Chiny mogą czekać dłużej niż Rosja, bo uważają, że są wieczne / Jaśmina Nowak, prof. Jakub Polit, „Kurier WNET” 105/2023

Chiński mur | Fot. J. Hałun, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

W Rosji i w Chinach pamięć o swoim dziedzictwie jest nieskończenie silniejsza niż w krajach Zachodu, które składają się z przybyszów, jak USA, albo stają się społeczeństwami wielokulturowymi.

Chiny wystawią Rosji rachunek

Rozmówcą Jaśminy Nowak jest profesor Jakub Polit, historyk specjalizujący się w historii Chin i Japonii, autor książki Smutny kontynent. Epizody z dziejów Azji Wschodniej w XX wieku.

Proszę spróbować nakreślić krótko relacje japońsko-chińskie.

Te relacje są bardzo stare i bardzo zawiłe. Można powiedzieć, że zaczynają się wraz z początkiem dziejów Japonii, gdyż Chiny w jakimś sensie Japonię stworzyły swoją kulturą, literaturą, sztuką, swoim niealfabetycznym pismem. I to był w gruncie rzeczy proces jednostronny, aż do czasów niemalże najnowszych. Przy czym Japończycy nie byli dla Chin szczególnie ważni. Znajdowali się przecież za morzem, a morze nie wzbudzało nigdy w Chińczykach większego entuzjazmu ani większej ciekawości. Zupełnie inaczej wyglądało to z drugiej strony.

Pamięć o krwawo odpartym najeździe mongolsko-chińskim w wieku XIII, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Polska poznała straszliwych jeźdźców stepowych, pozostała w pamięci Japończyków bardzo żywa. Tym bardziej, że dzięki pewnym przypadkowym okolicznościom i męstwu Japończyków ten najazd udało się odeprzeć. Potem wielokrotnie Chiny utrzymywały, że sprawują nad Japonią zwierzchnictwo lenne.

Trzeba jednak pamiętać, iż Państwo Środka twierdziło, że takie zwierzchnictwo sprawuje nad wszystkimi krainami, nawet takimi, o których istnieniu w Pekinie czy w Nankinie, czy w innych ośrodkach chińskich jeszcze nie wiedziano. Po prostu cały świat był ex definitione chińską strefą wpływów.

Rzecz stała się dramatyczna dopiero w wieku XIX z powodu zupełnie różnej odpowiedzi obu państw na zewnętrzną agresję – na pojawienie się imperializmu zachodniego – europejskiego i amerykańskiego, a także rosyjskiego; w końcu, zwłaszcza z perspektywy Chin i Japonii, Rosja to jest Zachód. Wówczas to okazało się, z przyczyn bardzo zawiłych, niemniej jednak z szokującym rezultatem, że małe wyspiarskie państwo potrafi sobie radzić z tym wyzwaniem o wiele lepiej niż olbrzymie Chiny. O tyle lepiej, że samo wkrótce dołączyło do grona potencjalnych agresorów.

A jeżeli chodzi o wyścig o hegemonię między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, w którym uczestniczy także Rosja, dużo mówi się o tym, że punktem zapalnym może być Półwysep Koreański, który jest także bardzo ważnym, strategicznym miejscem dla Japonii.

Niewątpliwie, chociażby dlatego, że jest to obecnie chyba jedyny punkt na świecie, gdzie się przecinają interesy aż czterech wielkich mocarstw, z których Chiny, Rosja i Japonia są w pobliżu, a Stany Zjednoczone wprawdzie geograficznie są daleko, ale wojskowo stoją pewną stopą na Półwyspie Koreańskim w Korei Południowej.

Dla Japonii Korea jest symbolem bardzo niebezpiecznej pokusy wdarcia się przez tych wyspiarzy na kontynent. Pokusy stania się wielkim imperium lądowym, połykania kontynentu – a to zawsze, niestety, rodzi następstwo niestrawności.

Taki pierwszy epizod miał miejsce jeszcze w wieku XVI. Wtedy wybitny japoński zjednoczyciel tego państwa, Hideyoshi Toyotomi, najechał Półwysep Koreański z wielką armią. Chińczycy zareagowali wówczas, broniąc swojego koreańskiego wasala i wysyłając własną wielką armię. Tutaj analogia z Polską wydaje się oczywista. Zresztą dostrzegali ją też sami Koreańczycy. Korea, bynajmniej nie z własnej woli, stała się polem bitwy dla swoich żarłocznych sąsiadów i ucierpiała z tego powodu najwięcej.

Sytuacja powtórzyła się w wieku XIX. Tym razem w roli nieproszonych obrońców Korei wystąpili Rosjanie; Chińczycy byli zbyt słabi ze swoimi pretensjami. Japończycy zajęli cały półwysep i poczynali sobie z Koreańczykami okrutnie i brutalnie. Ale to im nie wystarczyło. Uczynili Koreę furtką, a potem szeroko otwartą bramą do agresji na Chiny. Od tych czasów minęło już ponad stulecie. Data aneksji Korei to był rok 1910, ale nadal się to Japończykom w Korei pamięta.

I sytuacja jest paradoksalna, dlatego że o ile Korea Północna jest właściwie wrogiem całego cywilizowanego świata, a dla Chin ogromnym kłopotem, to Korea Południowa jest jednym z najdynamiczniej rozwijających się, choć niestety nie demograficznie, państw naszego globu i zarazem tym, które ma w sposób oczywisty wspólne interesy z Japonią. Wrogość jest jednak tak wielka, że pretensje Polaków do Niemców czy do Rosjan wyglądają wobec niej na błahe i bez znaczenia.

Dlatego też, chociaż Korea Południowa utrzymuje zaawansowaną współpracę wywiadowczą i wojskową z Japonią, jest to z konieczności współpraca tajna. W takim sensie tajna, w jakim np. Izrael oficjalnie nie posiada dzisiaj broni jądrowej, chociaż wszyscy wiedzą, że ją ma. Oficjalne ogłoszenie o tej współpracy wywołałoby ogromny sprzeciw mieszkańców Korei Południowej, Północnej zresztą też. A wszystko to budzi żywy niepokój Chinach.

Skoro wspomnieliśmy o Chinach, zostańmy przy nich. O relacjach chińsko-rosyjskich mówi się, że to małżeństwo z rozsądku. Mija rok od rosyjskiej agresji na Ukrainę. Czy z perspektywy roku postawa Chin wobec tej wojny jest dużym zaskoczeniem?

Mój młodszy kolega, znakomity znawca polityki tych obu państw, prof. Michał Lubina, oznajmił kiedyś, że paradoks polega na tym, że o ile Chiny i Stany Zjednoczone mają pewne wspólne interesy, choć nie ma między tymi państwami przyjaźni, odnośnie do stosunków rosyjsko-chińskich dowcip polega na tym, że tam jest wprawdzie niesłychana przyjaźń, ale wspólnych interesów brak.

Była to, jak w każdej paradoksalnej wypowiedzi, przesada. Istnieją wspólne interesy chińsko-rosyjskie. Problem polega na tym, że mają one charakter negatywny. To znaczy: spoiwem tych stosunków jest wspólna niechęć do polityki Stanów Zjednoczonych, natomiast nie ma rzeczywistych interesów o charakterze win-win, jak to mówią Anglosasi, czyli korzystnych dla obydwu stron. Oba te państwa szczerzą zęby, żeby zastraszyć Waszyngton. Pokazują, że zwierają szeregi. No i teraz, jeśli chodzi o agresję na Ukrainę: wydaje się, że jej przebieg był dla Chin, podobnie zresztą jak i dla Rosji, bardzo nieprzyjemnym zaskoczeniem.

Okazało się, że Rosja nie jest tak skuteczna ani tak potężna, jak się wydawało; że nawet gdyby w najkorzystniejszej dla Rosji wersji stwierdzić, że Rosja nie użyła jeszcze wszystkich swoich sił, tylko ich drobnej części, to prestiż rosyjski w Pekinie niesłychanie podupadł, a Rosja, coraz bardziej izolowana w świecie, stała się w jeszcze większym stopniu uzależniona od swojego południowego partnera. Staje się powoli czymś w rodzaju surowcowego zaplecza Chin. To największe terytorialnie państwo świata, mocarstwo nuklearne liczbą głowic nie tylko dorównujące Stanom Zjednoczonym, ale bodajże nieznacznie je przewyższające, nie jest w stanie swojego potencjału użyć.

Chińczycy mają też stare pretensje terytorialne wobec Rosji o utracone w XIX wieku terytoria – 1,5 mln km2, półtora tysiąca razy tyle, ile np. odebrała Chinom Wielka Brytania.

Do tego dochodzi w Rosji odwieczny strach przed Chińczykami, przed żółtą agresją; strach podsycany w latach Chruszczowa, Breżniewa: że przyjdą niezliczone masy żółtych ludzików i zajmą Syberię. Ten strach jest absurdalny, ponieważ Chińczycy nie chcą się osiedlać na północy, ale staje się o tyle uzasadniony, że sami Rosjanie masowo uciekają z Dalekiego Wschodu. Nie mówiąc o tym, że Rosja przeżywa kryzys demograficzny.

Wydaje się, że perspektywy stosunków chińsko-rosyjskich z tego punktu widzenia rysują się bardzo mrocznie. Podsumowując: następuje stała i coraz bardziej dramatyczna zmiana stosunku sił między Rosją a Chinami. Nie wygląda na to, żeby miała się ona odwrócić.

Często dziś stawiamy analitykom czy publicystom, którzy starają się opisać Rosję, Chiny, czy ogólnie Azję, zarzut, że przykładają do nich schematy pasujące raczej do Zachodu. Może miałby Pan na to, jako znawca historii tamtych rejonów, jakąś radę?

Zarówno w Rosji, a już na pewno w Chinach, refleksja nad przeszłością, pamięć o swoim dziedzictwie jest nieskończenie silniejsza niż w krajach Zachodu, które albo składają się z wczorajszych przybyszów, jak Stany Zjednoczone, albo z rozmaitych względów stają się społeczeństwami wielokulturowymi, których władze starają się nie mówić o historii.

W Rosji czynnikiem historycznym jest nieustanne poczucie zagrożenia. W sensie zdroworozsądkowym jest to absurdalne.

Musimy pamiętać, że w czasach późnego średniowiecza, kiedy Rosja miała rozmiary dzisiejszego amerykańskiego stanu, dokonywała inwazji na swoich sąsiadów, bo chciała mieć bezpieczne granice. Kiedy połknęła tych sąsiadów, znowu czuła się zagrożona.

Starała się ekspandować i tak doszła do Pacyfiku. Przekroczyła go, pojawiła się na Alasce. Przy tym sposobie myślenia Rosja byłaby bezpieczna tylko osiągając granice Eurazji, jeżeli nie naszego globu. Natomiast w Chinach jest to myślenie o sobie w kategoriach państwa-cywilizacji, istniejącego właściwie przez czas nieokreślony.

A teraz podsumowanie.

Kiedy w roku 1949 ministrowi Chin Ludowych Stalin narzucił bardzo niekorzystny traktat, ów minister odpowiedział, że jest to upokarzające dla Chin i Rosji zostanie za to wystawiony rachunek. Na pytanie, kiedy Chińczycy wystawią ten rachunek?, odpowiedział bez najmniejszego uśmiechu – bo to wcale to nie był dla niego dowcip: przy najbliższej okazji, w ciągu najbliższych pięciuset lat.

Rosja może czekać, ale Chiny mogą czekać znacznie dłużej. Uważają bowiem, że są wieczne.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Wywiad Jaśminy Nowak z prof. Jakubem Politem, pt. „Chiny wystawią Rosji rachunek”, znajduje się na s. 12 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jaśminy Nowak z prof. Jakubem Politem, pt. „Chiny wystawią Rosji rachunek”, na s. 12 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Kilka słów o kontrowersyjnych gościach Moniki Jaruzelskiej / Piotr Mateusz Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 103/2022

Fot. Marco Verch, ccnull.de, CC A-S 2.0

Rolą dziennikarza jest dążenie do prawdy i ochrona osób, które nie są znawcami tematu. Wytykanie rozmówcom błędów i rozmijania się z faktami. W przeciwnym razie po co w ogóle dziennikarz w rozmowie?

Piotr Mateusz Bobołowicz

„Pan ma takie liryczne spojrzenie”

Monika Jaruzelska w ostatnim czasie zyskała popularność dzięki wywiadom z różnymi osobami, w tym kontrowersyjnymi, publikowanymi na kanale „Monika Jaruzelska zaprasza” na YouTube. Wśród jej gości znalazły się rożne postaci, mniej lub bardziej znane, w tym kilka głośnych nazwisk wywołujących silne emocje, jak Jerzy Urban, Maja Staśko, Marcin Najman, Rafał Ziemkiewicz czy dr Jacek Bartosiak. Dosyć szeroki przekrój sceny politycznej i publicystycznej.

Najwięcej kontrowersji wywołały jednak dwa wywiady przeprowadzone przez red. Jaruzelską dosyć niedawno – po około dziewięciu miesiącach od rosyjskiej agresji na Ukrainę, kiedy wydawałoby się, że jasne już jest, po której stronie kto się opowiada.

Pierwszy z nich to rozmowa z Wojciechem Olszańskim vel „Aleksandrem Jabłonowskim”, określanym często w mediach mianem patostreamera, który razem z Marcinem Osadowskim prowadzi internetową telewizję NPTV.

Wojciech Olszański jest zawodowym aktorem. Jego drugoplanowe role w filmach czy występy teatralne nie przyniosły mu jednak takiej popularności jak antysemickie i antyukraińskie wystąpienia w internecie i na różnego rodzaju wiecach. Wystąpienia te zaowocowały także wyrokami – obecnie odsiaduje on karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności, a w międzyczasie został skazany także na dwa lata ograniczenia wolności i prace społeczne – za publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa. W obronie Olszańskiego odbyły się protesty – w Mińsku pod polską ambasadą, co zresztą dobrze koresponduje z wielokrotnie wyrażanymi przez Olszańskiego pochwałami pod adresem reżimu Łukaszenki.

Warto tu podkreślić, że rozmowa ta nie ukazała się na głównym kanale red. Jaruzelskiej, a na osobnym, założonym specjalnie w tym celu. I mimo tego odcinek zdobył prawie ćwierć miliona wyświetleń. Dlaczego nie na głównym? Tu można tylko spekulować, ale fakt, że YouTube już dawno podjął decyzję o zablokowaniu Olszańskiego wskazuje, że obawa Jaruzelskiej o utratę kanału mogła być jedną z przyczyn.

Druga ze wspomnianych rozmów została nagrana zaledwie przed kilkoma dniami. Jej gościem jest dr Leszek Sykulski, określany jako ekspert od geopolityki. Jego wizja geopolityki dla Polski zakłada przede wszystkim zdecydowany antyamerykanizm i budowanie partnerskich relacji z Rosją. Stanisław Żaryn, zastępca Ministra Koordynatora Służb Specjalnych, napisał o Sykulskim na Twitterze:

  • „Leszek Sykulski szerzy tezy wpisujące się w propagandę Rosji przeciwko PL:
  • – podważanie gwarancji sojuszniczych,
  • – straszenie skutkami pomocy Ukrainie,
  • – szerzenie insynuacji dotyczących „haków” na władze RP,
  • – manipulowanie faktami nt. ataku Rosji na UA,
  • – promowanie kłamstw Kremla ws. wojny”.

Gdy osoba o rozbudowanym aparacie krytycznym ogląda te wywiady, może wyrobić sobie zdecydowaną opinię na temat powyższych osób. W ich własnych słowach obnaża się ich szkodliwa propagandowa i w gruncie rzeczy, mimo szafowania hasłami o patriotyzmie i interesie Polski, antypolska działalność. Przekonanych przekonywać nie trzeba.

Co jednak z osobami, które takiego aparatu nie mają? Które nie są znawcami tematu, które nie potrafią odróżnić prawdy od manipulacji i ordynarnych kłamstw? Które nie widzą podstaw, by kwestionować szerzone przez Olszańskiego kłamstwo o próbie zmuszenia przez USA Polski do ataku na Białoruś? Których wiedza nie pozwala na weryfikację geopolitycznych tez Sykulskiego? Osobami, które może nie interesują się tematem przesadnie, ale jednak budują pewien światopogląd, który potem zadecyduje o ich wyborach politycznych?

Rolą dziennikarza jest właśnie ochrona takich osób. Dążenie do prawdy. Wytykanie rozmówcom błędów logicznych i rozmijania się z faktami. W przeciwnym razie po co w ogóle dziennikarz w takiej rozmowie? Dzisiaj, gdy mamy właściwie nieograniczony dostęp do informacji, rolą dziennikarzy nie jest już tylko podawanie dalej wiadomości. Ich rolą jest pewna selekcja, ale przede wszystkim weryfikacja. Dzięki internetowi i mediom społecznościowym każdy może docierać do tak szerokiego grona, jakie będzie chciało go słuchać, a dzięki wolności słowa nie poniesie konsekwencji za swoje słowa (poza szczególnymi przypadkami, takimi jak zniesławienie czy nawoływanie do przestępstwa), nawet jeśli będą one sprzeczne z prawdą i z racją stanu.

Monika Jaruzelska natomiast nie stawia mocnych pytań. Nie docieka, nie każe się tłumaczyć czy argumentować stawianych tez. Pozwala uciec od odpowiedzi na pytanie „skąd ma pan takie informacje?”.

Zachwyca się za to „lirycznym spojrzeniem” Olszańskiego i stwierdza, że książka Sykulskiego „powinna być w każdym domu, w którym rozmawia się o polityce”. Lubi również przytakiwać, a czasem nawet podrzucać kolejne argumenty do tez głoszonych przez gościa. Wykracza to daleko poza zwykłą uprzejmość wobec rozmówcy czy aktywne słuchanie.

Czy więc zapraszanie gości takich jak Olszański czy Sykulski ma sens? Moim zdaniem nie – w takiej formule, jak robi to Jaruzelska. Szkodliwi propagandyści wpisujący się w kremlowskie narracje nie powinni dostawać dodatkowego pola do głoszenia swoich poglądów. Jedyna możliwa z nimi rozmowa to ta, w której ich kłamstwa zostaną poddane bezwzględnej weryfikacji – i obnażone – przez doskonale przygotowanego dziennikarza. A próba budowania własnej popularności na zapraszaniu tego typu gości jest zwyczajnie wyrachowaniem i cynizmem, i nie ma wiele wspólnego z misją wpisaną w zawód dziennikarza.

Za naszą wschodnią granicą trwa wojna. I nie trzeba się mocno wgłębiać w kremlowską propagandę, żeby zrozumieć, że my też jesteśmy jej częścią. Nie w wymiarze militarnym, jeszcze nie, ale w wymiarze ekonomicznym, politycznym i, co nas najbardziej interesuje, informacyjnym. A na wojnie trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron.

Nie ma miejsca na akademickie dyskusje i dawanie głosu tym, którzy rozpowszechnianymi tezami godzą w bezpieczeństwo RP. Na wojnie powinnością dziennikarza jest prawda.

Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Pan ma takie liryczne spojrzenie” znajduje się na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Pan ma takie liryczne spojrzenie” na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Wspomnienia ukraińskiej medyczki wojskowej, która, będąc w ciąży, dostała się w Mariupolu do rosyjskiej niewoli

Zniszczenia wojenne w Mariupolu | Fot. MSW Ukrainy. CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Pewnego dnia napisałam SMS-a, w którym pożegnałam się z mężem. Na końcu umieściłam emoji rodziny, ale nie napisałam wprost. Chociaż mąż powiedział mi później, że domyślił się, że byłam w ciąży.

Mariana Mamonowa, Daria Gorgijko

Proszę opowiedzieć swoją historię od początku wojny. Jak to się stało, że będąc w ciąży, trafiła Pani do Mariupola?

Pracowałam w bojowym batalionie Korpusu Piechoty Morskiej. Był to 501 batalion. Na początku grudnia batalion wkroczył do strefy Operacji Sił Połączonych. Była to wieś Szyrokine w obwodzie donieckim. Trzeba powiedzieć, że wojna w strefie OSP rozpoczęła się znacznie wcześniej niż 24 lutego. Od 18 lutego nastąpiło już zdecydowane zaostrzenie sytuacji. Wydano rozkaz odwrotu i batalion wycofał się do Mariupola, ale nie do Azowstalu, lecz do fabryki Iljicza i do 3 marca byliśmy w tym zakładzie.

Pani nie wiedziała w tamtym momencie o swojej ciąży. Jak się Pani dowiedziała?

O ciąży dowiedziałam się, kiedy byłam już w bunkrze. To była już połowa marca.

Nie miałam żadnych wyraźnych oznak ciąży, ponieważ byliśmy ciągle pod wpływem stresu, braku snu, niedożywienia. Ciało kobiety na swój sposób reaguje na stres. Nie zwracałam na to uwagi, aż pewnego dnia zaczęło mnie bardzo mdlić. Został mi jeden test ciążowy i ten test pokazał mi dwa takie wyraźne, czerwone paski i powiedział: Cześć, mamo!

Powiem szczerze, to był szok. Zaczęłam płakać, bo nie wiedziałam, co mam robić. Mariupol w tym czasie pozostawał już w okrążeniu, nie było wyjścia, zielone korytarze były ostrzeliwane. Nawet gdybym wyszła, to podczas filtracji na jakimś punkcie kontrolnym, tak czy inaczej, zostałabym aresztowana, ponieważ jestem wojskowym. Podjęłam decyzję, że zostanę z moimi chłopakami do końca i będę wykonywała swoją pracę.

Czy w tym momencie komuś Pani powiedziała o swoim stanie?

Nie. Nikomu o tym nie powiedziałam. Ale jeden z kierowców, a jest to mężczyzna z doświadczeniem życiowym, ma dwie córki i już troje lub czworo wnucząt, powiedział: „Mariano Wołodymiriwno, myśli Pani, że nie poznam kobiety w ciąży? Jest pani bielsza od ściany. Wiem, że jest pani w ciąży”.

Nie zawiadomiła Pani męża i rodziny – dlaczego?

Nikomu o tym nie powiedziałam, bo nie byłam pewna, czy wyjdę. Wyobraziłam sobie siebie na miejscu mojego męża. Jedno, kiedy dowiadujesz się, że twoja żona zginęła, a zupełnie co innego, gdy otrzymujesz wieść, że twoja żona została zabita, będąc przy nadziei. Wiedziałam, że będzie to dla niego ogromny cios. Pewnego dnia napisałam SMS-a, w którym pożegnałam się z mężem. Na końcu umieściłam emoji rodziny, ale nie napisałam wprost. Chociaż powiedział mi później, że domyślił się, że byłam w ciąży.

Co Pani robiła w Mariupolu, w zakładzie w bunkrze?

Nieśliśmy tam pomoc medyczną. Odbieraliśmy chłopaków z pierwszej linii kontaktu i w bunkrze opatrywaliśmy rany, codziennie zmienialiśmy opatrunki. Warunki oczywiście były niehigieniczne, ponieważ jest to bunkier, w którym nie ma przepływu świeżego powietrza. Mieliśmy wielu rannych. W tym czasie w batalionie całkowita liczba tylko lekko rannych wynosiła 130 osób. Proszę sobie wyobrazić, codziennie trafiało do mnie 50–60 ludzi, więc od rana do wieczora musiałam zmieniać opatrunki. (…)

Proszę opowiedzieć o przesłuchaniach. Jak one wyglądały? O co Panią oskarżano?

Oskarżano mnie o zabójstwo dzieci Mariupola.

To jakiś standardowy zarzut?

Każdy został o coś oskarżony. Zabierano mnie do Doniecka, do Komitetu Śledczego, gdzie również byłam przesłuchiwana. Mówię: „Spójrzcie na mnie, jestem medykiem, nikogo nie zabiłam”. „Miałaś broń?”. „Tak, miałam broń” – „Więc zabiłaś”.

Zarzut brzmiał tak ogólnikowo: „zabójstwo dzieci Mariupola”? Czy też przytaczali jakieś fakty, że np. gdzieś jest martwe dziecko i jesteś oskarżona konkretnie o śmierć tego dziecka??

Ogólnikowo. W tym czasie w Mariupolu było wiele zamordowanych kobiet i małych dzieci. Winili za to Siły Zbrojne Ukrainy i Azow.

Czy grożono Pani podczas przesłuchań?

Grożono mi, że odbiorą mi dziecko, a mnie wyślą do kolonii karnej. Moje dziecko trafi do jednego z rosyjskich sierocińców i będzie co jakiś czas przenoszone, tak żebym nie mogła go znaleźć. Nawet jak trafię na wymianę jeńców, to wyjadę sama. Nigdzie nie zostało odnotowane, że byłam w ciąży, ponieważ na Ukrainie nigdzie nie byłam zarejestrowana. Jednocześnie, biorąc pod uwagę, że służyłam w wojsku, mam zakaz wjazdu na terytorium Federacji Rosyjskiej i nigdy nie znajdę mojego dziecka.

Jak dała Pani radę tego wysłuchiwać?

Wszystko we mnie przewracało się do góry nogami. Chciałam przeskoczyć przez stół i wyrwać oczy tej osobie, wyrwać język. Były takie myśli. Ale rozumiałam, że tylko jeden zbędny ruch i zostanę na tym krześle na zawsze. Więc siedziałam i zachowywałam spokój.

Czy wtedy wierzyła Pani, że wyjdzie Pani na wolność, wróci na Ukrainę?

Zawsze wierzyłam, że wrócę na Ukrainę, że to była kwestia czasu. Najbardziej przerażający był dla mnie dziewiąty miesiąc ciąży.

Zdałam sobie sprawę, że nie dochodzi do wymiany jeńców, że mogę urodzić w niewoli. Jeśli tak się stanie, co będzie z moim dzieckiem? Wszystkie te myśli po prostu wirowały w mojej głowie, ponieważ nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale gdzieś w środku wciąż tliła się mała iskierka nadziei: „Ty pojedziesz do domu – my pojedziemy do domu”.

Mówiłam nawet do mojego dziecka: „Musisz się urodzić jak można najpóźniej, dopiero jak wrócimy do domu! Teraz nie możesz się urodzić. Mama już się uspokoiła, mama nie płacze, mama nie będzie płakać”.

Cały wywiad Darii Gorgijko z Mariną Mamonową pt. „Musisz się urodzić, jak wrócimy do domu!” znajduje się na s. 1 i 6 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Wywiad Darii Gorgijko z Mariną Mamonową pt. „Musisz się urodzić, jak wrócimy do domu!” na s. 1 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Ameryka Łacińska 2022/23

Copacabana, fogos, RJ; flickr.com; Leandro Neumann Ciuffo; CC BY 2.0

W tym wydaniu República Latina przedstawimy najważniejsze wydarzenia, które miały miejsce w 2022 roku i zastanowimy się, co przyniesie nowy rok 2023 dla tej części świata.

Zakończony kilkanaście godzin temu rok 2022 przyniósł wiele wydarzeń w historii świata. Nie inaczej było w Ameryce Łacińskiej.

Wychodząca z kryzysu związanego z pandemią CoVid-19 Ameryka Łacińska  dotknięta została nowym kryzysem. Tym razem kryzysem ekonomicznym i surowcowym związanym z agresją Rosji na Ukrainę. Rok 2022 to również ważne wydarzenia w polityce tego regionu. Wybory prezydenckie w Kolumbii i Brazylii przyniosły zmiany w polityce obydwu krajów. Nowymi prezydentami zostali przedstawiciele partii lewicowych, co tylko umocniło rządy lewicy w tej części świata.

Ale rok 2022 to również rok dramatycznych wydarzeń, jak chociażby dymisja Pedro Castillo w grudniu ubiegłego roku, czy odrzucenie przez Chilijczyków projektu nowej konstytucji.

O tych wszystkich wydarzeniach opowiemy w dzisiejszym wydaniu República Latina. Spróbujemy również przeanalizować wydarzenia, które zdarzyć się mogą i w nowym roku.

Jan Parys: NATO pokazało, że jest bardziej klubem dyskusyjnym, a nie sojuszem obronnym

Featured Video Play Icon

Niektóre państwa Sojuszu, jak Niemcy czy Francja, nie chcą przegranej Rosji, gdyż mają w tym swoje interesy – mówi były minister obrony narodowej.

Zdaniem Jana Parysa, ministra obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego, są w NATO dwa kraje, które nie chcą pomagać Ukrainie. Są to Francja i Niemcy. Jak mówi nasz gość:

Oba te kraje mają bardzo rozbudowany przemysł zbrojeniowy i olbrzymi eksport broni. Nie chcą jednak tej broni wysyłać Ukraińcom. Kraje te nie chcą przegranej Rosji, gdyż mają w tym swoje interesy.

Jan Parys ocenia porównuje także potencjały militarne Rosji i Ukrainy. Przyznaje, że siły zbrojne Rosji się skompromitowały, ale nie oznacza to jej porażki w wojnie przeciwko Ukrainie:

Konwencjonalna siła zbrojna Rosji jest słabsza niż siła zbrojna Ukrainy. Trzeba jednak zauważyć, że Rosja ma o wiele większe zasoby gospodarcze niż Ukraina. Jeśli wojna będzie się przedłużać, może się to okazać zgubne dla Ukrainy.

Zgadzacie się z prognozami naszego gościa? Dajcie nam znać w komentarzach:

Posłuchaj:

Czytaj też:

Czego dotyczył Szczyt ministrów obrony państw NATO w Brukseli? Opowiada Dominika Cosić

 

 

 

 

Raport z Kijowa – 24.10.2022: polska wieś na mikołajowszczyźnie zrujnowana przez Rosjan

Anna Lisowska, Członek Zarządu Stowarzyszenia Polaków w Mikołajowie, fot. Wojciech Jankowski

Wywiad Wojciecha Jankowskiego z Anną Lisowską, ostatnim Członkiem Zarządu, który pozostał na posterunku w Stowarzyszeniu Polaków w Mikołajowie

Paweł Bobołowicz rozmawia z Wojciechem Jankowskim o jego pobycie w Mikołajowie i Odessie

Wojciech Jankowski przedstawił przejmującą relacją z ogarniętej wojenną pożogą mikołajowszczyzny. Świadectwo bezpowrotnej rujnacji wielokulturowej spuścizny tych ziem. Rosyjska antycywilizacja oprócz wyrządzenia ogromu cierpień dla żyjących tam ludzi, ciągle rujnuje wypracowane przez pokolenia dziedzictwo, także dziedzictwo Polaków, które jest nieodłącznym elementem tych ziem.

Anna Lisowska:

„Ta cała sytuacja dotknęła najbardziej okoliczne wioski. Niedaleko od Mikołajowa jest polska wioska Kisielówka. Została totalnie zniszczona. Został w niej zupełnie zniszczony kościół, który przetrwał przez pierwszą wojnę światową, przetrwał komunistów, teraz był odbudowany. Został odnowiony i był bardzo ładny. Rosyjscy żołnierze rozstrzelali ten kościół, a później zrzucili na niego bombę, która go spaliła. Tam nic nie zostało.”.

 

Anna Lisowska, fot. Wojciech Jankowski

 

Cały wywiad z Anną Lisowską w sobotnim (22.10.2022) Programie Wschodnim

 

Posługę kapłańską w kościele pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny we wsi Kisielówka w obwodzie mikołajowskim na południu Ukrainy, sprawowali Księża Chrystusowcy.

 

Paweł Bobołowicz rozmawia z Arturem Żakiem o rosyjskim krwiożerczym propagandyście, Antonie Krasowskim, który na wizji kremlowskiej telewizji RT, nawoływał do topienia i palenia ukraińskich dzieci.

„Topić trzeba było takich, topić w Cisie tam, gdzie płynie kaczka. Po prostu topić, topić takie dzieci. Powiedział, że: „moskale okupują”, od razu takiego wrzucasz do rzeki o rwącym potoku. Oni w tych Karpatach mają kupę takich okropnych domków, całe Karpaty zadefekowali, zniszczyli. Karpaty to okropność! Tam każdą taką izbę nazywają „Świerkową chatą” i właśnie do takich chat wrzucać je i palić!”.

 

Cała audycja pod poniższym linkiem:

 

Serdecznie zachęcamy do słuchania „Raportu z Kijowa”, o 9:30 w każdy poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek.

Kto w dzisiejszej sytuacji będzie Wietnamem Południowym, a kto Północnym?/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 100/2022

Amerykańscy żołnierze podczas wojny w Wietnamie | Fot. Wikipedia

Militarne zderzenie imperiów światowych w Afganistanie odmieniło losy świata. Ten kraj był dla Rosji tym samym, czym Wietnam dla Amerykanów – grobem. Jak wiele to ma wspólnego z Ukrainą?

Piotr Sutowicz

Wojna wietnamska – niechciane analogie

Nie przeczytałem jeszcze podręcznika prof. Roszkowskiego do HiT-u, żeby móc o nim mówić, ale przeglądam go, a jak przeglądam, to trafiam na rzeczy, które stają się pretekstem do snucia analogii odnośnie do obecnej wojny na Wschodzie.

Na kilku stronach podręcznika profesor przypomina np. wojnę w Wietnamie. Tę, która toczyła się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Niestety podręcznik ma to do siebie, że nie wyjaśnia wszystkiego albo robi to bardzo skrótowo. Ponieważ to tylko felieton, nie będę wchodził w szczegóły, jedno jest tu kluczowe:

Istnienie dwóch państw wietnamskich z granicą na 17 równoleżniku było wynikiem zgniłego, bo innego pewnie nie mogło być, kompromisu między światowymi ośrodkami siły, który groził wybuchem w każdej chwili. W połowie lat sześćdziesiątych konflikt rozgorzał z całą mocą, czego ofiarami stali się Wietnamczycy.

Wojna trwała 10 lat i zakończyła się przegraną Amerykanów. Zresztą nie tylko militarną, ale i w obszarze kultury masowej, gdzie pod flagą pacyfizmu miał miejsce wielki desant komunizmu na zachodnie społeczeństwa. Ze skutków można było sądzić, że pochód tej ideologii na trwałe zamieni się w marsz zwycięzców. Na szczęście po kilkunastu latach następne militarne zderzenie imperiów światowych, tym razem w Afganistanie, odmieniło losy świata. Ten kraj był dla Rosji tym samym, czym Wietnam dla Amerykanów – grobem.

Co to ma wspólnego z Ukrainą? Może się wydawać, że niewiele, ale przypominam, że otwarta wojna trwa tu od ponad pół roku, a jeżeli przyjąć szerszą skalę, to jest ona kontynuacją konfliktu, który zaczął się w roku 2014.

Gdyby dziś albo w najbliższej przyszłości doszło do zawieszenia broni, to linia frontu stałaby się 17 równoleżnikiem Ukrainy, a więc nie pozostałoby nam nic innego, jak czekać na nowy wybuch.

A gdyby użyć analogii koreańskiej, to tamta strefa rozgraniczenia istnieje od połowy lat pięćdziesiątych i chociaż napięcie jest ogromne, to na razie otwartej wojny nie ma, choć wyrażenie „na razie” jest tu kluczowe.

Jeśli jednak kreślę zarysy analogii między wojną w Wietnamie a konfliktem na Ukrainie, to tak naprawdę chodzi mi o coś innego. Biorąc pod uwagę stopniową eskalację konfliktu i jego zaciętość, prawdopodobne wydaje się, że będzie on trwał nie rok i dwa, ale na przykład całe dziesięciolecie, stanie się wojną na wyczerpanie nie tylko Ukraińców, ale i mocarstw, które w gruncie rzeczy ją toczą, wraz z przypisanymi sobie blokami państw.

Kto w tej sytuacji będzie Wietnamem Południowym, a kto Północnym? Inaczej mówiąc: kto tę wojnę wygra? Mam swoje typy i preferencje, ale w tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Polska jest niemal na granicy owych gorących wydarzeń i jutro rzecz może nas dotyczyć w stopniu większym niż dziś.

Przypominam, że w wojnie wietnamskiej teatrem działań i ofiarami konfliktu padły także sąsiednie Laos i Kambodża, a skutki, że tak uprzejmie się wyrażę, przewartościowań, jakie zaszły na terenie tych krajów, trwają po dziś dzień.

To nieco inna, ale bardzo pouczająca historia.

Felieton Piotra Sutowicza pt. „Wojna wietnamska – niechciane analogie” znajduje się na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Sutowicza pt. „Wojna wietnamska – niechciane analogie” na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

Demokracja jest przystosowywana do zmieniających się warunków i ideologii / Marian Smoczkiewicz, „Kurier WNET” 100/2022

Polska musi walczyć o poszanowanie zasad i traktatów unijnych. Jest to tylko kwestia przetrwania, wraz z innymi państwami, naporu grupy ludzi we władzach, ogarniętych szalonymi pomysłami.

Marian Smoczkiewicz

Między młotem a kowadłem

Ostatnie lata są niezwykle bogate w wydarzenia o zasięgu globalnym, czyli mają wpływ na życie społeczne i gospodarcze całego świata. Pierwszym było ogłoszenie przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) pandemii wywołanej przez koronawirusa. Spowodowało to na niespotykaną skalę w historii ludzkości wyhamowanie życia społecznego, kontaktów rodzinnych, religijnych, sportowych, kulturalnych oraz zastój w wielu dziedzinach gospodarki: rzemiośle, gastronomii, turystyce, hotelarstwie. Liczne zakłady przemysłowe zostały czasowo zamknięte. Skutki tego ponosimy do dziś, tym bardziej, że infekcja nie ustąpiła i nikt nie odwołał zakażenia.

Restrykcje na szczęście obecnie mocno ograniczono lub całkowicie zniesiono, gdyż okazało się, że dały niewiele albo nic.

W każdym razie szok dla społeczeństw był ogromny i skutki negatywne będą jeszcze długo odczuwalne. Pytania, czy decyzja WHO o wstrzymaniu normalnego życia na ziemi była słuszna i czym była podyktowana, będą do nas wracać i szybko pewnej odpowiedzi nie należy oczekiwać.

Drugą sprawą, która wstrząsnęła opinią światową, zaskoczyła wszystkich analityków, zachwiała całą gospodarką świata, jest agresja zbrojna Rosji na Ukrainę. Tego nikt się nie spodziewał. Po ponad 70 latach unikania globalnych konfliktów zbrojnych powstała sytuacja, która może się przerodzić w wojnę światową.

Napięcie w stosunkach między Rosją a Ukrainą panowało od dłuższego czasu. Liczne inicjatywy wielkich tego świata (prezydentów, kanclerzy, premierów) nie przyniosły pozytywnych rezultatów. Nie powstrzymały agresywnych przywódców Kremla od wszczęcia inwazji zbrojnej na sąsiada.

Wszystkie szczytne idee europejskie o poszanowaniu suwerenności państw, możliwości decydowania o swoim losie po prostu okazały się pustymi sloganami, bo wielcy nie muszą się do nich stosować.

To wyłamanie się z ogólnie przyjętych form relacji międzynarodowych wywołało wstrząs i oburzenie, i doprowadziło do ograniczenia stosunków dyplomatycznych z państwem agresora, zamrożenia relacji kulturalnych oraz nałożenia restrykcji gospodarczych. Restrykcje mają wywołać poważne komplikacje w funkcjonowaniu gospodarki kraju, którego dotyczą. Są bardzo dotkliwe, ale uderzają również w tego, który je wprowadził. Działają obustronnie.

Sankcje skutkują wtedy, kiedy są powszechne, odpowiednio długotrwałe i dotyczą wrażliwych obszarów gospodarczych. I tu jest problem. Wiele państw robi większe czy mniejsze uniki. Inni widząc, że powstała luka, chętnie wskakują w wolne miejsce i cała misternie zaplanowana akcja nacisku ekonomicznego kruszy się, nie przynosząc oczekiwanych rezultatów.

W dodatku Rosja zajmuje prawie 1/6 powierzchni ziemi i tak wielkiego państwa nie da się nagle wyłączyć z funkcjonowania świata, jakkolwiek jego poczynania z punktu widzenia współżycia międzynarodowego byłyby nieakceptowalne.

Ten sposób na agresora wydaje się nie do końca skuteczny.

Przebiegu i wyników działań wojennych nie da się dokładnie przewidzieć i rezultaty mogą wszystkich zaskoczyć. Churchill powiedział: „Demokracja to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego”. Jest to bardzo trafne stwierdzenie, ale z dwoma zastrzeżeniami. Po pierwsze dotyczy to naszego kręgu kulturowego, tzw. cywilizacji zachodniej, która wyrastała przez wieki w społecznościach żyjących w podobnych warunkach życia i kierujących się zasadami etyki chrześcijańskiej, co pozwoliło na wzajemne zrozumienie, pomimo często sprzecznych interesów.

Drugie zastrzeżenie wobec demokracji wynika z pierwszego. W społecznościach żyjących w innych warunkach geograficznych, kulturowych, rodzinnych i religijnych system demokratyczny jest abstrakcją, nie pasuje do ich zwyczajów i mentalności. Demokracja nie wynika tam z wielowiekowej tradycji społecznej, ale jest czymś zaproponowanym z zewnątrz, obcym.

To jest wielki problem naszych czasów; nie można serwować wszystkim demokracji, bo nam się wydaje, że jest najlepsza.

Najbardziej spektakularnym tego dowodem była tzw. wiosna arabska, kiedy to podburzono ludność arabską do obalenia reżimów, obiecując demokrację. Oczywiście nic to nie dało poza morderstwami, grabieżami, niszczeniem dorobku kulturalnego i destabilizacją państw. To nie było wyzwolenie, ale tragedia, z której ludzie do dziś nie mogą się podnieść.

Demokracja w swej historii sięga starożytnej Grecji i Rzymu. Z biegiem czasu przybierała różne formy i dodatkowe określenia, np. demokracja szlachecka, czy do niedawna w naszym regionie – demokracja ludowa. Obecnie najbardziej popularna i lansowana jest demokracja liberalna. To pokazuje, że demokracja jest odpowiednio zmieniana i przystosowywana do zmieniających się warunków i, co najważniejsze, do promowanych ideologii.

Na przestrzeni wieków narody pozostające pod wpływem kultury greckiej i chrześcijańskiej, pomimo licznych wojen i kataklizmów, osiągnęły bardzo wysoki poziom rozwoju kulturowego, naukowego i technicznego. Ustroje państwowe przez wieki zmieniały się wielokrotnie.

Nie ma żadnego dowodu, że obecny, na ogół wysoki komfort życia w państwach zachodnich zawdzięczamy demokracji.

Dlaczego uważamy, że ustrój liberalnej demokracji trzeba wszędzie wprowadzać, nawet pod silną presją, nie tylko ideologiczną? Na jakiej podstawie mamy innym społeczeństwom narzucać nasz punkt widzenia?

Zaskakująca jest siła, z jaką wysocy urzędnicy Unii starają się narzucić innym swoje rozwiązania dotyczące gospodarki i związanej z tym ideologii. Ideologia jest ściśle związana z ekonomią, ponieważ zmusza do przyjęcia wielu rozwiązań, których w inny sposób nie dałoby się wprowadzić, jako że kłócą się poczuciem zdrowego rozsądku, np. zielona energia, wygaszanie kopalń itp. Trudno powiedzieć, czy decydentami kieruje troska o naszą przyszłość, o dobro Ziemi, czy wielkie pieniądze, które za tym stoją.

Wysocy urzędnicy unijni nie są wybierani demokratycznie i nie podlegają żadnym procedurom demokratycznym, takim jak odwołanie. Są to ludzie często przypadkowi, promowani przez układy, mający doświadczenie tylko urzędnicze i bywa, że zamieszani w skrzętnie wyciszane afery pieniężne.

Presja Unii dotyczy nie tylko organizacji państwa, ale również spraw światopoglądowych, poprawności politycznej, w tym problemów tzw. mniejszości seksualnych, podnoszonych przez ruch LGBT. Idee przez niego głoszone niewiele mają wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

Chodzi o złamanie zasad i relacji społecznych, jakie od wieków ukształtowała kultura chrześcijańska. Społeczeństwami, dla których wszystko jest względne, łatwo manipulować.

Apodyktyczna postawa Unii Europejskiej często jest dla jej pełnoprawnych członków nie do zniesienia. Jej skutki odczuwa ostatnio bardzo mocno państwo polskie. Demokratyczna ponoć Unia popiera opozycję, a nie uznaje dwukrotnie demokratycznie wybranego rządu w Polsce. Przypomina się referendum sprzed ponad 10 lat, które Irlandia odrzuciła w głosowaniu i tym samym zablokowała dalszą integrację Unii. Władze Unii unieważniły więc wynik głosowania, uzasadniając to brakiem wystarczającej informacji. Będziecie tak długo głosować, aż wynik będzie taki, jak my chcemy.

Naciski na Polskę są bardzo bolesne i upokarzające. To zwykłe bezprawie, które ma doprowadzić do zmiany rządu, wyhamowania dynamicznej polskiej gospodarki (pamiętamy zamknięcie stoczni polskich, bo były konkurencyjne dla niemieckich) i stworzenie państwa słabego ekonomicznie, które stanie się kondominium dla bogatszych. Europie nie potrzeba następnego silnego gospodarczo państwa, niech zyski zostaną przy obecnych „prawdziwych” demokracjach, takich jak Niemcy, Holandia, Francja… Frajerom trzeba życie urządzić, bo sami nie umieją. Mają być dużym rynkiem zbytu i zapleczem siły roboczej.

Opozycja w Polsce jest wyjątkowa, nigdzie niespotykana. Zwyczajową rolą opozycji jest proponowanie odmiennych koncepcji rządzenia państwem niż realizowane przez aktualnie rządzących. Obecna polska opozycja w większości nie ma propozycji politycznych, społecznych ani gospodarczych, oprócz zdobycia władzy dla siebie.

Na arenie międzynarodowej jej przedstawiciele zachowują się, jakby nie byli Polakami – typowa targowica. Prócz nienawiści do własnego kraju muszą się za tym kryć duże pieniądze lub obietnice wysokich stanowisk. Układ jest bardzo szczelny, współpracuje z wymiarem sprawiedliwości, co zapewnia mu swobodę działania. Współdziałają z nimi media, w Polsce w dużym procencie finansowane przez kapitał zagraniczny, co jest ewenementem w skali Europy. Inne państwa dbają o to, aby rynek medialny pozostawał w rękach państwa. U nas właścicielem największej stacji telewizyjnej jest kapitał zagraniczny (niemiecko-amerykański), który aktywnie popiera opozycję i ogranicza wolność słowa.

Z jednej strony straszna, krwawa wojna, która nie wiadomo jak się potoczy, kogo jakim stopniu dotknie, jaki świat pozostawi po sobie. Z drugiej strony pełzająca lewacka ideologia, pozbawiająca człowieka tożsamości i podmiotowości. W środku Polska, która ma idee i perspektywy na wolne i godne życie.

Unia to dobry pomysł na współżycie wszystkich państw europejskich, pod warunkiem przestrzegania zasad jej założycieli.

Polska jest pełnoprawnym członkiem tej wspólnoty i musi walczyć o poszanowanie zasad i traktatów unijnych. Jest to tylko kwestia przetrwania, wraz z innymi państwami, naporu grupy ludzi we władzach, ogarniętych szalonymi pomysłami.

Na zakończenie opiszę wyobrażoną sytuację, która uporczywie do mnie powraca. Zaistniała szansa na zakończenie wojny między Rosją a Ukrainą na warunkach do przyjęcia dla obu stron. W negocjacjach biorą udział delegacje wszystkich znaczących państw. Polska delegacja została zaproszona w nielicznym składzie i tylko jako obserwator. Nieważne, że jesteśmy sąsiadem Ukrainy, że ponieśliśmy największe obciążenia finansowe w związku z wojną za miedzą, że cały czas byliśmy aktywni na scenie międzynarodowej, optując za Ukrainą, że znamy jej społeczność od wieków. Ci, co ustalają warunki traktatu, wiedzą lepiej i muszą być pierwsi do podziału korzyści z nowego pokojowego współistnienia. Po podpisaniu umowy uczestnicy konferencji wychodzą z sali obrad w dobrych nastrojach. W bocznym korytarzu słychać hałasy i krzyki: to liczna delegacja rosyjska bije garstkę Polaków, obserwatorów spotkania. Na pytanie, co się dzieje, pada odpowiedź: nic ważnego, Rosjanie mają z Polakami jakieś sprawy do wyjaśnienia.

Oby pokój nastał jak najszybciej, a my obyśmy zostali istotnym graczem w tej dobrej sprawie.

Prof. dr. hab. Marian Smoczkiewicz, chirurg i gastroenterolog, był m.in. pionierem zabiegów laparoskopowych w Polsce.

Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Między młotem a kowadłem” znajduje się na s. 13 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Między młotem a kowadłem” na s. 13 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

W Europie zaczęły się masowe protesty pokojowe. To rezultat jednej z podstawowych umiejętności rosyjskiej agentury

Dopóki nie pojawi się nowy McCarthy i nie rozpoczną się zdecydowane działania na rzecz „desowietyzacji” Europy, perspektywa Euroazji wg Dugina jest nadal aktualna, z Rosją pod kierownictwem Putina.

Jan Martini

Euroazja – taka piękna idea…

(…) W 1920 roku szef sztabu niemieckiej armii, generał Hans von Seeckt, pisał: „Istnienie Polski jest nie do zniesienia, gdyż nie można go pogodzić z przetrwaniem Niemiec. Polska zniknąć musi i zniknie wskutek swych wewnętrznych słabości i presji Rosji – z naszą pomocą. Dla Rosji istnienie Polski jest jeszcze trudniejsze do zniesienia niż dla nas: żaden rosyjski rząd nie może zgodzić się na istnienie Polski”. (…)

Choć przemyślenia generała von Seeckta pochodzą sprzed 100 lat, ich złowrogie przesłanie ciągle nas straszy, a współcześnie znajdujemy je w projekcie Euroazji Aleksandra Dugina.

Dziś, w obliczu wojny na Ukrainie, może wydawać się, że idea Euroazji została ostatecznie skompromitowana, ale są przesłanki, by sądzić, że realizacja projektu postępuje, choć dyskretnie.

Świadczą o tym dziwne zachowania Niemiec i Francji odnośnie do pomocy wojskowej dla Ukrainy i sankcje finansowe stale nakładane na Polskę – państwo będące najbliższym sprzymierzeńcem Ukrainy i najbardziej zaangażowany w pomoc dla tego kraju. Projektantom Euroazji trudno się rozstać z swoją ideą, bo w jej realizację na przestrzeni paru dziesiątków lat wyłożono miliardy. Aby jednak Euroazja mogła zaistnieć, potrzebne są dwa warunki wstępne, bez spełnienia których kontynuacja projektu jest niemożliwa:

  1. Dokończenie „sprawy Ukrainy” przez spacyfikowanie jej przez Rosję lub w wypadku zwycięstwa Ukrainy – przyjęcie jej do UE.
  2. Zjednoczenie UE w jeden organizm państwowy pod kierownictwem Niemiec.

(…) ‘Euroazja’ to termin, który pojawił się stosunkowo niedawno, ale nie jest niczym innym jak elegancką, działającą na wyobraźnie nazwą Europy „zjednoczonej” i zdominowanej przez kagiebowską Rosję. Według Christophera Story’ego powstanie Unii Europejskiej stworzyło wielkie możliwości rosyjskiej ekspansji na Europę. Proces pełzającego podboju jest rozciągnięty w czasie i składa się z takich elementów, jak uzależnienie energetyczne, zakupy gazet i stacji telewizyjnych przez rosyjskich oligarchów, wejście rosyjskiego kapitału do zachodnich przedsiębiorstw, wykupywanie atrakcyjnych nieruchomości, osiedlanie się wielkiej ilości Rosjan w krajach europejskich itp. Elementem tego procesu jest także usuwanie z życia politycznego (czy nawet fizyczna eliminacja) niewygodnych ludzi – na skalę hurtową zastosowano to wobec polskiej elity narodowej w Smoleńsku.

Największą przeszkodą na bieżącym etapie prac nad Euroazją – zjednoczenia Europy – jest obecny polski rząd, którego usunięcie, według słów Sorosa, „będzie trudne”, ale prace trwają.

Ostatnio byliśmy świadkami wielkiej ofensywy, która przyniosła wymierne rezultaty – poparcie dla Platformy osiągnęło 30%. Zaczęło się od rewelacji płk Pytla, który ujawnił w „Gazecie Wyborczej”, że „Rosja już tu jest” (w szeregach PiS). Później TVN wyemitowała „porażający” materiał o „kłamstwach Macierewicza” na temat katastrofy smoleńskiej, ale najważniejsze było wystąpienie Tuska w Poczdamie z płomienną mową, w której przekonywał, że od zawsze „przestrzegał Europę” przed Rosją. Moją teorią spiskową jest, że całe to wydarzenie – uroczyste wręczenie nagrody narodowi ukraińskiemu na ręce boksera Kliczki z laudacją Tuska – było „ustawką na rynek polski” i miało na celu „dopompowanie” przewodniczącego PO. Tusk przemawiał po polsku (dlaczego po polsku?), a na koniec Wołodymir Kliczko, który wiele lat pracował w Niemczech i ma tam mnóstwo ustosunkowanych znajomych, podziękował „Donaldowi i Platformie Obywatelskiej” za to, co zrobili dla Ukrainy…

Platforma Obywatelska to partia, która najpełniej realizowała założenia i plany budowy Euroazji (zabójczej dla Ukrainy) i prawdopodobnie powstała właśnie w tym celu.

W parlamentaryzmie partie są zakładane przez grupy ludzi skupione wokół pewnej idei czy pomysłu na organizację państwa. Gdy założycielom uda się przekonać do swego programu dostateczną ilość ludzi, dzięki mechanizmom wyborczym demokracji partia zdobywa władzę i ma szansę realizować swój program. W wypadku PO wszystko działało niejako na odwrót; celem miało być zdobycie władzy. Dlatego najważniejszy był wizerunek, a program był rzeczą wtórną (zresztą nie musiano go realizować). Partia została wymyślona w elitarnym gronie generałów służb komunistycznych i specjalistów od marketingu politycznego czy pijaru. Zanim przystąpiono do tworzenia partii, grupa jej twórców-ekspertów musiała sobie odpowiedzieć na pytanie, na jaką partię najchętniej zagłosują Polacy. Ustalono, że partia musi być nowoczesna, europejska, niekomunistyczna (ale nie antykomunistyczna), „centrowo-prawicowo-liberalno-lewicowa”, ideologicznie na tyle niekonkretna, że możliwa do zaakceptowania przez wszystkich, co są „za, a nawet przeciw”.

(…) Blokowanie wypłaty KPO dla Polski, by nie stała się „funduszem wyborczym PiS-u” i uporczywe, czy wręcz bezczelne popieranie Tuska i Platformy Obywatelskiej przez brukselskich funkcjonariuszy, świadczy o tym, że projekt Euroazji wciąż jest realizowany. Fakt, że potęga instytucji europejskich jest wykorzystywana do walki politycznej w Polsce (szef rządzącej w Unii Europejskiej partii EPP był także przywódcą polskiej opozycji!), powinien szokować. (…)

Aby Ukraina mogła się skutecznie bronić, potrzebne jest stałe, bardzo kosztowne wsparcie. Jednak Europejczycy nie wydają się zmotywowani w obronie Ukrainy na tyle, by ryzykować obniżenie swej stopy życiowej. Wiedzą o tym Rosjanie i dlatego można się spodziewać, że niebawem rozpoczną się w Europie masowe protesty ludności „przeciw wojnie i drożyźnie”, a celem ich będzie skłonienie Ukrainy do kapitulacji. Sprawna organizacja masowych protestów to jedna z podstawowych umiejętności sowieckiej agentury. W 1983 roku jeden z szefów KGB, Władimir Semiczastny, organizował w Niemczech milionowe demonstracje „pokojowe”, posługując miejscowym pomagierami w rodzaju marksistowskiego działacza młodzieżowego Olafa Scholza.

Z pewnością dziś Rosjanie dysponują możliwością zorganizowania podobnych protestów. Zresztą prorosyjskie „protesty pokojowe” już się pojawiły – na razie w Niemczech i Czechach, a więc w państwach, gdzie mieszka najwięcej Rosjan. W Pradze żyje ich ponoć 100 tysięcy, Karlove Vary są w dużym stopniu wykupione przez tzw. nowych Ruskich (czyli starych kagiebowców), a w Niemczech Rosjanie mają nawet swoje gazety.

Dlaczego bronimy się przed piękną ideą „zjednoczenia Europy” pod przewodnictwem Niemiec? Bronimy się, gdyż wielokrotnie w historii doświadczaliśmy skutków współdziałania Niemiec i Rosji w naszej sprawie. Dopiero wtedy możemy uznać, że projekt „wspólnego europejskiego domu od Władywostoku po Lizbonę” nam nie grozi, gdy w Europie rozpocznie się usuwanie rosyjskich agentów i lobbystów z życia publicznego, politycznego i gospodarczego. Ale czy to jest jeszcze możliwe? Dopóki nie pojawi się nowy McCarthy i nie rozpoczną się zdecydowane działania na rzecz „desowietyzacji” Europy, perspektywa wizji Dugina jest nadal aktualna, choć wydaje się chwilowo niemożliwa, z Rosją pod kierownictwem Putina. Jednak gdyby wkrótce pojawił się w Rosji jakiś nowy, miłujący demokrację, sympatyczny przywódca…?

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Euroazja – taka piękna idea…” znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Euroazja – taka piękna idea…” na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

Oto rosyjska prawda: stanie się to, co powiedział Putin. Wszędzie, gdzie Zachód się nie obroni, ta „prawda” zapanuje

Gdzie decyduje siła – prawdy nie szukaj. Nieprawdy też nie. To nie w tym wymiarze toczy się gra. Zbrodniarz kłamie w ogóle. Również wtedy, gdy w każdym szczególe jego słowa zgodne są z faktami.

Andrzej Jarczewski

Przed agresją z 24 lutego, ale też i po, rosyjscy przywódcy zapewniali, że nie było i nie będzie żadnego ataku na Ukrainę. Gdy po miesiącu wojny Rosjanie zostali przepędzeni z okolic Kijowa, a później Charkowa i ujawnił się ogrom popełnionych przez nich zbrodni na cywilach, propaganda rosyjska twierdziła, że to jakaś prowokacja, że Ukraińcy sami się, nie wiedzieć czemu, pogwałcili i pozabijali.

Aby młodsi czytelnicy mogli zrozumieć zasadę oczywistej nieprawdy, trzeba przypomnieć, że głównym organem propagandy komunistycznej w języku rosyjskim była – wychodząca nadal – gazeta o tytule PRAWDA. Pomijam historię gazety i zwracam tylko uwagę na jej tytuł. Bo zawartość tego dziennika zawsze wiernie realizowała koncepcję marksistowsko-leninowską: „Prawdą jest nie to, co jest, ale to, co będzie (po osiągnięciu komunizmu)”. A to, co ma być, ustala szefostwo rządzącej mafii. Inne niż mafijne lub wodzowskie formy rządów nie były w Rosji praktykowane niezależnie od panującego w danym wieku ustroju.

WEKTOR RELIGIJNY

Rosjanie, jeśli nawet nie przyjęli leninowskiej definicji prawdy świadomie, to przez kilka pokoleń nauczyli się z nią żyć. I nie szukali w gazecie prawdy o faktach. Tam znajdowali prawdę o języku, jakim należy mówić o faktach. W dodatku ten język zawsze miał charakter tymczasowy, prowizoryczny.

Narracja – jak fala w radiu – mogła być przestrajana i w każdym momencie prawdą jutra mogło się okazać to, co wczoraj było fałszem. Wbrew pozorom – w takim systemie da się żyć. Trzeba tylko być na bieżąco z tzw. prawdą etapu. Odnotujmy dla równowagi, że ten element mentalności homo sovieticus nadal w jakimś stopniu utrzymuje się nie tylko w Rosji, ale i wszędzie tam, gdzie dłużej stacjonował moskiewski namiestnik, również w Ukrainie i w Polsce.

Lenin, forsujący tę koncepcję prawdy, oparł się na wektorze o charakterze religijnym, który – mimo zniszczenia religii w Rosji – nadawał się do zastosowania. Chodzi o malowanie świętych obrazów. Zachodni historycy sztuki zauważają przede wszystkim pewien schematyzm, odrealnienie i zadziwiający brak rozwoju artystycznego na przestrzeni wieków. Ale prawosławni Rosjanie zawsze interpretowali to inaczej.

Ikon się nie maluje, ale się je pisze. A naprawdę: one piszą się same. Artysta jest tylko pośrednikiem, ręką anioła. On nie realizuje jakiegoś schematu, ale uwidacznia rzeczywistość prawdziwą. Nie tę, którą widzimy w twarzach otaczających nas ludzi, ale tę nieziemską, idealną, którą zobaczymy, jak już będziemy w niebie. Stąd wiele w ikonach symboliki i mało podobieństwa do świata widzialnego. A że nie ma rozwoju? Doskonałości się nie poprawia! (…)

PRAWDA SPECJALNA

W Rosji prawdą jest to, co o swoich wizjach i fobiach powiedział, pomyślał lub tylko mógł pomyśleć dawca prawdy najwyższej – Putin. I wcale nie chodzi o fakty, ale o to, jak należy mówić o faktach, niezależnie od tego, czy dany fakt zaistniał, czy nie.

Zachodnioeuropejska koncepcja prawdy nie obowiązuje w życiu społecznym i politycznym Rosji. W tym sensie Putin nie kłamie, nazywając wojnę ‘operacją specjalną’. Najpierw przecież powiedział, że Ukraina jest częścią Rosji, a skoro tak, to na własnym terenie nie prowadzi się wojny. Co najwyżej jest to operacja porządkowa we własnym kraju.

Przypomnijmy, że 1 września 1939 – przemawiając w operze do posłów Reichstagu – Hitler użył podobnej argumentacji. Nie było mowy o wojnie, a tylko o przywracaniu niemieckiej praworządności w dawnych niemieckich prowincjach.

Dziwimy się, gdy na zdjęciach strąconych helikopterów czy rozbitych czołgów widzimy różne sprzęty domowe, np. telewizory, pralki, lodówki, miksery czy nawet zwykłe żelazka. Rosjanie ich nie ukradli. Oni po prostu weszli do ukraińskiego domu, pomyśleli, że „znaleziona” lodówka jest ich własnością i zapakowali ją do helikoptera, żeby następnie zwykłą pocztą wysłać to do Buriacji lub do innych biednych regionów etnicznych w Rosji.

Do walki w Ukrainie nie wysyła się raczej mieszkańców Moskwy. Tam – zgodnie z rasistowską ideologią Putina – giną przedstawiciele mniejszości, z którymi Rosja mogłaby mieć kłopoty.

Ale ich też przenika rosyjska teoria prawdy. Świat nie będzie bezpieczny, dopóki ta koncepcja przynosić będzie sukcesy agresorom. (…)

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Rosyjska teoria prawdy” znajduje się na s. 2 i 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Rosyjska teoria prawdy” na s. 2 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022