Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione

Zanurzcie żabę we wrzątku, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje.

Piotr Witt

Hollywoodzka wizja dziejów ogranicza się do scen spektakularnych: strzelają, rzucają granaty, umierają, giną. Mniej widowiskowe, ale bardziej istotne są motywacje. Archiwa odtajniane po latach informują coraz pełniej o motywacjach, o cynizmie, chciwości i tchórzostwie jednych, za które inni płacili życiem. Nauki płyną z nich zawsze aktualne, zwłaszcza dzisiaj, w obecnej dziwnej wojnie (trudno powiedzieć z czym: z wirusem czy z chlorochiną), która także pochłania ofiary.

Dawna Europa jest słusznie krytykowana przez historyków za uległość wobec Hitlera. Na jej usprawiedliwienie należy przypomnieć, że Führer prowadził swoją politykę zaborczą w sposób naukowy, opierając się na prawach przyrody odkrytych przez wielkich uczonych i trudnych do ominięcia.

Tym, co widzą w nim tylko nieudanego malarza i niedouczonego kaprala, niełatwo jest wytłumaczyć sukcesy, jakie odnosił wobec doskonale udyplomowanych oksfordczyków i absolwentów słynnej École Militaire. Hitler był samoukiem, ale jego nienasycony głód wiedzy popychał go do sumiennego zgłębiania problemów, którymi się zajął. „Czytanie – pisał w Mein Kampf (s. 32) – nie jest celem, lecz środkiem dla każdego do wypełnienia ram, które wyznaczyły jego talenty i uzdolnienia. (…) Czytałem bardzo wiele w tym okresie (w Linzu, w Wiedniu i w Monachium, P.W. ) i w sposób pogłębiony. Wykułem sobie w ciągu kilku lat zespół wiadomości, które stały się granitowym cokołem mojej przyszłej działalności. Pewne rzeczy dorzuciłem później. Niczego nie muszę zmieniać”. Erudycja, którą chętnie się popisywał, dzięki wyjątkowej pamięci zdumiewała wszystkich, którzy się z nim zetknęli.

Namiętny czytelnik literatury popularnonaukowej poznał także dzieła profesora Friedricha Goltza, który odkrył i opisał m.in. niektóre funkcje systemu nerwowego żab (1869).

Doświadczenie z wrażliwością żaby, przeprowadzone przez wybitnego neurofizjologa, zainspirowało Führera do jego działalności politycznej. „Zanurzcie żabę – pisał Goltz – w garnku z gotującą wodą, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje”.

Prawo rządzące fizjologią żab Hitler zastosował do dyplomacji międzynarodowej z doskonałym rezultatem. „Jeżeli postawi się ich [rządzących] brutalnie wobec radykalnego problemu, obudzi się ich wrogość i chęć odwetu, ale postępując łagodnie, krok po kroku, można zrobić z nimi wszystko” – tłumaczył swoim generałom. Stosując tę metodę, zajął kolejno Austrię i Sudety, i wypowiedział pakt o nieagresji z Polską za milczącym przyzwoleniem mocarstw europejskich, zadowolonych, że ustępując nieco „panu Hitlerowi”, ratują pokój. A przecież mocarstwa były związane z Czechosłowacją i Polską sojuszami wojskowymi i gwarantowały nietykalność ich granic.

W obecnej wojnie sanitarnej chodzi o znacznie mniej, ale spektrum zagadnienia jest szersze. Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione. Profesor Raoult potwierdza użyteczność żelu hydroalkoholowego, ale go nie przecenia. Z równym skutkiem wystarczy dobrze myć ręce wodą i mydłem. Wczoraj pasażer autokaru w Perpignan wyraził optymistyczną nadzieję, że doświadczenia obecnej zarazy nauczą wreszcie Francuzów mycia rąk. Byłaby to w istocie prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pisałem już kiedyś, że przez lata życia we Francji tylko jeden na pięciu wezwanych przez nas do domu lekarzy umył ręce, zanim zabrał się do badania. A co mówić o pacjentach?

We Francji znikły ze sklepów żółte kamizelki, zastąpione innymi kolorami, za to maski każą nam nosić prawdopodobnie do końca roku. Czy wystarczy to do uniknięcia jesieni socjalnej, gorącej każdego roku? Z pewnością złagodzi wybuch. Jedni nie pójdą manifestować z obawy zarażenia, inni z obawy przed grzywną.

Powoli przyzwyczajamy się do masek. Kaganiec na razie jest miękki.

Hitler nie powiedział swoim generałom, że profesor Goltz przed ugotowaniem odciął żabie głowę. Pozostał jej refleks, ale świadomy wybór, dusza – zniknęły bezpowrotnie. Führer uznał w danym przypadku głowy swoich rozmówców za szczegół nieistotny.

Profesor Raoult nie przecenia także znaczenia masek, gdyż w ciągu kilkudziesięciu lat praktyki epidemiologicznej stwierdził, że zakażenia dokonują się głównie przez ręce.

Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać jadący pociąg towarowy. Szczekałem, ile sił, ale pociąg gwizdnął i przejechał. Mój przyjaciel, obeznany z dziełami Karla Gustawa Junga, wytłumaczył, że tak, w formie syntetycznej i alegorycznej, objawił się sens mojej działalności publicystycznej. Słowem, jak mówił niezastąpiony Władysław Gomułka: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej”. Pociąg się nie zatrzymał – dodał znawca psychologii głębi – ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie!

Cały artykuł „Śniło mi się, że jestem psem” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w wrześniowym „Kurierze WNET” nr 75/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Śniło mi się, że jestem psem” na s. 1 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Często mam wrażenie, czytając w niemieckiej prasie o sytuacji w Polsce, że przeglądam gazety z lat 30. ubiegłego wieku

A tu nagle – tytuł na łamach gazety „Deutschland Kurier”: „Patrioci wygrywają pełną napięcia bitwę wyborczą w Warszawie – Jeszcze Polska nie zginęła!” Nie cała prasa niemiecka jest lewacka!

Jan Bogatko

W Niemczech reakcje na wynik wyborów w Polsce w noc wyborczą były oszczędne. Rozczarowanie było powszechne. Po I turze wyborów prezydenckich za Odrą i Nysą mówiono, że Rafał Trzaskowski nie ma szans, nie będzie bowiem w stanie skupić przy sobie zwolenników skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, jako że w I turze uzyskał zaledwie nieco ponad 30% głosów wobec ponad 43% prezydenta ubiegającego się o reelekcję, co przesądza o snach o zwycięstwie burmistrza Warszawy.

Niemieccy dziennikarze nie przewidzieli jednakże „elastyczności” Rafała Trzaskowskiego, który prezentował się i jako zwolennik lewicy (nie wymieniając skrótu LGBT), i zauważający „wiele wspólnego” z Konfederacją. W Niemczech taki slalom przyniósłby odmienne skutki od wywołanych w Polsce: kandydat, jako niewiarygodny, przepadłby z kretesem.

Kurtuazyjnie niemieccy komentatorzy pomijają ten zagadkowy „efekt Trzaska”, co tylko dowodzi nieznajomości mechanizmów politycznych niemieckich obserwatorów sceny politycznej w sąsiedzkiej Polsce.

To wcale nie nowość. Przypominam sobie reakcje niemieckich mediów na wybuch Solidarności czy stan wojenny: zawsze spóźnione, zawsze błędne. Potem zaczęły pojawiać się sondaże, wskazujące na wzrost poparcia dla kandydata Platformy Obywatelskiej i wraz z nimi wzrosła nadzieja na zmiany nad Wisłą (schemat: najpierw zmiana w fotelu prezydenckim, potem przedterminowe – a jakże, zwycięskie dla lewicowej koalicji – wybory do Sejmu i potem zwycięstwo socjalizmu (nowomowa: liberalizmu). Hulaj dusza, piekła nie ma!

Ultralewicowa, monachijska gazeta „Süddeutsche Zeitung” nazajutrz po wyborach (13 lipca) krzyczy: Zwycięstwo Dudy odzwierciedla rozdarcie Polski!. Oczywiście gdyby identyczną, a nawet mniejszą różnicą głosów zwyciężył Trzaskowski – idę o zakład – tytuł agitki Viktorii Großmann brzmiałby: Zwycięstwo Trzaskowskiego odzwierciedla jedność Polski. Ach, gdzie te czasy, kiedy nawet w monachijskiej „Süddeutsche Zeitung” można było znaleźć informacje, a nie propagandę! Były. Minęły… (…)

Czasem mam wrażenie, czytając o relacjach polsko-niemieckich i o sytuacji w Polsce, że przeglądam w bibliotece stare numery niemieckich gazet z lat 30. ubiegłego wieku. A tu nagle: przecieram oczy ze zdziwienia – brutalnie razi mnie tytuł na łamach gazety „Deutschland Kurier”: Patrioci wygrywają pełną napięcia bitwę wyborczą w Warszawie – Jeszcze Polska nie zginęła! Tak, wiem – „Deutschland Kurier” to nie „Bild Zeitung” i swym zasięgiem nie ogarnia całej Republiki. Otóż okazuje się, że muszę połknąć żabę: nieprawdziwe jest moje stwierdzenie, że cała niemiecka prasa jest lewacka! Otóż jest (na szczęście) „Deutschland Kurier!”

Polska prawica medialna też (w większości!) nie rozumie niemieckiej prawicy i dokleja jej lewackie łatki w rodzaju „prawicowy populizm” (konserwatywna AfD), tak samo, jak lewacka „Süddeutsche Zeitung” stara się ośmieszyć chrześcijańsko-socjalny PiS!

Tomasz M. Froelich, autor artykułu o wynikach wyborów w Polsce, zasługuje na zacytowanie: „Prezydent Trzaskowski to byłby horror, ponieważ był on kandydatem elit lewicowo-globalistycznych. Elity te przez dziesięciolecia pozbawiły całe połacie Zachodu instynktu samozachowawczego wskutek pogardy wobec tego, co jest dla niego podstawowym warunkiem: wiary chrześcijańskiej, tradycji, miłości ojczyzny, tożsamości, gospodarki rynkowej, rodziny. Ten program o uniwersalnym roszczeniu nie miał się zatrzymać u granic Polski. Ale na szczęście zatrzymał się. Na razie. Na Zachodzie wielu nie jest w stanie zrozumieć rozumowania Polaków, z których większość wybrała Dudę. Ale to raczej problem Zachodu, a nie Polski. W Polsce nadal idzie się raczej na niedzielną Mszę Świętą, niż na Christopher Street Day (Paradę LGBT). I to chyba dobrze”.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Po wyborach, przed wyborami” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Kuriera WNET” numer 74/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Po wyborach, przed wyborami” na s. 3 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W kraju PiS wygrał z niewielką przewagą, choć zrobił bardzo wiele, żeby przegrać. Nie będę się nad tym rozwodził

Wyborcy Trzaskowskiego głosowali ujęci tym, co ich kandydat obiecywał; wyborcy Dudy oceniali to, czego ich kandydat dokonał. Łatwiej sformułować urzekające obietnice, niż zdać rachunek z czynów.

Piotr Witt

Trzaskowskiego poparli ludzie młodzi, najbardziej skłonni do ryzyka i obdarzeni najkrótszą pamięcią. Programy szkolne, z których eliminuje się naukę historii, stwarzają doskonałe warunki dla kandydatów na wysokie urzędy.

Dla większości przedstawicieli pokolenia smartfonitów porozumienia okrągłostołowe, układy w Magdalence to są odległe wydarzenia historyczne, mało znane i rozmaicie interpretowane, nie mówiąc już o stanie wojennym sprzed czterdziestu lat. Polska jest krajem ludzi młodych, rezerwuarem wyborczym Trzaskowskiego.

Ponad 80% obywateli nie przekroczyło 64 roku życia, w tym 62% liczy mniej niż 34 lata.

Dochodzi do tego czynnik psychologiczny zmiany, lekceważony przez politologów, gdyż trudno uchwytny. Już co najmniej od czterech lat marynarka męska musi być krótka, o wąskich ramionach, jeżeli nie chcecie narazić się na śmieszność. Młody człowiek nie może więc zaakceptować zeszłorocznego Dudy, skoro nawet jego ubiegłoroczny model smartfona przynosi mu wstyd wśród kolegów.

Tylko dinozaury pamiętają dobrze, czym była Polska Ludowa, okradana w najbardziej bezczelny sposób przez Sowiety. Obywateli powyżej 65 roku życia jest zaledwie 18%. Dinozaury nie uległy namowom T(W) Mazowieckiego, aby zapomnieć i wszystko, co było, oddzielić grubą kreską. Najstarsi z nich pamiętają nawet powojenną zagładę polskiej elity – te ćwierć miliona wymordowanych patriotów. I nie mogą pogodzić się z myślą, że ich kaci dożywali i nadal dożywają późnej starości, obsypani zaszczytami i nagrodzeni sowitą emeryturą specjalną.

Rachunek za pięć lat działalności to jest miecz obosieczny i odnosi się także do Polonii.

W regionie paryskim dwie trzecie Polaków głosowało na Trzaskowskiego. Ale też PiS zapracował sobie na ten wynik sumiennie. Po pięciu latach rządów Instytut Polski w Paryżu wciąż jest zamknięty. Uroczyście obiecanego remontu, niewielkiego, nawet nie rozpoczęto. Nie ma więc polskich wystaw, nie ma filmów, nie ma biblioteki. Co dano w zamian? Niezrozumiałą politykę historyczną.

Dwie sesje opluwania Polski zorganizowane przez PAN, z udziałem prof. Grossa, Anny Bikont, noblistki i innych podobnych. Jeszcze trochę wysiłku w tym kierunku, panowie, i za chwilę przejdziecie do historii, czyli do przeszłości.

W kraju PiS wygrał z niewielką przewagą, choć zrobił bardzo wiele, żeby przegrać. Nie będę się nad tym rozwodził.

(…) Mieliśmy w tym roku prawo nie do jednej, ale do dwóch defilad. Prezydent pragnął, aby z okazji zwycięstwa nad koronawirusem personel szpitalny defilował wspólnie z wojskiem. Personel podjął wyzwanie i defilował, ale sam. Ci, których poświęcenie oklaskiwaliśmy z okien i balkonów przez trzy miesiące, manifestowali 14 lipca od placu Bastylii do placu Republiki przeciwko przywilejom, jeszcze dzisiaj do obalenia. Była to jednocześnie demonstracja przeciwko ugodzie podpisanej z rządem przez część związków zawodowych służby zdrowia.

Uroczystość wieczorem w Grand Palais, zorganizowana przez ministra zdrowia Verana; spektakl w Operze Paryskiej dla wybranych; dekoracje orderami, hołd oddany podczas defilady, podwyżka 183 euro netto. Dlaczego więc nie minęło ich oburzenie? Mieli trzy wymagania: jedno odnośnie do zarobków, drugie – łóżek szpitalnych i trzecie – naboru nowych pracowników. We wszystkich trzech przypadkach rezultat oczekiwań jest opłakany. Obiecano im podczas epidemii 300 euro podwyżki. Potem przeliczono ponownie: dostaną sto osiemdziesiąt. Właściwie dostaną dziewięćdziesiąt, ale teoretycznie, praktycznie ani centyma w tym roku. W przyszłym mają otrzymać dziewięćdziesiąt euro i w następnym też dziewięćdziesiąt. Ponieważ tyle wynosi różnica stwierdzona przez Komisję Europejską między średnią płacą w Europie i we Francji; Francja płaci najmniej. Będą zatem wciąż opłacani gorzej niż reszta Francuzów.

Trzeba w Polsce dobrze zdać sobie sprawę, że euro we Francji warte jest mniej niż złotówka w Polsce. Mówię o sile nabywczej. Problem szpitali francuskich to więcej pracowników administracyjnych, jak medycznych.

Od roku 2000 było 71 tysięcy lekarzy i 30 tysięcy urzędników. W ciągu 10 lat odebrano 11,3 mld z budżetu na szpitale. I tę politykę się kontynuuje, nadal zmniejszając ilość łóżek. Rząd jakby nic nie zrozumiał z pandemii covid. Dzisiaj, w lipcu, jest mniej łóżek szpitalnych niż było w styczniu. Kontynuuje się zamykanie. Zlikwidowano czternaście łóżek reanimacyjnych w Strasburgu. Zamknięto oddział reanimacyjny w szpitalu Celestin w Alzacji, gdzie łóżek najbardziej brakowało.

To nie jest tylko sprawa personelu medycznego, który wychodzi na ulice i strajkuje, i nie chodzi tylko o pracę – mówi rzecznik pielęgniarzy Thirerry Amouroux. Stawką jest życie i zdrowie Francuzów. Francja na 1000 osób ma 1, 9 łóżka reanimacyjnego; Niemcy mają osiem. Niemcy mają pięć razy więcej łóżek reanimacyjnych niż Francja, a jednocześnie cztery razy mniej ofiar koronawirusa.

Dzisiaj, kiedy rysuje się groźba drugiej fali epidemii, francuska służba zdrowia wciąż czeka na sprzęt. Nie ma dostatecznej ilości masek specjalistycznych. Brak personelu. Minister Zdrowia obiecał nabór 15 tysięcy nowych pracowników. Wśród tych 15 tysięcy jest siedem i pół tysiąca nowych etatów i tyleż etatów wakujących z braku kandydatów. Pielęgniarze francuscy nie chcą pracować za proponowaną płacę i uciekają za granicę albo zmieniają zawód.

W szpitalach wszyscy są źle opłacani. Ale salowa, która naraża życie ubrana w plastikowy worek do śmieci z braku bluz ochronnych, uważa, że zasługuje na więcej. Dzisiaj są wściekli, ponieważ dali z siebie wszystko, a rząd targuje się z nimi jak szmaciarz.

Nie chcą medali, hołdów, uroczystości i wyrazów uznania. Chcą, aby ich pracodawca płacił im przyzwoicie, odpowiednio do ich kompetencji, kwalifikacji, odpowiedzialności i zaangażowania.

Wieczorem z parteru wieży Eiffla i z trzeciego piętra strzelano sztucznymi ogniami. Kanonada trwała pół godziny. Wielkie kule, które zwykle kojarzą się z dmuchawcami, obecnie kojarzyły się z ogromnym koronawirusem.

Cały artykuł „Wygrana mimo wszystko i fajerwerk w kształcie koronawirusa” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w sierpniowym „Kurierze WNET” nr 74/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Wygrana mimo wszystko i fajerwerk w kształcie koronawirusa” na s. 1 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Francuska szkoła naprawiania historii: chaos pojęciowy i walka z pomnikami/ Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 73/2020

Płaczcie, młodzi Francuzi, nie dane wam będzie ujrzeć legendarnej epopei. Będziecie musieli się zadowolić filmami pani Holland, które są w Paryżu pokazywane z towarzyszeniem hałaśliwej reklamy.

Piotr Witt

Chaos

Wynalazek telewizji wzbogacił wybory demokratyczne o czynnik wyglądu. W demokracji wszyscy są równi, ale niektórzy są bardziej fotogeniczni. Politolog amerykański Calder S. Brown uważa, ze Lincoln nigdy nie zostałby wybrany, gdyby w jego czasach istniała telewizja. Twarz najlepszego prezydenta Ameryki szpeciły dzioby po ospie.

Zdaniem Henry’ego Kissingera to Bill Clinton wprowadził politykę w nowy wiek: wiek wyglądu; odtąd emocje przekazywane przez telewizję wpływają silniej na decyzje niż raporty ekspertów.

W dawnej monarchii wygląd pretendenta liczył się znacznie mniej. Wycieczki oprowadzane po Wersalu patrzą z podziwem na monumentalne wizerunki Ludwika XIV. W rzeczywistości Louis le Grand mierzył 156 cm wzrostu, a według innych źródeł 155 – był mniejszy i od Hollande’a, i od Sarkozy’ego. Nadworny portrecista Hyacynt (Jacek) Rigaud, świadomy swej misji, tworzył wizerunek władcy Francji takiego, jakim uczyniło go stanowisko, nie krępując swego talentu powłoką cielesną modela.

Na początku XX stulecia o plenerowym portrecie prezydenta Faure’a mówiono, że przedstawia „wielkiego Feliksa na tle małych Alp”. Piękny Feliks sypiał z żoną portrecisty, panią Steinheil, tak zapamiętale, że pewnego przedpołudnia zasnął w jej objęciach snem wiecznym. Rzecz miała miejsce w Pałacu Elizejskim, skandalu nie dało się zatuszować, jak i okoliczności powstania wizerunku.

Władcy dawnego ZSRR wybrali formułę pośrednią między naturalizmem Clintona i idealizmem Ludwika XIV. Byli fotografowani, a następnie ich wizerunki retuszowano tak długo, aż przypomniały idealnego przywódcę narodu.

Uczeni historycy sztuki mogliby na tej podstawie wprowadzić klasyfikację na szkołę francuską i szkołę radziecką naprawiania historii. W każdym razie: jak cię widzą, tak cię piszą.

Kiedy piszę te słowa, nie jest jeszcze znany wynik wyborów paryskich. O fotel mera ubiegają się trzy gracje: Rachida Dati (prawica), Agnes Buzyn – makronia i ustępująca mer Anna Hidalgo – prawica lub lewica, zależnie od okoliczności. Botox, dieta odchudzająca i szminka są ważnymi argumentami wyborczymi. Walka idzie zażarta, kandydatki wymyślają sobie, ile wlezie, ale nie dotykając istoty rzeczy. Rządy Hidalgo są dla stolicy katastrofalne. Obiecuje zmienić miasto w rodzaj wsi dla cyklistów: zieleń, parki i rowery. Na razie betonuje w Paryżu każde wolne miejsce. W tym najbardziej przeludnionym mieście świata, zaludnionym gęściej niż Szanghaj, Hongkong i Bombaj, wydaje zezwolenia budowlane na prawo i lewo. Nasze piętnaste arrondissement 40 lat temu było dzielnicą małych domków, gdzie po rewolucji sowieckiej najchętniej osiadali rosyjscy uciekinierzy. Dziś domki ustąpiły miejsca siedmiopiętrowym buildingom, zagęszczenie przekracza 25 000 osób/km2 – warunki doskonale sprzyjające epidemii. Dla porównania – zagęszczenie ludności w Warszawie – 2400/km2. Nawet pandemia nie zahamowała szaleństwa – w naszym najbliższym sąsiedztwie otwarto trzy nowe place budowy. W tym szaleństwie jest metoda – 20–30 000 €/m2 mieszkania. Dochody najdroższego miasta są zahipotekowane na trzydzieści lat z góry. Jak to możliwe? Już 20 lat temu Philippe Seguin, ówczesny prezes Cour de Comptes (NIK) dziwił się, że budowa krótkiego odcinka linii tramwajowej kosztuje w Paryżu siedem mld €. Za to, dla oszczędności, autobusy są nieklimatyzowane, metro również, mimo temperatur w lecie bliskich 40°C.

Kibicuję pani Dati, w nadziei, ze jako mer Paryża usunie wreszcie z Pól Marsowych postawiony przez rodzinę Halterów szkaradny szklany „mur dla pokoju”, pokryty napisami Freedom, Pax, Mup itp. Towarzysz Marek Halter zapamiętał je zapewne z młodości spędzonej w Moskwie i w Warszawie.

Nie spodziewam się jednak po wyborach zasadniczych zmian. Obok spraw istotnych kandydatki przechodzą dość obojętnie. Najwyraźniej nie pragną burzyć istniejącego systemu, który jest nader korzystny dla mera, ale zainstalować się w nim i korzystać z jego dobrodziejstw.

Przeszłość przekazała nam w spadku wizerunki dawnych sław i wielkości w postaci pomników. Prezydent Macron, przemawiając wieczorem w niedzielę 14 czerwca, tonem jak zwykle patetycznym, zapowiedział: „Republika nie będzie cenzurować historii ani obalać pomników”. Była to aluzja do ostatnich wydarzeń. Czarni wyszli na ulice Paryża. Amerykańska afera Charlesa Fielda obudziła we Francji dawną aferę Traore’a. W 2016 roku 43-letni czarny obywatel Adam Traore zmarł podczas przesłuchania policyjnego. Rodzina zmarłego oskarżyła policję o mord. Po 4 latach śledztwo nie doprowadziło do ustalenia prawdy; ekspertyzy, kontrekspertyzy i dochodzenia w toku. Rodziny muzułmańskie są liczne. Ojciec Traore’a z czterech żon miał 17 dzieci. Razem z kuzynami tworzy to cały klan, który zniecierpliwiony długim śledztwem, bez trudu skrzyknął kilkudziesięciotysięczny tłum manifestantów. Przed Pałacem Sprawiedliwości było ich 80 000, w marszu protestacyjnym wzdłuż Wielkich Bulwarów 30–50 000.

Restauratorzy, od placu Republiki do Opery, którzy po dwóch miesiącach przerwy otworzyli nareszcie w poniedziałek tarasy swoich kawiarni i restauracji usytuowanych na trasie marszu, musieli zaraz je zamknąć i okna zabić dyktą w przewidywaniu wydarzeń. Minister spraw wewnętrznych przepuścił nową okazję, żeby zamilczeć. Schlebiając manifestantom, oskarżył policję francuską o rasizm. Z właściwym sobie talentem ubił jednym kamieniem dwa wróble: wzbudził w policjantach nienawiść do rządu i uszczuplił zastęp wyborców Macrona o tę garstkę, która jeszcze pozostała mu wierna.

Od rasizmu do kolonializmu jeden krok – postkolonialna społeczność Francji zażądała usunięcia z przestrzeni publicznej wszelkich śladów przeszłości kolonialnej, w pierwszym rzędzie pomników.

Strach padł na Republikę: głównym apostołem kolonializmu w XIX wieku był Jules Ferry – wielokrotny minister, premier rządu i jeden z ojców Republiki. Ma wiele pomników i ulice swego imienia w każdym większym mieście. Będzie co obalać i zmieniać.

Na razie odwołano projekcję słynnego filmu Przeminęło z wiatrem, który miał być wznowiony w kinoteatrze Rex na Wielkich Bulwarach. W tym najpiękniejszym kinie Paryża, zbudowanym za apogeum Hollywoodu w latach 30. XX w., widza otacza makieta miasteczka meksykańskiego z westernów: nad głową ma wygwieżdżone niebo, a na scenie przed filmem balet kolorowych fontann. Clark Gable i Vivien Leigh zostali zakazani ze względu na bijący z nich rasizm.

Płaczcie, młodzi, nie dane wam będzie ujrzeć legendarnej epopei. Będziecie musieli się zadowolić filmami pani Holland, które są w Paryżu pokazywane z towarzyszeniem hałaśliwej reklamy. Jeśli tak dalej pójdzie, niebawem może wam być odebrany również dostęp do pierwszej literackiej nagrody Nobla, dzieła, którego francuski przekład pobił wszystkie rekordy wydawnicze od czasu wynalezienia powieści: 300 000 egzemplarzy w 1905 roku (a ukazał się w 1901). To więcej niż dzieła Aleksandra Dumasa razem wzięte. Mam naturalnie na myśli Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Czytajcie, póki czas. Skoro film o białych właścicielach plantacji został zakazany na żądanie wspólnoty czarnych ludzi, to dlaczegóżby apologia chrześcijaństwa nie mogła zostać wycofana z obiegu na wniosek wspólnot religijnych innych wyznań?

Młodzi, będziecie za to mieli do dyspozycji na każde zawołanie najnowszego literackiego Nobla – opowieść Olgi Tokarczuk o dawnych Polakach, antysemitach tak zawziętych, że nieszczęsnych Żydów, którzy przeszli na katolicyzm, karali nadaniem szlachectwa i zwolnieniem z podatków. Za te zbrodnie Polacy jeszcze zapłacą – grozi autorka „Drabiny Jakubowej.

Na Gwadelupie obalono już pomnik Victora Schoelchera, który zniósł niewolnictwo w koloniach francuskich (słynna ustawa 27 kwietnia); w Paryżu żądają usunięcia pomnika Colberta, który poddał handel niewolnikami przepisom prawnym. Przed podjęciem decyzji trzeba będzie się dobrze zastanowić. Jean Baptiste Colbert – premier rządu Ludwika XIV – został zaklęty w kamień jako najwybitniejszy mąż stanu w historii Francji. Ma prawo do jednego z czterech pomników świeckich patronów, którymi Republika ozdobiła fronton Zgromadzenia Narodowego od strony Sekwany. Kto miałby go zastąpić? Trudny wybór. Tych wahań nie znał mer (formalnie prawicowy!) alzackiego miasta Thionville w departamencie Mozeli. Uprzedzając ogólne życzenie wyborców, przemianował liceum im. Colberta na liceum niejakiej Rosy. Największą krzywdę wyrządził uczniom. Zawszeć to „liceum Colberta” lepiej brzmi na świadectwie maturalnym niż „liceum Rosy”, nieznanej we Francji amerykańskiej bojowniczki o zniesienie niewolnictwa.

Walka z pomnikami wybuchła w momencie, kiedy wojna o chlorochinę, rozpoczęta w Marsylii, przybrała zasięg światowy. We wtorek 16 czerwca komisja parlamentarna przesłuchiwała dyrektora zdrowia Jerome’a Salomona na okoliczność błędów popełnionych przeciwko zdrowiu i życiu Francuzów. Prokurator Republiki wszczął dochodzenie przeciwko ministrom na wniosek kilkudziesięciu skarżących instytucji i osób prywatnych. Zainteresowanie ogromne. Oskarżycielska książka obrońcy chlorochiny, profesora Christiana Perronne’a, która 18 czerwca rano trafiła do księgarń, wieczorem plasowała się już na szczycie sprzedaży. Tytuł wymowny: Czy jest taki błąd, którego ONI nie popełnili? i podtytuł: Covid-19. Święta unia niekompetencji i ignorancji. Książka prof. Didiera Raoulta na temat szczepionek, ich dobrodziejstw i ryzyka z nimi związanego, wydana w marcu, zajmuje pierwsze miejsce w kategorii literatury niebeletrystycznej.

Artykuł „Chaos” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze WNET” nr 73/2020, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Chaos” na s. 3 „Wolna Europa” lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Remake rewolucji październikowej trwa/ Jan Bogatko, „Kurier WNET” 73/2020

Zmienia się kolor sztandaru, zmienia się hymn, zmienia się klasa, na jakiej rewolucja się zasadza, ale cel jest ten sam: przejąć władzę i zniszczyć cywilizację, a potem się sprywatyzować.

Jan Bogatko

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Czasami od reguły czyni się wyjątki. Niejako dla sprawy. Otóż w Gelsenkirchen (Zagłębie Ruhry, 260 tysięcy mieszkańców, 20% muzułmanie, tendencja rosnąca) wzniesiono pomnik prawdziwego demokraty, Włodzimierza Lenina. Ba, ojca demokracji! Wszak Józef Stalin (jego pomnika nadal w Niemczech nie ma) najlepiej zdefiniował demokrację w duchu swego Mistrza: demokracja to komunizm, reszta to faszyzm. Dlatego Mongolia była (obok ZSRS) państwem demokratycznym, a Polska faszystowskim. Ktoś spyta: a Niemcy?! Otóż Niemcy nie były państwem faszystowskim, bo jedyni faszyści w III Rzeszy to był (niecały) personel ambasady Królestwa Włoch w Berlinie. Dla Rzeszy Hitlera i Rosji Stalina to właśnie 1 Maja był największym świętem, co chętnie podkreślali obaj Wodzowie.

Otóż w Gelsenkirchen, przed gmachem Komitetu Centralnego komunistycznej partii MLPD (Marksistowsko-Leninowska Partia Niemiec), wniesiono pomnik Włodzimierza Lenina, wysoki na 2,15 metra (sam Wielki Lenin był znacznie krótszy, mierzył zaledwie metr sześćdziesiąt pięć).

Może ktoś zapyta: a czy wolno gloryfikować komunistyczną dyktaturę w Niemczech? Teoretycznie nie. Był nawet proces, lecz miejscowi funkcjonariusze sądowi wydali orzeczenie sprzyjające celom wyznawców Marksa i Lenina. To kolejny dowód na to, że Zachód jest czerwony, sądy jak i urzędy, szkoły jak i prasa, prasa jak radio i telewizja. Nie tak dawno temu w Meklemburgii i na Pomorzu Zaodrzańskim (w języku przypominającym polski określa się to nowotworkiem „Meklemburgia – Pomorze Przednie”; gdzie to Zadnie Pomorze, pytam), rewolucyjna komunistka (to w Niemczech komplement, nie obelga), niejaka Barbara Borchardt, została sędzią landowego Trybunału Konstytucyjnego. Za Genossin Borchardt głosowali też posłowie (w Niemczech jest demokracja, więc sędziów krajowych TK wybierają posłowie do Landtagu, a nie jakieś tam organizacje samorządowe sędziów) CDU, a zatem z nazwy chrześcijańscy demokraci. Wywołało to nieśmiałe protesty, równie skuteczne, co i zapewne szczere, ze strony centrali partyjnej CDU, a ściślej tzw. Unii Wartości, czyli konserwatywnego listka figowego tej dziś lewackiej partii (skrobanki, LGBT itd. in vitro i tak dalej).

W akompaniamencie rewolucyjnych pieśni, rozbrzmiewających w centrum Gelsenkirchen, czerwona płachta powoli odsłania lico Wodza Rewolucji, Ojca Imperium Gułagów. Niejednemu kręci się łza w oku! Nadburmistrz Gelsenkirchen, polityk lewicowej SPD, Frank Baranowski, protestuje. „To ciężkie do zniesienia” – mówi potomek polskich osadników w Zagłębiu Ruhry.

Oczywiście wśród protestujących przeciwko wzniesieniu pomnika architekta obozów koncentracyjnych (obelisk z odzysku, import z byłej Czechosłowacji) nie zabrakło faszystów, podkreśla niemiecka prasa. Było w obu demonstracjach aż 50 osób.

Historia skandalu jest krótka: miasto Gelsenkirchen początkowo zabroniło ustawienia pomnika ludobójcy. Lecz Wyższy Sąd Administracyjny w Nadrenii Północnej – Westfalii uchylił ten zakaz (nie tylko w Meklemburgii – na Pomorzu Zaodrzańskim są jeszcze niezawiśli sędziowie). Nadaremno władze dzielnicy Gelsenkirchen-Zachód zwracały uwagę na wydawałoby się oczywisty fakt, że „Lenin jest synonimem gwałtu, ucisku, terroru i cierpień człowieka”. Bajania faszystów! Wodza Die MLPD, Gabi Fechtner, widzi w Leninie „sprawdzonego w historii świata prekursora walki o wolność i demokrację dla mas”.

Pomnik Lenina to kolejny dowód na budowę realnego socjalizmu w Niemczech po zjednoczeniu. Poza pielgrzymami z Chińskiej Republiki Ludowej mało kto pamięta o tym, że w cesarskim rzymskim Trewirze dwa lata temu wzniesiono pomnik Karola Marksa, ojca lewicowych totalitaryzmów (z nazizmem włącznie). Statua przy placu Simeonstifftplatz jest dziełem towarzysza Wu Weishana i „wielkim darem dla wielkiego syna miasta”, jak przekonuje strona miasta Trewir. Wielki, socjalistyczny pomnik dla wielkiego, socjalistycznego kraju!

Nie jest to zresztą jedyny pomnik duchowego sprawcy fizycznej pożogi na świecie. W Chemnitz, do niedawna Karl-Marx-Stadt, straszy przechodniów po dziś dzień ponadnaturalnej wielkości pomnik capo di tutti capi, ikony czerwono-tęczowej międzynarodówki. Jego sprawcą był z kolei rosyjski rzeźbiarz żydowskiego pochodzenia, Lew Kerbel, powszechnie fetowany mistrz sztuki w służbie Stalina, przyjaciel Ericha Honeckera, wielkiego niemieckiego demokraty, zmarłego na emigracji w Chile.

Mieszkańcy Kamienicy Saskiej (tak nazywał się po polsku Chemnitz w czasach czystości języka polskiego) nazywają pomnik po prostu „łeb”. Ten „łeb” to największy na świecie monument głowy, obok głowy Lenina w Ułan-Ude, stolicy Buriacji, na Syberii.

Na odsłonięcie pomnika w roku 1971 przyjechał też do Karl-Marx-Stadt prawnuk Marksa, Robert-Jean Longuet, zmarły w Paryżu adwokat, „bojownik przeciwko kolonializmowi”.

Uroczystość odsłonięcia daru ChRL w Trewirze przypominała jak żywo podobne uroczystości w tzw. „krajach demokracji ludowej”. A więc premiera Nadrenii Palatynatu, Malu Dreyer, polityczka socjalistycznej SPD, stwierdziła przy tej okazji, że „dar z Chin postrzegam jako filar i most partnerstwa”. Nie wszyscy podzielają jej opinię. Na łamach niegdyś konserwatywnego, dziś równie lewicowego jak cała prasa niemiecka dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, znalazłem uwagę, że to nie tyle prezent dla miasta, co dla samych Chińczyków od siebie. Pomnik przeznaczony jest przede wszystkim dla turystów z ChRL, odwiedzających miasto narodzin swego świętego. Do Trewiru przyjeżdża około 50 tysięcy gości z Chin Ludowych, udając się do kamieniczki Marksów, gdzie Karol przyszedł na świat. Ale pecunia non olet! Niemcy o tym dobrze wiedzą. Christian Saehrendt z FAZ zauważa: „rzeźba Wu Weishana w Niemczech to obce ciało, przecież oba kraje nie mają pokrewnych reżimów, jak swego czasu NRD czy Związek Sowiecki”. Czyżby?

Marks made in China to pomnik imponujący. Liczy 5 i pół metra wysokości wraz z cokołem. Stoi obok rzymskiej Porta Nigra, symbolu miasta. Tu mieściła się rezydencja Konstantyna Wielkiego Czy teraz miejsce tej bramy do miasta Augusta Treverorum zajmie jako symbol grodu Karol Marks? Konstantyn i Karol Marks… Pierwszy – przyjął chrześcijaństwo. Ten drugi – postawił sobie za cel jego unicestwienie. Pierwszy przyniósł mieszkańcom ówczesnego cywilizowanego świata wolność przez odkupienie. Drugi milionom niewolę w nieludzkich, totalitarnych systemach, których był patronem. Jeszcze trwają uroczystości.

Podobnie jak w Gelsenkirchen, kamienne truchło duchowego ojca nie tylko komunizmu, ale wszystkich lewicowych dewiacji, z nazizmem włącznie, spowito w czerwone płótno. Do Trewiru na imprezę odsłonięcia pomnika Marksa przybyło ponad 200 gości z niemieckiego świata polityki.

Ale nie tylko: na liście oficjeli widnieje także przewodniczący Komisji UE, Jean-Claude Juncker oraz wiceminister urzędu propagandy Chińskiej Republiki Lodowej, towarzysz Guo Weimin. Jean-Claude Juncker nawet nie poczuł siarczystego policzka, jakim uraczył go gość z Chin w randze wiceministra, zrównany protokolarnie z Junckerem. Och, tak, tak – były, rzecz jasna, protesty, znowu jacyś faszyści chcieli zepsuć demokratom widowisko. Dla jednych pomnik to skandal, dla innych wyraz dziejowej sprawiedliwości. Marks to wielki syn miasta, powtarzają niczym zaklęcie. PEN Club Niemcy był przeciwko; powołując się nieśmiało na brak wolności słowa w ChRL. Ale to też tylko listek figowy.

I nowa, świecka tradycja: w Bazylice Trewirskiej ówczesny przewodniczący Komisji Unii Europejskiej, Jean-Claude Juncker, wygłaszając kazanie, przestrzega przed tym, by obarczać Karola Marksa odpowiedzialnością za zbrodnie komunizmu. Cytat: „Za to, że niektórzy z jego późniejszych uczniów wartości, jakie on sformułował, i słowa, jakich użył do ich opisu, użyli jako broni przeciwko innym, nie można obarczać odpowiedzialnością Karola Marksa”. W religijnym uniesieniu premiera Nadrenii-Palatynatu, Malu Dreyer (SPD), powtarza innymi słowami wypowiedź Junckera wobec tysiąca zaproszonych gości: „nie wolno obarczać go winą za zbrodnie na milionach ludzi, popełnione w XX wieku w jego imieniu”.

Związek Ofiar Komunizmu (były jakie ofiary?), Izba Pamięci Berlin-Hohenschönhausen oraz Towarzystwo na rzecz Zagrożonych Narodów wyrazili protest przeciwko uczczeniu Marksa. Także AfD przeprowadziła marsz milczenia ku czci ofiar komunizmu. Ale co tam faszyści!

Sojusz Marksistowski z udziałem komunistycznej partii Die Linke (ta boi się określenia „komunistyczna” jak diabeł wody święconej) i DKP (Niemiecka Partia Komunistyczna; taka naprawdę istnieje i wspiera m.in. Antifę) zorganizował demonstrację przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi.

Stuttgart, w czerwcu. Setki lewackich „przeciwników rasizmu” (lewicowa „Sueddeutsche Zeitung” określa ich mianem „imprezowiczów”) demolowały sklepy w centrum miasta. Nadburmistrz (prezydent) Stuttgartu, Fritz Kuhn (Zieloni), mówił o tragicznej niedzieli w tym mieście. SZ już wie: „przemoc to pijani faceci”. Naprawdę? Zatrzymani bandyci mają od 16 do 33 lat; to międzynarodówka o niemieckich, chorwackich, irackich, portugalskich i łotewskich paszportach. Podobno są sfrustrowani pandemią. Wielu policjantów rannych. Rewolucja bis?

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Felieton Jana Bogatki pt. „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” znajduje się na s. 3 lipcowego „Kuriera WNET” numer 73/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” na s. 3 „Wolna Europa” lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Terapia dra Raoulta z problemu medycznego urosła do rozmiarów największej afery politycznej ostatnich czasów we Francji

Jeśli bitwa wydana chlorochinie przez rząd była słuszna, to chwała mu za to. Ale jeśli zawzięty, acz niebezinteresowny upór pozbawił naród skutecznej terapii – odpowiedzialność władz jest straszliwa.

Piotr Witt

Niezadowolenie z rządu, które zarysowało się w końcu 2018 r. wraz z wystąpieniem żółtych kamizelek, osiągnęło finał przed Bożym Narodzeniem 2019 r. Rząd i partia rządząca były oskarżane o sprzeniewierzenie się jednej z podstawowych zasad Republiki, wypisanej nad bramą każdego merostwa, urzędu i szkoły publicznej – zasadzie równości. Z jednej strony fortuny liczone w dziesiątki miliardów euro, tajne, rosnące konta w rajach podatkowych, wszelkie formy ucieczki fiskalnej tolerowane przez rząd i Komisję Europejską, z drugiej – postępująca pauperyzacja coraz szerszych warstw społeczeństwa, szalejące bezrobocie, inkwizycja podatkowa dla biednych i średniaków.

Zupełnie nowe elementy pojawiły się wraz z wybuchem i przebiegiem epidemii. Im dłużej trwała zaraza, tym ostrzej rząd był krytykowany z powodu zaniedbań, złego zarządzania kryzysem, szkodliwych decyzji. Co do zarzutu nieprzygotowania do kryzysu i fatalnych w skutkach decyzji, niewiele można zrobić. Fakty i daty są nieubłagane i łatwe do przypomnienia, gdyż zarejestrowane w telewizji i opisane w gazetach.

Pozwy sądowe przeciwko rządowi się mnożą. W niedzielę 24 maja Trybunał Sprawiedliwości Republiki naliczył ich 71. Przeciwko premierowi, ministrom zdrowia i innym.

Powszechnie zarzuca się ministrom umyślne odrzucenie niektórych środków zapobiegających epidemii. Od początku władze lekceważyły niebezpieczeństwo, chociaż z Chin napływały alarmujące wiadomości, a WHO ostrzegała i słała zalecenia. Zawsze jednak można liczyć na krótką pamięć wyborcy.

Afera najpoważniejsza: hydroksychlorochina. Tutaj stawka jest ogromna: tysiące ofiar śmiertelnych. Jeżeli walka wytoczona chlorochinie przez rząd była słuszna, to chwała mu za to. Ale jeżeli zawzięty, lecz niebezinteresowny upór pozbawił naród skutecznej terapii, to odpowiedzialność władz jest straszliwa. Z problemu medycznego terapia dra Raoulta urosła do rozmiarów największej afery politycznej ostatnich czasów we Francji. (…)

W sobotę 23 maja cieszący się powagą w świecie nauki przegląd medyczny „Lancet” opublikował studium niekorzystne dla chlorochiny, obejmujące wielotysięczną grupę pacjentów.

Postawieniem kropki nad i zajęli się dwaj uczeni francuscy: prof. Christian Funck-Brentano i dr. Joe-Elie Salem, którzy stwierdzili, że lek jest bezużyteczny i może być szkodliwy. Tezę podjął Minister Zdrowia. Olivier Veran jeszcze tego samego dnia wystąpił do Rady Głównej Zdrowia Publicznego o natychmiastową – w ciągu 48 godzin – zmianę zasad stosowania leku.

Ale przecież poprawę zdrowia pacjentów dzięki terapii chlorochinowej stwierdził nie tylko profesor Didier Raoult, infekcjolog z Marsylii.

Pierwsi skomentowali wyniki ankiety „Lanceta” sygnatariusze apelu w sprawie uchylenia zakazu stosowania leku. Profesor kardiologii Douste-Blazy, były minister zdrowia, zakwestionował wartość studium z „jednego, prostego powodu” – jak mówi – który jest łatwy do zrozumienia: w grupie chlorochinowej są pacjenci znacznie ciężej chorzy niż w grupie kontrolnej. Są ciężko dotknięci cukrzycą i innymi schorzeniami, a przede wszystkim potrzebują tlenu. Nawet autorzy opublikowanych badań to przyznają. W grupie chlorochinowej 20% chorych potrzebuje tlenu, a w grupie kontrolnej tylko 7%. Jeżeli podacie chlorochinę ludziom umierającym, to jest rzeczą pewną, że umrą – konkluduje profesor Douste-Blazy.

Zabrał głos również profesor Christian Perron, współautor petycji w sprawie chlorochiny. Indagowany przez telewizję BFM, ograniczył się do zapowiedzi: Didier Raoult, który leczył 2000 pacjentów, opublikuje w tych dniach pierwszą listę 1000 chorych leczonych chlorochiną. Druga zostanie opublikowana w ślad za nią. Wszystkie doświadczenia lekarzy włoskich, amerykańskich i izraelskich, którzy ją stosują, są pozytywne. Profesor Perron zebrał również liczne anonimowe świadectwa lekarzy zadowolonych z terapii, którzy „nie podają nazwisk w obawie przed represjami”. Wszyscy oni uzyskali bardzo dobre rezultaty. Twierdzą, że od czasu, kiedy stosują tę terapię, zdrowie ich pacjentów znacznie się poprawiło; nie potrzebują już reanimacji ani szpitala.

Ministrowi zdrowia, który stwierdził w wywiadzie, że istnieje niepewność odnośnie do negatywnych skutków leku, prof. Perron odpowiada: – Mamy doświadczenie pięćdziesięciu lat jego stosowania. Ten lek jest bardzo dobrze tolerowany. Nie stwierdzono żadnych ujemnych działań ubocznych, żadnych poważnych skutków szkodliwych dla zdrowia pacjentów.

Dlaczego nie zrobiono zapasów tego lekarstwa?– pyta infekcjolog, ordynator oddziału chorób zakaźnych wielkiego szpitala w Garche; dlaczego pozwolono, aby wszystkie zapasy odleciały do Stanów Zjednoczonych?

Artykuł „Największa afera polityczna – chlorochina” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 72/2020, s. 3 – „Wolna Europa”.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Piotra Witta pt. „Największa afera polityczna – chlorochina” na s. 3 „Wolna Europa” czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lenin by lepiej nie sformułował haseł, jakie wygłaszają dziennikarze i aktywiści w mediach zjednoczonych Niemiec

Wielu Polakom wydaje się, że komunizm w Europie upadł i mamy demokrację. Tymczasem to groźny błąd! Komunizm dziś nie jest siermiężny, jak w NRD czy w PRL, lecz bogaty i przez to salonfähig.

Jan Bogatko

„Die Zeit” rzuca ostatnio hasło: „Zlikwidować więzienia!” Przypomina ono swą prostotą leninowskie „Wojna pałacom, pokój chatom” czy nieśmiertelne „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!”. Autorem hasła (i oczywiście artykułu) jest Thomas Galli. Galli nie jest dziennikarzem, lecz – co bardziej niebezpieczne – aktywistą o 15-letniej praktyce zawodowej w zakładach karnych Republiki Federalnej. (…)

Jak mówił Lenin? Dla ojca dzisiejszej liberalnej lewicy przestępcy to ofiary systemu. Tak ich też postrzega goszczący na łamach „Die Zeit” były klawisz dyplomowany. (…)

Galli opisuje straszne życie w zakładzie karnym, nie przypominające wakacji na Majorce, ba, nawet w Schwarzwaldzie! Czytelnik lewicowego tygodnika doprawdy wzrusza się dowiadując, jaki straszny los spotyka tych w zasadzie Bogu ducha winnych ludzi…

„Przeważnie młodzi mężczyźni (tylko około sześciu procent pensjonariuszy zakładów karnych to kobiety) przebywają pod kluczem, z wieloma innymi przestępcami, na niewielkiej powierzchni. Obowiązuje surowa dyscyplina. Porządek dzienny jest regulowany niemal co do minuty. Przepisy określają czas na sen, na pracę i spacer. O każdy przedmiot należy wystąpić z wnioskiem, należy przestrzegać poleceń personelu. Mimo to kwitnie w więzieniu subkultura. Przemoc i narkotyki cechują życie codzienne. Wszelkie naruszenie reguł jest karane; kara obejmować może kilkutygodniową separację od współwięźniów, czy nawet izolację, bez telewizora. Prawo do odwiedzin przysługuje więźniom tylko na niewiele godzin, a często na godzinę miesięcznie, do tego – by zapobiec przemytowi narkotyków – przez szybę. Może to być przykrym przeżyciem zwłaszcza dla dzieci więźniów – a około 100 tysięcy dzieci dotkniętych jest uwięzieniem jednego z rodziców. I jak tutaj człowiek w takiej sytuacji ma się zmienić na lepsze?”. Istny faszyzm, można powiedzieć. Dla komunisty (liberała) zawsze przestępca był ofiarą.

Jako student prawa przeglądałem akta procesowe w latach 60. XX wieku w jednym z warszawskich sądów i zapamiętałem słowa, wypowiedziane przez obrońcę gangu młodocianych przestępców, że do napadu zmusiło ich bogactwo domu, w jakim znaleźli się oni po sforsowaniu drzwi.

Już nie pamiętam kary, jaką otrzymała trójka złodziei za swe czyny, nie wiem też, czy na drogę przestępstwa wrócili, czy też nie, ale jestem przekonany, że swe działania postrzegali oni jako przejaw walki o poprawę dystrybucji majątku (znowu nieświadomie cytuję Lenina). Z zakładami karnymi jest jak z demokracją (bezprzymiotnikową): nie są one dobre, ale nie wymyślono dotąd czegoś od nich lepszego. Ale w świecie liberalnej lewicy temat ten niebawem wejdzie na wokandę – do kolejnej porażki utopii, jaką on jest. Na pewno wesprze ją niemiecki świat prawniczy, coraz szybciej dryfujący w lewo po zjednoczeniu Niemiec.

Niekiedy – ku mojemu zaskoczeniu – nawet niemieckie gazety (jak „Die Welt”) zwracają uwagę na dyskretny urok socjalizmu. (…) Komunizm nie kojarzy się w Niemczech (nie tylko wschodnich) źle: nadal wchodzi partyjna gazeta „Neues Deutschland”, której optykę przejęła większość niemieckich mediów. Tak więc dyktatura SED (Socjalistyczna Patia jedności Niemiec, wschodnioniemiecki odpowiednik PZPR) oceniania jest dziś neutralne lub zgoła pozytywnie.

30 lat po runięciu muru nie ma dziś w Niemczech żadnego poważnego polityka, który zająłby się enerdowską przeszłością, i to mimo faktu (a może dlatego?), że Niemcami rządzi od wielu lat kanclerz, znająca na wskroś reżym enerdowski. O komunizmie ani mru-mru.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Liberałowie wszystkich krajów, łączcie się!” znajduje się na s. 3 czerwcowego „Kuriera WNET” numer 72/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Liberałowie wszystkich krajów, łączcie się!” na s. 3 „Wolna Europa” czerwcowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

18 października 1978. Biały dym nad Kaplicą Sykstyńską. Habemus Papam!/ Jan Bogatko, „Kurier WNET” nr 71/2020

Nie spodziewałem się, że konklawe potrwa tak krótko, aczkolwiek Jana Pawła I (kard. Albina Lucianiego) wybrano w moje urodziny, zaledwie po czterech głosowaniach, przeprowadzonych tego samego dnia.

Jan Bogatko

Habemus Papam!

Październik roku 1978 był w Monachium chłodniejszy i bardziej wilgotny niż przed rokiem. W Rzymie trwało właśnie konklawe po niespodziewanej śmierci Jana Pawła I po 33 dniach pontyfikatu.

W Monachium mieszkałem przy Belgradstrasse, w dzielnicy Schwabing. Nie spodziewałem się, że konklawe potrwa tym razem tak krótko, aczkolwiek Jana Pawła I (kardynała Albina Lucianiego) wybrano w moje urodziny, zaledwie po czterech głosowaniach, przeprowadzonych tego samego dnia.

Dziennik wieczorny w TV w poniedziałek, 18 października 1978. 18:18 – biały dym nad Kaplicą Sykstyńską! Habemus Papam!

Pada nazwisko nowego papieża. Voytywa. Podobno z Polski. Kto to jest?

Kardynał Karol Wojtyła był w Niemczech raczej mało znany poza kręgami kościelnymi. W konklawe, na którym wyłoniono Jana Pawła I, miał uzyskać w jednym z głosowań zaledwie 4 głosy. Nazwisko przyszłego świętego wprowadziło w Rzymie niejednego purpurata w zakłopotanie, jak na przykład arcybiskupa Gwatemali, Maria Casariego y Aceveda, który nie zrozumiawszy nazwiska wybranego właśnie papieża, pytał zaskoczony kardynałów: „kim jest ów kardynał Bottiglia?” (nazwisko o brzmieniu podobnym do Voytywa), po włosku znaczy to tyle, co „butelka”. Tak, to on, ksiądz profesor – uświadomiłem to sobie nagle!

Media mały sensację. „Nie-Włoch papieżem”? Tak, pierwszym od 455 lat od czasu pontyfikatu Hadriana VI (papież Hadrian był Holendrem – gdzie ty stoisz dziś, Holandio?) i oczywiście pierwszym Polakiem w dziejach Kościoła (gdzie ty stoisz dziś, Polsko?). Po konklawe dowiedzieliśmy się, że kardynał Wojtyła uchodził za outsidera; faworytami byli dwaj włoscy kardynałowie: arcybiskup Genui Giuseppe Siri, postrzegany jako konserwatysta, oraz arcybiskup Florencji, postrzegany jako liberał – Giovanni Benelli. Podczas konklawe doszło do sytuacji patowej: żaden z kandydatów nie był w stanie uzyskać wymaganej większości kwalifikowanej dwóch trzecich głosów. I kiedy wydawało się, że proces utkwi w miejscu – jak podają niemieckie źródła, arcybiskup Wiednia, kardynał Franz König, miał zaproponować dobrze mu znanego Karola Wojtyłę. I tak od szóstego głosowania poparcie dla polskiego kardynała zaskakująco rosło, bowiem – jak uważają eksperci – kardynałowie spoza Włoch skoncentrowali się na nowym faworycie. A przecież – jak utrzymuje biograf papieża, Andreas Englisch,

Karol Wojtyła omal nie spóźnił się na konklawe! W dniu głosowania wybrał się bowiem po południu do rzymskiej kliniki Gemelli, by odwiedzić chorego przyjaciela, biskupa Andrzeja Marię Deskura. Do Kaplicy Sykstyńskiej tego dnia wszedł ostatni, a po zamknięciu wrót Kaplicy do środka nie wpuszcza się już nikogo!

***

Na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim znalazłem się pod koniec października 1968 roku, po wyjściu z więzienia, gdzie przebywałem za udział w wydarzeniach marcowych. Mój profesor z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, historyk państwa i prawa, wybitny znawca Kościoła, Jakub Sawicki, którego miałem zaszczyt być studentem, po pierwszej relegacji z UW za moje (niewłaściwe) zaangażowanie polityczne, ratując mnie przez grożącym mi powołaniem do jednej z karnych kompanii LWP, zaproponował mi podjęcie studiów na Wydziale Teologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, bo jeszcze na ten kierunek możliwy był egzamin wstępny. Na wiadomość, że ów egzamin będzie pojutrze, zareagowałem lekkim zaskoczeniem, ale odwrotu nie było… Ku mojemu zdziwieniu dostałem po egzaminie indeks. I tak poznałem „wujka”, jak studenci KUL nazywali Karola Wojtyłę, szefa Zakładu i Katedry Etyki na Wydziale Filozofii. Niestety nie skończyłem studiów na KUL, bowiem przywrócono mnie (na krótko) w prawach studenta UW. Ale roczny pobyt w Lublinie (pierwszy z moich pobytów) wiele mnie nauczył. Najbardziej wbiły mi się w pamięć obchody 50-lecia KUL w 1968 roku z udziałem kardynała Stefana Wyszyńskiego.

***

W 1980 roku, nadal mieszkając w Monachium, byłem jako wówczas jeszcze wolny współpracownik reporterem radia Deutschlandfunk w Kolonii. Niezapomnianym przeżyciem stała się dla mnie wizyta pastoralna Ojca świętego Jana Pawła II w Bawarii. 18 listopada 1980 roku papież przybywa do bawarskiej Częstochowy, Altötting. Na Kapellplatz dziesiątki tysięcy wiernych. Z ciężkim magnetofonem reporterskim podbiegam do „papamobil” i po polsku, jakżeby inaczej, zwracam się do Jana Pawła II. Przedstawiam się i proszę Ojca świętego o błogosławieństwo dla słuchaczy, którego z chęcią udziela. Widzę pełne podziwu oczy innych reporterów i sióstr zakonnych, skierowane na mnie. Nikt z nich nie odważył się podbiec do papieża. Na miejscu dostrzegam obok Jana Pawła II gospodarza, arcybiskupa Josepha Ratzingera. Późniejszego następcę papieża-Polaka, Benedykta XVI.

Z Altötting nazajutrz, 19 listopada, Jan Paweł II przyjechał krótko po 9 rano specjalnym pociągiem do Monachium. Pogoda nie sprzyjała; typowa listopadowa, zimna mżawka towarzyszyła nabożeństwu na Theresienwiese. Jego tematem była młodzież. Po południu papież przemawiał w Sali Herkulesa Królewskiej Rezydencji do ludzi sztuki i dziennikarzy.

Bawaria była wówczas krajem umiłowania tradycji – na honorowych miejscach zasiedli przedstawiciele domu Wittelsbachów, dynastii do niedawna panującej w tym kraju. Wiem, że bardzo mnie to zdziwiło, że dopiero dalsze miejsce zajął ówczesny premier Bawarii, Franz Joseph Strauss.

Późnym popołudniem nabożeństwo w pięknie udekorowanej kwiatami monachijskiej katedrze, gdzie papieża owacyjnie, ze łzami w oczach witali zaproszeni goście, głównie ludzie starzy i upośledzeni, przy których Jan Paweł II zatrzymywał się, by zamienić kilka słów. Owacje wywołały słowa papieskiego powitania, „Grüß Gott” – „Niech będzie pochwalony”, powszechnie wypowiadane w Bawarii. „Widzę, że seniorzy równie silnie biją brawo, co i młodzi”… Na koniec papież udzielił wiernym błogosławieństwa. O pobycie Jana Pawła II w monachijskiej Frauenkirche przypomina relief na jednej z kolumn.

***

Rzym, Watykan, październik roku 1978. W ósmym głosowaniu Karol Wojtyła uzyskał decydujący wynik 99 na 111 głosów. A kiedy kardynałów zapoznano z wynikami tego głosowania, w którym ponad dwie trzecie purpuratów opowiedziało się za oddaniem kluczy do Stolicy Piotrowej biskupowi z Polski, sekretarz stanu tejże, kardynał Jean-Marie Villot, zadał metropolicie Krakowa przewidziane rytuałem pytanie: „Czy przyjmujesz dokonany przed chwilą kanonicznie wybór twojej osoby na Najwyższego Kapłana?” Wzruszony kardynał Wojtyła odpowiedział: „W duchu posłuszeństwa wobec Chrystusa, mojego Odkupiciela i Pana, w duchu zawierzenia wobec jego Matki – przyjmuję”. Czy Karol Wojtyła posłuchał podszeptu kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego, który miał podczas konklawe powiedzieć mu: „Jeśli wybiorą, proszę nie odmawiać…”? Tego się nie dowiemy. Wśród Polaków w Monachium wiadomość o polskim papieżu wywołała wielką radość; wielu z nich jakże trafnie przepowiadało teraz upadek sowieckiej dominacji w Europie.

Zaskoczeni wyborem byli niemieccy komentatorzy. Nikt nie liczył się z wyborem papieża „z bloku wschodniego”. To wydawało się niemożliwe. Mnie, stosunkowo wówczas młodemu dziennikarzowi, imponowały telefony od ekspertów, którzy chcieli się dowiedzieć czegoś o nieznanym bliżej biskupie, który teraz stanął na czele Kościoła i państwa, jakim jest Watykan. Jaki jest prywatnie? Jaki jest jego stosunek do komunistycznego państwa?

Czy jest konserwatystą (w domyśle: jak wszyscy Polacy), czy liberałem (w domyśle: jak wszyscy komuniści)?

Radość panowała także wśród dość mało katolickich Czechów w Monachium i oczywiście wśród licznej diaspory węgierskiej. Radio Wolna Europa, które mieściło się w Ogrodzie Angielskim w Monachium, miało teraz bez końca tematów na relacje i komentarze. Dla Polaków w Monachium najciekawsze były informacje o reakcjach komunistów w Warszawie.

Jakim ciosem dla sowieckich namiestników w Warszawie był wybór Karola Wojtyły na następcę Jana Pawła I, świadczy fakt, że natychmiast zwołali oni w KC PZPR specjalną naradę. Informacje z partyjnych kręgów, świadczące o konsternacji bonzów – bo oto coś, mimo gęstej agenturalnej sieci, ucieka spod kontroli SB – wywoływały radość i wiarę w pokonanie reżimu.

Zdenerwowanie komunistów było olbrzymie. Tak oto Olszewski wylewa na jasny garnitur filiżankę czarnej kawy, a Czyrek (którego to prezydent „wolnej Polski”, Jaruzelski żegnał w liście kondolencyjnym) starał się rozładować napiętą sytuację bonmotem: „ostatecznie lepszy Wojtyła jako papież tam niż jako prymas tu”. Dobrze, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak się mylił.

Oczywiście czerwona Warszawa oficjalnie wyrażała radość z powodu wyboru Karola Wojtyły na papieża. Aczkolwiek nie brakło efektów humorystycznych – w telegramie, wysłanym nazajutrz po konklawe, napisano: „Na tronie papieskim po raz pierwszy w dziejach jest syn polskiego narodu, budującego w jedności i współdziałaniu wszystkich obywateli wielkość i pomyślność swej socjalistycznej ojczyzny”.

Nie wiem, czy bez papieża-Polaka, bez jego zaangażowania na rzecz wolności udałoby się doprowadzić do upadku Imperium Zła. Oczywiście na to wydarzenie, które przybliżyło milionom ludzi w Polsce i na świecie wolność osobistą i niezależność polityczną od Kremla, złożyło się wiele przyczyn. Ale bez obecności Jana Pawła II na światowej scenie dziejów nie byłoby to tak szybko możliwe.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Habemus Papam!” znajduje się na s. 3 majowego „Kuriera WNET” numer 71/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Habemus Papam!” na s. 3 „Wolna Europa” majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Saint Raoult” – świece z takim napisem produkuje się pod Marsylią na cześć lekarza, który leczy z koronawirusa

Agata Christie twierdziła, że nic tak nie ożywia akcji, jak nieboszczyk. Okazało się, że kandydatami na nieboszczyków jesteśmy my. Na próżno prof. Raoult powtarza, że to nie pandemia, tylko grypa.

Piotr Witt

Od lat Francuzi zajmują czołowe miejsce w spożyciu środków uspokajających i nasennych. Sytuacja polityczna, gospodarcza, społeczna przyprawiają ich o niepokój w ciągu dnia i o bezsenne noce. A teraz jeszcze przyszedł wirus i ryzyko nagłej śmierci. Agata Christie twierdziła, że nic tak nie ożywia akcji, jak nieboszczyk w odpowiednim momencie. Okazało się, że kandydatami na nieboszczyków jesteśmy my sami. Na próżno profesor Raoult powtarza, że nie ma pandemii, jest tylko silna grypa sezonowa, która się skończy niebawem.

Zaraza zebrała we Francji żniwo ponad 25 000 ofiar, nieporównanie wyższe niż w innych krajach Europy. Już energicznie szuka się winnych.

Czy rząd naraził bliźnich na śmiertelne niebezpieczeństwo? Nieumyślne spowodowanie śmierci? Odmowa ratunku osobie w niebezpieczeństwie?

Liczne pozwy tej treści zostały wniesione do Trybunału Sprawiedliwości Republiki przeciwko premierowi Philippe’owi, b. minister zdrowia Agnès Buzyn i jej następcy Olivierowi Véronowi.

19 kwietnia premier Philippe urządził nadzwyczajną konferencję prasową. Miał odpowiedzieć na trzy pytania: – dlaczego rząd nie zareagował na alarm zarządzony na świecie przez WHO 31 stycznia? Dlaczego w kraju, gdzie ogromna część podatków idzie na opiekę zdrowotną, nie ma najprostszych środków ochronnych – masek, fartuchów, środków dezynfekcyjnych? Dlaczego, mimo stanu zagrożenia sanitarnego na świecie, nie odwołano wyborów? Liczni deputowani i merowie przypłacili tę decyzję życiem. A ilu wyborców, których nikt nie policzył?

Premier mówił dwie godziny, ale na żadne z pytań nie odpowiedział. Mówił za to o nadludzkich wysiłkach rządu w celu ekspatriacji obywateli francuskich z zagranicy. Przeszkadzały mu w tym inne kraje Unii, m.in. Polska, zamykając przedwcześnie granice. Ze wszystkich krajów Unii Francja zamknęła granice ostatnia. Kraj ma wielkie interesy w Chinach. Warto przypomnieć, że pierwszy przypadek zarazy w Europie stwierdzono 18 stycznia we Francji. Był to student chiński, który przyleciał z Wuhan. Zmarł po kilku dniach w paryskim szpitalu. (…)

Pandemia wypchnęła na pierwsze strony dzienników prof. Didiera Raoulta i jego terapię chlorochiną połączoną z azytromycyną. Wielkie laboratoria farmaceutyczne mają problem. Raoult proponuje lekarstwo tanie, laboratoria pracują nad lekiem 30 razy droższym. Czyje będzie na wierzchu?

Każą nam nosić maski pod karą policyjną. Ja w to nie wierzę, ponieważ niedługo dadzą o sobie znać żółte kamizelki. Policjanci antyzamieszkowi nie zniosą, aby demonstranci występowali w maskach, nawet ochronnych. Optymiści twierdzą, że maski nadejdą, kiedy już nie będą potrzebne. Pesymiści przewidują, że prędzej się doczekamy szczepionki i pod karą policyjną każą nam zaszczepić się szczepionką przeciwko tegorocznemu wirusowi, który za rok będzie nieaktualny. Nie można tego wykluczyć, biorąc pod uwagę potęgę firm farmaceutycznych.

Dwaj profesorowie medycyny, Debré i Even, napisali oryginalny przewodnik po 4000 leków, które są obojętne dla zdrowia albo szkodliwe. Na podstawie kilkuletnich badań wykazali, że 82% leków sprzedawanych w aptekach jest w najlepszym razie terapeutycznie obojętnych, za to wiele z nich ma szkodliwe działania uboczne. Mnie ten przewodnik zainteresował osobiście. Dowiedziałem się, że odczulanie przeciwko alergii praktykowane na mnie jest nieskuteczne Wiedziałem o tym już wcześniej z doświadczenia, ale teraz okazało się, że może ono także poważnie zaszkodzić. A jaki był efekt Przewodnika po lekach? Jego autorzy – znany urolog prof. Debré i dyrektor paryskiego szpitala dla dzieci prof. Even – otrzymali od Izby Lekarskiej zakaz praktyki przez rok. Władza wielkich firm farmaceutycznych jest straszliwa.

Artykuł „Polityczne konsekwencje grypy” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w majowym „Kurierze WNET” nr 71/2020, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Piotra Witta pt. „Polityczne konsekwencje grypy” na s. 3 „Wolna Europa” majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Epidemia sparaliżowała Niemcy, a według tamtejszych mediów, wszystkiemu winni są polscy lekarze i polski rząd

Media – wszystkie lewackie – oburzają się: Polska przywróciła granicę, a szpitale w Brandenburgii opierają się na Polakach! Polski rząd ośmielił się bez konsultacji z Berlinem zamknąć granice!

Jan Bogatko

Trochę dziwnie na ulicach niemieckiego Zgorzelca. Nie, żeby wcześniej, zanim pojawiła się tu chinka, ulicami tego miasta przewalały się tłumy; nie, tego nie chciałem powiedzieć. Ale na Berliner Strasse, równoległej do mojej ulicy (dawniej Adolf Hitler Strasse), na promenadzie tego miasta, ba, jego wizytówce, przynajmniej przez kilka godzin, od dworca kolejowego po plac Pocztowy, przechadzała się publiczność z pobliskiej zagranicy i okolicznych miejscowości, o egzotycznych przybyszach nie wspominając. Teraz od czasu do czasu przebiegnie jakiś zabłąkany kot. Na przystankach tramwajowych pusto, kawiarnie zamknięte, restauracje i bistra też, o sklepach modowych nie wspominając. Wiatr wieje z kierunku Gór Żytawskich, owiewając nielicznych przechodniów lodowatym powiewem.

Wczoraj poszedłem na most miejski, którym przechodzi się zazwyczaj na polską stronę. Czasami zdarzały się na nim korki, dzisiaj rzadko nim ktoś przejeżdża. Połowa drogi zamknięta, za płotkiem namiot wspólnych służb granicznych. Przed nim ufoludek w białym, kosmicznym kombinezonie z kapturem w miejsce hełmu, za to w masce, z termometrem w dłoni. W życiu codziennym jest strażakiem. – Z Polski może wjechać każdy – mówi – do Polski nikt w zasadzie nie może wjechać.

Jacyś starsi państwo z Niemiec pytają, czy mogą wjechać na stację benzynową tuż przy moście, może dwa metry, ale już za granicą. – Niestety nie, odpowiada. – A kiedy będziemy mogli? – Tego nie wiem. Zawracają. Nikt też nie wie, kiedy do Szpitala Miejskiego w niemieckim Zgorzelcu wrócą polscy lekarze czy pielęgniarki. A stanowią oni ważną część personelu.

Oczywiście niemieckie media, które, co zachowałem w pamięci, zaraz po otwarciu granic przestrzegały swych czytelników przed Polakami, jakoby zabierającymi im pracę i wykupującymi wszystko z ich sklepów, teraz oskarżają z kolei „prawicowo-populistyczny” rząd polski o celowe działania na szkodę Niemiec w związku z zamknięciem granic z powodu wirusa korona.

Lewacka gazeta „Berliner Zeitung” (raz jeszcze: wszystkie, ale to wszystkie niemieckie gazety z nielicznymi wyjątkami są na poziomie prasy enerdowskiej sprzed zjednoczenia) obwinia wręcz Polskę za rozwój epidemii wywołanej wirusem korona w Brandenburgii. Oburza się: Polska po prostu przywróciła granicę, a tymczasem szpitale w Brandenburgii opierają się na Polakach. Szkoda, że autor informacji nie postawił pytania, dokąd i dlaczego wyjechali lekarze z Brandenburgii, pozostawiając lukę w opiece medycznej.

Również politycy opozycji w Polsce (pewien mój rozmówca, Polak mieszkający w Niemczech, powiedział mi: szkoda, że w Polsce brakuje opozycji, a są tylko bojówkarze) zabierają głos w niemieckich mediach, wprowadzając świadomie konsumentów informacji w błąd. MDR Sachsen, wschodnioniemiecka stacja radiowo-telewizyjna, oczywiście lewicowa i nieobiektywna, zamieszcza wypowiedzi burmistrza polskiego Zgorzelca, Rafała Gronicza, polityka Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem od lat praktykowana idea euromiasta po obu brzegach Nysy po zamknięciu granicy staje pod znakiem zapytania. Pan Gronicz zdaje się nie dostrzegać związku między zarazą a zamknięciem granic. Otwarcie granic z państwem, które sobie z pandemią nie radzi (aktualnie jest w Niemczech ponad 67 tysięcy zarażonych) byłoby ciosem w Polaków, dotkliwszym nawet od utraty pracy (powiedzmy uczciwie, w końcu na jakiś czas).

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Stan epidemii po niemiecku” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Kuriera WNET” numer 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Stan epidemii po niemiecku” na s. 3 „Wolna Europa” kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego