Ryszard Surmacz: Polacy są naturalnymi przywódcami w Europie Środkowej; Niemcy – dzięki przemocy / „Kurier WNET” 40/2017

Jak zneutralizować UE, która nigdy nie zaakceptuje skomunikowania i niezależnego rozwoju Europy Środkowej, bo to może wiązać się z utratą rynku zbytu i przesunięciem ośrodka decyzyjnego do Warszawy?

Ryszard Surmacz

Utopia europejska i polskie szanse

Najnowsza książka prof. Krzysztofa Szczerskiego „Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy” zaczyna się i kończy biblijnym odwołaniem do wyobraźni. W Prologu czytamy: Biblijny Potop zakończył czasy pierwszych pokoleń ludzi na Ziemi, ponieważ nie zauważyli oni nadchodzącej katastrofy; tylko Noe posłuchał Boga, zbudował Arkę i przetrwał (s. 16). Ostatni rozdział niesie przekaz: Polska powinna być przygotowana – niczym Noe na potop – na nadchodzący burzliwy okres w dziejach Europy. Powinniśmy tak, jak biblijny patriarcha, budować własną, niezatapialną, arkę (s. 252). Cytaty nawiązują do postawy chrześcijańskiej, a treść książki wzywa, by ziemię czynić sobie poddaną.

Mały wtręt

Idea „Utopii europejskiej…”, jest mi bliska, mogę być więc nieco stronniczy. W swoich artykułach i książkach penetrowałem zbliżony obszar i mam swoje doświadczenie. Aby nie być gołosłownym, posłużę się trzema przykładami:

1. „Ostatnia na drogę” (Lublin 2004): Pierwszego maja 2004 roku skończyła się epoka PRL-u i otworzyła pierwsza stronica naszej nowej księgi. […] Co będą mieli do powiedzenia […] twórcy XXI-wiecznej polskiej rzeczywistości? Na ile będą pawiem i papugą, a na ile niezależnymi twórcami? Czy ludzie pióra będą walczyć o kałamarz, czy też ten sam kałamarz – piękniejszy, zostanie postawiony im na tacy? […]. W maju 2004 roku Polska ze swoim dorobkiem i niedorobkiem wypłynęła na bardzo głębokie wody. […] Podąża w tym samym kierunku, w którym od kilkunastu lat dryfuje cały ludzki świat (s. 7).

2. „Geopolityka”, Lublin 2008: Europa nie może dzielić się na gorszą i lepszą, bo ta gorsza jest w głównej mierze ofiarą kilku totalitaryzmów, a lepsza ofiarą kolonializmu. Obydwie części są chore na swój sposób. […] Zorganizowanie Unii w oparciu o dotacje i uzależnienie finansowe (zadłużenie) jest założeniem błędnym u samych podstaw. […] Gdy wzajemne zaufanie legnie w gruzach, klęska będzie tylko kwestią czasu […] ani totalitaryzm, ani demokracja nie będą w stanie niczego zmienić, ani niczemu zapobiec (s. 13).

3. „Powstania narodowe. Czy były potrzebne?”, Lublin 2009: Współczesna Europa nie ma koncepcji kulturowej ani nawet pomysłu na nowe swoje wcielenie. Krótko mówiąc – ani Polska, ani Unia Europejska nie są przygotowane na nadchodzące zmiany. Jedyną szeroko znaną […] jest propozycja Jana Pawła II, a więc nie mamona, lecz […] powrót do chrześcijańskich korzeni. Rezygnacja z korzeni kulturowych w momencie rosnącego napięcia międzycywilizacyjnego może doprowadzić Europę do sytuacji, w jakiej znalazł się Stalin, gdy Niemcy napadły na Związek Sowiecki (s. 36).

I teraz uwaga: powyższe fragmenty odbierane były w kategoriach antyunijnych. Niestety, tak została ustawiona nasza świadomość i tak zdefiniowane umocowania partyjne: jak popierać, to bezkrytycznie, jak negować, to w czambuł. Statystycznemu Polakowi trudno było uwierzyć, że ma on prawo do obrony stanu posiadania, interpretacji własnej przeszłości i przyszłości; do własnej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Królował niewolniczy sposób myślenia.

Propozycja Szczerskiego

Kryzys przejawia się we wszystkich najistotniejszych dla Unii Europejskiej aspektach […] powodując niestabilność unijnych instytucji i utratę społecznego zaufania […] w wymiarze tożsamościowym prowadząc do zagubienia sensu integracji (s. 229). Warunkiem naprawy jest: 1. nowy układ relacji między krajami członkowskimi a Unią Europejską, 2. odnowienie pierwotnych założeń co do wzajemnych relacji pomiędzy samymi państwami europejskimi, 3. przywrócenia wolności gospodarczej w ramach wspólnego rynku, 4. uczynienie z Unii aktora polityki międzynarodowej wspomagającego bezpieczeństwo obywateli Unii oraz 5. odnowienie korzeni tożsamościowych Europy jako wspólnoty cywilizacyjnej (s. 230). Nieco dalej w konwencji przykazań dodaje: „Unia zdrowego rozsądku” nie będzie pławić się w nakazach i regulacjach, nie będzie konstruować „nowych Europejczyków”, nie będzie prowadzić żadnego wyabstrahowanego „projektu”, tylko uwierzy w narody i państwa europejskie, w ich tradycję, różnorodność, historię (s. 235).

Szczerski proponuje odejście od Europy jako spółki i stworzenie Europy jako wspólnoty (s. 113, 141). Pisząc o poczuciu suwerenności podkreśla, że w wymiarze praktycznym suwerenność wyznacza granice podziału swój-obcy, w obszarze funkcjonowania państwa ma zabezpieczyć podstawy istnienia i rozwoju wspólnoty narodowej jako samodzielnego, suwerennego podmiotu (s. 136). I dalej:

Europa Środkowa to nie bibelot babuni ani wspomnienie zaborczej okupacji (s. 189). Zależność w Unii przejawia się tym, że im mniej zrozumienia ze strony obywateli, tym większa „pasterska” aktywność instytucji unijnych. […] Unia to nie stado, lecz dobrowolna wspólnota tworzona przez wolne narody i równe państwa. Mit Europy w polskiej kulturze zostaje zredukowany, a boskość UE nazwana wprost: utopią.

Szczerski nie ogranicza się do krytyki. Pisze, że siła UE polega na zdolności do rekonfiguracji, a więc aktywnej adaptacji do zmieniających się uwarunkowań swojego działania […]. To wciąż unikalny system nie-w-pełni wykształcony. Funkcjonowały w nim równolegle trzy obszary decyzyjne: wewnętrznie państwowy […], ekskluzywnie ponadnarodowy […] oraz osmotyczny (tam, gdzie granice między tym, co „krajowe”, a tym co „europejskie” wzajemnie się przenikają). […] Odpowiednie posługiwanie się multiinstrumentalnym zasobem instytucji pozwoliło Unii Europejskiej na trwanie w zmiennej, ale stabilnej równowadze, nawet w czasach stosunkowo dużych szoków systemowych (s.106).

„Utopia…” na zewnątrz jest polską propozycją rozwiązania obecnego kryzysu w UE, do wewnątrz – dziełem, które przełamuje peerelowską barierę mentalną i wysyła bodziec w kierunku samodzielności myślenia. Szczerski jako minister skuteczniej łamie jeszcze inną barierę – poprawności politycznej, która jednym otwiera duże szanse, innym sprawia duży kłopot! Oczywiście jego książka nie jest wyjątkiem. Warto tu wspomnieć choćby pozycje Piotra Eberhardta, Bohdana Cywińskiego, Leszka Moczulskiego (gł. „Geopolitykę” i „Narodziny międzymorza”), czy dwie zapomniane Tomasza Otremby: „Wyżyna Polska” (Regnum 1997) i „Niemcy, brama Polski do Nieba” (Regnom 2000). Od tej pory idea „brzydkiej panny na wydaniu” więdnie jak jesienne liście, kłamstwo odsłania swoje dziurawe zęby, a prawda zaczyna weryfikować przeszłość. Europa nie jest silna wielokulturowością, lecz bogactwem wielości swoich kultur i wspólnotą myślenia.

Krótki rys historyczny

Po upadku ZSRR, za Janem Pawłem II można było powiedzieć, że Europa mogła „odetchnąć dwoma płucami”. I Europa Środkowa zaczęła iść w tym kierunku. Wydawało się, że koncepcja zaproponowana przez chrześcijańskich ojców założycieli zjednoczy Europejczyków. Niestety, stało się inaczej. Szczerski zauważa, że decyzja inwazji na Irak (2003) doprowadziła do odnowienia podziału wewnątrz wspólnoty europejskiej: Niemcy i Francja otwarcie sprzeciwiły się wojnie w Iraku […] Polska postanowiła przyłączyć się do koalicji (s. 161).

I tu trzeba dodać, że Polska poparła szaleńczą akcję Amerykanów nie dlatego, że chciała walczyć z terrorem, lecz dlatego, że zamierzała uciec przed Rosją i być w UE i NATO. Konflikt „dwóch płuc” zarysował się więc przed wejściem Polski w jej struktury – w oparciu o dyskryminacyjne traktowanie Polski.

Wojna w Gruzji była potwierdzeniem słuszności obranego przez Polskę kierunku. Ale nie ma co ukrywać, że nasze problemy w UE nie są związana z ekonomią, lecz bardziej z postkolonialnym sposobem myślenia zachodnich państw. Wchodząc do UE, nie mieliśmy wyboru. Alternatywą była wolność, ale w kategoriach obecnej Ukrainy. Dyskomfort był więc ukrywany. Oliwy do ognia dolewała wyprzedaż polskiego majątku narodowego i słabnąca pozycja Polski. Traktat lizboński (2007) był kolejnym rozczarowaniem; nie mówiąc już o Pakiecie fiskalnym (2008), który wprawdzie dotyczy strefy euro, ale wszędzie zaczął czynnik zaufania zamieniać na regułę kontroli, odgórnych nakazów i dzielenia na lepszych i gorszych. Kryzys wokół emigrantów zdemaskował cele UE wobec Europy Środkowo-Wschodniej. Wobec takiej sytuacji Polska i Europa Środkowa nie ma innego wyjścia, musi uciekać „do przodu”, w kierunku budowy Trójmorza. Nie można bowiem wykluczyć, że działania Rosji na Ukrainie i UE w Polsce mają zbliżone cele.

Europa Środkowa a Polska

W ostatnim „Kurierze Wnet” (39/17) Mariusz Patey w artykule: „Międzymorze. Koncepcja, historia, przyszłość” opisuje dzieje tej myśli i sięga do czasów Unii Litewskiej (tu mała uwaga: trudno uznać Kozaków za naród), projektu Adama Czartoryskiego, Józefa Piłsudskiego oraz Lecha Kaczyńskiego. Podaje też obecne ośrodki polityczne związane z tą myślą. To cenne.

Ale Międzymorze jako całość nadal jest bardziej ideą niż skomunikowaną strategiczną przestrzenią, rozdzielającą, najkrócej mówiąc, Niemcy i Austrię od Rosji oraz te same Niemcy i Austrię od Turcji. Gdyby nie rozbiory Polski i ostatnie dwie wojny światowe, Rosja i Niemcy bez przeszkód zdominowałyby północną część Europy Środkowo-Wschodniej. Gdyby Republika Federalna nie posiadała negatywnego doświadczenia z Turkami, prawdopodobnie weszłaby w sojusz z Ankarą i wspólnie przydusiliby Bałkany. Gdyby Amerykanie nie zauważyli w końcu, że sojusz Rosji i Niemiec zagraża ich egzystencji, Europa-Środkowa zostałaby rozebrana i zagospodarowana. Gdyby nie chińska polityka gospodarcza i jej zakusy wobec Syberii, problem Europy Środkowo-Wschodniej nie istniałby w wymiarze globalnym. Przestrzeń więc pomiędzy czterema totalitaryzmami, od wieków, wykorzystywana była do wzmocnienia totalitaryzmów. Tę przestrzeń, dla naszego dobra, należy zdiagnozować w sposób wręcz brutalny.

Prof. Zdzisław Krasnodębski we Wstępie do „Utopii…” napisał: wiele narodów Europy przyzwyczajonych jest do życia w stanie zależności, w pół- lub ćwierćsuwerenności i nie przeszkadza im ani hierarchia państw w Unii, ani coraz większa władza unijnych instytucji. Pecunia non olet. Taka postawa to piasek w tryby każdej reformy i każdej wielkiej idei. Krasnodębski wspomina też o postawie premiera Bułgarii, który przyznaje: gdy kanclerz Niemiec mówi, on słucha i wykonuje.

Niedawno prasa podała, że Rumunia zgłosiła chęć wejścia do strefy euro. Zgłoszenie nie musi świadczyć o lekceważeniu koncepcji Trójmorza, ale strategicznie położona Rumunia w ten sposób jeden filar z konstrukcji już wyjęła. Czechom i Słowakom bliższa jest perspektywa lżejszego życia w UE niż polski projekt Międzymorza, który wymaga od nich wielu wyrzeczeń, a korzyść wyciągnie Polska. Litwa po rozpadzie I RP wielokrotnie odmawiała współpracy z Polską w tworzeniu wspólnych koncepcji. Austria w tym gronie jest koniem trojańskim. Ukraina natomiast obszarem niestabilnym, który ma większe sympatie polityczne do Niemiec niż Polski.

Wszyscy, prócz Serbii, chętnie, w razie potrzeby, nawiążą do tradycyjnych kontaktów z okresu Trzeciej Rzeszy, zamiast sprzymierzać się z planami polskimi. Ale Serbia nie rozumie polskiego konfliktu z Rosją. Czy Chorwacja, prócz Węgier, od której zaczęła się ostatnia wojna na Bałkanach, może być wyjątkiem?

Nie możemy też zapominać, że na naszym terenie wciąż ważniejszy jest złudny pieniądz niż realne dążenie do prewencyjnego pokoju. Nad pytaniem, jak zjednoczyć Europę Środkowo-Wschodnią, głowią się Amerykanie i Chińczycy.

I na koniec najważniejsze pytanie: jak zneutralizować UE, która nigdy nie zaakceptuje skomunikowania i niezależnego rozwoju Europy Środkowej, bo to może wiązać się z utratą rynku zbytu i przesunięciem ośrodka decyzyjnego do Warszawy. A więc, czy warto, bo pewność powodzenia koncepcji Trójmorza daje jedynie pusta kasa UE lub jej rozpad?

No właśnie! Pytanie – czy warto? towarzyszy nam od ponad 200 lat. Rzecz polega na tym, że Polska wybór ma tylko teoretyczny! Mechanizm wynoszenia Polski do góry, jak w naczyniach połączonych, włącza się zawsze wtedy, gdy słabną Niemcy i Rosja. To fizyka w historii i cała tajemnica naszych klęsk i sukcesów! W takiej sytuacji zwykle zaskoczeni budzimy się, ale czas szybko weryfikuje nasz brak przygotowania; „dogadujemy się” i tracimy czas, bo nasze interesy są tak odmienne, jak kolonialisty i niewolnika. Nie ma przygotowania, nie ma wyboru, jest wyrok. To też fizyka. Dziś nie zauważyliśmy na przykład, że w tzw. III RP dokończono proces likwidacji idei polskiej szlachty i inteligencji. Ba, z wdzięcznością zapominamy o ich dziele kulturowym i samym istnieniu. I dopiero od kilku lat martwi Żołnierze Niezłomni zaczynają wskrzeszać żywych.

Ale to nie wszystko. Patriarchowie wschodni opowiadają o „szoku przybywających do Europy uchodźców – chrześcijan […] Im się wydawało, że przyjeżdżają do Europy, która jest oazą chrześcijaństwa. Tam poświęcali swoje życie i krew, aby bronić wiary i byli przekonani, że jak trafią do Europy, to spotkają tu ludzi, którzy tak samo silnie żyją wiarą, jak oni żyli tam. […] Przyjeżdżają tu i przeżywają wstrząs” (s. 88). W tym miejscu mit Europy załamuje się na poziomie nadziei, ale ten problem dotyczy bardziej Kościoła niż jego wiernych.

Do tej destabilizacji tożsamościowej trzeba dołożyć jeszcze bezideowy i zafałszowany sposób kształcenia ostatnich pokoleń Europejczyków, a zwłaszcza Polaków. Ilu z nas dopiero za granicą zrozumiało, że są Polakami, i nie byli w stanie obronić swojej tożsamości? Ilu zgłupiało do szczętu i swoją ambicję schowało głęboko, bo przelicznik euro na złotówki dawał im dobre samopoczucie we własnym kraju? Kto zneutralizuje tę falę taniej siły roboczej, pozornego wolnego rynku i destrukcyjnej emigracji za chlebem, która pchała ludzi na zachód od Ukrainy po USA i Kanadę? Powrót oznacza kolejną destabilizację.

Czy to jest czarny obraz? Nie, to część krajobrazu przed bitwą – osobny dla Polski i osobny dla UE. Polska na tym planie wygląda dobrze. Ale budowa Trójmorza bez osłony USA i – najlepiej – Chin jest poza zasięgiem naszych możliwości.

Zakończenie

Wasiutyński pisał, że spoglądając na mapę widać, iż w Europie Środkowej tylko Niemcy lub Polska mogą jej przewodzić. Eugeniusz Kwiatkowski dodawał, że Polacy są tu naturalnymi przywódcami, Niemcy zaś muszą wszystko zdobywać siłą.

„Utopia…” jest adresowana do polityków unijnych jako polska propozycja rozwiązania kryzysu. Ale musimy mieć jednak świadomość, że Polska i Niemcy stoją własną polityką zagraniczną – Niemcy dla zbudowania zaporowej potęgi gospodarczej, Polska dla obrony wizerunku i możliwości przeciwdziałania wspólnej antypolskiej polityce Rosji i Niemiec.

Słabość publikacji Szczerskiego można ująć w czterech obszarach: 1. Ilość i jakość postawionych UE warunków; jej postkolonialna mentalność nie jest w stanie tego ani zrozumieć, ani zaakceptować. 2. Zbyt słabo został rozwinięty wątek poświęcony polskiej myśli piastowsko-jagiellońskiej, mający dać podstawę do rozszerzenia polityki „demokracji międzynarodowej” opartej na międzynarodowym prawie. Paweł Włodkowic i sobór w Konstancji był przełomem w kulturze europejskiej. 3. Hasło: „Polish first” bardzo źle brzmi w uszach partnerów z naszego regionu, 4. Dzisiejsza Arka Noego nie pływa, lecz lokowana jest pod ziemią. Warszawa pnie się do góry jak Wieża Babel, a w miastach zachodnich budowana jest sieć samowystarczalnych podziemnych sklepów.

Dzieło Szczerskiego jest pozycją przełomową w polskiej publicystyce, ale jeśli w Polsce nie włączymy kulturowych mechanizmów budujących polską wspólnotę, pozostanie ono tylko ambitnym zapisem.

Od lat bezskutecznie pukam do ważnych drzwi z „Programem rewitalizacji kulturowej na ziemiach odzyskanych” (patrz „Kurier Wnet” Nr 28/16 lub https://www.facebook.com/notes/kurier-wnet/13-polski-program-rewitalizacji-kulturowej-na-ziemiach-odzyskanych/1122250004495451/), którego ideą jest synteza dwóch etosów: kresowego i wielkopolskiego. Pierwszy posiada nośniki niezależnego i państwowego myślenia, drugi, kult pracy i szczegółu. Obydwa, odwrócone plecami do siebie, dogorywają na ziemiach zachodnich, na których zadecyduje się przyszły los Polski. Program nikogo nie zainteresował.

Drugim projektem jest budowa Muzeum Polskiej Demokracji (patrz: http://wnet.fm/kurier/muzeum-polskiej-demokracji-powolajmy-cos-daje-zycie-pobudza-wyobraznie-uczy-potem-zaprosmy-caly-swiat-pokazmy/, oraz: https://wpolityce.pl/polityka/211434-muzeum-polskiej-demokracji), które powinno pokazać nie tylko światu, ale głównie Polakom wartość własnej kultury. Walcząc o demokrację w UE nie możemy bez końca borykać się z bezsensownymi zarzutami o jej brak. Niedowiarków odeślemy do Muzeum.

Trzecim jest projekt codziennej gazety państwowej (patrz: https://wpolityce.pl/polityka/334552-gdzie-jest-osrodek-wladzy-rzad-nie-ma-z-kim-przegrac-ale-moze-przegrac-z-samym-soba), która na zasadzie gazety wiodącej podniesie poziom dyskusji i wyznaczy odpowiednie standardy; poprzez reportaż bieżący odzyska kontakt z życiem społecznym w kraju; poprzez dział zagraniczny i tłumaczenia czytelnicy nawiążą kontakt z myślą światową; poprzez dział listów polskie społeczeństwo będzie miało możliwość uczestniczenia w zwalczaniu patologii. Telewizja to kino; gazety tworzą środowiska.

I na koniec, w dzisiejszych uwarunkowaniach, swojego Noego powinniśmy szukać, ale Arkę musimy zbudować wszyscy razem.

Cały artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Utopia europejska i polskie szanse” znajduje się na s. 12 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Utopia europejska i polskie szanse” na s. 12 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zachowaliśmy się, jak należało – mówi Witold Kieżun w rozmowie ze Stefanem Truszczyńskim / „Kurier WNET” 40/2017

To był czas niesłychanie ciężki, niesłychanie ryzykowny, ale jednocześnie, tak mi się wydaje, że my – nie chodzi o mnie, ale o wszystkich moich kolegów – że myśmy zachowali się tak, jak należało.

Zachowaliśmy się jak należało

Stefan Truszczyński
Witold Kieżun

Witold Kieżun opowiada Stefanowi Truszczyńskiemu o końcówce powstania warszawskiego i o swoim spotkaniu z generałami Borem-Komorowskim i Chruścielem-Monterem.

Poprzednią rozmowę skończyliśmy gdzieś w połowie powstania. Co było dalej?

Jest początek września i jeszcze bronimy Pałacu Staszica, który jest codziennie ostrzeliwany przez czołgi. Pałac po tym się palił i musieliśmy go opuścić. 7 września nastąpił upadek Powiśla. Broniliśmy się jeszcze przez dobę poza pałacem. Mnie się przytrafiła wtedy taka historia, że pocisk karabinowy odstrzelił mi połowę ucha. Ale szczęśliwie, bo gdyby trafił centymetr dalej, to byłbym nie żył.

Wycofaliśmy się na teren ruin Poczty Głównej i w pewnym momencie byliśmy z trzech stron otoczeni przez Niemców. Broniliśmy się, paląc istniejące jeszcze domy. Wreszcie musieliśmy się wycofać na drugą stronę placu Wareckiego i zajęliśmy teren w pobliżu szesnastopiętrowego, nie istniejącego dziś, zniszczonego drapacza chmur. Zajęliśmy stanowiska na ulicy Jasnej. Dostaliśmy polecenie, żeby wdrapać się na szczyt tego zniszczonego wieżowca, który nie miał już schodów, został tylko szkielet. Chodziło o to, żeby meldować z góry o działaniach artylerii radzieckiej, która ostrzeliwała Warszawę, bo Rosjanie byli już na Pradze.

Wtedy właśnie nastąpił niesłychanie istotny moment w moim życiu. Nastąpiła komasacja naszego batalionu, batalionu „Gustaw” i innych, i wtenczas poznałem moją późniejszą żonę, która była powszechnie uważana za najpiękniejszą dziewczynę naszego oddziału. Nasze spotkanie skończyło się miłymi pozdrowieniami, podziwiałem jej piękność, ale bliższych kontaktów nie mieliśmy. Spotkaliśmy się dopiero wiele lat później. Ona była w obozie we Francji, potem wróciła do Polski. Ja byłem w gułagu w Związku Radzieckim. A potem spotkaliśmy się przypadkiem na brzegu morza w czasie wakacji i pobraliśmy się. Przez 63 lata żyliśmy we wspaniałym związku; niestety żona już umarła.

Danuta Magreczyńska, zdjęcie z Powstania Warszawskiego | Fot. archiwum rodzinne

Pana żona to była Danuta z domu Magreczyńska.

Tak. To była taka dygresja, a teraz – co działo się dalej.

Był Pan na dachu tego wieżowca.

Nie wolno nam było oczywiście strzelać, tylko obserwować i przekazywać meldunki. Drugiego dnia dyżurował z nami jakiś powstaniec z innego batalionu, z karabinem z lunetą. Dostrzegł dwóch Niemców-oficerów. Wbrew rozkazowi zastrzelił jednego i wtenczas Niemcy się zorientowali, że my jesteśmy na dachu tego drapacza chmur. Zaczęli nas ostrzeliwać, a my oczywiście nie mogliśmy się wycofać. Chowaliśmy się pod jakimiś szczątkiem dachu, który jeszcze tam został, i mogliśmy wycofać się dopiero nocą. Dobrze zapamiętałem to tragiczne, bo po ciemku osuwanie się z szesnastego piętra po tym żelaznym obudowaniu windy. Potem już nie mogliśmy tam wejść, dlatego że Niemcy mocno to miejsce ostrzeliwali. Później były systematyczne wzajemne ostrzeliwania na rogu Królewskiej, z obu stron ulicy.

Potem nastąpiła kapitulacja. Szliśmy do niewoli, a zasada w regulaminie wojskowym jest taka: żołnierz, który dostał się do niewoli, powinien s z pierwszej okazji do ucieczki. Idąc, co kilkadziesiąt metrów mijaliśmy patrol niemiecki, ale mnie i mojemu dowódcy porucznikowi Biskupowi udało się przeskoczyć przez żywopłot przy jakimś budynku. Udało się nam uciec.

Po wielkich perypetiach trafiliśmy na Kielecczyznę. Przejechaliśmy pociągiem, oczywiście parokrotnie wyskakując przed zatrzymaniem pociągu na stacji, bo na stacjach były kontrole. To była bardzo ciężka droga. Na Kielecczyźnie pracował mój wuj, który dał mi kontakt na partyzantkę. Zostałem bardzo serdecznie przyjęty. Miałem swoją pełną dokumentację w bucie, regimentację powstańczą z numerem legitymacji, legitymacją Virtuti, Krzyżem Walecznych, więc przyjęto mnie niesłychanie serdecznie. Ale komendant powiedział: nie ma pan żadnego doświadczenie w walce terenowej, tylko w walce ulicznej. Dam panu skierowanie do Krakowa. I pojechałem do Krakowa, dostałem kontakt do kierownictwa Armii Krajowej w Krakowie, dowód osobisty na inne nazwisko.

Wróćmy jeszcze do dnia 23 września, kiedy Pan stanął, że tak powiem, oko w oko z generałem Borem.

Tego dnia dostaliśmy polecenie, żeby zameldować się w budynku gazowni przy ulicy Kredytowej. No i okazało się, że tam było spotkanie żołnierzy z dowódcą Armii Krajowej Borem-Komorowskim. Bór-Komorowski wygłosił bardzo ciekawe przemówienie, potem poprosił o zadawanie pytań, więc pytałem, a potem czternastu z nas zostało udekorowanych orderem Virtuti Militari. Ja także dostałem order Virtuti Militari. Z naszego batalionu dwóm przyznano ten order. To znaczy, tego orderu fizycznie wówczas nie było, tylko uroczyste stwierdzenie faktu i podanie ręki. To było wielkie przeżycie i wielka satysfakcja.

A o co Pan pytał wtedy Bora-Komorowskiego? Jak on wyglądał? Jak wyglądało to spotkanie?

Bór-Komorowski prosił nas o zadawanie pytań. Wiec zapytałem po pierwsze, czy powstanie było uzgodnione z naszym rządem za granicą. A potem, jak wygląda ewentualna możliwość pomocy ze strony Armii Radzieckiej, czy są może jakieś kontakty.

Bór-Komorowski odpowiedział, że w tej chwili jest za wcześnie, żeby szczegółowo przedstawić genezę powstania warszawskiego, ale może jedno tylko stwierdzić – że powstanie było absolutną koniecznością. A badania, które zostały przeprowadzone ostatnio, to potwierdzają. Krótko przed jego wybuchem wyszło zarządzenie, że 100 000 osób ma się zgłosić do budowania barykad. Przyszło tylko kilkadziesiąt. Z tego tytułu już byłyby bardzo poważne sankcje. No a potem, 27 lipca, Hitler ogłosił Warszawę fortecą. Nie było mowy, żeby Niemcy bronili się w Warszawie, mając świadomość, że jest w niej 40-tysięczne podziemie.

Na spotkaniu 23 września był także generał Chruściel. Czy on też rozmawiał z wami? Jak oni wyglądali?

Muszę powiedzieć, że general Komorowski wyglądał niereprezentacyjnie: niskiego wzrostu, kiedy wszedł i po raz pierwszy go zobaczyliśmy, byliśmy trochę zawiedzeni. Nie miał typowego wyglądu bojowego, wyglądu żołnierza. Ale jak zaczął mówić, to mówił wspaniale, w sposób absolutnie przekonujący, tak że od raz sobie pomyśleliśmy: tak, to jest kawalerzysta! Zdobywał zresztą nagrody w wojskowych konkursach hippicznych.

Ale najbardziej ujął nas tym, że rozmawiał z nami w sposób bardzo jasny, żołnierski, jednoznaczny, a wtedy zniknęło nasze wrażenie, że jego wygląd nie jest bojowy. Zyskał u nas całkowite, bardzo wysokie uznanie.

On i wyglądał, i mówił tak właśnie, jak wódz naczelny. Wzbudził w nas szalony entuzjazm, myśmy go oklaskali. Były zresztą okrzyki: Niech żyje! Niech żyje! Trudno mi wspominać, to budzi we mnie wielkie wzruszenie.

A generał Chruściel?

General Chruściel był typowym wojskowym, prostym, ale bardzo dobrze się prezentował. Nosił coś w rodzaju munduru, ale to nie był prawdziwy mundur, tylko miał jakiś element mundurowy.

Monter też zabrał głos i mówił bardzo po żołniersku, przekonująco. Mieliśmy ogromną satysfakcję, a potem dyskutowaliśmy i rozmawialiśmy między sobą, że mamy dowódców takich, jakich mogliśmy sobie wymarzyć.

Ilu was było na tej uroczystości? Jak duża to była grupa?

Na uroczystości było nas dość dużo, 60-70 osób. Było to na terenie gazowni przy ulicy Kredytowej, w miejscu dość spokojnym, bo Niemcy byli dopiero na Królewskiej. Teren był dobrze chroniony. Oczywiście spotkanie nie mogło trwać za długo. Zawsze była groźba pocisku, ataku lotniczego. Ale wszystko odbyło się spokojnie, trwało nie więcej niż półtorej, dwie godziny. Niemożliwe były dłuższe zgromadzenia.

Witold Kieżun, zdjęcie z Powstania Warszawskiego | Fot. archiwum rodzinne

Czy już wtedy mówiono o dacie ewentualnego zakończenia?

Nie. Ta sprawa nie była dyskutowana.

Jeszcze były jakieś nadzieje.

Jeszcze były nadzieje. Przy czym to było 23 września, a 18, kiedy byłem na dachu tego drapacza chmur, nastąpił pierwszy, olbrzymi lot 104 samolotów amerykańskich, które zrzucały broń. Pierwszy zrzut. Olbrzymia część tej broni spadała na stronę Niemców, a my patrzyliśmy na to z przerażeniem, bo to były między innymi wspaniałe, ciężkie przeciwlotnicze karabiny maszynowe. A Niemcy bombardowali nas z bardzo niskiej wysokości, bo bali się, żeby nie trafić w stanowiska niemieckie. Gdybyśmy mieli te ciężkie karabiny maszynowe, moglibyśmy zestrzeliwać te samoloty. Możliwość obrony byłaby kolosalna.

Były też wspaniałe PIAT-y przeciw czołgowe; jeden celny pocisk niszczył czołg. Gdybyśmy tę broń dostali w pierwszych dniach powstania, to cała Warszawa byłaby opanowana. Lotnisko byłoby opanowane, a wtenczas mogłaby lądować część polskiej armii z Włoch. Byłaby zupełnie inna sytuacja.

Potem się dowiedzieliśmy, że Churchill domagał się kategorycznie od Roosevelta, żeby oddziałał na Związek Radziecki, żeby się zgodzili na lądowanie samolotów amerykańskich i angielskich. Bo oni nie pozwalali wylądować na swoich lotniskach tym paru samolotom, które tam kilka razy przyleciały.

Ale Roosevelt powiedział, że ze względu na dalsze cele wojny tego rodzaju depeszy do Stalina nie wyśle. Roosevelt miał nadzieję, że we współpracy z bardzo silnym Związkiem Radzieckim, który opanuje większość Europy, uda mu się zniszczyć system kolonialny. On miał kompleks kolonializmu Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Portugalii.

Uważał, że Amerykanie jako pierwsi walczyli i zdobyli niepodległość jako kraj kolonialny i teraz ich najważniejszym celem politycznym jest zniszczenie kolonializmu. I dlatego w październiku 1943 roku, w tajemnicy przed polskim rządem, oddał Stalinowi 1/3 Polski.

Co jeszcze można by powiedzieć o sposobie myślenia Churchilla? O jego staraniach choćby o te samoloty, o dostarczenie broni?

Przede wszystkim ten człowiek się bał. On miał świadomość, że jeżeli Związek Radziecki opanuję całą Europę, to Wielka Brytania się nie obroni. Więc dla Wielkiej Brytanii było bardzo ważne, żeby Związek Radziecki oczywiście brał udział we zwycięstwie, ale żeby to nie było największe zwycięstwo terytorialne na terenie Europy. Był w tym w najwyższym stopniu zainteresowany, to było w interesie Wielkiej Brytanii i dlatego domagał się od Roosevelta interwencji u Stalina, żeby ten zgodził się na lądowanie samolotów.

Oczywiście interes Anglii był w tym zupełnie jednoznaczny. Anglia się bała nadmiernego umocnienia Związku Radzieckiego, bo oczywiście Związek Radziecki mający Niemcy i mający Francję – to koniec Wielkiej Brytanii.

Tym bardziej, że w Wielkiej Brytanii było sporo zwolenników komunizmu.

Był przecież cały zespół agentów. Dzisiaj sprawa jest jasna. Mimo wszystko jednak polityka Churchilla była samodzielna.

Kiedy Churchill ostatecznie zrezygnował z dopominania się o sprawy Polskie? Potem się zgodził na tę nieszczęsną paradę, gdzie zabrakło Polaków.

Po tym, jak już dowiedział się, że Roosevelt zgodził się na oddanie Stalinowi trzeciej części Polski. Poza tym Armia Czerwona zdobyła jednak Berlin i opanowała połowę Niemiec. Wtenczas sytuacja polityczna zmieniła się i Churchill nie chciał się przeciwstawić Związkowi Radzieckiemu i między innymi zgodził się na tę fatalną, skandaliczną demonstrację. Mimo że armia polska miała olbrzymi wpływ na wygranie wojny.

Nawiasem mówiąc, myśmy rozpracowali niemiecki system szyfrowania depesz – Enigmę, i wszystkie materiały przekazaliśmy w 1939 roku Anglikom. W Anglii w czasie wojny były rozszyfrowywane wszystkie tajne depesze niemieckie. Bez tego byłoby znacznie trudniej. Przecież cała ofensywa na Europę była opracowana na podstawie właśnie znajomości tajnych rozkazów niemieckich w systemie Enigmy. Tak, że z tego punktu widzenia nasz wpływ na zwycięstwo był olbrzymi. Tego dokonali nasi matematycy.

Wszystkie meldunki, rozkazy do ubotów też były kontrolowane.

Tak, oczywiście. Później to był straszny skandal.

Jeszcze trzeba wspomnieć o lotnikach. Przecież byli jeszcze nasi lotnicy, generał Skalski i inni.

Oczywiście. Mieli najwięcej zestrzeleń. Ale potem nasi dowódcy, generałowie, oficerowie, którzy zostali po wojnie w Anglii, pracowali tam jako kelnerzy, a często nie mieli z czego żyć. Najpierw Francja nas w haniebny sposób zdradziła, a później Wielka Brytania. Churchill przez pewien czas coś usiłował robić, ale niestety polityka Roosevelta stosunku do Polski była tragiczna.

Przywołam jeszcze nazwisko generała Sosabowskiego.

Wspaniała postać. Zresztą jego syn był moim kolegą gimnazjalnym; potem tragicznie stracił wzrok. Właśnie Sosabowski pracował po wojnie jako kelner.

A Maczek był barmanem.

Tak, tak, tak.

Kiedy Pan się dowiedział o tej skandalicznej decyzji wykluczenia polskich żołnierzy z defilady?

Dowiedziałem się dopiero po powrocie ze Związku Radzieckiego, bo ja wtenczas byłem w gułagu.

Złapano Pana już w Krakowie?

Tak. Aresztowano mnie w Krakowie już w marcu 1945 roku. Był zdrajca, który doniósł i aresztowano wielu AK-owców, w tym mnie.

Jak by Pan podsumował ten okres poprzedzający aresztowanie? Wyszedł Pan z wojny na pewno strasznie poturbowany i zmęczony, ale był pan zdrowy, silny, młody. Jak Pan patrzył wtedy jeszcze na świat?

Bardzo się narażaliśmy i wyszliśmy z wojny ze strasznymi stratami. Z mojej klasy maturalnej z 1939 roku 60% zginęło w okresie okupacji. Mieliśmy straszne, straszne straty. Bo też, praktycznie rzecz biorąc, wszyscy moi koledzy z mojej klasy byli w podziemiu. Albo w podziemiu, albo część dostała się na stronę okupacji radzieckiej i potem z Andersem udało się paru dostać do Armii Andersa. Jeden z moich kolegów gimnazjalnych później walczył pod Monte Cassino i dostał też Virtutti Militari.

Ten okres wspominam z wielką satysfakcją. To był czas niesłychanie ciężki, niesłychanie ryzykowny, ale jednocześnie, tak mi się wydaje, że my – nie chodzi o mnie, ale o wszystkich moich kolegów – że myśmy jednak zachowali się tak jak należało.

Co jest Pana zdaniem najważniejsze w życiu młodego człowieka i jego wychowaniu: dom, geny czy nauczyciele, czy jakiś mądry ksiądz?

Myślę, że geny i tradycja odgrywają pewną rolę. W mojej rodzinie na przykład dziadek był 20 lat na Syberii jako powstaniec styczniowy. Ojciec – oficer w czasie wojny z bolszewikami. Mój stryj, podpułkownik, był jednym z twórców polskiego lotnictwa; też dostał Virtutti Militari w 1920 roku. Więc ja oczywiście miałem kolosalne, kolosalne, że tak powiem, tradycje rodzinne.

Część moich kolegów z gimnazjum Poniatowskiego to byli synowie oficerów, bo na Żoliborzu była cała kolonia oficerska. Był syn generała Trojanowskiego, dowódcy Okręgu Warszawskiego. Ale był cały szereg kolegów ze środowiska tego nowego typu, socjalistycznego, Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Mieliśmy też pięciu kolegów Żydów. I właśnie ten chłopak pochodzenia żydowskiego, kolega Weisen, był potem w Armii Andersa i dostał i Virtuti, i awans oficerski.

Wszystkich tych pięciu moich kolegów żydowskiego pochodzenia było patriotami polskimi. Jeden z nich od razu tragicznie zginął w Warszawie. Czterech pozostałych, zresztą za moją namową, uciekło na stronę radziecką. I tam tylko jednemu się nie udało, a wszyscy wstąpili do armii Andersa.

W następnej rozmowie przejdziemy do tych strasznych spraw gułagu, który Pan przetrwał właściwie cudem.

Mało, że przetrwałem, ale formalnie nawet umarłem.

Ale jest Pan z nami 95 lat, a przypomnę, że Pan mnie zaprosił na stulecie swoich urodzin.

Chciałbym dożyć choćby dlatego, że w tej chwili już mam umowę na trzy książki, które muszę napisać jeszcze przed śmiercią.

Czyli to zaproszenie do Jabłonnej jest aktualne?

Tak jest. Zapraszam na stulecie do Jabłonnej.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z Witoldem Kieżunem pt. „Zachowaliśmy się jak należało” znajduje się na s. 11 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z Witoldem Kieżunem pt. „Zachowaliśmy się jak należało” na s. 11 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pięciu zwolenników zbliżenia polsko-ukraińskiego zginęło w wypadku samochodowym podczas powrotu z Polski do domu

Z całej piątki najlepiej poznałem pana Oleksandra Maslaka. Miał dużą wiedzę historyczną i nie omijał trudnych tematów. Także kwestii Wołynia. Ciekawe, że jego podejście było zbieżne z naszym.

Mariusz Patey

Zaproszenie na konferencję przyjąłem z mieszanymi uczuciami, bowiem obraz tej organizacji przedstawiany w internecie, w mediach społecznościowych wyglądał wręcz przerażająco. Jakieś hajlujące osiłki, z wytatuowanymi swastykami i symboliką SS… Przestrzegano mnie przed żywymi dirlewangerowcami, ziejącymi nienawiścią do wszystkiego co polskie. (…)

 

Moje zdziwienie wywołała nieobecność symboliki banderowskiej czy SS Galizien, a zamiast niej – wszędzie Herb Jagielloński, a także treść referatów i dobór prelegentów, którymi byli pracownicy placówek dyplomatycznych krajów Intermarium, eksperci.

Wśród lektorów zauważyłem skromnie wyglądającego człowieka w skupieniu przedstawiającego swoje tezy. Okazał się nim być dr. Oleksandr Maslak, politolog, pracownik naukowo-dydaktyczny Ukraińskiej Akademii Nauk i działacz polityczny, Członek Rady Programowej Korpusu Cywilnego Azov.

Oleksandr Maslak

W spotkaniach kuluarowych okazało się, że kwestia współpracy polsko ukraińskiej była mu bliska. Miał dużą wiedzę historyczną i nie omijał trudnych tematów. Także kwestii Wołynia. Ciekawe, że jego podejście było zbieżne z naszym. (…)

Oleksandr Maslak wspierał akcję sprzątania grobów polskich ofiar ludobójstwa dokonanego na Wołyniu z inspiracji OUN-B, zorganizowaną przez aktywistów Azova. (inicjatywa ta została zupełnie przemilczana w naszych mediach).

Rozmawialiśmy o nacjonalizmie, szowinizmie, błędach historii, Stepanie Banderze, Ivanie Mitryndze, UPA Tarasa Borovca, AK, NSZ, NKWD, komunizmie i czasach dzisiejszych. Ciekawe, że Oleksandr Maslak reprezentował dojrzałe poglądy konserwatywne, dostrzegając ograniczenia laicko-liberalnej ideologii.

Patrząc na problemy naszych postkomunistycznych państw, szukaliśmy inspiracji w republikanizmie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Na przykład w rozwiązaniu kwestii waluacji społecznej wymiaru sprawiedliwości. W Polsce, a tym bardziej na Ukrainie problem dobrej, efektywnej pracy sądów jest warunkiem powodzenia wszelkich reform. Jak tego dokonać w warunkach erozji wartości nawet wśród elit?

Być może skutkiem tych naszych rozmów było pojawienie się w programie nowej formacji politycznej, Korpusu Narodowego (w której Oleksandr został członkiem rady politycznej), postulatu kontroli społecznej sędziów i wybór prezesów sądów rejonowych przez lokalne społeczności.(…)

Olksandr jako uczestnik i organizował konferencje naukowe z udziałem strony polskiej, umożliwiając prezentowanie różnych punktów widzenia. Jednak w swych wypowiedziach podkreślał: to ma zbliżać, nie dzielić.

Mieliśmy wiele wspólnych planów dla działań łączących nasze narody. Pan Bóg wziął Cię do siebie, ale tu, na ziemi, są jeszcze ludzie, którzy będą kontynuować Twoje Dzieło.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Ukraiński przyjaciel Polski. Wspomnienie o Oleksandrze Maslaku” znajduje się na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Ukraiński przyjaciel Polski. Wspomnienie o Oleksandrze Maslaku” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Śpiewajmy naszą historię! W naszym kraju od dawien dawna istnieje zwyczaj wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych

Po 1945 roku władze komunistyczne zamierzały zmienić polski hymn. Bolesław Bierut zaproponował ponoć Stanisławowi Hadynie napisanie muzyki, a Władysławowi Broniewskiemu słów. Obaj odmówili.

Stefania Mąsiorska

Po zakończeniu I wojny światowej w listopadzie 1918 roku i objęciu władzy przez Piłsudskiego Polaków ogarnęła euforia.

Jędrzej Moraczewski, premier powołany już 18 listopada 1918 r., tak wspominał ten wyjątkowy dzień: Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma „ich”. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili.

Ludzie na ulicach płakali ze szczęścia, modlili się w kościołach, a potem w domach, w gronie rodziny i przyjaciół, śpiewali. W naszym kraju od dawien dawna istnieje zwyczaj wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych. A jest z czego czerpać.

Powstawały te pieśni w różnych okresach naszej historii, a śpiewano je zwłaszcza w wyjątkowych sytuacjach dziejowych, jak wojny, powstania narodowe i niewola, by wyrazić uczucia Polaków (bo słusznie Philip Harnoncourt twierdzi, że jeśli o czymś nie można powiedzieć, to można – a nawet trzeba – wyrażać to śpiewem i muzyką).

Tradycja takiego śpiewania sięga u nas czasów dynastii Piastów, a najstarszym przykładem jest łaciński hymn Gaude Mater Polonia (Raduj się, Matko Polsko) – napisany ku czci św. Stanisława ze Szczepanowa w 1253 roku przez Wincentego z Kielczy. Słynna Bogurodzica – pieśń bojowa rycerstwa polskiego – pełniła rolę hymnu podczas panowania dynastii Jagiellonów. Jan Długosz nazwał ją pieśnią ojczyźnianą (carmen patrium). (…)

W dobie porozbiorowej, 220 lat temu, 20 lipca 1797 r. poeta Józef Wybicki napisał Pieśń Legionów Polskich dla rodaków, którzy w maju 1797 r. na apel gen. Jana Henryka Dąbrowskiego przybywali do Włoch, by służyć u boku Napoleona, wierząc, że pomoże on odzyskać utraconą ojczyznę. Na cześć generała nazwano ją Mazurkiem Dąbrowskiego.

Autor doczekał się jeszcze za życia najpiękniejszej chyba nagrody, bo sam generał napisał mu w liście: Żołnierze do Twojej pieśni nabierają coraz więcej gustu i my ją sobie często nuciemy z winnym szacunkiem dla autora.

(…) Ostatecznie to Mazurek Dąbrowskiego 90 już lat jest oficjalnym hymnem narodowym, bo w lutym 1927 roku minister spraw wewnętrznych wydał zarządzenie, że ma być w takim charakterze wykonywany na wszystkich uroczystościach.

Dlaczego właśnie ten hymn żołnierzy-tułaczy, szukających drogi do ojczyzny, z żołnierskiej pobudki awansował do rangi pieśni narodowej, pokonując licznych konkurentów? Zawdzięcza to pierwszym siedmiu słowom: Jeszcze Polska nie umarła, kiedy my żyjemy – które „w zwięzły sposób objawiły możliwość istnienia narodu bez państwa”.

Dotąd rozumiano, że naród to państwo (granice, władze, instytucje, armia), a w tych słowach po raz pierwszy wyrażono nowe pojęcie: Polska żyje, dopóki noszą ją w sercach Polacy. Ojczyzna to idea wyższa niż państwo, ojczyzna jest uwewnętrznieniem w nas.

Po 1945 roku władze komunistyczne zamierzały zmienić polski hymn. Bolesław Bierut zaproponował ponoć Stanisławowi Hadynie napisanie muzyki, a Władysławowi Broniewskiemu słów. Obaj odmówili. Rozważano też zastąpienie Mazurka Dąbrowskiego pieśnią Ukochany kraj (Wszystko Tobie, ukochana ziemio), bo tekst utrzymany jest w duchu socrealistycznym (słowa napisał Konstanty Ildefons Gałczyński).

Ale to bieg zdarzeń w kraju sprawiał, że Polacy masowo, spontanicznie nadawali niektórym pieśniom tę szczególną rangę. I tak Mury śpiewane przez Jacka Kaczmarskiego stały się hymnem rodzącej się Solidarności, a pieśń Żeby Polska była Polską Jana Pietrzaka pełniła taką rolę w latach 80. jako wyraz sprzeciwu wobec ówczesnej władzy i wsparcia Solidarności. (…)

UNIKAJ TYCH BŁĘDÓW PODCZAS ŚPIEWANIA NASZEGO HYMNU:

TAK: kiedy my żyjemy                        NIE: póki my żyjemy

TAK: Czarniecki                                 NIE: Czarnecki

TAK: wrócim się przez morze               NIE: wrócił się/ rzucił się/ rzucim się przez morze

TAK: Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany        NIE: Mówił ojciec do swej Basi cały zapłakany.

Cały artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „To ojców naszych śpiew” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „To ojców naszych śpiew” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Aniołowie wydają się być wszędzie. Jest ich niezliczona rzesza. Występują we wszystkich kulturach i religiach

Ciekawe jest nawiązanie do staroegipskiego tłumaczenia, w którym cząstka „ang” oznacza życie, a „El” boskie światło. Z kolei po hebrajsku „El” oznacza Boga. Anglosaskim jej odpowiednikiem jest „aelf”.

Barbara Maria Czernecka

W każdej miejscowości i chyba nawet domu jest co najmniej kilka aniołów w różnych postaciach. Aniołowie pojawiają się w reklamie i handlu. Pełno jest na rynku figurek, świeczników, kropielnic, wazoników, podstawek, kalendarzy, kartek okolicznościowych, naklejek, stempelków, obrazków, biżuterii, świec, przedmiotów użytkowych, a nawet ubrań z motywem tych skrzydlatych postaci. Pod tytułami ze słowem „anioł” i o anielskiej tematyce powszechnie dostępne są publikacje prasowe.

Anioły wykute w kamieniu, rzeźbione w marmurze, odlane z żeliwa, uformowane z gipsu czy innego tworzywa często też pochylają się nad grobami. Bywają nawet świece i znicze o ich kształtach. (…)

Aniołowie w Biblii są wzmiankowani ponad trzysta razy. I chyba tylko ci z Pisma Świętego zasługują na wiarę. Są tam przedstawieni jako istoty dobre: służą Panu Bogu, uczestniczą w Jego chwale i łaskach, pozostają z Nim w przyjaźni oraz pośredniczą w relacjach Stwórcy z ludźmi.

W Starym Testamencie aniołowie głównie strzegą i prowadzą naród wybrany, ale towarzyszą ludziom już od pierwszych wydarzeń historii zbawienia. Po grzesznym upadku pierwszych ludzi przy wejściu do ogrodu Eden Pan Bóg umieścił cheruba z mieczem o lśniącym ostrzu na straży drogi do drzewa życia. Potem aniołowie wyprowadzili Lota z płonącej Sodomy. Do Abrahama przyszli trzej tajemniczy mężowie, których ugościł on pod dębami Mamre. A jeden z nich zapowiedział Sarze narodzenie syna. Anioł odnalazł na pustyni wygnaną Hagar i przepowiedział los Izmaela. Anioł również powstrzymał rękę Abrahama, kiedy miał on złożyć ofiarę z Izaaka.

Aniołowie wchodzący i schodzący po drabinie do nieba przyśnili się patriarsze Jakubowi. Jemu też zdarzyło się walczyć z aniołem, który po tym wydarzeniu nadał mu imię Izrael. Anioł śmierci zabijał pierworodnych podczas dziesiątej plagi egipskiej. A przy wyjściu z niewoli narodowi wybranemu przewodził tajemniczy słup ognia. Na pokrywie Arki Przymierza dwa cheruby ze złota rozpostartymi skrzydłami zakrywały przebłagalnię.

Anioł z mieczem w ręku zatrzymał oślicę Balaama. Archanioł Rafał stał się opiekunem i towarzyszem podróży Tobiasza. Eliasz został wzięty do nieba na ognistym rydwanie. Prorok Izajasz widział sześcioskrzydłych serafinów, a prorok Ezechiel miewał wizje cherubów o czterech skrzydłach. Anioł ochraniał trzech młodzieńców wrzuconych do rozpalonego pieca, a Daniela ocalił z jaskini lwów.

W Nowym Testamencie już samo słowo „Ewangelia” zawiera cząstkę „angel”, wskazującą na głoszenie dobrych wieści o wiecznym znaczeniu. Do ewangelicznego przekazu należy zwiastowanie Bożego narodzenia przez Archanioła Gabriela oraz poprzedzające je narodziny Świętego Jana Chrzciciela (który też został nazwany aniołem, czyli posłańcem). Tajemnicę poczęcia Syna Bożego z Ducha Świętego właśnie anioł wyjaśnił we śnie Świętemu Józefowi, a potem ostrzegł go przed niebezpieczeństwem zagrażającym Dzieciątku.

Pastuszkom w Betlejem radosną nowinę o przyjściu na świat Mesjasza także objawiają aniołowie. Oni też usługują Chrystusowi po Jego czterdziestodniowym poście i zwycięstwie nad pokusami szatana. Na nich powoływał się Jezus w swoich przypowieściach. Anioł pocieszał Go podczas Jego modlitwy w Ogrójcu. Również anioł oznajmił Zmartwychwstanie Pana przy Bożym grobie przybyłym tam niewiastom.

Dzieje Apostolskie zaczynają się szczegółowym opisem Wniebowstąpienia Jezusa oraz cytują słowa dwóch mężów w białych szatach, którzy zapowiedzieli taki sam powrót Syna Bożego na ziemię. Aniołowie towarzyszyli potem apostołom w głoszeniu Dobrej Nowiny o Chrystusie. Wreszcie też w Apokalipsie Święty Jan, ukazując nam wizję końca czasów, odsłania role poszczególnych aniołów w czasie Paruzji i Sądu Ostatecznego. Według Tradycji katolickiej Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny także towarzyszyli aniołowie, otoczeni girlandami kwiatów.

Aniołowie biblijni przede wszystkim dopomagają wybranym w osiągnięciu zbawienia, tworzą dwór niebieski wokoło Bożego tronu, mają swoje tytuły i role, a zgrupowani są w określonych klasach. Ciekawostką może być przypomnienie, że aniołami nazywano Bożych wysłanników, którymi byli prorocy, święci, a nawet wczesnochrześcijańscy biskupi.

Część 2. artykułu Barbary Marii Czerneckiej pt. „Aniołowie” znajduje się na s. 10 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Część 2. artykułu Barbary Marii Czerneckiej pt. „Aniołowie” na s. 10 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Śląski Kurier WNET 40/2017, Dariusz Brożyniak: W Austrii są miejsca naznaczone zbrodniczą nazistowską ideologią

Był czas, że poza samym obozem Mauthausen ślady rozmiaru niemieckiej i austriackiej zbrodni były na lata skutecznie zatarte. Jeszcze w latach 90. informacja o pewnych miejscach to była wiedza tajemna.

Polskie miejsca pamięci w Górnej Austrii

Dariusz Brożyniak

Wskutek represji stanu wojennego w Polsce (jestem działaczem Pierwszej Solidarności na Śląsku) mieszkam od 28 lat w Austrii. Los wyznaczył mi miejsce do życia w Linzu w Górnej Austrii, regionie nad wyraz historycznie obciążonym dla nas, Polaków.

Obchody rocznicowe początek lat 2000).

W promieniu kilkudziesięciu kilometrów można tu bowiem napotkać miejsca naznaczone zbrodniczą nazistowską ideologią. Do takich niewątpliwie należy odległy o kilkanaście kilometrów kompleks Mauthausen-Gusen. Znalazł się on ostatnio w centrum zainteresowania medialnego i trzeba powiedzieć… nareszcie! Był bowiem czas, kiedy poza samym obozem Mauthausen ślady prawdziwego rozmiaru niemieckiej i austriackiej zbrodni były na lata skutecznie zatarte.

Jeszcze w latach 90. informacja o pewnych miejscach to była wiedza tajemna, przekazywana ustnie przez żyjących w Austrii ostatnich świadków, byłych więźniów. Zależało im na tym, by móc zapalić chociażby jeden znicz w takich miejscach jak piwnice zamku Hartheim koło Alkoven, „Schleppbahnbrucke” w Gusen czy zakątki alpejskiego Ebensee.

W zamku Hartheim były bowiem prywatne mieszkania, teren Gusen to tonąca w kwiatach idylla domów jednorodzinnych z willą komendanta obozu w rękach hodowcy pieczarek na niedostępnym do dziś zapleczu obozowym. Sztolnie „Bergkristall” w Gusen-St. Georgen, dzisiaj na co dzień zamknięte, gdzie tysiące więźniów produkowało uzbrojenie i części do samolotów, były jakimś tajemniczym „systemem wentylacyjnym” dla okolicy.

Mając „dojście” do miejscowej nauczycielki, pani M. Gammer, można było jednak w Domu Ludowym w Langenstein koło St. Georgen zobaczyć na kilku stołach sporą makietę systemu obozowego i sztolni, korygowaną i uzupełnianą przez okazjonalnie przyjeżdżających byłych więźniów z całego świata. Na ścianach wisiały powiększone fotografie niemieckie i alianckie, a także fragmenty produkcyjnych planów uzbrojenia.

Pani Gammer wraz z mężem postanowiła zdjąć z młodzieży i lokalnej społeczności obciążenie zatuszowaną historią II wojny światowej. Tym bardziej, że okolica ma dodatkowo na sumieniu zbrodnię, tzw. „Hasenjagd” („Polowanie na zające”), tj. wyłapanie i wymordowanie narzędziami rolniczymi zbiegłych z obozu Mauthausen jeńców sowieckich. Tylko pojedyncze austriackie rodziny zdobyły się na udzielenie pomocy tym nieszczęśnikom.

Takie okoliczności zastała w Austrii ambasador RP pani prof. I. Lipowicz, znajdując wsparcie w ówczesnym ministrze spraw wewnętrznych Austrii, dr. E. Strasserze. W rezultacie w Mauthausen powstało nowoczesne informacyjne centrum audiowizualne. W zamku Hartheim mieszkania prywatne zamieniono na stałą ekspozycję historii nazizmu i zbrodniczej teorii ras, powstało skromne muzeum przy Memoriale w Gusen, a przy betonowym moście „Schleppbahnbrucke” – zbudowanym w niewolniczych warunkach głównie przez Polaków, z których prawie wszyscy tam zginęli – odbywało się składanie wieńców w asyście attaché wojskowego.

W najbardziej dogodnym miejscu dla odtworzenia pomnika (przy moście) ustawiono piknikową ławeczkę. W oddali słabo widoczne dawne tablice

Pani M. Gammer stała się osobą powszechnie znaną i szanowaną w gronie szczególnie francuskich, włoskich i polskich byłych więźniów i ich potomków. Organizacje polonijne i kościelne prześcigały się w pozowaniu do okazjonalnych zdjęć z oficjelami.

Polityczne następstwa tragedii w Smoleńsku zatrzymały te zmiany na lata. Na głównym polskim pomniku obozu w Mauthausen pozostał nadal orzeł bez korony (i tak jest chyba do dzisiaj), wspomniana makieta kompleksu Gusen została zabrana z Domu Ludowego i nigdy nie wyeksponowana, dojazd do mostu „Schleppbahnbrucke” nigdy nie został oznaczony, a stojący przy nim skromny pomnik zamieniono właśnie na piknikową ławeczkę przy okazji regulacji potoku (żadna z organizacji polonijnych czy kościelnych nie jest na razie zainteresowana jakimkolwiek upamiętnieniem tego miejsca). W cieniu wzgórz Gusen i Langenstein nadal widać pozostałości budowli z hitlerowskiego betonu, dziś na niedostępnym terenie jakichś prywatnych firm.

W tej sytuacji, mieszkając tak blisko, czuję się w obowiązku przekazać Państwu jak najbardziej aktualną informację z nadzieją, że przyszłoroczne majowe obchody rocznicowe odbędą się już w lepszej rzeczywistości. Byłoby truizmem dowodzić, jak doniosłe znaczenie dla nas, Polaków, ma właściwe upamiętnienie tych miejsc i jakie edukacyjne znaczenie ma to także dla austriackiej, szczególnie tej lokalnej, społeczności.

Przedstawiam dokumentację fotograficzną dotyczącą upamiętnienia „Schleppbahnbrucke” i kopię listu, jaki w tej sprawie skierowałem do Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Austrii (skupiających sporą reprezentację budowniczych i architektów), pozostającego jednak bez żadnej odpowiedzi.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie miejsca pamięci w Górnej Austrii” znajduje się na s. 8 i 9 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie miejsca pamięci w Górnej Austrii” na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mackiewicz napisał: „Tylko prawda jest ciekawa”. W latach 80. całe niepokorne pokolenie uczyło się na Mackiewiczu

Tylko prawda? Niestety od lat pokutuje pogląd o rodowodzie komunistycznym, że jeśli fakty przeczą prawdzie, to tym gorzej dla faktów. Rozpleniła się ta zasada na cały świat, niewoląc człowieka.

Jadwiga Chmielowska

Józef Mackiewicz dowodził we wszystkich swoich publikacjach, że TYLKO PRAWDA JEST CIEKAWA. Jego książki nie tylko były objęte cenzurą w PRL, ale jako niewygodne dla najróżniejszych ideologii mających sterować umysłem człowieka, nie były i nie są powszechnie znane w świecie. (…)

W latach 1980. całe niepokorne pokolenie uczyło się na Mackiewiczu, jak dochodzić prawdy. To, że Mackiewicz ma absolutną rację, widzimy w otaczającym świecie. Obserwujemy też, jak inżynierowie dusz i umysłów ludzkich próbują przez zmiany w semantyce wprowadzać zamęt.

Nie wystarczy nazwać czarne – białym, aby kolor się zmienił. Właściwości czerni (pochłanianie fal światła) i bieli (odbijanie fal światła) pozostają niezmienione. Obecnie w wielu środowiskach forsowana jest postprawda. Jest to sytuacja, która przesiąkła do kultury politycznej wielu środowisk politykierskich. W postprawdzie fakty są mniej ważne w kształtowaniu opinii publicznej niż odwoływanie się do emocji i osobistych przekonań. Oczekuje się od manipulowanego środowiska, że będzie podejmowało decyzje najważniejsze dla swego życia w oparciu o fake newsy. Często zdarza się, że rozmówcy nie komunikują się, a jedynie artykułują słowa, które druga osoba, ich zdaniem, chce usłyszeć.

W czasach nadchodzącego zamętu inny Polak – światowej sławy filozof Alfred Tarski – zdefiniował prawdę jako cechę zdań tworzących zbiór zdań prawdziwych. Np. zdanie „Pada deszcz” – jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy pada deszcz.

Przeciwieństwem prawdy są: nieprawda, postprawda, niedorzeczność, bzdura, kłamstwo, fałsz. Kolejność wymieniania nie jest przypadkowa. Kłamstwo i fałsz są najbardziej wrogie prawdzie. Postprawda jest najbardziej niebezpieczna – ze względu na trudność jej wykrycia przez zmanipulowanego (gra na emocjach) człowieka.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tylko prawda” znajduje się na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tylko prawda” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zbigniew Kopczyński: Kojarzenie aparycji Borysa Budki z tow. Wiesławem jest niesłuszne. To nieuzasadniona złośliwość

Borys Budka różni się od przypisywanego mu dziadka. Władysław Gomułka zapobiegł sowieckiej interwencji podczas kryzysu w roku 1956. A już na pewno nie zwróciłby się o pomoc do Niemców.

Zbigniew Kopczyński

Przetoczyła się po sympatyzującej z PiS-em części internetu fala notek i memów sugerujących, na podstawie fizycznego podobieństwa, pokrewieństwo w linii prostej między Borysem Budką a Władysławem Gomułką, czyli niezapomnianym towarzyszem Wiesławem. Sugestie niesmaczne, bo niesmaczne jest naigrawanie się z cech fizycznych.

Co innego jednak podobieństwo fizyczne, a co innego psychiczne, nazywane również pokrewieństwem duchowym. A na takie pokrewieństwo między Borysem Budką a towarzyszem Wiesławem z każdą wypowiedzią byłego ministra sprawiedliwości coraz więcej wskazuje. Ujawniło się to szczególnie w jego krytyce wystąpienia śląskich senatorów PO – Andrzeja Misiołka i Leszka Piechoty, odcinających się od jego wezwania Unii Europejskiej do ukarania Polski, zawartego w wywiadzie dla niemieckiej prasy.

Towarzysz Wiesław alergicznie reagował na jakąkolwiek krytykę. Był dogmatykiem, przekonanym o swojej i wyznawanej ideologii nieomylności, a wszystkie, choćby i nieśmiałe głosy krytyczne analizował pod kątem „kto za tym stoi i komu to służy”. A stali za tym i służyło to zwykle amerykańskim imperialistom, izraelskim syjonistom i odwetowcom z NRF (tak to się wtedy pisało).

Jego duchowy wnuk również przejrzał krytyków. Stwierdził, że oświadczenie senatorów wygląda jak dokument napisany przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. Wiemy już więc, kto za Misiołkiem i Piechotą stoi i komu oni służą. Pozostaje tylko oskarżyć tę dwójkę o odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne.

Zauważmy, że śląscy senatorzy nie krytykowali ani celów, ani programu Platformy, co po prawdzie trudno skrytykować z powodu ich braku. Krytykowali jedynie wezwanie do ukarania Polski, co uważają – i słusznie – za pójście o krok za daleko. Niemniej wystarczy to duchowemu wnukowi Gomułki do oskarżenia ich o sprzyjanie PiS-owi, a więc o największą zbrodnię, jakiej może dopuścić się członek Platformy Obywatelskiej. Towarzysz Wiesław jak żywy!

W jednym Borys Budka różni się od przypisywanego mu dziadka. Władysław Gomułka, choć reprezentował władzę przyniesioną na sowieckich bagnetach, zapobiegł sowieckiej interwencji podczas kryzysu w roku 1956. A już na pewno nie zwróciłby się o pomoc do Niemców.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wiesław Bis” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wiesław Bis” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Wielkopolski Kurier WNET” 40/2017, Paweł Bortkiewicz: Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei / Kard. Robert Sarah

Rodziny stały się Wandeą, którą trzeba zgładzić. Ich likwidacja jest metodycznie zaplanowana, jak niegdyś likwidacja Wandei. Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei, by przeciwstawić się ateizmowi.

Paweł Bortkiewicz TChr

Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei
Nauczanie kardynała Roberta Saraha

„Jeśli chrześcijanin, podobnie jak kameleon, przybiera kolory swojego otoczenia, nie stanowi już namacalnego znaku królestwa Bożego: a przecież jesteśmy powołani, aby nadawać smak środowiskom, w których się znajdujemy, przez dawanie jasnego i jednoznacznego świadectwa naszej katolickiej wierze” – mówił kard. Robert Sarah podczas Ogólnopolskiego Forum Duszpasterskiego, które odbyło się 23 września w Poznaniu.

Prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów był gościem specjalnym tego spotkania.

Kardynał Sarah jest wyróżniającą się postacią wśród wysoko postawionych hierarchów Kościoła. Dla wielu katolików stanowi znak nadziei i oparcie wobec różnych, często niepokojących zawirowań współczesnych interpretacji doktryny katolickiej. Przedstawiamy fragmenty jego ostatnich głośnych wystąpień – wrześniowego w Poznaniu i sierpniowego, wygłoszonego we francuskiej Wandei.

W tym roku po raz pierwszy forum duszpasterskie organizowane w Poznaniu przybrało nazwę ogólnopolskiego. W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele parafii, członkowie różnych ruchów, stowarzyszeń katolickich i parafialnych rad duszpasterskich z całego kraju, m.in. z diecezji warszawskiej, łódzkiej, kaliskiej, tarnowskiej, toruńskiej, zielonogórsko-gorzowskiej, koszalińsko-kołobrzeskiej oraz poznańskiej.

Napełnieni Duchem Świętym

Organizatorem Poznańskiego Forum Duszpasterskiego była Akcja Katolicka. Jego motto przewodnie brzmiało: „Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym (por. Dz 2,4)”. Słowa te są tematem przyszłorocznego programu duszpasterskiego Kościoła w Polsce. W auli Centrum Wykładowo-Konferencyjnego Politechniki Poznańskiej kard. Sarah wygłosił referat nt. „Duch świętości w Kościele”. Przypomniał, że Duch Święty objawia się jako Ten, który jest od samego początku związany z Wieczernikiem. „Z Wieczernika, z tego małego pomieszczenia wyszedł Kościół katolicki, napełniony tchnieniem Ducha Świętego, aby z czasem zdobyć cały świat dla Chrystusa” – mówił do uczestników forum gość z Watykanu.

Zwrócił uwagę na to, że misja Kościoła nie zależy od inicjatywy człowieka, ale jest owocem działania Ducha Świętego. Przypomniał najważniejsze posłannictwo Kościoła: „misja duchowa i nadprzyrodzona, zmierzająca do zbawienia dusz i roztaczająca opiekę nad ciałem o tyle, o ile jest to ukierunkowane na zbawienie duszy”. Kard. Sarah podkreślił, że statystyki i liczby w Kościele są sprawą drugorzędną; nie jest ważna liczba wiernych, ale świętość i jedność Kościoła.

„Nie bójmy się, drodzy bracia, jeśli czasami w pewnych miejscach lub w pewnych momentach nasza liczba zmniejsza się do niewielkich, nawet bardzo niewielkich rozmiarów” – powiedział gość z Watykanu. „Dla Kościoła kluczowa jest kwestia nie ilości, ale świętości, jedności Kościoła w Duchu Świętym, jedności doktryny i nauczania moralnego”.

Mówiąc o zachodniej kulturze, zauważył, że pojęcie grzechu zostało w niej rozmyte i prawie już nie funkcjonuje w świadomości społecznej, a wśród wiernych, ale także kapłanów obserwuje się niechęć do sakramentu pojednania. Kard. Sarah wyraził opinię, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest „powszechne duchowe zdezorientowanie, polegające na zachowaniu z jednej strony ogólnego przeświadczenia o własnej grzeszności, z drugiej zaś na zatraceniu świadomości natury grzechu, a w konsekwencji konieczności wyznania go i błagania Boga o wybaczenie”. Prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów stwierdził, że zgodnie z dzisiejszym sposobem myślenia, dla wielu nic nie jest już grzechem.

Nie żałujemy za zło

„Cudzołóstwo już nie istnieje, są tylko ludzie, którzy żyją razem, ponieważ się kochają; kochać spontanicznie i szczerze, według własnych subiektywnych upodobań i tendencji, nie jest już grzechem” – mówił gość z Watykanu. Zaznaczył, że w ten sposób rozumuje się dzisiaj również wewnątrz Kościoła katolickiego. „A jest tak dlatego, że nie wierzy się już w Chrystusa, czyli nie traktuje się poważnie ceny za Jego Krew przelaną w ofierze za nas jako za grzeszników.

Jeśli już nie wierzymy w grzech, nie potrzebujemy też odkupienia, zbawienia i Chrystusa, a Jego wcielenie i śmierć są dla nas bezużyteczne. Nie musimy już żałować za popełnione zło i nawracać się”. Kard. Sarah przypomniał, że zgodnie ze słowami Jezusa, Tym, który przekona świat o grzechu, sprawiedliwości i sądzie, jest Duch Święty.

Podkreślił, że „niezawodnym znakiem, że Duch świętości działa w naszych sercach jest to, że poważnie traktujemy nasz grzech, nie lekceważymy go, nie stroimy sobie żartów ze straszliwej śmierci Chrystusa na Krzyżu”. Jeśli jednak Duch Święty nie działa w nas, konsekwencje są odwrotne: „grzech nie jest traktowany poważnie; głosi się lub pisze, że można dopuszczać się wszystkiego lub prawie wszystkiego oraz że wszystko jest dopuszczalne dla człowieka mającego subiektywnie dobre intencje; nie zwraca się uwagi na konsekwencje własnego postępowania; żyje się w stanie ustawicznej okazji do popełnienia grzechu; lekceważy sakrament pojednania; nie żałuje się za grzechy, a nawet okazuje pogardę lub wyśmiewa tych, którzy pokutują”.

Prelegent zachęcił do zaufania uświęcającemu działaniu Ducha Świętego, który jest w nas. Przypomniał, że otrzymaliśmy Ducha Świętego, który jest Duchem męstwa Chrystusa. „I tej mocy potrzebujemy dzisiaj znacznie bardziej niż kiedykolwiek. Tak wiele zła, tyle zamieszania, wątpliwości i obaw, które wypełniają nasze serca i umysły. Bądźmy mężni! Zaufajmy uświęcającemu działaniu Ducha Świętego, który jest w nas!” – zaapelował kard. Sarah.

Jeszcze mocniejsze słowa padły ponad miesiąc temu we Francji.

Potrzebujemy ducha Wandei

Kardynał Robert Sarah wygłosił w Wandei (region w zachodnie Francji, symbol katolickiego ducha podczas rewolucji francuskiej) homilię. Mówił w niej m.in.: „Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei, aby przeciwstawić się ateizmowi i walczyć dla Boga (…) Ideologowie rewolucji chcą unicestwić rodzinę. Ideologia gender, pogarda dla płodności i wierności to nowe slogany tej rewolucji. Rodziny stały się Wandeą, którą trzeba zgładzić. Ich likwidacja jest metodycznie zaplanowana, tak jak niegdyś likwidacja Wandei”.

Kardynał Sarah 12 sierpnia przewodniczył Eucharystii rozpoczynającej obchody 700-lecia diecezji Luçon, która obejmuje dziś obszar francuskiego departamentu Wandei. Departament ten jest znany przede wszystkim z tzw. wojen wandejskich, czyli powstań w obronie wiary i króla toczonych pod koniec XVIII w. W tej homilii kard. Sarah wezwał do brania przykładu z postawy wandejskich powstańców i męczenników, którzy porzucili wszystko nie w obronie własnych interesów, lecz dla Boga.

„A dziś któż powstanie, by [walczyć] dla Boga? Któż ośmieli się zmierzyć ze współczesnymi prześladowcami Kościoła? Któż się odważy, nie mając innej broni jak różaniec i Najświętsze Serce, przeciwstawić się współczesnym kolumnom śmierci, którymi są relatywizm, obojętność i pogarda dla Boga? Któż powie, że jedyną wolnością, za którą warto umierać, jest wolność wiary?” – pytał kardynał. Podkreślił, że tak jak wandejscy powstańcy, jesteśmy dziś wezwani do świadectwa. „A to oznacza męczeństwo”.

Przypomniał, że dziś chrześcijanie na Wschodzie i w Afryce umierają za swą wiarę, zgładzeni przez kolumny prześladowczego islamizmu. Zdaniem pochodzącego z Gwinei kardynała, od męczenników Wandei powinniśmy się uczyć przede wszystkim odwagi.

– Kiedy chodzi o Boga, nie może być żadnego kompromisu. Cześć Boga nie podlega dyskusji! I trzeba tu zacząć od naszego osobistego życia, od modlitwy i adoracji. Nadszedł, bracia, czas, by sprzeciwić się praktycznemu ateizmowi, który tłumi w nas życie.

Módlmy się w rodzinach, dajmy Bogu pierwsze miejsce! Rodzina rozmodlona jest rodziną żywą! – zauważył szef watykańskiej dykasterii ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.

Przebaczenie i miłosierdzie

Od męczenników wandejskich powinniśmy się również uczyć miłości do kapłanów i kapłaństwa oraz przebaczenia i miłosierdzia. „Umiejmy stawiać czoło nienawiści bez urazy, bez animozji. Bądźmy armią Serca Jezusa i tak jak On chciejmy być pełni łagodności!” – zaapelował ks. kard. Sarah.

Zauważył ponadto, że Wandejczycy są też wzorem bezinteresowności i wspaniałomyślności. Ich postawa jest o tyle ważna, że dziś żyjemy w dobie dyktatury pieniądza, interesów, bogactwa. A tylko miłość bezinteresowna może pokonać nienawiść do Boga i ludzi, która stoi u podstaw wszelkiej rewolucji. – Wandejczycy nauczyli nas stawiać opór wszystkim rewolucjom. Pokazali, że w obliczu piekielnych kolumn, nazistowskich obozów zagłady, komunistycznych gułagów czy islamskiego barbarzyństwa istnieje tylko jedna odpowiedź. Jest nią dar z siebie – podkreślił ks. kard. Sarah.

Zwrócił też uwagę, że dziś ideologowie rewolucji chcą unicestwić rodzinę. – Ideologia gender, pogarda dla płodności i wierności to nowe slogany tej rewolucji. Rodziny stały się Wandeą, którą trzeba zgładzić. Ich unicestwienie zostało systematycznie zaplanowane, tak jak to było z Wandeą – mówił kaznodzieja.

Nowych rewolucjonistów przeraża jednak wielkoduszność rodzin wielodzietnych. – Szydzą z rodzin chrześcijańskich, ponieważ ucieleśniają one wszystko to, czego oni nienawidzą. Są gotowi skierować przeciw Afryce nowe kolumny śmierci, aby wywierać presję na rodziny i narzucić im sterylizację, aborcję i antykoncepcję. Afryka stawi jednak opór tak jak Wandea – zapewnił afrykański purpurat.

Na zakończenie podkreślił, że nadszedł czas na nowe powstanie wandejskie. Musi się ono dokonać w sercu każdej rodziny, każdego chrześcijanina i każdego człowieka dobrej woli.

Wojny wandejskie to w istocie powstanie rojalistyczne, które wybuchło 10 marca 1793 roku w departamencie Wandea w zachodniej Francji w okresie rewolucji francuskiej, i towarzysząca mu akcja pacyfikacyjna w celu stłumienia go. Bezpośrednią przyczyną wybuchu był dekret Zgromadzenia Narodowego z lutego 1793 roku powołujący pod broń 300 tys. mężczyzn w wieku od 18 do 40 lat tuż przed rozpoczęciem prac wiosennych w polu. Wandea i okolice miały dać prawie 178 tys. poborowych.

Ważną przyczyną było też stopniowe zastępowanie księży odmawiających ślubowania na konstytucję cywilną kleru przez duchownych „konstytucyjnych”, co tamtejsze społeczeństwo odebrało jako zamach na wolność Kościoła. Powstanie w Wandei objęło nie tylko departament Vendée, ale także część departamentów: Deux-Sèvres, Maine i Loara i Loara Atlantycka. Działania zbrojne trwały formalnie do 29 marca 1796.

W wyniku wojen wandejskich zginęło kilkaset tysięcy, może nawet 600 tys. osób, choć najczęściej wymienia się liczbę ok. 300 tys. Przy tym najwyżej jedna trzecia z nich zginęła bezpośrednio w wyniku walk, a znacznie więcej wymordowały władze rewolucyjne w formie represji popowstaniowych. Niektórzy mówią nawet o pierwszym ludobójstwie w historii. Zajmowały się tym specjalne oddziały przysłane z Paryża, zwane „kolumnami piekielnymi”, do których nawiązał ks. kard. Sarah.

Ludzie ginęli w najokrutniejszy sposób, m.in. przez spalenie i utopienie. Do dzisiaj nie są znane dokładne liczby dotyczące tamtych wydarzeń, a dzieje Wandei stanowią nadal trudny temat dla historiografii francuskiej.

Cały artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei. Nauczanie kardynała Roberta Saraha” znajduje się na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bortkiewicza TChr pt. „Chrześcijanie potrzebują dziś ducha Wandei. Nauczanie kardynała Roberta Saraha na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Wielkopolski Kurier WNET” 40/2017, Jan Martini: Kim byli najważniejsi doradcy „Solidarności” Geremek i Mazowiecki?

Najważniejszy postulat strajku, utworzenie niezależnych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom doradców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej.

Jan Martini

Kto doradzał doradcom „Solidarności”?

Rozczyn dzieł Marksa wlany w bydląt czaszki
Wytwarza z mózgiem przedziwną miksturę.
W sikawki wtłacza to wszystko drań jakiś,
By pod ciśnieniem w świat puścić przez rurę.
Proces ten ujrzy kiedyś na obrazku
Przyszły człowieczek i z szczęścia zakwili,
Historia w lśniącym, szczerozłotym kasku
Ukaże wielkość niepowrotnej chwili.

Tak jak przewidywał w swoim wierszu Witkacy, Ojcowie Założyciele III RP – doradcy „Solidarności” – jawią się nam jako postaci ze spiżu. Na ich cześć kwili bezustannie legion człowieczków, a wraz z nimi człowieczek Budka („moim wzorem są Geremek i Mazowiecki”). Ponieważ historia jawi się nam w szczerozłotym kasku, nie pamiętamy faktów, które nie pasują do obecnie obowiązującej, zatwierdzonej przez historyków-lukierników wykładni.

Już starotestamentowy mędrzec Syrach pisał: Strzeż się doradcy i najpierw poznaj, jakie są jego potrzeby. Każdy doradca wysoko ceni swoją radę, a przecież bywa i taki, który doradza na swoją korzyść. Ale kto dziś czyta Biblię?

Kim byli najważniejsi doradcy „Solidarności” Geremek i Mazowiecki?

Ich oficjalne życiorysy koncentrują się na dokonaniach 1980 roku i późniejszych. Wiemy jednak, że w młodości byli aktywnymi funkcjonariuszami proletariackiej rewolucji, bezgranicznie oddanymi „władzy ludowej”. W pewnym, trudnym do uchwycenia momencie stali się demokratami. Chyba jednak jakaś słabość do komunizmu pozostała im do końca życia…

Mało kto wie, co eksperci doradzali strajkującym robotnikom. Najważniejszy postulat strajku sierpniowego – utworzenie niezależnych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom doradców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej i usiłowali dopisać w statucie związku paragraf o „kierowniczej roli PZPR”. Eksperci mieli pomagać „prostym robotnikom” w rokowaniach z komunistami, ale działali konsekwentnie na rzecz osłabienia związku.

Skąd się wzięli doradcy w stoczni?

Jakiejś grupie we władzach zależało na szybkim pojawieniu się ekspertów na Wybrzeżu. Prawdopodobnie była to grupa związana z przyszłym przywódcą komunistów w Polsce, Stanisławem Kanią. Możliwe, że szykowano scenariusz znany z roku 1956 i 1970 – zmiany ekipy rządzącej przy pomocy „gniewu ludu”. Termin wybuchu strajku (14 sierpnia) nie był przypadkowy – I sekretarz PZPR Edward Gierek odpoczywał na Krymie. Także Andrzej Gwiazda – lider Wolnych Związków Zawodowych był na wakacjach. Zakłada się, że strajk zorganizowali Bogdan Borusewicz i Lech Wałęsa. Jednak pierwszego dnia strajku Borusewicza w ogóle nie było na terenie stoczni, a Wałęsa spóźnił się kilka godzin. W końcu „Lechu przeskoczył płot” (czyli został dowieziony wojskową motorówką) i objął kierownictwo strajku.

Gdy wiadomość o strajku dotarła do Warszawy, 64 lewicowych intelektualistów postanowiło napisać tzw. Apel 64, w którym zwrócono się do obu stron konfliktu o podjęcie rozmów. Intelektualiści pochodzili głównie z takich organizacji, jak Towarzystwo Kursów Naukowych, Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” czy Wolność i Pokój (to tu udzielał się Kasprzak – trójzębny lider Obywateli RP). Były to organizacje nielegalne, acz tolerowane, a ich działalność spotykała się z umiarkowanymi represjami. Dziś trochę inaczej je postrzegamy, bo znamy już instrukcje gen. Kiszczaka: SB może i powinna kreować różne stowarzyszenia, kluby, czy nawet partie polityczne, głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym, a także na szczeblach podstawowych muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki.

Apel powstał w mieszkaniu Bronisława Geremka, który wysłał kopie pocztą do marszałka sejmu i premiera, a do KC partii zaniósł osobiście (z racji starych znajomości). Czy decyzja wyjazdu Mazowieckiego i Geremka do strajkujących robotników wynikała z potrzeby serca, czy ktoś im to zasugerował – nie wiadomo. Nie wiemy także, kto był pomysłodawcą Apelu 64.

Wiadomo, że 22 sierpnia Geremek i Mazowiecki zjawili się w Gdańsku z tekstem owego apelu i udali się do I sekretarza KW PZPR Fiszbacha, a później pół nocy konferowali z Wałęsą. Nazajutrz na jego prośbę podjęli się sformowania grupy doradców wspierających strajk. Kilku następnych ekspertów zjawiło się później (strona rządowa zapewniła im bilety lotnicze i miejsca w hotelu), a komisja została formalnie powołana 24 sierpnia 1980 r. z Tadeuszem Mazowieckim jako przewodniczącym.

Co na temat ekspertów mówili sami uczestnicy wydarzeń?

Anna Walentynowicz: W jakim celu i na czyje polecenie pojawili się w stoczni reprezentanci „opozycyjnej warszawki”? Nikt ich przecież nie zapraszał. Przyjęliśmy argumenty Geremka, że rozmowy z przedstawicielami rządu mogą być trudne i przyda się ktoś doświadczony, obyty w kontaktach z władzą, czyli poseł PRL, Tadeusz Mazowiecki. Ta dwójka „ekspertów” dobierała sobie współpracowników. Dlaczego doradcy usiłowali nakłonić nas do rezygnacji z postulatów mówiących o uwolnieniu więźniów politycznych i o powołaniu wolnych związków zawodowych? (…) O czym rozmawiali z ekipą rządową, kiedy udawali się na spoczynek do tego samego hotelu? Czy im również doradzali?

(…) Jagielski spotkał się w nocy 22 VIII w willi w Sopocie z przedstawicielem MKZ Florianem Wiśniewskim (przyjacielem Wałęsy), który, jak się później okazało, był agentem SB. W jego obecności Jagielski zadzwonił do Artura Hajnicza do Warszawy, żeby załatwił doradców dla stoczniowców. On im gwarantuje miejsce w hotelu i przelot samolotem. Następnego dnia zjawili się Mazowiecki i Geremek z poparciem 64 intelektualistów. Borusewicz poinformował mnie, że będziemy mieli doradców. „Po co nam doradcy? Mamy 21 postulatów” powiedziałam. (…)

Ktoś z nas powiedział: tam jest wolny pokój, jak my sobie nie poradzimy, to pana poprosimy. Nie wyszedł i nie można było się ich pozbyć; to oni się pozbyli nas.

Andrzej Kołodziej (jeden z przywódców strajku): Wtedy nie wiedzieliśmy, że Geremek miał ponoć jakieś kontakty z Gierkiem. Te rzeczy dotarły do nas później. Również później dowiedzieliśmy się, że doradców przywieziono do Gdańska samolotem rządowym (…) Jest to fakt dość wymowny, że to władza dobierała nam wtedy ludzi na doradców. Zrozumieliśmy, że w zasadzie są oni emisariuszami władzy komunistycznej. (…)

Przybyli intelektualiści próbowali przekonać strajkujących, iż postulat zalegalizowania Wolnych Związków Zawodowych jest absurdalny i nierealistyczny: Uważali, że władze nigdy nie zgodzą się na wolne związki i jeśli z tego postulatu nie zrezygnujemy, dojdzie do sowieckiej interwencji.

Andrzej Gwiazda: W czasie pierwszej rozmowy eksperci przedstawili nam propozycję zażądania wyborów do rad zakładowych w związku CRZZ-owskim: Kiedy odrzuciliśmy, powiedzieli, że mają propozycję drugą, daleko idącą: mamy założyć niezależny związek i zarejestrować się w CRZZ. Spytałem, czy są przekonani, że tak powinniśmy postąpić – odpowiedzieli, że absolutnie tak. Podziękowałem im więc za trud i dobre chęci, ale damy sobie radę sami.

Waldemar Kuczyński (doradca): Nasz wpływ był bardzo ważny, bo z jednej strony wzmacnialiśmy siłę negocjacyjną tego ruchu, dostarczając mu wiedzy, a z drugiej – trzymaliśmy nogę na hamulcu.

Ekspertem była również przez jakiś czas Jadwiga Staniszkis. Oto jej relacja: Widać było gołym okiem, jak to wszystko było pozabezpieczane. No przecież część ekspertów, która pojechała do Gdańska, dostała bilety na pociąg w Komitecie Wojewódzkim. Tadeusz Kowalik, doradca Solidarności, był profesorem w szkole partyjnej, do której uczęszczał przyszły premier Jagielski. W świetle tych wszystkich układów, piętrowych zabezpieczeń, tej całej siatki, to Wałęsa był mały pikuś.

Byłam zdziwiona, że oni ten strajk podgrzali, zamiast go zakończyć. (…) Wprowadzenie Wałęsy na przywódcę strajku w Gdańsku stanowiło zabezpieczenie przed Moskwą. Rząd mógł powiedzieć: wszystko kontrolujemy. Szybko zorientowałam się, że to, co się tam dzieje, tak naprawdę kamufluje coś znacznie głębszego.

Niewątpliwe jest, że komuniści, gdyby chcieli, nie wpuściliby doradców do Stoczni.

Podpisane porozumienie było daleko posuniętym kompromisem z obu stron – związkowcy „odpuścili” postulat wolnych wyborów, a komuniści zgodzili się na powstanie niezależnych związków, ale tylko regionalnych.

Natychmiast po podpisaniu porozumienia obie strony przystąpiły do jego łamania: strona rządowa zaczęła sporządzać listy proskrypcyjne, a Andrzej Gwiazda wyjechał w Polskę jednoczyć komitety strajkowe. Wbrew przewodniczącemu Wałęsie, wbrew doradcom, łamiąc podpisane porozumienie (zgoda na wolne związki dotyczyła tylko Gdańska), udało się doprowadzić 17 września do powstania Niezależnych, Samorządnych Związków Zawodowych „Solidarność”. Ogólnopolskich.

Kontrofensywa doradców

Doradcy mieli być swoistym buforem chroniącym komunistów przed radykalizmem robotników, lecz podczas rokowań sierpniowych ich wpływ na decyzje związkowców okazał się ograniczony.

Z czasem jednak, wraz z powiększaniem się ilości „ekspertów”, często dziwnych, ich rola wzrosła. Zbiegło się to z innym procesem osłabiającym związek – zatrudnianiem przez przewodniczącego Wałęsę tajnych współpracowników SB w administracji Solidarności.

Przewodniczący łódzkiego regionu Kropiwnicki negatywnie ocenił te sytuacje: Uruchomiony został obcy związkowi proces eliminacji działaczy i środowisk niepodporządkowanych politycznemu kierownictwu J. Kuronia, A. Michnika, B. Geremka i A. Celińskiego. (…) Pojawia się realna groźba przeobrażenia związku, bez pytania jego członków o zgodę, w organizację quasi-partyjną, lewicową.

Prof. Tadeusz Chrzanowski (który też był doradcą) opisał spotkanie, na które Kuroń przyprowadził grupę świeżo zaangażowanych doradców. Jedna twarz wydawała mu się znajoma. Kuroń przedstawił: „Profesor Wiktor Herer – będzie się zajmował rolnictwem”. Dla Chrzanowskiego był to szok. Pamiętał funkcjonariusza UB płk Herera z przesłuchań na Rakowieckiej. Kolejnym szokiem była reakcja Kuronia – oznajmił, że jeśli mu się nie podoba Herer, to może zrezygnować z doradztwa…

Złowroga rola doradców objawiła się w pełni podczas tzw. kryzysu bydgoskiego. W marcu 1981 grupa związkowców zaproszona do urzędu miejskiego w Bydgoszczy została pobita przez milicję (to wtedy przyszły senator PO Jan Rulewski stracił zęby). Wobec bezpośredniego ataku na związek, Solidarność musiała odpowiedzieć ogólnopolskim strajkiem generalnym. Żądano ukarania winnych prowokacji.

Podczas 4-godzinnego strajku ostrzegawczego „stanęła” dosłownie cała Polska. I wówczas wkroczyli eksperci. Rokowania odbywały się w warszawskim hotelu „Solec” pod kierownictwem doradców Celińskiego i Geremka. Chciał w nich wziąć udział członek władz Solidarności Lech Dymarski, ale nie został dopuszczony przez Wałęsę, choć w rokowaniach uczestniczył kierowca Wałęsy – Wachowski…

W „kompromisie warszawskim” strona związkowa wykazała się całkowitą uległością. Był to ważny test – sygnał dla władzy, że doradcy uzyskali pełną kontrolę nad Solidarnością i można atakować związek. Dymarski tak opisuje wydarzenie: Zorientowałem się, że misją doradców jest nie dopuścić do strajku za wszelką cenę, za cenę nawet związku. Zapaliło się zielone światło dla stanu wojennego…

Czasem spotyka się opinię, że stan wojenny był odpowiedzią na radykalizację związku. Zdaniem Andrzeja Gwiazdy było dokładnie odwrotnie – komuniści mieli mentalność gangsterów i wszelkie porozumienia czy kompromisy traktowali jako słabość. Wzrastało wtedy niebezpieczeństwo siłowego rozwiązania.

Już po śmierci Geremka został odnaleziony przez historyków szyfrogram ambasadora NRD ujawniający rewelacje tow. Cioska – ministra ds. współpracy ze związkami zawodowymi: Właśnie miałem osobliwą rozmowę z szefem ekspertów Solidarności Geremkiem, który ma ścisłe kontakty z Międzynarodówką Socjaldemokratyczną i osobiste kontakty z zachodnimi politykami. Geremek oświadczył, że dalsza pokojowa koegzystencja między Solidarnością w obecnej formie a socjalizmem realnym jest już niemożliwa. Konfrontacja siłowa nieuchronna. Aparat Solidarności musi zostać zlikwidowany przez państwowe organy władzy. Po siłowej konfrontacji Solidarność mogłaby na nowo powstać, ale jako rzeczywisty związek zawodowy, bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i bez ambicji politycznego sięgnięcia po władzę. Być może tak umiarkowane siły jak Wałęsa mogłyby zostać zachowane… Trudno o wyraźniejsze dowody zdrady doradcy wobec Solidarności.

Ale eksperci ujawnili w pełni swój potencjał dopiero w czasach Okrągłego Stołu (który był ich „koncertem”), podczas gdy Wałęsa został sprowadzony do roli dekoracyjnej paprotki na tym stole. Komuniści przekazali władzę w dobre ręce. Eksperckie.

Całe życie na odcinku katolickim

Adam Michnik na swoim spotkaniu w Poznaniu powiedział: Jaki będzie Kościół polski, taka będzie Polska. Michnik sam sobie tego nie wymyślił, bo do tego wniosku doszli lewicowi intelektualiści zatrudnieni w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego już w latach czterdziestych. Zdawali sobie oni sprawę, że w Polsce zlikwidowanie Kościoła w taki sposób, jak w Chorwacji czy na Słowacji, jest niemożliwe. Dlatego rozpoczęto trwającą kilkadziesiąt lat pracę nad Kościołem. Jednym z jej elementów był ruch tzw. księży patriotów.

Andrzej Gwiazda: – Polacy zachwycali się, że mamy katolickiego premiera. Kim był Mazowiecki? Był aktywnym organizatorem ruchu „księży patriotów”. Aktywność jego polegała na tym, że jeździł gazikiem z ubekami, wchodził na plebanię, brał proboszcza pod rękę i wieźli go na zebranie „księży patriotów”. Mazowiecki był zaufanym człowiekiem partii ds. kleru. Prymas Wyszyński nigdy, mimo wielokrotnych starań ze strony Mazowieckiego, nie zamienił z nim nawet dwóch słów.

Gwiazda przytacza rozmowę z pewnym księdzem – wykładowcą seminarium, który starał się o paszport, by wraz z alumnami odbyć pielgrzymkę do jednego z sanktuariów zachodnich. Skierowano go do człowieka, który tym się zajmował– był to Mazowiecki. Paszportów nie udzielono, gdyż na pytanie, co sądzi o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego, odpowiedź okazała się niesatysfakcjonująca.

Tadeusz Mazowiecki (Człowiek Dwudziestolecia „Gazety Wyborczej”) to według Wikipedii potomek polskiej rodziny szlacheckiej herbu Dołęga, biorącej początek od średniowiecznych dziedziców dóbr w Mazowszu. Ponieważ chodziły plotki, że dziadek premiera nazywał się Mazower, a on sam ukrywał się podczas okupacji, zaprzyjaźniony z gen. Kiszczakiem sekretarz episkopatu Dąbrowski dokonał kwerendy w księgach parafialnych i podobno znalazł dowody chrztu wszystkich przodków premiera parę wieków wstecz (aż do Konrada Mazowieckiego?).

Niewiele wiemy o życiu „wczesnego Mazowieckiego”. Wiadomo, że parę miesięcy studiował prawo (stąd pojawiająca się czasem informacja „z wykształcenia prawnik”), znamy jego prasowe ataki na biskupa Kaczmarka. Jako redaktor naczelny wrocławskiego „Tygodnika Katolików” w 1952 r. domagał się rozprawy z opozycją i emigracyjnymi politykami, „by przestali bruździć”. Wówczas działał jako klasyczny utrwalacz „władzy ludowej”, lecz po zakręcie historii w 1956 r. odrzucił dogmatyczny komunizm, stając się demokratą i działaczem koncesjonowanej opozycji katolickiej. I ta droga wyniosła go na szczyt.

12 września 1989 r. Sejm PRL powołał rząd „pierwszego niekomunistycznego premiera”, w skład którego weszło 11 przedstawicieli Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, po 4 ministrów z PZPR i ZSL oraz 3 z SD.

Czyli stało się dokładnie tak, jak opisywał (w 1984 roku!) uciekinier z KGB płk Anatolij Golicyn: Zostanie uformowany rząd koalicyjny, skupiający przedstawicieli partii komunistycznej, reprezentantów reaktywowanej Solidarności oraz Kościoła. W tym rządzie mogłoby się znaleźć również kilku tak zwanych „liberałów”.

Pod koniec życia Mazowiecki widywany był, jak samotnie modlił się w kościele na różańcu. Nie przekazał jednak formacji swoim dzieciom. Wojciech Mazowiecki – szef Superstacji – znany jest z postępowości i niechęci do klerykalizmu, szowinizmu, ksenofobii, homofobii, antysemityzmu, obskurantyzmu itp.

Po linii internacjonalizmu

Lech Wałęsa powiedział kiedyś, że polskie drogi są skomplikowane. Jedna z takich dróg zawiodła również innego doradcę Solidarności – Bronisława Geremka – na sam szczyt.

François Mitterrand sugerował, że właśnie Geremek powinien być prezydentem Polski, bo „tak pięknie mówi po francusku”. Madaleine Albright określiła go jako „skarb prawdziwy”. Sale im. „prof. Bronisława Geremka” istnieją zarówno w polskim sejmie, jak i w parlamencie europejskim (profesor został profesorem w 1989 roku, już po „prześladowaniach” okresu komunistycznego).

Bronisław Geremek musiał być wyjątkowo zdolny, skoro w pierwszej połowie lat 50. otrzymał stypendium do Nowego Jorku. Może karierze zdolnego młodzieńca dopomógł fakt, że już w liceum wstąpił do partii komunistycznej. Później był sekretarzem partii na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego. Z tego okresu zachował się jego „pozytyw” na podaniu o przyjęcie do partii reportażysty-konfabulanta Ryszarda Kapuścińskiego (TW „Vera Cruz”).

Geremek boleśnie odczuł śmierć Stalina. Przemawiając na uroczystości żałobnej, powiedział, że życie dla niego straciło sens i nie wie, co robić. Ktoś z sali mu poradził: „powieś się”.

W 1963 roku Geremek jako naukowiec znający 4 języki europejskie otrzymał atrakcyjną posadę dyrektora Polskiego Ośrodka Kultury w Paryżu. Musiał się cieszyć zaufaniem sowieckich służb, gdyż placówki tego rodzaju zwyczajowo były wykorzystywane jako centrale logistyczne dla agentury. Pojawiały się spekulacje, że jego zadaniem było utrzymywanie łączności z zachodnimi partiami komunistycznymi. Mówiono też, że to on był tym mitycznym il professore, który miał jakieś kontakty z lewakami – przyszłymi terrorystami we Włoszech.

Coś mogło być na rzeczy, bo w Wikipedii jest informacja: Jerzy Urban oskarżył go na konferencji prasowej o współpracę z CIA. Jeszcze bardziej absurdalne były zarzuty o kontakt z terrorystami z Frakcji Czerwonej Armii.

W 1968 roku intelektualista pogniewał się na partię i stał się demokratą (może to partia pogniewała się na towarzysza pochodzenia żydowskiego?). W 1978 roku, mimo wystąpienia z partii, Geremek dostał kolejny raz stypendium do Ameryki.

Warto przytoczyć kilka myśli prof. Geremka z zagranicznych i krajowych wywiadów:

Komunizm? Partia komunistyczna? Te rzeczy już nie istnieją.

Gorbaczowska koncepcja wspólnego europejskiego domu nie powinna być brana za byle jaki slogan – to jest prawdziwa koncepcja.

Populizm i demagogia są największym zagrożeniem dla młodych demokracji w Europie Środkowo-Wschodniej.

Uczucia narodowe były przez długi czas naturalnym odniesieniem przeciwko władzy, oznacza to, że niebezpieczeństwo istnieje, ale jesteśmy czujni i będziemy umieli stawić mu czoła.

Zjednoczona Europa powinna być też otwarta ku Związkowi Radzieckiemu.

Na zarzuty, że partia o rodowodzie solidarnościowym zawsze głosuje w sejmie jak SLD, Geremek opowiedział: Nieprawdą jest, jakoby Unia Demokratyczna głosowała tak jak komuniści. Natomiast problemem Unii jest fakt, iż komuniści głosują tak jak Unia.

Wielokrotnie zresztą byli towarzysze Kwaśniewski i Geremek wykazali całkowitą zgodność poglądów. Np. bardzo im się nie podobał pomysł dekomunizacji. Postanowili więc wspólnie strzec zasad państwa prawnego. Ostrzegali, że nie dopuszczą do „polowań na czarownice”, a uchwalenie ustaw dekomunizacyjnych zaskarżą do Trybunału Konstytucyjnego i instytucji międzynarodowych. Tak też zrobili, a sędzia Zoll wraz z kolegami podzielił ich stanowisko, „odrzucając w całości” projekty ustaw lustracyjnych.

W wywiadzie dla „Polityki” Geremek mówił: Nie dajmy się porwać nienawiści i głupocie. Polityka dekomunizacji, co potwierdzają także doświadczenia innych państw naszego regionu, powoduje krzywdę ludzką, wzrost fanatyzmu, irracjonalność zachowań politycznych, spiralę zemsty i nienawiści, powstaje więc sytuacja, w której pierwszy lepszy może sięgnąć po władzę. Pod hasłem zwalczania komunistycznej przeszłości może być zniszczone wszystko, co osiągnęliśmy w przebudowie państwa.

Antoni Macierewicz nie zdecydował się na umieszczenie Geremka na swojej liście, gdyż znaleziono tylko jeden dokument o treści: „z czynnej sieci agenturalnej wykreślono w roku 1968” (z esbeckiej teczki Bronisława Geremka zachowały się jedynie okładki).

W 2007 r., będąc europarlamentarzystą, Geremek odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego, informując: Powiedziano, że ustawa lustracyjna ma cel moralny. Nie podzielam tego poglądu. Uważam, że ustawa ta w obecnym kształcie narusza zasady moralne, stwarza zagrożenie dla wolności słowa, dla niezależności mediów, dla autonomii instytucji akademickich. Kreuje swoiste „ministerstwo prawdy”, czy też „policję pamięci”, a obywatela czyni bezbronnym wobec kampanii pomówień, osłabiając ochronę sądową jego praw.

Na pytanie, czy Bronisław Geremek podporządkuje się prawu, nakazującemu mu złożenie oświadczenia lustracyjnego, Władysław Frasyniuk odpowiedział: Niektórym ludziom pewnych pytań się nie zadaje. I do takich ludzi należy profesor Geremek.

Bronisław Wildstein był jednak innego zdania: Informacja o tym, że Bronisław Geremek był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB, odpowiada nam na pytanie, dlaczego tak mało wiemy o naszej najnowszej historii. Dlaczego osoba tak eksponowana, adorowana przez główne środowiska opiniotwórcze w Polsce, wynoszona do rangi koryfeuszy polskiej niepodległości, nie ma nadal biografii? Być może dlatego, że ci, którzy chcieliby ją napisać, obawiają się tego. Środowiska opiniotwórcze oczekują hagiografii, a takiej nie da się napisać.

Profesor Geremek utrzymywał ścisłe kontakty z Georgem Sorosem i był członkiem rady nadzorczej Fundacji Batorego. Nic dziwnego, że w dobie przemiany komuny w postkomunę Geremek dysponował znacznymi zasobami zagranicznych środków płatniczych na cele demokracji. Środkami tymi zasilał różne, bliskie mu ideowo organizacje. Wtedy zwrócił się do przewodniczącego KPN Leszka Moczulskiego z propozycją przekazania zawrotnej w owych czasach sumy 50 tys. dolarów, jednak pod warunkiem pokwitowania 500 tysięcy…

Choć Geremek miał tylko tyle wspólnego z wiarą katolicką, że zwalczał ją jako redaktor ateistycznych „Argumentów”, jego uroczystości pogrzebowe w warszawskiej katedrze celebrowane były z wielką pompą. Płomienna homilia red. Michnika z pewnością zapadła na długo w pamięci wiernych. Czy nie należało jednak przeprowadzić jakichś obrzędów ekspiacyjno-pokutnych, zdekontaminować albo powtórnie konsekrować świątynię?

Wojny doradców

W strajkującej stoczni zjawili się (i zostali zaakceptowani przez stoczniowców jako eksperci) także ludzie kojarzeni ze środowiskami niepodległościowymi. Spotkało się to z niechęcią doradców „różowych” (czy wręcz „czerwonych”) – starano się nie dopuścić ich do strajkujących.

O takich praktykach wspominał prof. Stefan Kurowski: Mazowiecki, który znał mnie osobiście z KIK, zwrócił się do mnie, abym wyszedł z sali. Nie ruszyłem się, więc Mazowiecki wezwał jednego z robotników ze straży strajkowej, aby mnie wyprowadził. Byłem od tego robotnika dużo starszy, a on chyba nieśmiały i grzeczny, więc nie chciał użyć siły. Wtedy Mazowiecki osobiście podszedł do mnie, złapał mnie z lewej strony pod rękę i wydał polecenie temu młodemu człowiekowi, aby mnie wyprowadzić. W ten sposób usunięto nas z sali.

O zabawnym zdarzeniu wspominał Krzysztof Wyszkowski. Otóż Jan Olszewski i Tadeusz Chrzanowski napisali projekt statutu związku i przynieśli go do przepisania na maszynie. Gdy maszynistka na chwilę się odwróciła, ktoś porwał dokument i zniknął w tłumie. Podejrzewano, że zrobił to jeden z konkurencyjnych ekspertów – Wielowieyski (kojarzony z katolicyzmem, ojciec ekstremalnie postępowej dziennikarki). Jednak przez noc Olszewski z Chrzanowskim zdołali odtworzyć dokument i statut został wykorzystany.

Chrzanowski twierdził, że kiedy przybył do Stoczni z mec. Siłą-Nowickim, wśród doradców pojawił się niepokój, gdyż ten legendarny obrońca polityczny był oceniany jako człowiek o „poglądach skrajnych”. Siły-Nowickiego nie dopuszczono do negocjacji i nie udzielono mu głosu.

Tak więc już wtedy zarysował się obecny konflikt polityczny między postępowymi realistami – internacjonałami a konserwatywnymi niepodległościowcami.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kto doradzał doradcom Solidarności” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kto doradzał doradcom Solidarności?” na s. 4-5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego