O niebezpiecznej koncentracji władzy, jaką daje zawrotna ilość pieniędzy / Wacław Kruszewski, „Kurier WNET” 80/2021

W jakim celu tworzy się imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo. Raczej o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich?

Wacław Kruszewski

W cieniu Czarnej Skały

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata.

Początek tej opowieści sięga czasu, gdy główna jej postać, pan Laurence Douglas Fink w 1974 r. na Wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles uzyskał licencjat, a w roku 1976 dyplom MBA w dziedzinie nieruchomości. Ten sam Larry Fink, który został później członkiem Kappa Beta Phi – tajnego stowarzyszenia wysokiej rangi dyrektorów finansowych, najbardziej znanego za sprawą swojego oddziału na Wall Street. W roku 1976 Fink rozpoczął pracę zawodową w First Boston – nowojorskim banku inwestycyjnym, gdzie po początkowych sukcesach na stanowisku szefa działu obligacji, w 1986 r. spowodował stratę 100 mln USD. Oczywiście on i jego ludzie musieli się z First Boston pożegnać.

Fink wierzył w wizję firmy specjalizującej się w zarządzaniu ryzykiem i szukał finansowania na początkowy kapitał operacyjny. Do pomysłu udało mu się przekonać Pete’a Petersona z The Blackstone Group (Czarny Kamień), który dał Finkowi i jego zespołowi linię kredytową w wysokości 5 mln USD. W ciągu kilku miesięcy biznes stał się rentowny, a w ciągu trzech lat jego aktywa wzrosły czterokrotnie do 2,7 miliarda dolarów. Firmę założyło kilka osób, z których za najważniejsze uważa się, oprócz samego Finka (ur. w 1952 r. i wychowanego i w rodzinie żydowskiej w Van Nuys w Kalifornii, gdzie jego matka była profesorem języka angielskiego, a ojciec właścicielem sklepu obuwniczego), Roberta S. Kapito (ur. w 1957 r. w USA, w rodzinie żydowskiej) i Susan Wagner (ur. w 1961 roku w Chicago, Illinois, w rodzinie żydowskiej).

Larry Fink, założyciel i do dzisiaj prezes oraz dyrektor generalny BlackRock, już w 2015 r. mieścił się w pierwszej dwudziestce najpotężniejszych ludzi na świecie, tuż za głowami najważniejszych państw globu, papieżem i najbogatszymi obywatelami świata, a w 2018 r., na takiej samej liście, zajął 28 miejsce.

Susan Wagner została uznana przez magazyn „Fortune” za jedną z „50 najbardziej wpływowych kobiet w biznesie”. Potem już poszło jak po maśle. Fundusz inwestycyjny, coraz większe zyski, spłata długu i niepohamowany do dzisiaj rozwój. Czarny Kamień „zrodził” Czarną Skałę, bo taką nazwę przyjęła firma kierowana przez Finka. Nazwa BlackRock wywodzi się zapewne od firmy Blackstone, której, jak pisałem, Larry Fink zawdzięczał pierwsze 5 mln dolarów na początek. Niektórzy utrzymują, że Blackstone był tylko figurantem, a pieniądze pochodziły ze źródeł rządowych. Ale nie plotkujmy ani nie dywagujmy o ewentualnym znaczeniu symbolicznym nazw obu firm. BlacRock rośnie, inwestuje, zarabia i wchłania inne firmy z branży. Ostatnie przejęcie nastąpiło 23 listopada 2020 r. i dotyczyło firmy inwestycyjnej Aperio od Golden Gate Capital, za 1,05 mld USD. Aperio specjalizuje się w oferowaniu bogatym klientom spersonalizowanych inwestycji w indeksy, uwzględniając preferencje osobiste każdego z nich. Obecnie BlackRock działa na całym świecie, mając 70 biur w 30 krajach, a klientów w stu.

Zgodnie z zasadami, lista klientów firmy jest poufna, ale z nieostrożnych wypowiedzi można wywnioskować i nietrudno zgadnąć, że obok milionów drobnych ciułaczy znajdują się na niej finansowe rekiny i wieloryby, w tym najpostępowsi z postępowych. Na przykład w II kwartale 2020 r. fundusz George’a Sorosa zainwestował 161 mln USD w prowadzony przez BlackRock fundusz iShares iBoxx $ Investment Grade Corporate Bond. Opłaciło się, bo fundusz wzrósł o ok. 20%. Poza tym w 2018 r. Soros Fund Management znacznie powiększył swoje udziały w BlackRock Inc., bo o prawie 60%, do 12 983 akcji.

Inwestycje muszą przynosić realne zyski. Trzeba inwestować praktycznie. W sektory dochodowe, choć niemile widziane w świecie ideologii i postępu. Ale, by dopłacać do walki o zieloną energię, do boju z fikcyjnymi przyczynami globalnego ocieplenia i zgubnych zmian klimatu, czyli maszerować w kierunku wyznaczanym przez Gretę Thunberg, albo wyzwalać kochających inaczej i prześladowanych wyznawców niekompletnej tęczy, trzeba zarabiać, czyli inwestować w coś, co naprawdę się opłaca.

Spójrzmy, w co kolos inwestuje. BlackRock jest największym na świecie inwestorem w paliwa kopalne i w broń palną. Zarządza ogromnymi udziałami największych producentów ropy naftowej, takich jak BP, Shell i ExxonMobil. Jest największym na świecie funduszem inwestycyjnym wspierającym firmy, które, według oskarżeń ekologów, niszczą amazoński las deszczowy i naruszają prawa zamieszkującej go rdzennej ludności. Zalicza się do trzech największych udziałowców w każdej ze spółek „supermajor” ropy naftowej, z wyjątkiem Totalu, i jednym z 10 największych udziałowców w 7 z 10 producentów węgla.

Największym działem BlackRock jest iShares, rodzina ponad 800 funduszy giełdowych typu ETF, które zarządzają aktywami o wartości ponad 1 bln USD. iShares jest największym dostawcą funduszy ETF w USA i na świecie. Giełdy notujące fundusze iShares obejmują London Stock Exchange, American Stock Exchange, New York Stock Exchange, BATS Exchange, Hong Kong Stock Exchange, Mexican Stock Exchange, Toronto Stock Exchange, Australian Securities Exchange oraz szereg giełd europejskich i azjatyckich.

Oferta BlackRock dostępna jest w F-Trust SA, a to ponad 150 funduszy inwestycyjnych – w tym fundusze akcyjne, dłużne, pieniężne i mieszane. Inwestorzy znajdą tutaj możliwość inwestowania zarówno w USA, jak i w Europie, Chinach, Japonii, Azji i Ameryce Płd. Dzięki funduszom BlackRock możliwości inwestowania są prawie nieograniczone, a granice państw się nie liczą.

BlackRock jest jedną z niewielu amerykańskich korporacji, która na kryzysie z 2008 r. zarobiła, a nie straciła.

„Investigate Europe” na swojej stronie internetowej pisze: „Wraz z upadkiem Lehman Brothers, Wall Street znalazła się w poważnym kryzysie: nikt nie wiedział, co zawierają tysiące portfeli finansowych, co kryje się za derywatami, co jest toksyczne, a co nie, co jest niebezpieczne, a co nie. Firma BlackRock szybko zrozumiała, jakie korzyści może przynieść jej ta sytuacja i opracowała własne, podobno oparte na sztucznej inteligencji narzędzie do zarządzania ryzykiem inwestycyjnym o nazwie Aladdin”. Z kolei „Financial Times” wyjaśnia, że Aladdin to narzędzie, które „jest w stanie przeanalizować ryzyko związane z inwestowaniem w dowolne akcje albo podpowiedzieć, gdzie sprzedać obligacje, aby uzyskać najlepszą cenę. Śledzi wszystkie transakcje, aby zebrać potrzebne dane i mieć pod ręką informacje istotne dla inwestorów”.

BlackRock jest największym akcjonariuszem takich korporacji, jak Citigroup, Bank of America, JPMorgan Chase, ExxonMobil, Shell, Apple, McDonald’s czy Nestlé. Ma udziały w moskiewskiej giełdzie i w klubie piłkarskim Manchester United.

Jako pierwszy z kręgu naszej kultury, fundusz inwestycyjny BlackRock zameldował się w Chinach. W sierpniu 2020 r. firma otrzymała zgodę Chińskiej Komisji Regulacyjnej ds. Papierów Wartościowych na założenie działalności w zakresie funduszy inwestycyjnych w tym kraju. Czyli BlackRock jest pierwszym globalnym zarządzającym aktywami, który uzyskał zgodę od Chin na rozpoczęcie działalności.

W Państwie Środka firma ma dwa biura – w Beijing i w Szanghaju. Poza tym jedno w Hong Kongu.

Od roku 2019 BlackRock posiada 4,81% udziałów Deutsche Bank, co czyni ją największym pojedynczym akcjonariuszem tego banku. Inwestycja sięga co najmniej 2016 r. Black Rock miała także biuro w Warszawie, które zamknęła w końcu maja 2016 r., sprzedając wszystkie swoje inwestycje w nieruchomości. Jedną z największych transakcji funduszu w Polsce była sprzedaż w 2014 r. warszawskiego biurowca Rondo1 przy Rondzie ONZ, za 300 mln EUR. Wiceprezes BlackRock odpowiedzialny za komunikację korporacyjną w regionie zaprzeczył, jakoby na decyzję opuszczenia Polski wpłynęła polityka rządu lub zapowiadana ustawa o ustroju rolnym, która miała bardzo utrudnić sprzedaż gruntów rolnych. Dodał, że firma będzie operować w naszym kraju za pośrednictwem biura w jednym z państw ościennych. Przez swoje inwestycje BlackRock jest u nas rzeczywiście obecna i jak podaje w swoim sprawozdaniu za rok finansowy do 30 kwietnia 2020 r., w dniu 30.04.2019 r. posiadała udziały w spółkach: KGHM Polska Miedź SA, Polski Koncern Naftowy ORLEN SA, Bank PKO SA, Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski SA, Santander Bank Polska SA, CD Projekt SA i Dino Polska SA.

W 1999 r. BlackRock weszła na giełdę z ceną po 14 USD za akcję. Dzisiaj akcja firmy kosztuje ok. 800 USD, a BlackRock włada ponad 70% giełdy w USA oraz giełdami w innych krajach, w tym europejskich.

Pan Fink, jeden z najlepiej zarabiających spośród 10 największych zarządzających aktywami na giełdzie w USA, jest już miliarderem, a swoimi oficjalnymi zarobkami, przekraczającymi 25 mln USD rocznie, wzbudza protesty akcjonariuszy. Ale to drobiazgi w porównaniu z gigantycznymi masami kapitału, którymi obraca on i jego kilku kolegów, szefów firm z branży.

Aktywa, którymi zarządza BlackRock, w końcu IV kwartału 2020 r. osiągnęły poziom 7,81 bln USD. Jednocześnie Grupa Vanguard (doradca inwestycyjny zarejestrowany w USA) zarządza aktywami o wartości około 6,2 bln USD, a State Street Global Advisors (SSGA) – dział zarządzania aktywami State Street Corporation i trzeci co do wielkości podmiot świata w tej samej branży – dysponuje aktywami wartości 3,05 bln USD. Daje to „trójcę” dysponującą razem aktywami o wartości 17,06 biliona dolarów. Przypomnę, że 1 bilion to tysiąc miliardów, a według szacunków MFW, w roku 2020 nominalny PKB Chin wyniósł 14,86 bln USD, zaś Polski 0,58 bln USD.

Trzy firmy zarządzają majątkiem większym niż łączne PKB Japonii, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Za takie pieniądze można by wybudować 637 Centralnych Portów Komunikacyjnych, czyli planowanych sztandarowych wielkich polskich inwestycji. Oczywiście to pieniądze klientów, ale co za koncentracja!

Według prof. Erica Posnera, prawnika z Uniwersytetu Chicago: „Od czasów wieku pozłacanego, a więc od końca drugiej połowy XIX w., czasów dominacji imperiów Vanderbiltów i Rockefellerów, nie mieliśmy w gospodarce do czynienia z koncentracją kapitału i monopolizacją na taką skalę, jak to ma miejsce obecnie”.

Wracając do konkretów, wymieńmy wielkie firmy, które opanowały niemal całe rynki „naszego” świata i są kontrolowane przez „trójcę”. Finanse: Citigroup, JP Morgan Chase, Bank of America, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny. Informatyka: Apple, Microsoft, Hewlett-Packard, Intel Corporation. Transport: General Motors, Boeing Corporation. Dostawcy energii: Exxon Mobil, General Electric, Royal Dutch Stell. Kosmetyki: Johnson & Johnson, Procter & Gamble. Art. spożywcze: Nestlé, McDonald’s. Media: Walt Disney, Time Warner, CBS, NBC Universal.

Proponuję wybrać do rozważań BlackRock, czyli Czarną Skałę, jako największą. Bez ocen, oskarżeń czy pochwał, zastanowić się nad rozmiarami i pochodzeniem jej potęgi, celem istnienia, niepohamowanym rozwojem oraz przyszłością, jaką gotować nam może istnienie takich prywatnych mocarstw finansowych. Nie będzie łatwo, bo pieniądze lubią ciszę, a Czarna Skała nie lubi odpowiadać na pytania. Szefostwo BlackRock nie zgodziło się na udzielenie wywiadów holenderskiej platformie badawczej „Follow the money” oraz zespołowi „Investigate Europe”, a także odmówiło udzielenia odpowiedzi na pytania przesłane na piśmie.

Za postacie kluczowe i głównych twórców Czarnej Skały uważa się trzy osoby – Larry’ego Finka – prezesa i dyrektora generalnego, Roberta S. Kapito – współprzewodniczącego – i Susan Wagner, która w 2012 r. przeszła w BlackRock na emeryturę, ale stale zasiada w Radzie Dyrektorów firmy. Wszyscy troje pochodzenia żydowskiego.

Jest bardziej niż pewne, że są to ludzie nadzwyczaj uzdolnieni, inteligentni, kompetentni i pracowici, a do tego o osobowościach odpowiadających wyśrubowanym wymaganiom dla tego typu aktywności. Ale czy to wystarczy, by w czasie od jednej do trzech dekad, a nawet przez całe życie, w naszych czasach, samodzielnie zbudować takie imperium finansowe?

Ileż tu konkurencji, bezwzględnej walki – otwartej i podstępnej, nieprzebierania w środkach, nacisków i „propozycji nie do odrzucenia”. Czy osłaniająca i wspomagająca, potężna, twarda, supersilna ręka nie jest potrzebna? Ani parasol ochronny? Czy w cieniu za frontmanami nie muszą stać ich potężni szefowie, władający finansami światowymi za pośrednictwem BlackRock i jej podobnych firm? Odpowiedź pozostawiam Czytelnikowi. Przypomnę, że zarządzanie nieswoimi, ale ogromnymi na skalę świata pieniędzmi, to właściwie władanie światem. I cóż z tego, że to nie ich dywizje, jeśli oni nimi dysponują? A BlackRock to przykład potężnego, ale tylko jednego z wielu ogromnych elementów konstrukcji panowania finansowego.

W jakim celu tworzy się takie imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu już nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo – tyle nikomu osobiście nie potrzeba. Raczej idzie o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich?

Idzie o zabawę w nowego stwórcę, globalnego reformatora świata i człowieka? Według czyich kryteriów?

Po wybuchu pandemii fundusz został mianowany doradcą amerykańskiego Fed-u i banku centralnego Kanady. Zdaniem Finka, „gdy kryzys minie, świat będzie inny. Zmieni się psychologia inwestorów. Zmieni się biznes. Zmieni się konsumpcja”. Król umarł, niech żyje król, więc mimo, iż Larry Fink, zasiadał w Radzie Biznesu powołanej przez prezydenta Trumpa i to z nim konsultował się tenże prezydent w sprawie pomocy dla firm w związku z pandemią, po wyborach w USA Fink powiedział magazynowi „Fortune”: „Zwycięstwo Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA powinno zachęcić inwestorów, którzy chcą stabilności i złagodzenia napięć geopolitycznych”.

BlackRock inwestuje najwięcej na świecie w elektrownie węglowe i posiada udziały w wysokości 11 mld dolarów wśród prawie 60 deweloperów z tej branży. Panuje nad większą ilością zasobów ropy naftowej, gazu i węgla energetycznego niż jakikolwiek inny inwestor, zaś jej rezerwy emisji CO2 wynoszą 9,5 mld ton. Dla porównania, cała Unia Europejska w okresie 1985–2020, spalając paliwa kopalne, produkuje rocznie ok. 4 mld ton tego gazu.

Panta rhei, więc trwanie przy inwestowaniu w tradycyjnie opłacalne sektory ma swój kres. Kto chce się rozwijać, musi się przystosowywać do zmieniających się, może nawet z jego udziałem, warunków.

W roku 2017 r. firma rozpoczęła wycofywanie się z sektora broni palnej, a w liście do spółek portfelowych prezes Larry Fink napisał: „w biznesie liczy się nie tylko interes, ale także społeczeństwo”. Ponadto na początku 2020 r. Fundusz ogłosił, że nie zamierza inwestować dłużej w projekty związane z produkcją opartą na spalaniu paliw kopalnych, choć generują one ponad 1/4 jego zysków. Ostatnio BlackRock wygrał przetarg Komisji Europejskiej na „rozwój narzędzi i mechanizmów służących integracji czynników ESG [environmental, social, governance – wskaźniki, w oparciu o które tworzy się rating i oceny pozafinansowe przedsiębiorstw, instytucji i państw; przyp. W.K.] w bankowe regulacje ostrożnościowe oraz w bankowe strategie biznesowe i politykę inwestycyjną”. Czyli, jak UE może wykorzystać czynniki środowiskowe, społeczne i ład korporacyjny do nadzoru bankowego. KE zapłaci korporacji 550 tys. EUR za doradztwo w zakresie rynków finansowych. Ten wybór wzbudził protesty organizacji ekologicznych, które wskazują na konflikt interesów. Może nie zauważyły zmiany kierunku, w którym posuwa się gigant.

Larry Fink napisał niedawno w liście otwartym: „Świadomość szybko się zmienia i wierzę, że jesteśmy na skraju fundamentalnego przekształcenia finansów” i: „W niedalekiej przyszłości – i wcześniej, niż większość się spodziewa – nastąpi znaczna relokacja kapitału”. Ponadto BlackRock razem z Francją, Niemcami i globalnymi fundacjami ustanowił Partnerstwo na rzecz Finansowania Klimatu, działające na rzecz poprawy mechanizmów finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Nie on pierwszy uznał, że „Paryż wart jest mszy”.

W 2020 r. w dorocznym liście do Dyrektorów Generalnych swoich firm Larry Fink porusza – jego zdaniem fundamentalne dla przyszłości inwestowania i biznesu w dziejach jego firmy – tematy:

  • sprawa zmian klimatycznych, czyli ochrony środowiska – „Ryzyko klimatyczne to ryzyko inwestycyjne”;
  • stawianie zrównoważonego rozwoju w centrum inwestycji – „Portfele zintegrowane ze zrównoważonym rozwojem mogą zapewnić inwestorom lepsze zwroty skorygowane o ryzyko. Zrównoważony rozwój wpłynie na sposób, w jaki zarządzamy ryzykiem, konstruujemy portfele, projektujemy produkty i współpracujemy z firmami”;
  • odpowiedzialny i przejrzysty kapitalizm – „Nawet jeśli urzeczywistni się tylko ułamek przewidywanych skutków klimatycznych, jest to kryzys bardziej niż poprzednie strukturalny, długoterminowy. Firmy, inwestorzy i rządy muszą przygotować się na znaczną realokację kapitału”;
  • ulepszenie ujawniania akcjonariuszom informacji – „Uważamy, że jeśli firma nie rozwiązuje skutecznie istotnej kwestii, jej dyrektorzy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. W zeszłym roku BlackRock zagłosował przeciwko lub wstrzymał głosy od 4800 dyrektorów w 2700 różnych firm. Tam, gdzie uważamy, że firmy i rady nie przedstawiają skutecznych informacji dotyczących zrównoważonego rozwoju ani nie wdrażają ram zarządzania tymi kwestiami, będziemy pociągać członków zarządu do odpowiedzialności”.

Po kilku latach publicznego wyrażania niechęci do waluty elektronicznej, w końcu 2020 r. BlackRock ponownie wypowiedział się w sprawie bitcoina. Dyrektor ds. inwestycji tej firmy wywołał poruszenie wśród zwolenników kryptowalut stwierdzeniem, że bitcoin jest „tu na stałe”, zaś Larry Fink, dyrektor generalny BlackRock, dodał, że rosnąca popularność bitcoina i walut cyfrowych ma „realny wpływ” na dolara amerykańskiego.

Ostatnio BlackRock zmienia front i angażuje się w popieranie tego, co obecnie poprawne, modne i przyszłościowe. Firma rozszerza swoją obecność w dziedzinie zrównoważonych inwestycji, ładu środowiskowego, społecznego i korporacyjnego. Angażuje nowych pracowników i proponuje nowe produkty w USA i w Europie. Zaczyna wykorzystywać swoje znaczenie do propagowania kwestii ochrony środowiska i równości płci poprzez oficjalne listy do dyrektorów generalnych oraz głosów akcjonariuszy i inwestorów, a nawet całych ich sieci – jak Carbon Disclosure Project, który w 2017 r. poparł uchwałę akcjonariuszy ExxonMobil w sprawie zmian klimatu. Rok później BlackRock zwrócił się do firm Russell 1000 o korektę proporcji płci w ich zarządach, jeśli zasiadają w nich mniej niż 2 kobiety.

Teraz firma pomaga – niebezinteresownie – podmiotom, które ucierpiały z powodu pandemii. Zarządza uruchomionym przez siebie, notowanym na giełdzie funduszem wpływu na akcje, którego celem jest „pozytywny wkład w reakcję na kryzys związany z koronawirusem”.

Larry Fink uważa, że pandemia może mieć trwałe skutki gospodarcze. Mówi się, że przewiduje falę bankructw i presję na podniesienie podatków. Szef BlackRock ostrzega także przed wzrostem nacjonalizmu i napięć geopolitycznych w odpowiedzi na kryzys gospodarczy.

Inwestowanie, obracanie i zarządzanie tak gigantycznymi aktywami, jakie ma do dyspozycji BlackRock, a co dopiero wspólnie z resztą „trójcy” – choć nie jest się ich właścicielem, a tylko zaufanym jego pełnomocnikiem – potencjalnie daje ogromną władzę nad politykami, ich doborem, wyborem i „zadaniowaniem” oraz usuwaniem, więc panowanie nad rządzącymi, czyli nad narodami. Ta niebezpieczna koncentracja władzy, jaką daje pieniądz w tak zawrotnych ilościach, nie dotyczy już wyłącznie ekonomii – to sprawa polityki na skalę świata. Prosty przykład.

Można inwestować w jednych krajach, a w innych nie. Pierwsze będą się rozwijać, drugie podupadać. Inwestując – rozwijać jedne branże, a inne – nie inwestując – tłumić itd. A wszystko według uznania, idei albo… instrukcji, ale poparte „solidną analizą ekonomiczną”.

Znawcy finansowych olbrzymów utrzymują, że ponadto BlackRock „osłabia konkurencję poprzez posiadanie udziałów w rywalizujących ze sobą przedsiębiorstwach; zaciera granice między kapitałem prywatnym a sprawami rządowymi, dzięki ścisłej współpracy z państwowymi organami regulacyjnymi; opowiada się za prywatyzacją programów emerytalnych w celu skierowania kapitału oszczędnościowego do swoich funduszy”. W trosce o los przyszłych emerytów, na 50. dorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, w rozmowie z Yahoo Finance, drugi człowiek BlackRock, Robert Kapito, powiedział: „Nigdy nie będą mogli przejść na godną emeryturę, jeśli te pieniądze nie zostaną zainwestowane” i dodał: „Nie można inwestować w przyszłość w przyszłości”.

BlackRock jest „wszędzie”. W Davos Larry Fink rozmawiał z Antoniem Guterresem – obecnym sekretarzem ONZ, Kristaliną Georgievą – dyrektorem zarządzającym MFW, Bradem Smithem – następcą Billa Gatesa w Microsoft, księciem Karolem i Klausem Schwabem, którzy wspólnie 3 czerwca zapowiedzieli rozpoczęcie Great Reset, czyli Nowego Początku… oraz wieloma innymi najważniejszymi tego świata. Utrzymuje kontakty z papieżem, kanclerzem Niemiec, prezydentami oraz premierami… i rozmawia z nimi jak z równymi sobie. Poucza i po ojcowsku doradza.

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Wykazywać się poprawnością polityczną, postępowością, liberalizmem, troską związaną z globalnym ociepleniem, walką o czystą energię i środowisko, a także poczuciem winy za globalne ocieplenie – nie zapominając o oddawaniu hołdów Grecie Thunberg i tolerancji dla wszelkich wykoncypowanych płci oraz tęczowych dowolnych układów towarzysko-uczuciowych.

Wymieńmy jeszcze globalizację, prywatyzację wszystkiego, co się może opłacić, likwidację własności osobistej i pieniądza na rzecz punktów oraz stopni z poprawności i dobrego zachowania. Problem wiary dotyczy już właściwie tylko islamu, bo Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata, który powstanie w miejsce zaoranego starego, a ta orka nazywa się Great Reset.

Taka przemiana wymaga potęgi, a tę daje pieniądz.

1% najbogatszych na świecie, czyli 75 mln ludzi (to byłby kraj o populacji nieco mniejszej od niemieckiej), ma ponad 2 razy więcej niż pozostałe 99%. Jeśli dodamy do mocy pieniądza zgromadzonego przez najbogatszą cześć wspomnianego 1% obywateli świata moc aktywów, którymi obraca BlackRock i wielu jej mniejszych braci, należących także do wspomnianych 99% szaraczków, zobaczymy potęgę, której nikt się nie przeciwstawi.

Ujrzymy globalne supermocarstwo panujące nad państwami i pojmiemy, że tzw. rządy demokracji to zużyte odmienianiem przez wszystkie przypadki bajki. Oczywiście wspomniana lepsza część jednego procenta ludzkości nie będzie mogła się pławić w rozkoszach życia w Nowym Świecie ani przestrzegać „swoich” dogmatów. Budowniczowie Nowego Świata będą zmuszeni do rezygnacji z jego dobrodziejstw, by poświęcić się utrzymywaniu ładu, nadzorowi, zarządzaniu i doskonaleniu wszystkich i wszystkiego. Żeby było tak, jak chcieli.

Wyznam, że nurtuje mnie pytanie o inicjatorów i reżyserów Great Resetu oraz projektantów Nowego Świata, ukrytych w cieniu Czarnej Skały i jej odpowiedników. O cienie w cieniu. A może tam nikogo nie ma, a sprawy toczą się naturalnym torem rozwoju i postępu?

Artykuł Wacława Kruszewskiego pt. „W cieniu Czarnej Skały” znajduje się na s. 1 i 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wacława Kruszewskiego pt. „W cieniu Czarnej Skały” na s. 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Aby kontrolować człowieka, należy go odizolować i zastraszyć/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Komunizm z najgorszych koszmarów jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Jadwiga Chmielowska

Luty pyta o dobre buty. W tym porzekadle ludowym jest ważny przekaz klimatyczny –zarówno obfitości śniegu, ujemnych temperatur, jak i możliwych roztopów. Wyznawcy religii klimatycznej muszą być zaskoczeni śnieżycami w Hiszpanii, na południu Europy, a nawet w Afryce. Ale wierzą nadal w objawienia kilkunastoletniej Grety Thunberg.

Europę ogarnęło pseudoekologiczne szaleństwo, które dotarło do Ameryki. Zdawało się, że Trump je powstrzyma, ale zmowa sił destrukcji była silniejsza. Ocenzurowała i powstrzymała Trumpa. Biden, na zasadzie negacji, wstrzymał działania proekologiczne swego poprzednika. Zrezygnował z gazociągu do Kanady. Będzie gaz wożony cysternami samochodowymi, kolejowymi. Po wyborach Amerykanie są w szoku. Wierzyli w niezależne sądy. Te odrzucały pozwy o fałszerstwa wyborcze. Okazało się, że po prostu oddalały je z powodów proceduralnych. Marsz lewactwa przez amerykańskie instytucje trwa już od lat 30. XX w.

USA wracają też do porozumienia klimatycznego z Paryża. Nikt z propagatorów energii odnawialnej nie mówi, jak i jakim kosztem utylizować zużyte fotowoltaiki i skrzydła wiatraków. Ich żywotność to maximum 15 lat. „Zielony ład” pięknie brzmi. Dorośli zaczynają wierzyć w bajki, bo tak wypada. Toczą się poważne dyskusje nad 50 płciami…

Wszystko to służy, moim zdaniem, do siania zamętu i odwracania uwagi od spraw istotnych. Wielokrotnie pisałam, że od 2007 r. toczy się wojna. Nie miecze, karabiny, czołgi, samoloty poszły w ruch, a zniszczenia zaczynają być większe. To wojna hybrydowa. Ma ona elementy kinetyczne, czyli tradycyjne strzelanie do wroga, ale skuteczniejsza jest dezinformacja i pełna kontrola nad człowiekiem. Chodzi o panowanie nad całym światem. Oś Berlin–Moskwa–Pekin działa.

Aby całkowicie kontrolować człowieka, należy go wyizolować z otoczenia i straszyć. Do tego właśnie służy epidemia koronawirusa. Odnoszę wrażenie, że ten manewr był planowany już w 2009 r. z udziałem wirusa H1N1. Wtedy uznano, że za wcześnie. W styczniu 2010 r. Niemiec Wolfgang Wodarg, przewodniczący ówczesnej komisji zdrowia w Radzie Europy, twierdził, że duże firmy zorganizowały „kampanię paniki”, aby WHO ogłosiła „fałszywą pandemię” w celu sprzedaży szczepionek. Według niego kampania WHO o fałszywej pandemii grypy była „jednym z największych skandali medycznych stulecia i że WHO „we współpracy z niektórymi dużymi firmami farmaceutycznymi i ich naukowcami ponownie zdefiniowała pandemię”, usuwając stwierdzenie „ogromna liczba ludzi zaraziła się chorobą lub zmarła” z istniejącej definicji i zastępując je stwierdzeniem, że musi istnieć wirus, który przekracza granice państw i na który ludzie nie są odporni. Od lipca 2017 r. dyrektorem generalnym WHO jest dr Tedros Ghebreyesus, lewicowy polityk, mianowany z poparciem Chin. Jako minister zdrowia Etiopii nawiązał bliskie stosunki z Billem Clintonem, Fundacją Clintona i Fundacją Gatesów.

Wyścig szczurów po szczepionki dowodzi, że inżynieria społeczna jest skuteczna. Lekarze boją się wyrażać swoje opinie na temat szczepionek. Nawet Kościół dał się zastraszyć. Wirus jest. Kilku moich znajomych umarło, ale bardzo dużo, w różnym wieku, wyzdrowiało.

Stopień śmiertelności nie tłumaczy takich restrykcji w gospodarce na całym świecie. A może rządy wszystkich krajów boją się o czymś mówić? Korzyść odnosi Pekin. Wygląda mi to na wojnę biologiczną prowadzoną przez Chiny.

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Do tego służą aplikacje śledzące i jakoby chroniące przed zarażeniem, jest nawet pomysł eliminowania z obiegu tradycyjnego pieniądza itp. Zainteresowanych odsyłam do informacji z Chin. Komunizm, o którym nie śniło się nam w najgorszych koszmarach, jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żyjemy w świecie rządzonym przez media – pierwszą i jedyną władzę / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Jolanta Hajdasz

Jeszcze nie tak dawno mówiliśmy, że media są czwartą władzą po ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ostatnie tygodnie przekonują nas, że stały się już pierwszą, a nawet jedyną. Zablokowanie kont w mediach społecznościowych urzędującego prezydenta najpotężniejszego państwa na świecie pokazuje nam, że żyjemy w świecie jakby rządzonym przez kogoś zupełnie innego niż politycy.

By zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego – nawet Angela Merkel wyraziła swoją dezaprobatę dla tej blokady, mówiąc, iż jest problematyczna – warto sobie przypomnieć, że Facebook czy Twitter powstały jako narzędzia komunikowania masowego, genialne wynalazki, które pozwalają tworzyć przekazy na skalę masową praktycznie każdemu, a nie tylko profesjonalnej redakcji. Media społecznościowe stały się wręcz symbolem wolności słowa, bo każdy mógł pisać i publikować w sieci to, co chce i co uważa za ważne i stosowne, bez ograniczeń ani cenzury. Z biegiem lat coraz bardziej było jednak widać, jaka to utopia, gdy wszystkim użytkownikom podsuwano coraz bardziej wymyślne regulaminy do akceptacji, jeśli chciało się korzystać z danego serwisu.

Stworzono słowa-klucze typu „naruszenie regulaminu społeczności” czy „posługiwanie się mową nienawiści”, co w praktyce oznaczało jedynie arbitralne decyzje właścicieli Facebooka, Twittera czy Google’a, co wolno nam publikować, a czego nie.

Boleśnie i namacalnie przekonaliśmy się o tej nadzwyczajnie uprzywilejowanej pozycji mediów społecznościowych np. w 2018 roku, kiedy Facebook jednoznacznie i bardzo intensywnie zaangażował się w referendum aborcyjne w Irlandii po stronie przeciwników obrony życia dzieci poczętych. Zwolennicy ochrony życia przegrali referendum, a rok później dowiedzieliśmy się, jak nierówną toczyli walkę – właściciel Facebooka przyznał, że jego firma zadecydowała o tym, że nie będzie publikować materiałów przeciwników aborcji – miała do tego prawo. W końcu Facebook to prywatna firma.

W Polsce w ostatnich latach bezradni wobec samowoli społecznościowych gigantów byliśmy nieraz; boleśnie przekonywali się o tym przede wszystkim prawicowi i konserwatywni użytkownicy. Przed 11 listopada znienacka blokowano konta organizatorów Marszu Niepodległości, innym razem blokady mieli przeciwnicy aborcji eugenicznej, czy nawet arcybiskup, który ośmielił się skrytykować tęczową ideologię LGBT.

Jedną z najbardziej kuriozalnych spraw tego typu, jaką przyszło mi się zajmować w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, jest aktualnie sprawa konta harcerzy z Warszawy, którym kiedyś zablokowano emisję ich amatorskiego filmiku upamiętniającego rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, a ostatnio do 18 lat podniesiono kategorię wieku tych, którzy mogą sobie wyświetlać ich filmowe relacje przedstawiające życie na obozach harcerskich. Można oczywiście przytoczyć jeszcze kilka takich anegdotycznych spraw, ale chyba już nikomu nie jest do śmiechu.

Donald Trump miał blisko 90 milionów użytkowników na swoim koncie, a jednym przyciskiem w komputerze wyłączono mu możliwość dotarcia z jakimkolwiek przekazem do nich. Kto więc jest w tej rozgrywce silniejszy – przywódca najbogatszego państwa na świecie czy ten, kto go cenzuruje?

Przez lata byliśmy w Polsce bezradni wobec tego, co działo się na Facebooku, Twitterze czy YouTubie, patrzyliśmy, jak rozwijały się takie platformy jak Google czy Instagram i mogliśmy się jedynie do nich dostosować, by móc z nich w ogóle korzystać. Byliśmy za biedni, za mali, by liczyć się w tej rozgrywce. Dziś jednak cały świat budzi się i dostrzega samowolę społecznościowych gigantów. Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim będzie za późno, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Patrzymy i staramy się zrozumieć, co się dzieje i dokąd ten świat zmierza / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 80/2021

Mamy świadomość, że żyjemy w czasie wielkiej, rewolucyjnej zmiany dotyczącej wszystkich sfer naszego życia, a motorem tych zmian nie jest wirus. Wirus jest tylko tych zmian najlepszym sojusznikiem.

Krzysztof Skowroński

Znużenie, zmęczenie, zdenerwowanie, strach, wściekłość, poczucie beznadziejności – słowem, mamy dość i zastanawiamy się, jak długo jeszcze potrwa ten stan pandemicznego zawieszenia. A wyczekiwanej odpowiedzi nie ma. Ani premier Polski, ani prezydent Francji, ani nawet Anthony Fauci nie wie, kiedy runie mur koronawirusowego więzienia. Siedzimy i czekamy. Patrzymy i staramy się zrozumieć, co się dzieje i dokąd ten świat zmierza. To, co było kiedyś opowieścią pisarzy science fiction albo teorią spiskową, rozwija się przed nami jak dywan przed gwiazdami w Cannes. To wędrujmy po tym dywanie razem z „Kurierem WNET” i Czarną Skałą, która zainspirowała nas do cyklu artykułów o największych globalnych firmach i najbardziej wpływowych ludziach w skali świata. BlackRock, o którym piszemy, to fundusz dysponujący siedmioma tysiącami miliardów dolarów.

A warto dodać, że trzy największe na świecie fundusze dysponują siedemnastoma bilionami dolarów. Oczywiście im nie zazdrościmy, bo za taką sumę można by kupić 60 milionów stumetrowych mieszkań w Warszawie, a nam nie jest to potrzebne. Takie pieniądze nie są nawet potrzebne prezydentowi Rosji.

Jego skromna rezydencja kosztowała tylko miliard dolarów, a na postawienie sobie 17 tysięcy takich rezydencji nie starczyłoby wybrzeża Morza Czarnego. Tylko kłopot. Czarna Skała takich kłopotów oczywiście nie ma. Jej szef wie, w którym sklepie jest właśnie wyprzedaż i dlatego nawet w czasie pandemii potrafi poprawić nastrój swoim udziałowcom i pomnożyć ich majątek. Nie ma w tym nic złego, po prostu zyskują amerykańscy emeryci i np. George Soros. To powinno cieszyć również naszych seniorów i nas, bo na szczęście są na tym świecie tacy, którzy mają wszystko, czego dusza i ciało zapragnie. I do tego jest ich aż jeden procent, czyli tylko o 20 milionów mniej niż ludzi zarażonych koronawirusem.

Właściwie można powiedzieć, że mamy do czynienia z pandemią bogactwa i trzeba zrobić wszystko, żeby się ona nie rozprzestrzeniała, tym bardziej, że pieniądze szczęścia nie dają.

Opowieść o BlackRock to początek. W następnych numerach „Kuriera WNET” i w Radiu Wnet, którego zawsze warto słuchać, pojawią się kolejne ważne i wpływowe postacie. Oczywiście nie mamy takiej możliwości, by docierać do dokumentów, by uprawiać dziennikarstwo śledcze. Możemy tylko zanurzać się w przestrzeni wirtualnej i próbować wyłowić z niej fakty.

Chcemy to zrobić, bo tak jak każdy, mamy świadomość, że żyjemy w czasie wielkiej, rewolucyjnej zmiany dotyczącej wszystkich sfer naszego życia, a motorem tych zmian nie jest wirus. Wirus jest tylko tych zmian najlepszym sojusznikiem. Dlatego w następnym odcinku pojawi się opowieść o panu Anthonym Faucim, doradcy prezydentów amerykańskich do spraw zdrowia, a zdrowie przecież jest najważniejsze.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mimo pandemii odbył się XXIV ogólnopolski konkurs literacki dla dzieci i młodzieży w Bielsku-Białej „Lipa 2020”

Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą.

Jan Picheta

XXXVIII Wojewódzki i XXIV Ogólnopolski Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa ’2020” pod patronatem prezydenta Bielska-Białej znów wspaniale zaowocował. Co prawda ze względu na kłopoty szkolnictwa – związane głównie z pandemią i likwidacją gimnazjów – prace literackie na „Lipę” nadesłało zaledwie 290 autorów z całej Polski. Młodzi ludzie napisali „tylko” 745 utworów, ale ich jakość się nie zmieniła, dlatego jurorzy (Tomasz Jastrun, Jan Picheta, Juliusz Wątroba i Irena Edelman – przedstawicielka organizatora: Spółdzielni Mieszkaniowej „Złote Łany”) ze spokojnym sumieniem mogli nagrodzić, jak zwykle drukiem w „lipowej” antologii, sto najcelniejszych tekstów stu młodych twórców. „Lipa” jest pod względem ilości nagrodzonych twórców jedynym tego typu konkursem literackim, w dodatku najstarszym, który trwa nieprzerwanie od 1983 r.

Jurorzy żałowali, że wskutek pandemii nie mogli spotkać się podczas rozdania nagród i warsztatów literackich z „lipową” młodzieżą – zobaczyć wschodzące nadzieje polskiej literatury, przyszłych intelektualistów czy przynajmniej bardzo wrażliwych czytelników i z nimi porozmawiać. Nagrody wraz z osobliwymi dedykacjami przesłano każdemu laureatowi pocztą. Wydaje się, że pandemiczny wirus zdezorganizował szkolne życie literackie w dotąd bardzo silnych „lipowych” ośrodkach, takich jak Zakopane, Wrocław, Żywiec czy przede wszystkim Bielsko-Biała, skąd nadesłano tym razem bardzo małą ilość tekstów. Mimo to geografia „Lipy” nadal jest imponująca. Przesyłają teksty młodzi ludzie z dużych ośrodków: Warszawy, Szczecina, Katowic, Krakowa, Lublina, Bydgoszczy, Poznania, Elbląga czy Rzeszowa, ale i z najmniejszych przysiółków – nieznanych w sąsiednich powiatach – jak Szarwark, Godziszka, Ryczów, Luzino, Siepietnica czy Cienciska. (…)

Liryczna proza

W tym roku mieliśmy sporo tekstów prozatorskich, które ujawniały liryczny język ich autorów. Czy nasycanie lirycznością i metaforyką nowel lub opowiadań będzie stałą tendencją młodej literatury? W każdym razie bardzo dobrze świadczy o artystycznym warsztacie autorów. Ciekawą osobowością pisarską o skłonnościach do metaforyzacji języka jest Monika Gurak – uczennica III kl. XXXIII LO w Warszawie – autorka noweli Księgarnia na rogu. Jej bronią wydają się sentencje, którymi okrasza swobodny tekst narracji trzecioosobowej. Właściwie każde zdanie ma wymiar złotej myśli, czasem bardzo rozbudowanej. Złote myśli dobitnie podkreślają wszechwiedzę narratora. To absolutny besserwisser, który znakomicie porusza się po polach literatury, w tym także klasycznej. Najbardziej podobają mi się dywagacje na temat książek. Tak może pisać o nich człowiek rzeczywiście zakochany w codziennych – czy cowieczornych – lekturach:

W mieszkaniu ustawiła na stole wszystkie książki, które wyznaczały rytm jej ostatnich dwóch miesięcy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęły one dla niej oznaczać rzeczywistość pełniejszą, barwniejszą i bardziej obiecującą niż ta za oknem. Literatura przypominała przecież życie, pełna zawrotnie różnorodnych przeżyć na wyciągnięcie ręki, których jedyną wadą jest immanentna nieosiągalność, to, że nigdy się ich nie dotknie, nie wyjdzie poza ledwie wyczuwalną granicę nieziszczonych możliwości. Wyrównała brzegi stosiku rękami, chłodny dotyk śliskiego papieru był przyjemnie uspokajający. Słowa przesypywały się jej przez palce, każde o innej ciężkości, smaku i zapachu. Swojskie jak kakao w kubku z oberwanym uchem, niepokojące jak daleki grzmot, bolesne niczym krótkie pchnięcie lśniącym ostrzem. Słowa w różnych językach, książki, które straciły swoją świeżość przekonywania, zaprzęgnięte w mozolną współpracę ze słownikiem. Grube powieści, poplamione kiślem i okruchami herbatników, które nie przestają zaskakiwać zdaniami, które domagają się koniecznie grubej linii ołówka, udokumentowania zachwytu. Podręczniki, odłożone z niechęcią na potem. Egzemplarz „Dżumy” jak kiepski żart z kiepskiej lekcji „co literatura o życiu nauczyć potrafi”. Cytaty klasyków, każdy pretendujący do bycia tym jedynym. Style wulgarne, proste, poetyckie, awangardowe i klasyczne, erudycyjne, przeładowane przymiotnikami, składające się z samych czasowników. Poszatkowana składnia, kropki i przecinki w nieładzie.

Niestety w naszych czasach, gdy połowa narodu zmierza prostą drogą do wtórnego analfabetyzmu bądź już tam dotarła – książka nie jest wartością tzw. pierwszego wyboru intelektualnego jak disco polo czy duże piwo. Dlatego księgarnie należy uśmiercić:

Połowa książek zniknęła. Inne leżały w bezładnych stosach, pozbawione dawnej pewności siebie, figlarności i połysku. Wyglądały jak liście na jesieni, podeptane zabłoconym butem. Pogwałcona świetność królestw, które upadają w przeciągu nocy. Księgarnia na rogu, swojsko zaadoptowany kawałek wszechświata, zakończyła swoje istnienie, bez zapowiedzi, przemowy pożegnalnej i ostatnich odwiedzin.

Te zabłocone buty barbarzyńcy to znak naszych czasów. Ile takich księgarni, bibliotek, szkół zniknęło z naszego polskiego pejzażu w ostatnim czasie? (…)

Oświatowa katastrofa

Jakub Krok, uczeń VIII klasy SP w Węgrzcach Wielkich koło Wieliczki, w prozie Dzień z życia posługuje się monologiem wewnętrznym zorientowanym narracyjnie, z elementami mowy niezależnej i pozornie zależnej. Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą. Bohater jest bowiem autsajderem – ostatnią rzeczą, która go interesuje, jest nauka. Jeśli tak ma wyglądać polska szkoła, to uczniowie nie powinni w niej bywać:

Siadają. Ona coś mówi, o czymś opowiada, spójniki jakieś i zdania złożone

współrzędnie, podrzędnie, ale co z tego, co z tym w związku. (…) dzwonek, męczarnie znowu, liczby na tablicy nieuchwycone się pałętają. (…) bezsensu liczenie, bo po co to wszystko, fota jakaś na społecznościowe media, cytat tani z youtuba, z filmu depresyjnego dla nastolatek, w tle Billie Eillish, oczy sztucznie załzawione i koniec, wychodzą, ale nie jeszcze jedno, ich nauczycielka woła, zawołuje. Podchodzą i aby więcej się na lekcji skupiali, bo egzamin i liceum i technikum i szkoła branżowa, ale co to kogo teraz, to za cztery miesiące, się dopiero zbliża, nie czas teraz rozmyślać o tym, rzeczy ważniejsze. Wuefowa szatnia, drzwi załatane, w warstwach chyba piętnastu, bo co miesiąc nową dziurę kopniakiem wybijają, ustawka, dwaj się bez koszulek biją, reszta stoi, zakrzykuje, smartfonem to nagrywa i do innych wysyła i zaraz więcej się ich zbiera, dyżur, dyżurny ucieka do dyrektora goni, że chaos, nie sposób nad rzeczą całą zapanować, ale co zrobić, dzwonek znowu, tłum rozgonić do klas, a tam znowu cała rzecz nieistotna, a tutaj wuef w piłkę kopią, klną, do siebie przyskakują, ale w efekcie dobra jest, pograli, że koniec wkurzeni, ale na obiad pęd, bo kolejka i nie zdąży, chociaż jedzenie nie ucieknie. Soli do kompotu wsypać, ale śmieszne, hehehe, czego drugiej porcji nie dadzą, albo trzeciej nawet, bo głód, a kasy już nie ma, bo na browara w kieszeni trzyma, na później czeka. Na lekcje wraca, ale głód, zmęczenie, całość jakaś zmierzwiona. Masz czymś zapić, mam, pod ławką kielicha strzelić, pod tablicą emerytka stoi ślepa, zmanipulowana, że nic nie było zrobić, i krzyki, że to ona na schizofrenię w takim cierpi wieku, i niech nie oszukuje tu nikogo, ale w pierwszej ławce znowu ten zez efekt cały psuje, ale co z nim, kielich leci, po nim drugi, od razu cieplej, raźniej. Znowu przed nimi one się uśmiechają, obracają, na naukę obojętne, bo co nauka, skoro oni piją, jacy odważni, że to tak w publicznym miejscu, przed wiekiem lat osiemnastu, przy opiekunie nie prawnym, acz naukowym, co lekcję stara się prowadzić, jacyż hardzi i ogółem, to z nimi trzeba pójść, za nimi, tekst jakiś na podryw, związek przez Messengera, cały prawie cztery dni może potrwa, ale zabawa, czego by nie za tydzień z kim innym spróbować. Dobra, koniec. Jeszcze dwie chyba zostały, ale wyjść lepiej, uciec, dalej by w tej matni nie siedzieć, nie przestawać, nie tkwić, nie trwać. Z wprawą woźną minąć, bo do szatni znowu na cholerę zmierzać, plecakiem zarzucić, jedno tylko ramię, to samo zawsze, i co, że skolioza, kogo to teraz obchodzi, zlekceważyć należy rzecz całą. Do siwego, starego podejść, co drży w kurtce brudnej pod monopolowym, i żeby sobie kupił coś ładnego, ale im też przy okazji, bo czego miałby nie, Wisła czy Cracovia, Wisła, j…ć pasy, dobre chłopaki. Następnego dnia drzwi w szatni bez łat już, ale czyste nowe, poprzednie widocznie z framugi uwolnione.

Cały artykuł Jana Pichety pt. „Smaczne owoce »Lipy«” znajduje się na s. 13 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Pichety pt. „Smaczne owoce »Lipy«” na s. 13 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Książka dr. Zdzisława Janeczka. Obfity materiał poznawczy, poruszony dzięki benedyktyńskiej pracowitości jednego Autora!

Narracja, mimo że dotyczy wydarzeń sprzed stulecia, okazuje się aktualna. Wskazuje na postawy Zachodu wobec żywotnych spraw Polski, na związki Berlina z Moskwą i haniebną rolę polskojęzycznych mediów.

Dariusz Ostapowicz

Zdzisław Janeczek, Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze, Siemianowice Śląskie 2020

Zasługi prasy polskiej w okresie zaborów w budzeniu, obronie i umacnianiu polskości pod obcym panowaniem „trzech czarnych orłów” są nie do przecenienia (…).

Okładka książki dr. Zdzisława Janeczka pt. Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze

Klęska Cesarstwa Niemieckiego w I wojnie światowej prawie nic nie zmieniła w mentalności typowego Prusaka. Na zewnątrz widoczny był „szyld” Republiki Weimarskiej, a w istocie w niemieckiej duszy niezmienny pozostał monarchizm i militaryzm. „Tak samo zarozumiała buta, taka sama nienawiść do wszystkiego, co nie niemieckie. W duszy każdego gnieździła się chęć odwetu, zemsty” – cytuje opinię „Gwiazdki” prof. Z. Janeczek (s. 14).

Niegdyś Bismarck mówił: „Rasa germańska opatrznościowo stworzona jest do dominacji nad światem, preferowana fizycznie i duchowo przed wszystkimi innymi” i dodawał, że zabór pruski został zdobyty krwią, żelazem i pługiem, więc nigdy nie zostanie Polakom oddany.

Niejako w parze z tą wypowiedzią szła następna, Paula Hindenburga z 1919 r.: „Czy będziemy ustępować i kapitulować przed polskimi żądaniami terytorialnymi?”. Takie postawy towarzyszyły realizacji programu „naumanowskiej Mitteleuropy” (s. 16), lansowanego już w 1914 r. przez kanclerza II Rzeszy Theobalda Bethmanna Hollwega. Warto byłoby w tym miejscu książki przybliżyć czytelnikom postać Friedricha Naumanna (1860–1919), protestanckiego aktywisty, członka Ligi Pangermańskiej, który w swoim tygodniku „Die Hilfe” (od 1890 r.) pokrętnie tłumaczył, iż zbrojenia są tylko ochroną interesów niemieckich, a Rzesza pragnie… pokoju. W książce pt. Mitteleuropa postulował polityczne i gospodarcze podporządkowanie się jej części kontynentu od Finlandii przez Polskę i Bałkany po Kaukaz.

Zasługą Autora jest bardzo bogata prezentacja ikonografii niemieckiej, zwłaszcza karykatur prasowych, które w złym, ironicznym i obelżywym świetle przedstawiały naród polski i samego Wojciecha Korfantego. Tymczasem Korfanty, cokolwiek by o nim całkiem słusznie krytycznego powiedzieć, szanował prawa mniejszości narodowych i starał się zachować przed zniszczeniem niemiecką własność prywatną jako miejsce pracy Polaków.

Przypomina mi się podobna karykatura z 1919 roku, na której skonfrontowano dwie rodziny: niemiecka – schludna, zadbana, bogata, siedzi przy czystym rodzinnym stole, druga – polska – przedstawia w karczmie obraz nędzy, brudu i pijaństwa.

(…) Walorem książki i kunsztu historycznego Autora jest synkretyczne przedstawienie tych zagadnień na tle szerokiej panoramy historii stosunków niemiecko-rosyjskich. Czytelnicy, przyzwyczajeni zazwyczaj do podręcznikowych, odseparowanych od siebie ujęć historii, mają niezwykłą okazję zestawić różne fakty i wyciągnąć wnioski. Podam kilka przykładów: 1. Historia antypolskiej współpracy niemiecko-rosyjskiej sięga m.in. powstania kościuszkowskiego w 1794 r. Suworow ostrzeliwał Polaków z pruskich dział, pruska gazeta „Schlesische Privilegirte Zeitung” sfingowała domniemany okrzyk Najwyższego Naczelnika spod Maciejowic: „Finis Poloniae”. W 1831 roku Prusacy pomagali Iwanowi Paskiewiczowi w przeprawie przez Wisłę w celu zaatakowania Warszawy, w 1863 – podobnie jak 28 IX 1939 roku – obie strony podpisały porozumienia gwarantujące współpracę w zwalczaniu polskiej irredenty. (…)

Autor ujawnia militarne znaczenie tajnego traktatu Niemców z Sowietami poprzedzającego pokój brzeski „wymierzony w polskie dążenia niepodległościowe”, zwłaszcza przeciwko próbom tworzenia polskich formacji wojskowych. Plany te ujawnili bracia Marian i Józef Lutosławscy (ojciec kompozytora Witolda), zamordowani z zemsty przez bolszewików w 1918 roku. (s. 19).

„Istnienie Polski jest nie do zniesienia i niezgodne z życiodajnymi interesami Niemiec. Musi ona zniknąć i zniknie (…) w wyniku działań Rosji i z naszym udziałem”. To nie są słowa Ribbentropa z 1939 r. Tak mówił generał Hans von Seect w 1920 r. (s. 21).

Nie czekał zresztą na realizację swoich słów, bo już w 1919 r. niemiecki sztab generalny opracował plan ataku na Polskę w celu odbicia Poznańskiego pod kryptonimem „Frühhlingssonne” (Wiosenne Słońce). Pewne plany Kremla ujawniali zresztą Niemcom… Turcy, w tym naczelny wódz armii tureckiej Enver Pasza (s. 27).

Zdzisław Janeczek przypomina na kartach książki wyraźnie antypolską postawę premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a, który wykazał się nieznajomością mapy Europy (dziwił się, po co Polakom… hiszpańska prowincja Galicja, wyrażał oszczercze opinie, iż „oddać w ręce Polaków przemysł Śląska, to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Polska, jak w sztuce Alfreda Jarry’ego, była „nigdzie”, a Polaków postrzegano jako „egipskich niewolników” (s. 12–13).

Warto dodać, że na uwagę Lloyda George’a, iż Niemcy nie są już imperialistyczne, lecz bardziej marksowskie – premier Ignacy Jan Paderewski ripostował celnym kalamburem, że i owszem, nawet „bis-marcksowskie”.

 

Cały artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „»Cud nad Odrą« w cieniu Cudu nad Wisłą” znajduje się na s. 18–19 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „»Cud nad Odrą« w cieniu Cudu nad Wisłą” na s. 18 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesarstwie Rzymskim za Wergiliusza

Wg źródeł historycznych eksport wosku pszczelego i miodu przynosiły Rzeczypospolitej w epoce Jagiellonów, dworowi królewskiemu i książętom więcej dochodu niż łowiectwo i eksport drewna razem wzięte.

Sławomir Matusz

Kto dzisiaj zna takie polskie słowa jak: chmal, dzienia, kószka, leziwo, oczkas, śniot, samobitnia? A to stare polskie słowa, związane z jednym z najstarszych zajęć ludzkich, dziedziną gospodarki związaną z osadnictwem, z bartnictwem, a dzisiaj – pszczelarstwem.

Kiedyś była to dziedzina życia odrębna od rolnictwa i – można powiedzieć – rolnictwo ją zniszczyło, przez wypalanie i wycinanie lasów. Bartnictwo to pozyskiwanie miodu poprzez hodowlę pszczół w puszczach i lasach, a więc naturalnym siedlisku występowania pszczoły miodnej (Apis mellifera). Obecnie byłby to dział gospodarki leśnej, a nie rolnictwa.

Jest to nasza wielka, narodowa tradycja. Kto dzisiaj wie o tym, że w XV i XVI wieku w granicach Rzeczypospolitej było około miliona barci, a eksport wosku pszczelego i miodu był źródłem bogactwa dla całego państwa?

Można sądzić, że początki bartnictwa w Europie sięgają neolitu, a więc 5–6 tys. lat temu, kiedy ludy dotychczas wędrujące, żyjące wcześniej z łowiectwa i zbieractwa, zaczęły się osiedlać. Dla ludów wędrownych jedyną drogą pozyskania miodu było wypalanie i wybijanie całych roi, aby zabrać z nich wszystek miód i wosk. Osiadły tryb życia wymusił „współpracę” z pszczołami i zapoczątkował świadomą hodowlę. Nie można było wybijać w dziuplach pszczół, bo by nie wróciły do nich. Ludzie zauważyli, że można je hodować, wyszukując im siedziby, a później dłubiąc w drzewach dziuple i zasiedlać je z pomocą królowych matek. Takie były początki bartnictwa w dziejach ludzkości.

Pierwszą z metod hodowli opisał dokładnie Wergiliusz w Georgikach 30 lat przed narodzinami Chrystusa:

Najpierw trzeba siedzibę wyszukać pszczołom zaciszną,Iżby dostępu wiatrowi nie było (wichry przeszkodzą
Nieść do ula pożytek). Niech owce ni żwawe koźlęta
Kwiecia nie depcą w pobliżu i rosy niech z traw nie otrząsa
Gniotąc wyniosłe źdźbła, puszczona w pole jałówka
Niechaj nie grożą ulom zasobnym ani jaszczurki
Grzbiet malowany jeżące, ni żołny, ni inne też ptactwo,
Ani Prokne, co dłońmi swą pierś pokalała krwawymi
Niosą bo one zniszczenie, chwytając dziobem lecące
Pszczoły na smaczny karm drapieżnemu w gnieździe potomstwu.
(Tłum. Zofia Abramowiczowa) (…)

To niejedyny przykład z piśmiennictwa rzymskiego poświęcony pszczołom. Kilkadziesiąt lat po Wergiliuszu Lucius Columella w dużym traktacie De re rustica będzie radził w części ósmej Publiusowi Silvinusowi, jak postępować z pszczołami i innymi dzikimi zwierzętami.

O polskich miodach pierwszy napisze Gall Anonim w Kronice polskiej: „Kraj to wprawdzie bardzo lesisty, ale niemało przecież obfituje w złoto i srebro, chleb, mięso, w ryby i miód”, zachwalając dalej: „gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”.

Jednak bartnictwo na ziemiach polskich jest znacznie starsze niż kronika Galla Anonima. Jak podaje Józef Banaszak:

„Najstarszym dowodem archeologicznym barci wykonanej przez człowieka jest dąb wydobyty z Odry w pobliżu ujścia Małej Panwi. Miał on na wysokości 5 m nad systemem korzeniowym wykonaną ludzką ręką dziuplę dla pszczół. Wiek wydobytej w roku 1901 z dna Odry barci oceniono na 2030 lat; pochodziła zatem z przełomu epok neolitycznej i brązu” (Mazak 1975).

Oznacza to, że bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesarstwie Rzymskim za czasów Wergiliusza. Wskazuje na to datowanie znalezionej barci, która jest starsza od Wergiliusza o ponad 100 lat. Ponadto rzymski poeta zalecał szukanie naturalnych dziupli dla pszczół, podczas gdy nasi przodkowie konstruowali już własne barcie. (…)

Jak trudna i niebezpieczna była praca bartnika, opisuje inny fragment książki Blanka-Weisberga, który zaczyna od opisu leziwa. Zwracam uwagę na język pełen słów i form gramatycznych używanych pewnie jeszcze zanim łacina pojawiła się w Polsce. Tak autor opisuje pracę bartnika:

„Leziwo składa się z właściwego leziwa i leżaja. Leziwo właściwe sporządzone jest z grubego powroza splecionego w kształcie warkocza długości około 40 m, na którego jednym końcu sporządzony jest jeden do trzech węzłów. Drugi koniec przewleczony jest przez 4 otwory, znajdujące się po dwa na końcach deseczki długości 50 cm i szerokości 8 cm. Deseczka ta nazywa się łaźbieniem, siadanką lub siedlanką. Nawleczona ona jest na powróz w ten sposób, że wisi na nim jak gdyby huśtawka, a 4 kawałki powroza, na których jest zawieszona, łączą się w odległości 60 cm od niej. W miejscu tym przymocowany jest koziołek, zwany też inaczej kluczką, względnie krukiem (…) – odchodzą od niego cztery 60-centymetrowe części sznura do łaźbiebia oraz piąta, której długość wynosi ponad 30 m. Niekiedy, jak na przykład na Kurpiach, powróz powyżej koziołka zrobiony jest z taśmy zszytej cienkim szpagatem, z dwu w przeciwstawne skręconych sznurów. Wtedy ta część sznura nazywa się uzyskiem, w przeciwieństwie do znacznie krótszej części końcowej, którą tworzy już tylko sznur pojedynczy zwany chobotem (…). Leżajo jest to sznur na ogół nieco grubszy i znacznie krótszy (około 15 m), na którego jednym końcu znajduje się krótka pętla, a którego drugi koniec jest na długości 9 m złożony na pół i zszyty w kształcie koła. Przy końcu tak utworzonej pętli wszyte jest tzw. lągło, to jest półkolisty kawałek drewna, wygładzony na swej wklęsłej powierzchni, a z wyżłobionym rowkiem dla sznura na całej powierzchni wypukłej. Chcąc wleźć na drzewo, bartnik przepasany pasem, boso lub w postołach, zakłada leziwo i leżajło na ramiona tak, że zarówno łaźbień jak i koziołek ma na plecach. Stojąc koło drzewa, na które zamierza się wspiąć, zarzuca on (pacha) podwójnie złożony uzysk na wysokości głowy, przekłada pętlę (strzemię), w którą wstępuje stopą i unosi w górę (…)”.

Cały artykuł Sławomira Matusza pt. „Bartnictwo – nasza narodowa tradycja” znajduje się na s. 14–15 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Bartnictwo – nasza narodowa tradycja” na s. 14 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy opłaca się być suwerennym, mimo ryzyka z tym związanego? / Jan Martini, „Kurier WNET” nr 78/2020–79/2021

Sprzedawczyków ci u nas dostatek – nigdy nie brakowało w Polsce ludzi działających przeciw polskim interesom narodowym bez względu na to, czy sprawowali władzę, czy znajdowali się w opozycji.

Jan Martini

Ile jest warta suwerenność?

Czy warta jest „ogromne pieniądze”? Może 100 miliardów? Czy opłaca się być suwerennym, mimo ryzyka z tym związanego?

My, Polacy, płaciliśmy wielokrotnie najwyższą cenę – cenę krwi, a i tak często nie udawało nam się utrzymać suwerenności. Dlatego bardzo cenimy sobie możliwość samodzielnego decydowania o naszych sprawach.

W XVIII wieku rządzili naszym formalnie niepodległym krajem ambasadorowie rosyjscy, w III RP sterowaniem nawą państwową zajmowali się usłużni politycy, ale decyzje podejmował koncert rezydentów zaprzyjaźnionych wywiadów. Gdy po 2015 roku przestaliśmy płacić w różnych formach „kryszę” zewnętrznym patronom, nagle się okazało, że pieniędzy jest całkiem sporo. Starczyło na wielkie programy społeczne, na śmiałe, wizjonerskie inwestycje i jeszcze można było stopniowo ograniczać deficyt budżetowy (gdyby nie pandemia, mielibyśmy budżet zrównoważony). I to jest najlepsza odpowiedź na pytanie o opłacalność suwerenności.

Żaden rząd III RP nie zrobił tyle dla Polaków, ile obecny, a w dodatku mamy największy zakres podmiotowości od 1939 roku. Jednak tyle samo, ile uzyskali Polacy, stracili inni – dlatego trudno tym innym tolerować naszą niezależność. Czy mają spokojnie czekać, aż dokończymy przekop Mierzei Wiślanej, tunelu do Świnoujścia, zbudujemy Centralny Port Komunikacyjny lub – co gorsza – zintegrują się wokół nas kraje Trójmorza?

Całkiem niedawno odbyło się spotkanie ambasadorów USA i Niemiec na temat „wolności mediów w Polsce”. Sprawa pluralizmu mediów w naszym kraju szczególnie „leży na sercu” zaprzyjaźnionym ambasadorom, bo wiedzą, że ustawa medialna jest niemal gotowa. Jest ona kopią francuskiej – już zatwierdzonej przez TSUE. Konsekwencją jej uchwalenia będzie ograniczenie wpływów zewnętrznych na opinię publiczną w Polsce. Z punktu widzenia graczy nieprzywykłych do istnienia samodzielnej Polski, sytuacja jest alarmująca, bo właśnie Orlen wykupił Polska Press (m.in. 20 dzienników). Najprościej byłoby przeczekać rządy PiS (w następnych wyborach prawdopodobnie naród powierzy władzę siłom „demokratycznym”), ale w 2022 r. kończy się umowa gazowa z Gazpromem. Potrzebny jest kolejny Pawlak, aby ją przedłużyć…

Dlatego istnieje pilna potrzeba zmiany władzy w Polsce na bardziej pragmatyczną, więc cała „opozycja demokratyczna” – demokraci, liberałowie, ludowcy, socjaliści, socjaldemokraci, antysystemowcy, wolnościowcy, ultrakatolicy i hurrapatrioci są zjednoczeni „ponad podziałami” w celu „wysadzenia” rządu. A czas właśnie dojrzał – ogromne protesty szalonych aborcjonistek spowodowały wzrost zakażeń i śmiertelności, nasilają się problemy gospodarcze – jest nadzieja na upragnioną destabilizację. Nasze sprzedawczyki już zacierają ręce, a sprzedawczyków ci u nas dostatek – nigdy nie brakowało w Polsce ludzi działających przeciw polskim interesom narodowym bez względu na to, czy sprawowali władzę, czy znajdowali się w opozycji.

Mimo wszystko jesteśmy w nieporównanie lepszej sytuacji niż nasi ojcowie w 1939 roku – raczej nikt do nas nie wjedzie na czołgach. Grozi nam tylko inwazja ideologiczna, przed którą mamy szansę się bronić. Najlepszą obroną przed wojną ideologiczną jest znajomość faktów.

Wszyscy wiedzą, że Unia Europejska „daje nam pieniądze”, co jest miłe. Niestety nie wszystko, co miłe, jest bezpieczne. W stanie wojennym pieniądze, które napływały z Zachodu od dobrych ludzi i związków zawodowych na pomoc Solidarności (były to miliony dolarów), przyniosły skutek fatalny – wręcz dewastujący solidarnościową opozycję. Kanały przerzutowe tych funduszy były kontrolowane przez SB i pieniądze te, krążąc wśród podziemnych struktur, posłużyły do dekonspirowania, korumpowania i szantażowania działaczy. Największą korzyść wynieśli funkcjonariusze SB nadzorujący operację i tu nastąpiła wstępna akumulacja kapitału, umożliwiająca wygenerowanie kapitalistów – „geniuszy gospodarczych” III RP. Całość była precyzyjnie zaprogramowana przez służby.

Kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego władze Solidarności wysłały do Stanów Zjednoczonych delegację pod kierownictwem Jerzego Milewskiego. Milewski (TW „Franciszek”), „nie mogąc” wrócić do kraju, założył w Brukseli Biuro Koordynacyjne NSZZ Solidarność, które stało się rodzajem ambasady związku. Tu koncentrowała się cała działalność międzynarodowa Solidarności, tu spływały fundusze pomocowe, stąd wysyłano do kraju maszyny drukarskie i powielacze przemyślnie ukryte w transportach tirów. Powielacze miały zainstalowane nadajniki radiowe, dzięki czemu SB docierała do drukarzy jak po sznurku. Biuro brukselskie Solidarności pozostawało pod 24-godzinnym nadzorem SB.

Pieniądze woził do kraju Zdzisław Pietkun (TW „Irmina”) i przekazywał je do „Bankiera”, którym był Jacek Merkel – kolega Tuska, Lewandowskiego i tym podobnych, późniejszy biznespartner wysokich funkcjonariuszy SB. Merkel – specjalista od budowy okrętów – już wiedział, że w Polsce nikt nie będzie budował okrętów. Dlatego podczas internowania w Strzebielinku pilnie studiował niewątpliwie pasjonujące prawo bankowe. Opozycjonista Borusewicz nigdy nie rozliczył się z „podziemnych pieniędzy”, tłumacząc brak dokumentacji wymogami konspiracji.

Niewątpliwie istnieje związek między wysypem talentów politycznych z Trójmiasta a tymi pieniędzmi. Czy dzięki nim zaistniała także „mała Sycylia”? Bo Gdańsk to miejsce szczególne – tylko tu w pogrzebie prominentnego gangstera uczestniczył biskup, a człowiek tak skompromitowany, że nawet PO nie umieściło go na swoich listach, został uroczyście pochowany w katedrze.

Z tematem „podziemnych pieniędzy” łączy się ok. 100 niewyjaśnionych zgonów działaczy Solidarności średniego szczebla w latach dziewięćdziesiątych. Temat ten do bezpiecznych nie należy – dziennikarze interesujący się sprawą okazywali się ludźmi słabego zdrowia i szybko umierali. Zaś sam konfident Milewski (TW „Franciszek”) został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego u prezydenta Wałęsy (TW „Bolek”) i następnie u prezydenta Kwaśniewskiego (TW „Alek”).

Otrzymywane pieniądze były nieszczęściem Solidarności i właściwie zlikwidowały ten wielki ruch społeczny i narodowo-wyzwoleńczy. Miejmy nadzieję, że unijne pieniądze nie przyniosą nam aż takiego pecha, zwłaszcza że dostawać ich będziemy relatywnie mniej.

„W 2021 r. Polska ma wpłacić do wspólnotowego budżetu aż 28,5 mld zł. To duży skok w porównaniu z 2019 r., gdy nasza składka wynosiła 21,7 mld zł. Polska rozwija się szybciej niż pozostałe państwa członkowskie. Rośnie więc nasz udział w unijnej gospodarce, a przez to – także udział w finansowaniu unijnych wydatków. Ciekawostką jest też to, że im lepsze efekty uszczelniania VAT, tym więcej musimy oddać na rzecz wspólnego budżetu”. („Rzeczpospolita”)

Wzruszająca jest troska brukselskich urzędników o nasz kraj, o prześladowanych gejów i gnębionych sędziów, ale paradoksem jest, że w trosce o naszą praworządność jaskrawo narusza się praworządność unijną, łamiąc traktaty.

Wchodząc do Unii zgodziliśmy się zrezygnować z jasno określonej części naszej suwerenności, ale nie wzięliśmy pod uwagę ewolucji tej organizacji w kierunku coraz większej integracji.

Często mówi się: „wchodziliśmy do innej Unii” i rzeczywiście – dziś jest to diametralnie inna organizacja, bo bez Wielkiej Brytanii! Wątpię, czy do takiej UE wstępowalibyśmy równie entuzjastycznie, zdając sobie sprawę, że bez Anglików Unia stać się może niemieckim folwarkiem. Jest sporo faktów przemawiających za tezą, że wypchnięcie z UE Wielkiej Brytanii odbyło się za cichą aprobatą Niemiec, a z pewnością w tym kierunku działało wielkie lobby rosyjskie na wyspach. Donald Tusk także odegrał w tym procesie swoją rolę.

Mówiąc o unijnych funduszach dla Polski, często mówi się, że „z każdego euro pomocy 80 centów WRACA do Niemiec”. To błąd. Niemcy, choć są największym płatnikiem netto, nie wpłacają 80 procent składki unijnej. Powinno się zatem mówić o transferowaniu czy „przepompowywaniu” pieniędzy innych płatników netto do najsilniejszego kraju Unii, którego mieszkańcy mają głowę do interesów.

W 2001 roku było w Polsce 76 cukrowni. W ciągu dwóch lat koledzy „bankiera” i „Franciszka” sprzedali 49 z nich. Nabywcami (po okazyjnej cenie) byli głównie Niemcy, którzy intuicyjnie wyczuli (?), że prawo unijne zostanie zmienione. I rzeczywiście – w 2006 r. Unia wprowadziła przepis, który w przypadku całkowitego demontażu urządzeń produkcyjnych, za każdą wycofaną tonę nakazywał wypłacić rekompensatę z funduszu restrukturyzacyjnego w wysokości 730 EUR. Po zdemontowaniu wszystkich cukrowni przepis przestał działać, pomysłowi Niemcy zarobili ok. miliard euro, Mercosur bardzo sobie chwali polski rynek cukru, a z 76 polskich cukrowni zostało 18. Tego typu akcji było mnóstwo (np. z cementowniami).

Dla mnie zaś mistrzostwem świata było 200 mln z funduszy pomocowych dla ubogich krajów na promocję sklepów Lidla w Polsce.

Na razie cieszymy się z obecności w UE nie tylko z powodu niewątpliwych korzyści ekonomicznych i swobody podróżowania, ale mamy też poczucie więzi kulturowych z innymi Europejczykami, z którymi łączy nas wspólne dziedzictwo. Oprócz korzyści są jednak uciążliwości – musieliśmy wygasić nasz przemysł stoczniowy, musimy zaprzestać wydobycia węgla, co oznacza koniec suwerenności energetycznej. Wprawdzie na fuzję Orlenu z Lotosem w końcu wyrażono zgodę, ale pod warunkiem sprzedaży części stacji benzynowych. Uciążliwością już dość zapomnianą było zatrzymanie budowy obwodnicy Augustowa pod pretekstem ochrony zasobów przyrodniczych doliny Rospudy. Niektórzy uważają, że chodziło raczej o utrudnianie komunikacji Polski z Litwą. Musieliśmy także bezsilnie patrzeć, jak niszczeje wielka część Puszczy Białowieskiej i gniją ogromne ilości drewna. Decyzję o tym skandalu wydała trzyosobowa „wysoka komisja” UE o porażających kompetencjach – poeta, socjolog i aktywista Zielonych. Minister Szyszko domagał się odszkodowań za gigantyczne straty, ale zmarł.

Nie da się przeliczyć na pieniądze strat demograficznych, jakie poniosła Polska w wyniku emigracji do krajów unijnych.

Ci, co wyjechali, raczej już nie wrócą, a z pewnością nie wrócą ich dzieci. Szczególnie niekorzystna jest emigracja do Niemiec, o której Angela Merkel powiedziała: „Polacy w Niemczech są przykładem udanej polityki integracyjnej”. Inne zdanie miał Jarosław Kaczyński: „Nie jest w naszym interesie wzmacnianie demograficzne Niemiec”.

Niewątpliwie bilans korzyści i strat naszego członkostwa w Unii jest dla nas dodatni, ale nie powinno nas to zwalniać z czujności, bo sytuacja może się zmienić. Wstępując do Unii Europejskiej wiedzieliśmy, jaki będzie kierunek ewolucji tej organizacji, bo nie było to tajemnicą. Przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi (wg Mitrochina – agent KGB) w 1999 roku powiedział: „Budowanie federalnej Europy ma być celem samym w sobie (…) w procesie integracji europejskiej rozpoczął się nowy rozdział, w którym dotychczasowy kształt państwa narodowego nie ma racji bytu”. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz w 2010 roku oznajmił, że za 10 lat Unia będzie zintegrowaną federacją. Wygląda na to, że są opóźnienia, stąd nerwowe ruchy prezydencji niemieckiej.

„Do Europy” wprowadzali nas pryncypialni komuniści Kwaśniewski i Miller, którzy w ciągu 2 dni (27–31 stycznia 1990 r.) przekonwertowali się na miłośników demokracji, wartości europejskich i praw człowieka.

Popularne powiedzenie głosi, że „dawanie daje więcej satysfakcji niż branie” i nie dotyczy to bynajmniej tylko kociąt – na dawaniu można nieźle zarobić. Darowane pieniądze zaś mogą być narzędziem zniewolenia.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Ile jest warta suwerenność?” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Ile jest warta suwerenność?” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska odsunęła się sama na margines dysput postępowej Europy/ Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Ta postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata.

Zbigniew Kopczyński

Hamulcowi postępu

Polacy to taki dziwny naród, zupełnie nieprzystający do cywilizacyjnych wzorów płynących z bardziej rozwiniętych krajów. Przyswoili wprawdzie niektóre zdobycze cywilizacyjne, jak chrześcijaństwo czy prawo magdeburskie, ale z innymi kwestiami było i jest znacznie gorzej. Nawet chrześcijaństwo przyjęli z Rzymu, ale pokrętną drogą przez Czechy, zamiast prościej z Niemiec, i załatwili sobie od razu własne biskupstwo, by ograniczyć niemiecki wpływ na Kościół, a tym samym państwo, bo takie były wtedy zależności. Tak więc od początku kwestie religijne były w państwie polskim rozwiązywane obok, a często wbrew głównemu nurtowi postępowej myśli europejskiej. I nie dotyczyło to tylko chrześcijaństwa.

Już od zarania polskiej państwowości napływali wyznawcy religii mojżeszowej, wyganiani lub co najmniej zniechęcani do pobytu w krajach będących wzorem europejskości. Jak widzimy, rozwiązywanie kwestii żydowskiej w taki lub inny sposób ma w Europie wielowiekową tradycję.

Polska, tkwiąc w swym zacofaniu, nie podążała za głównym nurtem. Nie tylko pozwalała Żydom osiadać na jej terenie, lecz już w roku 1264 książę wielkopolski Bolesław Pobożny nadał im w Kaliszu wiele przywilejów i wziął pod opiekę prawa. Wydany przez niego dokument był wielokrotnie potwierdzany przez następnych władców.

W efekcie w XVI wieku w Rzeczypospolitej mieszkało blisko 80% światowej populacji wyznawców tej archaicznej religii sprzed tysięcy lat, ku zgorszeniu całej postępowej ludzkości.

Nie tylko Żydów darzyli Polacy niezrozumiałą estymą. Europejska elita zebrana w roku 1418 na Soborze w Konstancji została zszokowana zdecydowanym veto Polaków, którzy wtargnąwszy siłą do pałacu papieskiego, wymusili potępienie stanowiska niemieckiego zakonu krzyżackiego, będącego wyrazem poglądów ówczesnej europejskiej opinii publicznej w kwestii nawracania pogan. Chodziło przede wszystkim o ludy bałtyckie: Prusów, Jaćwingów, Litwinów. Polacy narzucili Soborowi pogląd, że poganie też mają swoje prawa i nie można ich w imię wiary chrześcijańskiej mordować ani pozbawiać ziemi czy majątku. Teza, że poganie mają swoje prawa, była dla ówczesnych postępowców równie szokująca, jak dla dzisiejszych piewców postępu myśl, że to chrześcijanie mają jakieś prawa.

Jeszcze gorzej rozwiązywali Polacy kwestie ustroju państwa. Gdy w całym ówczesnym postępowym świecie władca decydował o wszystkim w swoim państwie, łącznie z życiem i mieniem poddanych, polski kronikarz tamtych czasów, Wincenty Kadłubek, pisał o Polsce jako o Rzeczypospolitej, czyli własności nie władcy, a wolnych obywateli, którzy sobie tego władcę wybierają. A gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, tenże Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata. Nic dziwnego, że przez następne wieki polscy królowie nie cieszyli się poważaniem europejskich i azjatyckich dworów. Bo co to za król, który nie może wszystkiego?

Jeszcze europejscy postępowcy nie ochłonęli z wrażenia, nie mogąc pojąć, jak można podważać oczywiste prawo władcy do decydowania o wszystkim, gdy polski król Władysław Jagiełło ogłosił w roku 1425 przywilej, a w zasadzie konstytucję Neminem captivabimus nisi iure victum, czyli zobowiązywał się, iż nikogo nie uwięzi bez wyroku sądowego.

I takie ubezwłasnowolnienie panującego obowiązywało już do końca I Rzeczypospolitej, co skutecznie hamowało postęp społeczny.

Postęp w Europie nie ustawał i wkrótce sięgnął kolejny, wyższy poziom. Po wieloletniej, intensywnej teologiczno-militarnej wymianie zdań w kwestiach religijnych, osiągnięto w Niemczech porozumienie zwane pokojem augsburskim, zawierające postępową zasadę cuius regio, eius religio, czyli panujący w danym kraju decyduje o religii swych poddanych. Dzięki temu w państwach protestanckich utworzone zostały Kościoły narodowe, a ich głowami byli z reguły panujący. Gdy proponowano Zygmuntowi Augustowi w podobnie postępowy sposób uporządkować sprawy wyznaniowe, ten odpowiedział „Nie jestem królem sumień waszych”. Tym samym jego ciasny konserwatyzm uniemożliwił przekształcenie Rzeczypospolitej w nowoczesne państwo wyznaniowe. Inni tej szansy nie zmarnowali. Taki na przykład cesarz niemiecki, będący równocześnie głową Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego, zaordynował wsparcie Boga dla swojej armii, choć sam Zainteresowany dowiedział się o tym z napisów na pasach niemieckich żołnierzy.

Były to czasy, gdy dysputy teologiczno-militarne były w Europie bardzo ożywione, choć w Rzeczypospolitej ograniczały się do teologii – zawsze inaczej.

We Francji w noc św. Bartłomieja uporządkowano dokładnie sprawy wyznaniowe. Gdy wiadomości o tym doszły nad Wisłę, szlachta (różnych wyznań) zebrana na konfederacji warszawskiej w roku 1573, a więc w roku następnym po zaprowadzeniu porządku we Francji, uchwaliła: „Obiecujemy to spólnie (…), iż którzy jestechmy dissidentes de religione [różni w wierze], pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać”.

W ten sposób Rzeczpospolita odsunęła się sama na margines wielkich dysput postępowej Europy i zyskała mało chwalebny przydomek „azyl heretyków”. Pogrążyła się tym samym w ciemnej zaściankowości, podczas gdy pozostałą Europę oświetlały blaski stosów i wojennych pożarów.

Chaos religijny, słaby król, wybierany przez naród, a od roku 1505, czyli od uchwalenia Konstytucji Nihil novi, zupełnie uzależniony od woli Sejmu, sprowadzony do roli dożywotniego prezydenta – statusu niegodnego monarchy, powszechna katolicka ciemnota i zacofanie – tak wyglądała Rzeczpospolita w oczach przeciętnego Europejczyka. Nic więc dziwnego, że w końcu sąsiednie państwa, rządzone w sposób absolutystyczny, a nie bez powodu nazywane absolutyzmami oświeconymi, w których król, cesarz czy car byli rzeczywistymi władcami ze wszystkimi należnymi kompetencjami, postanowiły uwolnić Europę od tego ropiejącego wrzodu.

Rozbiory były unikalną szansą nadgonienia cywilizacyjnego opóźnienia i roztopienia się w postępowej europejskości. Szansy tej Polacy nie wykorzystali. Zamiast zgody i posłuszeństwa – powstania, konspiracje, a choćby i praca organiczna, ale zawsze przeciw lepszym i mądrzejszym. Mimo tego po I wojnie światowej europejskie elity udzieliły im kredytu zaufania. I okazało się, że 123 lata intensywnej edukacji poszły na marne.

Podczas gdy europejskie i światowe elity entuzjazmowały się lewicowymi, postępowymi ideologiami, czy to w postaci brunatnego narodowego socjalizmu, czy czerwonego bolszewickiego komunizmu, Polacy trwali w swym zacofanym katolicyzmie. Trudno się dziwić, że cierpliwość liderów postępu uległa wyczerpaniu i skończyło się tak, jak musiało się skończyć.

I znowu żadnych wniosków. Zamiast uczciwie pracować dla Tysiącletniej Rzeszy lub budować komunistyczny raj na Ziemi – konspiracje, powstania, jacyś żołnierze wyklęci. Ciągnie się ta krnąbrna postawa aż po dziś dzień. Dziś, gdy dostaliśmy kolejną szansę – wierzganie, wymachiwanie szabelką, psucie europejskiego domu. Czy tak trudno zrozumieć, że Polska rozwijać się może tylko słuchając starszych i mądrzejszych?

Czy jednak liczne protesty w ostatnich dniach nie zwiastują zmiany tego trendu? Byłbym ostrożny z optymistycznymi prognozami. Były już podobne zdarzenia w polskiej historii. Była reakcja pogańska, były sukcesy reformacji, byli też odważni ludzie walczący z ciasną ksenofobią i dążący do integracji europejskiej, jak Janusz Radziwiłł czy targowiczanie; byli też w okresie międzywojennym zwolennicy lewicowych ideologii. Wszystkim im nie udało się jednak zmienić paskudnego charakteru Polaków, choć odnosili czasowe sukcesy. Tak więc droga do europeizacji Polski może być jeszcze daleka.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Hamulcowi postępu” znajduje się na s. 4 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Hamulcowi postępu” na s. 4 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Narracja medialna o pandemii zdaje się mieć w wielu wypadkach postać opisaną w wierszu Jana Brzechwy „Ptasie plotki”

Większość z nas nie ma możliwości bezpośredniego sprawdzenia, czy to, co się mówi o pandemii, jest prawdą. Pozostaje więc sposób pośredni: ustalenie, czy to, co się mówi, „trzyma się kupy”.

Jacek Jadacki

Co logik – jako taki – ma do powiedzenia w sprawie pandemii? Nic. Ale za to ma wiele do powiedzenia o tym, jak MÓWI SIĘ o pandemii: tu i teraz. I właśnie swoimi spostrzeżeniami na temat tego, jak się mówi w dzisiejszej Polsce o pandemii, chciałbym się podzielić z Czytelnikami. Po co? Chodzi o to, że większość z nas wszystko, co wie o obecnej pandemii, wie na podstawie tego właśnie, co się o niej mówi. Nie jest więc to w istocie – jeszcze raz podkreślę – wiedza o pandemii. Jeśli zatem chcemy czegoś się dowiedzieć naprawdę o pandemii – a zakładam, że chcemy – to musimy ocenić prawdziwość tego, co się o niej mówi. Większość z nas nie ma możliwości bezpośredniego sprawdzenia, czy to, co się mówi o pandemii, jest prawdą. Pozostaje więc sposób pośredni: ustalenie, czy to, co się mówi, jest wewnętrznie spójne – czyli, mówiąc bez ogródek: czy to „trzyma się kupy”. (…)

W jaki sposób można pomóc organizmowi, by choroba wywołana działaniem wirusów nie przybrała postaci dramatycznej, a w szczególności nie skończyła się trwałym kalectwem organizmu lub jego śmiercią?

Z tego, co zostało już powiedziane, możliwe strategie takiej pomocy opisać ogólnie może nawet laik w zakresie medycyny (mnie nie wyłączając). Wyliczmy je w kolejności dostosowanej do „losów” wirusów chorobotwórczych: (a) Należy po prostu nie dopuścić do wtargnięcia wirusów do organizmu. (b) Należy zniszczyć wirusy, które wtargnęły już do organizmu. (c) Należy zahamować rozmnażanie wirusów w organizmie, do którego już wtargnęły. (d) Należy pomóc organizmowi w wytarzaniu dostatecznie szybko i w dostatecznej liczbie przeciwciał. (e) Należy pomóc organizmowi odbudować się ze zniszczeń spowodowanych przez wirusy, które do niego wtargnęły.

Aby zastosować strategię (a), trzeba znaleźć sposób na zamknięcie drogi inwazji określonych wirusów. Wymaga to m.in. zidentyfikowania owych wirusów – np. jako wirusów SARS-CoV-2 – chyba że dysponujemy tamą, o której wiemy skądinąd, że nie dopuszcza ona do organizmu żadnych wirusów. Aby zastosować strategię (b) lub (c), trzeba dysponować lekarstwem niszczącym nasze wirusy lub hamującym ich rozmnażanie, co znowu (wyjąwszy mało prawdopodobny wypadek lekarstwa uniwersalnego) wymaga identyfikacji tych wirusów np. jako wirusów SARS-CoV-2. Aby zastosować strategię (d), trzeba wprowadzić do organizmu odpowiednią szczepionkę. Zanim wyjaśnimy, co to jest szczepionka, odnotujmy od razu, że aby zastosować strategię (e), trzeba dysponować znowu odpowiednim lekarstwem – tym razem takim, które odbudowuje zniszczone części organizmu.

W każdym z wypadków (a)–(e) trzeba się również zmierzyć z trudnym pytaniem, czy zastosowanie tej czy innej strategii, prowadząc do założonego celu – nie prowadzi zarazem do jakichś groźnych celów niezałożonych, czyli, jak to się mówi potocznie, nie ma niepożądanych skutków ubocznych.

Wróćmy teraz do szczepionek. Czym one są i jaki jest spodziewany skutek wprowadzenia ich do organizmu?

Otóż zauważono, że organizm wytwarza przeciwciała nie tylko wtedy, gdy wtargną do niego wirusy chorobotwórcze „w pełni sił”, lecz także, gdy wtargną wirusy osłabione, a nawet martwe. Skoro tak – to aby „skłonić” organizm do produkcji przeciwciał, wystarczy wprowadzić do niego odpowiednią liczbę wirusów słabych lub martwych. Skutki tego wprowadzenia są następujące. Po pierwsze, organizm będzie miał „pod ręką” gotowe przeciwciała – lub posiądzie umiejętność ich wytwarzania – w sytuacji, która jeszcze nie grozi dramatycznymi, a w wypadku wirusów martwych – żadnymi skutkami dla jego zdrowia. Po drugie, kiedy dojdzie do inwazji wirusów w pełni zjadliwych, organizmowi będzie łatwiej się przed nimi bronić. Nawiasem mówiąc – chyba się nie mylę sądząc, że jeśli w organizmie znajduje się już granicznie duża liczba wirusów zjadliwych, to szczepienie nie tylko jest nieracjonalne, ale i niebezpieczne, gdyż tylko powiększa tę liczbę (w wypadku, gdy wprowadzamy do organizmu wirusy nie martwe, tylko – osłabione). Przed podjęciem decyzji o szczepieniu trzeba więc to ostatnie wykluczyć. (…)

Skąd wiadomo, że ktoś (żywy) jest poszukiwanym podejrzanym? Można to zrobić na podstawie ustalenia, że: jego organizm wytworzył określone przeciwciała; w jego organizmie występują określone zaburzenia; ów ktoś ma określone objawy. Kiedy więc mówi się, że ktoś został poddany testowi, może chodzić o to, że poddano go badaniu na obecność w jego organizmie poszukiwanego wirusa, określonych przeciwciał, takich a nie innych zaburzeń, a nawet tylko objawów. Bagatela! Ustalenie, że zachodzi którykolwiek z tych wypadków, jest nie lada sztuką. (…)

Narracja medialna o pandemii zdaje się mieć w wielu wypadkach postać opisaną w pięknym (i mądrym) wierszu Jana Brzechwy Ptasie plotki. Ponieważ nie mam pewności, czy w kolejnych (pseudo)reformach oświaty nie zniknął on z programów szkolnych, przytoczę newralgiczne punkty akcji:

Usiadła zięba na dębie: „Na pewno dziś się przeziębię!” Podniosła lament sikora: „Podobno zięba jest chora!” Stąd dowiedziała się wrona, że zięba na pewno kona. A zięba nic nie wiedziała, na dębie sobie siedziała…

Nie cytuję passusu o trumnie, żeby nie być posądzonym o złośliwość ze znamionami okrucieństwa, ale zachęcam tych, którzy wiersz pamiętają, żeby sobie ten passus przypomnieli, a tych, którzy wiersza nie znają, żeby do jego tekstu po prostu zajrzeli.

Cały artykuł Jacka Jadackiego pt. „Zawsze uważaj! Nigdy nie przesadzaj! Logika wobec pandemii” znajduje się na s. 17 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 

  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jacka Jadackiego pt. „Zawsze uważaj! Nigdy nie przesadzaj! Logika wobec pandemii” na s. 17 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego