50 lat od Grudnia’70. Wspomnienie tamtych dni w Muzycznej Polskiej Tygodniówce

Marianna Fijewska opowiada o swoim reportażu „Rykoszet. O Marianie, ojcu Wioli. Trzecim, który padł”, poświęconym pamięci jednej z elbląskich ofiar Grudnia’70.

14 grudnia 1970 r. w Stoczni Gdańskiej wybuchł strajk wywołany ogłoszonymi dwa dni wcześniej podwyżkami na artykuły pierwszej potrzeby, zwłaszcza na żywność. Rozpoczął on falę strajków i manifestacji ulicznych, które objęły większość Wybrzeża.

Najtragiczniejsze zdarzenia miały miejsce w Gdyni, gdzie 17 grudnia wojsko bez ostrzeżenia otworzyło ogień do idących do pracy robotników.

Pomnik ofiar Grudnia’70 w Gdyni / Fot. Krzysztof, Wikipedia 

14 grudnia 1970 roku na Wybrzeżu głównie w Gdyni, Gdańsku, Szczecinie i Elblągu wybuchł bunt robotników. Demonstracje, protesty, strajki, wiece i zamieszki, których erupcja miała miejsce w kolejnych dniach zostały krwawo stłumione przez milicję. ZOMO i wojsko, nazywane wtedy „ludowym wojskiem”.

Według oficjalnych danych i historycznych badań, w grudniu 1970 roku na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicjantów i „ludowego” wojska zginęło 45 osób (tylko 18 osób straciło życie w Gdyni) a ponad 1 160 zostało rannych.

 

Reportaż Marianny Fijewskiej „Rykoszet. O Marianie, ojcu Wioli. Trzecim, który padł” to opowieść o historii sprzed pięćdziesięciu lat, która została przefiltrowana przez wiele szyb i szybek.

Nie mówię tutaj tylko o pryzmacie ludzkiej bezsilności z zetknięciu z machiną świata i zdarzeń. Piszę także o polskiej bezduszności machiny biurokratycznej i nieempatyczności. A przecież Polska to kraj, który ciągle na owych anonimowych bohaterów się powołuje. Kolejnym poziomem i pryzmatem jest wreszcie miłość i jej utrata przez niedoszłą żonę, córkę…

„Rykoszet. O Marianie, ojcu Wioli. Trzecim, który padł” to absolutny kawał znakomitego reportażu a Marianna Fijewska chwalebnie wyróżnia się na młodej polskiej mapie medialnej dziennikarskopodobnych wytworów.

Marianna jest absolwentką dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Wiedzie życie reporterki i pisarki, bardziej niż wnikliwej. Na co dzień jest współpracowniczką Magazynu Wirtualnej Polski i portalu HelloZdrowie.pl. Mimo młodego wieku ma już na swoim koncie dwie książki: „Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia” – 58 rozmów z przedstawicielkami tego zawodu” i „Trudny przypadek. Prawdziwe historie polskich lekarzy”. W planach kolejne.

 

Elbląg / Fot. Janusz Jurzyk (CC BY-SA 3.0), Wikimedia Commons

Marianna Fijewska opowiada w Muzycznej Polskiej Tygodnióce WNET o tym, co skłoniło ją konkretnie do pochylenia się nad krwawymi wydarzeniami Grudnia ’70: Zainspirowała mnie historia córki mężczyzny, Mariana Sawicza, który zginął w tamtych dniach. W procesie wytoczonym przez nią państwu polskiemu nie uczestniczył żaden jego przedstawiciel.

Do tej pory próbowano zrzucić winę za tę zbrodnię jedynie na milicję. Mam nadzieję, że po moim reportażu komuś zrobi się głupio. Ktoś przecież wydawał tej milicji rozkazy.

Marianna Fijewska, odwiedzając Elbląg podczas przygotowywania reportażu, dostrzegła, że tragedia Grudnia ’70 praktycznie nie jest obecna (podobnie jak świadomość rangi tamtych zdarzeń) w pamięci zbiorowej tego miasta.

Przypomniała, że oprócz Mariana Sawicza (główny bohater jej reportażu), na skutek pacyfikacji strajków na Wybrzeżu zginęło jeszcze kilku elblążan – Waldemar Rebinin i Zbigniew Godlewski.

Marianna Fijewska zapewnia, że młode pokolenie wykazuje zainteresowanie najnowszą historię Polski i nie zgadza się do końca z opinią, że „młodych praktycznie czasy najnowsze Polski nie interesują”:

To nie jest tak, że nie chcemy o tamtych czasach słuchać, czy dowiedzieć się więcej. Problem jest w tym, że raczej nikt nie potrafi nam tego opowiedzieć i przekazać. – mówi Marianna Fijewska.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Marianną Fijewską:

 

By przeczytać reportaż Marianny Fijewskiej „Rykoszet. O Marianie, ojcu Wioli. Trzecim, który padł” odsyłam na strony serwisu Magazyn WP. Warto zatopić się w lekturze, tak jak warto zapamiętać nazwisko autorki.

Tomasz Wybranowski

współpraca: Andrzej Karaś

Dziura wstydu, a nie miasto z morza i marzeń. Władze zupełnie nie mają kontroli nad inwestycją „Nowa Marina Gdynia”

Jak to w ogóle możliwe, że nasze miasto Gdynia, budowane przez całą Polskę, utraciło kontrolę nad strategiczną działką, położoną w samym sercu miasta – bo jak nazwać inaczej sprzedanie tego terenu?

Tomasz Hutyra

Co dzieje się z gdyńską mariną, do której wchodził kiedyś regularnie między innymi „Zawisza Czarny”? Z punktu widzenia miejskich włodarzy marina ma się superdobrze. Nieustannie wymyślają różne dumne hasła, a że na przykład Gdynia to żeglarska stolica Polski, a po wybudowaniu trzech szklanych budynków z restauracjami, pubami i biurami to w ogóle będziemy mieli jak w Saint Tropez! Według gdyńskich włodarzy jest po prostu świetnie. Ale ten obrazek, mozolnie kreślony polityczno-samorządowymi rękoma, natychmiast znika z pola widzenia, gdy pochylimy się nad problemem, poczytamy opinie żeglarzy, posłuchamy dramatycznych głosów płynących z różnych środowisk. (…)

Na początku warto opisać plan powiązań biznesowych, schematy przekształceń własnościowych oraz odsłonić tajemnicze układy towarzyskie rzutujące na możliwości realizacji przedsięwzięcia inwestycyjnego pod szumnym hasłem „Nowa Marina Gdynia”. Zaczynając od dokumentów najprostszych, ogólnie dostępnych w Krajowym Rejestrze Sądowym, można od razu zauważyć coś bardzo podejrzanego. Otóż jeden z dokumentów złożonych w KRS uwidacznia kapitał zakładowy przedmiotowej spółki, mającej za zadanie wybudować wspomniany kompleks. Kapitał ten wynosi tylko 115 tys. złotych (stan na rok 2017)! Przecież owa spółka ma realizować inwestycje za dziesiątki milionów złotych!

Można by pomyśleć tak: są na dorobku, mają solidny biznesplan, doskonały pomysł, dodatkowo działają na rzecz dobra wspólnego, gdyż zajmą się zmianą wizerunku centrum miasta; wreszcie – doprowadzą do powstania supernowoczesnej mariny. Sprzyjają im media, przynajmniej jeszcze niedawno tak było, a zarządzający miastem, z prezydentem Szczurkiem na czele, roztaczają przed mieszkańcami niesamowite wręcz wizje przyszłych korzyści wspólnych. Jednak inwestycja od paru lat nie może ruszyć, bo na zawiłej drodze meandrów politycznych ustawiaczy coś się wydarzyło, tyle że przeciętny obywatel pojęcia nie ma, o co chodzi! Jeden z gdyńskich, byłych już urzędników, pan Banel, zamiast wyjaśnić sprawę, odsyła z pytaniami do zarządu celowej spółki nomenklaturowej powołanej przez PZŻ do wybudowania „Nowej Mariny Gdynia”. (…)

Fot. T. Hutyra

W roku 2014 PZŻ sprzedał jedną z sąsiadujących z obecną mariną działek, będącą własnością Skarbu Państwa, lecz dzierżawioną wieczyście, jakiemuś podmiotowi z Norwegii, za którym stoi prawdopodobnie dwóch tamtejszych rybaków. Sprzedał za dwadzieścia jeden milionów złotych, aby zasilić swój budżet i zrealizować interesującą nas inwestycję. Gdzie są pieniądze za tę transakcję? Jeżeli wpłynęły na konto PZŻ, to według mnie winny być przelane na konto Spółki Nowa Marina Gdynia SA, a tej znów byłoby łatwiej z kapitałem zakładowym dwudziestu jeden milionów złotych szukać finansowania. Taka tylko hipoteza. (…)

Miasto zupełnie nie ma kontroli nad inwestycją „Nowa Marina Gdynia” – tak jednoznacznie wynika ze słów tego urzędnika, ale nie tylko jego. Inni przedstawiciele samorządu twierdzą to samo: nie mamy kontroli nad tą inwestycją. Jak to jest w ogóle możliwe, że nasze miasto Gdynia, budowane przez całą Polskę, utraciło kontrolę nad strategiczną działką, położoną w samym sercu miasta – bo jak nazwać inaczej sprzedanie tego terenu?

Moją ciekawość budzi również, co będzie, jeśli inwestycja w ogóle nie ruszy? I tutaj znajdziemy fundamenty do teorii spisku! Po pierwsze, dla żeglarzy, dla klubów, dla zwykłych mieszkańców Gdyni lepiej będzie, jak ten projekt wyląduje w koszu. O tym napiszę w następnym artykule. Natomiast dla zarządzających moim miastem będzie to powód do zmartwień, do czarnego pijaru, a może nawet do wyborczej klęski.

Cały artykuł Tomasza Hutyry pt. „Nadmuchane żagle” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Hutyry pt. „Nadmuchane żagle” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl