Barnevernet odebrał im dziecko na 4 dni, bo na stole stał otwarty szampan. Teraz polscy rodzice żądają sprawiedliwości

Maciej Kryczka o dramatycznym sylwestrze polskiej rodziny w Norwegii i walce sądowej rodziców o ukaranie nadużywających swych uprawnień norweskich urzędników.

Maciej Kryczka z Ordo Iuris mówi o procesie polskich rodziców, którzy chcą pociągnąć do odpowiedzialności urzędników norweskiego Barnevernet za nadużycie uprawnień.

Sprawa sięga sylwestra z 2015 na 2016 r., kiedy rodzice „wraz z małoletnią spędzali sylwester w Oslo i poszli oglądać z fajerwerki”. Wtedy „zostali zaczepieni przez pijaną i agresywną młodzież norweską”. Wrócili w związku z tym do domu i zadzwonili na policję. Kiedy ta do nich przyjechała „zauważyła, że na stole w mieszkaniu jest otwarty szampan”. Wystarczyło to jej, żeby zadzwonić po Barnevernet w celu odebrania dziecka. Prawnik podkreśla, że „rodzice owszem napili się szampana, natomiast nie byli w stanie upojenia alkoholowego, które by uniemożliwiałoby zajmowanie się dziećmi”.

W rezultacie urzędnicy norwescy odebrali dziecko rodzicom i trzymali je w pogotowiu opiekuńczym do 4 stycznia. Nasz gość zaznacza, że wina urzędników polegała nie tylko na „nie tylko na bezpodstawnym odebraniu dzieci, ale też na niepoinformowaniu o możliwości odwołania się od ich decyzji, braku zapewnienia kontaktu z dzieckiem i odebraniu dziecka siłą, co spowodowało sporą traumę u małoletniej”.

Prokurator zawiesił śledztwo i wystąpił do Norwegii z prośbą o przesłanie wszelkich dowodów i z pytaniem, czy sama Norwegia nie byłaby zainteresowana przeprowadzeniem takiego postępowania wyjaśniającego.

Kiedy rodzice odzyskali swoją córkę, po czterech dniach, kiedy nie mieli z nią kontaktu, uciekli do Polski, obawiając się, że będą ją im chcieli ponownie odebrać. Po powrocie do kraju postanowili oni wystąpić przeciwko urzędnikom z art. 231, o przekroczenie uprawnień. Doprowadzenie do procesu nie było łatwe, gdyż prokurator, otrzymawszy odpowiedź Norwegii, która nie przesłała żadnych materiałów, za to zadeklarowała, że jest zainteresowana przeprowadzeniem własnego postępowania, umorzył sprawę. Od tej decyzji reprezentujący rodziców adwokat złożył zażalenie do sądu rejonowego w Tarnowie, wskazując, że deklaracje Norwegii nie są wiążące dla naszych organów.

Ta sprawa to tzw. gorący ziemniak, przerzucana między Warszawą a Tarnowem, reprezentujemy od dwóch lat, zaś czyn jest datowany na grudzień 2015 i styczeń 2016 roku i można powiedzieć, że całe te 3 lata upłynęły na tym, czy w ogóle ci urzędnicy będą pociągnięci do odpowiedzialności karnej.

Obecnie sąd w ciągu zapewne dwóch lub trzech miesięcy wyznaczy termin rozprawy, na którą nie wiadomo jeszcze czy będzie wzywał oskarżonych. Gdyby uznał, że potrzebuje ich obecności, a nie stawiliby się, może wobec oskarżonych zastosować tymczasowy areszt. Urzędnicy mogliby być objęci europejskim nakazem aresztowania. Gdyby ich skazano, byłby to pierwszy taki przypadek w Polsce.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Joanna Wulfert: Padłam ofiarą Jugendamtu. Uprowadzili i zastraszali mojego syna. Nigdy nie wrócił do domu [VIDEO]

– Gdy miałam problemy wychowawcze z synem po śmierci męża, zwróciłam się z prośbą o wsparcie do Jugendamtu. Ten urząd uprowadził moje dziecko. Nigdy już nie wróciło do domu – mówi Joanna Wulfert.


Joanna Wulfert, Polka mieszkająca na co dzień w Niemczech, mówi o odebraniu jej jedynego syna przez tamtejszy Urząd ds. Zarządzania Młodzieżą – Jugendamt. Przed dziesięciu laty, gdy kobieta zaczęła mieć problemy wychowawcze z dzieckiem po śmierci męża, zwróciła się ona do wspomnianego organu z prośbą o wsparcie przy opiece nad dojrzewającym synem.

Padłam ofiarą tej instytucji, która uprowadziła moje dziecko w białych rękawicach. Dziecko po dziesięciu dniach przebywania w ośrodku zostało bez mojej wiedzy wymeldowane. Zawładnięto moim dzieckiem, nie pozwolono mi kontaktować się z nim, a mojemu dziecku zabroniono się kontaktować ze mną.

Wulfert zaznacza, że była jedną z nielicznych matek, której przy odebraniu syna nie pozbawiono praw rodzicielskich. Fakt ten zmotywował ją do zorganizowania konferencji, na której oświadczyła, że rezygnuje z pomocy Jugendamtu. Urząd nie wziął jednak pod uwagi słów gościa Poranka i dalej zastraszał dziecko. Grożono mu, że jeśli będzie chciało wrócić do domu, nigdy w życiu nie otrzyma żadnego rodzaju pomocy od tej instytucji. Syn miał wtedy 17,5 roku. Matka ze łzami w oczach mówi, że ten nigdy do jej domu nie wrócił.

Generalnie rzecz biorąc, dzieci nie wracają do domu. Indoktrynacja jest tak daleko posunięta, że dzieciom wmawia się, że rodzice wyrzucili dziecko z domu i że nie chcą mieć z nim kontaktu. Przekonuje się je, że ich przyszłością jest opiekun Jugendamtu – tak było też w przypadku mojego syna, jedynego syna.

Kobieta opowiada, że uprowadzenie jej dziecka spowodowało, że zaczęła szukać pomocy na terenie Niemiec i Polski. Zaczęła coraz częściej jeździć do drugiego z krajów i szukać wsparcia u organów rządowych. Przez pierwsze lata nie odnosiła sukcesów, jednak w 2016 r. została zaproszona na konferencję „Dobro dziecka jako cel najwyższy”, po której rozpoczęła się jej intensywna współpraca z resortem sprawiedliwości.

Z wielkim sukcesem, muszę przyznać, osiągnęłam swój pierwszy cel – po 9 miesiącach przyczyniłam się do zwrócenia uprowadzonych dzieci polskiej kobiecie w Berlinie.

Gość Poranka podkreśla, że liczba odbieranych przez Jugendamt dzieci z roku na rok wzrasta – o ile w momencie, gdy odebrano Woulfert syna zabierano ok. 38-40 tysięcy dzieci rocznie, o tyle obecnie jest to ok. 90 tysięcy dzieci. Tego rodzaju działania sankcjonowane są przez niemieckie prawo, w myśl zapisów którego pracownik omawianej instytucji pozostaje nietykalny. Kobieta zwraca uwagę, że niemiecki urząd nie jest jedynym organem uprowadzającym bezpodstawnie dzieci – podobnie postępuje brytyjskie Social Service czy norweskie Barnevernet.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.