielkich postaci, które się grało, z życiem rzeczywistym. Aktor, który zagrał Kolumba, nie jest odkrywcą Ameryki.

Uczestniczy Pani w urządzanych przez Polonię szwajcarską uroczystościach związanych z Polską i jej historią, lub wręcz je organizuje. Czy tego rodzaju przedsięwzięcia są dostatecznie przez nasz kraj wspierane?

Wszystkie miejsca i okoliczności celebracji polskiej historii, tradycji, kultury czy sztuki są mi bardzo bliskie. Obok pracy zawodowej udaje mi się uczestniczyć w większości takich wydarzeń, w ramach Stowarzyszenia Polskiego w Genewie, Wspólnoty Polskiej przy kościele św. Teresy czy przy okazji koncertów organizowanych przez Towarzystwo Szopena w Genewie. Organizowałam i reżyserowałam wiele imprez dla Polonii szwajcarskiej, np. spotkania w rocznice świąt 11 listopada czy 3 maja, pasterki Bożonarodzeniowe w Misji Polskiej przy ONZ, gdzie kilka lat temu wystawiłam Zemstę Fredry z udziałem uczniów i nauczycielek Polskiego Punktu Szkolnego. Była też polska poezja i pieśni dla uczczenia kanonizacji Jana Pawła II, na 100 rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę czy ostatnio, w 100 rocznicę urodzin św. Jana Pawła II.

Pomysłów i chęci na aktywny, twórczy kontakt z polskością oraz jej podtrzymywanie mamy bez liku. Staramy się prowadzić promocję naszego kraju, prostować fałszywe schematy myślenia o Polsce. Czasami otrzymujemy skromne wsparcie finansowe, ale do regularnej działalności na ambitniejszym, profesjonalnym poziomie, przydałaby się poważniejsza, stała pomoc.

Żyjąc na stałe za granicą, pozostaje Pani zainteresowana i zaangażowana w to, co się dzieje w kraju, w działalność polonijną. Czy poświęciłaby Pani wygodne i dostatnie, jak mniemam, życie w Szwajcarii, gdyby miałaby Pani okazję zagrania roli teatralnej czy filmowej w Polsce?

Większość życia zawodowego spędziłam poza Polską, wypracowałam sobie w Szwajcarii status zawodowej francuskojęzycznej aktorki oraz profesjonalnej nauczycielki teatru, ekspresji i komunikacji międzyludzkiej. Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wykształceniu artystycznemu zawdzięczam to, iż doceniano mnie i wyróżniano, dając często za przykład innym. I z tego jestem dumna. Nauczyłam się wiele o sobie samej i o naszym kraju, obserwując z dystansu życie w Polsce. Spotkałam i podziwiałam wielu wspaniałych, pracowitych i dobrych Szwajcarów.

Mogę powiedzieć, że wybór mojej życiowej drogi dał mi sporo satysfakcji. Jednak brakuje mi grania w języku ojczystym, polskiej reżyserii i polskiego ducha w sztuce.

Może w innej dyscyplinie artystycznej, jak muzyka, malarstwo czy rzeźba, byłoby łatwiej. Będąc w kraju, najbliżej polskiej tożsamości i atmosfery narodowej, mogłabym najpełniej i najprawdziwiej wyrażać uczucia i emocje. Esencją sztuki teatru czy filmu jest dla mnie duch języka ojczystego, narodowej kultury i tradycji. Gdybym otrzymała propozycję albo miała okazję zagrania znowu roli teatralnej czy filmowej albo pracy nad sztuką teatralną w Polsce, nie wahałabym się ani chwili.

Cały wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką i pedagogiem Elżbietą Jasińską, pt. „Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka”, znajduje się na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką i pedagogiem Elżbietą Jasińską, pt. „Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka”, na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Głupota jest zaraźliwa. Nie dajmy się nią zainfekować, a cały lewacki harmider pozostanie tylko wygłupami

Głupota i nonszalancja działają, niestety, po obu stronach. Bo jak oceniać pewne wyroki i decyzje prokuratury? Ratio, czyli rozum, nie ma tu nic do powiedzenia. Układy i opcje poglądowe, owszem.

ks. Zygmunt Zieliński

Obecnie lewicę – mowa o polskiej i to nie kojarzonej wyłącznie z partią stającą do wyborów – można bez obawy błędu włożyć do jednego worka z niemal całą opozycją totalną. Zmieszczą się w nim zarówno ta lewica Czarzastego i Biedronia, Platforma Obywatelska, jak i inne partie i partyjki istniejące i te będące in statu fieri.

Lewica nie ma zatem i nie może w tej sytuacji mieć jasnego programu mającego cechę wykonalności, ale musi mieć coś, co ją wewnętrznie łączy. Najbardziej czytelny będzie tu racjonalizm, a może raczej jego wykrzywiona postać zawężająca wszystko do ciasnego materializmu.

Od zawsze, z wyjątkiem średniowiecza, był to kierunek, mówiąc w sposób najprostszy, stawiający człowieka w miejsce Boga. A Objawienie miało i ma być zastąpione przez ratio, czyli rozum. Takie są założenia i teoretycznie nie można im nic zarzucić. Po prostu opcja, jak byśmy dziś powiedzieli, laicka. To ratio zastępuje w tym układzie wiarę, ale obiecuje więcej niż ona, bo zapewnia, iż zdolne jest zgłębić istotę świata i człowieka. Tak przesadny optymizm pada już w zetknięciu z rzeczywistością tu i teraz.

Pięknie to wszystko brzmi i mogłoby może zadowolić człowieka – choć nie na długo, bo w naturze ludzkiej jest głód absolutu – wszakże jest jedno „ale”, i to nie lada jakie. Owo ratio powinno wyjść z podręczników i studiów i udowodnić, że naprawdę działa. Z tym jest kłopot. Zobaczmy, jakie ma ono odsłony tu i teraz.

Oto wypowiedź osoby, która całe życie mieszkała w Rosji, zachowując swą polskość: „Do Polski już raczej nie pojadę. Proszę jednak zapisać, że tu, w Jarosławiu nad Wołgą, żyje taka »Babula«, która jest dumna z tego, że jest Polką i się tego nie wstydzi” (Marek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe, Replika, 2017, s. 242). Pozostaje niejako w opozycji do wypowiedzi zamieszczonej niżej.

Bo oto jak sprawę polskości widzi Wojciech Mann: „My jesteśmy naprawdę spychani z dnia na dzień na jakieś marginesy. Ludzie wstydzą się, że mają polskie obywatelstwo. Ja mówię o ludziach rozumnych, takich, którzy kawałek świata widzieli”.

Też widziałem kawałek świata, a jakoś nikt mi się nie zwierzał ze swego zawstydzenia faktem posiadania obywatelstwa polskiego, spotkałem natomiast sporo osób, które o to obywatelstwo zabiegały. Słyszałem, że w Izraelu jest takich rocznie kilka tysięcy. I co na to Wojciech Mann?

Czy ludzi tych należy uznać za pozbawionych rozumu? A może to racjonaliści typu mannowskiego, czyli tacy, którzy marzą stale jeszcze o obywatelstwie PRL-u i rozum zastąpili dziwaczną nostalgią? A tacy, jak ta pani z Jarosławia: rozumni czy nierozumni? Ja myślę, że wstydzić się powinni tego, że są obywatelami polskimi ci, którzy w europarlamencie judzą przeciw Polsce, i ci, którzy takie głupstwa plotą, jak Wojciech Mann. (…)

Rozumny Polak, który według Manna wstydzi się obywatelstwa polskiego, winien jednak raczej wstydzić się swej przynależności do środowisk, które pragną gloryfikować hańbiącą przeszłość, upodlenie narodu okupowanego przez zewnętrznych i wewnętrznych wrogów, może przez ich własnych ojców. Czymże innym legitymuje się obecna Lewica?

Rzeczniczka Lewicy Razem Dorota Olko w rozmowie z Polską Agencją Prasową podkreśla, że „statut Razem mówi jasno, jesteśmy partią demokratycznej lewicy”. Nic to nie mówi albo tyle samo, co kiedyś: Polska Rzeczpospolita Ludowa.

A przecież była partyjna, lud był w jej agendach na ostatnim miejscu, najczęściej jako atrapa mająca zasłonić totalne rządy partii. Tym samym dla lewicy jest dziś demokracja.

(…) Jest u nas sporo wariatów i jeszcze więcej „racjonalistów”, którzy wszystko robią, by swoim racjonalizmem doprowadzić „ten kraj” do ruiny. Ale jest też wielu takich, którzy nie wstydzą się Polski ani jej obywatelstwa. Zawsze jednak wisi groźba jakiejś infekcji. Jednej czasowo, innej permanentnie. Należy pamiętać, jak zaraźliwa jest głupota. Póki naród się nią nie zainfekuje, wszystkie te dziwności, o których wyżej mowa, to tylko harmider głupio się bawiącej dzieciarni. Szkoda, że placem tych zabaw bywa parlament europejski, sejm, senat, ulica, media. Rozumny człowiek winien się wstydzić, że tak jest. Na tym właśnie polega rozumność, a nie na tym, co Wojciech Mann postrzega jako wstyd z posiadania polskiego obywatelstwa.

Cały artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Irracjonalizm racjonalistów” znajduje się na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Irracjonalizm racjonalistów” na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Media rosyjskie uważają, że protesty na Białorusi to zamach stanu zainspirowany przez rusofobiczny Trójkąt Lubelski

W rzeczywistości Trójkąt Lubelski powstał w Lublinie 28 lipca br. Powołali go ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy w celu rozwoju współpracy politycznej, ekonomicznej i społecznej.

Wojciech Pokora

9 sierpnia 2020 roku Białorusini wybierali swojego prezydenta. Gdy wieczorem ogłoszono wyniki ich wyboru, okazało się, że odbiega on od oczekiwań obywateli. Natychmiast rozpoczęły się protesty. Już po godz. 20.00 w Warszawie, przed Ambasadą Białorusi w Polsce zebrali się Białorusini, którzy nie zdążyli wziąć udziału w wyborach. Przed Ambasadą Białorusi w Moskwie tłum skandował „Odejdź!”. W Mińsku doszło do pierwszych starć z milicją. Relacjonujące wydarzenia rosyjskie media od razu zaczęły nazywać te wydarzenia „zamachem stanu” i wskazywać winnych – to Trójkąt Lubelski – nowy, rusofobiczny format współpracy Litwy, Polski i Ukrainy – głosiły media takie jak NewsFront czy Politnavigator. Zaczęto wskazywać, że Trójkąt Lubelski powołany został tylko po to, by jak najbardziej oderwać Białoruś od Rosji. Pisano, że ten „twór” jest tylko z pozoru nieszkodliwy, a w rzeczywistości stanowi narzędzie zewnętrznego sterowania wzniecenia „Majdanu” na Białorusi.

Zrzut strony medium rosyjskiego obwiniającego Trójkąt Lubelski o inspirowanie protestów na Białorusi | Fot. W. Pokora

W rzeczywistości Trójkąt Lubelski to format zapoczątkowany w Lublinie 28 lipca 2020 roku przez ministrów spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy w celu rozwoju współpracy politycznej, ekonomicznej i społecznej. Jednym z celów jest też pomoc Ukrainie w odzyskaniu integralności terytorialnej oraz w integracji z Unią Europejską i NATO. Stąd też apel członków Trójkąta do Rosji o zaprzestanie agresji na Ukrainę, przerwanie aneksji Krymu i wycofanie wojsk z obwodów Donieckiego i Ługańskiego na Ukrainie. Jednak dla Rosji oznacza to, że inicjatywa jest „trójkątem nienawiści do Rosji”.

Nie było także prób ingerencji w sprawy wewnętrzne Białorusi. Chyba, że można tak nazwać apel o powstrzymanie się od użycia siły, wystosowany 10 sierpnia 2020 roku:

„My, ministrowie spraw zagranicznych Trójkąta Lubelskiego, wyrażamy głębokie zaniepokojenie eskalacją sytuacji na Białorusi po wyborach prezydenckich. Zwracamy się do władz o powstrzymanie się od użycia siły oraz uwolnienie wszystkich osób zatrzymanych wczorajszej nocy” – napisali ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy. Ponadto zaoferowali swoją pomoc w nawiązaniu dialogu między władzami Białorusi a opozycją, bowiem „dobrobyt i rozkwit Białorusi i jej mieszkańców są ważne dla całej Europy, a zwłaszcza dla naszego regionu”.

Skąd więc tak agresywna narracja rosyjskich mediów? Dr Jakub Olchowski z Instytutu Europy Środkowej w Lublinie i Wydziału Politologii i Dziennikarstwa UMCS w wypowiedzi dla Stop Fake stwierdził, że to nic zaskakującego:

– Insynuacje rosyjskich mediów i oficjalnych mediów białoruskich, które w dużej mierze są kontrolowane przez Rosję, jakoby protesty na Białorusi były organizowane czy inspirowane przez Trójkąt Lubelski, czyli nową inicjatywę współpracy państw Europy Środkowej, nie są niczym zaskakującym. One się doskonale wpisują w szersze działania Federacji Rosyjskiej w infosferze. Te działania, jak wiemy, zakrojone są na szeroką skalę, bo Rosja doskonale sobie zdaje sprawę, że w takim konflikcie asymetrycznym z Zachodem w przypadku działań dezinformacyjnych ma przewagę. Może generować jednolity przekaz, bo kontroluje ten przekaz poprzez kontrolę własnej infosfery. Natomiast Zachód, postrzegany jako przeciwnik w tej walce, nie jest w stanie tego zrobić. Jest z natury swojej demokratyczny, co wiąże się z wolnością słowa i pluralizmem opinii. Natomiast Rosja w dużej mierze kontroluje swoją sferę informacyjną i używa informacji jako broni – uważa dr Jakub Olchowski.

Warto podkreślić, że ministrowie spraw zagranicznych Litwy, Polski i Ukrainy zastrzegli, że format Trójkąta Lubelskiego nie zakłada rozstrzygania kwestii historycznych:

– Trójkąt Lubelski to współpraca o charakterze regionalnym, wielostronnym. Nie przewidujemy dialogu na tematy dwustronne. Do tego służyć mogą inne fora – komisje rządowe, komitety międzyresortowe – podkreślili.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „»Rusofobiczny Trójkąt Lubelski«, czyli źdźbło w oku Rosji”, znajduje się na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „»Rusofobiczny Trójkąt Lubelski«, czyli źdźbło w oku Rosji” na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Podobno komunizm w Europie upadł. Wygodne kłamstwo usypia czujność. Rewolucja bolszewicka trwa. Także i w Niemczech

Niemiecka gazeta „Bild” pisze o interwencji policji przeciw „pokojowemu protestowi zwolenników aborcji w świątyni”. Łatwo sobie wyobrazić reakcję niemieckiej policji na „pokojowy protest” w synagodze.

Jan Bogatko

Komunizm siermiężny typu moskiewskiego, panujący do niedawna w sowieckiej Europie („Europa Wschodnia”), przeobraził się w komunizm salonowy parysko-brukselsko-frankfurcki.

Komunizm zachodni nie jest ubogi i jeśli tam nie je się mięsa, to nie z powodu fatalnej gospodarki (bezmięsny poniedziałek w PRL), lecz w wyniku rozważań nad nowym dekalogiem. (…)

O tym, że Zachód jest czerwony, dowiedziałem się ku mojemu zaskoczeniu w roku 1978, kiedy przyjechałem do Niemiec. Mieszkając w kolońskiej dzielnicy Südstadt, w knajpianych rozmowach nie tylko w barze „Köln Rouge“ (Czerwona Kolonia), ale także i winiarni na Ubierringu, mogłem się dowiedzieć o „polskim antysemityzmie”, „katolickim zacofaniu” oraz o zbrodniach popełnianych na Niemcach przez Polaków („byli gorsi od Rosjan”!) podczas wypędzania z ich ojczyzny na wschodzie. O związku przyczynowo-skutkowym jakoś nie wspominano, to już były narodziny nowej, lewicowej niemieckiej polityki historycznej. Młodzi kolończycy tłumnie brali udział w prosowieckich i antyamerykańskich „Marszach Wielkanocnych”, lewackich koncertach i demonstracjach (na przykład przed katedrą kolońską, na rzecz legalizacji pedofilii). Te marsze wielkanocne nieco straciły rozmach po upadku ZSSR, ale tym niemniej uważa się je dziś za nową, niemiecką świecką tradycję. Kto nie był czerwony, ten był „faszystą” – bardzo prosty był podział na „dobrych” i „złych” w Kolonii, jak i w wielu innych niemieckich miastach. (…)

W Niemczech terminem „prawica” określa się nacjonalistyczną lewicę, wymierających bez większego rozgłosu pogrobowców NSDAP. Na tę walkę – bój to jest nasz ostatni – państwo, kraje związkowe, gminy i fundacje wydały dotąd pół miliarda euro. Jest to w przybliżeniu 50 razy więcej (słownie pięćdziesiąt) niż na zwalczanie lewackiej ekstremy. Środowisko lewicy wzrasta w siłę. Pomagają mu w tym niemieccy dziennikarze. Nie ma obecnie w Niemczech stacji telewizyjnej, rozgłośni radiowej czy gazety, w których wyborcy lewicowych partii politycznych nie byliby w zdecydowanej większości. To oni kształtują opinię publiczną, narzucając im swą ideologię.

Jest możliwe, że niemiecki kapitał czuje się niezagrożony przez lewicę: nie głosi ona dziś hasła uspołecznienia środków produkcji. Ona je dziś posiada!

Polskie lewackie bojówki mają sojuszników w Niemczech. Należy do nich niewątpliwie korespondentka ultralewackiej gazety TAZ w Warszawie, Gabriele Lesser. Bierze udział w walce z rządem w Warszawie, bo doskonale wie, że jej za to z jego strony nic nie grozi. Ta walka jest populistyczna, nieporadna, daleka od wymiany argumentów. Popiera ona protesty lewackie przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności aborcji eugenicznej z konstytucją. Ale to przecież nie orzeczenie zmienia jakoby zgodność tej aborcji z konstytucją, tylko wskazuje na to, że ona nie istnieje od samego początku. A zatem protestanci powinni domagać się nowelizacji konstytucji, której jakoby zawsze podobno bronili, a nie uchylenia orzeczenia Trybunału, bo to formalnie niemożliwe!

Niemiecka gazeta „BILD” pisze o interwencji policji przeciwko „pokojowemu protestowi zwolenników aborcji w świątyni”. Łatwo sobie wyobrazić reakcję niemieckiej policji na „pokojowy protest” w synagodze. Ale w tej wojnie nie chodzi wcale o aborcję, lecz o obalenie rządu.

Czy majdan się powiedzie? Tak, wszelkie nieszczęścia są zawsze i wszędzie możliwe. Zwłaszcza, jeśli państwo jest słabe i boi się użyć siły. Przewrót październikowy w Rosji dokonał się właśnie w takich okolicznościach ze znanymi skutkami.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Rewolucja bolszewicka trwa” znajduje się na s. 3 listopadowego „Kuriera WNET” numer 77/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Rewolucja bolszewicka trwa” na s. 3 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najważniejsze sprawy, w jakich interweniowało Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w październiku 2020 roku

Dziennikarz w pracy jest jak funkcjonariusz państwowy, nie jest osobą prywatną, która robi co chce i zachowuje się jak chce. W zamian państwo powinno mu zagwarantować bezpieczeństwo.

Jolanta Hajdasz

Przede wszystkim o pobiciu operatora TVP w Gdyni, podczas realizacji przez niego materiału dziennikarskiego z zatrzymania jednego z najbogatszych ludzi w Polsce. To, jak wymiar sprawiedliwości poradzi sobie z tą sprawą, ma znaczenie dla wszystkich dziennikarzy w naszym kraju.

15 października doszło do brutalnego ataku na operatora Telewizji Polskiej, gdy dziennikarze różnych mediów i operatorzy chyba wszystkich ogólnopolskich stacji telewizyjnych przez kilka godzin obserwowali przeszukanie miejsca zamieszkania biznesmana Ryszarda Krauzego. Gdy agenci CBA zakończyli przeszukania i wyprowadzili zatrzymanego, dziennikarze zaczęli się rozjeżdżać, ekipa TVP spakowała sprzęt, ale stała jeszcze przy samochodzie. Wówczas doszło do pobicia. Syn zatrzymanego popchnął operatora, przewrócił go i kopał leżącego już na chodniku. Konieczna była interwencja lekarska, młody operator ma rozciętą głowę, założone szwy i uszkodzone zęby, ma kłopoty z widzeniem w jednym oku

Chcę podkreślić, że chłopak niczym nie sprowokował „małego księcia Trójmiasta”, bo tak o napastniku mówi się w Gdańsku, nie wdał się z nim w pyskówkę ani w bójkę. Aleksander K. bił niewinnego człowieka. Tymczasem sąd w Gdańsku nie zastosował wobec napastnika aresztu, a ojciec napastnika wypowiedział się w telewizji TVN, że syn bronił honoru rodziny i poniosły go emocje, więc prosi o wyrozumiałość dla niego.

Internet został zalany opiniami w stylu „dobrze mu tak, bo to pisowska telewizja”, mógłby przecież pracować gdzie indziej. „Metody nie popieram, ale cel wybrany dobrze” – to kwintesencja tego stylu myślenia. W ten sposób skomentował to pobicie jeden z profesorów, prawnik i filozof zresztą.

Te wypowiedzi świadczą o tym, jak elity finansowe III RP lekceważą podstawowe wartości – ludzkie życie i zdrowie, oraz jak za nic mają zasadę wolności słowa, która oznacza nie tylko swobodę wypowiedzi, ale także bezpieczeństwo pracy dla ludzi mediów. Dziennikarz w pracy jest jak funkcjonariusz państwowy, nie jest osobą prywatną, która robi co chce i zachowuje się jak chce. W zamian państwo powinno mu zagwarantować bezpieczeństwo, a tych, którzy je naruszają – surowo karać. Niestety mam obawy, że tak się nie stanie. Nie słychać bowiem wielu komentarzy na ten temat, największa komercyjna stacja telewizyjna ograniczyła się do jednego zdania na Twitterze, media o największej liczbie odbiorców wręcz zamilkły. Nie zauważają tego wydarzenia. Osoby, które oglądają tylko stacje komercyjne lub niektóre polskojęzyczne portale internetowe, najprawdopodobniej w ogóle nie wiedzą, że operator telewizji publicznej nadal jest na zwolnieniu lekarskim, że nadal prawie nie widzi na jedno oko.

I jeszcze jedno – na moment czysto teoretycznie odwróćmy tę sytuację i wyobraźmy sobie, że pobity w ten sposób został operator np. telewizji TVN podczas czynności wykonywanych przez CBA u kogoś związanego z prawicą. Jestem pewna, że natychmiast protestowałyby międzynarodowe organizacje dziennikarskie i najróżniejsze instytucje Unii Europejskiej, a zasądzone odszkodowania liczylibyśmy w tysiącach euro. Zobaczymy, jak będzie tym razem.

(…) Koncern RASP pozywa polskich dziennikarzy. O procesach dziennikarzy i ich przyczynach w programie „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info

Procesy wytaczane polskim dziennikarzom przez koncern Ringier Axel Springer i ich przyczyny były głównym tematem programu „O co chodzi?” red. Bronisława Wildsteina w TVP Info, emitowanego 8 października 2020 r. Gośćmi programu był. red. Samuel Pereira, szef portalu tvp.info.pl oraz Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP. Red. Samuel Pereira przypomniał, iż RASP domaga się od szefa portalu tvp.info przeprosin i przekazania 100 000 złotych na cele społeczne. Pozew cywilny dotyczy 27 wpisów z Twittera i Facebooka, w których Samuel Pereira krytykował media RASP bądź działania dziennikarzy tego wydawcy. Zdaniem autorów pozwu, z krytycznych wobec mediów RASP wpisów dziennikarza wynika zarzut, iż „»Fakt« jest niemieckim tabloidem”, „linia programowa RASP jest tworzona pod dyktando Niemiec”, prezes wydawnictwa „Mark Dekan jest niemieckim nadzorcą”, a RASP działa w interesie Niemiec. Swoimi wpisami – zdaniem RASP – red. Pereira poważnie naruszył dobra osobiste wydawcy.

18 października. Reakcje mediów na protest CMWP SDP przeciwko pobiciu operatora TVP3 Gdańsk

Wiadomości TVP, TVP Info (w programie i na tzw. pasku), portal wPolityce.pl, „Gazeta Polska Codziennie”, portal niezależna.pl, telewizja wPolsce.pl, Radio Poznań, TVP Gdańsk, Radio Maryja i Radio Wnet cytowały oświadczenie CMWP SDP, w którym Centrum protestuje przeciwko pobiciu operatora TVP przez syna biznesmena Ryszarda K. i apeluje o rzetelne wyjaśnienie wszystkich okoliczności tej sprawy. W Radiu Wnet Jolanta Hajdasz, mówiąc o pobiciu operatora TVP przez syna zatrzymanego biznesmena Ryszarda K., zwracała uwagę, iż przedstawiciele mediów w demokratycznym państwie muszą mieć zagwarantowaną możliwość bezpiecznego relacjonowania wszystkich wydarzeń.

Dziennikarz w Polsce musi, idąc do pracy, mieć pewność, że wróci z niej cały. Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego z Radia Wnet przypomniała, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich broniło poszkodowanych dziennikarzy niezależnie od tego, w jakiej stacji pracowali.

16 października policja zatrzymała podejrzanego o napaść na operatora TVP Aleksandra K., do której doszło po przeszukaniu i zatrzymaniu byłego prezesa Prokomu Ryszarda Krauzego (biznesmen zgodził się na podawanie pełnych danych osobowych) przez CBA w czwartek wieczorem. 31-letni Aleksander K. usłyszał w prokuraturze w Gdyni trzy zarzuty: naruszenia nietykalności, kierowania gróźb wobec dziennikarzy i spowodowania obrażeń ciała poniżej siedmiu dni. Czyny te są zagrożone karą do 2 lat pozbawienia wolności. Sąd nie zgodził się na aresztowanie podejrzanego i zastosował wolnościowe środki zapobiegawcze. Aleksander K. jest pod dozorem policji (dwa razy w tygodniu musi zgłaszać się na policję), ma zakaz kontaktu i zbliżania się do trzech pokrzywdzonych dziennikarzy na odległość nie mniejszą niż 50 m.

21 października. Sprawa zabójstwa Jarosława Ziętary. Świadek incognito: „dziennikarz został skwasowany”

– Jarosław Ziętara został zamordowany przez dwie osoby, przywiezione do Polski w celu pozbycia się go. Został ugodzony szpikulcem w klatkę piersiową i nastąpił zgon. Z tego, co się orientuję, Jarosława Ziętarę przywieziono spod domu. Na początku był torturowany. Najpierw był pobity. Folię rozłożono na ziemi, w celu zatarcia śladów. To były magazyny Elektromisu – tak na wstępne pytanie sędziego dotyczące stanu wiedzy zeznającego na temat sprawy Ziętary odpowiedział świadek incognito podczas rozprawy 21 października br. W poznańskim Sądzie Okręgowym trwa tzw. proces ochroniarzy, w którym oskarża się Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochroniarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy 1 września 1992 roku, przebrani za policjantów, mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania w Poznaniu i przekazać zabójcom. CMWP SDP obserwuje proces od lutego 2019 roku.

W uprowadzeniu uczestniczyły osoby przebrane w mundury policyjne. Cała akcja odbyła się na zlecenie Aleksandra G. Ziętara miał otrzymać ofertę finansową, by odstąpił od pisania artykułów. Propozycji dziennikarz nie przyjął, bo – według świadka – była dla niego niezadowalająca. Oferentem miał być Aleksander G. Potwierdził, że przed uprowadzeniem odbyło się przeszukanie mieszkania dziennikarza, w którym uczestniczył Maciej B. Potwierdził też zabranie z mieszkania klisz fotograficznych, które przekazano Aleksandrowi G. Świadek stwierdził również, że B. brał udział w porwaniu, jednak jego rola miała się skończyć na wepchnięciu Jarosława Ziętary do samochodu. Jednak sam Baryła, który zeznawał w tej sprawie, wiele razy w ciągu ostatnich lat nigdy nie wspomniał, by sam miał brać udział w zbrodni.

Spod domu Jarosława Ziętarę zawieziono do magazynów Mariusza Ś. „Wiem, że był wożony więcej niż w jedno miejsce”. Oprawcami byli „żylaści mężczyźni, nie robili tego pierwszy raz”. Przy maltretowaniu dziennikarza obecny był Aleksander G. Po zamordowaniu Ziętara został „skwasowany”, a czaszkę zatopiono w jeziorze Kierskim.

Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność AD 2020. Październik” znajduje się na s. 5 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność AD 2020. Październik” na s. 5 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Filozofia nosa. Średniowieczni mawiali, że rozum ma nos z wosku. Że można go wykręcać w dowolne strony

Jezus nie był gejem ani nie może przyjść jako kobieta. Wcielenie dokonało się raz jeden w całej historii. Nie da się go powtórzyć i nie da się go odwołać. Trudno też Boga oskarżyć o jakąś pomyłkę.

Sławomir Zatwardnicki

Wrzucam w wyszukiwarkę hasło „stand-up bez przekleństw”. Klikam w drugą od góry pozycję zatytułowaną Jezus „Miłujcie się”. Uszy stają na sztorc. (…)

Za występem Jezus „Miłujcie się” stoi Grupa Filmowa Darwin. (…) Zamyślam się nie nad przesłaniem, ale nad światem, w którym mogło się ono pojawić. Patrzę na twarz bruneta z brązową peruką. Coś tu nie pasuje. Nic tu się nie klei, choć skrojone jest niby po mistrzowsku. Jezus Ewangelii nie przypomina Jezusa stand-upu.

Jak to pisał był G.K. Chesterton? „Musiało rzeczywiście być coś nie tylko tajemniczego, ale i wszechstronnego w Chrystusie, skoro można wykroić z Niego tylu mniejszych Chrystusów”.

Musi być też coś małego w dzisiejszym rozumie, że grubymi nićmi wszechtolerancji fastryguje pokawałkowany światopogląd.

Średniowieczni mawiali, że rozum ma nos z wosku. Że można go wykręcać w dowolne strony. Patrzę zatem na jakby znajomą twarz scenicznego Andrzeja-Jezusa, ale widzę nos z wosku. Nie tylko Jana Jurkowskiego, ale wszystkich jemu podobnych. „A co, jeśli Jezus też był gejem?” – pada zza mikrofonu bardzo oryginalne jak na dzisiejsze czasy pytanie, zadane chyba całkiem na poważnie. Że niby nic nie wiemy na pewno, bo wszystko jest domniemane. Ale co byłoby – zawisa w powietrzu retoryczna pauza – gdyby wrócił jako gej albo jako kobieta? Może zaakceptowalibyśmy Go i w końcu wszyscy pokochaliby wszystkich – ciągnie Jurkowski.

Gdyby miało to być dla śmiechu, trzeba by śmiechem odpowiadać. Ale skoro mówi się tutaj całkiem na poważnie, trzeba chyba odpowiadać „na serio”. Otóż tak się składa, że ani nie chodzi o domniemania, ani Jezus nie był gejem, ani nie może przyjść jako kobieta, bo Wcielenie – z samej swojej natury – dokonuje się raz jeden w całej historii. Nie da się go powtórzyć i nie da się go odwołać. Trudno też Boga oskarżyć o jakąś pomyłkę w realizacji odwiecznego planu zaaplikowanego nie przypadkiem w tym a nie innym czasie. (…)

Dobra Nowina Jurkowskiego polega na tym, że jak poradziliśmy sobie z segregacją rasową i brakiem równouprawnienia kobiet, tak i przez dzisiejszą niesprawiedliwość jakoś przejdziemy

Idące pod prąd prawa naturalnego postulaty LGBT zostały tutaj postawione w jednym szeregu z tym, co wprost z prawa naturalnego wynika. Zgodnie z filozofią nosa woskowego wolno tak zrobić.

To wystarczy, by mieć prawie trzy miliony odsłon, jakieś 300 razy więcej niż wynosi nakład „Kuriera WNET”, który Państwo właśnie czytacie. Naprawdę, wystarczy posłuchać stand-upowca, który nie przeklina. I wykrojonego z Ewangelii Jezusa, który nie zbawia od grzechu, lecz indoktrynuje ideologią. Zamienić „miłujcie się” na „tolerujcie się” (por. odpowiedź w stylu „oko za oko, skecz za skecz” autorstwa Tomasza Samołyka pt. Tolerujcie się (Mój coming out)).

Taki to stand-up bez przekleństw, za to z dildo. Żal mi Jurkowskiego. Żal mi siebie. Miało być śmiesznie, a jest smutno i straszno.

Facet ma nos z wosku. Mógłby zapalić świecę do modlitwy, a dał zwieść swoją wrażliwość na manowce. Ale przecież nie o nim jest ten tekst. Raczej o tych wszystkich, którzy na potęgę wykręcają swoje nosy. O tej większości, która z mniejszości robi normę. O upadku wszelkich norm, o normie budowanej na piasku braku normalności.

O ranie duszy i ciała, którą leczy się zapewnieniem, że wszystko jest OK. O pofragmentaryzowanym świecie klejonym taśmą klejącą tolerancji, królowej wszystkich innych cnót, które wyparowały.

Cały artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Filozofia nosa” znajduje się na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Filozofia nosa” na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

7 lat więzienia dla sprzedawcy książek religijnych o tematyce chrześcijańskiej sprowadzonych do Chin przez internet

W 2015 roku Xi Jinping wysunął propozycję „sinizacji” religii. Przedstawił swój plan dostosowania religii – chrześcijaństwa, buddyzmu i innych – do potrzeb „socjalizmu z chińskimi cechami” KPCh.

Frank Yue

Według informacji podanych przez Radio Free Asia (RFA) Chen Yu został skazany 27 września za swoją działalność biznesową. Został również ukarany grzywną w wysokości 200 000 juanów (29 450 dolarów). Chen sprzedał ok. 770 różnych książek religijnych i czasopism, które zaimportował ze Stanów Zjednoczonych i Tajwanu.

Nie tylko Chen ma kłopoty z władzami; podobno jego klienci również stali się podejrzanymi w dochodzeniu prowadzonym przez lokalną policję. RFA poinformowało, że władze wytropiły klientów Chena, korzystając z informacji o zamówieniach, które pobrano z systemu jego sklepu internetowego.

Klienci, którzy przedstawili się jako chrześcijanie z prowincji Shandong, Henan i Zhejiang powiedzieli, że policja przeprowadziła obławę na ich domy i zarekwirowała książki religijne niezatwierdzone przez Komunistyczną Partię Chin.

Według RFA, policja „uznała Wheat Study za siłę antychińską” w trakcie przeszukiwania domów. Wheat Study to nazwa księgarni internetowej Chena. Zgodnie z notatką władz lokalnych, którą pozyskało RFA, policja przesłuchała ponad 10 000 podejrzanych klientów.

Pewien chrześcijanin, pod warunkiem zachowania anonimowości, wyraził dezaprobatę wobec wyroku sądu w sprawie Chena. – To bardzo niesprawiedliwe, ponieważ chrześcijanie, prowadząc takie księgarnie, nie powodują żadnych zakłóceń w społeczeństwie – stwierdził w wywiadzie dla RFA.

– Wiele lat temu było łatwiej. Można było kupować chrześcijańskie publikacje w internecie według własnego uznania. Teraz wszystkie są zakazane. Wyśledzą cię, jeśli zostawisz jakąś wiadomość. W zasadzie nic nie kupujemy. Pobieram wersje elektroniczne online, ponieważ wiem, jak obejść Wielki Firewall.

(…) Na spotkaniu Zjednoczonego Frontu, które odbyło się w Pekinie w dniach 18–20 maja 2015 roku, chiński przywódca Xi Jinping po raz pierwszy wysunął propozycję „sinizacji” religii. Przedstawił swój plan dostosowania religii – chrześcijaństwa, buddyzmu i innych – do potrzeb „socjalizmu z chińskimi cechami” KPCh. Od tego czasu w całym kraju pojawiały się doniesienia o kościołach, z których władze siłą usuwały krzyże.

Według danych z „Bitter Winter”, czasopisma poświęconego wolności religijnej i prawom człowieka, w tym roku, w okresie od stycznia do kwietnia, co najmniej 250 krzyży zostało usuniętych z kościołów w miastach Lu’an, Ma’anshan i Huaibei w prowincji Anhui.

Cały artykuł Franka Yue pt. „Sprzedawca książek religijnych w Chinach skazany na 7 lat więzienia” znajduje się na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Franka Yue pt. „Sprzedawca książek religijnych w Chinach skazany na 7 lat więzienia” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego