Dlaczego zachowanie wiodących krajów UE wobec wojny na Ukrainie jest tak pokrętne? / Jan Martini, „Kurier WNET” 97/2022

Znaczek sowieckiej poczty z okresu pieriestrojki | Fot. domena publiczna

Przykładem wyborów, „w których zawsze wygrywa KGB”, są wybory we Francji, gdzie najważniejsze siły polityczne – od nacjonalistów przez liberałów po marksistowską lewicę – okazują się prorosyjskie.

Jan Martini

Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki

Nieco zapomniane już pojęcie pierestrojki kojarzy się nam z zapoczątkowanymi w 1986 roku przez ostatniego sekretarza generalnego KPZR, Michaiła Gorbaczowa, przemianami, które doprowadziły do „upadku komunizmu” i rozpadu ZSRR. Celem tych przemian miało być odrzucenie niewydolnego systemu ekonomicznego i przejście na gospodarkę rynkową, a w sferze ideologii odejście od gorsetu bzdurnej filozofii marksistowskiej i wprowadzenie pozorów demokracji.

Dziś wiemy, że jednym z celów pierestrojki było też przekonanie świata zachodniego, że komunizm nie stanowi już zagrożenia, a Rosję można z radością powitać w gronie państw cywilizowanych. Rzeczywiście, aby pomóc „młodej demokracji”, natychmiast podjęto współpracę gospodarczą i zredukowano znacznie wydatki na zbrojenia. Ponieważ „wygraliśmy zimną wojnę”, utrzymywanie kosztownej armii wydawało się zbędne.

Niemcy do 2015 ograniczyły siły lądowe z 240 tys. do 63 tys., liczbę okrętów z 31 do 21, liczbę eskadr samolotów wielozadaniowych z 16 do 8, liczbę dywizji pancernych i 5000 czołgów w roku 1991 do 320 czołgów dzisiaj. Francuzi zredukowali armię z 220 tys. do 115 tys., marynarkę wojenną z 42 okrętów nawodnych i 14 podwodnych do 23 nawodnych i 10 podwodnych, eskadry samolotów wielozadaniowych z 12 do 9. Co ciekawe – te działania kontynuowane były także w czasach, gdy wiadomo już było o ogromnych rosyjskich zbrojeniach i powołaniu 70 nowych uczelni wojskowych przez Putina. Dlatego możemy przypuszczać, że decyzje o tych redukcjach suflowane były przez polityków „sponsorowanych” czyli „przyjaznych” Rosji. Głos ekspertów (niezbyt licznych) zakłócających miłą atmosferę, którzy trafnie odczytali istotę sowieckiej pierestrojki, był ignorowany.

Jeffrey Richard Nyquist – pracownik amerykańskiej Agencji Wywiadu Wojskowego, ekspert od Związku Sowieckiego i Rosji – tak pisał w latach 90. ub. wieku: „Reagan utrzymał w mocy traktat ABM, zaufał Gorbaczowowi i poszedł tą samą drogą, co jego poprzednicy, drogą ustępstw i negocjacji. Komuniści wykiwali Ronalda Reagana, tak jak wykiwali Cartera, Forda, Nixona. Nikt nie powinien wierzyć w coś, czego w żaden sposób nie można zweryfikować.

Nigdy nie powinno się ufać totalitarnej oligarchii zamieszanej w oszustwo i w potajemne magazynowanie broni masowego rażenia, nawet jeśli przekonują do tego tysiące rozbrojeniowych inspektorów. Ofiarą podstępu padł nie tylko Reagan, ale także »konserwatyści« wiodących krajów Zachodu. Oszukani zostali eksperci i politycy – od Helmuta Kohla w Niemczech po Margaret Thatcher i Johna Majora w Wielkiej Brytanii.

Niemal wszyscy uznali zmiany w komunistycznym imperium za prawdziwe i pozytywne. Amerykańska broń atomowa została wycofana z kontynentu europejskiego. Triumf Zachodu nad Związkiem Sowieckim otworzył drogę dla optymizmu i politycznej choroby opartej na rzekomym zwycięstwie”.

O oszustwie pierestrojki pisał płk Anatolij Golicyn – zbieg z KGB (który po prostu znał plany Sowietów) i brytyjski sowietolog Christopher Story. Ale najpełniejszy opis przemian, który uznaliśmy za „upadek komunizmu”, przedstawił dr Jerzy Targalski – znawca Rosji i poliglota (analizował dokumenty w 10 językach) – w swoim fundamentalnym dziele pt. Służby specjalne i pierestrojka. Wielotomowa praca, będąca wynikiem kilkuletniej kwerendy po archiwach wszystkich krajów „demokracji ludowej” i republik wchodzących w skład ZSRR, ujawniła rolę komunistycznych służb specjalnych w demontażu komunizmu i budowaniu „demokracji”.

Ciekawe jest porównanie harmonogramu zdarzeń w różnych krajach bloku sowieckiego. Zawsze podstawowym „kamieniem milowym” przemian była prywatyzacja banków, inne wydarzenia (powstanie „inicjatyw obywatelskich”, partii politycznych, „wolnej prasy”, zniesienie cenzury, powołanie fasadowych instytucji demokratycznych itp.) przebiegały niemal równocześnie w całym bloku. Nad harmonijnym przebiegiem przemian czuwał krążący po wszystkich krajach tow. Aleksandr Jakowlew. Działacze krajów pozostających w tyle byli ponaglani. Przywódcy przeciwni przemianom – starający się, aby „było tak, jak było” – źle skończyli.

Do „budowy demokracji” wszędzie wyznaczono najbardziej sprawdzonych towarzyszy, a wśród nich najwyższym zaufaniem sowieckiego kierownictwa cieszyli się członkowie rodzinnych dynastii będących trzecim pokoleniem rosyjskich kolaborantów (polityk PO Cimoszewicz junior ma szanse). Takim był np. „ojciec rumuńskiej demokracji” Iliescu, który „zneutralizował” poprzedniego „kondukatora”. Tylko na najtrudniejszym terenie – w Polsce – został zainscenizowany „okrągły stół”, ale wszędzie najistotniejszym elementem było uwłaszczenie nomenklatury (wytworzenie „kapitalistów”) przy zachowaniu „sprawstwa kierowniczego” moskiewskiej centrali nad pozornie suwerennym krajem.

Powstały ustrój łudząco przypominał demokrację parlamentarną, ale miał jedną zasadniczą różnicę, którą opisał Christopher Story – obojętnie, która partia wygrywa wybory, zawsze wygrywa KGB, gdyż wszyscy kandydaci są nominatami komunistycznych służb.

Modelowym przykładem tego zjawiska były pierwsze wolne wybory w Polsce w roku 1991, kiedy do Sejmu wprowadzono 64 agentów komunistycznych służb. Gdyby umieszczono ich na wspólnej liście, ta partia wygrałaby wybory i powołała rząd (zwycięska wówczas Unia Demokratyczna uzyskała 62 mandaty), ale zasoby agenturalne gen. Kiszczaka zostały równomiernie rozprowadzone po całym spektrum sceny politycznej. Jedyną partią w Sejmie wolną od agentury było Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego, wściekle atakowane przez „wolne” media. W lutym 1990 roku gen. Kiszczak zachęcał swój personel, by zakładać różne organizacje, „a nawet partie polityczne (…) głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki”.

Dziś przykładem wyborów, „w których zawsze wygrywa KGB”, są wybory we Francji, gdzie wszystkie najważniejsze siły polityczne – od nacjonalistów przez liberalne centrum aż po marksistowską lewicę (a także nobliwy konserwatysta, ulubieniec katolików Fr. Fillon) – okazują się prorosyjskie. Świadczy to o stopniu penetracji życia politycznego krajów Zachodu przez sowieckie służby. Ta ponura konstatacja tłumaczy też pokrętne stanowisko wiodących krajów UE wobec wojny na Ukrainie.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki” znajduje się na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Francja: Koalicja Emmanuela Macrona zdecydowanie zwyciężyła w wyborach parlamentarnych

Francuskie MSW po przeliczeniu 92 proc. głosów poinformowało, że koalicja prezydenta Francji zdobyła co najmniej 301 miejsc w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym.

Partia La Republique en Marche (LREM) prezydenta Francji Emmanuela Macrona wraz z koalicyjną partią MoDem zdecydowanie zwyciężyły w niedzielę w II turze wyborów parlamentarnych we Francji.

Według częściowych oficjalnych wyników opublikowanych przez ministerstwo partia LREM zdobyła 263 miejsca, a jej sojusznicze ugrupowanie MoDem 38. Większość bezwzględna w niższej izbie francuskiego parlamentu wynosi 289 mandatów.

Drugie miejsce w wyborach zajęli centroprawicowi Republikanie i ich sojusznicy, zdobywając zgodnie z dotychczasowymi danymi MSW, 124 miejsca. Oznacza to, że będą w izbie największym klubem opozycyjnym.

Sukces wyborczy pozwala LREM i MoDem na sformowanie rządu, który będzie mógł wdrożyć reformy zapowiedziane w programie wyborczym Macrona, począwszy od reformy kodeksu pracy. Oznacza także odsunięcie od władzy tradycyjnych dużych partii na prawicy i lewicy, które do tej pory na przemian sprawowały władzę we Francji.

PAP/LK

 

www.wspieram.to/latownet

Francja: Rozpoczęła się druga tura wyborów parlamentarnych. Czy uda się zdobyć większość bezwzględną?

Wszystko wskazuje, że miażdżące zwycięstwo odniesie w nich sojusz partii centrowo-liberalnych La Republique en Marche (LREM) prezydenta Emmanuela Macrona i Ruchu Demokratycznego (MoDem).

We Francji rozpoczęła się w niedzielę rano II tura wyborów parlamentarnych. Wszystko wskazuje, że miażdżące zwycięstwo odniesie w nich sojusz partii centrowo-liberalnych La Republique en Marche prezydenta Emmanuela Macrona i Ruchu Demokratycznego.

Według ostatnich sondaży, sojusz LREM i MoDem Francois Bayrou, który we francuskim rządzie jest ministrem sprawiedliwości, może zdobyć 440-470 miejsc w liczącym 577 miejsc Zgromadzeniu Narodowym, czyli niższej izbie francuskiego parlamentu – informuje agencja AFP.

Jeśli przedwyborcze szacunki się potwierdzą, będzie to większość niewidziana w Zgromadzeniu Narodowym od 1968 roku, gdy partia Charles’a de Gaulle’a zdobyła ponad 80 proc. miejsc. Większość bezwzględna to 289 mandatów.

Centroprawicowi Republikanie wraz z sojusznikami mogą liczyć na 60-90 miejsc, Partia Socjalistyczna na 20-35, lewica radykalna i jej komunistyczni sojusznicy na 10-25, a skrajnie prawicowy Front Narodowy na jedno do sześciu miejsc.

Eksperci przewidują, że frekwencja wyborcza będzie na poziomie 46 proc., a więc będzie jeszcze niższa niż w pierwszej turze głosowania 11 czerwca, gdy wyniosła 48,71 proc.

Krytycy prezydenta Macrona twierdzą, że prognozowana dla jego partii większość wynosząca ok. 80 proc. miejsc w Zgromadzeniu Narodowym to zagrożenie dla demokracji w kraju, który boryka się z wielkimi napięciami politycznymi

W piątek nowy rząd zadeklarował, że po wyborach zamierza wprowadzić zmiany w obowiązującej we Francji większościowej ordynacji wyborczej, by poprawić reprezentację mniejszych ugrupowań w parlamencie.

Dla Macrona druga tura wyborów ma być potwierdzeniem, że Francuzi chcą wdrożenia programu, z jakim wygrał on w maju wybory prezydenckie. Chodzi m.in. o liberalizację kodeksu pracy, odnowę moralną życia politycznego i nową ustawę antyterrorystyczną.

O północy z piątku na sobotę skończyła się kampania wyborcza. Ze względu na różnicę czasu do urn poszli już obywatele niektórych posiadłości zamorskich od Polinezji przez Antyle po Gujanę, a także Francuzi mieszkający w obu Amerykach.

W sumie niedzielne głosowanie odbędzie się w 573 jednomandatowych okręgach, przy czym jeden okręg liczy około 125 tysięcy mieszkańców. W pierwszej turze udało się wybrać zaledwie czterech deputowanych, którzy dostali poparcie ponad 50 proc. wyborców. Startuje 1146 kandydatów, z czego połowę stanowią kobiety.

Lokale wyborcze w dużych miastach zostaną zamknięte o godzinie 20. Wtedy też należy spodziewać się pierwszych prognoz wyników głosowania.

PAP/LK

Między wszechwładnym Macronem a niestabilną władzą. Francja w przeddzień drugiej tury wyborów parlamentarnych

Poparcie dla Macrona nie jest wysokie – znajduje się na poziomie notowań Hollande’a po jego elekcji. Jego konkurencja jest jednak słaba i mało wiarygodna – w Popołudniu Wnet mówił Zbigniew Stefanik.

Jedynie w pięciu spośród 577 okręgów wyborczych we Francji pierwsza tura wyborów parlamentarnych przyniosła ostateczne rozstrzygnięcie (przypomnijmy, że nad Sekwaną obowiązuje system jednomandatowych okręgów wyborczych). Jednak przed niedzielnym głosowaniem wszystko wskazuje na to, że ruch skupiony wokół prezydenta Emmanuela Macrona bez trudności uzyska parlamentarną większość. O perspektywach wyborczych we Francji rozmawialiśmy w popołudniowej audycji Wnet z mieszkającym w Strasburgu politologiem Zbigniewem Stefanikiem.

– Znamienna jest frekwencja w pierwszej turze wyborów parlamentarnych. Była ona najniższa w historii. Poparcie dla Macrona nie jest więc szczególnie mocne, jego sukces opiera się raczej na głosach dyktowanych zdrowym rozsądkiem, chęcią utrzymania stabilności politycznej kraju – konstatował nasz rozmówca.

Jeśli wyniki sondaży znajdą swoje potwierdzenie w głosowaniu 18 czerwca, największymi przegranymi wyborów będą komunizujący Jean-Luc Mélenchon oraz Marine Le Pen i jej Front Narodowy. Zdaniem naszego rozmówcy w obu przypadkach nie można jednak mówić o katastrofie, ponieważ przywódcy ci swe ambicje wiążą już z następnym cyklem wyborczym i to jemu podporządkowują swoje obecne działania.

Zbigniew Stefanik opowiedział też o znamiennym zdarzeniu, do jakiego doszło podczas czwartkowego wiecu wyborczego partii Republikanie, kiedy była minister ds. środowiska została zaatakowana przez sfrustrowanego mężczyznę. – Ten incydent pokazuje, jak bardzo debata polityczna nad Sekwaną się zaogniła – zauważył Zbigniew Stefanik.

 

aa

Ostateczne wyniki pierwszej tury wyborów we Francji: LREM 32%, Republikanie 21%, Front Narodowy 13%, skrajna lewica 13 %

Wybory pierwszej tury wyborów wygrała centrowa partia prezydenta Emmanuela Macrona La République en Marche (LREM) i jej sojusznicy – poinformowało w poniedziałek nad ranem francuskie MSW.

Według opublikowanego komunikatu La République en Marche (LREM) wraz z sojuszniczym ugrupowaniem MoDem zdobyły 32,32 proc. głosów. Ocenia się, że ugrupowania te mogą liczyć na 400 – 445 miejsc w liczącym 577 deputowanych Zgromadzeniu Narodowym.

Prawica, czyli partia Republikanie, uplasowała się na drugim miejscu, zdobywając 21,56 proc. głosów (co może przełożyć się na 70 – 130 miejsc) a Front Narodowy (FN) zajął trzecie miejsce z 13,20 proc. głosów.

Politycy prawicy, którzy na początku kampanii mieli nadzieję na pozbawienie ugrupowania Macrona większości i zmuszenie go do „kohabitacji”, nie kryli uczucia zawodu.

Były przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Bernard Accoyer stwierdził, że jest to rezultat „rozczarowujący dla naszej rodziny politycznej”, a inny prawicowy polityk, François Baroin zaapelował do zwolenników o mobilizację przed drugą turą, aby nie dopuścić do „koncentracji władzy w ramach jednej partii”.

Radykalnie lewicowe ugrupowanie Francja Nieujarzmiona (LFI) Jeana-Luc Mélenchona oraz Francuska Partia Komunistyczna (PCF) zdobyły 13,74 proc. głosów.

Komentatorzy zwracają uwagę na słaby wynik Partii Socjalistycznej (PS), która wraz z sojusznikami zdobyła zaledwie 9,51 procent głosów i może liczyć na mniej niż 40 miejsc w Zgromadzeniu. Przywódca socjalistów Jean-Christophe Cambadélis powiedział, że wynik pierwszej tury wyborów parlamentarnych „to bezprecedensowy regres dla francuskiej lewicy i jego ugrupowania”.

Ugrupowania ekologiczne znalazły się na ostatnim miejscu z 4,30 procent poparcia.

Absencja w niedzielnym głosowaniu była rekordowo wysoka i wyniosła, według komunikatu MSW, 51,29 proc.

Druga tura wyborów parlamentarnych odbędzie się we Francji za tydzień.

PAP/LK

Trwa pierwsza tura wyborów parlamentarnych we Francji. Frekwencja niższa niż oczekiwano do 17 głosowało tylko 40 procent

Partia prezydencka stoi przed szansą zdobycia większości, co umożliwiłoby jej samodzielne rządy i realizację reform gospodarczych, które były głównym tematem kampanii w zmaganiach o Pałac Elizejski.

Frekwencja w pierwszej turze wyborów parlamentarnych, które odbywają się w niedzielę we Francji, jest niższa niż podczas głosowania w 2012 roku; o godz. 17 wyniosła 40,75 proc. – podało francuskie ministerstwo spraw wewnętrznych.

Na tym etapie wyborów pięć lat temu zagłosowało już 48,31 proc. Francuzów. Do południa głos oddało tylko 19,24 proc. uprawnionych – to o wiele mniej niż 23 kwietnia, w pierwszej turze wyborów prezydenta. Do południa głosowało wtedy 28,54 proc. wyborców.

[related id=”23900″]We Francji w niedzielę od 8 rano rozpoczęła się pierwsza tura wyborów Parlamentarnych. O 577 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym ubiegać się będzie 6500 kandydatów. Wybory odbędą się w systemie większościowym, w okręgach jednomandatowych. Do zdobycia mandatu potrzeba w pierwszej turze ponad 50% głosów. Jeśli w okręgu nikt nie uzyska takiego wyniku, 18 czerwca odbędzie się tam druga tura wyborów.

Głosowanie rozpoczęło się o godz. 8, a zakończy o godz. 20; w mniejszych miejscowościach możliwe jest zakończenie głosowania już o godz. 18, jeżeli lokalne władze tak zadecydują. Projekcje wyników znane będą po zakończeniu głosowania.

Frekwencja w I turze wyborów parlamentarnych do godz. 12 wyniosła 19,24% uprawnionych do głosowania – poinformowało MSW. W poprzednich wyborach parlamentarnych przed pięcioma laty frekwencja w tym czasie była wyższa – 21,06% uprawnionych do głosowania.


Francuzi bez entuzjazmu głosują w I turze wyborów parlamentarnych. Dziennikarka radia publicznego powiedziała Polskiej Agencji Prasowej, że nie może wybaczyć Jean-Lucowi Melenchonowi rozbicia lewicy.

Dotąd – tłumaczyła – „głosowałam na wspólną listę PC (partia komunistyczna) i Front de Gauche (Front Lewicy). A on wprowadził rozłam. Tak jestem wściekła, że zagłosowałam na Partię Piratów (marginalne stronnictwo występujące pod hasłem „piratować, hakować, dzielić się”). – Tak zrobiłam w I turze, a za tydzień? Nie wiem, ale chyba wrzucę białą kartkę – powiedziała.

Gerard Blanc, działacz związku zawodowego CFTC (Francuska Konfederacja Pracowników Chrześcijańskich) przy SNCF (kolejach państwowych) przyznaje, że w tym roku był „zagubiony, jak nigdy dotąd”. Pierwszym powodem jest „prezentacja kandydatów”, którą otrzymał w pękatej kopercie. Jak mówił, zauważył, że tylko PS, ekolodzy i komuniści występują pod szyldami swych partii. – Czy oni się boją własnych szyldów? – pyta retorycznie Gerard i tłumaczy, że „w wyborach do parlamentu głosuje się przecież przede wszystkim na przedstawicieli ugrupowań, a dopiero potem na nazwiska”.

[related id=”13680″]

– Najpierw zauważyłem, że aż trzech kandydatów przedstawia się jako „większość prezydencka”, wśród nich „stary, socjalistyczny kacyk, niegdyś minister SW, Daniel Vaillant – opowiada związkowiec o swym „przedwyborczym torze przeszkód”.

Ten „straszny bigos” powiększa jeszcze fakt, że choć jest mieszkańcem XIX dzielnicy Paryża, jego rejon wyborczy to głównie dzielnica XVIII „z doklejonym kawałeczkiem dziewiętnastki”. – Geografia elektoralna to też kawał polityki – komentuje związkowiec.

Isabelle Chopin jest właścicielką ekologicznego gospodarstwa w Normandii i działaczką związku rolniczego Confédération Paysanne (Konfederacja Chłopska). Jej mąż Patrick postanowił nie głosować w tych wyborach, a ona wciąż się waha: „- ie ufam Jean-Lucowi Melenchonowi. Choć podobają mi się jego idee i dynamika, uważam, że ma przerost ego. Może zagłosuję na bardziej klasyczną lewicę, choć wciąż nie wiem, czy wybierać mam znaną twarz, czy też stawiać na kogoś nowego.

– Rzeczywistość jest mętna – rozwija swą myśl pani Chopin – system jest zgniły, ale to my daliśmy mu zgnić. Jesteśmy niewinni, ale odpowiedzialni za to – stwierdza i zastanawia się, czy codzienna praca nie jest ważniejsza od głosowania na deputowanych. – W akcji związkowej łatwiej mówić, co się robi i robić, co się mówi – kończy Isabelle Chopin.

Inny dziennikarz – rozmówca PAP nie ma wątpliwości: – Głosowałem na Macrona od I tury wyborów prezydenckich. Żeby być konsekwentnym, dziś oddałem głos na LREM (La Republique en Marche, partia prezydencka). No i przede wszystkim, żeby dać mu możliwość skutecznego sprawowania władzy.

PAP/WJB/JN, MoRo

Zbigniew Stefanik: Ruch Emmanuela Macrona w wyborach parlamentarnych ma wyraźną przewagę nad swoim głównym rywalem

Wkrótce Francuzi pójdą do urn, by wyłonić nową władzę. Już teraz wszystko wskazuje na bezwzględną wygraną Republique en Marche w duecie z MoDem. Główna walka rozegra się dopiero po pierwszej turze.

11 i 18 czerwca 2017 odbędą się wybory parlamentarne we Francji. Wyborcy będą głosować w dwóch turach.

Zbigniew Stefanik, politolog, który obserwuje sceną polityczną we Francji, był gościem popołudniowej audycji Radia Wnet.

Jego zdaniem dopiero po pierwszej turze rozegra się główna i decydująca walka polityczna, ale do tej pory sondaże wskazują na przewagę partii Republique en Marche, założonej przez niedawno wybranego prezydenta Emmanuela Macrona. To jego ruch polityczny wraz z centrową partią MoDem ma szansę na zdobycie w wyborach bezwzględnej większości. Według badań koalicja ta może uzyskać 29 pro. głosów, co przełoży się na około 400 mandatów w Zgromadzeniu Narodowym.

Głównym rywalem dla ruchu Macrona jest prawicowa Partia Republikańską, która z wynikiem 23 proc. głosów mogłaby zdobyć od 110 do 150 mandatów w niższej izbie parlamentu. 

Na podstawie dotychczasowych sondaży przewiduje się raczej niską frekwencję, ale jak twierdzi nasz rozmówca, podobne sondaże w ostatnich wyborach prezydenckich nie pokryły się z rzeczywistością, co daje nadzieję, że stanie się tak również w tych wyborach parlamentarnych.

Najistotniejszymi pytaniami, które stawia sobie gość Popołudnia Wnet, jest to, jak potoczą się losy politycznego systemu francuskiego i czy obóz prezydenta to trwałe czy efemeryczne zjawisko

Stefanik wyjaśnił też słuchaczom, jak to jest z winietkami ekologicznymi, które musi mieć każdy pojazd wjeżdżający do francuskich miast.

LK