Wcześniej, w piątek, wybrany w styczniu prezydent Rumen Radew wydał oświadczenie, w którym potwierdził ingerencję Turcji w przebieg kampanii oraz określił podobne praktyki jako „absolutnie niedopuszczalne”.
Rzeczniczka Centralnej Komisji Wyborczej (CKW) Kamelia Nejkowa stwierdziła, że zmiana czasu z zimowego na letni w noc z soboty na niedzielę nie stała się przeszkodą, by wybory rozpoczęły się o czasie. „Na jesieni 2015 r. już mieliśmy taką sytuację” – przypomniała.
CKW zarejestrowała do udziału w wyborach 13 partii, 9 koalicji i 21 niezależnych kandydatów.
Uprawnionych do głosowania jest 6,8 mln wyborców. Na mocy znowelizowanej w ubiegłym roku ordynacji wyborczej głosowanie jest obowiązkowe, lecz w lutym br. Trybunał Konstytucyjny zniósł wszystkie kary za brak udziału w głosowaniu, czym pozbawił ten zapis wszelkiego sensu.
Spodziewana jest około 60-procentowa frekwencja.
Ordynacja wprowadza ograniczenie liczby lokali wyborczych za granicą: w kraju spoza UE może ich być maksymalnie 35. Wniosek ten złożyły partie nacjonalistyczne, dążące do ograniczenia głosowania w Turcji przez obywateli o podwójnym obywatelstwie, bułgarskim i tureckim. Obecnie bułgarskie władze zmagają się z problemem napływu Turków z zagranicy, którzy przybywają, by głosować w kraju. W ostatnim tygodniu na tym tle doszło do poważnego napięcia w stosunkach bułgarsko-tureckich.
Przez cały czas trwania kampanii wyborczej sondaże dawały praktycznie równie szanse centroprawicowej partii GERB (Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii) i lewicowej koalicji BSP na rzecz Bułgarii, z Bułgarską Partią Socjalistyczną na czele.
Jednakże w ostatnich godzinach przed sobotnim dniem ciszy wyborczej kilka pracowni opublikowało sondaże, według których GERB prowadzi o 1,5-3 proc. Analitycy tych agencji podkreślają jednak, że różnica mieści się w granicach błędu statystycznego.
Do parlamentu wejdzie zapewne pięć partii, dwie są na granicy przekroczenia 4-procentowego progu. Do utworzenia gabinetu potrzebna będzie koalicja składająca się z co najmniej trzech sił.
Kryzys w relacjach bułgarsko-tureckich
Kroki z obu stron skłaniają obserwatorów w Sofii do wniosku, że obecny stan bułgarsko-tureckich stosunków jest najgorszy od 1989 r., kiedy komunistyczne władze wypędziły ponad 300 tys. etnicznych Turków. Granice przed nimi otworzyła Ankara. Połowa z nich osiedliła się na stałe w Turcji, zachowując jednocześnie bułgarskie obywatelstwo. Ci ludzie teraz są sednem problemu, mając prawo do udziału w bułgarskich wyborach. Według partii nacjonalistycznych i części społeczeństwa są oni „piątą kolumną (prezydenta Turcji Recepa Tayypa) Erdogana”.
Problem zaognił się po powołaniu w ubiegłym roku partii Demokraci na rzecz Odpowiedzialności, Sprawiedliwości i Tolerancji (DOST, co po turecku znaczy przyjaciel) Lutfiego Mestana, byłego przewodniczącego najstarszej i najbardziej reprezentatywnej partii tureckiej mniejszości, Ruch na rzecz Praw i Swobód (DPS). W ostatnich 15 latach DPS, prócz tego, że bronił praw mniejszości tureckiej, przekształcił się w swoisty biznes-inkubator, postrzegany jako jeden z ważnych ośrodków korupcji, a ostro antykomunistyczną retorykę z początku lat 90. zamienił na bułgarsko-patriotyczną z elementami prorosyjskimi.
pap/aa