Przekraczanie granicy przyzwoitości jest złe – ale to nie jest tym złem, które naprawdę obciąża ideę WOŚP

Dużo gorsze, dużo bardziej ohydne i niemoralne jest używanie chorych dzieci do usprawiedliwiania innych uprawianych procederów. Skala takiej promocji przekracza jakiekolwiek dopuszczalne wartości.

Marcin Niewalda

I wyraźnie podkreślę, że nie chodzi o samą promocję „innego sposobu życia”, lecz o usprawiedliwianie tej promocji chorymi dziećmi.

Gdyby byłem radnym Krakowa, przyszedł do mnie „kolega”, proponując układ: miałbym poprzeć jego projekt, gdzie 50 000 szło na jego fundację, a 50 000 na dzieci z białaczką. Zasugerował, żebym potem ja również zrobił taką uchwałę na rzecz swojej fundacji, a zyskam jego głos. Ale – ostrzegł – „jeśli nie poprzesz mojej uchwały, powiem, że jesteś przeciwny ratowaniu dzieci z białaczką!” Szantaż, korupcja, draństwo. A przecież dokładnie to samo dzieje się przez system działań WOŚP.

Chore dzieci usprawiedliwiają Woodstock, usprawiedliwiają kąpiele w błocie, rozwiązłość seksualną, narkotyki („na prywatny użytek”), promowanie sekt, czarne marsze, opluwanie wartości patriotycznych, wydawanie pieniędzy na promocję zespołów satanistycznych, na promowanie ludzi uprawiających wszelkie lewactwo, głoszących prawo do wolnej aborcji i „róbta co chceta”.

Dzięki chorym dzieciom brylują celebryci prezentujący postawy atakujące dobro społeczne, jakim są zasady i wartości uniwersalne. Jednocześnie obraża się w sposób haniebny tych, którzy mają wątpliwości co do stosowanych przez WOŚP mechanizmów i form.

Chore dzieci są użyte jak owi Polacy pod Cedynią – i tu nie ma Stuhrowej pomyłki. Na machinach oblężniczych zepsucia moralnego przyczepia się najsłabsze, najbardziej potrzebujące wsparcia istoty. Zasłania się nimi działania niszczące moralność i demoralizujące. A gdy ktoś to krytykuje, słyszy wrzask: „Dzieci atakujesz!!! Ty podły PiS-owcu!!!”. (…)

Historii podobnych do WOŚP było w polskich dziejach więcej. Warto przypomnieć Jerzego Ossolińskiego – mentora króla Władysława IV, przewidującego, dobrotliwego doradcę, autora idei orderu Niepokalanego Poczęcia NMP (pierwowzoru orderu Orła Białego). Aby zniszczyć tę ideę, atakowano go personalnie. Posunięto się nawet do drwiących paszkwili po śmierci jego syna, które doprowadziły Jerzego Ossolińskiego do załamania psychicznego i rychłej śmierci. Jednocześnie cała walka z polskością była czyniona w imię „wolności” i „szacunku”. (…)

Aspiryna na bazie cyjanku znana jest od dawna i charakterystyczna dla niemal wszystkich działań wykorzeniających wartości. (…) Dlatego nie zagłuszę sumienia, wrzucając 5 zł. Nie zagłuszę, gdyż to zło, które bym poparł w ten sposób, uwierałoby moje sumienie dużo bardziej. Zwłaszcza że przecież mogę wesprzeć zakup sprzętu czy leczenie dzieci całkiem inną drogą.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „WOŚP – aspiryna na bazie cyjanku” znajduje się na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „WOŚP – aspiryna na bazie cyjanku” na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Po transformacji zostaliśmy gospodarką podwykonawczą. Upadek przemysłu postępował szybciej od zmian światopoglądowych

Na całym naszym środkowym Wybrzeżu brakuje portu przynajmniej z jednym nabrzeżem głębokowodnym, chociażby dla rozładowania się amerykańskiej armii. Gdzież podziewa się nasze planowanie strategiczne?

Tomasz Hutyra

Jan Lechoń mógł pisać swoje pozytywne wiersze o Polsce prawie sto lat temu bez przeszkód. Widzieć ją prosto – jako swoją ojczyznę. Tymczasem politykom przełomu Okrągłego Stołu nasz kraj przedstawia się już zgoła inaczej…

Wszyscy pamiętamy słowa Donalda Tuska, że polskość to nienormalność! A któż z Szanownych Czytelników może wiedzieć, że na przykład taki zasłużony działacz Solidarności, jak obecny szef Stowarzyszenia Godność, będąc radnym miasta Gdańska śmiał twierdzić, że Niemcy budują lepsze statki, a zatem po co nam ta cała Stocznia Gdańska? A inni działacze związkowi? Gdzie byli, gdy rozkładano Polskie Linie Oceaniczne, likwidowano zakłady kooperujące, szeroko orano przemysł średni i ciężki?! (…)

Jeżeli nie poznamy mechanizmów wrogiego przejęcia tych zakładów, nie poznamy zewnętrznych działań na arenie międzynarodowej osób lobbujących za likwidacją naszego przemysłu, to nigdy niczego wielkiego nie zbudujemy. Damy radę z drogami, ze stadionami, damy radę nawet z mostami. Bo posiadamy bardzo mądrych inżynierów, zawsze ich mieliśmy – ale nie mamy niestety wizjonerów, na przykład takich, jakim był Eugeniusz Kwiatkowski. (…)

Chcemy budować morski port centralny. I dobrze! Tylko kim chcemy go zbudować, skoro około 15 lat temu zamknęliśmy na gdańskiej politechnice katedrę budownictwa morskiego? Tak po prostu wyzbyliśmy się kształcenia w tej dziedzinie. Niedobór kadr może być poważną przeszkodą.

Na całym naszym środkowym Wybrzeżu brakuje portu przynajmniej z jednym nabrzeżem głębokowodnym, chociażby dla rozładowania się amerykańskiej armii. Gdzież podziewa się nasze planowanie strategiczne w tym przypadku? (…)

Gospodarka morska musi być kluczem do wszystkich naszych strategicznych układanek. Rok temu wystarczyło, aby jeden ze światowych armatorów zbankrutował i już w eksporcie nie można było znaleźć pustych kontenerów, a jak tylko się pojawiły, stawki poszły o 300% w górę.

Eugeniusz Kwiatkowski doskonale rozumiał geogospodarcze położenie Polski. Wiedział, że Niemcy będą w Gdańsku blokować nam inicjatywę i utrudniać działania na każdym polu, dlatego zdecydował się na budowę portu w Gdyni. Zaplanowano również miejsce dla stoczni. Gdy popadła ona w kłopoty, ówczesny zarządca komisaryczny Gdyni Franciszek Sokół zorganizował pieniądze na ratowanie zakładu. Wiedział, że bez tego przemysłu Polsce będzie bardzo trudno się rozwijać.

Obecny prezydent tego miasta nie wykazał w tej materii refleksu. Największym pracodawcą w Gdyni dzisiaj jest Urząd Miejski! Kto by się tam chciał jakimiś stoczniami przejmować! Teren odda się deweloperom i po kłopocie.

Cały artykuł Tomasza Hutyry pt. „Gospodarki morskiej przypadki” znajduje się na s. 18 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Hutyry pt. „Gospodarki morskiej przypadki” na s. 18 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Kryptowaluta: upadek z wysokiego byka. Przez większość 2017 r. była mowa o ogromnych wzrostach; przyszedł czas na spadki

Waluty kryptograficzne, np. bitcoin, to waluty wyłącznie elektroniczne, które nie potrzebują instytucji centralnej, takiej jak bank, do rejestracji i księgowania poszczególnych transakcji.

Lech Rustecki

Pierwszy człon słowa „kryptowaluta” mógłby wskazywać na ukryte cechy lub niejawny charakter tej waluty. Jednak w tym przypadku nazwa powstała z połączenia słowa „waluta” z kryptografią, czyli sztuką przekształcania tekstu zrozumiałego dla wszystkich w tekst zaszyfrowany.

Waluty kryptograficzne to waluty wyłącznie elektroniczne, które nie potrzebują instytucji centralnej, takiej jak bank, do rejestracji i księgowania poszczególnych transakcji. Najpopularniejszą kryptowalutą jest bitcoin, wprowadzony w 2009 roku w oparciu o pracę naukową podpisaną przez Satoshi’ego Nakamoto, enigmatyczną postać lub grupę osób.

Posiadacze bitmonet korzystają z elektronicznych portfeli, których mogą tworzyć nieograniczoną ilość. Ta cecha kryptowaluty oraz fakt, że w rejestrze transakcji zapisywany jest unikalny numer portfela bez danych osobowych jego posiadacza, powoduje, że bitcoin jest często opisywany jako pieniądz umożliwiający jego użytkownikom zachowanie całkowitej anonimowości. (…)

Emisja kryptowaluty nie jest kontrolowana przez żadną osobę lub instytucję, ale zależy od oprogramowania zarządzającego rozproszoną siecią, które przekazuje nowe monety jako nagrody właścicielom komputerów, które uczestniczą w obliczeniach kryptograficznych potrzebnych dla właściwego funkcjonowania systemu. (…)

Waluty kryptograficzne są jedynie imitacją pieniądza, który nie jest emitowany ani gwarantowany przez żaden bank centralny. (…) ryzyka związane z inwestycją w kryptowaluty: brak gwarancji, możliwość straty środków w wyniku kradzieży oraz brak powszechnej akceptowalności bitmonet.

W aktualnej sytuacji rynkowej, gdy trwa hossa na rynkach kryptowalut, a ich kursy osiągają astronomiczne wartości, trzeba szczególną uwagę zwrócić na ryzyko związane z dużą zmiennością ceny oraz różnego rodzaju propozycjami inwestycyjnymi, które mogą się okazać oszustwem i kolejną wersją piramidy finansowej.

W końcu najbardziej atrakcyjną cechą kryptowaluty powinna być możliwość zapłaty za towar na drugim krańcu kuli ziemskiej bez konieczności uiszczania znacznych kosztów opłat transakcyjnych, a nie to, że jej kursy rosną i podobno można na niej dużo zarobić. (…)

Bitcoin cieszył się największym zainteresowaniem 22 grudnia 2017 roku. Wskazują na to trendy wyszukiwania publikowane przez firmę Google. Tego dnia jednak świat obiegła informacja o największym załamaniu kursu tej kryptowaluty. Cena bitcoina w stosunku do dolara spadła nagle o ponad 3 tys. dolarów, zaraz po tym, gdy chwilę wcześniej osiągnęła swoją rekordową wartość – ok. 20 tys. dolarów za jednostkę tej pierwszej kryptowaluty, która debiutowała na giełdzie w 2010 roku kursem 6,3 centa za bitcoin.

Cały artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Kryptowaluta. Upadek z wysokiego byka?” znajduje się na s. 14 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Kryptowaluta. Upadek z wysokiego byka?” na s. 14 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017: Instytut Pamięci Narodowej oraz profesor Krzysztof Szwagrzyk

Jest to medal za zasługi dla narodu i państwa polskiego – za obronę godności narodowej, podtrzymywanie i utrwalanie tradycji narodowej oraz działalność na rzecz rozwoju Polski i jej pozycji w świecie.

Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017

10 stycznia 2018 roku w Sali Czerwonej Pałacu Działyńskich na Starym Rynku w Poznaniu odbyła się uroczystość wręczenia przez Akademicki Klub Obywatelski im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu Medali Przemysła II za 2017 rok.

Wiceprezes IPN dr Jarosław Szarek z medalem i dyplomem Przemysła II | Fot. A. Karczmarczyk

Zostało uhonorowanych dwóch laureatów: Medal przyznany Instytutowi Pamięci Narodowej za całokształt działań odebrał prezes Instytutu dr Jarosław Szarek. Drugie odznaczenie zostało wręczone zastępcy prezesa IPN prof. Krzysztofowi Szwagrzykowi za odkrywanie miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego oraz pobudzanie patriotyzmu, szczególnie wśród młodzieży. (…)

Przewodniczący Kapituły Medalu Przemysła II – prof. Leon Drobnik odczytał laudację na cześć Instytutu Pamięci Narodowej. Podkreślono w niej, że słowa mowy pochwalnej odnoszą się do całego zespołu pracowników Instytutu. Wyrażono uznanie dla odwagi i wytrwałości w odkrywaniu prawdy o wydarzeniach z najnowszej historii Polski i jej rzetelnym przedstawianiu oraz wdzięczność za przywracanie dobrego imienia tym wszystkim Polakom, którzy stając przed wyborem między najwyższymi wartościami a wyparciem się swojej tożsamości, zdecydowali się na wierność zasadom.

W mowie padły również słowa o przywróceniu nadziei, że społeczeństwo nie będzie już zmuszane do nazywania kłamstwa prawdą, a tchórzostwa bohaterstwem oraz o tym, że szczególne uznanie należy się Instytutowi Pamięci Narodowej za uczenie Polaków szacunku wobec siebie samych. Medal wraz z okolicznościowym dyplomem wręczono na ręce prezesa Instytutu dr. Jarosława Szarka.

Następnie odczytano mowę pochwalną na cześć prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Podkreślono w niej ogromne zaangażowanie Profesora w prace badawcze upamiętniające ofiary zbrodni stalinowskich, przyczyniły się do pobudzenia patriotyzmu. Zdaniem Kapituły Laureat swoją postawą i osiągnięciami udowadnia, jak wiele może zmienić i uczynić dobra jeden człowiek, co potwierdzają liczne odznaczenia i wyróżnienia przyznawane prof. Szwagrzykowi. Medal Przemysła II jest wyrazem szacunku Kapituły za przywracanie rodzinom i społeczeństwu szczątków bohaterów walk o wolną Polskę, w tym dowódców podziemia niepodległościowego. Prof. Krzysztof Szwagrzyk odebrał osobiście Medal wraz z pamiątkowym dyplomem.

Cały artykuł redakcyjny pt. „Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017” znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł pt. „Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017” na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

We wspólnocie europejskiej musi zmienić się wszystko – można wywnioskować z wypowiedzi Macrona dotyczących reformy UE

Francja nie obawia się „Polexitu” czy „Węgrexitu” – wręcz przeciwnie. Co więcej, zdaje się, że francuski prezydent robi wiele, aby pokazać Polakom i nie tylko im, gdzie są europejskie drzwi wyjściowe.

Zbigniew Stefanik

Nowa Unia Europejska to państwa strefy euro

W koncepcji reformy Unii Europejskiej Emmanuela Macrona strefa euro jest obszarem, na którym należy oprzeć całą europejską integrację. Kraje zaś znajdujące się poza nią są niejako wykluczone z Europy, którą chce zbudować francuski prezydent. Jeśli jakieś państwo chce należeć do Unii Europejskiej, musi wpierw znaleźć się w strefie euro. (…)

Unia Europejska trzech prędkości

(…) Europa pierwszej prędkości to największe państwa Unii Europejskiej, to znaczy Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania oraz najbogatsze państwa eurostrefy, czyli państwa Beneluxu. W tym gronie mają zapadać wszystkie najważniejsze decyzje odnośnie do wszystkiego, co dotyczy strefy euro. Ta grupa ma stać się jej trzonem, motorem.

Europa drugiej prędkości to pozostałe państwa strefy euro, takie jak Portugalia, Grecja, Słowenia czy Słowacja. Rola tych państw ma być ograniczona do przystosowania się i wykonywania postanowień, które będą podejmowane w grupie państw Europy pierwszej prędkości. (…)

Europa trzeciej prędkości będzie składać się ze wszystkich państw nienależących do strefy euro. Będzie ona częścią nowej Unii Europejskiej, ale raczej teoretycznie. Albowiem eurostrefa ma integrować się sama i niejako stopniowo dystansować się ekonomicznie i politycznie od państw należących przecież do wspólnoty europejskiej, ale nie do eurozony.

Pytanie więc brzmi, co tak naprawdę będzie wówczas oznaczało członkostwo w Unii Europejskiej? Jaki będzie status obywateli państw członkowskich UE, ale pozostających poza strefą euro? Czy zostaną utworzone dwa odrębne statusy obywateli UE? Czy wolny przepływ towarów, kapitału, usług i ludzi pomiędzy państwami eurozony i pozostałymi zostanie utrzymany? Jak koncepcja Europy trzech prędkości w przypadku jej zastosowania wpłynie na funkcjonowanie strefy Schengen? Czy w Europie trzech prędkości strefa Schengen w ogóle będzie istniała?

Przywództwo na rynku wspólnotowym

Emmanuel Macron dąży do tego, aby europejski przemysł i szeroko pojęte europejskie przedsięwzięcia gospodarcze były, na ile to możliwe, wolne i niezależne od kapitału spoza Unii Europejskiej. Nieprzychylnie patrzy na niemiecko-rosyjski projekt energetyczny Nordstream 2. (…)

Emmanuel Macron upatruje zagrożenia dla zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych nie tylko poza granicami Unii Europejskiej. Widzi je również w Europie Środkowej i Wschodniej. Obecnie Polska posiada 25% rynku transportowego w Unii Europejskiej. Za lat pięć czy dziesięć polskie, czeskie, słowackie czy węgierskie, dziś małe i średnie przedsiębiorstwa, mogą stać się potężnymi podmiotami gospodarczymi wypierającymi z rynku wspólnotowego firmy francuskie czy niemieckie. Francuski prezydent jest tego świadom i już podjął zdecydowane kroki, aby temu przeciwdziałać. (…)

Zmiana zasad wyboru europosłów już od roku 2019

(…) Emmanuel Macron proponuje zmianę zasad w wyborach europarlamentarzystów już od roku 2019. Połowa europarlamentu byłaby wybierana na podstawie list transeuropejskich, na których znaleźliby się kandydaci z różnych krajów członkowskich UE. Tak więc europosłowie pochodziliby tylko w połowie z list krajowych. (…)

La zone euro d’abord, czyli: „przede wszystkim i wpierw strefa euro”

W tej kwestii Emmanuel Macron nie pozostawia żadnych wątpliwości. Pytanie brzmi, czy francuski prezydent w ogóle widzi jakieś miejsce dla Polski i państw z Europy Środkowej i Wschodniej w Unii Europejskiej zreformowanej według jego politycznego zamysłu?

(…) Dla Polski to bardzo zła wiadomość. Oznacza bowiem, że francuski prezydent nie zamierza przeprowadzać reformy UE we współpracy z państwami środkowoeuropejskimi spoza strefy euro. „Jeśli komuś się nie podoba, może pójść za przykładem Wielkiej Brytanii i opuścić Unię Europejską, bez żalu zresztą z naszej strony” – taki właśnie komunikat zdaje się płynąć z Paryża. Francja nie obawia się „Polexitu” czy „Węgrexitu” – wręcz przeciwnie. Co więcej, zdaje się, że francuski prezydent robi wiele, aby pokazać Polakom i nie tylko im, gdzie są europejskie drzwi wyjściowe.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Koncepcja Emmanuela Macrona reformy Unii Europejskiej i jej implikacje dla Polski” znajduje się na s. 13 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Koncepcja Emmanuela Macrona reformy Unii Europejskiej i jej implikacje dla Polski” na s. 13 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Byłam świadkiem odbierania majątku Kościołowi/ Mirosława Jagodzińska-Podemska, „Wielkopolski Kurier WNET” 44/2017

Siostry ofiarnie poświęcały nam swój czas. Same szyły sukienki, bluzki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własnego ogrodu. Żadne dziecko nie wyszło do szkoły bez śniadania i kanapek.

Mirosława Jagodzińska-Podemska (Jagoda)

„Wspomnienia z lat 1950–1962”

Do napisania tych wspomnień skłoniła mnie tocząca się od kilku lat dyskusja na temat zwrotu majątku kościelnego, pełna nienawiści, przekłamań, złej woli i po prostu braku wiedzy. W jaki sposób odbierano ten majątek? Byłam tego świadkiem.

Moja młodsza siostra i ja wychowywałyśmy się w nieistniejącym już domu dziecka prowadzonym przez siostry urszulanki (szare) w Poznaniu na Chartowie (obecnie os. Rusa). Dom – z przeznaczeniem na sierociniec – ofiarowała siostrom pani Mroczkowska. Siostry podjęły to zobowiązanie, założyły dom dziecka i zajęły się opieką nad osieroconymi dziećmi. Trud ten pełniły przez lata z wielkim poświęceniem, oddaniem i miłością. Pamiętam ogromną życzliwość, z jaką odnosiły się do nas siostry – począwszy od siostry kierowniczki Józefy Więckowskiej poprzez siostry wychowawczynie: Ancillę Kujawską, Teresę Vogt, Rut Kurzankę, Adalbertę, Urszulę, siostrę pielęgniarkę Pawłę, aż po siostry kucharki Salomeę i Leonardę, i siostry krawcowe – Elwirę i drugą, której imienia nie pamiętam. Zajmowała się nami także zawsze uśmiechnięta, cichutka siostra Blandyna Garczewska oraz wspaniała siostra Dolores Matulajtis, z którą miałam kontakt nawet po założeniu przeze mnie rodziny. Była ona uczennicą Matki Urszuli Ledóchowskiej w Petersburgu, a potem jedną z pierwszych zakonnic tego zgromadzenia. Wszechstronnie uzdolniona, znała kilka języków (chyba siedem), grała na organach. To ona zdopingowała moje dzieci do nauki języków, ucząc je z dużym powodzeniem najpierw niemieckiego, potem angielskiego.

Do dziś przechowuję listy od siostry Dolores, pełne wskazówek dotyczących patriotycznego i religijnego wychowywania dzieci w duchu miłości do Boga, Kościoła i Ojczyzny, inspirowane nauką Matki Urszuli Ledóchowskiej.

Siostry ofiarnie poświęcały cały swój czas podopiecznym, od bardzo wczesnych godzin rannych do późnego wieczora. Gdy wychowanki szły spać, siostry zaglądały do każdej sypialni, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Rano pilnowały, aby żadne dziecko nie wyszło do szkoły bez śniadania i kanapek. Kontrolowały nasz ubiór, szczególnie jesienią i zimą – czy ubranie dostosowałyśmy do temperatury na zewnątrz. Po powrocie dostawałyśmy ciepły posiłek, nawet jeśli któraś się spóźniła przez dodatkowe zajęcia szkolne. Jeśli pora była późna, siostra wychodziła po nią na przystanek.

Urszula Ledóchowska 1907 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Stawka dzienna na każde dziecko była jednakowa, bez względu na wiek. Nie pamiętam dokładnie, jaka to była suma, chyba około sześciu złotych – musiało starczyć na wyżywienie, ubiór, opiekę, leki. A mimo to zakonnice bardzo starały się, abyśmy niczym nie różniły się od innych dzieci w klasie. Same szyły sukienki, bluzki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własnego ogrodu. Siostra Salomea z okazji Wielkanocy robiła dla nas cukrowe baranki, a z okazji Bożego Narodzenia – gwiazdorki. Na Wielkanoc przychodził do nas zajączek, szukany często w formie podchodów. Zwiedzałyśmy wtedy okolicę, znajdując po drodze dowcipne prezenty z pouczającym przesłaniem. Sam zajączek ukryty był w starannie utrzymanym wokół domu parku.

W dniu imienin każdej z nas pieczono specjalnie dla solenizantki pyszne ciasto, wręczano prezent, potem herbata, jedzenie słodyczy i miła zabawa. A czasie karnawału siostry smażyły dla nas piękne i pyszne „róże karnawałowe”. Pamiętam też winobranie, które z uwagi na brzydką pogodę odbywało się w świetlicy. Winogrona na sznureczkach zwisały z sufitu, a zdobycie kiści wywoływało salwy śmiechu i radości z trofeum.

Siostry dbały o nasze zdrowie, często miałyśmy badania lekarskie, a w czasie choroby czuwały w dzień i w noc, podawały leki, picie, zmieniały koszule. A gdy któraś ze starszych dziewczynek chciała jeszcze przed lekcjami się pouczyć, siostra ją budziła, cichutko, by reszta mogła jeszcze spać.

Zakonnice bardzo dbały o nasz rozwój intelektualny i duchowy. Chodziłyśmy do teatru, brałyśmy udział w licznych konkursach, np. na temat kultury, architektury, historii czy geografii. Korzystało się wtedy z biblioteki miejskiej, ale także z dużej biblioteki zgromadzenia. Miałyśmy też regularne, choć dobrowolne spotkania biblijne oraz formacyjne w duchu nauki Kościoła. W niedzielne popołudnia, zwłaszcza jesienią i zimą, oglądałyśmy filmy wyświetlane w świetlicy przez ks. Edwarda Pospiesznego.

Nasze spokojne i – jak na tamte czasy – bezpieczne życie przerwano nagle i niespodziewanie. Nadszedł niespokojny 1961 rok. Już wcześniej wyczuwałyśmy niepokój sióstr, ale nie wtajemniczały nas one w żadne szczegóły. I nagle któregoś dnia po powrocie ze szkoły nie zastałyśmy sióstr, tylko personel świecki. Nasze życie zmieniło się diametralnie, od opieki począwszy, a na jedzeniu kończąc. Ale przede wszystkim zaczęła się ideologiczna tyrania.

Wychowawcy byli młodzi, niedoświadczeni pedagogicznie, ale za to gorliwi w głoszeniu lewicowej ideologii. Wyśmiewali się z naszych uczuć religijnych, drwili z Boga, Kościoła, ośmieszali nasze kochane siostry. W niedzielne przedpołudnia organizowano obowiązkowe zajęcia, tylko dlatego, żeby uniemożliwić nam uczestnictwo w Mszy św.; wieczorne nabożeństwa zaś były wtedy rzadkością. Moja siostra doświadczyła na własnej skórze szykan nowych wychowawców. Otóż w którąś niedzielę poszła na Mszę św. do kaplicy, a po powrocie czekała na nią kara: mycie w nocy schodów w dwupiętrowym budynku. Usłyszała też, że nie zasługuje nawet na kopnięcie.

Stawka dzienna na dziecko wprawdzie wzrosła, ale poziom naszego życia wyraźnie się obniżył. Na śniadanie wydzielano kromki chleba bez względu na wiek. Nikogo nie obchodziło, czy wychowanka zje śniadanie, czy ma kanapki do szkoły, nawet wtedy, gdy szła na późniejszą godzinę i wracała wieczorem. Obiad na nią nie czekał, bo kucharka kończyła pracę o godz. 15.00. Sama często kończyłam zajęcia wieczorem i jedynym moim posiłkiem był poranny, wydzielony chleb.

Byłam wtedy w klasie maturalnej technikum chemicznego. Dobrze pamiętam tamtą bezsilność i zwyczajny głód. Ze względu na moją anemię, zainteresowała się mną moja szkolna wychowawczyni i odtąd obiady jadłam u niej w domu. Nie wiem, czy bez tej pomocy mogłabym przystąpić do matury.

Duży problem i bałagan powstał za przyczyną naszej odzieży. Dawniej siostry utrzymywały system oznaczania półek przydzielonym numerkiem i każda wiedziała, co jest jej. Teraz, jeśli którejś czegoś brakowało, wychowawcy brali to, co wpadło im akurat w ręce. Nie miałyśmy swojej własności, wszystko mogło być wspólne. W ten sposób straciłam półbuty i nie miałam w czym chodzić.

Poza trudnym bytem miałyśmy świadomość, że nie tylko my przeżywamy silny stres na skutek „przejęcia” domu przez władze świeckie, z pogwałceniem woli ofiarodawczyni. Nasze siostry pozbawiono własności, mało tego, nie mogły znaleźć pracy, bo nie wolno było ich nigdzie zatrudniać. Niektóre z nich podejmowały z konieczności sezonowe ciężkie prace fizyczne.

Po zdaniu matury w 1962 roku z ulgą odeszłam z Państwowego (!) Domu Dziecka w Poznaniu-Chartowie. W moich wspomnieniach Dom Sióstr pozostał jako pełen miłości, ciepła, serdeczności, bezpieczeństwa, a także niezwykłej czystości, z lśniącymi podłogami, no i pięknym napisem w holu: „Wszedłeś do siebie – uśmiechnij się‘’.

Chciałabym wszystkim Siostrom serdecznie podziękować za wszelkie Dobro wyświadczone nam, wychowankom: żyjącym ucałować ręce, a dla zmarłych prosić dobrego Boga o wieczną radość w niebie.

W tym samym roku byłam też mimowolnym świadkiem – jako gość na wakacjach – odbierania siostrom urszulankom prowadzonej przez nie od 40 lat szkoły gospodarczej w Pniewach.

Pokój św. Urszuli Ledóchowskiej w Pniewach Fot. Albertus teolog, CC A-S 4.0, Wikipedia

Nastąpił dla mnie trudny okres, bowiem nikogo nie interesowało, gdzie mam mieszkać po opuszczeniu domu dziecka. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy mi bardzo pomogli. Ktoś nawet anonimowo podarował mi materiał na sukienkę na bal maturalny, a latem jedna z sióstr zaprosiła mnie do Pniew. Nadszedł dzień 20 lipca 1962 roku, kiedy to w godzinach porannych zjawili się u sióstr cywilni mężczyźni. Wszystkie bramy zostały zamknięte i postawiono przy nich uzbrojonych milicjantów. Nikt nie mógł wyjść poza teren, nikt nie mógł też wejść, wszystkie drzwi zostały zapieczętowane. Nawet nie pozwolono nam zabrać osobistych rzeczy, kazano nam wyjść z budynku szkoły, siadłyśmy więc na stopniach schodów. Dopiero po trwającej do wieczora inwentaryzacji pozwolono nam wejść – pod kontrolą „panów” – po swoje rzeczy. Stres był duży, nie wiedziałyśmy, co będzie dalej, pakowałam się krótko, więc z tego wszystkiego nie wzięłam swoich przyborów toaletowych i koszuli nocnej. Nigdy ich nie odzyskałam. W całkowitych ciemnościach podstawiono autobus, który wywiózł nas do centrum Pniew. Tam, zostawione same sobie, bez możliwości dalszego transportu, niepewne dalszego losu, nie wiedziałyśmy, co robić. Na szczęście na nocleg przygarnęli nas mieszkańcy Pniew. Tych przeżyć – uzbrojona milicja, długie siedzenie na schodach przed szkołą, noc, autobus w nieznane, nocleg u obcych ludzi – do końca życia nie zapomnę, mimo upływu 50 lat.

Dopiero później, z książek, np. Obrazki nie tylko z Pniew, dowiedziałam się, że owymi mężczyznami w cywilu byli przedstawiciele urzędów – kuratorium oświaty, wydziału ds. wyznań itp. Wręczyli oni pismo „Obywatelce Przełożonej Zgromadzenia SS Urszulanek SJK w Pniewach”, zawiadamiające, że „na najbliższy rok szkolny 1962/1963 nie zatwierdza się ob. Krystyny Winnickiej na stanowisko dyrektora Prywatnego Technikum Gospodarczego i Prywatnej Zasadniczej Szkoły Gospodarczej”, zaś samo Technikum ulega zamknięciu. Decyzji nadaje się „rygor natychmiastowej wykonalności”.

Tak wyglądało odebranie siostrom szkoły. A przecież ośrodek urszulański w Pniewach – jak opisuje Matka Urszula Ledóchowska w zapiskach-pamiętniku Byłam tylko pionkiem na szachownicy – ma swoją niezwykle ciekawą i długą historię. Otóż w 1915 roku Komitet Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, założony w szwajcarskim Vevey przez Henryka Sienkiewicza, Ignacego Paderewskiego i Antoniego Osuchowskiego, zwrócił się z prośbą do Matki Urszuli Ledóchowskiej o współpracę. W tym czasie wygłaszała ona odczyty o Polsce w Szwecji i Danii, w szwedzkiej gazecie opublikowała odezwę w sprawie pomocy dla naszego kraju, a w 1917 roku założyła w Danii ochronkę dla sierot po polskich emigrantach. Ludzie nie skąpili datków, np. podczas przedstawień z udziałem sierot, ofiarnych darczyńców przybywało. Konsul Stalt-Nielson, norweski armator i filantrop, podarował Matce Urszuli 20 tysięcy koron z uwagą, by przestała jeździć z wykładami, bo widać, że jest bardzo zmęczona. Potem dołożył jeszcze 10 tys. koron.

Dnia 11 lutego 1920 roku Matka Urszula kupiła posiadłość w Pniewach, zaś na cześć darczyńcy dom nazwano „Zakładem św. Olafa”, patrona Norwegii. W sierpniu pierwsza grupa sióstr wraz z sierotami przyjechała do Pniew, zaś 23 września została otwarta szkoła gospodarcza. W 1962 roku, po tylu latach funkcjonowania szkoły, po wychowaniu wielu pokoleń w duchu szacunku do Ojczyzny, ludzi, Kościoła, to wielkie dzieło Matki Urszuli Ledóchowskiej zostało odebrane jednym dekretem, w brutalny, nieludzki sposób.

Czy zwrot – w dobie dzisiejszej – niewielkiej przecież części zagrabionego majątku kościelnego, może zrekompensować tamte krzywdy i niesprawiedliwości? Dodajmy – majątku pochodzącego z darowizn, spadków i dobrowolnych ofiar? Chcę wierzyć, nawet wbrew faktom, że wrzawa wokół tej sprawy pochodzi z niewiedzy, z braku znajomości najnowszej historii Polski. Stąd moje świadectwo.

Artykuł Mirosławy Jagodzińskiej-Podemskiej (Jagody) pt. „Wspomnienia z lat 1950–1962” znajduje się na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosławy Jagodzińskiej-Podemskiej (Jagody) pt. „Wspomnienia z lat 1950–1962” na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Związki Śląska z powstaniem styczniowym na płaszczyźnie życia społecznego, politycznego, kulturalnego i religijnego

Mówiono, iż Polacy mieli drewniane działa, obite żelaznymi obręczami, które produkowali ze studziennych rur. „Breslauer Zeitung”, pisząc o drewnianych armatach, przypisywała ten wynalazek gen. Bemowi.

Zdzisław Janeczek

A. Grottger, „Bitwa” z cyklu „Polonia 1863″| Fot. domena publiczna, Wikipedia

Związki Śląska z ruchem powstańczym na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej w latach 1863–1864 obejmują różne płaszczyzny życia społecznego, politycznego i kulturalnego, a nawet religijnego. Można więc śledzić echa powstania styczniowego w polskiej literaturze na Śląsku i w lokalnej prasie, rozważać kwestię udziału Górnoślązaków i Ślązaków z Ziemi Cieszyńskiej w walce zbrojnej. Odrębne zagadnienie stanowi rola śląskich szlaków transportowych i komunikacyjnych, którymi przemykali się kurierzy Rządu Narodowego oraz emigranci, i którymi dostarczano broń oraz tajne druki.

Istotnym problemem wydaje się również późniejszy stosunek społeczności śląskiej i polityków do sprawy powstania. W przededniu plebiscytu i trzeciego powstania śląskiego „Kurier Śląski” w artykule Bohaterom 1863 roku pisał: „Niewielu może Górnoślązakom wryła się w pamięć ta data wybuchu narodowego powstania. System pruski kordonu bagnetów oddzielał nas przez długie lata od reszty Polski, gdzie życie biło silnym tętnem, gdzie wrzała gorączkowa praca nad zrzuceniem jarzma niewoli. Nauczyciel pruski batem wydzierał z nas polskość i pamięć o Polsce, a napełniał nasze mózgi wiadomościami o krwawych Fryderykach i Wilhelmach i o żelaznym kanclerzu Bismarcku, siał ziarno nienawiści i niewiary we wszystko, co polskie”. Również ksiądz dziekan z Biskupic, Karol Preussfreund, upowszechniał opinię, że „lud śląski ma język polski, lecz serce pruskie”.

O zmianach zachodzących w świadomości Ślązaków w dobie powstaniowej i popowstaniowej wiele mówi wypowiedź poety i powstańca śląskiego Augustyna Świdra: „Rodzice nasi, zresztą jak na ów czas dobrzy Polacy, wprost zabraniali nam chodzenia na wieczorne ćwiczenia sokole. Czytywali oni »Katolika« od samego początku jego istnienia, czcili królową Jadwigę i króla Sobieskiego, zwiedzali Kraków, bo »tam jest tak dużo kościołów«, lecz zarazem była w nich jakaś tajemnicza miłość do króla pruskiego, bo »on trzymał z papieżem«”.

Równocześnie można było zaobserwować, nawet na łamach prasy niemieckojęzycznej, wzrastające zainteresowanie dla spraw polskich. Prasa wrocławska, wyrażająca interesy skłaniającego się w stronę liberalizmu mieszczaństwa, nie zawsze spotykała się z aprobatą władz rosyjskich. Świadczyła o tym notatka z „Gazety Policyjnej” przedrukowana w „Kurierze Warszawskim”, następującej treści: „Gazety Szląskie […] nie przestają rozgłaszać najniedorzeczniejszych i najkłamliwszych wiadomości o tym, co się dzieje w Warszawie”. O wpływ na treść ich doniesień zabiegał Aleksander Wielopolski, urzędnicy carscy, a w czasie powstania – biali i czerwoni. (…)

Marian Langiewicz 1863, autor nieznany | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Wraz z wybuchem powstania pojawiło się więcej doniesień urzędowych, komunikatów, ogłoszeń i korespondencji na tematy polskie, jak np. Manifest wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza. We Wrocławiu początkowo przekazywano sobie – jak donosił 28 I 1863 r. korespondent „Czasu” – najsprzeczniejsze wiadomości z Królestwa Polskiego: „Trudno było pomiędzy nimi rozróżnić, które prawdziwe, które fałszywe. Wielka część wyraźnie przesadzona, inna całkiem niedorzeczna. Dzienniki tutejsze zapisują je, tak jak przywożą osoby przybywające od granicy. Ponieważ komunikacja z Królestwem dotychczas jest przerwana i ani telegraf, ani pociąg kolei żelaznej do granicy nie dochodzą, wszystkie te wiadomości układają się wedle mniej więcej prywatnego posłuchu, albo są tworem pospolitego w takich razach zmyślenia. […] We Wrocławiu nie odebrano dotąd żadnych szczegółowych doniesień z samej Warszawy. Kupcy wstrzymali wszelkie przesyłki do Królestwa. Rząd posyła oddziały wojska, piechoty i jazdy na granicę. […] Dziwne, że we Wrocławiu spokojniej na ten ruch w Królestwie patrzą niż w Berlinie”.

Drukowano nie tylko artykuły inspirowane przez władze, ale także nadsyłane przez korespondentów prywatnych. W „Breslauer Zeitung” zamieszczono m.in. list z Warszawy z 28 II 1863 r., w którym opisano uroczyste obchody rocznicy „[…] początku ruchu, w którym to dniu przed dwoma laty na rozkaz księcia [gen. Michaiła Dmitrijewicza – Z.J.] Gorczakowa strzelano do bezbronnego ludu i zabito pięć osób. Dzień ten obchodzono żałobnymi nabożeństwami po wszystkich kościołach tak napełnionych, że nigdzie byś szpilki nie mógł rzucić. Młodzież szkolna była pierwsza w kościołach i dnia tego nie poszła do szkoły. Za oknami sklepowymi wystawiono tylko czarne materie”. (…)

Informacje dostarczane przez „Schlesische Zeitung” umożliwiały czytelnikowi śląskiemu wyrobienie sobie dość wszechstronnego poglądu na przebieg powstania. Wrocław uchodził w Europie za jeden z głównych ośrodków informacji o wydarzeniach 1863 r. w Polsce. (…)

Wykorzystywano korespondencję nadchodzącą z Krakowa i Warszawy, a nawet z Wilna i Lwowa. „Schlesische Zeitung” miała swoich korespondentów także w miejscowościach przygranicznych, skąd przychodziły wiadomości, których władze carskie nie pozwalały przesłać z Warszawy. Osobiste kontakty z mieszkańcami Królestwa ułatwiały ich przemycanie. Nierzadko przekazywali je dojeżdżający do Katowic kolejarze z zaboru rosyjskiego. (…)

Przeciętny mieszkaniec Śląska do chwili wybuchu powstania 1863 r. nie orientował się w jego potencjale wojskowym. Powstania 1794 r. i 1830 r. były przedsięwzięciami o charakterze wojskowym, dysponowały znacznymi środkami i miały szeroko zakrojone cele. Żołnierze M. Langiewicza czy J. Haukego-Bosaka zaś nie posiadali wystarczającego uzbrojenia, brakowało im wyszkolenia i zawodowych oficerów.

Gen. gub. Murawiew – Wieszatiel | Fot. domena publiczna, Wikipedia

„Breslauer Zeitung” informowała, iż uzbrojenie powstańców „w większości przypadków składało się z kos, pik, gdzieniegdzie dubeltówek i rewolwerów”. Partyzanci potrafili przejściowo obsadzić nawet małe miasta, nigdy jednak nie zdołali opanować większej aglomeracji, gdyż nie dysponowali odpowiednimi siłami. Próżne więc były obawy urzędników pruskich i miejscowych Niemców, którzy na wieść o wybuchu powstania oczekiwali niecierpliwie w powiatach nadgranicznych przybycia piechoty z Koźla lub Nysy i z trwogą obserwowali nieliczne patrole konne strzegące kordonu. Nurtowało ich wówczas pytanie: „[…] co mogłaby zdziałać taka garstka żołnierzy, gdyby Polacy naprawdę przekroczyli granicę?”. (…)

Korzystając ze wzrostu zainteresowania wydarzeniami w zaborze rosyjskim, reklamowano czytelnikom śląskim pięć rodzajów map Polski, które można było nabyć we wrocławskiej książnicy Kornów w cenie od 6 do 20 srebrnych groszy. W doniesieniu z 27 II z Paryża w „Schlesische Zeitung” zamieszczono także informację o broszurze L`insurrektion polonais autorstwa francuskiego publicysty i męża stanu, obrońcy uciemiężonych narodów, hrabiego Charlesa Montalemberta. Na listę policyjną trafiła litografia Zöllera przedstawiająca Błogosławieństwo powstańców, wydana w Wiedniu, nakładem redakcji „Postępu”.

Wszystkie mapy i litografie związane z powstaniem otrzymywały podpisy w językach polskim i niemieckim. Adresowano je więc do obu narodowości zamieszkujących dawne ziemie Rzeczypospolitej. Zgodnie z zainteresowaniem niemieckiej liberalnej opinii publicznej, były one rozprowadzane także na terenie Rzeszy.

Temat powstańczy, ciesząc się popularnością, docierał nie tylko do salonów mieszczańskich, ale wzbudzał również zainteresowanie wśród najuboższej ludności, która musiała się zadowolić oglądaniem obrazów i map przez szybę wystawową witryny Kornów. W ten sposób po upadku powstania kształtowała się nowa wersja panteonu sławnych Polaków. (…)

„Breslauer Zeitung” pisała także o metodach propagowania prawosławia, czego przykładem był założony schizmatycki żeński klasztor w Wilnie. W tej kwestii polemizowała z „Moskiewskimi Wiadomościami” („Moskowskije Wiedomosti”), które aprobowały tę decyzję, nazywając ją „[…] dobrym przedsiębiorstwem Murawiewa, które niezawodnie wyda błogie owoce, gdyż spodziewać się można, że po tym pierwszym rosyjskim żeńskim klasztorze w odebranych Polakom prowincjach więcej takich nastąpi”. W odpowiedzi „Breslauer Zeitung” pisała: „O takiej fabryce rosyjskich klasztorów żeńskich – w kraju, gdzie dotychczasowy zupełny ich brak najlepiej dowodzi braku wszelkiego poczucia potrzeby podobnych zakładów – można we względzie narodowym myśleć sobie, co się komu podoba; ale jak mogą ludzie, opierający się na takich środkach, mówić o liberalizmie i wydawać się przed światem za jego obrońców?”.

Ze zrozumieniem akceptowano trwanie Polaków przy wierze katolickiej, przeciw której skierowane było ostrze ekspansji rosyjskiego prawosławia. Już ten fakt uznawano zazwyczaj za wystarczający powód walki Polaków.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka „Śląsk a powstanie styczniowe” znajduje się na s. 6 i 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląsk a powstanie styczniowe” na s. 6-7 „Śląskiego Kuriera WNET” 44/2017, www.webbook.pl

Od tajnych spotkań niemiecko-bolszewickich w Bernie do traktatu brzeskiego 1918 r. Bolszewicki „bakcyl dżumy” (II)

Gdy Lenin po wahaniach, potajemnie wrócił do Rosji, z wyrachowaniem podjudzał do powstania robotniczego w Petersburgu. Z pełną świadomością, że słał ludzi na rzeź z perspektywą nieuchronnej klęski.

Mirosław Grudzień

30 września 1915 roku niemiecki „poseł” (ambasador) w szwajcarskim Bernie, Gisbert von Romberg, poinformował kanclerza Cesarstwa Niemieckiego, Bethmanna-Hollwega, o spotkaniu i rozmowie znanego nam już Estończyka Kesküli z Leninem. Estończyk pytał o warunki, na jakich bolszewicy byliby gotowi zawrzeć pokój po dojściu do władzy.

W odpowiedzi Lenin zaakceptował pokój separatystyczny ─ co oznaczało złamanie wewnątrzsojuszniczego porozumienia w obrębie Ententy, które wykluczało zawieranie przez jego członków separatystycznych umów z którymkolwiek z przeciwników. Po drugie, Lenin zaakceptował w tych negocjacjach oderwanie się zachodnich „peryferii” Imperium Rosyjskiego. Łączyło się to z ładnie brzmiącym „daniem prawa do wolności” pewnym historycznym ludom nierosyjskim.

Ponieważ jednak rozmowa dotyczyła sytuacji podczas toczącej się wojny ─ było oczywiste, że przy tej okazji niechybnie duża zachodnia część Imperium Rosyjskiego przypadłaby Niemcom – wrogiemu mocarstwu, które bez najmniejszych skrupułów rozpętało tę wojnę i ze szczególną determinacją dążyło do zaboru cudzych ziem. Ich łaska, ile zamieszkałe tam narodowości otrzymają swobody… pod zwierzchnictwem niemieckim.

Wyrażona przez Lenina zgoda była więc w praktyce akceptacją niemieckiego planu Mitteleuropa ─ hegemonii niemieckiej w środkowej i wschodniej Europie, z łańcuszkiem wasalnych półkolonii od strony wschodniej. (…)

Było jednak całkiem jasne, że ta „pożądana” klęska Rosji oznaczałaby także zgodę na zabory na Zakaukaziu, utratę Gruzji i Armenii, a także azerbejdżańskiej ropy – a to za sprawą Turcji, sojusznika Niemiec, atakującej wtedy Rosję od południowego zachodu i rządzonej przez reżim okrutnych ludobójców-młodoturków (to oni dokonywali wtedy ogromnych rzezi Ormian, a także Asyryjczyków i Greków).

Ideologią ekipy młodotureckiej był panturkizm ─ idea zjednoczenia pod berłem Osmanów wszystkich ludów turkijskiego pochodzenia i języka ─ od Tatarów Krymskich i Azerbejdżan poprzez Turkmenów, Kazachów, Uzbeków, Kirgizów do obecnego chińskiego Sinciangu. Tak więc i apetyty ogromne, i w perspektywie dalsze, ogromne koncesje terytorialne.

To wszystko jakoś wtedy Lenina nie martwiło. Ani fakt, że takie zwycięstwo Niemiec i ich sojuszników przedłużyłoby koszmar wojny światowej, w tym cierpienia ludności cywilnej.

Jak nazwać przywódcę, który oficjalnie i głośno potępia wojnę, a w rozmowach prywatnych uznaje ja za „pożyteczną”, ba! życzy zwycięstwa wrogiemu, agresywnemu mocarstwu i jego – już wtedy oczywistym – wojennym zbrodniarzom? A śmiertelnie zmęczonych żołnierzy własnego kraju chciałby podjudzić do obrócenia go w krwawy chaos?

Przy tej okazji należy zdemaskować sowiecki mit głoszący, jakoby Lenin „był przeciwnikiem bezsensownej walki bez nadziei na zwycięstwo”. Cofnijmy się do roku 1905, roku pierwszej, nieudanej rosyjskiej rewolucji antycarskiej.

W listopadzie tegoż roku, gdy Lenin wreszcie po wielu wahaniach, potajemnie wrócił do Rosji, ostro, cynicznie i z wyrachowaniem podjudzał do powstania robotniczego w Petersburgu. Z pełną świadomością, że słał ludzi na bezsensowną rzeź z perspektywą nieuchronnej klęski i represji. Zwycięstwo? Zupełnie nie o to nam chodzi. Nie powinniśmy mieć żadnych złudzeń […] Niech nikt sobie nie wyobraża, że musimy zwyciężyć. Na to wciąż jesteśmy za słabi.

Przy tej okazji wyzywał od tchórzy tych, którzy odradzali tę walkę. W rzeczywistości to właśnie Lenin miał tchórzliwy charakter i unikał bezpośredniego narażania własnej osoby.

(…) W końcu 3 marca podpisano w Brześciu tzw. traktat brzeski między Rosyjską Federacyjną Republiką Sowiecką i militarnym blokiem Trójprzymierza: Cesarstwem Niemieckim, Monarchią Austro-Węgierską, Królestwem Bułgarii i Imperium Osmańskim. Nieco wcześniej (9 lutego) osobny traktat podpisały państwa centralne ze specjalnie zaproszoną delegacją Ukraińskiej Republiki Ludowej.

Delegacja Państw Centralnych na rozmowy w Brześciu Litewskim 1917/1918: generał Max Hoffmann, minister spraw zagranicznych Austro-Węgier Czernin, Talaat Pasha (Turcja) i minister spraw zagranicznych Niemiec Kühlman | Fot. Bruckmann, F., domena publiczna, Wikimedia.com

(W historii Polski ten właśnie lutowy traktat z Ukrainą zapisał się zdradzieckim oderwaniem od Królestwa Kongresowego Chełmszczyzny i innych obszarów wschodniego pogranicza, które przyznano URL ─ co spowodowało znany bunt pułkownika Józefa Hallera 15 lutego 1918 roku, który wraz z podległą mu II Brygadą Legionów Polskich i innymi oddziałami przebił się przez front austriacko-rosyjski pod Rarańczą).

Zgodnie z warunkami marcowego traktatu brzeskiego, Rosja była zmuszona zrezygnować z większości swoich terytoriów na kontynencie europejskim. Polska (tj. okrojona „Kongresówka”), Litwa, Kurlandia, Estonia i Finlandia z Wyspami Alandzkimi otrzymały nominalną niepodległość pod niemieckim protektoratem, Rosja traciła też zachodnią Białoruś i całą Łotwę oraz ─ na rzecz Turcji ─ zakaukaskie okręgi Karsu, Ardahanu i Batumi. Wojska sowieckie miały zostać ewakuowane z Ukrainy. Cała armia Republiki Rosyjskiej miała zostać zdemobilizowana.

Według podanych przez brytyjskiego historyka i sowietologa Orlanda Figesa szacunkowych obliczeń, Republika Sowiecka została zmuszona do rezygnacji z 34% ludności (w sumie 55─60 milionów obywateli), 32% terenów rolniczych, 54% sektora przemysłowego oraz 89% kopalń węgla ─ w porównaniu ze stanem Imperium sprzed wojny. W rękach Niemców i ich sojuszników znalazło się 400 tysięcy mil kwadratowych ziemi.

Ukrainę zajęło natychmiast pół miliona niemieckich i austriackich żołnierzy. Miała ona wysyłać „wyzwolicielom” 300 wagonów zboża dziennie ─ zgodnie z lutowym układem z URL miał to być rodzaj daniny w zamian za niemiecką ochronę niepodległości Ukrainy przed zakusami Rosji.

Pokój brzeski oznaczał także oddanie Turkom wspomnianych już okręgów Zakaukazia ─ dotychczas zamieszkali tam ormiańscy obywatele Rosji zostali wydani w ręce tureckie, po prostu na rzeź ─ jako że młodoturcy uważali Ormian za śmiertelnych wrogów, przeznaczonych do wytępienia. Potem jeszcze, tuż przed zakończeniem wojny, miała miejsce turecka inwazja jednego z młodotureckich „triumwirów”, Envera-paszy, na Armenię i Azerbejdżan.

Wojska niemieckie także zresztą skierowały się z Ukrainy na Kubań, potem na Zakaukazie, wkroczyły do Tbilisi… Pod ich kontrolą znalazła się część terytoriów Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu.

Wewnątrz Rosji traktat gwarantował uprzywilejowaną pozycję niemieckim interesom ekonomicznym. Niemiecka własność nie podlegała nacjonalizacji ─ niemieccy właściciele mogli nawet odzyskać ziemie i przedsiębiorstwa skonfiskowane po roku 1914. Zgodnie z warunkami traktatu, Niemcy mieli także możliwość skupowania rosyjskich majątków, a tym samym wyłączania ich z obszarów objętych bolszewickimi dekretami o nacjonalizacji. W ten sposób sprzedano Niemcom setki rosyjskich przedsiębiorstw, dając im tym samym kontrolę nad sektorem prywatnym – dodaje Orlando Figes.

Cały artykuł Mirosława Grudnia pt. „Od spotkań w Bernie do traktatu brzeskiego. Bolszewicki »bakcyl dżumy« II” znajduje się na s. 14 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Od spotkań w Bernie do traktatu brzeskiego. Bolszewicki »bakcyl dżumy« II” na s. 14 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Pisarskie zlecenie na Macierewicza. Bestseler dla tzw. rozumnych / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 44/2017

Choć program PO to walka z „kaczyzmem”, likwidacja CBA i IPN, „urealnienie wieku emerytalnego” i przyjęcie „uchodźców”, głosuje na nią 100% celebrytów, więźniów i rzesze obywateli tzw. „rozumnych”.

Jan Martini

Zlecenie na Macierewicza

Niejaki Piątek Tomasz się wywiązał. Jako literat posłużył się słowem pisanym (do zleceń wykonywanych innymi narzędziami niż pióro używa się innych fachowców). Powstała książka pt. Macierewicz i jego tajemnice okazała się bestselerem i wzbudziła zachwyt tzw. rozumnej części społeczeństwa. Znawcy podkreślają, że książka jest znakomicie udokumentowana (600 odniesień do źródeł) i zawiera mnóstwo faktów, a „wnioski niech sobie każdy wyciągnie sam”.

Żeby jednak wyciąganie wniosków nieco Czytelnikom ułatwić, autor pisze we wstępie: Sednem tej książki, jej najważniejszą treścią są powiązania między Antonim Macierewiczem i jego środowiskiem a globalnym gangsterem i finansistą Siemionem Mogilewiczem, powszechnie uważanym za mózg rosyjskiej mafii. Powiązanie „dwóch panów M.” – jak pisze Piątek – łatwo jest udowodnić, bo Macierewicz zna od 37 lat niejakiego Luśnię, który okazał się agentem SB, a który był rozpracowany przez funkcjonariusza UOP Niezgodę – tego samego, który rozpracowywał aferzystę Bogatina – kolegę Mogilewicza (szefa rosyjskiej mafii w Nowym Jorku, znajomego Putina jeszcze z pracy w KGB w Petersburgu).

Piątek szeroko dokumentuje powiązania rosyjskiej mafii z „Rodziną Gambino” i mafią sycylijską, a także tłumaczy zależność rosyjskiej mafii od KGB. Dla każdego, nawet słabo wykształconego podkarpackiego pisowca, takie powiązania są oczywistością nie wymagającą udowadniania. Jednak dla postępowych elit wielkomiejskich mogą być szokującą nowością.

Uważam „demaskującą” Macierewicza książkę za pożyteczną, bo przekazuje intelektualnym elitom sporo wiedzy. Mogą się np. dowiedzieć, co to jest „razwiedka” wojskowa, czym różni się GRU od FSB itp. Dotychczas monopol na teorie spiskowe miały prawicowe „oszołomy”; po lekturze książki jest szansa, by także wykształceni „normalsi” uwierzyli, że świat nie musi być taki, jak go opisuje tzw. poważna prasa.

Autor zasypuje czytelnika lawiną faktów. Możemy się dowiedzieć, kto kogo zastrzelił w Nowym Jorku, kto komu płaci haracz itp. Wszystko udokumentowane przypisami. Faktów jest tak dużo, że umyka pytanie: jaki to ma związek z Macierewiczem? Jeden z blogerów odpowiedział – „ktoś tam ma śwagra, który pojechał do USA i pił wódkę z facetem, którego kuzyn kupił ruską wiertarkę”.

Aby się nie pogubić w licznych wątkach, w książce zamieszczone są rozkładane tablice ze schematami powiązań. Np. „Macierewicz – R. Luśnia – D. Bogatin – S. Mogilewicz – Putin”. Lub „Macierewicz – grupa Radius – Sz. – mafia sołncewska – GRU – Putin”. Wokół Macierewicza zawsze kręciło się sporo agentów lub osób pragnących się ogrzać w jego blasku, np. Bronisław Komorowski. Jakoś autorowi umknęło znacznie krótsze połączenie „Macierewicz – Komorowski – N. Patruszew – Putin”.

Oczywiście najkrótsze połączenie z Putinem ma sam autor: „Piątek – A. Michnik – Putin”. Redaktor Michnik był widziany na obiedzie z Putinem w tzw. „Klubie Wajdalskim”. Są na to niezbite dowody i liczni świadkowie.

Książka Piątka natychmiast otrzymała nagrodę Reporterów Bez Granic (prestiżowa nagroda w ślad za publikacją to stały fragment gry zleceniodawców tego typu literatury).

Autor przypomina: Afera Misiewicza i Jannigera, afery caracali i mistrali – i dramatycznie pyta: Kim naprawdę jest Antoni Macierewicz i co zrobił Polakom? (…) Wiele osób pyta mnie wprost: czy Macierewicz jest rosyjskim szpiegiem? Nie mogę jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że działania Macierewicza osłabiają Polskę, polską armię i NATO, co jest korzystne dla Rosji.

Piątek (podobnie zresztą jak Poniedziałek i Środa) ocenia Macierewicza źle także ze względu na jego powiązania z „oligarchą katolickim Tadeuszem Rydzykiem”.

Mimo, że Macierewicz usunął 25 bitnych generałów i zaatakował Centrum Ekspertów Kontrwywiadu NATO, Piątek ciągle nie jest pewny agenturalności Macierewicza. Takich wątpliwości nie ma on jednak co do Donalda Trumpa: Oczywiście Trump czasem okazuje chwilową niezależność, ale poza tym prowadzi politykę skrajnie korzystną dla Putina. Chce rozbić Unię Europejską, by słabe państwa narodowe Europy znalazły się na łasce i niełasce Putina.

Niedawno w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka niejakiego Michaela Wolffa na temat Donalda Trumpa, napisana według schematu sprawdzonego przez Piątka. Czyżby zleceniodawca był tej samej proweniencji? Jeśli tak, to można się spodziewać wkrótce prestiżowej nagrody literackiej i tłumaczenia na język polski.

Czy publikacja Piątka miała wpływ na odwołanie ministra, nie wiemy, ale książka ta wpisuje się w ciąg zdarzeń mających zdyskredytować Antoniego Macierewicza podejmowanych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Jego postać jest bardzo niewygodna dla środowisk widzących Polskę płynącą „w głównym nurcie” i „korzystającą z okazji, by siedzieć cicho”.

Dymisja ministra Macierewicza była chyba jeszcze większym szokiem dla wyborców PiS niż usunięcie premier Szydło. Sposób jej przeprowadzenia – zaproszenie do prezydenta na zaprzysiężenie rządu i niespodziewana dymisja – porażał wręcz chamstwem. Czyżby zachodziła obawa, że Antoni Macierewicz wyprowadzi czołgi na ulice, dokona desantu „terytorialsów” i wywoła wojnę domową? Na taki scenariusz miał nadzieję G. Schetyna, mówiąc, że „będzie się działo”.

***

Polityka jest sztuką osiągania celów możliwych do uzyskania, a Stalin nauczał, że w miarę postępu rewolucji opór będzie wzrastał i walka klasowa się zaostrzy. Widocznie opór wzrósł tak znacznie, że trzeba było „zejść z linii strzału”, pokazać twarz „europejską” i wytrącić argumenty przeciwnikom. Rezultatem tego „nowego otwarcia” jest pewna (choć niewielka) „dekompozycja opozycji”.

Wydawało się, że projekt Platformy Obywatelskiej jest perfekcyjny, gwarantujący niezniszczalność produktu. Zanim przystąpiono do tworzenia partii, grupa jej twórców – ekspertów w mundurach – musiała sobie odpowiedzieć na pytanie, na jaką partię zagłosują Polacy. Ustalono, że partia musi być nowoczesna, europejska, niekomunistyczna (ale nie antykomunistyczna), „centrowo-prawicowo-liberalna”, ideologicznie na tyle niekonkretna, że możliwa do zaakceptowania przez wszystkich, co są „za, a nawet przeciw” („od Sierakowskiej po Libickiego”).

W demokracji „telewizyjnej” (większość ludzi zawdzięcza swoje poglądy telewizji) najważniejszy był jednak wizerunek „frontmenów” medialnych partii. Musieli to być ludzie młodzi, o miłych gębach, wyposażeni w dobre garnitury i drogie zegarki (gęby faktycznie sterujących formacją „macherów z zaplecza” nie musiały już być tak miłe). Donald Tusk okazał się idealnym kandydatem na lidera i przyczynił się w sposób decydujący do powodzenia przedsięwzięcia.

Trzeba przyznać, że wojskowe służby wykazały się znakomitą intuicją, inwestując w Tuska. Odkrywcą, mentorem, czy wręcz twórcą przyszłego „prezydenta Europy” był Wiktor Kubiak – szwedzki (?) biznesmen, impresario, ale przede wszystkim agent „wojskówki”. Jego skromny grób na warszawskim cmentarzu żydowskim ma się nijak do oszałamiających sukcesów wychowanka. Dzieło przerosło mistrza.

Stosunkowo niewielka afera Rywina (17 mln $) w 2005 roku dosłownie zmiotła rządzącą formację polityczną. Trudna do ogarnięcia ilość afer (niektórzy szacują ją na ok. 1000), wielomiliardowe przekręty wciąż mają mały wpływ na postrzeganie PO. Choć program Platformy ogranicza się do walki z „kaczyzmem”, likwidacji CBA i IPN, „urealnienia wieku emerytalnego” i przyjęcia islamskich „uchodźców”, niezmiennie głosuje na tę partię 100% celebrytów, 100% więźniów, a także liczne rzesze obywateli aspirujących do bycia „rozumnymi”. Do dobrego tonu należy bezkrytyczne popieranie tej formacji, co jest źródłem dobrego samopoczucia i formą nobilitacji towarzyskiej. Atrakcyjność wizerunkowa Platformy jest tak znaczna, że Polacy dwukrotnie powierzyli władzę jej liderowi – facetowi, który twierdził, że „polskość to nienormalność”. Tusk spokojnie mógłby przejechać na pasach ciężarną zakonnicę, a i tak „nie miałby z kim przegrać”.

Sukces PO był tak znaczny, że skłonił jej twórców do powielenia projektu. Największa partia na Litwie – Partia Pracy – była dokładną kopią Platformy Obywatelskiej. Założył ją milioner – biznesmen rosyjskiego pochodzenia Wiktor Uspaskich, który pojawił się na Litwie w latach 90. (nie znał litewskiego). Wkrótce został „charyzmatycznym” merem Wilna i najpopularniejszym politykiem litewskim. Przypadkowo wyszło na jaw, że jest rosyjskim agentem.

Po dekonspiracji Uspaskich ewakuował się do Rosji, ale partia założona przez niego pozostała i dobrze funkcjonowała aż do roku 2013, gdy wykryto wielkie przekręty finansowe. Uspaskich został skazany na 4 lata, lecz „buja się na wolce”, ponieważ chroni go immunitet – w międzyczasie został litewskim eurodeputowanym…

Równie opornie jak spadek notowań PO postępuje przyrost potencjalnych wyborców PiS. Latem ubiegłego roku Donald Tusk w wywiadzie u T. Lisa stwierdził z zadowoleniem, że mimo programu 500+ notowania PiS nie wzrosły. Działo się tak dlatego, że beneficjentami programu była głównie ta część elektoratu, która nie chodzi na wybory. Realizacja programu, wywiązywanie się z obietnic wyborczych nie jest żadną gwarancją sukcesu w następnych wyborach.

Mimo znacznego wzrostu swobód obywatelskich (mamy wybór, kiedy iść na emeryturę, kiedy posłać dziecko do szkoły, możemy np. wyciąć drzewo na swojej posesji), spora część ludzi w Polsce mówi o „dyktaturze”, cytując potężne ośrodki dywersji ideologicznej działające legalnie w kraju. Warto sobie uświadomić, że rząd rządzi tylko około połową państwa – druga część to samorządy będące pod kontrolą postkomunistów (często wręcz sabotujących politykę państwa).

Solidarność w 1980 roku była równocześnie związkiem zawodowym i ruchem narodowo-wyzwoleńczym. Prawo i Sprawiedliwość jako spadkobierca tego ruchu jest nie tylko partią polityczną, lecz także depozytariuszem idei niepodległości.

Pamiętajmy o tym i miejmy nadzieję, że mają to na względzie również rządzący.

 

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zlecenie na Macierewicza” wraz z oświadczeniem AKO ws. dymisji Antoniego Macierewicza znajduje się na s. 3 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Zlecenie na Macierewicza” wraz z oświadczeniem AKO ws. dymisji Antoniego Macierewicza na s. 3 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Umieszczanie dzieci w rodzinach zastępczych poza ojczyzną grozi wynarodowieniem. Brak rozwiązań unijnych w tej sprawie

Polacy proponują, by np. polskie Ministerstwo Sprawiedliwości było zawiadamiane o adopcji dziecka związanego z Polską poza granice kraju, aby zapobiec wychowaniu w obcym języku i tradycji.

W ostatnim miesiącu Ministerstwo Sprawiedliwości intensyfikuje prace nad rozwiązaniem kwestii umieszczania dzieci w rodzinach zastępczych poza ojczyzną lub krajem, z którymi dzieci są najbardziej związane.

Nie ma obecnie jednolitych przepisów w tym zakresie, a początkiem byłoby uregulowanie tych kwestii przynajmniej na poziomie unijnym. Pomysł nie spotyka się z pozytywnym echem wśród pozostałych państw członkowskich Unii. Wydaje się, że niektórym jest bardzo na rękę, aby dziecko umieszczać w rodzinie zastępczej za granicą, bez względu na więzy rodzinne, różnice kulturowe czy językowe.

Jest to część znacznie większego problemu: walki z tożsamością narodową. Nie zawsze ta kwestia jest tak nazywana wprost, jednoznaczne jednak są fakty. Nie udaje się, póki co, na poziomie unijnym wprowadzić rozwiązania, aby organ centralny – taki jak Ministerstwo Sprawiedliwości – był chociażby informowany, gdy dziecko posiadające polskie obywatelstwo, polskie korzenie, mówiące po polsku czy w inny sposób związane z krajem jest umieszczane w rodzinie zastępczej zupełnie poza swoim kręgiem kulturowym. Sytuacje te w wielkiej części pozostają niezbadane i wyciszone. Są trudne do wychwycenia szczególnie ze względu na aspekt transgraniczny.

Odległość od kraju ojczystego i zupełny brak pomocy ze strony instytucji kraju emigracji sprawiają, że wiele historii dzieci kończy się bardzo smutno. Kto będzie pamiętał, że dziecko do piątego roku życia mówiło po polsku, skoro znalazło „kochającą rodzinę belgijską”, która je przygarnęła? Kto wie, że np. w kraju żyje daleki krewny, który z radością by dziecko przygarnął?

Wydaje się, że jest to kwestia oczywista: prawem każdego dziecka jest zapewnienie mu kontynuacji wychowania zgodnie z kulturą, językiem i religią, w których do tej pory żyło. Jako argumenty przeciw takiemu rozwiązaniu państwa członkowskie UE, w tym Belgia, Francja, Niemcy, podają, że konieczność informowania organu centralnego to dodatkowe koszty. Poza tym jurysdykcja w takich kwestiach należy do właściwego sądu – i jak im wytłumaczyć, że wątpliwości budzi, czy sąd belgijski weźmie pod uwagę całościową sytuację i orzeknie zgodnie z tym podstawowym prawem człowieka do wychowania i do tożsamości narodowej? I że w kościach już czuć i intuicja krzyczy, że nie, oczywiście, że nie!

Być może propozycja Polaków zostanie na którymś etapie uwzględniona. Ministerstwo informuje, że ma to być wspólnie zgłoszona poprawka krajów Grupy Wyszehradzkiej, jednak to na razie nieoficjalne plany. Na pewno jednak już dziś warto je wspierać.