Czy Pirbright Institute, Wuhan Institute of Virology albo Boehringer Ingelheim mogły być źródłem koronawirusa covid-19?

Walki konkurencyjne między ponadnarodowymi i narodowymi korporacjami farmaceutycznymi doprowadziły do pandemii, która może pochłonąć wielokrotność 85 milionów ofiar śmiertelnych.

Stanisław Florian

W związku z pandemią koronawirusa covid-19 pojawia się wiele teorii spiskowych i fake newsów. M.in. Jordan Sather upowszechnia informację, że wirus został zaplanowany i wyprodukowany. Firma Pirbright miała badać koronawirusa. Jednostka ta wydała oświadczenie, w którym koryguje podane przez Sathera informacje, podkreślając, że bada koronawirusa zakaźnego zapalenia oskrzeli, który infekuje drób i świnie.

Wiązanie badań koronawirusa z fundacją Gatesów lub Jacobem Rothschildem w następujący sposób dementuje niezależna brytyjska organizacja charytatywna „Full Fact”, sprawdzająca fakty: koronawirus nie jest pojedynczym wirusem, ale rodziną wirusów, która obejmuje przeziębienie, SARS (zespół ostrego zapalenia układu oddechowego, którego wybuchy miały miejsce w 2002 i 2004 r.) oraz obecny, nowy koronawirus, zidentyfikowany u ludzi w Wuhan.

Zgłoszenie patentowe brytyjskiego Pirbright Institute z 2015 r. istnieje dla innego rodzaju koronawirusa. Patent ten dotyczy wersji ptasiego zakaźnego wirusa zapalenia oskrzeli (IBV) „żywej atenuowanej” – czyli o znacznie obniżonej zdolności wniknięcia, namnożenia się oraz uszkodzenia tkanek zainfekowanego organizmu przy równoczesnym zachowaniu oddziaływania immunologicznego na organizm. Jest to zasadniczo osłabiona wersja wirusa, opatentowana w celu ostatecznego opracowania szczepionki przeciwko chorobie ptaków i innych zwierząt. Pirbright Institute oświadcza, że wersja ta „obecnie nie działa na ludzkie koronawirusy”. Brytyjski Pirbright Institute badający choroby wirusowe u zwierząt gospodarskich nie jest własnością Jacoba Rothschilda. „Full Fact” nie znalazł dowodów na jakiekolwiek powiązanie między Rothschildem a Instytutem. (…)

W 2015 r. podczas uroczystości w Binzhou w Chinach oficjalnie otwarto nowe, wspólne chińsko-brytyjskie międzynarodowe centrum badań nad chorobami ptaków: Centre of Excellence for Research on Avian Diseases (CERAD) (…) Zanim doszło do jego uruchomienia, w poprzednich latach biolog molekularny z USA Richard H. Ebright oraz inni naukowcy wyrażali zaniepokojenie wcześniejszymi ucieczkami wirusa SARS z chińskich laboratoriów w Pekinie, a także tempem i skalą chińskich planów ekspansji w laboratoriach BSL-4. Po wybuchu epidemii covid-19 „Washington Times”, cytując byłego izraelskiego oficera wywiadu wojskowego podał, że koronawirusa można powiązać właśnie z Wuhan Institute of Virology.

Już w 2005 r. grupa badaczy z Wuhan Institute of Virology opublikowała badania dotyczące pochodzenia koronawirusa SARS, stwierdzając, że chińskie nietoperze podkowiaste są naturalnymi rezerwuarami koronawirusów podobnych do SARS.

Kontynuując tę pracę przez lata, naukowcy z Instytutu pobrali próbki z tysięcy nietoperzy podkowiastych w Chinach, izolując ponad 300 sekwencji koronawirusów nietoperzy.

Kluczowy dla uchwycenia zarodków wybuchu epidemii covid-19 wydaje się rok 2015, gdy w Pirbright Institute złożono wniosek o patent na kontrolowaną wersję koronawirusa, w Wuhan Institute of Virology ukończono owo krajowe laboratorium ds. bezpieczeństwa biologicznego, a wspólnie utworzono brytyjsko-chiński CERAD. (…) W 2015 r. Wuhan Institute of Virology opublikował udane badania na temat tego, czy koronawirusa nietoperzy można zainfekować HeLe, czyli tzw. nieśmiertelną linią komórkową. Jest to stosowana w badaniach naukowych, najstarsza i najczęściej wykorzystywana linia komórek ludzkich, która pochodzi od komórek raka szyjki macicy, pobranych 8 lutego 1951 r. od Henrietty Lacks, pacjentki, która zmarła na raka 4 października 1951 r.

Linia ta jest wyjątkowo trwała i płodna, co powoduje jej szerokie zastosowanie w badaniach naukowych… W 1991 pojawiła się nawet koncepcja uznania tej „nieśmiertelnej linii komórek” za odrębny gatunek, ze względu na ich zdolność do replikacji w nieskończoność oraz liczbę chromosomów innych niż ludzkie.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Koronawirus – ukoronowanie globalizacji korporacji ponadnarodowych” znajduje się na s. 13 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Koronawirus – ukoronowanie globalizacji korporacji ponadnarodowych” na s. 13 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak dawniej próbowano radzić sobie z morowym powietrzem?/ Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” nr 70/2020

Modlimy się: „Od powietrza… wybaw nas, Panie!”. Nie chodzi tu o „normalne” powietrze, tylko o morowe, czyli historyczne określenie wyjaśniające zarazem metodę rozprzestrzeniania się epidemii.

Tadeusz Loster

Morowe powietrze

Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami!
Od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas, Panie!
Od nagłej i niespodziewanej śmierci – zachowaj nas, Panie!
My, grzeszni Ciebie, Boga, prosimy – wysłuchaj nas, Panie!

15 marca 2020 roku we wszystkich kościołach katolickich w Polsce, choć przy ograniczonej ilości wiernych, śpiewana była Suplikacja – pieśń mająca charakter błagalny, śpiewana w okresie klęsk żywiołowych oraz nieszczęść. Czas powstania tego typu pieśni datowany jest na XV wiek, a może nawet na XIV, kiedy to „morowe powietrze” – dżuma – zabrała prawie czwartą część ludności w Europie. Przytoczona powyżej Suplikacja jest najstarszą pieśnią błagalną śpiewaną w języku polskim.

Od powietrza… wybaw nas, Panie! Nie chodzi tu o „normalne” powietrze, tylko o morowe, czyli historyczne określenie wyjaśniające zarazem metodę rozprzestrzeniania się epidemii: dżumy, czarnej ospy, cholery, tyfusu i innych groźnych zakaźnych chorób wywołujących falę masowych zakażeń.

W czasach przed odkryciem drobnoustrojów, czyli organizmów widzianych tylko przez mikroskop (takich jak bakterie i wirusy), przypuszczano, że przyczyną pomoru jest „złe” powietrze. Pogląd ten nie odbiegał od rzeczywistości, gdyż choroba szerzyła się przez zakażenie kropelkowe, czyli spowodowane roznoszeniem się w powietrzu rozpryskiwanej przez chorego śliny.

Morowe powietrze – zaraza dżumy od XV wieku została w Europie odnotowana i opisana ilością zgonów. W 1450 roku w samym Paryżu w ciągu trzech miesięcy zmarło 40 tys. osób. W czasie morowego powietrza szalejącego w 1665 roku w Londynie zmarło 68 tys. mieszkańców, a w 1720 roku w Marsylii – 86 tys. na 250 tys. mieszkańców.

Fot. ze zbiorów Tadeusza Lostera

Jak w tym czasie wyglądało miasto dotknięte zarazą, opisał Leon Goslan: „Od trzech miesięcy Marsylia była kupą trupów: domy opuszczone przez mieszkańców nie miały drzwi i okien, jakby tamtędy przeszła stopa pożaru. W porcie, wśród ciepłej wody, drzemały okręty bez obsady; ich maszty bez żagli, bandery zwinięte i pianą pokryte pokłady, rzucały jednostajne cienie na brzegi i tamy, bezludne jak pustynia. Wsie były puste, drogi zasiane kośćmi pokrytemi splugawionym ubiorem i gnijącymi zwłokami. Zostać w mieście, znaczyło umrzeć; wyjść z niego znaczyło to samo, bo kule żołnierzy rozstawionych o kilka staj dookoła miasta, bez litości dosięgały każdego, kto chciał wyjść z tego okręgu śmierci i zatraty…”.

Oglądając w telewizji służby sanitarne oraz lekarzy, którzy przebywają przy chorych dotkniętych najnowszą zarazą „koronawirusa”, zauważamy, że są w kombinezonach szczelnie zakrywających całe ciało, na twarzach mają maseczki, a oczy zakrywają specjalne „gogle”.

Jak ubrani byli dawniej lekarze, którzy zbliżali się do zarażonego dżumą? Według rysunku Melchiora Fueslina z 1720 roku, było to ubranie ze skóry; głowę lekarza okrywał kaptur również ze skóry, z otworami na oczy zasłoniętymi szybkami. Ogromny nos upodabniający lekarza do ptaka wypełniony był wonnościami, które miały zapobiegać przedostaniu się zarazy do organizmu medyka.

Morowe powietrze – zaraza cholery przywędrowała na Śląsk w 1831 roku podczas wojny polsko-rosyjskiej. Pierwsze zachorowania na cholerę ujawniono 27 maja 1831 r. w Gdańsku. Ofiarami zarazy byli robotnicy portowi Nowego Portu, a epidemia została przywleczona przez załogę rosyjskiego statku, który zawinął do Gdańska. W pierwszym miesiącu zachorowało ponad czterysta osób, z czego prawie trzysta zmarło. Pod koniec maja powstała w mieście Komisja Sanitarna, która wydała rozporządzenia poparte zarządzeniami policyjnymi, mającymi na celu ograniczenie rozpowszechniania się epidemii w mieście i regionie. Aglomeracja miejska Gdańska została otoczona kordonem sanitarnym strzeżonym przez wojsko. Osoby zamierzające opuścić Gdańsk musiały poddać się kwarantannie trwającej 20 dni. Odkażano odzież i bagaże podróżnych, ale mimo tak ostrych środków zaradczych, epidemia cholery zaczęła ogarniać nowe tereny Prus. Już 4 marca 1831 roku władze pruskie utworzyły kordon sanitarny wzdłuż granicy Górnego Śląska i zamknęły granice z Królestwem Polskim, Rzeczpospolitą Krakowską i Galicją. Mimo tych zaostrzeń 20 lipca 1831 roku odnotowano na Śląsku pierwsze zachorowania na cholerę. Zaraza przyszła od morza poprzez Pomorze, Poznańskie do Śląska. Choroba nie wybierała, umierali na nią biedni i bogaci, dorośli, starcy i dzieci. Pochówki tysięcy zmarłych odbywały się w pośpiechu, bez religijnych obrządków. Ciała zmarłych wywożono wozami kilka kilometrów poza miasto, gdzie grzebano je w zbiorowych mogiłach – dołach wysypanych niegaszonym wapnem. Miejsce pochówku zaznaczano niekiedy niewysokim kurhanem, krzyżem lub pomnikiem upamiętniającym cmentarze zmarłych na cholerę. Po latach większość tych miejsc została zapomniana i zatarła się w pamięci ludzkiej.

Największe nasilenie epidemii cholery na Śląsku nastąpiło w 1831 roku. Zaatakowała ponownie w latach 1847–1848, a ostatnie zachorowanie na tę chorobę odnotowano w grudniu 1894 roku. Jest dość ciekawą sprawą, że obecnie po byłej stronie pruskiej zachowało się więcej znanych miejsc pochówku zmarłych na cholerę w 1831 r. niż po stronie polskiej. Mogło to być spowodowane działaniami wojennymi na terenie byłego Królestwa Polskiego.

Pod koniec Wielkiej Wojny, zwanej obecnie I światową, amerykańscy żołnierze, których transporty docierały do Francji, przynieśli zarazę grypy nazwanej później „hiszpanką”. Pierwsze zachorowania odnotowano w stanie Kansas w USA w styczniu 1918 roku. W ciągu dwóch dni od tego momentu zachorowało ponad 500 osób. W marcu i kwietniu zaraza pojawiła się w całej Europie, a następnie z wędrującym wojskiem przedostała się do Azji i Ameryki Północnej, by w lipcu pamiętnego 1918 roku dotrzeć do Australii.

Ta bardzo niebezpieczna grypa zyskała miano „hiszpanki” z uwagi na duży stopień zachorowań w Hiszpanii, spowodowany zaniechaniem przez tamto społeczeństwo jakichkolwiek sposobów uchronienia się przed epidemią.

Wówczas już zdawano sobie sprawę, że zarazki przenoszą się metodą kropelkową. W wielu miejscach zamknięto szkoły, teatry oraz miejsca publiczne. Przestrzegano przed publicznym kaszlem, kichaniem i pluciem. Ostrzegano ludzi, by nie uczestniczyli w żadnych zgromadzeniach, a poza domem nosili na twarzy maski. Mimo to w niektórych miejscach te rygorystyczne wymogi nie zapobiegły katastrofie. Objawami choroby były silne bóle głowy i ciała, chorzy mieli wysoką gorączkę, twarze ich siniały, kaszleli krwią i krwawili z nosa. Śmierć następowała zwykle z powodu wirusowego odoskrzelowego zapalenia płuc, które zamieniały się w worek cieczy „topiący pacjenta”. Atak choroby trwał 2–4 dni, a grypa była przerażająco zaraźliwa. Stosowanie wszelkich dostępnych w tym czasie lekarstw i metod leczenia nie dawało żadnego skutku, a ówcześni naukowcy twierdzili, że „nic nie da się zrobić”.

Po pięciu lub sześciu tygodniach epidemia grypy wygasła – równie zagadkowo, jak się pojawiła. Nagłe zniknięcie zarazy spowodowało, że zaczęto ją bagatelizować. Jednak najgorsze miało jeszcze nadejść. Jesienią „hiszpanka” powróciła i zebrała żniwo „apokaliptyczne”. Trzecia fala zachorowań miała miejsce na wiosnę 1919 roku, ale była znacznie słabsza.

W wyniku zarazy najbardziej ucierpiały Indie, gdzie na „hiszpankę” zmarło około 20 milionów osób. Dla porównania: w USA odnotowano 675 tysięcy zakażonych. W ciągu sześciu najgorszych miesięcy od jesieni 1918 roku do wiosny 1919 roku zmarło 30 milionów osób. W czasie całej epidemii – około 40 do 50 milionów. Niektóre źródła podają, że ofiar zarazy mogło być od 50 do nawet 100 milionów. Warto zaznaczyć, że nawet najmniejsza z tych liczb była większa od liczby poległych ofiar w trwającej około 5 lat wojnie.

Jak twierdzi dwóch amerykańskich wirusologów – David Morens i Jeffery Taubenberger – taka epidemia na ogólnoświatową skalę, jak w 1918 roku, może wydarzyć się ponownie w każdej chwili. Wirus mutuje w taki sposób że co 100–150 lat pojawia się szczep pandemiczny, czyli taki, który atakuje ludzi.

Święty Roch | Fot. ze zbiorów Barbary Czerneckiej

Powróćmy do średniowiecza, kiedy to we Włoszech szalała zaraza dżumy. Patronem chroniącym przed morowym powietrzem jest tercjarz franciszkański, święty Kościoła katolickiego, Roch. Urodził się on około 1350 roku w Montpellier we Francji. W wieku 19 lat stracił oboje rodziców. Odziedziczony majątek sprzedał, a pieniądze rozdał ubogim i wyruszył do Rzymu. We Włoszech zastała go epidemia dżumy. W miejskim szpitalu w Acquapendente zaczął opiekować się zarażonymi. Powracając do Francji, zaraził się dżumą w Piacenzy. Ukrył się w lesie, aby umrzeć z dala od ludzi. Bardziej miłosierny niż ludzie okazał się pies, który przynosił mu chleb ściągnięty ze stołu swego pana. Cudownie uzdrowiony Roch zaczął leczyć zadżumionych. „Wiara w jego pomoc była tak wielka, że na sam jego widok chory wracał do zdrowia”. Przez trzy lata przebywał we Włoszech, gdzie dokonał wielu cudownych uzdrowień. Zmarł przed 1420 rokiem. Ogłoszony świętym, jest patronem Montpellier, Parmy, Wenecji oraz takich zawodów jak aptekarzy, lekarzy, ogrodników, rolników i szpitali oraz brukarzy i więźniów. W ikonografii przedstawiany jest jako ubogi pielgrzym w łachmanach, odsłaniający nogę, na której widoczne są rany spowodowane dżumą. Niekiedy towarzyszy mu pies liżący jego rany lub trzymający w pysku kromkę chleba.

Czy Włosi, ostatnio tak dotknięci zarazą koronawirusa, pamiętają o św. Rochu, którego grób znajduje się w Wenecji?

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Morowe powietrze” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Morowe powietrze” na s. 8 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Iryna Wereszczuk: szybkich i łatwych rozwiązań na Ukrainie nie można zaproponować, a ten, kto tak mówi – oszukuje.

To jest ciężka praca. Ukrainie funkcjonuje oligarchiczno-klanowy system zarządzania państwem i gospodarką. Prezydent i my wszyscy próbujemy zdemontować tę strukturę i zbudować sprawiedliwy system.

Eugeniusz Białonożko, Iryna Wereszczuk

Iryna Wereszczuk jest posłanką z listy partii Sługa Narodu, wykładowcą akademickim, bliską współpracownicą prezydenta Wiktora Juszczenki, przewodniczącą parlamentarnego podkomitetu do spraw bezpieczeństwa państwa i obrony oraz byłą stypendystką programu im. Lane’a Kirklanda. Eugeniusz Białonożko rozmawiał z nią tuż przed powołaniem nowego rządu ukraińskiego pod przewodnictwem Denisa Szmyhała.

Ukraińskie media spekulują na temat zmian w rządzie, tymczasem od 2014 roku niezmiennie pozostaje na stanowisku Arsen Awakow, minister spraw wewnętrznych. Czy w Pani opinii powinien on odejść, czy jednak pozostać w rządzie jako stróż ideałów Rewolucji Godności?

Nie wiem, czy on jest „strażnikiem” rewolucji, ale jako przedstawicielka rządu w parlamencie mogę stwierdzić, że minister Awakow, kiedy tego chce, jest bardzo konstruktywny, ma spore doświadczenie w pracy na różnych szczeblach (od przewodniczącego obwodu do ministra albo posła), a także najdłuższe i różne doświadczenie (tak pozytywne, jak i negatywne) bycia i u władzy, i w opozycji. Jednym z doskonałych przykładów bardzo dobrej współpracy MSW oraz innych ministerstw jest uruchomienia aplikacji „Dija” [telefoniczna, zawierająca dokumenty tożsamości, prawo jazdy i ubezpieczenie samochodu – przyp. red]. Głównym zadaniem ministra jest ofiarowanie swojej wiedzy i umiejętności na korzyść państwa. Rząd ma umieć budować równowagę między osobami z doświadczeniem a osobami bez doświadczenia w pracy dla struktur państwa. Najważniejsze to szukać zdolnych ludzi, angażować ich i nie bać się ich braku doświadczenia. Jestem optymistką i uważam, że idziemy w dobrym kierunku.

Czego obawia się rząd, prezydent i parlament? Wiadomo, że dla przeciętnego obywatela nawet najlepsza praca nie może skutkować natychmiastowymi zmianami na lepsze. Jednocześnie stopień zaufania do prezydenta pozostaje dosyć wysoki.

Nie uważam, że władza czegokolwiek się obawia. Odpowiedzialny polityk ma działać nie szybko, lecz roztropnie. Poparcie dla prezydenta jest dlatego wysokie, że ma on polityczną wolę zmieniać państwo. To jest ciężka praca, jeśli się jest świadomym, że na Ukrainie funkcjonuje oligarchiczno-klanowy system zarządzania państwem i gospodarką. Prezydent i my wszyscy próbujemy zdemontować tę strukturę i zbudować sprawiedliwy system. Niestety, szybkich i łatwych rozwiązań w tej kwestii nie można zaproponować, a ten, kto tak mówi – oszukuje. Jednak najważniejsze to nie zbaczać z tej drogi i dokonywać zmian, nawet małymi krokami.

Cały wywiad Eugeniusza Białonożki z ukraińską deputowaną Sługi Narodu Iryną Wereszczuk pt. „Próbujemy zdemontować system oligarchiczny” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Wywiad Eugeniusza Białonożki z ukraińską deputowaną Sługi Narodu Iryną Wereszczuk pt. „Próbujemy zdemontować system oligarchiczny” na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Do jakich ludzi będzie należał świat po zarazie? Komu najłatwiej będzie tworzyć od nowa podwaliny nowej rzeczywistości?

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał świat po epidemii. Dotychczasowe priorytety w naszym Oranie stały się bezwartościowe i nie mogą już kształtować systemu wartości człowieka.

Olga Żuromska

„[B]akcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, (…) może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i w bieliźnie, (…) czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, i (…) nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście” – pisał w 1947 roku Camus i pewnie miał rację, choć to nie ta niepokojąca wizja ani nawet analogie do tego, co dotyka dzisiaj świat, ma być przedmiotem tego tekstu.

Zresztą stoimy dopiero u progu tego, co spotkało mieszkańców Oranu. Nikt z nas jeszcze nie wie, czy okaże się doktorem Rieux, staruszkiem obserwowanym przez Tarrou, Rambertem, czy może Cottardem.

Jedno jest pewne: tak jak Oran przestał być tym samym miastem, którym był, zanim zaczęły się w nim pojawiać martwe szczury, tak świat, w którym żyliśmy, należy już do przeszłości. Kończy się właśnie cywilizacja nieopanowanej konsumpcji, zabawy, przygodności, tymczasowości, relatywizmu etycznego. Ci, którzy jeszcze tego nie zrozumieli, nie przetrwają. Nawet jeśli ominie ich ciężka choroba, nie stracą nikogo, nie obniży się standard ich życia, wyjdą z dzisiejszego Oranu pokiereszowani świadomością, że wszystko, czym żyli, nie ma żadnej wartości.

Zamknięci w czterech ścianach, jeśli nawet nie przerażeni, to gnębieni niepokojem, zaczniemy szukać tych wartości, które porządkują rzeczywistość w sposób długoterminowy, rozwiązań ogólnych, a nie cząstkowych, zasad, niepodważalnych racji, uniwersalnych prawd. W nowym Oranie nie będzie już miejsca na globalną wioskę, a niosące coraz to bardziej przygnębiające wieści media przestaną kształtować życie zbiorowe.

Może wraz z odrodzeniem państw narodowych odrodzi się więź z tradycją, z wartościami poprzednich pokoleń, zakorzenienie w konkretnym środowisku czy stosunkach międzyludzkich. Zamiast podporządkowywać się istniejącemu stanowi rzeczy, zaczniemy dokonywać wyborów. Dążyć do tego, co pewne i stabilne.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał świat po epidemii. Nikt też nie wie, kiedy zakończy się czas zarazy, a świat zacznie tworzyć podwaliny swojego istnienia od nowa. Wiadomo jedynie, że dotychczasowe priorytety, które w naszym Oranie stały się śmieszne i bezwartościowe, nie mogą już kształtować systemu wartości człowieka – jeśli chce on przetrwać.

O ile czas „dżumy” nie jest czasem humanistów, o tyle będzie nim czas po zarazie. Jeszcze nie wszyscy o tym wiemy, ale wkrótce wszyscy się przekonamy. I ci, którzy dotąd w hedonistycznym pędzie za złudzeniami statusu materialno-społecznego trwonili życie w konsumpcyjnym amoku. I ci, niedzisiejsi, dla których czas epidemii to czas dla rodziny, dzieci, czas miłości, bliskości, czas na refleksje. Tym drugim będzie dużo łatwiej.

Tymczasem „trzeba tylko iść naprzód, w ciemnościach, trochę na oślep i próbować czynić dobrze. Jeśli zaś chodzi o resztę, trwać i zdać się na Boga”.

Artykuł Olgi Żuromskiej pt. „Bakcyl dżumy” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Olgi Żuromskiej pt. „Bakcyl dżumy” na s. 9 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Epidemia sparaliżowała Niemcy, a według tamtejszych mediów, wszystkiemu winni są polscy lekarze i polski rząd

Media – wszystkie lewackie – oburzają się: Polska przywróciła granicę, a szpitale w Brandenburgii opierają się na Polakach! Polski rząd ośmielił się bez konsultacji z Berlinem zamknąć granice!

Jan Bogatko

Trochę dziwnie na ulicach niemieckiego Zgorzelca. Nie, żeby wcześniej, zanim pojawiła się tu chinka, ulicami tego miasta przewalały się tłumy; nie, tego nie chciałem powiedzieć. Ale na Berliner Strasse, równoległej do mojej ulicy (dawniej Adolf Hitler Strasse), na promenadzie tego miasta, ba, jego wizytówce, przynajmniej przez kilka godzin, od dworca kolejowego po plac Pocztowy, przechadzała się publiczność z pobliskiej zagranicy i okolicznych miejscowości, o egzotycznych przybyszach nie wspominając. Teraz od czasu do czasu przebiegnie jakiś zabłąkany kot. Na przystankach tramwajowych pusto, kawiarnie zamknięte, restauracje i bistra też, o sklepach modowych nie wspominając. Wiatr wieje z kierunku Gór Żytawskich, owiewając nielicznych przechodniów lodowatym powiewem.

Wczoraj poszedłem na most miejski, którym przechodzi się zazwyczaj na polską stronę. Czasami zdarzały się na nim korki, dzisiaj rzadko nim ktoś przejeżdża. Połowa drogi zamknięta, za płotkiem namiot wspólnych służb granicznych. Przed nim ufoludek w białym, kosmicznym kombinezonie z kapturem w miejsce hełmu, za to w masce, z termometrem w dłoni. W życiu codziennym jest strażakiem. – Z Polski może wjechać każdy – mówi – do Polski nikt w zasadzie nie może wjechać.

Jacyś starsi państwo z Niemiec pytają, czy mogą wjechać na stację benzynową tuż przy moście, może dwa metry, ale już za granicą. – Niestety nie, odpowiada. – A kiedy będziemy mogli? – Tego nie wiem. Zawracają. Nikt też nie wie, kiedy do Szpitala Miejskiego w niemieckim Zgorzelcu wrócą polscy lekarze czy pielęgniarki. A stanowią oni ważną część personelu.

Oczywiście niemieckie media, które, co zachowałem w pamięci, zaraz po otwarciu granic przestrzegały swych czytelników przed Polakami, jakoby zabierającymi im pracę i wykupującymi wszystko z ich sklepów, teraz oskarżają z kolei „prawicowo-populistyczny” rząd polski o celowe działania na szkodę Niemiec w związku z zamknięciem granic z powodu wirusa korona.

Lewacka gazeta „Berliner Zeitung” (raz jeszcze: wszystkie, ale to wszystkie niemieckie gazety z nielicznymi wyjątkami są na poziomie prasy enerdowskiej sprzed zjednoczenia) obwinia wręcz Polskę za rozwój epidemii wywołanej wirusem korona w Brandenburgii. Oburza się: Polska po prostu przywróciła granicę, a tymczasem szpitale w Brandenburgii opierają się na Polakach. Szkoda, że autor informacji nie postawił pytania, dokąd i dlaczego wyjechali lekarze z Brandenburgii, pozostawiając lukę w opiece medycznej.

Również politycy opozycji w Polsce (pewien mój rozmówca, Polak mieszkający w Niemczech, powiedział mi: szkoda, że w Polsce brakuje opozycji, a są tylko bojówkarze) zabierają głos w niemieckich mediach, wprowadzając świadomie konsumentów informacji w błąd. MDR Sachsen, wschodnioniemiecka stacja radiowo-telewizyjna, oczywiście lewicowa i nieobiektywna, zamieszcza wypowiedzi burmistrza polskiego Zgorzelca, Rafała Gronicza, polityka Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem od lat praktykowana idea euromiasta po obu brzegach Nysy po zamknięciu granicy staje pod znakiem zapytania. Pan Gronicz zdaje się nie dostrzegać związku między zarazą a zamknięciem granic. Otwarcie granic z państwem, które sobie z pandemią nie radzi (aktualnie jest w Niemczech ponad 67 tysięcy zarażonych) byłoby ciosem w Polaków, dotkliwszym nawet od utraty pracy (powiedzmy uczciwie, w końcu na jakiś czas).

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Stan epidemii po niemiecku” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” numer 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Stan epidemii po niemiecku” na s. 3 „Wolna Europa” kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

1980-2020: 40 lat Solidarności. „Historię swoją piszcie sami, bo inaczej napiszą ją za was inni i źle” (J. Piłsudski)

Ważne jest dotarcie do ludzi, którzy mogą podzielić się wiedzą o przeszłości swojej organizacji zakładowej. Prosimy o kontakt wszystkich, którzy mają wiedzę o interesujących nas sprawach i ludziach.

Arkadiusz Małyszka

W bieżącym 2020 roku minie 40 lat od powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność, organizacji, która była nie tylko związkiem zawodowym, ale olbrzymim ruchem społecznym. Aktywnie zaangażowało się w pracę związkową tysiące działaczy różnego szczebla, od komisji, kół po Komisję Krajową. Pomimo upływu tylu lat nie opracowano dotychczas wielu wątków z historii Związku.

Wiele lat zmarnowaliśmy, a to przez fałszywe przekonanie, że nie należy się chwalić, że to „styropian”, a to, że to niepotrzebne kombatanctwo.

A w tym czasie spora grupa założycieli, działaczy już odeszła, większość pozostałych, aktywnych w tamtym okresie związkowców znajduje się na zasłużonych emeryturach lub rentach, a pozostali szykują się do odejścia z pracy zawodowej.

Dlatego najwyższy czas, aby utrwalić historię naszego Związku zapisaną losami i działaniem konkretnych ludzi, którzy wówczas odważyli się jawnie rzucić wyzwanie systemowi komunistycznemu. Musimy się odwołać do ich pamięci, wspomnień, zapisków, przechowanych dokumentów, ponieważ większość dokumentacji z lat 1980–1981 zgromadzonych przez istniejące wówczas ogniwa Związku Solidarność zastała zniszczona w stanie wojennym.

Jak to się stało? Otóż po wprowadzeniu stanu wojennego 13 XII 1981 r. służba bezpieczeństwa przejęła dokumentację związkową i po kilku latach dokumenty te zostały zniszczone. W Instytucie Pamięci Narodowej zachowały się nawet protokoły brakowania takiej właśnie dokumentacji.

Tak więc głównym źródłem wiedzy są ludzie wówczas działający, ich pamięć i zachowane dokumenty oraz komisje zakładowe, szczególnie te, które działają w zakładach/instytucjach istniejących w tamtym okresie.

Pragnąc upamiętnić ludzi, którzy tworzyli Związek Solidarność w latach 1980–1981, Zarząd Regionu NSZZ Solidarność, w porozumieniu z poznańskim Oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej, przygotowuje wydawnictwo dokumentujące historię Związku z tego okresu. Chcemy w ten sposób oddać hołd wielu bezimiennym dotychczas członkom ogniw związkowych z tamtych lat, ludziom, którzy nagle stali się liderami w swoich miejscach pracy i zamieszkania. (,,,)

Aby ułatwić zebranie takich informacji opracowaliśmy ankietę, której formularz znajduje się na stronie internetowej Zarządu Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność. Wypełnione ankiety papierowe można przesyłać na adres: Zarząd Regionu Wielkopolska NSZZ „Solidarność”, ul. Metalowa 7, 60-118 Poznań; ankiety w formie cyfrowej prosimy przesyłać na adres poczty elektronicznej: [email protected] lub [email protected].

Arkadiusz Małyszka jest członkiem Zarządu Regionu Wielkopolska NSZZ Solidarność.

Cały artykuł Arkadiusza Małyszki pt. „Pamiętajmy o 40-leciu NSZZ Solidarność” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Arkadiusza Małyszki pt. „Pamiętajmy o 40-leciu NSZZ Solidarność” na s. 9 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

KPCh może osłabić atrakcyjność demokracji i kapitalizmu, jeśli pokaże światu, że chiński reżim radzi sobie z kryzysem

Kierując propagandę na Stany Zjednoczone, KPCh odciąga uwagę od siebie, co umożliwia jej złamanie niektórych z ostatnich umów z Waszyngtonem w sprawie inwestycji handlowych i własności intelektualnej.

Bowen Xiao

Otrzymane przez „The Epoch Times” wewnętrzne dokumenty chińskich władz zwracają uwagę na to, w jaki sposób reżim celowo zaniżał liczbę przypadków wirusa KPCh i cenzurował dyskusje o wybuchu epidemii, czym przyczynił się do rozprzestrzeniania się choroby, która, jak obecnie potwierdzono, zainfekowała ponad 715 000 osób na całym świecie [w dniu publikacji artykułu w języku polskim – przyp. redakcji].

Podporządkowane władzy komunistycznej media i chińscy urzędnicy wzmacniali teorie spiskowe popularyzowane w mediach społecznościowych takich jak Twitter, w których twierdzono ostatnio, że pochodzenie wirusa nie jest znane lub że pochodzi od wojska USA, lub że wysiłki KPCh na rzecz powstrzymania wirusa dały reszcie świata czas i pozwoliły się przygotować.

Media będące tubą reżimu, z których wiele ma anglojęzyczne strony internetowe, rozpowszechniały te teorie niemal codziennie, a w niektórych artykułach nawet grożono bezpośrednio Stanom Zjednoczonym, np. w artykule redakcyjnym w Xinhua z 17 marca, w którym stwierdzono: „Strona amerykańska winna natychmiast poprawić swoje niewłaściwe zachowanie […] nim będzie za późno”. Chociaż chińskim obywatelom nie wolno korzystać z Twittera, to na tej platformie aż roi się od botów, które szerzą propagandę broniącą reżimu komunistycznego oraz atakującą Stany Zjednoczone. Rzecznik Twittera nie odpowiedział na prośbę o komentarz na temat tego, czy firma wie o botach i czy planuje je usunąć.

Kolejna narracja zyskująca popularność w amerykańskich mediach podtrzymuje, że nazywanie patogenu „wirusem z Wuhan” jest rasistowskie, pomimo faktu, że media władzy komunistycznej same używały tego terminu, np. Xinhua, „Global Times” i nie tylko.

Wcześniejsze choroby, takie jak ebola, zika, wirus zachodniego Nilu, choroba z Lyme (w polskim piśmiennictwie częściej nazywana boreliozą – przyp. redakcji) i grypa hiszpanka zostały nazwane od miejsca pojawienia się wirusa. (…)

Chiny chcą być postrzegane jako odpowiedzialny gracz na arenie międzynarodowej, który może skutecznie przyczynić się do rozwiązania problemów światowych. Wykazując skuteczność krajowego systemu zarządzania, Pekin może osiągnąć swój cel, polegający na zmianie światowego ładu, i promować chiński model jako warty naśladowania przez kraje rozwijające się. Jeśli reżim z powodzeniem zaprezentuje się jako ten, który skutecznie radzi sobie z kryzysem, to „KPCh może jeszcze bardziej osłabić atrakcyjność demokracji i kapitalizmu na całym świecie.

Władze Chin aktywnie szerzą wśród własnych obywateli propagandę na temat wirusa. 11 marca amerykański doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien powiedział podczas przemówienia w waszyngtońskim think tanku Heritage Foundation, że reżim początkowo usiłował cenzurować lekarzy, którzy próbowali mówić o wybuchu epidemii, „aby wiadomości na temat wirusa nie zostały ujawnione”. Prawdopodobnie kosztowało to społeczność świata dwa miesiące [które można było przeznaczyć] na reakcję.

Cały artykuł Bowen Xiao pt. „Globalna kampania dezinformacyjna” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Bowen Xiao pt. „Globalna kampania dezinformacyjna” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nowe opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej z cyklu „Armia księdza Marka”/ „Wielkopolski Kurier WNET” nr 70/2020

Kefir, ten co często płacze, ma nowego brata, a cała armia księdza Marka wyrusza po mrożące krew w żyłach przygody do starego klasztoru filipinów i jego podziemi na Świętej Górze w Gostyniu.

Aleksandra Tabaczyńska

Kefir ma brata

Nowe przygody Armii księdza Marka

Pamięci ks. Jarka Pięty

Hurra!, hurra! Ksiądz Marek postanowił sprawić nam niespodziankę. I gdy dzisiaj przyszliśmy na zbiórkę w sprawie Triduum, obiecał, że zaraz po Wielkanocny pojedziemy na egzotyczny wyjazd, i to z nocowaniem. Hurra!, hurra! To będzie z piątku na sobotę zaraz po świętach. Nie mogę się już doczekać, a ksiądz Marek jest najlepszy na świecie. Zresztą wszyscy ministranci bardzo się ucieszyli, nawet starsi. Ksiądz Marek obiecał im, że nie będą musieli pomagać w pilnowaniu nas, bo to ma być dla nich też przyjemność. Na to Welon, najlepszy ceremoniarz w całej parafii, zaczął marudzić pod nosem, że wystarczy, że jesteśmy w zasięgu jego wzroku i już z automatu staje się nerwowy. Neptun, nasz prezes, spytał, czy ma nam zrobić spis rzeczy do zabrania i czy zadzwonić do naszych rodziców. Ksiądz Marek przerwał Neptunowi i powiedział:

– Panowie, trochę zaufania. Jedziemy na jedną noc. Nawet jak ktoś nie umyje zębów, bo zapomni szczoteczki, to się nic nie stanie. Poza tym jest już ciepło, więc bardzo proszę bez nerwów. Wracamy do Triduum. Jest wiele do zapamiętania i wiele do zrobienia. Tu są listy i w międzyczasie proszę się wpisywać na adorację Grobu Pańskiego i na dyżury w Niedzielę Wielkanocną. Wiem, że większość z was będzie na rezurekcji, ale w niedzielę kapłan przy ołtarzu nie może być sam…

– Chłopaki! – nagle groźnie zahuczał Lok, zastępca naszego prezesa ministrantów. – Każdy z was zaraz po mszy świętej w Wielki Czwartek idzie do domu i zostawia w nim komżę. – Zrozumiano?! Wprost z kościoła do domu, a dopiero potem na piłkę czy inne pałętanie się. Przez całe Triduum macie być odprasowani i odświętni. Zwykle już w Wielki Piątek alby są ućmoruchane i wymięte, w sobotę to już katastrofa, a o rezurekcji nawet nie wspomnę.

Bazylika na Świętej Górze w Gostyniu | Fot. Jakub Zasina, CC A-S 2.5, Wikipedia

Tu musieliśmy wszyscy zaprotestować. To było bardzo niesprawiedliwe, a poza tym wiadomo, że jak po mszy wrócimy do domu, to mama nigdzie nas nie puści i trzeba będzie sprzątać na święta swój pokój albo inne ceregiele. Uratował nas jak zawsze ksiądz Marek, bo zgodził się, żebyśmy w Wielki Czwartek zostawili nasze rzeczy u niego na wikariacie. W zakrystii nie było można, bo siostra zakrystianka absolutnie nie chciała nawet o tym słyszeć.

Najważniejsze jednak, że wyjeżdżamy. Autokar miał na nas czekać już o siódmej rano. Welon wyjaśnił nam, że tak się tylko mówi: „czekać”. I uprzedził, że punkt siódma zostaną odpalone silniki i ruszamy. I nikt nie będzie się cackał ze spóźnialskimi.

Nie mogłem spać całą noc. Przed północą przyszła mama i zabrała mi telefon. Cały czas patrzyłem w ekran, żeby nie przegapić godziny. Po jakiejś chwili, nie wiem dokładnie kiedy, wstałem i pędem poleciałem do sypialni rodziców, żeby tam sprawdzić czas. Na ścianie wysoko wisi taki duży zegar z kwiatem w tle. Ta roślina okropnie przeszkadza i trudno jest dobrze zobaczyć godzinę, bo wskazówki mylą się z łodygą. Zapaliłem więc światło, żeby dokładnie zobaczyć.

– Co jest, synek? – usłyszałem głos taty.

– Sprawdzam czy nie zaspaliśmy – odpowiedziałem. Okazało się, że było dopiero osiem po drugiej i kazali mi wrócić do łóżka. Przychodziłem zobaczyć, która godzina, jeszcze trzy razy: za dziesięć trzecia, trzy po wpół do czwartej i ostatni raz chwileczkę przed piątą. Wtedy mama wstała i poszła ze mną do mojego łóżka. Obudził nas tata pięć po wpół do siódmej. Tego dnia cała rodzina zaspała. To znaczy wszyscy na wszystko się spóźnili oprócz nas: mamy i mnie, bo kościół jest bardzo blisko.

W autokarze wszyscy mieliśmy świetny humor tylko Kefir przyszedł wnerwiony jak nie wiem co. Okazało się, że Kefir ma nowego brata. W środę jego mama wróciła z tym knypkiem do domu i Kefir się strasznie wnerwia. Dziwne, bo właściwie wszyscy ministranci mają rodzeństwo, choć większość jest najmłodsza w rodzinie. Tak samo Kefir ma starsze rodzeństwo.

Sztanga – ten kolega, co trenuje ciężary – powiedział, że wcale się Kefirowi nie dziwi, że się nie cieszy. Jak u nich urodził się jego brat, to jak go przynieśli do domu, Sztanga myślał, że tylko na popołudnie. A okazało się, że on zostaje na zawsze. Mało tego, jak ten mały się darł, to cała rodzina leciała mu na ratunek. A jak Sztanga tylko krzyknął, to zaraz miał drakę.

Piecyk – ten to zawsze coś palnie – dodał, że jego starszy brat do dzisiaj rodzicom wypomina, że jak Piecyk był mały, to było OK, bo mieszkał z nimi. A jak tylko trochę podrósł, to wtrynili Piecyka jego bratu do pokoju, o co on ma ciągle pretensje. Kefir, jak to usłyszał, jeszcze bardziej się zdenerwował i powiedział, że on sobie nie da tego konusa wtrynić.

Właściwie to Piecyk ma rację. Ja mam starszego brata, starszą siostrę i młodszego brata. I najpierw mieszkałem z bratem, a jak się urodził ten najmłodszy, to się przeprowadziliśmy. Ci starsi dostali swoje pokoje, a mi wcisnęli mikrusa.

Tak się zagadaliśmy, że droga minęła nam szybko. Okazało się, że będziemy nocować w klasztorze księży filipinów na Świętej Górze w Gostyniu. Tego nikt się nie spodziewał. Przy furcie, tak się tam nazywa wejście, taka jakby recepcja, czekał na nas kapłan. Ubrany był podobnie jak ksiądz Marek, ale trochę inną miał sutannę. Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Ojciec Jarek tak bardzo ucieszył się, że przyjechaliśmy i taki był wesoły, że nawet Kefir zapomniał o swoim berbeciu. Ojciec Jarek w ręce trzymał pacynkę, Bazyla, która do nas mówiła śmiesznym głosem.

Najpierw poszliśmy do kościoła przywitać się z Panem Jezusem. I tam zostaliśmy chwilę, a ojciec Jarek razem z Bazylem opowiadał różne ciekawostki i śmieszne historie. Potem wyszliśmy na zewnątrz. Pod gmachem świątyni jest ogromna piwnica i można do niej wejść. Stanęliśmy przy schodach, które prowadziły w dół, a na ich końcu były otwarte drzwi. Ojciec Jarek zawołał:

– Ojcze Klemensie!, ojcze Klemensie! – a po chwili ukazał się w nich jakiś ksiądz w zakurzonej sutannie i z dość groźną miną. Zatkało nas. Wyjątkowo ostrożnie zeszliśmy na dół.

Ale już zupełnie nikt się nie spodziewał, że tam, w tych podziemiach, są trumny zmarłych mnichów. Bazyl swoim śmiesznym głosem spytał, czy ten ksiądz Klemens się nie boi tam przebywać. A on na to: – Jak żyłem, to się bałem. Czy ktoś chce pójść ze mną zwiedzić podziemia?

Straszny raban się zrobił. Co prawda ksiądz Marek, ojciec Jarek i Klemens zaczęli nam wyjaśniać, że to był tylko żart, ale o zwiedzaniu nie było mowy. Cykuś, ten najmłodszy ministrant, prawie się rozpłakał, Piecyk powiedział, że do kitu taki wyjazd, jeśli mamy chodzić po piwnicach, my też potwierdziliśmy, że absolutnie nie wolno nam wchodzić do podziemi i wykopów, a Kefir, że nie będzie ryzykował, bo ma młodszego brata i musi go wychować. Ostatecznie weszło tylko kilku starszych lektorów, ceremoniarzy i oczywiście Neptun i Lok. Po chwili większość z krzykiem pędem wyleciała, bo ktoś niechcący zgasił światło.

I tak było cały dzień. Świetnie się bawiliśmy, śpiewaliśmy i jedliśmy pyszne jedzonko, a nawet smakołyki. Wieczorem, gdy wszyscy szykowali się do spania w dwóch dużych połączonych pokojach, to Bazyl tym swoim śmiesznym głosem powiedział, żebyśmy się nie bali, jak kogoś w nocy zobaczymy na korytarzu. To są dawni ojcowie, ale wszyscy bardzo mili. Struchleliśmy. A ksiądz Marek zawołał:

– Żart, panowie to był tylko żart! Ojcze Jarku, proszę już bez takich dowcipów na noc, bo będzie ciężko.

Nie wiem, co to znaczy, ale w tym samym momencie przybiegł jeden ze starszych ministrantów i wystraszony jak nie wiem co, powiedział, że ktoś leży nieruchomo w wannie, w łazience na piętrze. Wszyscy się poderwaliśmy, nikt nie chciał zostać w sali, i całą ferajną polecieliśmy do tej łazienki. Na szczęście się okazało, że ojciec Klemens namoczył sobie w wannie pranie, które w wodzie nabrało kształtu spodni i swetra. I z daleka rzeczywiście mogło się wydawać, że ktoś w niej leży.

Gdy wracaliśmy rano, Kefir znów stracił humor. Odgrażał się, że nie ma mowy, żeby mikrus zamieszkał w jego pokoju. Wściekał się, że jak już muszą mieć w rodzinie coś żywego, to on by wolał psa albo nawet chomika. I że nie da się uciszać, nie odda swoich pluszaków ani klocków, ewentualnie tylko za małe ubrania. Spytaliśmy, jak ten jego brat ma na imię. Nie usłyszałem nawet odpowiedzi, gdy inni zaczęli chichotać. A Kefir rzucił się na nich z pięściami. Tłumaczył potem księdzu Markowi, że nie pozwoli śmiać się ze swojej najbliższej rodziny. Gdy zajechaliśmy na plac przed kościołem, na Kefira czekała jego mama z wózkiem, a w środku leżał ten berbeć. Myśleliśmy, że Kefir będzie obrażony, a on nie tylko bardzo się ucieszył, ale do tego był niesamowicie dumny.

Ustawił nas wszystkich w kolejce. Pierwszy stał ksiądz Marek, dalej Neptun, Lok i Welon, a później mogliśmy się ustawiać jak kto chce. I każdy pojedynczo mógł zajrzeć do wózka. Kefir zabronił nam się nachylać, żebyśmy nie dmuchali na mikrusa. Chociaż nie wiem, kto by tam chciał na niego dmuchać.

Wyjaśnił nam też, że chociaż mały ciągle leży, to ma obie nogi. Naprawdę śmieszny ten Kefir.

A nasz egzotyczny wyjazd był po prostu świetny. Wszyscy młodsi ministranci pierwszy raz byli w prawdziwym klasztorze i pierwszy raz widzieli prawdziwych mnichów. Mamy zaproszenie na lato na dłuższy egzotyczny pobyt. Hura!, hura!

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Kefir ma brata” znajduje się na s. 10 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Kefir ma brata” na s. 10 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nasze wybory i życiowe priorytety zostaną przeorientowane / Piotr Czauderna, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 70/2020

Nie wiemy jeszcze, jak mocno przeorana zostanie ludzka świadomość i postrzeganie świata, stosunki społeczne i ekonomiczne. świat, w którym się niedługo znajdziemy, nie będzie już taki sam.

Piotr Czauderna

Czas zarazy

„Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą. Na świecie było tyle dżum, co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”.
Albert Camus, „Dżuma”

Nie zdajemy jeszcze sobie dziś sprawy z dalekosiężnych konsekwencji nadejścia epidemii koronawirusa, zwanego prawidłowo SARS-CoV-2, bo w rzeczywistości koronawirusów jest wiele. Nie wiemy jeszcze, jak mocno przeorana zostanie ludzka świadomość i postrzeganie świata, stosunki społeczne i ekonomiczne.

Może niektórzy z nas już to przeczuwają, że świat, w którym się znajdziemy za kilka – kilkanaście miesięcy, bo tyle potrwa pewnie epidemia, nie będzie już taki sam.

Epidemia pokazała, że choć wydaje nam się, iż jesteśmy panami świata i panami własnego losu, to przecież niewiele potrzeba, by tym poczuciem zachwiać. Wystarczył jeden mały wirus, by zaburzyć porządek światowy. To przypomina, jak ograniczony jest człowiek wobec wyroków Opatrzności. Jak napisał ks. Ryszard Winiarski „wirus zmieni wszystko, a przecież wirus, by przeżyć, wymaga nieporównanie mniej niż ludzie. Wystarcza mu wydychane przez nas powietrze, katar i kaszel. Wirus nie ma ludzkich doznań, zwłaszcza naszych lęków. Straty finansowe i bankructwa, które są nieuchronne i których skala będzie nieporównywalna z żadną klęską w historii, dla wielu okażą się nie do zniesienia”. Zachwiane zostało bowiem nasze poczucie bezpieczeństwa. Okazało się, że jeżeli gwałtownie przyrasta liczba zachorowań, to najlepsze nawet systemy opieki zdrowotnej sobie z tym nie radzą. Widać to we Włoszech, gdzie zaczyna brakować respiratorów i łóżek do intensywnej terapii. Tam naprawdę trzeba podejmować drastyczne decyzje – kogo intensywnie leczyć, a kogo nie.

By temu zaradzić, polityków czekają bardzo trudne i z pewnością niepopularne decyzje. Właśnie teraz okaże się, kto jest prawdziwym mężem stanu i przywódcą na trudne czasy, a kto jedynie medialną wydmuszką. Trwale zmieni to sposób, w jaki ludzie patrzą na władze publiczne. Konkurs piękności i medialności, który obserwowaliśmy w ostatnich latach, odejdzie w przeszłość. Pojawią się przywódcy z krwi i kości, którzy będą mieli odwagę otwarcie ogłosić, jak niegdyś Winston Churchill: „Obiecuję Wam jedynie krew, pot i łzy”.

Przeorientowane zostaną z pewnością nasze życiowe wybory i priorytety. Świat, który pławił się w rozpasanej konsumpcji i demokracji hedonizmu, pędząc za zaspokojeniem najbardziej ekstrawaganckich ludzkich zachcianek i pomysłów, świat oparty na nieograniczonej niczym ludzkiej wolności, wolności od wszelkich ograniczeń, nawet tych, zdawałoby się, najbardziej nieusuwalnych, bo biologicznych, zdaje się odchodzić w przeszłość. Przyzwyczailiśmy się do tego, iż nowoczesny świat ma na celu ciągły wzrost gospodarczy wspierany fundamentami wolnego rynku. Nie istnieje on jednak bez masowej, nieprzerwanej konsumpcji, którą napędza z kolei ciągłe dążenie do wzrostu poziomu życia, prowadzące do demokratyzacji hedonizmu, jak to świetnie określił Dariusz Gawin. Wygodne czasy, w których dotąd żyliśmy, nie były dobrą szkołą dla ludzkich charakterów, bo nadto kochaliśmy samych siebie. Obywatelskie cnoty i republikańskie przymioty, zdolność do samokontroli i powściągania własnych pożądań i emocji, a także samoograniczania się na rzecz służenia wyższym wartościom zostały zastąpione nieokiełznaną żądzą samorealizacji i wybujałemu indywidualizmowi oraz chęcią kreacji siebie wciąż od nowa – w świecie, w którym nie ma żadnych stałych wartości i elementów. Żyliśmy w poczuciu własnej samowystarczalności, zagłuszyliśmy w sobie świadomość wielkiej tajemnicy życia, nie zadawaliśmy kluczowych, egzystencjalnych pytań. Nie zastanawialiśmy się nad własną nietrwałością i przemijalnością. Pozbyliśmy się egzystencjalnego lęku i poczucia ciągłego obcowania ze śmiercią, która jest przecież nieusuwalnym elementem ludzkiego życia. Przypomniała nam o tym boleśnie obecna epidemia. Postawiła nam na nowo wprost przed oczami ból, cierpienie, chorobę i śmierć, a dla wierzących – Sąd Boży, niebo albo piekło, a więc rzeczy ostateczne.

Jeden z hiszpańskich lekarzy walczących z epidemią, który sam zachorował, napisał do mnie ostatnio: „Solidarność jest słowem, którego należy teraz używać. Wy w Polsce wiecie to bardzo dobrze”. A przecież i myśmy o tym w ostatnich dekadach zapomnieli.

Dopiero teraz, w sytuacji kryzysu i zagrożenia, najważniejsze okazały się więzy rodzinne, międzypokoleniowe, przyjacielskie czy narodowe. Unia Europejska wobec epidemii zdaje się być całkowicie bezradna i zadziwiająco bierna. Okazuje się, że władza i rzeczywiste instrumenty przeciwdziałania temu niezwykłemu wrogowi są jedynie w rękach państw narodowych, podczas gdy postępująca gwałtownie w ostatniej dekadzie hiperglobalizacja była w rzeczywistości nie do pogodzenia nie tylko z istnieniem suwerennych państw narodowych i z państwową niezależnością, ale także z samą demokracją. Nie chcieliśmy tego widzieć. Nie można się dalej okłamywać: hiperglobalizacja, z którą mamy dziś do czynienia, oraz niezależne państwa narodowe i demokracja pozostają we wzajemnej sprzeczności. Wskazywał na to wybitny amerykański ekonomista z Harvardu, Dani Rodrik. Jeśli chcemy obronić demokrację, musimy oprzeć się pokusom globalizacji i przyjąć jej bardziej powierzchowny model. Dlatego trzeba zacząć myśleć o przeprojektowaniu liberalnego kapitalizmu, aby stał się bardziej inkluzywny i sprawiedliwy. Konieczne jest wytworzenie nowych mechanizmów poszerzających krąg beneficjentów zmian technologiczno-gospodarczych i promujących solidaryzm społeczny w miejsce wolnej konkurencji i niczym nieograniczonej przewagi silniejszych nad słabszymi.

A to wszystko sprawił jeden mały wirus, choć może niektórzy powiedzą, że to Bóg postanowił przywołać świat i ludzi do porządku, i zesłać na nich opamiętanie. Kiedyś, jeszcze w XIX, a pewnie i na początku XX wieku, postrzegano by obecne zdarzenia jako karę Bożą. Dziś to nawet nikomu nie przychodzi do głowy, mimo wielu apokaliptycznych wizji i objawień maryjnych w ostatnich 100 latach.

Jak to możliwe, że tego nie przewidzieliśmy? Jak to możliwe, że prawie nikt szansy pojawienia się globalnej epidemii nie brał pod uwagę? No może nie do końca. W 2015 roku Bill Gates w swoim miniwykładzie dla organizacji pożytku publicznego TED powiedział: „Jeśli cokolwiek zabije ponad 10 milionów ludzi w kilku następnych dekadach, będzie to najpewniej wysoce zakaźny wirus, a nie wojna. […] Nie jesteśmy gotowi na taką epidemię”.

Wszystkich gnębi pytanie: czy z tej wielkiej epidemii wyjdziemy? Jak przewiduje ks. Winiarski:

„Wirus zniknie, ale strach prawdopodobnie pozostanie. Czy potrafimy żyć z takim niewypałem w pamięci? Czy nastąpi powrót oddalonych i lawina nawróceń, czy też proces zwątpienia i apostazji będzie się tylko pogłębiał?”

A może odpowiedzią na to pytanie jest kolejny cytat z Dżumy Alberta Camusa: „Jedyny sposób, żeby ludzie byli razem, to zesłać im dżumę. […] Świat bez miłości jest martwym światem i zawsze przychodzi godzina, kiedy człowiek zmęczony błaga o twarz jakiejś istoty i o serce olśnione miłością”.

Prof. dr hab. Piotr Czauderna jest koordynatorem Sekcji Ochrony Zdrowia Narodowej Rady Rozwoju. Był pierwszym przewodniczącym Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Gdańsku.

Artykuł Piotra Czauderny pt. „Czas zarazy” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Piotra Czauderny pt. „Czas zarazy” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skąd zaczerpnąć wzorce do wizerunku św. Wojciecha, który żył tysiąc lat temu? Relacja plastyka Andrzeja Karpińskiego

Zauważyłem gwałtowną zmianę w wizerunkach plastycznych św. Wojciecha po XVI w. Przed XVI wiekiem św. Wojciech wyglądał na mniej niż 42 lata, które przeżył do momentu męczeńskiej śmierci.

Andrzej Karpiński

Jak w poprzednich realizacjach graficznych, pracę rozpocząłem od poszukiwania najlepszego wzorca postaci. W przypadku św. Wojciecha obszar zainteresowań musiał, jak wiadomo, dotyczyć Polski, Czech, Węgier i Niemiec.

Zwiedziłem zatem wirtualnie wszystkie katedry, kościoły i miejsca upamiętniające świętego. Wykonałem uporządkowaną w czasie listę obrazów i rzeźb.

Muszę przyznać, że lubię przeglądać blogi japońskich turystów. Oni uwielbiają podczas wycieczek dużo fotografować, no i używają dobrego sprzętu. Mogłem korzystać ze zdjęć dobrej jakości oraz z materiałów z prawem do dowolnej modyfikacji i dalszej publikacji.

Święty Wojciech. Opracowanie graficzne Andrzeja Karpińskiego do projektu Polska pod Krzyżem dla Fundacji Solo Dios Basta

Po długiej selekcji jakościowej pozostało niewiele wzorców. Pamiętałem o wszechobecnej tendencji artystów do postarzania wizerunków świętych. Szczególnie do dodawania im brody, wąsów i siwych włosów. W przypadku św. Wojciecha zauważyłem gwałtowną zmianę w wizerunkach plastycznych po XVI w. Mianowicie przed XVI wiekiem św. Wojciech przedstawiany był z krótszymi włosami i bez dużego zarostu. Wyglądał nawet na mniej niż 42 lata, które przeżył do momentu męczeńskiej śmierci. Natomiast późniejsze wizerunki przedstawiają biskupa co najmniej o 10 lat starszego niż w rzeczywistości. Jako mężczyznę z obfitym, siwym zarostem i dłuższymi włosami. Otóż na przełomie XV i XVI w., gdy protestantyzm przybierał na sile, Kościół katolicki potrzebował wzmocnienia. Zauważa się w tym okresie większą ilość kanonizacji. A może wierni potrzebowali więcej autorytetów, wzorców do naśladowania? Albo, mówiąc wprost, gwarancji i dowodów, że droga do zbawienia i świętości jest również w ich zasięgu? Być może to było przyczyną dodawania od tego czasu świętym w sztukach plastycznych nobliwości i powagi? Tego się nie dowiemy…

Jeden ze sztandarowych i najstarszych wizerunków św. Wojciecha znajduje się na Drzwiach Gnieźnieńskich anonimowego autora (ok. 1175 r.), gdzie we wszystkich scenach biskup przedstawiany jest jako bardzo młody, bez obfitego zarostu i z krótkimi włosami. Nawet w chwili śmierci, w scenie ścięcia toporem. (…)

Ostatnim przykładem wizerunku św. Wojciecha z XVI wieku jest ilustracja z bogato zdobionej księgi z 1535 roku. Widnieje w niej także wizerunek św. Stanisława i wiele innych przepięknych ilustracji. Tutaj również św. Wojciech wygląda młodo. Wiadomo, że w tamtych czasach większość mężczyzn nosiła brody. Prawdopodobnie nie każdy miał czas, narzędzia i potrzebę estetyczną systematycznego golenia. Jednak dostojników otoczonych służbą nie powinno to dotyczyć. (…)

Proces postarzania świętego trwał w najlepsze, szczególnie w nowych technikach drukarskich. Na pięknych litografiach i stalorytach z XIX wieku św. Wojciech wygląda już na ponad 60 lat.

(…) Czesi nie chcieli już widzieć u siebie niewygodnego biskupa i w 996 roku 40-letni Wojciech udał się z misją ewangelizacyjną przez Polskę do Prus, gdzie chciał nawracać pogan. Otton III, niespełna 16-letni cesarz, nie tylko wyraził na to zgodę, ale nawet zawarł przyjaźń z Wojciechem. Z przyjazdu misjonarza ucieszył się także Bolesław Chrobry. Na ziemiach polskich szybko powstały klasztory benedyktyńskie.

Wojciech wraz z trzyosobową ekipą wyruszył z misją nad Zalew Wiślany. Nie życzył sobie przysługującej mu ochrony wojskowej. Podróżując łodzią od wioski do wioski, przekonał się, że Prusowie nie chcą się nawracać. Zalew Wiślany sięgał wtedy daleko w głąb lądu. Obejmował całe dzisiejsze jezioro Dróżno, a wąska rzeczka Dzierzgoń była wtedy szerokim szlakiem wodnym. Wojciech wraz z bratem Radzimem i subdiakonem Boguszem został potraktowany jak intruz i przegnany z Prus. Misjonarze wycofali się na teren Polski do grodu o nazwie Cholinum (dzisiejsze Pachoły). Jednak Wojciech z towarzyszami podjął kolejną próbę dostania się rzeką Dzierżonką do najbliższej pruskiej osady.

Wysiedli z łodzi przy mostku w dzisiejszej wiosce Bągart. Odnalezione nieopodal w błocie resztki bali drewnianych są prawdopodobnie pozostałością dawnego mostku (źródło: prace prof. Przemysława Urbańczyka 1990 r.). Szli na północny-wschód. Nie wiedzieli, że są śledzeni przez Prusów. O świcie 23 kwietnia 997 roku w okolicy dzisiejszej wioski Święty Gaj, podczas odprawiania Mszy Świętej zostali napadnięci, a Wojciech zamordowany. Wbito mu w ciało sześć włóczni, a głowę ścięto i nabito na kolejną włócznię. Jego towarzyszy zwolniono. Bolesław Chrobry wykupił ciało męczennika i uroczyście sprowadził je do Gniezna, gdzie utworzono niezależną metropolię. Natomiast w roku 999 papież Sylwester II osobiście kanonizował św. Wojciecha.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Święty Wojciech” znajduje się na s. 8 i 9 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Święty Wojciech” na s. 8 i 9 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego