Henryk Kalemba nie ulegał demagogom, jeśli jednak podejmował walkę, nie poddawał się, a za swe ideały gotów był umrzeć

W armii polskiej zmienił się jego stosunek do służby wojskowej. Przełożeni potwierdzali jego rosnące zaangażowanie i entuzjazm dla idei niepodległości Polski i powrotu Górnego Śląska do Macierzy.

Zdzisław Janeczek

W tym roku będziemy obchodzić 100 rocznicę I powstania śląskiego. Z tej okazji warto przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy. Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. św. Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden ze wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec ojca.

Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny Henryka Aleksandra Kalemby, przyczyni się do naprawienia błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię, był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.!

W eseju zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu, skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora – hutnika zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki Józefy – ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

Kapitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia.

Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczpospolitej miała nie tylko wielkich ojców; miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”.

Henryk Aleksander Kalemba, ps. Biały, kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Niepodległości, Krzyża Walecznych, Gwiazdy Śląskiej, Krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, weteran pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, trzech powstań śląskich i kampanii wrześniowej, urodził się 15 VII 1899 r. w Józefowcu (kolonii wiejskiej gminy Dąb), osadzie przemysłowej w pow. Katowickim. Był dzieckiem zatrudnionego w wełnowieckiej cynkowni „Hohenlohe” („Silesia”) hutnika Józefa Kalemby (7 VIII 1874–9 XI 1960) i Franciszki Drong (3 XII 1873–9 X 1952), połączonych węzłem małżeńskim w 1897 roku. W pamięci rodzinnej zachowały się żartobliwe słowa wypowiedziane do położnicy po jego narodzinach: „synka wom przyniósł w dziobie”.

Nasz bohater miał liczne rodzeństwo: braci Józefa i Alojzego oraz trzy siostry: Wiktorię, Marię i Cecylię. Toteż Franciszka Kalembowa nieraz musiała stanowczością przykrywać rozsądną dobroć i matczyną czułość. Nie zadręczając się codziennymi przeciwnościami losu, stworzyła mężowi i dzieciom ciepły, rodzinny dom.

Ciężko pracująca pani domu miała dla swych dzieci zawsze czas i bezmiar czułości. Towarzyszyła dzieciństwu Henryka. Uczyła polskiego pacierza, prawiła śląskie godki o śląskiej ziemi i o Polsce, co żyć będzie. Jej niewątpliwie zawdzięczał wspomnienie o legendarnej krainie dzieciństwa i młodości oraz Bożą iskrę w sercu.

Od matki też uczył się wiary prostej, silnej, a według opinii niedowiarków – naiwnej. Rodzina była wyznania rzymskokatolickiego. Kościół i religia w czasach najcięższych prób były dla dziadków i rodziców H. Kalemby ostatnią przystanią, która nie zawiodła i pozwoliła przetrwać pruską politykę Kulturkampfu, obronić wiarę ojców i macierzysty język.

O uczuciu tym poeta napisał: „Jest to wiara, która z rzewną szczerością podaje umarłemu gromnicę, rozwija chorągiew z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, przed której obrazem pada w kościele na wznak i gorącymi łzami zimną zlewa posadzkę. Jest to wiara, która mai krzyże przydrożne […]. Wiara, która kredą święconą w Trzech Króli kreśli na drzwiach […] znaki […] aby dobytek nie zmarniał. […] Wiara tak silna, że na jej zawołanie spokojny, pracy […] oddany, pójdzie, zawiesiwszy szkaplerz na piersiach, w najkrwawszą zawieruchę”. Ten hart ducha krewni Kalemby zawdzięczali częstym pielgrzymkom do sanktuarium w Piekarach Śląskich, gdzie były Gradusy – Święte Schody, po których po dziś dzień tradycyjnie przechodzi się na kolanach i boso.

W domu rodzinnym H. Kalemba dowiedział się, że człowiek ma dwie matki – tę, która go urodziła, i Ziemię Ojczystą, na której żyje. W domu mówiło się po polsku. W tym języku mały Hajnuś porozumiewał się w czasie zabaw z rodzeństwem i kolegami na podwórzach Józefowca, Wełnowca i Kolonii Agnieszki lub na brzegach pobliskiej Rawy przecinającej rozległą płaszczyznę otwartych pól. Tutaj, jako dziecko miasta, zyskał nową, pełną czarów przestrzeń dla wyobraźni, poznawał naturę i zwracał rówieśnikom uwagę na jej specyfikę. Ciszę zakłócał plusk kąpieli i okrzyki tryumfu dzieci jako poławiaczy ryb, raków i żab.

Mowa polska żyła także w murach kościoła pw. św. Jana i Pawła Męczenników w Dębie, który od 18 VIII 1894 r. dekretem biskupa wrocławskiego Georga Koppa miał status parafii. Przynależały do niej m.in. osady: Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki, gdzie rytm życia regulowały syreny kopalń i hut, a najbardziej znanymi osobistościami byli: naczelnik gminy, poczmistrz, aptekarz, proboszcz, piekarz, rzeźnik, drogerzysta, fryzjer i pruski żandarm. Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki to niewielkie ludzkie siedliszcza, uśpione kurzem unoszącym się z brukowanych kocimi łbami ulic. Kurz ten górnicy i hutnicy, gdy zaschło im w gardłach, regularnie „płukali” po szychcie piwem w miejscowej restauracji lub szynku.

Nieprzypadkowo Henryk odznaczał się wszystkimi cechami, które wyróżniały jego przodków i ziomków, takimi jak przywiązanie do wiary i mowy ojców, ostrożność i racjonalność w podejmowaniu decyzji, oszczędność czy trzeźwość myślenia. Nie ulegał mowom demagogów, by na ich życzenie chwytać za broń. Jeśli jednak już podejmował walkę, nie poddawał się, a gdy czegoś bronił, gotów był za swe ideały oddać życie. Z domu wyniósł nawyk ciężkiej pracy. Polskość łączył z żywą wiarą katolicką ugruntowaną przez matkę i surowego, ale kochającego ojca, wychowanków miejscowego społecznika, bogucickiego proboszcza ks. Leopolda Markiefki (1813–1882).

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” znajduje się na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

August Hlond: Naród nie jest zgrają niewolników, stadem baranów, stosem bezmyślnych głów ani sumą przekreślonych sumień

Aby naród miał zaufanie do rządu, powinien mieć przekonanie o jego uczciwości; wiedzieć o celach i pracach; nie trzeba przed nim robić niepotrzebnych tajemnic – musi czuć, że mu z tym rządem dobrze.

Zdzisław Janeczek

Posłannictwo Polski – 1946

Był zwolennikiem pewnych wartości uniwersalnych, na bazie których chciał budować jedność Europy. Ostrożnie jednak podchodził do koncepcji, które zakładały ukonstytuowanie superpaństwa europejskiego z pogwałceniem praw narodowych. Polaków przestrzegał przed ludźmi dążącymi głównie do „stworzenia idealnej ludzkości, w której nie będzie narodów, które objawiły się zwłaszcza po wojnie”. Model ten zmierzał do zaniechania „pielęgnowania i uszlachetniania tego, co w ciągu wieków stało się cechą narodu” historycznego. Ostrzegał, iż tak pojęta Paneuropa nie jest w interesie Polski i Polaków. (…)

Zwracał także uwagę na niedogodne położenie geopolityczne Polski między Rosją a Niemcami. W tej sytuacji, jego zdaniem, Rzeczpospolita „nie może nie ubezpieczyć się od zachodu, nie może nie załatwić uczciwie i mocarnie, i wielmożnie sprawy ruskiej, litewskiej, białoruskiej, nie może nie mieć swego morza”.

Na zachodzie obowiązkiem dziejowym było zabezpieczenie się od groźby militarnego podboju i wiekowego Drang nach Osten. Na „Nowej Polsce” spoczywał obowiązek moralny współpracy z innymi państwami nad odbudową Europy. Pojawiająca się w pismach Hlonda już pod koniec wojny pewna wizja Polski łączyła tradycję dawnej Rzeczypospolitej, nowoczesnej republiki i mesjanizmu. (…) Akcentowanie wątków mesjanistycznych nie oznaczało u Hlonda oderwania od rzeczywistości. Postępująca globalizacja sprawiała, że konieczne stawało się nie tylko utrzymanie wzajemnych zależności, sojuszy, współpracy gospodarczej, ale równie istotne było zapewnienie Polsce silnej pozycji ekonomicznej wśród państw europejskich. „Życie polskie musi się unowocześnić pod wielu względami, by było europejskie, zrównało się z rytmem i potencjałem życiowym innych narodów. I u nas Europejczyk powinien się czuć w Europie”. „Nie w zaściankowości politycznej tej lub owej grupy jest zbawienie”.

Polacy witają prymasa | Fot. Muzeum Parafialne im. ks. B. Halemby przy kościele MB Bolesnej w Mysłowicach-Brzęczkowicach

Hlond wzywał Polaków jeszcze raz do służby Matce-Ojczyźnie pracą, która podnosi z dna przepaści. „Magiczną laską nie stworzymy Polski, lecz trudem i ofiarą; nie będziemy robili z państwa maszyny wojennej pożerającej majątek narodowy, lecz przybytek pracy, w którym duch i wartości duchowe kierować będą dziełem odrodzenia”.

Z racji położenia Polski ciągle wracał do międzynarodowego kontekstu. Miał zdecydowanie sceptyczny stosunek do Niemców (z powodu owego historycznego Drang nach Osten) i ekspansjonizmu Rosji, od wieków zazdrosnej o europejską pozycję Rzeczypospolitej, zawsze przychylnej jej nieszczęściom. Natomiast darzył sympatią Rzym, co nie oznaczało pełnej akceptacji przeszłości naznaczonej zabiegami o względy Moskwy. I w tym przypadku jako prymas strzegł zasady suwerenności kraju. „Polska poddana Rosji była i będzie przeszkodą unii Rosji z Rzymem, bo jakże ma przyjąć wielki władca religię uciśnionego przez się narodu, który gnębi, burząc właśnie jego wiarę, kościoły, duchowieństwo, klasztory? Psychologicznie niemożliwe”. „Unia Rosji z Rzymem wymaga z naturalną i dziejową koniecznością, by Polska była wolna i dla przykładu po katolicku urządzona”. „Zasadniczymi błędami były próby zrobienia unii Rosji z Rzymem kosztem Polski”. „Polska, Ukraina, Białoruś, Litwa są przeznaczone do wspólnych zadań, razem będzie im dobrze, na zasadzie wolności, wzajemnego szacunku i zaufania oraz współpracy; osobno będą zawsze narażone na niebezpieczeństwa”. (…)

Z tych rozważań jawiła się Polska jako jedyny ośrodek ideowy oraz łącznik między Wschodem i Zachodem, szukająca przyjaźni wśród narodów i państw położonych na szlaku międzymorza, rozciągającym się od Morza Czarnego po Bałtyk.

Więzi łączące tradycyjnie Polskę z chrześcijaństwem i kulturą zachodnioeuropejską Hlond postrzegał jako zwiastuny wewnętrznych ewolucji w krajach środkowo-wschodniej Europy. (…)

Państwo a Kościół

Państwo powinno uznawać autorytet Kościoła w sprawach wiary i podporządkować się jego autorytetowi moralnemu. Hlond, nawiązując do tej tradycji, widział konieczność obecności „ducha chrześcijańskiego” w państwie. Chodziło mu o to, „by w ustrojach nie było form niezgodnych z zasadami etycznymi chrześcijańskimi i by instytucje państwowe nie kierowały się materializmem, lecz duchem chrześcijańskim”. Zgodnie z tą tradycją uważał, iż „nawet państwo nie może sobie przywłaszczyć praw i przywilejów Bożych”. Nie jest jednak zadaniem „Kościoła ustalać przyszłe formy ustrojowe lub technikę i tempo przemian. To jest rzeczą teoretycznych i praktycznych fachowców, którzy główne zasady przebudowy wyprowadzać powinni z samego życia społeczeństwa. Sprawą państwa będzie zdrowe przemiany poprzeć i nowe formy życia swą powagą usankcjonować. Obowiązkiem Kościoła zaś jest podać etykę zmian ustrojowych i wyświetlić ze strony moralnej takie zagadnienia, jak stosunek jednostki do społeczności, prawo własności, uwłaszczenie proletariatu itp.”. (…)

Prymas August kard. Hlond | Fot. Wikipedia

W naukach tych widać odzwierciedlenie dualizmu zakładającego istnienie dwóch państw: ziemskiego (civitas terrena) i Bożego (civitas Dei), nie z tego świata, tożsamego z Kościołem Chrystusowym. (…) Nawiązując do relacji między świeckimi i duchownymi uważał, iż „księża nie powinni wyłamywać się spod karności kościelnej i szukać opieki u władz rządowych”. Od osób duchownych domagał się dobrego przykładu dla obywateli civitas terrena: „biada kapłanom i zakonnikom złego życia, odprawiającym Mszę św. w grzechu, zatroskanym o swe dochody, o honory i przyjemności. Biada, gdy się zamieniają w arkę nieczystości, bo nad nimi zawisł gniew Boży, jako przekleństwo za zdeptane śluby, za poniewieranie świętości”.

Hlond, strzegąc praw civitas Dei, stał na stanowisku, iż Kościół nie może się uzależnić ani od partii, ani od obozu politycznego, ani od zmieniających reżymów. Za szkodliwy uważał udział duchowieństwa w sporach partyjnych.

Natomiast obowiązkiem kapłana miało być „wychowywać wiernych do katolickiej myśli państwowej i do odpowiedzialności wobec Boga za udział konstytucyjny w życiu państwowym, za panowanie prawa Bożego w społeczeństwie i za losy Kościoła w narodzie”.

Patriotyzm obywatelski Prymasa

„Patriotyzm to nie pasywność, bierność wobec wiary, ślepa obojętność na jej zarządzenia, nie spokój nieczynny i zasklepiony w małym kółku czy w sobie, lecz udział, interesowanie, współpraca zgodnie z przepisami, z potrzebami, z nakazami narodowego i obywatelskiego sumienia”. Patriotyzm Hlonda polegał na respektowaniu takich zasad jak: wiara w państwo, karność obywatelska oraz na pracy i poświęceniu dla kraju. „Nie kwestia cech rasowych, oczu, czaszki, włosów, lecz wspólnota ducha i Ojczyzny, której każdy służyć będzie w miarę swych sił i twórczych pędów”. „Cel narodowy to silne państwo” […] „nie klany stanowe ani klany partyjne”.

Z wiary w Boga wypływało przekonanie o konieczności spełnienia misji wobec kraju. Taki obowiązek spoczywał na każdym obywatelu niezależnie od stanu i kondycji społecznej oraz powołania w życiu. Hlond domagał się w realizacji tego ideału skłonności do największych poświęceń: „bądź wolny od wszystkiego, od gazety, od partii, od kawiarni: służ tylko Bogu i służ Ojczyźnie”. „Mniej haseł, a więcej pracy, mniej programów, dyskusji, narad, mniej doradców wymownych i teoretyków, a więcej pracy skromnej, cichej, nie dyskutującej i nie afiszującej”. (…)

Przed Polakami stawiał wielkie zadania: „odrobienie szkód przegranej wojny i okupacji, odrobienie tego, czegośmy w tylu dziedzinach wytworzyć nie mogli w 150 latach niewoli, gdy nas z tylu pól wypchano, duchowo zacząć od wiary w naszą lepszą Polskę w ramach odnowionego świata, od wiary w poprawę, w twórcze zdolności nasze, szczęście narodu, złożone w nasze dusze i ręce. Nie mówmy o rewolucji narodowej, mówmy o odbudowie narodu; dość zniszczenia, błędów, zdrady, negatywów, burzenia, podziałów, walki, szkód, niezgody, nienawiści. Trzeba przejść do pozytywów, do tworzenia, wiary, poprawy, pracy, zgody.

Burzono wszystkie podstawy, a więc wiarę, moralność, prawo, cnotę, pracę, zasady, honor, Ojczyznę, rodzinę, równość prawdziwą. Trzeba to wszystko przywrócić […] to, co ośmieszano, poniżano, wyszydzano w imię postępu i wolności, musi być przywrócone, o ile zawiera prawdę, dobro – a więc rodzina, własność, wiara, religijność, cnota, skromność, małżeństwo, patriotyzm”.

Ostrzegał: „nie wtedy będzie obywatelom dobrze, gdy będą mogli uprawiać wyborcze wiece i wysyłać krzykacza do ciał ustawodawczych, lecz gdy państwo będzie miało dobre rządy, niezależnie od wewnętrznych tarć i od chwilowych, sztucznych wpływów politycznych. Rząd nie jest po to, by po niego sięgano i go zdobywano jako zdobycz wewnętrznych walk; rządu się nie zdobywa; rząd jest prerogatywą królewską – król daje narodowi rząd, który nie może być przedmiotem głodu władzy i żłobu”. (…)

Jako nieszczęście dla ducha obywatelskiego wskazywał biurokratyzm, gdy człowiek na każdym kroku czuje się „w kleszczach aparatu urzędniczego, paragrafów, zakazów, poborów”. „Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie jest sprzeczne z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe”.

Ciało Prymasa wystawione pośmiertnie u Sióstr Elżbietanek w Warszawie | Fot. Muzeum Parafialne im. ks. B. Halemby przy kościele MB Bolesnej w Mysłowicach-Brzęczkowicach

Hlond dawał rządzącym cenne wskazówki o sztuce sprawowania władzy. „Aby naród miał zaufanie do rządu, powinien mieć przekonanie o jego uczciwości; wiedzieć o celach i pracach; nie trzeba przed nim robić niepotrzebnych tajemnic, nie wymagać ślepej wiary ani ślepego posłuszeństwa; karności płynącej z przekonania, ze spokoju sumienia co do etyki i wartości rządów – naród powinien czuć, że mu z tym rządem dobrze”. Starał się uświadomić politykom, iż naród „nie jest zgrają niewolników ani stadem baranów, ani stosem bezmyślnych głów, ani sumą przekreślonych sumień”.

„Podatki – nie pozwalające na prywatne oszczędności są dla ekonomii zabójcze i są zabójcze dla ducha obywatelskiego […] zbyt wielkie podatki prowadzą do bezrobocia, bo nie ma kapitałów na prywatną inicjatywę i ekonomię, prowadzą do zaniku przedsiębiorstw, zjadają wszelką podstawę dobrobytu, stają się plagą”.

(…) Bardzo słuszny postulat zgłaszał pod adresem ustawy zasadniczej. „Konstytucja – im krótsza, tym lepsza […], wszystkiego się nigdy w Konstytucję nie wpisze, a co jest wpisane, to musi być święte”.

Wszystkim tym wypowiedziom towarzyszyło poczucie ścisłej łączności z całą Polską, również z jej przeszłością i troską o przyszłość. Optymizm łączył się z surowym i wolnym od sentymentalizmu osądem dawnej Polski, z jednoczesnym odrzuceniem fatalistycznego pojmowania negatywnych znamion polskiego charakteru, które powstały w wyniku demoralizujących warunków niewoli i wojny.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas August Hlond o miejscu Polski w Europie i świecie” znajduje się na s. 6–7 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas August Hlond o miejscu Polski w Europie i świecie” na s. 6–7 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poglądy prymasa Augusta Hlonda na człowieka i historię/ Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” nr 56/2019

Uważał, iż na silnych charakterach opierały się narody, pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”.

Zdzisław Janeczek

Prymas Hlond o człowieku i historii

Humanizm prymasa Augusta Hlonda miał źródło w wykształceniu ogólnym, przyswojeniu filozofii nie tylko chrześcijańskiej (od św. Pawła do Augustyna i od św. Tomasza do współczesnych mędrców Kościoła), w nieustannym dążeniu do wzbogacania swej wiedzy historycznej oraz dążeniu do poznania cywilizacji antycznej, a także kultur innych narodów. W życiu i działalności duszpasterskiej kierował się priorytetem norm etyki chrześcijańskiej.

Był człowiekiem nadzwyczaj skromnym, stroniącym od blichtru, rozgłosu, uprzejmym i życzliwym, wyróżniającym się dużą sprawnością oratorską i zdolnościami pisarskimi.

Pierwszym nauczycielem historii był dla Augusta jego ojciec, człowiek hołdujący tradycji, przepojony uczuciem godności i chwały Rzeczypospolitej, syn powstańca 1863 r. Historia Polski stanowiła dlań punkt wyjścia do analizy teraźniejszości. Miejsce szczególne zajmowała zaś utrata suwerenności i walka o niepodległość. Jan Hlond często śpiewał synowi pieśń Jeszcze Polska nie zginęła, ponadto wiadomym było, iż ukrywał przed pruską policją broń, oczekując stosownej chwili, gdy Ślązacy podejmą walkę z zaborcą. W domu były czytane polskie gazety i książki, m.in. pisma Piotra Skargi. Jak wspominał Kajetan Morawski, „w tym właśnie przypominał Korfantego – wrodzone, atawistyczne, nie zawsze dostosowane do współczesnej rzeczywistości piastowskie poczucie polskości przepajało do cna jego śląską duszę”.

August był uczniem pilnym i nieprzeciętnym, o czym świadczyły oceny celujące nie tylko z historii. Przedmiot ten zajmował istotne miejsce w edukacji. August Hlond po ukończeniu nauk we Włoszech kontynuował swoje zainteresowania, tworzył własny obraz dziejów, konfrontując go z otaczającą rzeczywistością. Biegła znajomość wielu obcych języków ułatwiła mu zapoznanie się z bogatą literaturą zachodnioeuropejską. W Poznaniu u Żyda Mieczysława Kronenburga pobierał także lekcje języka hebrajskiego, aby czytać Biblię w oryginale i być bliżej „wewnętrznej treści” słowa Bożego. Studiował historię starożytnej Grecji i Rzymu oraz Polski, czytał pamiętniki, opracowania i pisma dotyczące wielkich filozofów i doktorów Kościoła. Sięgał również po literaturę piękną, wiele uwagi poświęcił romantykom: Adamowi Mickiewiczowi i Juliuszowi Słowackiemu. Jednak obce mu były „Ognie mesjanizmu Mickiewicza z fałszywego mesjanizmu Towiańskiego”. Jego miłość do Ojczyzny, jej kultury i przeszłości pogłębił władający 12 językami salezjanin ks. Wiktor Grabelski (1857–1902).

Pod urokiem pisarzy sarmackich

Nieprzypadkowo uczestniczył w uroczystości odsłonięcia w Węgrowcu pomnika znanego teologa ks. Jakuba Wujka (1541–1597), którego tłumaczenie Biblii odegrało fundamentalne znaczenie dla kształtowania się polskiego języka i stylu biblijnego. Upowszechniał również dzieło profesora filozofii św. Jana Kantego (1390–1473) i kult Władysława z Gielniowa (1440–1505), kaznodziei i twórcy pieśni religijnych w języku polskim. Jako Ślązakowi szczególnie bliski był mu język Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego i Piotra Skargi, za to, jak wspominał bp Józef Gawlina, trudniej mu było „wniknąć w finezje nowoczesnego stylu powieściowego”. O jego znawstwie kultury staropolskiej świadczyła wypowiedź z okazji kanonizacji jezuity Andrzeja Boboli, gdy z wielką swobodą i erudycją powoływał się na takich krzewicieli „ducha i oświaty”, jak Stanisław Hozjusz, Jan Szczęsny Herburt, Krasowski, Krzysztof Warszewicki, Jakub Wujek, Piotr Skarga, Marcin Laterna, Stanisław Grodzicki, Benedykt Herbest, Maciej Sarbiewski, Łęczycki, Jackowski, Morawski i Załęski. Znał poglądy Thomasa Carlyle‘a i Maxa Stirnera, którzy główną rolę w historii przypisywali wybitnym jednostkom, a krzewiony przez nich kult indywidualizmu miał być skutecznym lekiem na schorzenia Europy. Najprawdopodobniej znał Księcia Niccolo Machiavellego oraz Marksa, Engelsa i Lenina, których bardzo surowo cenzurował. Historię traktował jako mistrzynię życia, wyznając pogląd, iż nauki czerpiemy nie tylko z doświadczenia – widział w niej drogowskaz przyszłości.

W jego wypowiedziach, notatkach, książkach i korespondencji odnajdujemy ślady dojrzałej refleksji historycznej. W wykładach na temat roli patriotyzmu w życiu narodu podejmował śmiałe i krytyczne interpretacje dziejów ojczystych i Europy. Można by zredagować antologię jego sentencji o charakterze przestróg dla rządzących. W dziejach dawnej Rzeczypospolitej dostrzegał nie tylko dni chwały, ale także sprzeczne pasje, intrygi i chaos. Utyskiwał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji politycznych oraz ograniczenie wzrostu ludności. Jako Prymas uczył polityków i zwykłych obywateli nie tylko patriotyzmu; w jego wystąpieniach znajdowali oni etyczne i historyczne uzasadnienie podejmowanych poczynań. Podnosił zwłaszcza moralną wartość polskiego czynu zbrojnego i ofiary krwi, złożonej na narodowym ołtarzu:

„Nigdy nie było wojen zaborczych w dawnej Polsce; zamiłowania do wojny jako do podbojowego środka nie było; nie łupiliśmy sąsiadów, biliśmy się dla własnej obrony i wtedy byliśmy bohaterami. Dlatego wojnę nazywano potrzebą. Polak jest stworzony do pracy pokojowej”.

Podobnie jak bitwę pod Grunwaldem – odsiecz wiedeńską Hlond zaliczał do wydarzeń historycznych, których pamięć ukształtowała święta narodowe usuwające w cień spory, jednoczące społeczność polską w kraju i za granicą. Zwycięstwo pod Wiedniem było „koniecznością dziejową” i wyrosło „z wyższości ducha polskiego, spotęgowanego pięciowiekowym bojowaniem o wiarę i cywilizację”. Hlond nauczał, iż szło ono „od pól legnickich poprzez Warnę, Cecorę, Chocim. Dojrzewało w bojach i wyprawach bez liku. Było finałem wielkiego zmagania się z naporem zbrojnym półksiężyca”. W podobnym duchu rozpatrywał „cud nad Wisłą” gdy w 1920 r. zbrojne „hufce bezbożnego materializmu” stanęły pod murami Warszawy i „zażądały wolnej drogi do Europy”. Tym razem do walki Polacy musieli stanąć osamotnieni. Dlatego Hlond znacznie wyżej ocenił ten czyn zbrojny w porównaniu z 1683 r. „Stawka większa była niż pod Wiedniem. Trud wojenny niezrównany”. Rozgromienie „potęgi orężnej wschodu” było zdaniem Prymasa możliwe tylko dzięki instynktowi dziejowemu Polaków i głębokiej wierze Chrystusowej. „Ratując raz jeszcze wiarę i kulturę europejską, Polska przysądziła sobie dawne tytuły chwały, a zwycięską krwią przypieczętowała swoje niezestarzałe prawa do bytu i posłannictwa”. Wiedeń i Warszawa w historii symbolizowały niezwyciężone twierdze Zachodu. Z kolei o żołnierzach września napisał: „bili się bez wytchnienia, bez snu, bez zmiany, bez spodziewania się pomocy, bez amunicji, bez połączenia – dniami, tygodniami, jak upiory wcielonego rycerstwa i heroizmu”.

Hlond, przywołując powstania narodowe i wojnę 1939 r., tworzył wizję narodu walczącego i bohaterskiego, przywiązanego do idei wolności i wiary, w przeszłości swoją potęgę budującego bez rewolucyjnych przewrotów i bez rozlewu krwi. Z dumą też podkreślał przywiązanie Polaków do Maryi Wspomożycielki Wiernych, którą szlachta obwołała Królową Polski i której wizerunek zdobił ryngrafy rycerskie i sztandary pułkowe. W trudnych chwilach przypominał, iż gdy Polsce groziła zguba od Szwedów i wrogów ościennych, wtenczas z serca króla Jana Kazimierza i narodu wyszło to krótkie wezwanie: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”. Porównując zasługi orężne Hiszpanów i Polaków wskazywał, iż walczyli pod wspólnym sztandarem: „Pod Lepanto chrześcijanie niszczyli flotę turecką, wzywając Ją pod ślicznym tytułem: Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami. Z tym samym hasłem zwyciężał wielki Sobieski Turków pod Wiedniem”. Królowa Polski także „Dzieliła upokorzenia, zsyłki, katorgi Polski rozbiorowej, dzieliła powstania i ponosiła ich następstwa polityczne, dzieliła porywy zmartwychwstania, dzieliła z Warszawą jej koleje jako stolicy Rzeczypospolitej, dzieliła dwie okupacje”.

W odczuciu Hlonda optymistyczny, niekiedy wprost apologetyczny pogląd na dzieje Polski sprzyjał integracji społeczeństwa. Nigdy go też nie opuściła nadzieja życia wyzwolonego z ucisku państwa totalitarnego.

Wierzył w Polaków wolną zbiorowość, która nie dała się zgnębić caratowi, nie uległa germanizacji i nigdy nie pozwoli wtłoczyć się w autorytarne struktury komunizmu. „Zżyliśmy się z biedą, nigdy nie zżyliśmy się z niewolą […] wolność jest pasją Polaka, jego mistyką, namiętnym zapatrzeniem jego ducha, tajemnicą jego bytu. Instynkt odrębności narodowej jest u Polaka tak hardy, że wtłoczony przez wypadki w kotłowisko szczepów, nigdy się z nimi całkowicie nie zleje”.

O kształtowaniu charakteru narodu i jednostki

Wypowiadając się na temat charakteru narodowego, mówił o odwadze, gościnności, szczodrości i gotowości do poświęceń w dobrej sprawie oraz szacunku do przeciwnika i umiłowaniu pokoju. Polakom za cel stawiał wykształcenie pokolenia o zdrowym rozsądku i nieugiętej woli, ludzi nie ulegających obcym wpływom, stałego charakteru. Ten bowiem „jest najważniejszą sprężyną człowieka w porządku społecznym i moralnym. Brak charakteru podkopuje uczciwość, sprawiedliwość, umiarkowanie, wierność obietnicom i obowiązkom, odstręcza od poświęcenia i psuje każdą cnotę”. Przywoływał myśl Chamforta, iż ludzie bez charakteru nie są ludźmi, lecz rzeczami. Wyrażał głębokie przekonanie, iż na silnych charakterach opierały się narody, na nich spoczywała pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły więc nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”. Przemyśleniami swoimi w kraju dzielił się także z młodzieżą, a w czasie wyjazdów zagranicznych występował w obronie polskiego honoru i godności, mówiąc o zaletach narodowego charakteru.

Zdaniem Hlonda historia XVIII i XIX stulecia oraz druga wojna światowa zamieniła Polaków we wspólnotę ludzi odpowiedzialnych, zdolnych do działań grupowych, w zbiór jednostek gotowych do największych poświęceń w imię wartości.

Interesowała go rola wybitnej jednostki w dziejach, przy każdej okazji akcentował jednak znaczenie zachowań moralnych. Zwracał dużą uwagę na praktyczne realizowanie w życiu społecznym ideałów i norm moralnych obowiązujących w poszczególnych epokach, dociekał także przyczyn subiektywizmu i namiętności ludzkich mających wpływ na werdykty historyczne. Uważał, iż „wielcy ludzie podlegają surowszemu osądowi niż inni i dzielą los, że mimowolnie są osądzani namiętnie i rozmaicie […]. Błąd oceny tkwi zwykle w tym, że krytycy nie uwzględniają epok, wśród których bohater żył, i tła epoki, do której należał; zna się ich czyny – nie docieka się ich przyczyn i powodów, zna pogląd na zewnętrzne kroki – nie bada się prawdziwych”. Zwracał także stale uwagę na to, że podstawowym fundamentem istnienia jednostki jest jej związek z Bogiem. „Życie ludzkie jest syntezą czynu człowieczego i wpływu Bożego – usuwając to co boskie, człowiek ubożeje i nie idąc w górę, stacza się w dół niżej człowieka”.

W historii Polski intrygowały Prymasa początki państwa piastowskiego, czasy wielkich osobowości Mieszka I i Bolesławów oraz postaci świętych: Wojciecha, Stanisława ze Szczepanowa, Jacka Odrowąża, Jadwigi, Bronisławy i Kingi. Z dumą przypominał , iż „nasza polska ziemia Matką świętych słusznie nazwana”. W jego kazaniach grób św. Wojciecha urastał do symbolu niepodległości i potęgi Polski.

Świadom odpowiedzialności przed historią za naród, z którym niegdyś łączyły nas struktury państwowe, Hlond nie pozwalał Polakom zapominać o dziedzictwie Jagiellonów i świętej ofierze królowej Jadwigi Andegaweńskiej oraz Litwie Maryi – Ojczyźnie świętych, męczenników i bohaterów. Przypominał, że to Władysław Jagiełło był praktycznie ponownym fundatorem Jasnej Góry i że to on zajął się sprawą odnowienia obrazu po zniszczeniu w 1430 r. On sam i jego potomkowie wielokrotnie pielgrzymowali do jasnogórskiego sanktuarium. Toteż gdy ruina zagroziła słynnej wileńskiej świątyni, Hlond stanął na czele komitetu i 28 III 1933 r. wystosował Odezwę: „Ratujmy Bazylikę Wileńską”. Dając przykład obywatelski, ofiarował na ten cel znaczną sumę pieniężną. Ponadto ogłosił w całej Polsce dzień ratowania tej cennej pamiątki przeszłości, w której murach mieściły się groby królów polskich i prochy św. Kazimierza. Za przykładem Hlonda poszli mieszkańcy Ziem Zachodnich, m.in. wojewoda poznański Roger Raczyński, biskup sufragan poznański Walenty Dymek, dyrektor Muzeum Wielkopolskiego i szambelan papieski Edward Potworowski. Na znak jedności z Litwinami na warszawskim biurku Prymasa w gmachu Nuncjatury Papieskiej przy ul. Szucha 12 stał wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej.

Prymas, charakteryzując dzieje Polski, zawsze wskazywał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji partyjnych oraz spadek wzrostu ludności. Przestrzegał także przed brakiem porządku i nadużywaniem wolności, wichrzeniem i hołdowaniem rewolucyjnym i anarchistycznym „wybrykom”.

Równocześnie utrwalał wizerunek narodu ciężko doświadczonego przez historię. Do powstańców wielkopolskich dotkniętych bezrobociem i trudami życia zwracał się ze czcią i uznaniem za ich karność i wierność polskim ideałom rycerskim: „Kto się z Wami spotyka – mówił Prymas – zadrgać musi i uczcić krew, która się za Polskę lała. Nie dla awantury poszliście w bój. Nie wiódł Was na wielkie orężne zmagania fatalizm ślepy. Mieliście świadomość swych nieprzedawnionych praw do Polski. Wierzyliście, że Jej spętanie i zhańbienie to gwałt i przekreślenie zamiarów Opatrzności. […] I tak przyczyniliście się do wskrzeszenia Polski i wytyczenia Jej granic, łącząc się twórczo z losami kraju, wrastając w Jego nowe życie i krwią gwarantując Jego przyszłość”.

W równie ciepłych słowach zwracał się do swych braci Ślązaków, weteranów zmagań wolnościowych z lat 1919–1921. Według niego „stare piastowskie skiby” wciąż pachniały krwią powstańczych walk, a dziejowe wyzwolenie było główną treścią przeżyć pokolenia Wojciecha Korfantego, Karola Gajdzika, Walentego Fojkisa i innych, bohaterów spod Kędzierzyna i Góry św. Anny. Wciąż pamiętał swoje konferencje z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, którego zachęcał do popierania praw Polski do ziem śląskich u ówczesnego delegata i nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego. Gdy ówczesne władze polskie krytycznie oceniały udział Rattiego w tych negocjacjach, podejrzewając go o niechęć do sprawy polskiej na Górnym Śląsku, to w chwili zakończenia jego misji Hlond razem z kardynałem Kakowskim wpłynął na decyzję rządu, aby w przededniu konklawe przyznać Achillesowi Rattiemu, przyszłemu papieżowi, Order Orła Białego. W tym czasie dawał liczne dowody swojego zaangażowania, miłości do Ojczyzny i gotowości do ofiar na rzecz Śląska, co znajdowało wyraz m.in. w jego listach pasterskich. Dopiero w 1922 r. mógł stwierdzić, iż wraz z powrotem Śląska do Macierzy skończyło się wreszcie „nadużywanie Kościoła do wynaradawiania ludu śląskiego”, a słowo polskie bez ograniczeń pruskiej cenzury upowszechniał „Gość Niedzielny”. Jego redaktorzy (byli współpracownicy Hlonda, gdy był on metropolitą katowickim): bp Teodor Kubina, ks. prałat Jan Kapica, ks. prałat Aleksander Skowroński, ks. prałat Michał Lewek, ks. kanclerz Emil Szramek i ks. proboszcz Wilk pisali prosto, językiem potocznym o sprawach Śląska. Jak wspominał Hlond, „odbijano go w takim nakładzie, jakiego przed nim nie miało na Śląsku żadne inne pismo polskie. Bo „Gość Niedzielny” stał się z miejsca pismem ulubionym, któremu już wtedy bez zastrzeżeń wierzono. Był przyjacielem, nauczycielem, doradcą zarówno zacnym górnikom, hutnikom i kolejarzom, jak i ruchliwemu mieszczaństwu oraz tym kochanym gospodarzom, którzy z polskim uporem od wieków orzą lekką śląską glebę”.

Rola tradycji i jednostki w dziejach

U schyłku II Rzeczypospolitej prymas Hlond – przywódca religijny – obok Józefa Piłsudskiego – męża stanu i „ojca narodu” – urósł do rangi autorytetu. Wówczas obie postaci wiele dzieliło, a próba ich porównania i doszukiwanie się podobieństw uznana zostałaby za przesadną. Dzisiaj, po doświadczeniach z komunizmem, dzielący ich dystans uległ zmniejszeniu. Obok wielkich różnic można także doszukiwać się analogii. Wprawdzie pochodzili z różnych kręgów kulturowych i społecznych:

Piłsudski był szlachcicem, a Hlond synem dróżnika kolejowego, jednak obaj mieli krytyczny stosunek do idei skrajnego liberalizmu. I Naczelnik, i Prymas byli z urodzenia i z instynktu nie tyle konserwatystami, co tradycjonalistami, dla których historia była czymś więcej aniżeli nauczycielką życia.

Obaj byli wpatrzeni w przeszłość, w epokę chwały swojej Ojczyzny. Hlond swój patriotyzm budował na tradycji piastowskiej, a Piłsudski na dorobku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i orientacji jagiellońskiej. Trudno powiedzieć, u którego z nich silniejszy był regionalizm. Hlond, związany ze Śląskiem i Polską Zachodnią, stale podkreślał rosnącą rolę świata słowiańskiego w powszechnym Kościele, którą łączył z dziedzictwem św. Wojciecha. Z kolei Piłsudski, marzący o wskrzeszeniu unii z Litwą, snujący prometejskie plany, chciał odrodzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Drugą cechą, która sprawiała, iż byli do siebie podobni, była antypatia do partyjnictwa, warcholstwa i niechęć do komunizmu, który postrzegali jako główne niebezpieczeństwo dla niepodległego bytu narodu polskiego. Zawsze na pierwszym miejscu stawiali dobro narodu i Polski oraz wyrażali troskę o dziedzictwo – patrimonium, o prawo do własnej tożsamości we wszystkich jej przejawach i swobodnego osądu wartości łączących wspólnoty ludzkie. Mimo wielu rozbieżności i różnicy poglądów Hlond wysoko oceniał zasługi Piłsudskiego dla Polski. W rozmowie z królem Belgów Leopoldem podkreślił zasługi zmarłego marszałka dla armii, która była najbardziej „jednolitą pod względem ideowym armią w Europie”, a układ z Niemcami z 1932 r. uznał jako „genialne posunięcie” normalizujące sytuację na kontynencie.

Hlond, mimo przywiązania do tradycji, nie pogrążał się w kontemplowaniu przeszłości. Dobrze rozumiał konieczność przemian ustrojowych i prawo przemijania, co oddaje jego wypowiedź: „Żadna polityka jako ustrój wypracowany nie jest wieczna. Każdy ustrój nawet najlepszy w swym powstaniu, może być dobry tylko pewien czas, potem zmiany warunków będą wymagały poprawek, zmian, może rewolucji. Konserwatyzm ustrojowy jest szkodliwy, bo tłumi, jest uporem w formie”. Zasady te odnosił także do historii Polski:

„Błędem byłoby chcieć żywcem wskrzeszać ustrój okresu piastowskiego, odtwarzać w wiernym wydaniu nowym czasy jagiellońskie itd., można z nich przejąć niejedną ideę, ale nie to, co się z czasem skończyło na zawsze […]. Z nauk czasu trzeba korzystać, a to co było przed trzema laty, jest nam może bardziej obce niż to, co było za Sobieskiego”.

Rodakom wskazywał na rolę historii w ich życiu. Starał im się uzmysłowić, iż „ze świadomości dziejowej, z wiary we własne przeznaczenie rodzą się w duszy polskiej niebywałe energie i niewyczuta dotąd odpowiedzialność”.

Przywiązany do mitu dawnej wielkości Polski, ustroje i wydarzenia polityczne oceniał Hlond pod względem ich przydatności do stworzenia nowej Rzeczypospolitej. Już w wystąpieniu do przedstawicieli władz na dworcu poznańskim w dniu ingresu oświadczył, iż „łączy się z myślą państwową polską”. W przemówieniu wygłoszonym 29 VI 1927 r. na Zamku Warszawskim z okazji otrzymania biretu kardynalskiego z rąk Ignacego Mościckiego nawiązał do tradycji, gdy z upoważnienia papieskiego polscy kardynałowie z królewskich rąk otrzymywali oznaki swej godności. Był świadom swojej roli jako spadkobierca wielkich historycznych Prymasów Polski, którzy „już za Piastów i Jagiellonów pierwsze po królu zajmowali miejsce i sprawowali nie tylko duchowe, ale i państwowe rządy”. Odwoływał się do autorytetu Bogumiła Poraja z XII wieku (27 V 1925 r. papież Pius XI zaliczył go w poczet świętych) i Mikołaja Trąby (1412–1422), który na soborze w Konstancji uzyskał uroczyste potwierdzenie swej prymasowskiej godności i był podobno kandydatem do tiary papieskiej. Czuł się odpowiedzialny za dziedzictwo, jakim były stworzone przez jego poprzedników zrzeszenia i instytucje, Katolicka Szkoła Społeczna, Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha i zasłużony „Przewodnik Katolicki”. Akcentował trwałą i stabilną politykę Kościoła oraz urzędu prymasowskiego, podkreślał jego działania na rzecz odbudowy kraju. „Świadomość, że on, syn śląskiego robotnika stał się prymasem Polski, wydała mu się symbolem losów ziemi przez wieki oderwanej, wydała mu się ziszczeniem własnej i kraju legendy” historycznej.

Rozważając powody przetrwania do dnia dzisiejszego polskości na Śląsku, uznał za akt wagi historycznej wybór swojej osoby na Prymasa całej Polski (24 VI 1926). Słusznie obserwatorzy tego wydarzenia oceniali je jako symboliczne zaślubiny Śląska z Warszawą. „Prymasostwo nie było dla ks. Hlonda tylko piękną tradycją, było pojęciem wyrosłym z przeszłości, ale nadal pełnym żywej treści. Ten, kto je sprawował, miał szczególne zadania do spełnienia i był za kraj, za naród współodpowiedzialny”. Opinię tę wypowiedział dyplomata i przedstawiciel Polski w Lidze Narodów, Kajetan Dzierżykraj-Morawski.

Hlond rozumiał, iż historia i urząd prymasa nakładały na niego dodatkowe obowiązki względem narodu i państwa, uświęcone tradycją. Od pierwszego bezkrólewia w 1572 r. prymas jako przewodniczący senatu uzyskał oficjalne stanowisko „międzykróla” – interrexa, głowy państwa i reprezentował kraj na zewnątrz, kierował jego administracją, zwoływał sejmy i sejmiki oraz przygotowywał elekcję nowego władcy. Ponadto miał prawo, wywodzące się ze średniowiecza, koronacji króla i królowej. Z racji swego stanowiska arcybiskup gnieźnieński zajmował drugie miejsce w państwie po królu. Odzwierciedleniem takiego pojmowania i interpretacji przez Hlonda przeszłości były jego notatki: „To piszę jako interrex – nie jako przedstawiciel Kościoła, który się z żadną formą rządu nie łączy i nie identyfikuje, ale każdą władzę popiera”. W trosce o przyszłość rodaków opracował Kartę interrexa do narodu, która zakładała eliminację „błędów wieków” i „grzechów 20-lecia” oraz zebranie naszych „zdrowych tradycji dziejowych”. Ogłosił ponadto pielgrzymkę narodową do Częstochowy, poświęcenie Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu oraz wzniesienie Bazyliki Opatrzności.

„Wysokie pojmowanie uprawnień i obowiązków prymasowskich stało się dla kardynała Hlonda źródłem jego wojennej tragedii. Gdy Niemcy uderzyli na Polskę, zwrócił się doń prezydent Rzeczypospolitej, prosząc o natychmiastowe przybycie do Warszawy. Nie sądził, aby mógł wezwaniu temu odmówić […]. Najwyższe czynniki w państwie nalegały, by powagą swą i wpływem służył sprawie polskiej w wolnym świecie.

Wielokrotnie rozpatrywano jego kandydaturę na następcę prezydenta Rzeczypospolitej, w pewnej chwili proponowano mu objęcie przewodnictwa rządu. Premierostwa kardynał z miejsca odmówił, co do prezydentury rozumiał, że byłaby trudna, jeśli nie niemożliwa do pogodzenia z suknią duchowną, a zwłaszcza z rzymską purpurą.

Nie przeszkadzało to, iż w tych ciężkich chwilach daleki był od wyrzekania się historycznych obowiązków interrexa; jeśli kunsztowna procedura konstytucyjna miałaby zawieść, gotów był w tym charakterze autorytet swój rzucić na szalę, aby ciągłość państwową utrzymać”. Hlond swoimi czynami, mowami i pismami wpisywał się w ciąg polskich władców, bohaterów narodowych i ustrojów: Piastów, Jagiellonów, Wazów, Poniatowskich, II Rzeczypospolitej i PRL. Podczas ingresu do Bazyliki Gnieźnieńskiej nie omieszkał podkreślić, iż przybył z najmłodszej do najstarszej katedry w Polsce, od św. Jacka Odrowąża w Katowicach do św. Wojciecha w Gnieźnie.

Z kolei witając w archikatedrze poznańskiej Ignacego Mościckiego, kreślił obraz początków „historii Polski kroczącej ku wielkości”, której pierwszych władców stawiał za wzór aktualnemu prezydentowi Rzeczypospolitej. Akcentując rolę państwa w życiu narodu, nie zapominał o Bogu i religijności Polaków, która była ważną cechą psychiki Sarmatów. Wygłoszone w tym dniu kazanie adresował do tego, który „po fundatorze świątyni – Mieszku wziął władztwo nad narodem” i był „wykonawcą szczytnych zamiarów oraz testamentu Bolesława Chrobrego”. Zwracając się do prezydenta Mościckiego, oznajmił: „W Twoim Państwie jest mało miejsc tak czcigodnych jak ta katedra. Prastarą tę świątynię wzniósł Mieszko, gdy wraz z Dąbrówką dzieje Polski wiązał z dziejami potężnej i wielkiej rzymskiej kultury. W tej świątyni spoczęły prochy budowniczych Polski Mieszka i Chrobrego. Katedra ta jest pamiątką z pierwszych czasów naszej historii i postawiono ją, gdy Polska weszła w poczet wielkich narodów Zachodu. Biskupi tej świątyni byli władykami całej Polski i ich władztwo dusz, jako wielki łącznik wszystkich Polaków, promieniowało nawet i po rozbiorach na wszystkie dzielnice”.

Przy grobie Bolesława Chrobrego, który – choć na krótko i w sposób nietrwały potrafił stworzyć prestiż armii i zbudować potężną monarchię, Hlond czuł ów powiew wielkości dziejów orężnych i rolę duszpasterstwa wojskowego. Dał temu wyraz w przemówieniu w Szkole Oficerskiej w Bydgoszczy: „Pierwsze karty dziejów Stolicy prymasowskiej mówią o wojsku i świętym krzyżu. Tam, gdzie walczono za Polskę i w imię Polski, tam też stawiano kościoły. Miecz Mieczysławów i Chrobrych na przestrzeni dziejów łączy się z historią Kościoła”. Serdecznie witany przez żołnierzy, czuł się odpowiedzialny za ich właściwy poziom moralny. Zdawał sobie także sprawę, iż swoją postawą umacniał w wojsku fundamentalne zasady ideowe państwa nie tylko w odniesieniu do spraw wojennych. Podkreślał, iż dzielił z armią jej radości i cierpienia oraz wiarę, iż nie pozwoli wrogowi wydrzeć ani piędzi polskiej ziemi. Przeżywał rozterki, gdy na ulicach Krakowa w trakcie niepokojów społecznych strzelano do żołnierzy. Ubolewał, gdy z tłumu wołano „my wam pokażemy!”. Zapewniał wojskowych, iż gdy myślał o potędze Polski, to o nich mówił: „My, zbrojna Polska – to wy jesteście”. W latach wojny, mimo ograniczeń, starał się wspierać żołnierzy w ich dążeniu do osiągnięcia ostatecznego celu, jakim była odbudowa wolnej Polski.

Osąd XIX stulecia i „Nowa Polska”

Podobnie jak XVIII („nadużycia wolności” i rozbiory), surowemu osądowi poddane zostało XIX stulecie.

„To nie był nasz wiek! Nie będziemy żałowali wieku XIX. Podniesiemy z niego spadek literacki: powstańcze wawrzyny i pamięć ofiar dla Polski. Nowym wiekiem jest wiek XX. Tego nowego wieku nie będziemy psowali obczyzną ani tym, co wiek XIX dał Europie jako myśl zwodniczą, jako teorię fałszywą, jako wizję nierealną, jako filozofię już przez wszystkich odrzuconą. Budujemy wiek swój, polski wiek – z naszego ducha”.

Za jednego z godnych tytułu budowniczego nowej Polski uznał Jacka Malczewskiego (1854–1929). Zdaniem Hlonda jego ideały artystyczne były czyste, „zrodzone z dziecięctwa ducha”, a obrazy przepojone człowieczeństwem i polskością, wyrazem kultury chrześcijańskiej – zarówno te, które powstały z inspiracji patriotycznej poezji Teofila Lenartowicza (1822–1893), jak i mitologii antycznej. „Dźwignął on malarstwo polskie na zawrotne wyżyny natchnienia i artyzmu”. Malczewski, będąc „olbrzymem polskiej sztuki”, człowiekiem czystym i prawego serca, spełniał oczekiwania Prymasa co do wyznawanych wartości. Budował nowe czasy na „zasłudze i miłości”.

Drugą wojnę światową i bolesne doświadczenia Polaków, które były ich udziałem od XVIII w. po 1945 r., Hlond uznał za niezapomnianą lekcję historii. Wnikliwie analizował w tych tragicznych wydarzeniach rolę państwa pruskiego od czasów Fryderyka Wielkiego i kanclerza Bismarcka. Próbował także dociec źródeł niemieckiego militaryzmu, żądnego krwi i wojny. Rozumiał, jak tragiczne dla Europy i dla samych Niemiec okazały się próby wykorzystania potężnej machiny militarnej, stworzonej w minionym stuleciu przez Helmutha von Moltkego do ujarzmienia i eksterminacji innych narodów. Świat – według Hlonda – powinien „urządzić Niemcy nie na zasadzie pruskich zwycięstw, nie na zasadzie bismarckowskiej koncepcji potęgi niemieckiego cesarstwa, lecz na takiej, by Europa była na zawsze spokojna; bez innego politycznego załatwienia Niemiec nie ma pokoju i szkoda podpisywać traktat”.

Największego wroga pokoju widział w dawnej tradycji fryderycjańskiej. Na podstawie doświadczeń historycznych wnioskował, iż „trzeba się załatwić przede wszystkim z Prusami, bo one są ośrodkiem, sercem i wiecznym źródłem militaryzmu; bez Prus Niemcy nie będą groźne (ten błąd popełnił Napoleon i Versailles 1919 r.)”. Mimo surowych ocen wydarzeń z lat 1939–1945 i ostrej krytyki hitleryzmu, nigdy nie był wrogiem niemieckiego narodu. Uważał, iż kwestię regulacji pokojowych należy rozwiązać „bez upokarzania Niemców; co innego osądzenie Prusaków, a co innego gnębienie Niemców. Trzeba tak podzielić Niemcy, by Bawarów i Sasów nie bolało, że się podcina butę Prusaków, owszem, by się cieszyli – i nie dotykać boleśnie tych drugich Niemców, owszem, pomóc im. Więc ciężary powojenne złożyć na Prusy, nie na innych. Bez tego podziału Niemiec nic pewnego w Europie, a Polska i wszyscy szczególnie sąsiedzi są znowu bezapelacyjnie wydani na groźbę niemieckiej agresji. To rozwiązanie musi być dokonane zaraz i totalnie”. Mimo chęci przebaczenia rozumiał, iż doświadczenia lat wojny „nie wyjdą z pamięci polskich pokoleń”.

Gdy skończyła się II wojna światowa, chciał, aby na ziemi jego przodków odtworzone zostało nowe państwo; państwo prawa, opierające się na Ewangelii i tradycji. W jego zapiskach coraz częściej przewijały się rozważania dotyczące transformacji systemowych. Hlond zastanawiał się, jak powstawały nowe czasy i nowe ustroje? I dochodził do wniosku, iż „Rzadko, bardzo rzadko przez zupełne przekreślenie bytów wczorajszych. Zwykle jako wynik różnych tendencji i teorii, które z początku zupełnie się kłócą, a pod ręką mądrych kierowników koordynują się i układają się, zlewając się w solidny i trwały system uspołeczniony i spokojny. Z rewolucji przez ewolucję do nowego spokojniejszego układu – przez usunięcie elementów rewolucji i momentów niezgodnych z człowieczeństwem”.

Hlond opowiadał się zdecydowanie za demokracją, której wyrazem była zasada procesu. Jego wiara w demokratyczny proces opierała się na przekonaniu, że wszystkie instytucje społeczne muszą być oceniane poprzez ich funkcjonowanie. Oceny zaś nie powinni dokonywać zawodowi rewolucjoniści, lecz rzesze obywateli. Jawiła mu się demokracja w świetle historycznych doświadczeń polskich i europejskich „nie ta dekadentna, która powaliła Francję i Anglię, ani ta wywodząca się z rewolucji francuskiej, nie ta, co poniżała państwo na rzecz kliki warchołów i wyzyskiwaczy zawodowych, nie ta, która złotem, kiełbasą i terrorem zdobywała mandaty poselskie […], nie ta, która pod hasłem równości oszukiwała nieuków, prostaczków, operując systematycznie kłamstwem, oszustwem i obłudą. Nie polega na formach, które się przeżyły i które demokrację kompromitują; gdy się opiera zmianom potrzebnym dla dobra Państwa, staje się hasłem szkodliwym; pod jej hasłem wiele grzeszono przeciw Państwu!”. Prymas chciał dla Polaków demokracji, która uwzględniała potrzeby i życzenia ludzi co do modelu własnego życia, wyboru i dążenia do szczęścia.

„Polska demokratyczna – to Polska ludowa (w szlachetnym) w zdrowym i szerokim rozumieniu, czyli Polska wszystkich, wszystkich stanów, wszystkich warstw; bez kast uprzywilejowanych”.

Już wówczas nowa Polska kojarzyła mu się z rokiem milenijnym – tysiącleciem naszego chrztu i naszej historii, ale punktem wyjścia nowych dziejów była data ostatecznego wskrzeszenia. Od tego dnia i w jego naświetleniu miały być oceniane i rozważane dzieje pokolenia. Sądził, iż „nie wróci już Polska ani ta z 1792 r., ani ta z r. 1918, ani z 1939. To karty dziejowe. Teraźniejszość jest inna. Nie można odwracać historii. Trzeba iść naprzód – zgodnie z dziejowymi warunkami życia naszego i europejskiego”. Przestrzegał jednak przed zagrożeniami, jakie niosła przyszłość. „Cywilizacja nowoczesna tym zgrzeszyła, że straciła z oka człowieka, goniła za postępem technicznym bez względu na człowieka, mimo niego, poniżając, łamiąc. Człowiek jako istota z powołaniem i posłannictwem zniknął z powierzchni”.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” znajduje się na s. 6– 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” na s. 6-7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poglądy społeczne prymasa Hlonda: kapitalizm i chrześcijański korporacjonizm, odpowiedzialność za przyszłe pokolenia

Nie wyobrażał sobie odbudowy życia społecznego z pominięciem najważniejszych autorytetów, tj. ojca i matki, gdyż jest to „pierwsza władza; dom bez hierarchii jest szkodnikiem w państwie”.

Zdzisław Janeczek

Kardynał August Hlond, Prymas Polski 1926-1948. Fot. Wikipedia, źródło: Adam Szelągowski, Warszawa 1938

Prymas Hlond (…) nie akceptował etatystycznej planowej gospodarki, tak propagowanej przez włoskich i niemieckich faszystów, a tym bardziej gospodarki kolektywistycznej zalecanej przez komunistów i socjalistów. Bazował na naukach społecznych Kościoła (wpływ św. Augustyna i Tomasza z Akwinu) i powoływał się na treści encyklik papieskich Leona XIII Rerum novarum i Piusa XI Quadragesimo anno, które potępiwszy liberalny kapitalizm, zalecały go zastąpić ustrojem chrześcijańskim. Tak więc według Hlonda „Liberalizm kapitalistyczny zbankrutował, wielkie fortuny pojedynczych ludzi ustępują miejsca równiejszemu rozłożeniu ciężarów i zysków”. Rozwiązaniem pośrednim między etatyzmem marksistowskim i totalistycznym a pełną swobodą ekonomiczną byłby, zdaniem prymasa, korporacjonizm – ustrój polegający na samorządzie zawodów i stanów, przeciwstawiający się wszechmocy państwa i instrumentalnemu traktowaniu gospodarki jako narzędzia podtrzymywania różnego rodzaju dyktatur. (…)

Fot. domena publiczna, Wikipedia

Hlond z dużym zainteresowaniem śledził rozwój ustroju korporacyjnego w Austrii, traktując zachodzące tam przemiany „jako konkretny wzór państwa stanowego”. Aby odrobić zaniedbania będące spuścizną epoki porozbiorowej, utworzył Radę Społeczną przy Prymasie Polski, w której skład weszli kompetentni uczeni i fachowcy odpowiedzialni za przygotowanie ekspertyz ekonomicznych i socjologicznych. (…)

Prymas bardzo często wypowiadał się przeciw omnipotencji państwa, bałwochwalstwu państwowemu i kapitalizmowi państwowemu, a w szczególności przeciw ustrojowi komunistycznemu. Wszelkie doktryny totalitarne utożsamiał z rzymskim cezaryzmem, który opierał się na ubóstwianiu jednostek i brutalnej przemocy. Występował jednak w obronie własności prywatnej i rozumiał dobrze rolę kapitału w gospodarce, którego obecność może zapewnić nowe miejsca pracy.

Uważał, iż Polakom jako przedstawicielom narodu biednego należy „jak najwięcej zostawić inicjatywy i wolności ekonomicznej”. Podkreślał również, iż to „nie kapitał jest zły, lecz kapitalizm”. Ostrzegał jego wrogów: „kapitał jest potrzebny, bo inaczej proletaryzm pozostałby zmorą świata jako jego wieczne przekleństwo”.

Konsekwencją złego wykorzystania kapitału były narodziny sfery ubóstwa oraz kryzysy ekonomiczne. Zdaniem Augustyna Hlonda „proletariat jest wynikiem zastosowania doktryn kapitalizmu liberalnego, który za jedyny cel uważał zysk, nie człowieka. Ten system, wzmocniony trustami, opanował prasę, opinię, nawet wpływy decydujące na politykę i tak przypieczętował los robotników jako niewolników zdanych na łaskę pieniądza. W tym samym duchu użyto i nadużyto maszyny, która ułatwia człowiekowi różne zadania i która mogła i powinna była być czynnikiem do podniesienia standardu życiowego. Użyto maszyny przeciw człowiekowi, skazując go na bezrobocie i głód. Technika bez sprawiedliwości, bez miłości i poczucia braterstwa ludzkiego, zamiast uwolnić człowieka od biedy, pogrążyła dalej robotnika i zmaterializowała do reszty ustrój niespołeczny. Świat ma bogactw więcej, niż ludziom potrzeba. Jest to jedna z największych zbrodni, że właśnie bogactwa poprzez technikę ujarzmiły robotnika. Trzeba poddać gruntownej rewizji podział bogactw”.

Hlond propagował w życiu społeczno-państwowym zasady etyki chrześcijańskiej, według której każdy człowiek ma przyrodzone prawa, których nikomu, nawet państwu, nie wolno naruszać.

Do kanonu tych niezbywalnych praw ludzkich zaliczał prawo do życia, prawo do pracy, wolność sumienia, poszanowanie osobowości i godności ludzkiej oraz prawo do pomocy w potrzebach materialnych i kulturalnych. Korzystanie z tych praw było uwarunkowane obowiązkiem pracy.

Pisał: „nie ma porządku społecznego bez pracy jako obowiązku; ale pracy traktowanej jako funkcji ludzkiej, a nie jako towar giełdowy, nie jako martwy, płatny środek produkcji i bogacenia się. Pracowników trzeba organizować w cechy o charakterze zawodowym i społecznym, a nie w polityczne syndykaty. Uspołecznienie narodu znaczy zaktywizowanie jego sił na normach praw i godności, przy uwzględnieniu dobra wspólnego i potrzeb państwa”.

Prymas Hlond na Kongresie Eucharystycznym | Fot. ze zbiorów muzeum im. ks. B. Halemby przy par. MB Bolesnej w Brzęczkowicach-Mysłowicach

Przed kapitałem stawiał człowieka i pracę, która powinna wynikać z powołania i nieść radość. Wierzył, iż „bogactwo i dobrobyt może się rodzić z pracy i oszczędności”. Nauczał, iż nie ściągają na siebie bożej klątwy dobra, które uczciwie nabyto, a które „po zaspokojeniu potrzeb właścicieli dają słuszny zarobek pracownikowi w przemyśle i służą ludzkości, świadcząc dobrodziejstwa, stwarzając dzieła dobroczynne, szpitale, zakłady naukowe”. Marzył o wspólnocie państw nowoczesnych „związanych tradycjami starożytności i średniowiecza, przepojonych tym samym duchem chrześcijańskim, a nie kultem złotego cielca”. (…)

Głosił także konieczność „podniesienia do pełnego życia obywatelskiego i zbiorowego tych warstw, które jeszcze tam nie dotarły”. Równocześnie był świadom tego, iż „od bólu i niedostatku wszystkich nikt nie wybawi”, ale domagał się takiego prawa, które by gwarantowało społeczny awans przez produktywną pracę, a nie przez jałmużnę. Odrzucał ideał lewicy o komfortowym życiu dla wszystkich i negował planowanie i własność kolektywną, które wprawdzie minimalizowały pewne formy wyzysku, ale nie rugowały chciwości dóbr ziemskich, których wyrazem były pieniądze. Bogactwo nie było dla Hlonda posiadaniem. Od młodości był krytykiem cywilizacji, którą nazywał „mieszczańską” i uważał za zagrożenie dla człowieka jako osoby.

Obawiał się „tyranii pieniądza”, której poddana była ludzkość. Katolikom starał się uświadomić, iż „można być niewolnikiem pieniądza, dostatku, majątku w takim samym stopniu, moralnie gorszym, niż proletariat jest niewolnikiem niedostatku i biedy”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kardynał August Hlond w dobie kryzysu systemu” znajduje się na s. 6 i 7 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kardynał August Hlond w dobie kryzysu systemu” na s. 6 i 7 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kardynał August Hlond jako prymas Słowianin – wobec totalitaryzmu / Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” nr 54/2018

Jaka była rola Augusta Hlonda w dziejach Polski? W jakim stopniu wpływał na historię swojego narodu, a w jakim był narzędziem sił odeń silniejszych? Według jakich kryteriów oceniał wydarzenia i ludzi?

Zdzisław Janeczek

Kardynał August Hlond wobec totalitaryzmu (Cz. 1)

Wstęp

W epoce lekceważenia obywatelskich powinności wobec innych, w czasach, kiedy dominowała niechęć do lojalności wobec własnego kraju, brak poszanowania wolności, obojętność wobec przyszłości współobywateli, egoizm i krótkowzroczne samozadowolenie, osoba i nauki prymasa Augusta Hlonda, przepełnione wiarą w zmartwychwstanie Polski, „która idzie ku nam w chwale, wywalczona i odbita, sercami dźwignięta! Idzie ku nam jak jasność po burzy, jak słońce po nocy, jak sprawiedliwość po krzywdzie, jak sąd boży nad gwałtem”, były zapowiedzią prawd głoszonych przez Jana Pawła II o ojczyźnie, narodzie i patriotyzmie. Prymas Hlond także wyznaczył całemu Kościołowi w podzielonej politycznie i gospodarczo Europie nowy kierunek działania, którego realizacji na stolicy Piotrowej podjął się metropolita krakowski kardynał Karol Wojtyła.

August Hlond, portret autorstwa Adama Plackowskiego | Fot. archiwum Z. Janeczka

W przypadku tej niezwykłej postaci związanej z końcem tysiąclecia naszej państwowości i naszego chrześcijaństwa ważny jest szeroki kontekst polityczny, społeczny i kulturowy. Prymas August Hlond urodził się na Górnym Śląsku w okresie niewoli, był świadkiem odzyskania niepodległości i jej utraty, a także doświadczył dwóch systemów totalitarnych. Ostatnie lata jego życia przypadły na czasy niezwykłe, jakimi były narodziny PRL-u. Niniejszy esej ma zaprezentować drogę życiową Hlonda wypełnioną walką o obecność prawdy ewangelicznej w życiu narodu o wielkiej przeszłości historycznej, którą wykorzystywał jako materiał do budowania morale tego narodu. Autor zwrócił szczególną uwagę nie tylko na dominację religijnego posłania w całym nauczaniu „biskupa Słowianina”, który wierność Kościołowi utożsamiał z wiernością Bogu i Ojczyźnie. Stąd rozważania na temat wpływu wydarzeń 1863 r. i roli Hotelu Lambert w kształtowaniu postawy i osobowości młodego Hlonda. Tej refleksji nad dziedzictwem historyczno-kulturowym, które w przypadku Hlonda nie było trudnym do zniesienia brzemieniem (wprost przeciwnie – służyło umacnianiu wiary i patriotyzmu), towarzyszyła krytyka faszyzmu i komunizmu oraz kapitalizmu liberalnego, którym to systemom przeciwstawiał korporacjonizm chrześcijański jako trzecią drogę między kapitalistycznym egoizmem i błędami kolektywizmu. Po 1945 r., wkraczając w nową rzeczywistość społeczno-ekonomiczną, Hlond koncentrował się na temacie człowieka, jego wolności, godności osobistej i prawach, zaznaczając przy tym rolę wspólnoty i solidarności ludzkiej rodziny. Ponadto autor eseju zwrócił także uwagę na zagadnienie człowiek i historia, stawiając pytania: jaka była rzeczywista rola tego prymasa w dziejach Polski? W jakim stopniu wpływał on na historię swojego narodu, a w jakim sam był narzędziem sił odeń silniejszych? Wreszcie – jaki był jego stosunek do przeszłości i według jakich kryteriów oceniał wydarzenia i ludzi? Prezentowane przez autora nauki prymasa odpowiadają także na dwa zasadnicze pytania: co człowiekowi wolno zmienić i czego człowiekowi nie wolno burzyć?

Pamięć powstania 1863 r. i wpływ Hotelu Lambert

August Hlond urodził się w Brzęczkowicach koło Mysłowic. Dom rodziców był położony nieopodal Przemszy i tzw. trójkąta trzech cesarzy, gdzie stykały się granice trzech zaborów. Tutaj nocami w latach 1863–1864 przemykali przez granicę emisariusze powstańczego Rządu Narodowego, tędy szedł m.in. szlak przemytu broni dla walczącego Królestwa Polskiego, a po klęsce powstania przeprawiali się ostatni żołnierze dyktatora Romualda Traugutta, którzy szli na emigracyjną poniewierkę, by uniknąć carskiej kaźni lub Sybiru. Wyrazem uczuć Hlonda były słowa poświęcone ich cierpieniu i rozpaczy. „Po klęskach oręża polskiego – pisał on – wezbrana fala emigracyjna uniosła poza granice kraju tysiące rozbitków i ludzi skompromitowanych. Wielu z nich, stanąwszy na obczyźnie, ujrzało przed sobą groźne widmo nędzy. We Francji, Anglii, w Szwajcarii zaopiekowały się nimi polskie towarzystwa dobroczynne; we Włoszech, w Bolonii zdołało się przez kilka lat utrzymać tylko stowarzyszenie o charakterze wyłącznie literackim. Kto zatem w stronę półwyspu włoskiego skierował swe kroki tułacze i po tamtej stronie Alp stanął li tylko z kijem pielgrzymim w ręku, a w dodatku nie znał języka, ten musiał się chwytać ostateczności”. Rok 1863 stał się ważną cezurą w rozwoju życia duchowego i świadomości Augustyna Hlonda.

We Włoszech za sprawą ks. Jana Bosko po raz drugi skrzyżowały się drogi przyszłego prymasa Polski ze szlakami bohaterów roku 1863. Po latach A. Hlond dociekał, w jakich stosunkach pozostawał Bosko z rozwiązaną 19 VI 1862 r. polską szkołą wojskową w piemonckim Cuneo nieopodal Turynu, której jednym z organizatorów był gen. Józef Wysocki, oraz jakie relacje łączyły duszpasterza robotników z Hotelem Lambert. Dociekania te niewątpliwie wzmocniły tożsamość narodową i patriotyzm młodego salezjanina. Ożyły zapewne wspomnienia rodzinne o dziadku Marcinie Dubielu, które w Italii przeplatały się z opowieściami o wizytach ks. Bosko w Paryżu u książąt Czartoryskich, dla których odprawiał nabożeństwa. Do mszy służył mu wówczas książę Władysław (1828–1894) i jego syn August (1858–1893), wychowanek Józefa Kalinowskiego (ojca Rafała). Spotkania te zaowocowały rosnącym zainteresowaniem ze strony ks. Bosko kwestią polską, czego dowodem według Hlonda były wizjonerskie sny o białym orle północy wzlatującym „na horyzoncie politycznym Europy”, które można było interpretować jako zapowiedź powstania 1863 r.

Jan Bosko | Fot. Wikipedia

Z relacji Hlonda o twórcy zgromadzenia salezjanów wynikało, iż jego podziw wzbudziła wieść o bohaterskim zrywie Polaków, a smutkiem napełniły doniesienia o klęskach i prześladowaniach. W latach 1865–1880 ks. Bosko wielokrotnie spotykał powstańców zza rosyjskiego kordonu. Do tego pierwszego zetknięcia doszło w obliczu straszliwej katastrofy. Jak pisał Hlond: „Pewnego dnia stanął na zacisznym Valdocco przed księdzem Bosko młodzieniec […] – Skąd ty, mój przyjacielu? – spytał kapłan po francusku.

– Z daleka, z Polski, proszę Ojca.

– Aż z Polski…

– Ojciec przewielebny zna Polskę?

– Znam jej dzieje chwalebne. Znam Jagiełłę, Jadwigę, Sobieskich; znam Stanisławów, Kazimierza, Kingę…

– I nasze ziemie?

– Wasze ziemie, pulchne krwią bohaterów, pokryte pagórkami z kości wojowników.

– I naszą sławę wojenną?

– Znam Psie Pole i Grunwald, znam Warnę i Wiedeń, znam Racławice i Ostrołękę.

– I Krzywosądz?

– Znam.

– Jezus, Marjo! Ojcze, tam do dziś dnia stoją kałuże krwi naszej! Z wyszczerbionymi pałaszami przeszliśmy granice. Z niemą boleścią w sercu, z targającą rozpaczą, w poszarpanych łachmanach tułamy się po obcych krajach, umieramy ze znużenia i głodu, bo ręka, która mieczem władała, żebrać się wstydzi”.

Opowieść ta o pielgrzymach w czamarach i konfederatkach na głowach musiała A. Hlondowi głęboko wryć się w pamięć. Z sympatią wspominał księdza Bosko, który powitał przybyłych nie tylko z ciekawością, ale z szacunkiem i gościnnie. Wizyty Polaków i związane z nimi przeżycia mocno utrwaliły się w zakonnej tradycji. Hlond po kilkudziesięciu latach wskrzesił tamte rozmowy na łamach „Wiadomości Salezjańskich”. W artykule Ksiądz Bosko a Polacy nakreślił wizerunek królów, wodzów i bohaterów 1863 r., którzy bili się nie tylko o wielkość kraju, ale także o wolność i za wiarę. Wówczas zrozumiał, iż niezwykle ofiarna postawa powstańców 1863–1864 stała się wzorem dla następnych pokoleń Polaków walczących o niepodległość ojczyzny w XX wieku. Były to rozważania o sensie walki i poświęceniu, o szukaniu nadziei i siły do przetrwania. Ostatecznie rozmówca księdza Bosko, weteran 1863 r., został przekonany, iż siłą zgnębionej i osamotnionej Polski będzie wyższość duchowa oraz wiara w opatrzność Boską i dobro: „Biedna Polska! Biedna, ukrzyżowana, zabita, opuszczona, zdradzona! Tylko Bóg jej został i dobre dzieci. Nie dzieci, sieroty! I zostały serca miłosierne. W swej tułaczce po raz pierwszy z takim sercem się spotykam. Jeśli nie wzgardzisz naszą gościnnością, poznasz ich w tych murach całe setki”.

Jak pisał Hlond, ks. Bosko w latach 1865–1880 przygarnął wielu polskich tułaczy. Jedni byli spod komendy Ludwika Mierosławskiego, inni od Mariana Langiewicza. Część z nich, ukończywszy studia, „szukała sobie odpowiedniej kariery w świecie lub wstępowała do stanu duchownego”. Tą ostatnią drogę wybrał syn księcia Władysława (szefa Hotelu Lambert w okresie powstania styczniowego i kontynuatora dzieła Adama Jerzego), August Czartoryski, który wstąpił do salezjanów. 17 VI 1887 r. został on przyjęty do zgromadzenia w San Benigno Canavese, a 24 XI 1887 r. w Bazylice Maryi Wspomożycielki w Turynie otrzymał strój zakonny z rąk Jana Bosko. Młody książę zrzekł się rodzinnego majątku i tytułu ordynata, a własność swoją przekazał zgromadzeniu. W 1892 r. w San Remo przyjął święcenia kapłańskie. 8 IV 1893 r. zmarł, a ciało jego przewieziono do kościoła parafialnego w Sieniawie. W 1921 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny w Turynie, Madrycie i Krakowie. 25 IV 2004 r. Jan Paweł II ogłosił księcia Augusta Czartoryskiego błogosławionym.

Bł. ks. August Czartoryski | Fot. Muzeum parafialne jw.

August Hlond wraz ze starszym bratem Ignacym (1879–1928) przybył do zakładu salezjańskiego w Valsalice koło Turynu kilka miesięcy po śmierci księcia Augusta Czartoryskiego, tj. 26 X 1893 r. i od razu znalazł się pod urokiem tej postaci, która stała się dla niego jednym ze wzorów osobowych. Od razu dostrzegł w Czartoryskim ową „Diva progenies jagiellońską, zakwitającą w dalekich odroślach dawną wiarą i cnotami, wydającą ten wspaniały kwiat, jakby na udowodnienie, że Matka Świętych Polska, nie utraciwszy swej płodności, […] jak przed wiekami wydaje świętych przypominających Kazimierza Królewicza i Stanisława Kostkę”.

Hlond był przekonany, iż „Bóg od kolebki przysposobił Augusta na wyłączną służbę Bożą”. Książę urodził się w domu o wielkich tradycjach historycznych, biorącym swój początek od Jagiellonów, którego sławę ugruntował autorytet Adama Jerzego Czartoryskiego „niekoronowanego króla Polski”, znanego ze swego poświęcenia dla ojczyzny. Jego matką była zaś księżna Maria Amparo (zm. 19 VIII 1864 r.), córka królowej hiszpańskiej Marii Krystyny, która w Rzymie modliła się za Polskę i wykupywała z rąk ubożejących Polaków dla księcia Władysława cenne stare dokumenty i rękopisy. Wokół dorastającego małego Gucia (Zizi) oprócz rodziców pojawiali się kochający dziadkowie i babcie, m.in. księżna Anna Sapieżyna, stale zatroskana o wątłe i rozmarzone dziecko, które w szóstym roku życia zostało osierocone przez matkę. Chłopiec często myślami uciekał w krainę wyobraźni. W tej sytuacji, jak zauważał Hlond, „krew hiszpańska i polska, krew nad inne katolicka, parła dziecię do pobożnych ćwiczeń, do kościoła, do życia wewnętrznego. Otaczały go skrzydłem opiekuńczym najzbawienniejsze wpływy”.

Osobowość księcia, którego orędownikami stali się papież Leon XIII i ksiądz Jan Bosko, pomogła Hlondowi zbliżyć się nie tylko do idei nieistniejącej Polski, ale także istoty kapłaństwa. Czartoryski – daleki od fałszywej dewocji i egzaltacji, nie unikający umartwień i pokory, wyróżniający się silną wolą, wykształceniem, wrażliwością, dobrocią, gotowością do poświęceń, miłością bliźniego, uważany jeszcze za życia za świętego – był doskonałym wzorem do naśladownictwa. Dlatego wszystko co uczynił było tak ważne dla młodego Hlonda, a w szczególności jego chęć do pracy dla Polski, dokąd z gronem kleryków rodaków zamierzał powrócić. Hlond jako kontynuator tego wielkiego dzieła i zamierzeń Czartoryskiego tak w 1903 r. oceniał owoce jego pracy: „Pan Bóg zażądał od niego ofiary: cierpienia, choroby, przedwczesnej śmierci. Umarł – na słabość odziedziczoną po matce – w 35 roku życia, po sześciu latach życia zakonnego, w rok poświęceniach kapłańskich. Do Polski Salezjanów nie wprowadził, ale Polska przez niego zawarła ślub ze zgromadzeniem ks. Bosko. Otoczony blaskiem rodu i świętości stanął pomiędzy Polską a Zgromadzeniem i podniesioną ręką wskazał drogę młodzieży, która w zakonie chce pracować na korzyść swego kraju. Jego przykład i ofiara wywarły skutek niespodziewany. Powołania salezjańskie w ziemiach polskich tak się naraz namnożyły, że książę August, odjeżdżając w roku 1892 z Valsalice do Alassio, gdzie w kilka miesięcy potem umarł, błogosławił wzruszony setce młodzieży polskiej, która wstępując w jego ślady, zebrała się przy grobie ks. Bosko z zamiarem wstąpienia do Zgromadzenia”. W 1894 r. z powodu napływu dużej liczby rekrutów z ziem dawnej Rzeczypospolitej Salezjanie otwarli wyłącznie dla Polaków internat w Lombriasco. W gronie przyjętych 1 VIII znalazł się także Hlond. Ten ostatni w trosce, aby pamięć o Auguście Czartoryskim – „nowoczesnym Jagiellończyku” żyła w narodzie, starał się popularyzować jego życiorys. Duże nadzieje wiązał m.in. z przygotowywaną do druku w Krakowie biografią księcia.

Biskup Słowianin

Hlond postrzegał zadanie Polski w świecie słowiańskim jako misję kulturową, szanującą tak samo własną tożsamość, jak i odrębność sąsiednich narodów oraz historię. W Naukach świętowojciechowych wskazywał Polakom następujące cele: 1) Zjednoczenie duchowe Słowiańszczyzny, 2) Świadoma swojego posłannictwa Polska powinna kontynuować dzieło tworzenia wielkiej rodziny narodów, 3) Ojczyzna miała być widziana jako „wspólnota wznosząca nas ponad sprawy dla wspólnych celów narodowego powołania”. Pisząc „o naszej, godnej, słowiańskiej psychologii, uszlachetnionej i zdynamizowanej”, kreślił wizerunek nowego Polaka.

Prymas jako biskup Słowianin czuł nie tylko wartość duchową tego, co w przeszłości dokonało się w Gnieźnie na wzgórzu Lecha i na Wawelu w Krakowie. Przy sposobności chrztu Polski przypominał chrystianizację Słowaków, Morawian, Słoweńców, Chorwatów, Czechów i Rusinów. Z szacunkiem chylił głowę przed świętymi Apostołami Słowian: Cyrylem i Metodym. Dziękował braciom Słowakom za otworzenie przed światem „jednej z najstarszych ksiąg historii Północnej Słowiańszczyzny”. W Orędziu do Słowaków z okazji 1100-lecia założenia w Nitrze pierwszej świątyni chrześcijańskiej czcił pamięć świątyni Pribiny, a Nitrę nazwał „czcigodnym Rzymem słowackim!”. Żywił także głębokie przekonanie, iż w czasach rozkładu cywilizacji europejskiej nadchodzi epoka, w której Słowiańszczyzna odegra rolę historyczną. Pierwszym warunkiem powodzenia miało być wzajemne zbliżenie i poznanie się Słowian. Drugim przygotowanie elity, która by wszystkie narody słowiańskie do tej roli przygotowała. W ostatnim, trzecim punkcie Hlond zakładał, iż żywioł słowiański musi zdominować „spajający w jedną całość” chrześcijański pogląd na świat. Dobry przykład zbratania powinni dać Polacy i Czesi, których rodakiem był św. Wojciech, patron Polski.

Ks. August Hlond | Fot. ze zbiorów muzeum jw.

O przyjaźni polsko-czeskiej Hlond mówił w wywiadzie udzielonym przewodniczącemu zjazdowej komisji propagandy i prasy dr. Alfredowi Fuchsowi, wybitnemu historykowi Kościoła. Wypowiedź prymasa zamieścił na swoich łamach praski organ Ligi Katolickiej im. św. Wacława w Czechosłowacji – „Przechled” i czasopismo „Nadelni Lidove Listy”. Autor tych publikacji uczył nie tylko prawd ewangelicznych ludzi współczesnych, ale kreślił drogę życia przyszłych pokoleń. Analizował sytuację polityczną Europy i wskazywał na zagrożenia, szukał wspólnych korzeni. Do obu narodów zwrócił się w słowach: „Dziś, gdy nowoczesne pogaństwo dociera do nas z Zachodu, a bolszewizm azjatycki chce nas zatopić od Wschodu, wielka rodzina narodów słowiańskich jednoczy się na podstawach solidarności katolickiej”. W tym boju dobra ze złem zaszczytną rolę przypisywał braciom Czechom. Do rangi symbolu podniósł „Złotą Pragę”, duchową stolicę, której wyjątkowość kojarzył z ogromnym krzyżem na placu św. Wacława i pomnikiem „Księcia-Męczennika”, pierwszego Słowianina wyniesionego na ołtarze. Miejsce to łączył ze zwycięskimi dziejami krzyża w Koloseum i złotym krzyżem na rzymskim Kapitolu.

W myśli społecznej Hlonda „idea świętowojciechowa” jawiła się jako podstawa przyjaźni polsko-czeskiej i „podnieta do polsko-czeskiego zbliżenia i współpracy”. W wystąpieniu radiowym adresowanym Do Katolików Republiki Czechosłowackiej z okazji Zjazdu w Pradze wypowiedział następujące słowa: „Mógłbym to swoje do was przemówienie tym uzasadnić, że przychodzę od prastarej, jak ten wasz święty Wit praski, bazyliki gnieźnieńskiej, w której jako pierwszy na tronie Metropolitów polskich zasiadał wasz ziomek błogosławiony Radzym. Mógłbym to powołać się, że tam w tej archikatedrze Prymasów Polski leżą szczątki Dąbrówki, czeskiej księżniczki, a matki pierwszego koronowanego króla polskiego Bolesława Chrobrego. Mógłbym i to przytoczyć, że reprezentuję owo Gniezno, które w przejeździe na misje pruskie odwiedził nasz i wasz święty Wojciech i gdzie jego szczątki męczeńskie czcił cesarz Otton. Ale poza tym tytułem dawnych naszych stosunków kościelnych pragnę stanąć przed wami, przed ruchliwymi katolikami wolnej Republiki Czechosłowackiej, jako prymas odrodzonej Polski katolickiej, jako kardynał słowiański, jako zwolennik duchowego zbliżenia słowiańskiego i jako fanatyczny apostoł religijny solidarności i współpracy wszystkich północnych, południowych i wschodnich katolików Słowian”.

Nieprzypadkowo metropolita gnieźnieński 29 VI 1935 r. otwierał jako legat papieski Kongres Eucharystyczny w Lublanie, gdzie zabrał głos, wyrażając „radość Polaka, Słowianina północnego” mogącego zastępować „Ojca chrześcijaństwa”. Mówił o zagadnieniach ekonomicznych i kryzysach dręczących i niszczących narody, a także o „wieczystych celach” człowieka i ludzkości. Sensu historii Słowiańszczyzny dopatrywał się w posłannictwie świętych apostołów Cyryla i Metodego, którzy połączyli wszystkich Słowian „braterską spójnią duchową”. Nawołując do zgody i jedności, wypowiedział w Lublanie znamienne słowa: „Bracia! Wyczyśćcie stary kwas, abyście byli przaśni” i „Ześlij Ducha Twojego, a będą stworzeni i odnowisz oblicze ziemi”. Uroczystości w Pradze i Lublanie traktował jako wielkie święta Słowian. Wieszczył tam wspaniałą przyszłość potomkom Lecha, Czecha i Rusa, których bogactwo duszy w wielkiej mierze było jeszcze nierozbudzone i niewykorzystane. Dlatego nawoływał: „Wyjdźmy ze swych katedr łacińskich i wschodnich, jak szedł św. Wojciech i jak szli święci Cyryl i Metody!”.

Okazją do zaznaczenia wyjątkowej roli „dziedzictwa świętowojciechowego” były obchody 950-lecia męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Hlond w okolicznościowym Liście pasterskim nakreślił wizerunek tej wyjątkowej postaci w dziejach Polski i Czech. Zwracając się do mieszkańców swojej diecezji pisał: „postać św. Wojciecha widziana z odległości stuleci sprawia wrażenie meteoru na niebie średniowiecza. Jakby powszechnym prawom ładu urągając, słania się Wojciechowa gwiazda po nieboskłonach Kościoła. To blaskiem olśniewa, to gdzieś w dali przygasa, to się za widnokręgami kryje, to nowym świetlanym urokiem zdumiewa. Wzbiła się w przestworza z czeskiej ziemi. Jaśnieje nad Pragą i Rzymem, szybuje nad mniszym gniazdem Monte Cassino, Nad Niemcami, nad Francją, by znowu w całej pełni zabłysnąć nad węgierskim Ostrzyhomiem. Poczym niespodziewanym obrotem zwraca się ku północy, płynie niebem młodej Polski ponad Gnieznem, ku Bałtykowi, i tam się rozpada w purpurowej zorzy, pokrywając ziemię polską świetlaną smugą, której czasy nie ściemnią”.

Hlond, posiadający dużą wiedzę historyczną, a zwłaszcza z dziejów Kościoła, podkreślał rangę dziedzictwa, jakie pozostawił św. Wojciech Polakom, Czechom, Węgrom i Niemcom. Pisał i mówił o roli św. Wojciecha w stworzeniu solidarnego świata chrześcijańskiego w Europie, „świata o kulturze łacińskiej, strzegącego swych odrębności plemiennych i niezawisłości państwowej każdego z trzech narodów”. Zdaniem Hlonda do realizacji tej idei święty chciał zaangażować papieży, cesarzy i panujących. Temu celowi prawdopodobnie służyć miało nawet przyjęcie habitu benedyktyńskiego. Przypominanie zasług Dąbrówki, Bolesława Chrobrego, św. Stefana, cesarza Ottona III oraz papieży Jana XV, Grzegorza V i Sylwestra II miało na celu przygotowanie gruntu pod nową europejskość przyszłości. Hlond, akcentując zasługi świętego Wojciecha, zwracał uwagę na jego umiejętność łączenia tradycji duchowych Zachodu i Wschodu. Prymas równocześnie wskazywał na wyjątkową rolę piastowskiego dziedzictwa w odradzającej się Europie. „Pełne chrześcijaństwo w Polsce ma być zapowiedzią rechrystianizacji świata. Mocarną wiarą – pisał Hlond – wyzwólmy u siebie i u sąsiadów wielkość ducha, uwięzioną i tłukącą się w próżniach ideowych”.

O zagrożeniach komunizmu

Oceniając leninowską odmianę marksizmu, czynił krytyczne uwagi zarówno pod adresem Marksa i Engelsa, jak i Lenina. Wszystkim trzem zarzucał, iż nie szanowali praw jednostki („równości człowieczej”). Oceniając aksjologię Marksowską zwracał uwagę na odmienność poglądów Michała Bakunina, który „rozszedł się z Międzynarodówką”. Jako pierwszy z tej trójki za „władzą autorytatywną”, według Hlonda, opowiedział się Marks, a za nim poszedł Lenin i rosyjscy rewolucjoniści, opierając się na własnych tradycjach i tworząc pojęcie dyktatury proletariatu sprzecznej z zasadami demokracji. Rosyjski bolszewizm – zdaniem prymasa – nie przezwyciężył złych tradycji carskiego samodzierżawia i rzucały na niego złowrogi cień postaci Iwana Groźnego i Piotra Wielkiego, którzy nie stosowali się do żadnych zasad etycznych. Komunizm (socjalizm), korzystając z tych doświadczeń, wprowadził w życie narodów „demona stałej, codziennej rewolty, materii przeciw duchowym wartościom, namiętności przeciw rodzinie, swobody zwierzęcia przeciw prawu moralnemu, burzycielstwa przeciw budowaniu kultury chrześcijańskiej”.

Nauki Hlonda wpisywały się głęboko w polską tradycję. Już Zygmunt Krasiński w Memoriale dla Napoleona III z października 1854 r. stwierdził, iż Rosja „rewolucjonistów”: Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego i Mikołaja I była „wielkim komunizmem” rządzonym przez władzę o wiele okrutniejszą i niebezpieczniejszą w porównaniu z takimi „terrorystami” jak Danton, Marat i Robespierre razem wzięci. Korzystając z tych doświadczeń ludzkości, prymas zwolennikom ideologii totalitarnej przypominał, iż państwo w pojęciu chrześcijańskim nie powstaje na grobach jednostek, lecz składa się z żywych i świadomych obywateli.

Hlond, zmagając się z komunizmem, walczył o prawa i godność człowieka. Stale podkreślał status każdej osoby powołanej do życia przez Boga, która była niepowtarzalna. Potępiał „urzeczowienie” człowieka, gdyż był on obrazem Boga, wartością, nie zaś przedmiotem. Szansę dla ocalenia „tajemnicy człowieka” widział w chrześcijaństwie, zawsze inspirującym, twórczym i młodym. Jego oceny i punkt widzenia opierający się na personalizmie przyjęli i rozwinęli w swoich naukach kardynałowie Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. Wszyscy trzej kontestując marksizm przeciwstawiali jego zasadom (demonizującym rolę mas) ‘osobę’, której podstawową cechą była wolność zorientowana na jakiś cel, gdyż człowiek został moralnie i duchowo powołany do wielkich zadań.

Jednym z koronnych niebezpieczeństw, na jakie wskazywał w okresie międzywojennym, była propaganda komunizmu. Hlond uważał, iż „ideologię bolszewicką należy bezwzględnie odrzucić, chociażby tylko dla jej wojowniczego stosunku do Boga i religii oraz dla sprzecznej z prawem bożym i naturalnym etyki ogólnej, społecznej i rodzinnej”. Żywił głębokie przekonanie, że komunizm żadnego narodu nie uszczęśliwi, bo jest w swych założeniach niezgodny z naturą ludzką. A chociaż odniósł niejeden sukces w dziedzinie techniki, to zawsze pozostanie jego hańbą, że znaczył swój pochód „niesłychanym terrorem i nieopisanymi bezeceństwami.” Pisząc o groźnych przewrotach w dziedzinie moralnej, o dążeniach do zagłady życia rodzinnego, o niszczeniu „źródeł życia” cywilizacji, traktował ten system jak zarazę, przed którą należało chronić państwa i narody.

Rodzice prymasa Augusta Hlonda, Jan i Maria z d. Imiela | Fot. jw.

Prymas Hlond z przerażeniem obserwował działania przedstawicieli nowego systemu ustrojowego na obszarze powojennej Rzeczypospolitej. Ubolewał, iż ważne postanowienia są wprowadzane w Polsce wbrew woli narodu i wbrew jego duchowi. Ostrzegał rodaków, iż „penetracja komunizmu ma dwa oblicza”, a komuniści „w swych trzewiach niosą zdradę”, „oportunizm” i „wewnętrzne rozbicie duchowe”. Swą wiedzę na temat zbrodniczego systemu zawdzięczał doniesieniom o prześladowaniach Polaków i wyznań religijnych na obszarze dawnej Rosji, jakie napływały w okresie międzywojennym do Warszawy i Watykanu. Komunizm według prymasa oznaczał: „osłabienie woli”, „wpływy postronne”, realizację „prywatnych ambicji i interesów” oraz „utrzymanie Polski w zależności”, a także „poniżenie Ojczyzny”. Dlatego komunizm nazywał „najgroźniejszą zarazą społeczną, polityczną, moralną”. Ostateczna konkluzja brzmiała: „dziś rolę opium ludów odgrywa wojujące bezbożnictwo – bezbożnictwo bolszewickie” zaś „realizacja socjalizacji marksistowskiej prowadzi do kolektywów proletariatu i głodomorów, a ta znowu wywołuje z konieczności wrogie dyktatury”.

Według obserwacji i doświadczeń Hlonda marksizm „rozbijał wszędzie jedność narodów i ich dobrobyt, zubożył je, sproletaryzował. Zrobiono z niego mistykę spirytystyczną i modną ideologię pretendującą do nieomylności i do monopolu postępu czy konsumpcji socjalnej”. Ponadto uważał, iż w życiu publicznym komunizm uniemożliwiał wyrażenie woli zbiorowej narodu. Przestrzegał także przed metodami, jakie powszechnie stosowali komuniści. Byli oni „namiętni, bezwzględni”; ich „argumentem nie ostatnim przymus i terror”.

Jako nauczyciel wiary i zasad moralnych obawiał się negatywnego wpływu tej ideologii, gdyż „wychowanie komunistyczne dąży do deprawacji człowieka i do ogłupienia go w czarnej niewoli”. Dlatego też żywił głębokie przekonanie, iż „Polska nie może wejść w skład świata komunistycznego” i należy wszystko zrobić, aby uniknąć „oplątania Polski marksizmem”, która już i tak „stała się dzierżawą jednej partii”. Według prymasa w tej sytuacji jedyne słuszne wyjście to „ostro przeciwstawiać się doktrynie i zamiarom komunizmu”, „nie szukać rozejmu z komunizmem, lecz usunąć go z polskiej duszy”. „Zawieranie kompromisu ideologicznego z komunizmem jest nie do pomyślenia”, gdyż „drogi komunizmu i chrześcijaństwa nie mogą się spotkać – muszą się rozejść”. „Polska nie zatonie w morzu komunistycznym dzięki swemu katolicyzmowi”. „Kościół nie powinien szukać spokoju i dobrych czasów. Ma pójść na walkę z duchem materializmu i bez wylęknienia mocować się z propagandą zła”. W rozmowie z ambasadorem Francji Jeanem Baelenem w czerwcu 1948 r. miał oświadczyć, iż „żaden układ z diabłem nie jest możliwy”. Zresztą od dawna żywił przekonanie, iż jedyną łaską, jaką Międzynarodówka mogłaby obdarzyć na wypadek swego zwycięstwa tych, którzy jej zbyt łatwo uwierzyli, byłby gest Polifema wobec Ulissesa: pożarłaby ich jako ostatnich.

Medal upamiętniający pierwszego biskupa katowickiego | Fot. jw.

W ówczesnej rzeczywistości trudno było szukać kompromisu. Po wygranych „wyborach” gdy prezydentem został Bolesław Bierut, a na czele rządu stanął Józef Cyrankiewicz, otwierała się droga do władzy dyktatorskiej sprawowanej przez PZPR. Wzmagały się ataki na ludzi odmiennej opcji politycznej, żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, zlikwidowano PSL i Stronnictwo Pracy. Kardynał Adam Sapieha kierujący wraz z prymasem Augustem Hlondem powojenną polityką Kościoła, zagrożony uwięzieniem, w kilku słowach ocenił sytuację: „Brak czegoś, co by dawało nadzieję na przyszłość, przygniata”. Znając zaś metody śledcze funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, wydał następującą dyspozycję: „W razie gdybym został aresztowany, stanowczo niniejszym ogłaszam, że wszelkie moje tam złożone wypowiedzi, prośby i przyznania są nieprawdziwe. Nawet gdy one były wygłaszane wobec świadków, podpisane, nie są one wolne i nie przyjmuję je za swoje”.

Komuniści zmierzali do unicestwienia Kościoła w Polsce i do izolacji środowisk katolickich. W tym celu rozwiązano wszelkie stowarzyszenia oraz przystąpiono do ścisłej inwigilacji i tworzenia grup zależnych od nowej władzy, takich jak „księża patrioci”, „księża postępowi” czy Komisja Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację – ich zadaniem było wydawanie deklaracji sprzecznych z orzeczeniami Episkopatu. Hlond, jakby przewidując działania przeciwnika rozumiał, iż „Komuniści nie skatoliczeją pod wpływem środowiska polskiego, dopóki są opętani posłannictwem postępu materialistycznego” oraz dążeniem do monopolizacji demokracji. W takiej sytuacji trudno było liczyć na jakieś modus vivendi, gdy nie mogła sprawdzić się ani postawa legalisty, ani stańczyka. Rychła śmierć prymasa Hlonda i metropolity krakowskiego Sapiehy uchroniła tychże hierarchów polskiego Kościoła od szykan, jakim w najbliższym czasie został poddany kolejny prymas, kardynał Stefan Wyszyński. Nie lepiej kształtowała się sytuacja polityczna w pozostałych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie zdaniem prymasa „złe siły usiłowały podchwycić możliwości opanowania ludów zmęczonych długimi latami wojny”, a „członkowie rządów totalitarnych przekraczali swe uprawnienia”. Przygnębiony i bezsilny, skomentował najnowszy bieg wydarzeń, iż „napór komunizmu chce ogarnąć cały kontynent”.

Podobnie jak Eugeniusz Kwiatkowski, podkreślał wagę gospodarki rynkowej i widział jej związek z suwerennością Polski. Marzyła mu się Rzeczpospolita jako wielki, nowoczesny kraj, ważny ośrodek cywilizacji i współpracy europejskiej. Tymczasem przeprowadzane przez komunistów „reformy” nie zapowiadały postępu gospodarczego, lecz nędzną wegetację. Na podstawie obserwacji zachodzących zmian odnotował: „Upaństwowienie jest klęską naszych czasów i wszystko albo przynajmniej jak najwięcej ma mieć państwo, a jak najmniej – obywatel. Jest klęską, bo przy naturze człowieka to prowadzi do zaniku najlepszych inicjatyw i do tego, że człowiek leniwy, głupi, egoista za to samo uchodzi co pilny, sumienny, zdolny, przedsiębiorczy. Jakie straty walorów duchowych i jakie straty materialne! W tym punkcie zrywajmy ostatecznie z socjalizmem. (…) nieprawdą jest, że przez upaństwowienie lud zarabia; przeciwnie, wszystko utraci; w instytucjach państwowych (zarabiających) najwięcej wychodzi na jaw samolubstwo i wygoda, i to u urzędników, i u wszelkich pracowników. (…) przedsiębiorstwa państwowe, nie mające konkurencji, nie stoją na wyżynie, a za brak wkładu najlepszych energii i większej oraz lepszej produkcji płaci obywatel. (…) etatyzacja to ogólne ubóstwo, to proletariat rozciągnięty na całość narodu”.

Czytając te słowa zrozumiemy, dlaczego tak bardzo prymasowi Hlondowi zależało na oswobodzeniu narodu spod jarzma komunizmu. Pogodził się wprawdzie z upadkiem II Rzeczypospolitej, której w nowym układzie sił politycznych świata nie można było restytuować, ale w nowym państwie polskim chciał widzieć gospodarczą i polityczną indywidualność ożywioną tradycją i chrześcijańskim duchem. Gotów był uznać tę nową Polskę w jej aktualnych granicach, ale nie za cenę dobra narodu, którego przyszłość była mocno zagrożona. Dlatego według niego zadaniem suwerennego państwa byłoby ustrzeżenie obywateli od kosztownego eksperymentu społeczno-politycznego. Skojarzywszy się z racjonalizmem – konkludował prymas – komunizm „rozbija społeczeństwa i państwa, zwalcza walory duchowe, głosi pogański materializm, tworzy fronty ludowe. Tego raka trzeba wyciąć, który zahamował i zdezorganizował życie i zabijał narody […] tylko państwo może wytępić komunizm”. „Tylko odnowiona jedność religijna da Europie nową moc oparcia się takim zjawiskom zagłady jak hitleryzm i bolszewizm”.

Narodowy socjalizm – współczesna forma pogaństwa

Prymas August Hlond słowo ‘faszyzm’ kojarzył z nienawiścią, szowinizmem, rasizmem, „cyniczną pogardą dla wszelkiego prawa”, przemocą, nihilizmem, „niszczycielską lawiną”, „nowożytnym pogaństwem”, wojną i „zmierzchem fałszywych bogów” – Gotterdammerung. Jego zdaniem faszyzm „wyhodował nowe barbarzyństwo, doszedł do koncepcji lebensraumów, przywrócił prawo pięści, sięgnął po niewolnictwo”. Prymas totalitaryzm niemiecki krytykował za nawrót do zwierzęcości i animalnych instynktów oraz za dzikość, bezwzględność i okrucieństwo. Potępiał go także za deptanie praw małżeńskich i rodziny, co znalazło wyraz w propagowaniu ze względów demograficznych „rozpłodu na wzór obór doprowadzonych do największej rentowności”. Nie mógł też doczekać się, aż hitleryzm „padnie pobity i zginie jak bestia z Objawienia”.

Niemcy na mysłowickim rynku podczas okupacji | Fot. archiwum Z. Janeczka

Po zakończeniu wojny uważał, iż ostateczny cios tej ideologii zadał Międzynarodowy Trybunał, odsłaniając światu ogrom zbrodni dokonanych pod sztandarami faszyzmu. Według Hlonda Norymberga potwierdziła wiarygodność raportów, którymi Polska już sześć lat wcześniej przed „niedowierzającym światem potworność hitlerowskiej wojny dokumentowała”. Dziś nie jest to już „propagandą polską” – pisał prymas – lecz opartą na oryginalnych świadectwach hitlerowskich „prawdą historyczną” o niszczycielskiej lawinie nazistowskich napastników, która „przewalała się przez kraje napadnięte z cyniczną pogardą dla wszelkiego prawa, pozbawiając życia ludy, zakuwając je w krwawą niewolę, dopuszczając się sadystycznych gwałtów i niezliczonych zbrodni, mordując miliony niewinnych ofiar”. Wskazując na ogrom zbrodni, uznawał za bezprzedmiotowy spór o to, czy faszyzm jest z prawicy, czy z lewicy. Definiował faszyzm jako ideologię totalitarną, dla której jednostka nie liczyła się jako osobny element, tylko jako część całości, mianowicie narodu. Człowiek-osoba mógł żyć tylko w pełnej identyfikacji z narodem, co w praktyce oznaczało zaprzeczenie indywidualizmu i laicyzację. Zdaniem Hlonda prowadziło to do wyolbrzymienia nacjonalizmu i terrorystycznych zachowań względem innych nacji. „Szał rasowy i potęga zła objawiły się w tak nieprawdopodobnym potopie barbarzyństwa, że zdawało się, jakoby za dni naszych przepaść miały – wiara w postęp moralny ludzkości, a nawet samo człowieczeństwo. Pędził tę rozwścieczoną masę brunatną mit XX wieku, wylęgły w bezbożnych duchach jako totalny”. Z przerażeniem obserwował, jak naziści takie pojęcia jak: ‘ojczyzna’, ‘wspólnota’, ‘wolność’, ‘rodzina’ i ‘obowiązek’ napełniali nowymi treściami. Był to początek ponownej oceny wartości, która prowadziła do zanegowania cywilizacji chrześcijańskiej służącej dotąd Europie jako intelektualny i moralny kompas.

Faszyści „wyznający walkę z Kościołem aż do upadłego” afirmowali „rozkosz”, którą przeciwstawiali chrześcijaństwu. „Hitlerowskie prześladowanie Kościoła – pisał prymas – bywało niesłychanie perfidne, zamaskowane względami politycznymi, obliczone na stopniowe podrywanie powagi Kościoła. Po ostatecznym zwycięstwie miał nastąpić brutalny pogrom organizacji kościelnej na kontynencie europejskim”. Aby osiągnąć ten cel, „zniesławiano hierarchię bezczelnymi oszczerstwami, szpiegowano i paraliżowano zarządzeniami policyjnymi pracę duchowieństwa, odbierano Kościołowi szkoły, zakłady wychowawcze, sierocińce, instytucje opiekuńcze, wydawnictwa i prasę, seminaria, domy katolickie, klasztory i kościoły”. Pod pozorem działalności antypaństwowej lub wystąpień niezgodnych z ustrojem hitlerowskim „więziono biskupów, kapłanów, zakonników, działaczy i pisarzy katolickich, których męczono w więzieniach, rozstrzeliwano bez sądu, głodzono w obozach, stłaczano masowo w komorach gazowych”. Stosunki dyplomatyczne między Trzecią Rzeszą a Stolicą Świętą „były w formach na pozór poprawne, ale nieszczere, owszem, nacechowane niesłychaną obłudą”.

Ambasador Hitlera zasypywał Sekretariat Stanu zażaleniami na kler niemiecki i krajów zajętych, jak pisał Hlond: „żądał usunięcia biskupów polskich i zastąpienia ich niemieckimi rządcami diecezji, domagał się uznania suwerennych praw niemieckich przez duchowieństwo państw okupowanych, a równocześnie rząd hitlerowski odrzucał zupełnie episkopat i wiernych od Stolicy Apostolskiej, nie pozwalał ogłaszać ani czytać, ani zarządzeń przekazywać, a w pismach ustawicznie podrywał autorytet Kościoła, tłumacząc fałszywie jego stanowisko i fałszując enuncjacje papieża. Stolica Święta składała noty, wysyłała protesty, broniła praw Kościoła, ujmowała się za biskupami i duchowieństwem, zwracała uwagę na zbrodnie władz hitlerowskich, odrzucała insynuacje Ribbentropa, prostowała fałsze propagandy niemieckiej. W swych historycznych przemówieniach wojennych papież podkreślał zasady etyki państwowej i międzynarodowej, potępiał okrucieństwa i gwałty, poddawał ostrej krytyce totalizm polityczny, nawoływał do sprawiedliwości, ludzkości i miłości chrześcijańskiej, co organy Goebelsa wykładały jako tendencyjne podrywanie niemieckiej spójni narodowej i jako zamach na bitność brunatnej armii”.

Piętnując zbrodnie faszyzmu, prymas Hlond sytuował to zjawisko w perspektywie historycznej między przeszłością i przyszłością, oceniając, iż Kościół od czasów męczeństwa św. Piotra w okresie prześladowań Nerona nie przeżywał takiego ucisku jak w latach wojny. Jego zdaniem „W szale antykościelnym spławił Hitler w krwi i ogniu polskie życie kościelne i zapoczątkował jakby apokaliptyczny okres powszechnego natarcia mocy piekielnych na chrześcijaństwo”.

Hlond, odnosząc się do różnych zagrożeń totalitarnych, zawsze zaznaczał, iż pomiędzy łamanym krzyżem Hitlera, a krzyżem Chrystusowym nie ma kompromisu. Swastyka podobnie jak sierp i młot były dla niego symbolami rozkładu moralnego, anarchii i nienawiści oraz wojny powszechnej i największym niebezpieczeństwem dla cywilizacji chrześcijańskiej.

Cdn.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kardynał August Hlond wobec totalitaryzmu” cz. 1 znajduje się na s. 6 i 7 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kardynał August Hlond wobec totalitaryzmu” cz. 1 na s. 6 i 7 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Alfons Karny (1901-1989) – obrońca Niepodległej w 1920 roku i artysta rzeźbą sławiący jej imię. Jego życie to epoka

Pochłonęła go całkowicie praca. Żył z nagród i wykonanych rzeźb, ale wszystkie środki przeznaczał na rozwój talentu i kosztowne materiały. Do przyjaciół mawiał, „że nie stać go na żonę”.

Zdzisław Janeczek

A. Karny, popiersia Polaków | Fot. Z. Janeczek

Jego artystyczne credo (…) brzmiało: „W sztuce nie uznaję ani walorów, ani mody nowoczesności, ani sensacji – uznaję wartości wieczne, tkwiące w istocie bytu duchowego. Rzeźba dla mnie ma być symbolem nieznanych, ukrytych w nas wartości psychicznych i ma być zagadką samą w sobie, bez tematu. Kocham samą formę istotną jako wartość bezpretensjonalną, nie tendencyjną. Szukam odwiecznego spokoju i odwiecznej radości estetycznej w ładnej, miękkiej linii, harmonijnej, cichej, a jednocześnie tytanicznej, bez odrobiny dramatu, rozterki, bólu i niewiary. Istotą rzeźby jest życiodajne źródło spokoju, sensu konstrukcyjnego, melodii i potęgi niezmiennej wieczności. Czuję też wszelką dekoracyjność w rzeźbie, cichą, skromną, bez hałasu i pretensjonalności”. (…)

Alfons Karny. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Był nie tylko artystą, ale jako urodzony przed wielką wojną 1914–1918 – świadkiem historii. Jego życie to epoka: od wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej i tyfusu głodowego w Petersburgu 1907 r. obejmująca lata: wojny obronnej we wrześniu 1939 r. i okupacji niemieckiej oraz lata terroru stalinowskiego, gomułkowskiej małej stabilizacji, gierkowskiej propagandy sukcesu, karnawału „Solidarności”, po stan wojenny 13 XII 1981 r. (…)

Alfons Karny wychowywał się początkowo w ojcowskim domu z ogrodem, na przedmieściu Białegostoku przy ulicy Poleskiej 34. Małą stabilizację zburzyła w 1906 r. śmierć ojca. Został sam z matką i młodszą siostrą. (…) Wcześnie odumarła go także matka. W tej sytuacji to cud, że nie uległ rusyfikacji. (…)

Dzieciństwo Alfonsa było najtrudniejszym okresem w życiu. Po latach wspominał: „Wychowywałem się w miejskim przytułku dla sierot, skąd oddano mnie do terminu w piekarni, potem introligatorni, a kiedy z tego nic nie wyszło, pracowałem u rolników na grodzieńszczyźnie, zmieniając często gospodarzy i okolicę. Łazikowałem za wojskiem rosyjskim w rozmaitych formacjach. Chwytałem się wielu prac, kolejno od niańczenia dzieci począwszy, aż do pracy krwawej u rzeźnika Syty, w kuchni restauracyjnej, dalej jako woźny, kelner, administrator. Na administracji wymówiono mi akurat, kiedy rozbrajano Niemców. Jako chwilowo bezrobotny pomagałem rozbrajać i tak mi wojaczka się spodobała, że do końca wojny biorę udział ochotniczo w walkach wojny polsko-bolszewickiej i nie wiedzieć kiedy mi czas na niej zleciał, dodając do tego kontuzję”. (…)

Alfons Karny jako ochotnik walczył w sierpniu 1920 r. pod sztandarami gen. Józefa Hallera. (…) Służbę zakończył w stopniu kaprala.

Z tamtych dni wyniósł szacunek dla polskiego munduru i tradycji wojskowych, szczególną atencją obdarzając osobę Naczelnika Państwa, a później I Marszałka Józefa Piłsudskiego. Gdyż dotrzymał on danego podkomendnym słowa: „Chciałem by Polska, która tak gruntownie po 1863 roku o mieczu zapomniała, widziała go błyszczącym w powietrzu w rękach swych żołnierzy”.

Głowa Józefa Piłsudskiego | Fot. Z. Janeczek

Służba liniowa i atmosfera panująca w polskim wojsku uformowały jego narodową świadomość i dały bodziec zachęty do rozwijania talentu plastycznego. Wzorem artystów legionowych wspierał czyn zbrojny hallerczyków, podobnie jak wcześniej czynili to profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Leon Wyczółkowski i Julian Fałat, przebywający na froncie wołyńskim w charakterze malarzy wojennych. Wielu z nich wykazało się niemałym talentem wojskowym i osiągnęło stopnie oficerskie. Niektórzy, jak Edward Śmigły-Rydz, Henryk Minkiewicz czy Roman Kawecki, zostali dowódcami pułków legionowych, a po odzyskaniu niepodległości zrobili kariery w Wojsku Polskim. (…)

Porzucił służbę mundurową i z teką rysunków pod pachą wyjechał do Warszawy, gdzie zamieszkał w przytułku dla nędzarzy na Annopolu. Tam, jak wspominał, „o mało go wszy nie zjadły”. Jakiś czas minął, zanim dostał pracę stróża w wydawnictwie Książnica-Atlas, a później posadę gońca w redakcji tygodnika „Iskra”. Ponadto parzył herbatę i sprzątał gabinety, które były miejscem jego schronienia. Nocami rysował, często przy bardzo złym świetle. Nie miał go kto napomnieć, żeby nie psuł oczu. Gdy pojawiały się jakieś dolegliwości, nie stać go było ani na wodę do obmywania ze źródełka w Lourdes, gdzie w 1858 r. objawiła się Matka Boska, ani na okulistę. (…)

A. Karny, Tors | Fot. Z. Janeczek

Kiedy ujawniły się talenty A. Karnego, dzięki niezwykłym umiejętnościom rysunkowym w grudniu 1924 r. został przyjęty do pracowni grafiki na Akademię Sztuk Pięknych jako wolny słuchacz, ponieważ nie miał ukończonej szkoły średniej. (…) Sytuacja Karnego odbiegała od dość powszechnej normy studenckiej. Nie miał własnej godziwej kwatery ani pieniędzy na posiłek. Często na zajęcia maszerował z pustym żołądkiem. Nie dostawał, jak inni, od rodziny „na zupę i buty” i musiał pocieszać się myślą, iż pozostaje mu jedynie talent i praca nad jego doskonaleniem. (…)

Urządził pierwszą w życiu swoją pracownię na strychu przy ulicy Wspólnej 67 w Warszawie. Pochłonęła go całkowicie praca. Żył z nagród i wykonanych rzeźb, ale wszystkie środki przeznaczał na rozwój talentu i kosztowne materiały. Do przyjaciół mawiał, „że nie stać go na żonę”. Z okazji 10 rocznicy „Cudu nad Wisłą” wziął udział w wystawie Rok 1920 organizowanej w Zachęcie. Był nie tylko artystą, ale i weteranem tej wojny.

Na Salonie w Zachęcie przyznano A. Karnemu brązowy medal za Tors – akt kobiecy. (…) Jego twórczością zainteresował się prezydent Stefan Starzyński, fundując artyście skrzynię na glinę z ocynkowanej blachy, a Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego nadało mu maturę. W radosnym uniesieniu tak skomentował to wydarzenie: „Oh […] żeby to matka moja, którą pamiętam, teraz żyła, wzięlibyśmy oboje po kilka kropel waleriany na nasze rozbrykane w szczęściu serca”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Alfons Karny. Człowiek-artysta i jego czasy” znajduje się na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Alfons Karny. Człowiek-artysta i jego czasy” na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przemyt broni koleją podczas powstania styczniowego. Co na ten temat pisała współczesna wydarzeniom prasa na Śląsku?

Następne pokolenie, pielęgnując tradycje przodków, korzystało z doświadczeń 1863 r. i tych samych punktów przerzutowych. Jednak w latach 1919–1921 broń przemycano z Polski dla walczącego Śląska.

Zdzisław Janeczek

Broń ze Śląska napływała do Królestwa od pierwszych dni powstania. Świadczy o tym m.in. zatrzymany od strony śląskiej granicy w nocy z 22 na 23 I 1863 r. ładunek przewożony na dwóch furmankach. Również miejscowa prasa zamieszczała informacje o udaremnieniu prób przemytu broni i amunicji.

Pruski koszmar (karykatura współczesna) | Fot. Wikipedia

Według relacji „Breslauer Zeitung”, w lutym 1863 r. policja aresztowała w pociągu agenta fabryki broni, którego celem podróży była Warszawa. „Schlesische Zeitung” donosiła z Wrocławia m.in. o konfiskacie nocą z 12 na 13 III 1863 r. wozu z bronią (50 sztuk broni palnej zaopatrzonej w bagnety). Po upływie dwóch tygodni (30 III) policja pruska zarekwirowała na dworcu w Gliwicach 21 cetnarów ołowiu, formy do lania kul i 600 karabinów. W kwietniu na dworcu w Katowicach czekało na przewiezienie do Sosnowca, a stamtąd na Lubelszczyznę, 270 sztuk broni. Z kolei w Mysłowicach, u piekarza Kluski, przechowywano skrzynki z prochem. Nie udało się niczego znaleźć podczas rewizji u piekarza Ferdynanda Zipsa, bliskiego współpracownika Stanisława Maciejewskiego, za to, jak donosiła „Breslauer Zeitung”, na katowickim dworcu znaleziono pistolety ukryte w beczce. Kolejnym niepowodzeniem było wykrycie (29 V 1863 r.) na stacji katowickiej, w wagonie w składzie do Sosnowca, podwójnego dna, które skrywało 42 szable kawaleryjskie i 3 paczki prochu. Z powodu pośpiechu, podczas załadunku w Gliwicach konspiratorzy nie dopilnowali zasmarowania nowych gwoździ, co zwróciło uwagę kontrolujących. (…)

Agenci, aby uchronić transporty broni i amunicji przed pruską konfiskatą, stosowali różne systemy zabezpieczeń. Zmieniali szlaki transportowe, tworzyli coraz nowe kantory i magazyny, fałszowali opakowania i napisy.

Broń pakowali jako cukier, wino, mąkę, oliwę, płótno, cygara, wyroby żelazne, ziarno itp., chowali ją w kasach ogniotrwałych między podwójnymi ściankami, w skrzynkach z szufladami, w walizach z ubraniami i bielizną oraz w szafach i kołyskach; wykorzystywali również podwójne dna skrzyń, wagonów, powozów i wozów. Rapiery i broń krótką ukrywano w laskach i pejczach, lufy karabinów deklarowano jako części maszyn.

Ludwik Ohnstein z synem wozili materiały wojenne z Legnicy i Głogowa w pudłach, których zawartość zgłaszano jako porcelanę. W październiku 1863 r. urzędnicy pruskiej komory celnej w Katowicach zatrzymali paczkę z laskami i szpicrutami, w których były ukryte sztylety. (…)

Broń i materiały wojenne były również transportowane przez tzw. zieloną granicę pomiędzy Bytomiem, Czeladzią a Siemianowicami, w rejonie nadgranicznej Brynicy. Ustalone były stawki opłat w zależności od rodzaju ładunku: 50–60 rs. od cetnara prochu, 3 rs. (w polskiej walucie 3 zł) od karabinu, 1 rs. od rewolweru lub szabli. Organizacją akcji przerzutowej w tej strefie zajmowali się Hoffman, Fiedler, Adam Gruman i Adam Kościuch z Będzina. Istotną rolę w organizowaniu zaopatrzenia w broń i środki do prowadzenia walki odgrywał także powiat pszczyński i Pszczyna, skąd sprowadzony z Wrocławia sprzęt wojenny transportowano nad Przemszę, gdzie w Jaździe, w okolicy Imielina, przerzucano go do położonego już po austriackiej stronie Jelenia. Dalsze punkty przerzutowe znajdowały się w rejonie Nowego Bierunia, Dziećkowic i innych nadgranicznych osad.

Dworzec Główny Wrocław | Fot. Wikipedia

W takich przypadkach wykorzystywano najczęściej miejscowych przemytników, tzw. szwarcowników lub „defraudantów” (zamieszkujących miejscowości po obu stronach granicy) oraz chłopskie łodzie i podwody. Ładunki z bronią transportowano na Górny Śląsk także Odrą i Kanałem Kłodnickim do Gliwic. Zwracała uwagę na ten proceder „Breslauer Zeitung”, cytując uwagi swojego korespondenta z Bodzanowic z 27 III 1863 r.: „powstańcy obsadzili las […] i licznymi forpocztami dobrze go zabezpieczyli. 40 przemytników spotkało się z forpocztami, straże zaprowadziły ich do dowódcy, który sprawdziwszy o ile można było, ich zeznania, polecił im postarać się o proch, obiecując dobrą zapłatę”.

W tej sytuacji, współpracujący z naczelnym prezesem prowincji śląskiej, Johannem Hansem Eduardem Schleinitzem (1798–1869), naczelny prezes Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Karl Horn, był niezadowolony z małej skuteczności policji i władz wojskowych, ścigających emisariuszy i przemytników broni. Jego zdaniem, konfiskaty, do jakich dochodziło na granicy rosyjsko-pruskiej od Śląska po Wielkopolskę, „w większości wypadków zawdzięczać należało tylko przypadkowym, szczęśliwym okolicznościom, rzadko poprzedniemu donosowi. Polacy wielokrotnie stosowali tę metodę, że dostawcy, którzy dany sprzęt wojenny oddali w oznaczonym miejscu, oprócz ceny otrzymywali jeszcze pewne premie”. Działający w Legnicy Mrowiński płacił za zrealizowany kontrakt 50 talarów. Taką cenę dostał m.in. puszkarz Adolf Hoffman. (…)

25 VIII 1863 r. przytrzymano w Ostrawie inny transport prochu ukrytego w mące. Odkrycie to pociągnęło za sobą zwłokę w przesyłce następnego transportu; tymczasem postarano się o odpowiednią ilość starych sprzętów, np. skrzynek, szaf, nawet kolebek itp., które posłużyły do ukrycia nie tylko prochu, lecz nadto różnych przedmiotów uzbrojenia, które tym razem wysłano równocześnie z transportem prochu 5 XI 1863 r.”. (…)

Jednym z ważniejszych agentów na austriackim Śląsku był inżynier architekt Jan Gering (Gerink), naczelnik stacji kolei północnej w Hruszowie (Gruszowie) pod Ostrawą, należącej do powiatu bogumińskiego. (…) 5 II 1864 r. Gering i jego towarzysze zostali aresztowani, a 238 powstańców internowanych w Ołomuńcu przeniesiono do Hradec Kralove. Austriacy, aby zdemaskować konspiratorów, posłużyli się prowokacją, której plan przygotował inspektor policji w Brnie, a jego wykonawcami zostali: kancelista dyrekcji policji Walazza i strażnik cywilny Neslany. Udali się oni do stacji w Hruszowie w towarzystwie prowokatora – internowanego powstańca Clementa de Monts – i Walazza przebranego za kupca mającego nakaz rewizji i aresztowania osoby wskazanej przez Neslanego, przyodzianego „w polskie futro”. Podając się za zbiegów, Neslany i de Monts nakłonili Geringa w domku Stoklaska, aby dał im fałszywe karty legitymacyjne. Gdy ten się zgodził, Walazza przystąpił bezzwłocznie „z asystencją wojskową” do rewizji w kancelarii Geringa, gdzie znaleziono pakiet, w którym znajdowały się m.in. sfałszowane formularze legitymacyjne oraz listy „pod adresem dwóch dam do Paryża przesyłane, a w nich rozporządzenia i cyrkularze Rządu Narodowego, dalej spis Polaków internowanych w Morawie, wskazówki adresów, wreszcie propozycja dotycząca obsadzenia stopni oficerskich”. Dodatkowym dokumentem obciążającym był notes Stoklaska.

Dworzec kolejowy w Boguminie. Fot. Wikipedia

Proces zatrzymanych rozpoczął się po długim śledztwie 11 X 1864 r. w Brnie. W roli obrońcy wystąpił znany ze swych liberalnych przekonań wiedeński adwokat dr Mühlfeldt. Prokurator Maluska oskarżył Geringa „o zbrodnię naruszenia porządku publicznego” i zażądał dla niego kary 3 lat, dla Wrany i Janeckiego 2 lat (dla tego ostatniego jako poddanego pruskiego dodatkowo wydalenia z kraju po odbyciu kary), dla Stoklaska – 8 miesięcy. Dzięki znakomitej mowie obrończej dr. Mülfeldta sąd ostatecznie ukarał oskarżonych tylko za przemyt. Gering otrzymał wyrok 6 miesięcy, Janecki i Wrana 4 miesięcy, a Stoklasek – 2 miesięcy więzienia. „Skazani zgłosili natychmiast rekurs przeciw wyrokowi”. Ostatnia rozprawa odbyła się przed Sądem Najwyższym w Wiedniu, gdzie wyrok podtrzymano. (…)

Na dawniejszych przedpolach gminy Siemianowice, już po rosyjskiej stronie granicy znajdowała się kopalnia „Saturn”, której załoga w latach 1905–1914 odegrała rolę w polskim ruchu niepodległościowym. Tutaj najczęściej znajdowali schronienie ścigani przez carską ochranę emisariusze i bojowcy Polskiej Partii Socjalistycznej, których przerzucano za pruski kordon. Zdarzało się, że mężczyzn przemycano w ubraniu kobiecym, a kobiety w męskim, w zależności od posiadanych papierów.

Człowiekiem, który wyekspediował w ten sposób dziesiątki ludzi, był sztygar Paweł Piotr Dehnel, zwany „Strychniną”. Pseudonim zawdzięczał kapsułce trucizny, z którą się nigdy nie rozstawał; nosił ją zawsze w kieszonce kamizelki. Dehnel wielokrotnie przez komorę bańgowską przeprowadzał towarzysza „Ziuka”, tj. Józefa Piłsudskiego, a także Walerego Sławka, Aleksandrę Piłsudską jako „Wandę”; tędy ekspediował do Siemianowic Piotra Nasiłkowskiego i wielu innych, którzy dokonywali zakupów broni w Katowicach.

„Polonia” korfantowska (nr 2817 z 11 VIII 1932) w skonfiskowanym artykule pt. Sanacyjne poprawki historyczne w naszej propagandzie zagranicznej tak skomentowała te wydarzenia: „O ile wiemy, styczność pana Piłsudskiego ze Śląskiem ograniczyła się do tego, że około roku 1905 zamawiał rewolwery dla partii i jej akcji na terenie byłej dzielnicy rosyjskiej i że w owych czasach, przebywając na kopalni „Saturn” w Czeladzi u swojego przyjaciela sztygara […], czasem przechodził przez zieloną granicę, udając się do Siemianowic na wódkę”.

Pomijając kąśliwy ton relacji, należy wspomnieć, że Paweł Dehnel nie tylko doczekał wolnej Polski, ale symbolicznego przeprowadzenia Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka przez dawną granicę, które odbyło się w następujących okolicznościach:

Józef Piłsudski w 1922 r., bawiąc na Górnym Śląsku, postanowił odwiedzić dawnego towarzysza i przyjaciela na „Saturnie”. Zjechawszy do niego, po krótkim pobycie miał powiedzieć: „Paweł, teraz powieziesz mnie na granicę, tam, gdzieś mnie dawniej przeprowadzał jako „Ziuka”.

Prośbie stało się zadość. Pojechano autami na dawną komorę graniczną pod Bańgowem, gdzie Dehnel, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek papieru, wręczył go Józefowi Piłsudskiemu, mówiąc: „Masz tu, „Ziuk”, paszport, z którym możesz jeździć o całym świecie”. Po tej ceremonii Marszałek pojechał do stolicy, a Dehnel powrócił na „Saturn”. Bohater naszej opowieści zmarł 14 II 1939 r. w wieku 70 lat.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku nt. kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” znajduje się na s. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku nt. kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” na s. 6-7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania styczniowego (1863–1864). Część I

Na stacjach w granicach guberni wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej umieszczono polskie nazwy z polskimi orłami. Na parowozach przewożono broń i amunicję oraz nielegalną literaturę.

Zdzisław Janeczek

W Trójkącie Trzech Cesarzy, miejscu, gdzie w latach 1846–1915 zbiegały się granice trzech europejskich mocarstw biorących udział w rozbiorze Polski: Prus (później Niemiec), Austrii (następnie Austro-Węgier) i Rosji, z pruskimi Mysłowicami graniczył rosyjski Sosnowiec. Do coraz większego znaczenia w życiu gospodarczym zarówno Zagłębia, jak i Śląska dochodziło kolejnictwo, a w szczególności po oddaniu do użytku w 1859 r. odnogi Ząbkowice-Sosnowiec. Kopalnie i huty, tak rządowe, jak i prywatne silnie związane były z koleją żelazną. Ponadto kolej dawała zatrudnienie licznej grupie mieszkańców, a jej pracownicy cieszyli się m.in. przywilejem zwolnienia z poboru (na 25 lat) do wojska oraz prawem do emerytury. Oprócz drogi żelaznej przechodził tędy trakt pocztowy. Ze stacji Granica w miejscowości Maczki (obecnie dzielnica Sosnowca) biegł szlak kolejowy przez austriacki Kraków do Wiednia, tzw. Droga Żelazna Warszawsko-Wiedeńska. W latach 1860–1880 etapami ułożono drugi tor z Warszawy do Ząbkowic. Liczba lokomotyw sięgnęła 287, wagonów osobowych 432, a towarowych 8718.

Kolej Warszawsko-Wiedeńska była najbardziej dochodową spośród linii kolejowych w Imperium Rosyjskim. Jej znaczenie ekonomiczne polegało m.in. na umożliwieniu eksportu węgla kamiennego z Zagłębia Dąbrowskiego do Prus, a w następnych latach eksportu wyrobów łódzkiego przemysłu tekstylnego.

Tak więc działania powstańcze w tym newralgicznym rejonie stwarzały duże zagrożenie dla ruchu granicznego w Trójkącie Trzech Cesarzy i budziły niepokój władz zaborczych pruskich, rosyjskich i austriackich. Stan ten znajdował odbicie także w relacjach prasowych i rozkazach dowódców. (…)

Trójkąt Trzech Cesarzy | Fot. Wikipedia

Kolej Petersbursko-Warszawska – KP-W była czwartą na terenie Imperium Romanowych, a drugą w Królestwie Polskim. (…) Zasadniczą przyczyną budowy Kolei Petersbursko-Warszawskiej (KP-W) były względy strategiczne. Realizacja tej inwestycji umożliwiała bowiem szybką dyslokację wojsk na terenie ufortyfikowanego Królestwa Polskiego, stanowiącego zachodnie przedpole Imperium Rosyjskiego. Z drugiej – przez odcinek do granicy pruskiej – zapewniała połączenie portów bałtyckich z Polesiem i guberniami centralnymi. KP-W miała także istotne znaczenie w przypadku ponownej polskiej rebelii. Mikołaj I i rosyjscy sztabowcy, nauczeni doświadczeniem wojny polsko-rosyjskiej 1831 r., nie wykluczali w przyszłości takiego rozwoju wydarzeń na ziemiach zachodnich guberni i Królestwa Polskiego. Przezornie więc brali pod uwagę ewentualność zbrojnego zrywu Polaków już w trakcie projektowania linii.

W 1863 r. tabor KP-W składał się z 373 parowozów, 819 wagonów osobowych i 7545 towarowych. Podczas powstania styczniowego 1863 r. KP-W stała się, zgodnie ze swym przeznaczeniem, strategiczną linią komunikacyjną dowozu do Kongresówki pułków rosyjskich i ich zaopatrzenia. Jeszcze przed wybuchem powstania wśród kolejarzy, a także w zarządzie KP-W powstała zakonspirowana komórka, której członkiem był m.in. Bronisław Antoni Szwarce (1834–1904), działacz niepodległościowy i tłumacz literatury rosyjskiej, m.in. poezji Michaiła Lermontowa i Aleksandra Puszkina, zatrudniony przy budowie kolei jako inżynier w Łapach pod Białystokiem. Kierował on Wydziałem Spraw Wewnętrznych Centralnego Komitetu Narodowego do 22 XII 1862 r., tj. do aresztowania i osadzenia w Cytadeli Warszawskiej.

Groźba represji nie odstraszyła polskich pracowników kolei od różnych przedsięwzięć patriotycznych mających zasygnalizować odrębność narodową. Na stacjach w granicach guberni wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej umieszczono polskie nazwy z polskimi orłami. Po pewnym czasie zlikwidowano je w wyniku interwencji carskiej żandarmerii. Na parowozach przewożono broń i amunicję oraz nielegalną literaturę. Władze rosyjskie rozpoczęły masowe zwolnienia i represje wobec kolejarzy Polaków, na newralgicznych stanowiskach zastępowano ich lojalnymi Niemcami lub Rosjanami. W warsztatach głównych kolei w Łapach naprawiano broń i produkowano amunicję. Wielu pracowników kolei walczyło czynnie z bronią w ręku.

Już pierwszego dnia powstania w Łapach dwóch maszynistów, nie informując obsługi stacji, uruchomiło parowóz stojący na terenie warsztatów kolejowych, aby wyruszyć nim w kierunku Warszawy. Kresem podróży była stacja Szepietowo, gdzie zatrzymał ich powstańczy patrol, do którego niezwłocznie się przyłączyli.

Łapy, ze względu na przebieg KP-W, były ważnym punktem strategicznym na mapie Imperium, tą trasą przechodziły bowiem transporty wojsk rosyjskich w kierunku Warszawy. Ponadto zbudowano tutaj most kolejowy na Narwi, umożliwiający przejazd pociągów z Królestwa Polskiego do zachodnich guberni Cesarstwa Rosyjskiego. Dlatego w pierwszych godzinach insurekcji stacja Łapy została zajęta przez oddziały powstańcze, jednakże już po kilku dniach kontrola nad nią z powrotem przeszła w ręce rosyjskie. Za to akcje dywersyjne na torach do Warszawy były prowadzone przez Polaków aż do stłumienia powstania.

Bronisław Deskur | Fot. Wikipedia

Z kolei na stacji Kietlanka, nieopodal Czyżewa w powiecie ostrowskim, 13 V 1863 r. doszło do bitwy pomiędzy oddziałem powstańczym dowodzonym przez ppłk. Ignacego Mystkowskiego (1826–1863) ps. „Ojciec” i mjr. Bronisława Deskura (1835–1895), cywilnego naczelnika województwa podlaskiego, a grupą wojsk rosyjskich generała-majora Tolla. Dzięki pomocy dróżnika został wykolejony pociąg wojskowy, w wyniku czego zginęło lub odniosło rany około 600 żołnierzy i 20 oficerów. W bitwie tej jednak dzięki zdradzie powstańcy ponieśli duże straty, poległo 100 ludzi, m.in. ich dowódca, pełniący obowiązki naczelnika powiatów: ostrołęckiego, przasnyskiego i pułtuskiego. Atak na rosyjski pociąg wojskowy uwieczniony został na jednej ze współczesnych rycin. (…)

Koleje odegrały ważną rolę także w sferze zaopatrzenia nie tylko armii zaborczej. Pomoc w dostawach broni i amunicji przeznaczonych dla Królestwa Polskiego stała się najważniejszą kwestią już na przełomie 1862 i 1863 r. Organizatorzy powstania mieli swoich agentów, którzy działali na terenie Niemiec, Belgii, Francji i Anglii. Zakupów dokonywano najczęściej w wielkich firmach handlowych w Leodium (Liege) i Londynie, skąd transporty kierowano przez Hamburg do Gothy, Lipska, Drezna, Wrocławia i Legnicy, dalej do Raciborza, Lublińca, Katowic lub Mysłowic. Szlak ten wytyczała m.in. Instrukcja dla Komisarza Nadzwyczajnego Nr 3846/1108, wydana 30 XI 1863 r. w Warszawie przez Rząd Narodowy. Rewolwery sprowadzano z Bremy, kosy z Hagen w Westfalii, szable z Solingen, a karabiny z Schmalkalden.

„Breslauer Zeitung” w doniesieniu z Monachium informowała, iż na dworcu wschodnim w Passau „leży 50 pak broni przeznaczonej dla polskich powstańców, jednak bez możności dalszego przewozu, ponieważ bez pozwolenia (Waffen-pass) nie wpuszczają broni do Austrii”. Podobnej treści komunikat zamieściła gotajska „Tageblatt”: „że przesyłkę broni przeznaczonej do Polski poddano tam rewizji urzędu podatkowego, i że dotąd jeszcze leży ta broń u tamtejszego spedytora”.

Jeszcze w listopadzie 1862 r. swoją agenturę powołała we Wrocławiu paryska Komisja Broni, w skład której wchodzili: uczestnik powstania 1830/1831 i Wiosny Ludów gen. Józef Wysocki (1809–1873), Włodzimierz Milewicz i dziennikarz Józef Ćwierciakiewicz (1822–1869), a w której agentem do spraw zakupów broni był Marian Langiewicz (1827–1887). Komisja prowadziła także werbunek oficerów wśród emigrantów. (…)

Lokomotywa KkStB (Kraków) parowozom nadawano imiona. Lata 60-70 XIX wieku | Fot. Wikipedia

Na Śląsku w trakcie przygotowań do powstania zjawił się także młody książę Roman Adam Wilhelm Czartoryski, syn Adama Konstantego z Jutrosina i Wandy Radziwiłłówny, absolwent gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu, student prawa w Berlinie i Bonn. W pierwszych dniach stycznia 1863 r. przyjął posadę prawnika we Wrocławiu. Według pruskich akt procesowych (zarzuty dotyczyły nie tylko „rzekomych dynastycznych aspiracji rodu”), książę podjął się „na życzenie” Jana Działyńskiego zadania sprowadzania broni z Anglii. W końcu lutego 1863 r. pod pretekstem choroby oczu wystąpił ze służby rządowej, wyjechał z Wrocławia i udał się przez Poznań, Berlin, Paryż do Londynu. W Poznaniu spotkał się z J. Działyńskim, a w stolicy Francji z Władysławem Czartoryskim. Związał się wtedy z Hotelem Lambert i wspierał

finansowo powstanie styczniowe, co przypłacił półtorarocznym pruskim więzieniem. (…)

Z Wrocławia szlak agentów i emisariuszy wiódł do przygranicznych osad przemysłowych Górnego Śląska: Mysłowic i Katowic, gdzie na przełomie 1860 i 1861 r. Stanisław Maciejewski założył filię firmy Bronisława Ostrzyckiego pod nazwą „Skład importowanych cygar i kantor informacyjny i komisyjny”.

Policja pruska w Katowicach bardzo szybko zwróciła uwagę na jego działalność. Podejrzenie wzbudził fakt, iż Maciejewski „o ile mało łożył starań ku prowadzeniu interesów handlowych, o tyle w ciągłych zostawał stosunkach z urzędnikami drogi żelaznej, Polakami, z którymi natychmiast po przybyciu do Katowic ścisłą zawarł znajomość”.

W grupie tej znaleźli się m.in.: rzemieślnik Karol Lehmann, piekarze Ferdynand Zips i Kluska, urzędnik celny Knopf oraz ekspedytor kolejowy z Mysłowic, Kazimierz Szremmer.

Lokomotywa KkStB 18 CWAŁ z lat 50. XIX w. | Fot. Wikipedia

Maciejewskiemu w szczególności zależało na kontaktach z pracownikami poczty i kolei. Jego agentami najczęściej bywali miejscowi Ślązacy rekrutujący się spośród robotników, rzemieślników i rolników. Wpływy organizacji był jednak znacznie szersze, sięgając poprzez Wrocław m.in. do dalekiego Heidelbergu, Gothy, Berlina i Drezna. Śląscy konspiratorzy przesyłali broń transportem kolejowym przez Szczakową do Krakowa, a nawet przez Morawską Ostrawę do Łańcuta. Część dostaw kierowano do Dąbrowy i Sosnowca, gdzie m.in. felczer Władysław Bruder zajmował się organizacją pomocy dla powstania, zbierając i przesyłając sprzęt medyczny, odzież i żywność. Ślązacy dostarczali w tym czasie ubrań, bielizny, butów lub surowców i materiałów na ich wykonanie. Okrężny szlak wiódł przez Mysłowice, Szczakową i Maczki, gdzie przebiegała granica rosyjsko-austriacka.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” znajduje się na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Czy historycy piszą prawdę” i „Trudna droga do niepodległości” – rozważania historyczne prof. Władysława Zajewskiego

Autor idzie tropem Marka Tulliusza Cycerona, który domagał się od historyka nie sielankowych opisów zdarzeń, lecz różnych i przeciwnych opinii, narracji dramatycznej a zarazem godnej.

Zdzisław Janeczek

Władysława Zajewskiego jako badacza kolejnych zrywów niepodległościowych Polaków nie interesują jakieś namiastki wolności, rozwiązania połowiczne w postaci autonomii, lecz pełna suwerenność i niepodległość. I na tym zasadza się znaczenie i wielkość dzieła. Jego autor nie potępia niepodległościowych zapędów Polaków, których wyrazem były powstania 1794 r., 1830/1831 r., 1863 r. Nie ogranicza się do prostych konstatacji, iż wszystkie te niepodległościowe protesty kończyły się klęską i skutkowały jedynie coraz większymi represjami i nasilającą się polityką wynaradawiania, którą wyrażały pruski kulturkampf i rosyjska „Noc Apuchtina”, a hasło do kolejnego zrywu podniósł dopiero na początku XX w. Józef Piłsudski. (…)

Prof. Władysław Zajewski | Fot. z archiwum prywatnego Z. Janeczka

Zdaniem W. Zajewskiego, rozbiory Polski zmieniły zdecydowanie układ sił w Europie Centralnej: „zrodziły obskurancki sojusz uczestników podziału, który przeobrażony po wojnach napoleońskich w Święte Przymierze, kładł się cieniem na całą rzeczywistość europejską”. W rezultacie podziału Polski układ sił przesunął się na stronę państw antykonstytucyjnych i antyliberalnych. (…)

Porządek ukształtowany po kongresie wiedeńskim, analizowany szczegółowo przez W. Zajewskiego, obrazuje powieść Honoriusza Balzaka Kuzynka Bietka, opublikowana w 1846 r. i należąca do dyptyku Ubodzy krewni z cyklu Komedia ludzka. Nakreślony w niej przez jednego z bohaterów literackich los Polski był przygnębiający. Europa chciała się bogacić, odeszła od idei Napoleona I, w przeciwieństwie do Polaków nie życzyła sobie wojen ani powstań, o których myśleli rodacy księcia Adama Jerzego Czartoryskiego (1770–1861). Rządzili nią bankierzy i wielcy kupcy, dominowała chęć bogacenia się i powszechny materializm.

Po kongresie wiedeńskim nadeszła epoka giełdy i pieniądza, nikogo nie obchodziła „jakaś ojczyzna Polaków”, a co dopiero, o zgrozo, idea, by za nią umierać! Tak myślała nowa klasa – burżuazja (bogate mieszczaństwo). Jej zdaniem czas wojen królów i Napoleona minął bezpowrotnie. Polacy byli po prostu anachroniczni. Próbowano nawet negować istnienie polskiego narodu.

Okładka książki W. Zajewskiego | Fot. archiwum Z. Janeczka

W mniemaniu wytrawnego gracza politycznego Charlesa-Maurice`a de Talleyranda-Périgorda (1754–1838), francuskiego męża stanu, polityka i dyplomaty, ministra spraw zagranicznych Francji, biskupa Autun, księcia Benewentu, zwolennika rewolucji francuskiej i sekularyzacji dóbr kościelnych, ekskomunikowanego w 1791 r., kochanka siostry księcia Józefa Poniatowskiego, który na koniec pełnił obowiązki ministra Napoleona (1769–1821) i doradcy Ludwika XVIII (1755–1824) oraz Ludwika Filipa (1773–1850), jedynie garstka arystokracji tworzyła polski naród, do którego nie zaliczał całej reszty, tj. „ciemnych chłopów” oraz „brudnych Żydów”.

Zupełnie inaczej postrzegał kwestię polską H. Balzak (1799–1850). Nie należał on do grona zwolenników Appeasementu oraz nie darzył sympatią bankierów nazywanych dziś często banksterami. Brał w obronę ciemiężony naród i wskazywał na perfidię zaborców jako główną przyczynę tragedii i upadku Rzeczpospolitej. Zdaniem autora Kuzynki Bietki, „Polak, wzniosły w swym męczeństwie, znużył ramię swoich ciemiężców, wytrzymując ich ciosy i powtarzając niejako w XIX wieku obraz pierwszych chrześcijan. Pisarz, zwracając się do czytelników, postulował:

„Zaszczepcie dziesięć procent angielskiej obłudy w charakter Polaków, tak szczery, tak otwarty, a szlachetny biały orzeł władałby dziś wszędzie tam, gdzie się wciska orzeł o dwu głowach. Nieco machiawelizmu byłoby ustrzegło Polskę od ocalenia Austrii, która sprowadziła jej podział; od zapożyczania się u Prus, lichwiarza, który ją podkopał, i od rozdwojenia w chwili pierwszego rozbioru”.

(…) Jak w rzeczywistości pokongresowej czuli się Polacy, na to pytanie dał odpowiedź w liście z 15 czerwca 1851 r. do gen. Władysława Zamoyskiego poeta Zygmunt Krasiński, opisując swoją podróż pociągiem z Krakowa do Częstochowy. W wagonie Zygmunt spotkał się tylko z Moskalem i Niemcem i odnotował: „nie byłem u siebie, jeno u nich i milczeć wśród nich głośno mówiących i pijących wino, palących tytoń, rozmawiających i Ich Najjaśniejszych, co wczoraj przyjechały lub pojutrze wrócą i nie móc się po polsku odezwać, boby się może zapytali o paszport lub zaraz na uwagę wzięli, zatem milcząc udawać Niemca lub Anglika w Polsce pod Krakowem lub Częstochową. Oto odbicie losów naszych” (Z. Krasiński, Listy do różnych adresatów. Warszawa 1991, t. 2, s. 95). (…)

Polacy zapłacili najwyższą cenę za odzyskaną niepodległość. Z ziem II Rzeczpospolitej podczas wojny zaborcy, według obliczeń Włodzimierza Gierowskiego, wybrali 3 376 000 rekrutów, z których według źródeł poległo około 500 000, zaś blisko milion odniosło rany. Takich ofiar nie pochłonęły wszystkie razem wzięte powstania narodowe.

Sygnatariusze traktatu ryskiego wydali na zagładę kilka milionów Polaków mieszkających za Dnieprem i Berezyną. Zwycięskie mocarstwa zachodnie, wyczerpane długotrwałą wojną, bardzo niechętne były do uznania korzystnej dla Polski granicy wschodniej. Trudna do wyliczenia była liczba tych, którzy utracili swoje majętności, dorobek wielu pokoleń.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Trudna droga do niepodległości” znajduje się na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Trudna droga do niepodległości” na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Zapomniani bohaterowie Solidarności: Marian Pękacz (1934–2016). Chwała bohaterom! Celebrujmy „Requiem dla Niepokonanych”

Pękacza internowano, gdyż pozostawienie go na wolności „zagrażałoby bezpieczeństwu Państwa i porządku publicznego przez to, że był negatywnie ustosunkowany do ustroju socjalistycznego i PZPR”.

Zdzisław Janeczek

Marian Pękacz urodził się 1 I 1934 r. w rodzinie chłopskiej, w miejscowości Wincentynów (potocznie przez miejscowych nazywanej Maziarnią) w powiecie opoczyńskim, jako dziesiąte dziecko cieśli Wawrzyńca i Marianny Śmigiel. (…) Jego dzieciństwo zostało naznaczone piętnem wojny. Dorastał w trudnych latach niemieckiej okupacji i terroru. Starsi związali swe sympatie ze Związkiem Walki Zbrojnej, przemianowanym później na Armię Krajową. W tym czasie Ziemia Opoczyńska zdobyła miano „Królestwa Partyzantów”. Główną siłą oporu był sformowany z miejscowych chłopów 25. Pułk Piechoty AK, którym dowodził doświadczony oficer mjr Rudolf Majewski (1901–1949) pseudonim ,,Leśniak’’. (…)

Mandat delegata na zjazd Solidarności w Gdańsku | Fot. archiwum rodziny Pękaczów

Akowcy zakończyli walkę z okupantem niemieckim 17 I 1945 r., z chwilą wkroczenia na te tereny Armii Czerwonej. Z jej obecnością M. Pękaczowi kojarzyły się nieustające gwałty, rabunki i budzące strach formacje NKWD, których funkcjonariusze z bronią w ręku szli na tyłach oddziałów frontowych i w razie załamywania się pod niemieckim ogniem natarcia strzelali w plecy swoich żołnierzy. Sowieci zabierali chłopom wszystko to, czego nie skonfiskowali wycofujący się Niemcy. (…)

Dla mieszkańców Ziemi Opoczyńskiej, także Mariana Pękacza, symboliczny wymiar miała śmierć ich dowódcy mjr. Rudolfa Majewskiego. Twórca 25. Pułku Piechoty Armii Krajowej do więzienia we Wronkach trafił w 1947 r. po pokazowym procesie politycznym przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Poznaniu. (…) Na niespełna rok przed upływem terminu kary i wyjściem na wolność mjr Rudolf Majewski zginął w swojej celi.

Według zeznań współwięźniów, legendarny oficer został brutalnie zamordowany. Relacje wskazywały, iż ofiara rozpaczliwie broniła się do końca. Hałasy, przejmujące krzyki, wołanie o ratunek dobiegały z miejsca odosobnienia na kilkanaście minut przed tym, zanim martwe już ciało zostało wyniesione przez funkcjonariuszy UB. (…)

M. Pękacz, jak większość społeczeństwa musiał w dalszym ciągu żyć w silnym i długotrwałym strachu, którego nie można było w pełni odreagować wcześniej na Niemcach ani tym bardziej na Sowietach. Ładunek gniewu był ukierunkowany na kolejne okupacyjne władze stosujące przemoc i terror wobec Polaków. (…) . Za zdobycze wojenne Rosjanie uznawali zakłady przemysłowe, majątki ziemskie, dwory, magazyny, spichlerze, sklepy z wszelkim asortymentem, maszyny rolnicze, artykuły spożywcze, paliwo, pasze, bydło, porzucony sprzęt gospodarstwa domowego i inne przedmioty. Dochodziło do morderstw, gwałtów, demontażu i wywózki urządzeń przemysłowych (np. cukrowni w Prabutach), komunalnych, torów kolejowych, do masowych dewastacji i rabunków. Świadectwa te gruntowały jego ostateczną ocenę nowej rzeczywistości politycznej. (…)

Ostatecznie na stałe osiadł w Siemianowicach Śląskich. W dokonaniu życiowego wyboru pomógł mu starszy brat Jan, który pracował na KWK „Siemianowice”. Marian Pękacz podjął pracę na tejże kopalni i zapisał się na Wydział dla Pracujących do Górniczego Ministerstwa Górnictwa i Energetyki im. Powstańców Śląskich nr 4 w Katowicach przy ulicy Mikołowskiej 131. Uczęszczał do klasy o specjalności górnik mechanik. (…)

Ukończenie technikum umożliwiło mu objęcie stanowiska kierowniczego w górnictwie. Jako sztygar (niem. Steiger, daw. hutman) zajmował się dozorem technicznym, a także częściowo administracyjnym pracy górników. Mimo nalegań, nie wstąpił do PZPR. Bardzo szybko przyswoił sobie zwyczaje i tradycję górniczą, a 4 grudnia tzw. Barbórka stała się świętem rodzinnym.

W 1961 r. wziął ślub ze Stefanią Majewską (1936–2015), córką Stanisława i Walentyny Szczepaniak. Przyszłą żonę poznał jako córkę Stanisława Majewskiego, przyjaciela starszego brata, zatrudnionego na tej samej siemianowickiej kopalni. (…)

Zwolnienie z internowania w Kokotku | Fot. archiwum rodziny Pękaczów

Od dnia narodzin ruchu „Solidarności” Marian Pękacz stał się nie tylko gorliwym admiratorem związku, ale jednym z najaktywniejszych jego działaczy w rejonie siemianowickim. Razem z Ewaldem Hojką stanęli na czele organizowanego NSZZ „Solidarność” KWK „Siemianowice” i nawiązali kontakt z tworzącymi się strukturami na terenie Huty „Jedność” (przewodniczący Komisji Zakładowej Wiesław Mrozek) i KBW „FABUD” (przewodniczący Komisji Zakładowej Zbigniew Johanowicz). Szczególnie ważne były kontakty z FABUD-em, który miał własny fax i bezpośrednią łączność ze Stocznią w Gdańsku. Tutaj też redagowano najwcześniejsze siemianowickie druki niezależne, które były kolportowane m.in. na KWK „Siemianowice”. Pierwszy numer Biuletynu Informacyjnego NSZZ „Solidarność” KBW „FABUD” Siemianowice Śl. został oddany do rąk czytelników 14 X 1980 r. (…)

Na podstawie artykułu 42 dekretu z dnia 12 XII 1980 r. o ochronie Państwa i bezpieczeństwa publicznego w czasie obowiązywania stanu wojennego postanowiono Mariana Pękacza zatrzymać. Bezpieka od dawna śledziła każdy jego krok.

O godz. 12.01 został internowany. Dzień wcześniej rozmawiał z córkami, mówił o ich wyborze kierunku studiów, potem była uroczysta kolacja, podczas której panował bardzo familiarny, niemal świąteczny klimat. Mimo wszystko córki wyczuwały, iż działo się coś niedobrego. Gdy udawały się na spoczynek, zauważyły, że ojciec siedział ubrany, skupiony, jakby na coś czekał. Tak doczekał o północy dzwonka do drzwi. W otwartych drzwiach tłoczyli się umundurowani milicjanci. Jeden z nich oświadczył, iż obywatel Marian Pękacz musi z nimi natychmiast udać się na komendę MO, by zidentyfikować młodego człowieka, który podaje się za jego bratanka Bogdana. „Dobra, dobra”, odpowiedział nagabywany, niezbyt przekonany o prawdziwości tych słów. Gdy wyszedł na klatkę schodową, został skuty kajdankami. Na jego prośbę skuto go z rękami do przodu, a nie do tyłu, gdyż miał kontuzjowany bark. Konwój z zatrzymanym natychmiast ruszył na komendę. W mgnieniu oka wraz z innymi działaczami „Solidarności” z przygotowanej listy proskrypcyjnej znalazł się na KW MO w Katowicach.

Droga do miejsca odosobnienia była okazją do wywarcia presji psychicznej. Prowadziła przez lasy pogrążone w ciemnościach grudniowej nocy. Uprowadzeni, porwani z łóżek, nie wykluczali, że jadą na pewną śmierć i o to chodziło oprawcom. Marianowi Pękaczowi wówczas na myśl przyszedł tragiczny koniec bohaterskiego mjr. Rudolfa Majewskiego. (…)

Marian Pękacz trafił do Ośrodka Odosobnienia dla Internowanych w Jastrzębiu-Szerokiej, który funkcjonował od 13 XII 1981 r. do III 1982 r. w trzech pawilonach Zakładu Karnego przy ul. C.K. Norwida 23. (…) Pierwsze informacje o losach Mariana dotarły do rodziny za pośrednictwem A.S. Kowalskiego w czasie świąt Bożego Narodzenia. Żona i córki dowiedziały się, że ojciec żyje i jest zdrów („jedynie dokuczał mu katar i odezwało się serce”), że nie dał się złamać, a nawet podtrzymuje pozostałych skazańców na duchu. Cały czas był w kontakcie z grupami oporu i działaczami związkowymi z innych miast.

M. Pękacz – emeryt po zakupach | Fot. archiwum rodziny Pękaczów

Przełomem była zgoda władz na odwiedziny członków rodziny. Pierwsze widzenie było wielkim przeżyciem dla obu stron. Najbliżsi zabrali ze sobą mydło, ciepłą bieliznę i jedzenie. Do Jastrzębia dojechali autobusem, a potem długo maszerowali w milczeniu, polami zasypanymi śniegiem, w kierunku obozu. Przed żelazną bramą były rozstawione wojskowe namioty, ogrzewane kozami, a w nich stały rzędami polowe łóżka dla żołnierzy pełniących służbę wartowniczą. W jednym z namiotów była stołówka polowa, w drugim biuro podawcze. Grozę budziły cielska potężnych czołgów. Każdy musiał napisać podanie zawierające prośbę o zgodę na widzenie. W tym celu udostępniano papier i ołówek. Córki Anna i Elżbieta dostosowały się do stawianych warunków, natomiast starszy brat ojca Jan oświadczył, że nie będzie nic pisał. Podszedł do bramy i pięścią, niczym sienkiewiczowski Jurand pod krzyżackim Szczytnem, z całych sił załomotał. Otwarło się małe okienko i ukazała się twarz strażnika. Usłyszeli opryskliwe pytanie „czego?’ Stryj Jan odpowiedział: „Chciałem widzieć się z bratem!” „Podanie napisać!” „Jak żeście go brali, to podania nie chcieliście!” Gdy wszyscy spełnili żądanie służb wartowniczych i oddali „bumagi”, pojawił się jeden z listą i wyczytał, kto może przekroczyć bramę więzienia. Celowo pominięty został krnąbrny stryj Jan. (…)

M. Pękacz przez resztę życia nosił w sercu obraz 13 grudnia 1981 r. Jako weteran tej „wojny” był stale na celowniku swoich przełożonych. Wprawdzie po zwolnieniu z internowania pozwolono mu wrócić do pracy na KWK „Siemianowice”, ale przez 10 lat pracował tylko na nocną zmianę.

Był pilnowany i ciągle mu przypominano, iż wprawdzie stan wojenny został zniesiony, ale mimo to w każdej chwili może być skreślony z listy pracowników. Śledzono go bacznie i ograniczano kontakty z załogą, ciągle podejrzewając o buntownicze zamiary. Mimo szykan dotrwał do emerytury, na którą zapracował, rezygnując m.in. z urlopów. (…)

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Zapomniani bohaterowie Solidarności. Marian Pękacz (1934-2016)”, znajduje się na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Zapomniani bohaterowie Solidarności. Marian Pękacz (1934-2016)” na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl