Jankowski: Schetyna w tym samym akapicie chwali sojusz z Leszkiem Millerem i zarzuca Kaczyńskiemu związki z ludźmi PRL-u

Jak Grzegorz Schetyna postrzega swoją dotychczasową działalność polityczną i jak widzi Polskę po PiS? Łukasz Jankowski recenzuje książkę lidera PO „Historia pokolenia”.

 


Łukasz Jankowski mówi o książce pt. „Historia pokolenia”. Jest to wywiad-rzeka z Grzegorzem Schetyną przeprowadzony przez Cezarego Michalskiego.

Trzy takie główne nurty można dostrzec w tej książce – trzy tezy i trzy historie chciał nam opowidzieć. Po pierwsze historia przyjaźni z Donaldem Tuskiem, która jest bardzo obszernie opisana. […] Drugim to o jest idea fix […] że potrzebna jest wielka koalicja dla Polski. […] Trzeci element […] to jest szczera lub udawana nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego.

Schetyna przyznaje, że raczej nie wróci już do tak bliskich relacji z Tuskiem, które mieli w 2007 r. Po aferze hazardowej w 2009 r. ich relacje się popsuły. Polityk w każdym rozdziale apeluje o jednoczenie się opozycji. Pod koniec książki stwierdza, że gdyby PO poszła do wyborów samorządowych, razem z PSL i SLD to PiS zdobyłby władzę we dwóch, a nie w ośmiu województwach. Do Jarosława Kaczyńskiego odnosi się jak do złego demiurga, odpowiadającego za problemy Polski i Europy. Przeciwstawia „żoliborskiego inteligenta” „słoikom” z KLD, a później PO, do których sam siebie zalicza. Według Schetyny prezes PiS oddaje rządy w Polsce, ojcowi Rydzykowi. Jankowski zauważa, że Schetyna mówi o Kaczyńskim, iż „zawsze oszukiwał ludzi, mówiąc o zemście na komunistach, a sam otaczał się ludźmi PRL-u”, samemu chwaląc chwilę wcześniej sojusz polityczny PO z postkomunistami.

Konieczne jest uchwalenie aktu odnowy Rzeczypospolitej i uruchomienie Trybunały Stanu wobec ludzi, którzy ewidentnie łamali konstytucję.

Recenzent przytacza słowa Schetyny, w których zapowiada on rozliczanie ludzi PiS po wygranej opozycji. Lider PO zaznacza, że „nie będzie recydywy PiS-u”. Temu celowi ma służyć „dokończenie rewolucji samorządowej” oraz zbadanie działalności politycznej Jarosława Kaczyńskiego po 1991 r. pod kątem wszelkich nadużyć, jakich w tym czasie się dopuścił. Jak twierdzi w książce Schetyna, błędem Tuska było nieosądzenie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry po roku 2007.

Hasło: Nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca zostało przejęte przez PiS/ Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 54/2018

Na rok przed najważniejszymi wyborami widać, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach personalnych. Brakuje mu zaś wizji przebudowy państwa z postkomunistycznego na obywatelskie.

Jan A. Kowalski

Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości

Krajobraz po wyborach samorządowych

35 do 65. Taki jest rzeczywisty wynik ostatnich wyborów samorządowych, przynajmniej w dużych i średnich miastach. I ten wynik, wbrew rządowej propagandzie, jest klęską obozu Dobrej Zmiany. Nie pomogło Mateusza Morawieckiego bezceremonialne potrząsanie przedwyborczą sakiewką. Spragniona kasy kasta samorządowa i jej klientela wyborcza zaufała jednak europejskiej retoryce Koalicji Obywatelskiej. Pomimo zatem zdobycia sześciu sejmików wojewódzkich (wliczając w to skonfliktowane wewnętrznie Podlasie) i większościowej koalicji w kolejnych dwóch, obóz Dobrej Zmiany poniósł wizerunkową klęskę. Klęskę, która może się przełożyć na wyniki kolejnych wyborów, a zwłaszcza parlamentarnych i prezydenckich.

Jak wielokrotnie pisałem, Polska potrzebuje jeszcze jednej kadencji rządowo-prezydenckiej Prawa i Sprawiedliwości, żeby oczyścić się z patologicznego systemu Okrągłego Stołu. Z III RP zorganizowanej i zarządzanej przez Kiszczakowe oficerskie dzieci. Dlatego ten wynik napawa mnie niepokojem. Zatem zastanówmy się, co poszło nie tak.

Można minimalnie wygrać lub tylko minimalnie przegrać, chociaż na 4 lub 5 lat po prostu wygrywa się lub przegrywa. Porażka Patryka Jakiego w Warszawie i Małgorzaty Wassermann w Krakowie to modelowy przykład klęski na życzenie.

Patryk Jaki przeszedł samego siebie. Na dwa tygodnie przed wyborami oznajmił swoim zwolennikom, że wbrew dotychczasowym deklaracjom, nie wyznaje żadnych wartości. A jedyną sprężyną jego aktywności politycznej, w tym przewodniczenia komisji śledczej, jest żądza zdobycia władzy. Pokazał, że może przytulić każdego tęczowego geja lub lesbę i ukochać dziecko z probówki jak swoje. Dla władzy, panie, dla władzy. Gdybym był odrobinę tradycyjnym warszawiakiem, w życiu bym na niego nie zagłosował. I warszawiacy nie zagłosowali.

A Małgorzata Wassermann po co startowała na prezydenta? Czyżby już nie chciała wyjaśnić afery Amber Gold w sejmowej komisji, której jest przewodniczącą? Czy może, wzorem klasyka, są w Małgorzacie Wassermann dwie osobowości? Jedna chce wyjaśnić, w jaki sposób oszukano ludzi i kto tego dokonał, a druga ma to gdzieś i chce zostać prezydentem jakiegoś miasta (wybaczcie, krakusy). To samo zresztą dotyczy Jakiego (wybaczcie, warszawiacy).

Wniosek z tych dwóch klasycznych porażek jest smutny, o ile wniosek może taki być. Prawo i Sprawiedliwość wróciło do swojego starego programu, który doprowadził tę partię do klęski roku 2007: stworzenia dostatecznie wiarygodnej politycznej bajki, sorry: narracji, którą ciemny lud kupi. Tak jakby dalej, pomimo niegdysiejszej porażki, ideologami Partii byli Michał Kamiński, Adam Bielan i „bulterier” Jacek Kurski. Nie wiem, jakie nazwiska noszą obecni spindoktorzy, kierunek jest ten sam: my w Centrali wiemy, a reszta, czyli ciemny lud i lokalni działacze, ma słuchać i wykonywać polecenia.

Prawo i Sprawiedliwość przegrało też, o zgrozo!, swoje tradycyjne bastiony: Suwałki, a zwłaszcza Przemyśl i Nowy Sącz.

Z tego samego powodu jak powyżej i widocznego dla każdego mieszkańca klasycznego nepotyzmu. Ogłoszono wyborcom, że najlepszymi kandydatami są osoby blisko spokrewnione z politykami Obozu, na przykład syn albo żona, której nawet na plakacie wyborczym z samym Prezesem (Nowy Sącz) nie udało się wykreować na osobę odrobinę przynajmniej myślącą.

Zatem obóz Dobrej Zmiany dokonał jednego. Skutecznie przekonał wyborców, że nie jest żadną nowością w polskiej polityce. Że trapią go dokładnie te same choroby, co poprzedników. Niestety, takie przekonanie przy okazji następnych wyborów może doprowadzić obóz reform do klęski. Co byłoby, niestety, równoznaczne z klęską naszego państwa. Bo oznaczałoby powrót do władzy grupy zarządzającej III RP wraz z jej ekspozyturą polityczną.

Pamiętacie to hasło: nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca? Również to hasło zostało przejęte przez Prawo i Sprawiedliwość, na przykład w osobie ministra Ardanowskiego (i kilku innych). Co obiecał minister rolnictwa? Szybką nowelizację ustawy o ustroju rolnym, która w durny sposób zablokowała sprzedaż najmniejszych nieużytków; od roku gotowy projekt leży w komisji sejmowej i nic. Obiecał szybki skup interwencyjny jabłek po cenie 25 groszy za kilogram… i nic, ani kilogram nie został kupiony. Minister Ardanowski obiecuje wszystko i na drugi dzień już o tym nie pamięta. Dzięki takim pozorowanym działaniom Prawo i Sprawiedliwość straci poparcie wsi, a potem będzie miało inteligenckie pretensje do wieśniaków za niewdzięczność.

Na rok przed najważniejszymi wyborami widać wyraźnie, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach personalnych. Brakuje mu natomiast wizji przebudowy państwa z zastanego postkomunistycznego na obywatelskie.

Widać też, że ta inteligencka, żoliborska partia, wykreowana kiedyś przez media na „zawsze-opozycję”, a osaczona przez lokalne sitwy, mianowane później Prawem i Sprawiedliwością, nie jest w żaden sposób zainteresowana budową szerokiego, obywatelskiego obozu reform.

Bo musiałaby wtedy podzielić się władzą z obywatelami. Przeciwko czemu najbardziej oponują właśnie lokalni działacze, którym władza kojarzy się jednoznacznie z kasą – nie pytajcie mnie dlaczego.

Wiem, bardzo smutne to wszystko, co napisałem. Zdecydowanie smutne dla mnie samego. Dla człowieka, który jest żywotnie zainteresowany jeszcze jedną kadencją rządów Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy. Po to, żeby nie powrócił na polską scenę koszmar minionych lat, koszmar III RP. I po to, żeby nasz mentalny obóz zwolenników V Rzeczypospolitej mógł urosnąć w liczącą się siłę.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polscy obywatele muszą wreszcie mieć swobodę działalności gospodarczej w Polsce / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 53/2018

Żeby zbudować polski kapitał, należy odejść od bolszewickiej ideologii i wizji państwa. To nie może być aparat ucisku, jak postrzegane jest dziś państwo przez całą polską elitę polityczną

Jan A. Kowalski

Nowe państwo potrzebne od zaraz!

Zatem mamy listopad – najbardziej mroczny polski miesiąc, który rozpoczynają dziady, a może zakończyć powstanie. Tak było przynajmniej dawnymi czasy. Teraz, gdy mnie bolą kości, a młodzi jakby nigdy nic balują w necie, listopad minie zapewne spokojnie. Nawet pomimo drugiej tury wyborów samorządowych.

Po pięknym babim lecie, jakim obdarzył nas październik, spróbujmy jednak nie popaść w melancholię i depresję, ale wykorzystajmy długie listopadowe wieczory i pomyślmy o Polsce. I o tym, czy jest najlepsza z możliwych. W tym celu odrzućmy demony, przekleństwa i obce narracje, i bez niepotrzebnych emocji dokonajmy pewnej analizy. Skoro wiemy, że to obecne państwo nie wzięło się znikąd, odpowiedzmy na podstawowe pytanie wszystkich historyków i prawników: w czyim interesie? To właśnie odpowiedź na pytanie: w czyim interesie/kto zyskał?, pozwoli nam uporać się z dylematem takiego, a nie innego kształtu państwa. Jego struktury i sposobu zarządzania nim.

Trzy składniki zadecydowały o obecnym kształcie państwa polskiego.

Pierwszy to załamanie się gospodarcze systemu komunistycznego pod przywództwem ZSRS.

Drugi to decydująca w przemianach roku 1989 rola tajnych komunistycznych służb. Przypominam, że WSI zlikwidowano dopiero w roku 2007, a komunistycznego aparatu sądowniczego nie udało się zlikwidować do dziś.

Trzeci to rozbiór polskiego majątku narodowego. Pomiędzy uwłaszczających się komunistów z jednej strony i zachodni kapitał z drugiej. To właśnie ten czynnik, nieuwzględniający w żadnej mierze interesów narodu polskiego, odbił się najbardziej na naszej obecnej kondycji. To dlatego jesteśmy bardzo słabi pod każdym względem. I w każdych statystykach, poza liczbą mieszkańców, zajmujemy w Europie ostatnie lub przedostatnie miejsce, ścigając się z Albanią i Kosowem.

Oczywiście należy doceniać również siłę składnika drugiego, dopełniającego się z trzecim. Zabezpieczenia systemowego komunistycznej nomenklatury przed możliwością jakiegokolwiek rozliczenia prawnego i finansowego w zmienionym państwie.

Nie jest bynajmniej moim celem odgrzewanie starego leninowskiego hasła: grabit nagrabliennoje. Rabowanie zrabowanego nie dopomoże we wzroście pomyślności narodu polskiego, a może jedynie poprawić kondycję nielicznych. Dlatego takiej możliwości nawet nie rozpatrujmy.

Zastanówmy się natomiast nad jedynym problemem, który pomoże naszemu biednemu (wbrew ratingom i oficjalnej propagandzie) państwu i narodowi stanąć na nogi. Tym problemem jest zbudowanie polskiego kapitału. Tylko dzięki polskiemu kapitałowi będziemy mogli rozwinąć się w sposób samodzielny i rozumny.

Czy obecne elity polityczne aktualnie rządzące – lub aktualnie opozycyjne – takie rozwiązanie proponują? Oczywiście, że nie. Proponują rozwój jedynie w oparciu o wykorzystanie funduszy europejskich. Co jest tym bardziej niepokojące, że fundusze niebawem się skończą lub Unia Europejska się rozpadnie i zostaniemy z ręką w nocniku. Z niedokończoną infrastrukturą w szczerym polu. Nie łudźmy się też, pieniądze europejskie w żadnej mierze nie przyczyniają się do usamodzielnienia się Polski. Wręcz przeciwnie, co nie tak trudno zauważyć, budują fundament pod trwałe poddaństwo gospodarcze Unii Europejskiej (z przewagą Niemiec). Budują również fundament pod trwałe poddaństwo ideologiczne, co chyba powinno zostać dostrzeżone nawet przez największych entuzjastów unijnych.

Jak zatem zbudować niezależny polski kapitał? To proste: trzeba pozwolić na swobodne działania gospodarcze polskich obywateli na terenie Polski. Żeby takiej sztuki dokonać, należy odejść od bolszewickiej ideologii i wizji państwa.

To nie może być aparat ucisku, jak postrzegane jest dziś państwo przez całą polską elitę polityczną (minus trochę Kukiza). Należy zarazem odejść od małpowania modelu niemieckiego, kompletnie nieprzystającego do wolnościowej mentalności Polaków. Należy zlikwidować przytłaczający ten kapitał garb. Garb nie tyle w postaci podatków od dochodu, ale obciążenia kapitału kosztami absurdalnie licznej i niewydolnej państwowej struktury biurokratycznej (= 90 miliardów złotych rocznie).

A co równie ważne, należy odrzucić, i to na każdym poziomie naszej społecznej wrażliwości, myślenie o państwie jako o żerowisku dla większych i mniejszych. Tych z Centrali i tych z dziesięciotysięcznej gminy, którzy próbują ugrać przynajmniej dietę radnego. Bo takie myślenie skazuje nas na zagładę, na co najwyżej średniego poziomu bantustan. O ile sąsiedzi pozwolą.

 

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Nowe państwo potrzebne od zaraz” znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Nowe państwo potrzebne od zaraz” na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznaniacy gremialnie poszli na wybory po to, aby zagłosować przeciw ogólnopolskiej polityce Prawa i Sprawiedliwości

Różnica pomiędzy kandydatami PiS i PO w Poznaniu dramatycznie wzrosła. Nie sprawdziła się teza, że kandydat spoza partii – mniej radykalny, a bardziej liberalny – przyciągnie wyborców centrowych.

Przemysław Alexandrowicz

Oprócz zdecydowanej różnicy w ilości zdobytych mandatów, na zwycięzcę wskazują też sumaryczne wyniki procentowe: PiS – 34,04%, KO – 27,66%, PSL – 13,15%, SLD – 5,46%, Kukiz’15 – 5,44%. Warto zauważyć duże różnice poparcia w poszczególnych województwach. Dwa najlepsze wyniki PiS to 52,25% w podkarpackim i 44,04% w lubelskim. Dwa najsłabsze – to 25,11% w lubuskim i 25,77% w opolskim. Z kolei dwa najlepsze wyniki KO to 40,7% w pomorskim i 34,66% w kujawsko-pomorskim. Dwa najsłabsze: 11,79% w świętokrzyskim i 13,44% w podkarpackim.

Dlaczego zatem przetoczyła się przez media dyskusja o tym, kto tak naprawdę te wybory wygrał? Pierwszą przyczyną jest – znana od trzech lat – praktyka przedstawiania przez „totalną opozycję” wszystkich sukcesów Zjednoczonej Prawicy jako jej niepowodzeń, a wszystkich niepowodzeń opozycji – jako osiągnięć. Ale wydaje się, że najważniejszą przyczyną była dość wyraźna różnica wstępnych wyników, pokazanych w studiach wyborczych, od (jawnych lub ukrytych) oczekiwań poszczególnych komitetów.

Po pierwsze, Prawo i Sprawiedliwość – kierując się zarówno wynikami wcześniejszych sondaży, jak i nastrojami na licznych przedwyborczych spotkaniach – mogło się spodziewać znacznie wyższej wygranej. (…) Z kolei opozycja mogła (nawet nie przyznając się do tego sama przed sobą) spodziewać się znacznie większej, bolesnej porażki. Kiedy zatem pod koniec dnia wyborów przywódcy KO zobaczyli, że od znienawidzonego PiS-u dzieli ich tylko kilka procent, a nadto kandydaci Platformy wygrywają już w pierwszej turze w Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu, to – niezależnie od przywołanej wcześniej praktyki propagandowej – nawet podświadomie i szczerze zaczęli te wyniki traktować jako tak długo przecież wyczekiwany sukces.

To chyba z tej (szczerej i podświadomej) ulgi i radości wypływały absurdalne stwierdzenia, że „wygrana Rafała Trzaskowskiego w pierwszej turze oznacza, że odbiliśmy Polskę z rąk PiS-u” (to nie dosłowny cytat, ale dokładne oddanie sensu wypowiedzi). A przecież Warszawa od 2006 roku była rządzona przez Hannę Gronkiewicz-Waltz i Platformę Obywatelską…

Nie tracąc z oczu wyników ogólnopolskich, warto też podsumować wyniki w naszej Wielkopolsce. W Sejmiku, niestety, bez większych zmian (przy nieco zwiększonej frekwencji – z 46,94% do 56,00%). Chociaż Prawo i Sprawiedliwość otrzymało 27,84% głosów (19,81% w roku 2014), a ilość radnych PiS w Sejmiku zwiększyła się z 8 do 13, to jednak wszystko wskazuje na to, że nadal rządzić tu będzie koalicja KO (która ma o 4% mniejsze poparcie niż lista PO w 2014 roku – i 14 zamiast 15 mandatów) wraz z PSL (któremu ubyło 11% poparcia i pozostało 7 z poprzednich 12 mandatów).

Z kolei w powiecie poznańskim (przy wzroście frekwencji z 48,26% do 61,04%) PiS otrzymało 19,19% głosów (17,56% w roku 2014) i zwiększyło ilość mandatów z 6 do 7 w liczącej 29 osób Radzie Powiatu. Koalicja Obywatelska praktycznie powtórzyła procentowy wynik listy PO z 2014 r., uzyskując 14 zamiast 13 mandatów. Jednak relacje pomiędzy ugrupowaniami reprezentowanymi w Radzie Powiatu zapewniają kontynuację dotychczasowych rządów PO i starosty Jana Grabkowskiego.

A u nas w Poznaniu – niestety najgorzej… Przy ogromnym wzroście frekwencji (z 38,74% do 57,30%) reprezentujący Koalicję Obywatelską prezydent Jacek Jaśkowiak zwyciężył już w pierwszej turze, otrzymując 56% głosów. (…)

Poznaniacy gremialnie poszli na wybory po to, aby zagłosować przeciw ogólnopolskiej polityce Prawa i Sprawiedliwości.

Cały artykuł Przemysława Alexandrowicza pt. „Po wyborach samorządowych” znajduje się na s. 1 i 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Przemysława Alexandrowicza pt. „Po wyborach samorządowych” na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jaka emocjonalna wartość zapewniła reelekcję niesolidnemu, pozbawionemu zmysłu zarządzania prezydentowi Poznania?

Wybierając osobę, która słowa nie dotrzymała i – co gorsza – wyraźnie nie ma realistycznej koncepcji rozwoju Poznania, znaczna część mieszkańców miasta okazała się zadziwiająco niepragmatyczna.

Tadeusz Dziuba

Urzędujący prezydent Poznania uzyskał reelekcję już w pierwszej turze, pozostawiając daleko w polu pozostałych pretendentów. Przy frekwencji znacznie większej niż cztery lata temu, zagłosowało na niego ponad 127 tys. wyborców, aż o 93 tys. więcej niż poprzednio. Jego jedyny prawdziwy rywal – dr Tadeusz Zysk, ceniony wydawca i uznany społecznik, kandydat wysunięty przez PiS – uzyskał wynik dwuipółkrotnie niższy. Głosowało na niego ponad 48 tys. poznaniaków. (…)

Większość wyborców postawiła na osobę, która cztery lata temu wystąpiła z dość interesującym programem dla Poznania, ale zrealizowała go – mówiąc dyplomatycznie – w stopniu ułamkowym. Przykładowo, prezydent obiecywał terminowe realizowanie inwestycji, tymczasem w trakcie minionej kadencji nieterminowo wydatkowano setki milionów złotych. Obiecywał budowę ul. Nowej Głogowskiej, ale przez cztery lata nie opracowano nawet projektu. Zresztą nie zrealizował większości inwestycji drogowych, które zapowiadał w 2014 r. Obiecywał dokończenie tzw. pierwszej ramy komunikacyjnej Poznania, ale u końca kadencji definitywnie wycofał się z tego zamysłu. Obiecywał zwiększenie tzw. budżetu obywatelskiego do kwoty 30 mln zł i powiększył go, ale tylko do kwoty ok. 20 mln zł. Obiecywał nowy wizerunek zabytkowego poznańskiego Starego Rynku, jednak nadal są tam pijalnie wódki i kluby go-go. Obiecywał wybudowanie 4 tys. nowych mieszkań komunalnych, powstało ledwo kilkaset. Można byłoby dłużej kontynuować tę wyliczankę.

Jednak pal licho obietnice, jeśli zamiast nich prezydent zrealizowałby albo wszcząłby inne pożyteczne dzieła. Realia jednak są takie, że w ciągu minionych czterech lat prezydent Poznania nie podjął ani jednego dużego projektu rozwojowego. (…)

Jest więc prawdopodobne, że nie zrealizuje ambitniejszych projektów także w kadencji, która się właśnie zaczyna. Zresztą każdy obserwator, nawet niezbyt uważny, widział i widzi, że prezydenta bardziej interesowały spory ideologiczne niż polityka miejska. (…) Wybierając osobę, która słowa nie dotrzymała i – co gorsza – wyraźnie nie ma realistycznej koncepcji rozwoju Poznania, znaczna część mieszkańców miasta okazała się zadziwiająco niepragmatyczna. (…)

Jaka emocjonalna wartość była priorytetowa dla tej większości, skoro zapewniła ona reelekcję prezydentowi niesolidnemu, który pozbawiony jest zmysłu dobrego zarządzania?

Tu wchodzimy w sferę ocen, więc zapewne nie każdy podzieli moją opinię. Według mnie, głosująca większość za priorytet uznała bezpieczeństwo, lecz rozumiane zachowawczo, a raczej rozumiane opacznie. Jak wiadomo, wielu poznaniaków lepiej albo gorzej ustabilizowało swe życie w obecnej rzeczywistości. A stabilizacja nie jest sojusznikiem zmian. Zmiana zaś prezydenta na osobę pochodzącą z zupełnie innego środowiska niż prezydent dotychczasowy nieuchronnie wiązałaby się ze zmianami na wielu poziomach.

Można wyobrazić sobie następujące rozumowanie: co prawda Poznań jest komunikacyjnie zakorkowany, mieszkania są tu drogie, bo dominuje komercyjne budownictwo deweloperskie, poziom tutejszych szkół powszechnych – jak wiadomo – jest przeciętny, wiele urzędów jest mało przyjaznych, ale… Ale przecież wielu daje sobie z tym wszystkim radę i widzą oni, że radę dają sobie inni, sąsiedzi i koledzy, więc z emocjonalnego punktu widzenia może bezpieczniej jest zachować to, co się już ma, niż ryzykować zmiany, choćby i pociągające. (…)

Tak więc tym razem znacząca część poznańskich wyborców wykazała się ograniczoną wrażliwością na względy rzeczowe, a nadwrażliwością na względy emocjonalne. Co z tego wynika na przyszłość?

Cały artykuł Tadeusza Dziuby pt. „Refleksje po wyborach prezydenta Poznania” znajduje się na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tadeusza Dziuby pt. „Refleksje po wyborach prezydenta Poznania” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Namawiałem przed wyborami, by nie było podziału, ale się nie udało. Zwyciężyły partykularyzmy, także po naszej stronie

Kandydaci PO są wybierani tylko dlatego, że są z Platformy. Kandydaci PiS w dużych miastach mogą zostać wybrani nie dzięki PiS, ale mimo tego. Dlatego tak ważna jest osobista wiarygodność.

Jolanta Hajdasz
Bartłomiej Wróblewski

Wynik wyborów samorządowych w Poznaniu i w Wielkopolsce jest dla mnie oczywiście mocno niesatysfakcjonujący, bo tutaj żyję, z tym regionem jestem związany i – jak wielu – mam prawo być z tego wyniku niezadowolony – mówi poseł Bartłomiej Wróblewski w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

W skali kraju wybory samorządowe są dużym sukcesem Prawa i Sprawiedliwości. 34% poparcia w wyborach do sejmików wojewódzkich jest najlepszym wynikiem w historii. Dzięki temu o ponad połowę wzrosła liczba radnych sejmikowych z PiS. Aż w sześciu województwach Prawo i Sprawiedliwość będzie rządzić samodzielnie. Podobnie kampania do rad powiatów była sukcesem. Nie ma jednak co ukrywać, że niepokojące są wyniki w dużych miastach.

Te wyniki nie są jednorodne w całej Wielkopolsce.

To prawda. Tradycyjnie już we wschodniej i południowej części Wielkopolski wyniki PiS są dużo lepsze niż w Wielkopolsce centralnej i północnej. W skali całego województwa w wyborach do sejmiku zagłosowało na nas blisko 400 000 osób, czyli niemal dwukrotnie więcej niż w 2014 r. Dało to 13 mandatów, a więc 5 mandatów więcej. W każdym okręgu z wyjątkiem Poznania i okręgu podpoznańskiego zyskaliśmy kolejny mandat. Niestety w samym Poznaniu Koalicja Obywatelska wygrała z nami aż 4:1. Gdyby nie aglomeracja poznańska, wygralibyśmy wybory do Sejmiku w Wielkopolsce. (…)

Zostały popełnione błędy polityczne i organizacyjne. Jeśli chodzi o błędy polityczne, to niestety zabrakło otwartości, co zaowocowało tym, że w powiecie poznańskim Porozumienie Jarosława Gowina nie szło z nami w koalicji. W Poznaniu to samo dotyczyło życzliwych PiS społeczników, którzy stworzyli własny komitet.

Namawiałem przed wyborami, aby dołożyć wszelkich starań, by nie było podziału, ale się nie udało. Zwyciężyły partykularyzmy, także po naszej stronie, co działało na korzyść Platformy i Nowoczesnej. W Poznaniu nie możemy sobie na przyszłość na to pozwalać, jeśli chcemy nawiązać walkę z ugrupowaniami liberalnymi. W wyborach samorządowych trzeba współpracować ze wszystkimi, którzy choćby kierunkowo wyznają podobne wartości, także z ugrupowaniami wolnościowej prawicy. Samodzielnie te ugrupowania zdobywają niewiele, bo po kilka procent, ale ostatecznie, jak zobaczyliśmy, tych kilku procent zabrakło, aby nasza reprezentacja w Radzie Poznania utrzymała się na dotychczasowym poziomie. Straciliśmy trzy mandaty, a więc 25% naszych radnych, w tym bardzo pracowitych, jak Jan Sulanowski czy Michał Boruczkowski. A to już porażka.

Te wybory generalnie były najbardziej upolitycznione. Szczególnie w wielkich miastach ludzie głosowali na PiS lub na KO.

Dlatego wspomniałem, że w dużych miastach warunki dla PiS są trudne. Tak zapewne będzie i w przyszłości. Jeśli chcemy wygrywać albo chociaż nawiązać walkę, musimy zrobić więcej niż liberalna konkurencja.

Potrzeba kandydatów zaangażowanych w sprawy lokalne, którzy zabiegają o sprawy miasta przez długi czas. I tu jest różnica między nami a Platformą. Kandydaci PO mogą zostać wybrani tylko dlatego, że są właśnie z Platformy. Kandydaci PiS w dużych miastach mogą zostać wybrani nie dzięki PiS, ale mimo tego, że są z PiS. Dlatego tak ważna jest osobista wiarygodność.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Mam prawo być niezadowolony”, znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Mam prawo być niezadowolony” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czytając powyborcze podsumowania, można odnieść wrażenie, że wygrana leży po tej ze stron, do której się ucho przyłoży…

O zwycięstwie podczas wieczoru wyborczego mówił prezes PiS. Tuż po ogłoszeniu zwycięstwa obozu rządzącego w dziewięciu województwach – podkreślił, że jest to czwarta wygrana jego ugrupowania.

Małgorzata Szewczyk

Tymczasem opozycja, Koalicja Obywatelska (KO), która zwyciężyła w siedmiu województwach, ustami swojego lidera odtrąbiła spektakularny sukces: „Stworzyliśmy skuteczny anty-PiS”. Inny rozpoznawalny polityk PO zwrócił uwagę na zmiany widoczne w Polsce, konstatując: „Widać, że w Polsce coś się zmienia, że PiS powoli traci to, że wygrywał kolejne wybory”. Można by zadać w tym miejscu proste pytanie z matematyki: która z cyfr jest większa – siedem czy dziewięć?

Kiedy piszę te słowa, wiadomo, że PiS w sześciu sejmikach będzie rządził samodzielnie, ale włodarzami kilku największych miast zostali przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej (Do drugiej tury m.in. w Szczecinie, Gdańsku i Krakowie pozostały dwa tygodnie).

Czy ktoś tego chce, czy nie, obraz naszego kraju, jaki wyłania się po tegorocznych wyborach samorządowych, jest przygnębiający. Polska jest podzielona i to niemal wzdłuż linii Wisły (wyłączając północne tereny – zwycięstwo KO i województwo opolskie – na korzyść PiS-u).

Drugi wyraźny podział jest widoczny między dużymi aglomeracjami a małymi miastami. W tych pierwszych z reguły liczy się układ polityczny, w tych drugich – konkretny człowiek: gospodarz, który jest powszechnie znany i rozliczany przez współmieszkańców za podejmowane decyzje.

W wielkich aglomeracjach zwyciężają kandydaci popierani przez partię, w małych miastach – lokalni, sprawdzeni działacze, bez rekomendacji politycznych.

Wybory samorządowe odsłoniły też smutną prawdę o naszej polskiej mentalności i moralności. W odpowiedzi na pytanie dziennikarza o kandydaturę wójta W., który prowadził kampanię… zza krat z powodu 92 zarzutów, mieszkanka gminy Daszyna w województwie łódzkim odpowiedziała: „Lepszego wójta niż pan W. to nie ma nigdzie”.

Skoro w wyborach startowali kandydaci, którzy mieli prawomocne wyroki za przekręty podczas starań o kredyt, zarzuty gwałtu i zostali czasowo odsunięci od sprawowania funkcji publicznych, kandydaci, którzy nie potrafili doliczyć się swoich mieszkań i kont lub byli zamieszani w wielomiliardową aferę reprywatyzacyjną – to jakimi wartościami kierują się na co dzień ci, którzy na nich głosowali? Jakie warunki powinien spełniać kandydat ubiegający się o ważny urząd w środowisku lokalnym?

Przypominam, że swojego zawodu nie może wykonywać notowany lekarz ani nauczyciel; ale urzędnik z prawomocnym wyrokiem – może… Może nadszedł już czas, by zmienić prawo, chyba że w tych wyborach chodziło tylko o jedno – by odsunąć PiS od władzy…?

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kto wygrał wybory samorządowe?” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kto wygrał wybory samorządowe?” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie ulegajmy przesądowi, że „wybieramy najgorszych spośród nas”. To taki banał współczesny. Kompletnie to jałowe

Po to, by świat się kręcił, potrzebni są, oprócz inżynierów, robotników i lekarzy, także radni, posłowie, ministrowie etc. Więc takie ich gremialne stawianie do kąta to poziom licealnego anarchisty.

Wybory za nami, wyborcy powracają do prywatności, a wybrani politycy przystępują do pracy – namawiania się, tworzenia i zrywania koalicji, gardłowania na sesjach, kontaktowania się ze swymi wyborcami, występowania w mediach etc., etc.

Bez względu na to, czy „nasi” wygrali, czy przegrali, życzmy politykom jak najlepiej. A przede wszystkim nie ulegajmy dość powszechnemu w demokracjach przesądowi, który głosi, że „wybieramy najgorszych spośród nas”. To taki banał współczesny, chętnie powtarzany przez ludzi mających się za elitę od Waszyngtonu po Warszawę. Niezależnie od tego, kto rządzi, wypada zżymać się na poziom polityków wszelkich szczebli, na ich rzekomą ograniczoność, zabieganie o własne interesy, chciwość, hipokryzję, nawet język, którym się posługują.

Oraz wypada dystansować się od polityki w ogóle, jako czegoś, czym można się tylko „ubabrać”. Że przypomnę wyśmiane po wielekroć hasło „Nie róbmy polityki, budujmy mosty.”

Kompletnie to jałowe, bowiem cóż byłoby alternatywą? W końcu po to, by świat się kręcił, potrzebni są, oprócz inżynierów, robotników i lekarzy, także radni, posłowie, ministrowie etc. Więc takie ich gremialne stawianie do kąta to poziom licealnego anarchisty.

Ktoś, kto jak ja, ma ciągoty libertariańskie, może w wyobraźni przenosić się do świata wyłącznie prywatnych uczelni, odpaństwowionej kultury, a nawet niepaństwowych sądów. Jednak świat realny jest inny, wielce skomplikowany i KTOŚ musi funkcje publiczne pełnić. Byłoby lepiej, gdyby do polityki szli ludzie po zrobieniu pieniędzy we własnym biznesie, ale tak samo byłoby lepiej, gdyby, powiedzmy, Polska była mocarstwem nuklearnym. No, ale nie jest… Więc w realu musimy pewno mieć młodzieżówki partyjne, asystentów posłów po studiach politologicznych etc. etc. „Kopać nie umiem, a żebrać się wstydzę”…

A skoro nie da się żyć bez polityków, pozostaje nam patrzenie im na ręce i protest, gdy – jak prezydent Jaśkowiak – zapuszczają się w rejony dla nich nieodpowiednie.

Panie Prezydencie Jaśkowiak, dostał pan silny mandat od wyborców, więc buduj pan szybko ten tramwaj do Naramowic! Ale nie próbuj przy tym wychowywać Poznańczyków według swoich upodobań. Na liście ustawowych obowiązków prezydenta NIE MA apostolstwa tolerancjonizmu, a tramwaj, owszem, jak najbardziej jest.

Jeszcze co do „ubabrania”. Owszem, wśród polityków zdarzają się, jak w każdym środowisku, czarne owce. Jednak czy nie ma ich wśród sędziów, lekarzy czy profesorów uniwersytetu?

Podsumujmy więc – plucie na polityków to mało ambitna łatwizna.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Bronię polityków” znajduje się na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Bronię polityków” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

50 000 radnych. Najwięcej w świecie na jednego mieszkańca. Po co nam oni!? / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Stara maksyma włoskiej mafii głosi, że każdy z jej członków musi mieć możliwość umoczyć dziób. Bo tylko w ten sposób zyskuje się wiernych i oddanych współpracowników. Co innego kolejność dziobania.

Zanim odpowiem na to podstawowe i na czasie pytanie, na chwilę odniosę się do tekstu z poprzedniej soboty. Oj dostało mi się, dostało. Najbardziej od Anny Gliwińskiej-Trziszki, która zwymyślała mnie od „wielkiego znawcy KK, partii i ludzkiej duszy” i poinstruowała, po co chodzimy w góry. Pani Anno, dziękuję. Jednak insynuacja, że Fela to nie żadna lekarka z krwi i kości, ale fantom przywołany przeze mnie na użytek tekstu, to już gruba przesada. Droga Pani, niejedna kobieta mogłaby pozazdrościć Feli cielesności. Ponieważ jednak temat lekarski jest poważny, to obiecuję, że za tydzień napiszę jeszcze jeden tekst dla branży lekarskiej. I to taki, po którym polubią mnie wszyscy lekarze, rezydenci… i Fela też 🙂

Teraz jednak zajmijmy się radnymi.

Los Angeles, 4 mln mieszkańców, ma 15 radnych.
Nowy York, 8,5 mln mieszkańców – 51 radnych.

Ale to Stany Zjednoczone, państwo bez arystokracji i biurokracji. Spójrzmy zatem na Europę.

Madryt, 3,2 mln mieszkańców – 55 radnych.
Berlin, 3,5 mln mieszkańców – 100 radnych.
Warszawa, 1,5 ml osób – 469 radnych.

Mamy w przeliczeniu na jednego mieszkańca najwięcej radnych na świecie. I jest to taki rekord, jak w statystykach biedy lub przestępczości. Raczej nie powinniśmy się chwalić czołową pozycją.

Opisywałem już kiedyś, jak powstawał powiat krakowski. Po prostu uwłaszczająca się na majątku państwa komunistyczna nomenklatura musiała jakiś ochłap władzy ludowi rzucić. Specyficznemu ludowi, składającemu się głównie z byłych opozycjonistów ostatniej chwili. Z lat ’88/’89. Z lat, w których już żadne większe represje za działania przeciwko komunie nie groziły. W grupie kilku osób z mojego roku (historii UJ) chodziliśmy na demonstracje od roku 1982. Ale aż do roku 1988 nie udało mi się na nich spotkać czołowego dziś działacza samorządowego Małopolski z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. To dopiero Komitety Obywatelskie przy Lechu Wałęsie, ten rzekomo społeczny twór wykreowany przez bezpiekę dla odsunięcia od wpływu na państwo rzeczywistych przeciwników systemu, pobudziły aktywność mojego kolegi z roku i jemu podobnych. To takich bojowników o wolną Polskę ma do dyspozycji prezes Kaczyński. Jak kiedyś, gdy już nic za to nie groziło, najgłośniej skandowali antykomunistyczne hasła i śpiewali patriotyczne pieśni, tak teraz równie ochoczo skandują: Jarosław, Jarosław, dodając często… Polskę zbaw!

A oni? A oni chcą tylko rządzić dla rzekomego dobra nas wszystkich. W rzeczywistości stabilizują jedynie patologiczny i niewydolny ekonomicznie system. System świetnie się sprawdzający w podtrzymywaniu postkomunistycznego systemu władzy (=panowania) nad Polską. W interesie nielicznych, a przeciwko zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa.

Smutne w tym wszystkim jest to, że Obóz Dobrej Zmiany wydaje się być usatysfakcjonowany takim stanem rzeczy. Nie podejrzewam nikogo o niecne intencje. Jednak brak refleksji nad wadliwą strukturą i brak jakiejkolwiek przemyślanej propozycji zmiany tego stanu rzeczy przeraża. Świadczy bowiem o uwiądzie polskiej myśli społecznej i politycznej. O ograniczeniu intelektualnym polskiej klasy politycznej, co przekłada się, niestety, na rzeczywistą kondycję polskiego państwa i narodu.

Ci wszyscy radni utrudniają jedynie zarządzanie gminą, a w przypadku radnych powiatowych wręcz przeszkadzają w jej sprawnym funkcjonowaniu. Zużywają ok. 2 miliardów złotych rocznie na same diety. I szerzą korupcję polityczno-biznesową w całym państwie. Ale przede wszystkim zapewniają dalsze trwanie i rozwój biurokratycznej patologii, jaka oplotła nasz piękny kraj.

Ideologia komunistyczna powołana w drodze terroru do życia społecznego przez Lenina i Stalina zbankrutowała. A nowe elity polskiego państwa, o których genezie parę razy już pisałem, nie wypracowały jak na razie nowej koncepcji państwa. Przejęły jedynie stare struktury i wzmocniły je dodatkową biurokracją rządową i samorządową.

W takich warunkach państwo obywatelskie nie mogło i nie może zaistnieć. W warunkach Rosji postsowieckiej mamy do czynienia z jawnymi rządami mafii. W warunkach Polski postkomunistycznej mamy do czynienia z niejawnymi rządami typu mafijnego.

To stara maksyma włoskiej mafii głosi, że każdy z jej członków powinien mieć możliwość umoczyć dziób. Bo tylko w ten sposób zyskuje się wiernych i oddanych współpracowników. Co innego, rzecz jasna, kolejność dziobania. Tak wielka ilość ludzi umoczonych w dziobanie stabilizuje strukturę i nie pozwala jej zmurszeć. To dlatego system opłacalny dla nielicznych – pal licho większość – może tak długo trwać.

Nie odpowiem na tytułowe pytanie: po co naszemu biednemu państwu 50 000 radnych? Sami sobie na to pytanie musicie odpowiedzieć. Jeżeli zechcecie, rzecz jasna. Bo przecież musi to na Rusi, a w Polsce, jak kto chce.

Jan A. Kowalski

Relacje amerykańsko-chińskie zmierzają w kierunku wojny – mówi Bartłomiej Radziejewski w Poranku Wnet [VIDEO]

Stany porzuciły politykę przyzwalania wobec Chin i rozpoczęły strategię powstrzymywania. Polska opowiadając się po stronie Waszyngtonu będzie zmuszona ograniczyć kontakty gospodarcze z Pekinem.


Bartłomiej Radziejewski, dyrektor pierwszego w Polsce thinkzine’u „Nowa Konfederacja”, komentuje w Poranku Wnet wyniki wyborów samorządowych oraz podjął temat aktualnych relacji amerykańsko-chińskich.

Gość Poranka Wnet uważa, że największy sukces w wyborach samorządowych, wbrew prognozom Ipsosu, odniosło Prawo i Sprawiedliwość, wygrywając w powiatach z Polskim Stronnictwem Ludowym. Odniósł się również do problemu głosów nieważnych, które tym razem wynikały m.in. z braków osobowych i organizacyjnych w komisjach wyborczych. Wskazuje również na zaskakujące zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego w Warszawie, które wynika według niego z braku programu Prawa i Sprawiedliwości dla miast i opublikowanego na półmetku wyborów ksenofobicznego spotu.

Nasz rozmówca zwraca uwagę na pogłębiającą się polaryzację polskiego społeczeństwa, które znalazło swój wyraz przy urnach; „Polska wielkomiejska” głosowała tłumnie i przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, zaś „Polska prowincjonalna” popierała listę Zjednoczonej Prawicy.

W drugiej części swojego komentarza odnosi się do aktualnych relacji amerykańsko-chińskich, których zwieńczeniem może być wojna, oraz miejsca, jakie obydwa państwa zajmują w polityce zagranicznej Polski.

 

AK