„Brzydko rzecz ujmując: nowe nabory jakościowo były coraz niższe”. Dzieje dziennika „Nowiny Rzeszowskie”

Pod zarządem dwóch poprzednich właścicieli (Orkla, Mecom) nie czuło się światopoglądowej presji wywieranej na dziennikarzy, ich myślenie nie było jeszcze formatowane tak jak pod zarządem Polska Press.

Andrzej Klimczak

(…) Dziennik „Nowiny Rzeszowskie” ukazał się po raz pierwszy we wrześniu 1949 r. jako organ prasowy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Rzeszowie. Na stronie tytułowej widniało hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!”. Po raz ostatni z tym sloganem ukazało się wydanie z 27–28 stycznia 1990 r., redaktorem naczelnym był do tego czasu Henryk Pasławski. Następnego dnia dziennik ukazał się jako „Nowiny” – gazeta codzienna, a p.o. redaktora naczelnego został w tym dniu Jan Filipowicz. Pierwszy numer pisma ukazał się w nakładzie 8100 egzemplarzy, w ciągu trzech kolejnych miesięcy osiągając nakład 53 000. Do roku 1956 gazeta ukazywała się siedem razy w tygodniu. Dopiero od roku 1975 drukowano pięć wydań tygodniowo. W roku 1980 „Nowiny” mogły się pochwalić już 200 tysiącami egzemplarzy.

Przełomowy dla „Nowin” był rok 1989, gdy rozpoczęły się procesy transformacji ustrojowej. (…) Udziałowcami spółki R-press zostali: zarząd Regionu NSZZ Solidarność (30%), PSL Solidarność (25%) Editions „Spotkania” (20%), Spółka Dziennikarz (20%), Jan Kopka (3%) i Andrzej Przybyło (2%). (…)

W roku 1993 jednym z udziałowców „Nowin” została norweska Orkla Press International, holding przemysłowy, działający głównie w Skandynawii, przede wszystkim w branży chemikaliów oraz na rynku finansowym, a do roku 2006 także na mediowym. Swoje udziały sprzedał Orkli Jan Kopka – chyba nieświadomie inicjując proces przejmowania gazety przez obcy kapitał. W 2001 r. Orkla stała się największym udziałowcem spółki wydającej „Nowiny”, odkupując udziały Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. W roku 2001 Orkla posiadała 65% udziałów, a właścicielem 35% był Zarząd Regionu NSZZ Solidarność w Rzeszowie. W roku 2005 Orkla została jedynym właścicielem „Nowin”, kupując udziały od „Solidarności”, która uznała, że jako udziałowiec mniejszościowy ma coraz mniejszy wpływ na kierunek rozwoju gazety. Ponadto plany inwestycyjne przedstawione przez Orklę wymagałyby podobno od związku zaangażowania dodatkowych funduszy.

Sprzedaż udziałów przez Solidarność skomentował w rozmowie z Jaromirem Kwiatkowskim z „Forum Dziennikarzy” Wojciech Buczak, ówczesny szef Zarządu Regionu tego związku:

(…) Zanim tak się stało, próbowaliśmy wykupić udziały od Spółki Dziennikarz i SKL-u – mówi Wojciech Buczak. – „Dziennikarze” powiedzieli, że choćbyśmy nie wiem jakie pieniądze oferowali, to oni „solidaruchom” swoich udziałów nie sprzedadzą (w Spółce Dziennikarz zdecydowanie dominowali dziennikarze jeszcze z epoki PRL i blokowano wejście do niej niemal wszystkim, którzy przyszli do „Nowin” w latach 90. – przyp. aut.).

– Jeżeli chodzi o udziały SKL-u – dodaje Buczak – Orkla powiedziała nam: bez względu na to, jaką przedstawicie kwotę, my zaproponujemy wyższą. I możemy tak w nieskończoność. Wobec naszej firmy jesteście „krasnoludkiem” i nie macie żadnych szans.

Jan Musiał, były dziennikarz „Nowin”, redaktor naczelny w latach 1993–1994 i przez pewien czas prezes R-Press, ma odmienne zdanie na temat sprzedaży „Nowin”. – Kondycja finansowa wydawnictwa i gazety była wówczas dobra – twierdzi – Wiem, o czym mówię. Wcale nie było przymusu, aby się tego pozbywać.

W 2006 r. „Nowiny” ponownie zmieniły właściciela. Grupę Orkla Media kupił brytyjski fundusz inwestycyjny Mecom z siedzibą w Londynie, notowany na Alternative Investment Market (londyńskiej części giełdy), działający głównie na rynku mediów. (…) Mecom sprzedał Media Regionalne grupie Polskapresse, która w ten sposób została właścicielem m.in Gazety Codziennej „Nowiny”. (…)

Proszący o anonimowość dziennikarz „Nowin” tak wspomina moment zakupu ich gazety przez Niemców:

„Kiedy właścicielem gazety została Verlagsgruppe Passau, wśród większości dziennikarzy zapanowały optymistyczne nastroje. Wiadomo, właścicielem stała się grupa o mocnych finansach, na dodatek Niemcy słynący z solidności, więc będą pozytywne zmiany! Rozczarowanie przyszło szybko.

Zderzaliśmy się za to z coraz większymi wymaganiami, ze zwolnieniami dziennikarzy w ramach oszczędności i coraz większą liczbą obcych tekstów na łamach naszej gazety. To powodowało osłabianie redakcji, samej gazety i coraz większą frustrację zespołu. Atmosfera w redakcji bywała nie do wytrzymania. To dotyczyło większości zespołu z wyłączeniem kilku osób stanowiących najbliższe otoczenie redaktora naczelnego i jego zastępcy”. (…)

„Palącym problemem było uśmieciowienie umów o pracę. Część dziennikarzy pracowała na umowie wydawniczej, która była odmianą umowy o dzieło. Umowa ta nie zapewniała ubezpieczenia zdrowotnego, o emerytalnym nie mówiąc. Dziennikarze w różny sposób radzili sobie z tym problemem. Niektórzy byli ubezpieczani przez pracującego współmałżonka, inni ubezpieczali się w KRUS, gdzie sami opłacali składki. Wynagrodzenie było tylko wypłatą wierszówki za napisane artykuły. Taka pensja była bardzo niska – czasami nie pozwalała nawet na przetrwanie miesiąca. Dziennikarze zatrudnieni na podstawie umowy wydawniczej pracowali de facto na pełny etat. Niektórzy funkcjonowali w ten sposób nawet przez kilka lat”.

Inny z ankietowanych dziennikarzy pogorszenie się sytuacji żurnalistów wiąże m.in. z pozbawianiem gazety kontaktu z czytelnikami oraz z malejącą liczbą tekstów dotyczących regionu podkarpackiego. (…)

Oceny czytelników przełożyły się na spadek nakładu. W regionie istniało od dziesięcioleci przyzwyczajenie do „Nowin”, które tak jak świeże bułeczki, każdego ranka towarzyszyły w sposób naturalny mieszkańcom. Konsekwentne pozbawianie gazety treści i regionalnego charakteru spowodowało, że wierni czytelnicy przestali kupować „Nowiny”, a zaczęli kupować inne tytuły dostępne na Podkarpaciu. Ci, którzy jeszcze są nabywcami „Nowin”, stwierdzają, że kupują je z przyzwyczajenia, bo tak naprawdę niewiele treści można w nich znaleźć. Inni kupują dlatego, że są zainteresowani ogłoszeniami, a jeszcze inni wyznają, że czytają tylko publikowane w gazecie wyniki sportowe.

(…) „Siłą takiej gazety jak »Nowiny« jest umiejscowienie w regionie na poziomie zarówno informacji, jak i publicystyki, w której debatuje się o ważnych sprawach. Taka debata powinna nadawać ton takiej dyskusji w skali województwa. Niestety rzeczywistość tej gazety zdominowała przewaga myślenia biznesowego nad prawdziwym dziennikarstwem”.

(…) „Jeżeli na początku było jeszcze pod tym względem nie najgorzej, to z biegiem czasu sytuacja zmieniała się na gorsze. Priorytet miały poglądy politycznie poprawne (gołym okiem było widać, że mają one pełne wsparcie kierownictwa), a inne były zaledwie tolerowane, a później to już nawet o tym nie było mowy. Podobnie było z widzeniem Kościoła – z biegiem lat coraz wyraźniej dochodziły do głosu tendencje antyklerykalne”. (…)

„Jeśli za dwóch poprzednich właścicieli grupy (Orkla, Mecom) można mówić o otwartości łamów gazety na wielość poglądów, tak po przejęciu przez Polska Press ta otwartość się skurczyła na rzecz polityków partii rządzących (PO, PSL przyp. aut.). (…) Coraz częściej zaczęła pojawiać się także retoryka antyklerykalna oraz szukano skandalizujących tematów w tym obszarze. Jeśli chodzi o politykę miejską, faworyzowany był urzędujący prezydent miasta. (…) Oczywiście można mówić o zapotrzebowaniu społecznym na takie teksty, ale nie sposób było pozbyć się wrażenia, że wiele z nich pokrywało się z polityką informacyjną Ratusza”.

(…) „Na początku mojej pracy pozycja płacowo-socjalna dziennikarza była nie najgorsza. Z biegiem lat zmieniała się na gorsze: płace coraz bardziej traciły siłę nabywczą, zatrudniano ludzi niemal z ulicy, by płacić im mniej, na śmieciówkach.

Pewnych rzeczy ze sfery socjalnej – trzeba przyznać – pilnowano: nie było problemów z urlopami płatnymi, istniała komisja socjalna, która udzielała nieoprocentowanych pożyczek remontowych itd.

Ubezpieczenie zdrowotne, składka emerytalna, płatne urlopy były określone prawem pracy, niezależne od polityki kadrowej spółki. Natomiast określone w umowie o pracę warunki płacy nie zmieniały się latami. Mimo podnoszonej w ostatnich latach tzw. najniższej krajowej, mimo corocznej inflacji średnio 3,5 proc. każdego roku. Przykład: umowa o pracę podpisana w 2014 r. mówiła o poziomie wynagrodzenia rzędu 3,6 tys. zł brutto, włączając w to pensję zasadniczą i ryczałt honorariów autorskich. Wówczas tzw. najniższa krajowa wynosiła niespełna 1,5 tys. zł brutto. W 2021 r. wynagrodzenie dziennikarza pozostało na poziomie 3,6 tys. zł, podczas gdy płaca minimalna wynosiła 2,8 tys. zł. Wzrost wynagrodzeń w innych branżach gospodarki, w innych sektorach zatrudniania, zupełnie ominął dziennikarzy PPG.

Efekt takiej polityki był katastrofalny dla jakości tytułu i warunków pracy. Chętnych do pracy w redakcji nie było, niemal każda inna branża na niemal każdym stanowisku oferowała atrakcyjniejsze warunki płacowe. Brzydko rzecz ujmując: nowe nabory jakościowo były coraz niższe, bo nikt o wysokich kwalifikacjach nie chciał pracować za stawki, które wydawały się (i były) niegodne”.

(…) „Nie przypominam sobie, aby w ostatnich latach ktoś odmówił wykonania polecenia służbowego – część dziennikarzy przyjmowała punkt widzenia kierownictwa, na dodatek czuła się spętana np. kredytami, więc wszystkie polecenia skwapliwie wykonywała. O mnie kierownictwo wiedziało, że mam poglądy odbiegające od politycznie poprawnych, ale moja pozycja w redakcji była wtedy na tyle mocna, że pewnie nawet kierownictwo nie zaryzykowałoby zaproponować mi temat, który łamałby moje sumienie. Oprócz mnie było jeszcze kilka takich osób. W redakcji miał miejsce podział na tych, którzy mieli swoje poglądy i potrafili je artykułować w dyskusjach (nie zawsze pozwalano im to robić na łamach), bo ich pozycja w redakcji była mocna, i na tych, którzy swoich poglądów nie artykułowali, bo albo ich nie mieli, albo nie musieli, bo mieli poglądy takie same jak kierownictwo, albo bali się to robić”.

„Wolność słowa ograniczała się do tolerancji, jeśli poglądy głoszone przez dziennikarza były zbieżne z poglądami redaktora naczelnego i jego świty. Odmienne zdania nie były tolerowane, a dziennikarz, który odważył się na dyskusję, natychmiast odczuwał to w dostępie do publikacji, w wycenie tekstów i wadze zlecanych materiałów”.

Andrzej Klimczak jest byłym dziennikarzem Gazety Codziennej „Nowiny”, obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego „Forum Dziennikarzy”.

Cały artykuł Andrzeja Klimczaka pt. „»Nowiny« (od)nowa” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Klimczaka pt. „»Nowiny« (od)nowa” na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dzieje prasy regionalnej w Wielkopolsce po 1989 r. – modelowy przykład stopniowej likwidacji mediów opiniotwórczych

Następował proces – od niemal całkowitej swobody na początku funkcjonowania redakcji „Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego” – po niemal całkowitą kontrolę po przejęciu przez Polska Presse.

Jolanta Hajdasz

Dzieje prasy regionalnej w Wielkopolsce po 1989 r. to modelowy wręcz przykład rozłożonej w czasie likwidacji mediów opiniotwórczych, pełniących w swoim regionie funkcje inne niż komercyjna, tzn. przede wszystkim funkcję informacyjną oraz kontrolną w stosunku do władz samorządowych.

Do 1990 r. w Poznaniu ukazywały się 3 dzienniki: „Głos Wielkopolski”, „Gazeta Poznańska” i popołudniówka „Express Poznański”. Były one własnością Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”. 22 marca 1990 r. w stan likwidacji postawiono RSW „Prasa-Książka-Ruch”, a więc także należące do niego Wielkopolskie Wydawnictwo Prasowe. Trzy tygodnie później, 11 kwietnia 1990 r., został rozwiązany Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk wraz z jego terenowymi przedstawicielstwami.

W tym czasie Poznań należał do kilku miast w Polsce z najsilniej rozwiniętą prasą drukowaną oraz dobrze działającymi ośrodkami państwowego radia i telewizji, biorąc pod uwagę realia ukształtowane w czasach PRL-u. W poznańskich mediach zatrudnionych było około 300 dziennikarzy, dalszych 100 pracowało w ościennych województwach Wielkopolski.

Znamienne są dzieje zmian własnościowych zachodzących w wielkopolskiej prasie; tzw. rys historyczny jest w tym wypadku wyjątkowo wymowny. Szczegółowo opisywał to na bieżąco m.in. były sekretarz redakcji „Expressu Poznańskiego”, dr Jan Załubski, pracownik naukowy Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, z którego opracowań pochodzą m.in. dane liczbowe cytowane w niniejszym opracowaniu.

Po burzliwym okresie zmian własnościowych w latach 90., w Poznaniu, w roku 2000, rynek codziennej prasy drukowanej zdominowany był już przez 2 podmioty: Oficynę Wydawniczą „Głos Wielkopolski” oraz spółkę Polskapresse, będącą własnością niemieckiego wydawnictwa Passauer Neue Presse, którego oddział regionalny w Wielkopolsce nosił nazwę „Prasa Poznańska”. Oficyna Wydawnicza „Głos Wielkopolski” była wówczas spółką następujących podmiotów: Centrax Press Holandia (46%), Piotr Voelkel (30%), Marian Marek Przybylski (16%) i Spółdzielnia Pracy Dziennikarzy, której Prezesem był też M.M. Przybylski (8%).

Spółkę utworzono w marcu 1991 r. Wówczas jej największym współwłaścicielem była firma zagraniczna, szwajcarska Lako Industrie Consulting (30%), ale tylko nieco mniej posiadali: spółka Kora, reprezentująca Zarząd Regionu NSZZ „Solidarność” (25%), i Czytelnik, który odzyskał cześć utraconego majątku w postaci 22% udziałów w Oficynie. Pozostali członkowie ówczesnej spółki to Spółdzielnia Pracy Dziennikarzy (18%) i Piotr Voelkel (5%). Koral i Czytelnik sprzedali później wszystkie swoje udziały, podobnie postąpiła spółdzielnia dziennikarska. Jeszcze wrócimy do tego, w jaki sposób odbywało się przejmowanie tych udziałów w wydawnictwie.

Tak więc 10 lat po utworzeniu Oficyny Wydawniczej „Głos Wielkopolski” większość udziałów w spółce mieli jeszcze polscy udziałowcy, ale ich stan posiadania zmniejszył się z 70% do 54%.

Marian Marek Przybylski, pytany w 1998 r. o to, jak długo będzie opierał się m.in. zakusom Passauer Neue Presse na zakup wielkopolskich gazet, jednoznacznie określił swoją strategię słowami: „długo, a może nawet zawsze”. To samo powtarzał na zebraniach redakcyjnych dziennikarzom, co potwierdzili rozmówcy wypełniający ankiety na potrzeby niniejszego opracowania. Nie dotrzymał słowa, późniejsze fakty to potwierdziły.

Passauer Neue Presse działający wówczas w Polsce jako spółka Polskapresse, wykupił w lipcu 1996 r. swoją pierwszą gazetę w regionie – „Gazetę Poznańską”. Niemieckie wydawnictwo nabyło ją od jej pierwszego prywatnego właściciela, Wojciecha Fibaka. Początkowo miał 95%, a wkrótce 100% udziałów. W późniejszym czasie stał się właścicielem popularnej wówczas w Poznaniu popołudniówki „Express Poznański”, ale szybko z popołudniówki zamienił ją w dziennik poranny, po to, by w grudniu 1999 r. zlikwidować ten tytuł jako samodzielny dziennik. „Express Poznański” stał się wtedy wkładką „Gazety Poznańskiej”. W 2000 r. „Gazeta Poznańska” była jedną z niewielu gazet, której sprzedaż w ostatnich dwóch latach nie zmniejszyła się.

Ówczesny prezes Polskapresse Oddział Poznański, Yann Gontard, deklarował, iż Wielkopolska jest dla wydawnictwa trzecim rynkiem prasowym po Warszawie i Śląsku; niemiecki wydawca zainwestował na nim w samym tylko 1999 r. roku 80 mln zł. Kwota jest imponująca nawet na dzisiejsze warunki finansowe. Tak więc na początku roku 2000, dziesięć lat po rozpoczęciu prywatyzacji prasy, w Poznaniu, czyli stolicy regionu liczącego około trzy i pół miliona mieszkańców, wychodziły tylko dwa dzienniki prasowe. Ich łączna sprzedaż wynosiła wówczas około 100–120 tysięcy egzemplarzy.

Ciekawe są prawne kulisy transakcji, których skutkiem stała się koncentracja rynku prasy regionalnej w Wielkopolsce już w roku 2003, bo wtedy realnie dokonało się scalenie obu gazet – „Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego”.

Wyglądało to tak, jakby obie gazety połączyły się bezkonfliktowo i jakby to „Głos Wielkopolski” przejął będącą w rękach niemieckiego Verlagsgruppe Passau „Gazetę Poznańską”, a generalnie było na odwrót, co boleśnie odczuli dziennikarze „Głosu”. Ale sprawa prosta nie była, co widać po postępowaniu sądowym, jakie toczyło się w tej sprawie przed Sądem Ochrony Konkurencji i Konsumentów, choć ostatecznie Sąd Apelacyjny orzekł, że Oficyna Wydawnicza Wielkopolski nie złamała przepisów antymonopolowych.

Ale po kolei. Oficyna Wydawnicza Wielkopolski, ówczesny wydawca „Głosu Wielkopolskiego” – dziennika powiązanego kapitałowo z grupą wydawniczą Polskapresse – nie musiała zgłosić do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) zamiaru przejęcia tytułu prasowego „Gazeta Poznańska”, jak zdecydował właśnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. Utrzymał on w mocy wyrok Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (SOKiK).

Przypomnijmy, że w lutym 2004 r. prezes UOKiK wydał decyzję, która nakazywała Oficynie Wydawniczej Wielkopolski m.in. zbycie majątku nabytego w 2003 r. od Prasy Poznańskiej Sp. z o.o., w tym prawa do wydawania tytułu prasowego „Gazeta Poznańska”, jak również zobowiązała oficynę do zapłaty kary pieniężnej w wysokości 235 850 zł z tytułu niezgłoszenia zamiaru koncentracji. Oficyna odwołała się od tej decyzji do SOKiK, który w marcu 2005 r. zdecydował o umorzeniu postępowania w całości.

Sąd uznał, że nie było podstaw do zgłoszenia koncentracji, bo przedmiotem sprzedaży nie było całe przedsiębiorstwo, lecz jego część, oraz że Oficyna Wydawnicza Wielkopolski nie przejęła kontroli nad Prasą Poznańską. W kwietniu 2005 r. prezes UOKiK zaskarżył wyrok SOKiK, wnosząc o jego uchylenie i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania. Sąd Apelacyjny w Warszawie, oddalając apelację prezesa UOKiK, uprawomocnił wyrok SOKiK i orzekł, że Oficyna Wydawnicza Wielkopolski nie złamała przepisów antymonopolowych.

„Głos Wielkopolski” jest pierwszym tytułem polskiej gazety, który ukazał się pod koniec II wojny światowej w Poznaniu, jeszcze w czasie trwania bitwy o miasto (nr 1 ma datę 1 lutego 1945 r.) W 1947 r. postanowiono odbudować kamienicę przy ul. Grunwaldzkiej róg Marcelińskiej, wykupioną za 8,5 miliona zł. Powstał tu dom prasowy, otwarty 1 maja 1950 r., również dla „Gazety Poznańskiej”. Od 2003 r. tytuł należał do Oficyny Wydawniczej Wielkopolski. Średnia sprzedaż w tygodniu (ponad 200 tys. egzemplarzy w samym tylko Poznaniu) postawiła „Głos” w czołówce polskich dzienników regionalnych.

4 grudnia 2006 r. „Głos Wielkopolski” połączył się ostatecznie z „Gazetą Poznańską”. Redaktorzy naczelni „Głosu Wielkopolskiego” to: Józef Pawłowski, Mieczysław Halski, Jan Brzeski, Eugeniusz Żytomirski, Jan Zgierski, Józef Kołodziejczyk, Wincenty Kraśko, Wojciech Knittel, Eugeniusz Kitzmann (p.o.), Józef Konecki, Leonard Wąchalski, Lesław Tokarski, Wiesław Porzycki, Marek Marian Przybylski, Helena Czechowska, Jarosław Piotrowski, Adam Pawłowski.

„Gazeta Poznańska” to wielkopolski dziennik ukazujący się od 16 grudnia 1948 do 4 grudnia 2006 r. Przez ponad 40 lat była organem Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Poznaniu. Tytuł został sprywatyzowany na początku lat 90. XX wieku i przejęty przez Fibak Press – wydawnictwo Wojciecha Fibaka. Ostatnim właścicielem była Oficyna Wydawnicza Wielkopolski. Średnia wysokość sprzedaży tytułu wynosiła w 2006 r. ponad 178 tysięcy egzemplarzy. 4 grudnia 2006 r. „Gazeta Poznańska” została wchłonięta przez „Głos Wielkopolski”. Ostatnim redaktorem naczelnym gazety był Adam Pawłowski.

To są dane, do których można dotrzeć, analizując powszechnie dostępne materiały piśmiennicze. Ale obraz uzyskany na ich podstawie będzie niepełny. Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z pracą redakcyjną, ma świadomość tego, że często to, co w niej najistotniejsze i najprawdziwsze, nie ma swojego odzwierciedlenia w dokumentach ani oficjalnych materiałach publicystycznych. Dlatego równie istotnym źródłem wiedzy o tym, jakie relacje panowały w redakcji „Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego” po ich przejęciu przez podmioty związane z niemieckim wydawcą, są rozmowy i wywiady przeprowadzane z aktualnymi i byłymi pracownikami gazet, które ostatecznie stały się własnością Polska Press, a wcześniej były własnością związanych z tym wydawcą firm. (…)

Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, ponad 10 lat pracy dla Polska Press i ponad 10 w tej samej gazecie, gdy jeszcze nie była własnością PP

Przestałem mieć poczucie, że pracuję w samodzielnym, niezależnym, autonomicznym dzienniku regionalnym. Z upływem czasu postępowała centralizacja działań i funkcjonowanie gazety sprowadzało się coraz bardziej do pozycji jedynie oddziału regionalnego „centrali”. Gazeta zatracała swój indywidualny charakter, przestawała być z czasem cenionym, samoistnym, odrębnym ośrodkiem regionalnej refleksji intelektualnej, społecznej, kulturalnej. Traciła opiniotwórczy charakter, a przez to prestiż i w konsekwencji także uznanie czytelników. To już nie „ta” gazeta – takie panowały opinie. Gorsze stały się również, i to zdecydowanie, relacje na linii przełożony–podwładny. Szeregowy dziennikarz stał się „maszynką” do wykonywania norm pracy, postępował centralizm w wydawaniu decyzji i poczucie, że wszystko zależy od „centrali”, a redaktor naczelny jest głównie wykonawcą woli właścicieli. (…)

Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, ponad 10 lat pracy dla Polska Press i ponad 10 w tej samej gazecie, gdy jeszcze nie była własnością PP

Gazeta było dość jednoznacznie usytuowana politycznie i światopoglądowo, głównie poprzez bezpośrednie i osobiste relacje kierownictwa redakcji oraz podejmowane akcje i inicjatywy – z lokalnym układem władzy samorządowej (powiat i województwo) oraz państwowej (parlamentarzyści, ministrowie itp.). To budowało sieć wzajemnych powiązań i zależności. Tworzyło to pewien jednoznaczny klimat polityczno-ideowy i budowało poczucie tkwienia w określonym, zdefiniowanym układzie. (…)

Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, ponad 10 lat pracy dla Polska Press i ponad 10 w tej samej gazecie, gdy jeszcze nie była własnością PP

Ograniczanie tej swobody odbywało się dość nieformalnie, ale skutecznie. Głównie poprzez wytwarzanie wyraźnie odczuwalnej presji – w postaci opinii formułowanych podczas kolegiów redakcyjnych, uwag rzucanych nawet niby mimochodem, głośne wyrażanie ocen, formułowanie pochwał i przygan czy nawet dowcipów lub ironii lub szyderstw pod adresem określonych osób, grup, formacji, środowisk. Podczas dyskusji dochodziło da „zakrzykiwania” niektórych opinii, wykazywania, że to postawy i poglądy mniejszościowe, nieuznawane przez większość, dziwne, śmieszne, głupie, skrajne itp. Panował pewien niepisany wzorzec postaw, poglądów, wartości. (…)

Dziennikarz, 18 lat pracy w „Gazecie Poznańskiej” i „Głosie Wielkopolskim”

Sytuacja różniła się w zależności od charakteru zatrudnienia. Osoby na etatach miały przewidziane prawem uprawnienia, ale ich dużym problemem były niskie płace, obniżane na przestrzeni lat. Dziennikarzy na etatach sukcesywnie zwalniano. Dziennikarze na umowach „śmieciowych”, o dzieło i zlecenie, byli pozbawieni jakichkolwiek uprawnień socjalnych, byli eksploatowani ponad wszelkie normy bez dodatkowego wynagrodzenia. (…)

Dziennikarka, dział promocji i marketingu odpowiedzialny m.in. za dodatki tematyczne, 10 lat pracy, odeszła w 2003 r.

Dla mnie i chyba dla wszystkich moment sprzedaży nas Niemcom był szokujący. Było to w roku 2003. W grudniu 2002 roku na przedświątecznym spotkaniu red. nacz. Marian Marek Przybylski zapewniał nas jeszcze, że nie będzie sprzedaży, a na pierwszym zebraniu w nowym roku już przedstawił nowego członka Zarządu, którym była p. Tochowicz, reprezentująca Passauera. Rozjechała nas wszystkich jak ruski czołg. Klęła jak szewc. To był język, którym przełożeni się do nas nie zwracali. Teoretycznie była podwładną Przybylskiego, ale od razu jakby rządziła całą redakcją. Przybylski wkrótce się dowiedział, że ma nawet nie przychodzić do pracy, będą mu płacić, ale nie musi się nawet pojawiać w redakcji, był bardzo rozżalony, że go wysłali „na zieloną trawkę”. Niemcy dziennikarzy sprowadzili do pozycji gońców, np. znany komentator z dnia na dzień miał zakaz pisania komentarzy i dostał propozycję „sztyfta”, takie, jakie mają praktykanci. Ludzie popadali w depresje, nie mogli się w tym wszystkim odnaleźć.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Polska Press w Wielkopolsce” znajduje się na s. 4–5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Polska Press w Wielkopolsce” na s. 4–5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Raport o sytuacji polskich dziennikarzy w niemieckiej Polskapresse / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 84/2021

Do roku 2020, czyli przez ponad 30 lat po podpisaniu porozumienia Okrągłego Stołu, po okresie dynamicznego ilościowego rozwoju w latach 90., postępowała systematyczna degradacja prasy regionalnej.

Jolanta Hajdasz

Media regionalne w potocznym rozumieniu to środki masowego komunikowania ukazujące się lokalnie, „w regionach”, czyli poza centralnym ośrodkiem danego kraju, najczęściej jego stolicą. W Polsce zwyczajowo nazywamy tak wszystkie media ukazujące się poza Warszawą, których zasięg odbioru jest mniejszy niż ogólnopolski. „Media regionalne” to nie to samo, co „media lokalne”. Lokalne to te o najmniejszym zasięgu i co za tym idzie, najmniejszej sile oddziaływania, np. gazety czy portale gminne, powiatowe czy osiedlowe.

My mówimy tu o mediach regionalnych, czyli takich, dla których obszarem działania jest region, w naszym przypadku – najczęściej po prostu województwo. Jeszcze nie kraj, ale już nie jedno miasto czy jedna ulica.

Regiony są różne, mają swoją specyfikę, tradycję, kulturę, inną sytuację gospodarczą i mimo bycia częścią tego samego kraju, różnią się poziomem rozwoju, a co za tym idzie, także życia swoich mieszkańców. Potrzebują więc odmiennych treści w informacjach i komentarzach, bo inne będą oczekiwania ich odbiorców. Wystarczy sobie uświadomić różnice między Warszawą a resztą kraju, między Śląskiem a Wielkopolską, Pomorzem czy Podkarpaciem. Funkcjonujące w nich media regionalne powinny być też różnorodne, a więc przede wszystkim powinny mieć różnych właścicieli, by faktycznie mogły prezentować różne poglądy.

Do roku 2020, czyli przez ponad 30 lat po podpisaniu porozumienia Okrągłego Stołu, po okresie dynamicznego ilościowego rozwoju w latach 90., postępowała systematyczna degradacja znaczenia i jakości mediów regionalnych w polskim systemie prasowym. Świadczy o tym systematycznie malejąca liczba tytułów, zmniejszająca się liczba ich odbiorców oraz ich coraz bardziej marginalne znaczenie w publicznym życiu polskich regionów czy województw.

Najbardziej bulwersującą cechą rynku mediów regionalnych jest monopolizacja prasy. Jest to zjawisko szczególnie groźne z punktu widzenia zasad państwa demokratycznego i wolności słowa, opisywane jako naganne we wszystkich podręcznikach i ekonomii, i teorii komunikowania masowego. U nas, w Polsce, stało się groźne podwójnie, ponieważ tym regionalnym monopolistą stał się koncern będący własnością innego państwa.

Prawie wszystkie największe regionalne dzienniki do 1 marca 2021 r., czyli do momentu ich zakupu przez PKN Orlen, były własnością niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau o nazwie Polska Press Grupa.

Jaki monopol?

Polska Press Grupa powstała w marcu 2015 r. po fuzji koncernu Polskapresse i Mediów Regionalnych. Zmiana ta zakończyła etap konsolidacji obu wydawnictw, będący efektem zakupu Mediów Regionalnych przez Polskapresse. Skandalicznego zakupu, powiedzmy to wprost, bo oddawał ostatnie gazety regionalne w ręce niemieckiego potentata. Polska Press Grupa jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej przez wiele lat tylko w Niemczech i Polsce. Od niedawna wydawca ma swoje spółki-córki także w Czechach.

Wspomniana wyżej fuzja była tylko formalnością; ta zasadnicza, która ostatecznie przesądziła o monopolizacji rynku prasy regionalnej, miała miejsce w listopadzie 2013 roku. To wówczas Grupa Polskapresse sfinalizowała zakup Mediów Regionalnych od brytyjskiego funduszu Mecom. Stało się to możliwe dzięki trudnej do zrozumienia i akceptacji zgodzie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. O transakcji poinformowano w lapidarnym komunikacie przesłanym do pracowników spółki. „Zakup Mediów Regionalnych jest dla Polskapresse najważniejszym wydarzeniem w historii firmy. Jesteśmy dumni, że będziemy mogli razem pracować i wspólnie tworzyć przyszłość jednej z największych grup medialnych w Polsce” – można było w nim przeczytać.

W wyniku transakcji powstała grupa medialna wydająca wówczas 20 dzienników regionalnych, liczne tygodniki płatne i bezpłatne oraz bezpłatny dziennik „Nasze Miasto”. Posiadała ponad 60 serwisów internetowych oraz kontrolowała 11 drukarni.

Kuriozalnie brzmiała przy tym informacja, że „zgodnie z decyzją UOKiK, Polskapresse finalnie ma kontrolować tylko 19 dzienników regionalnych, bo musi w ciągu roku sprzedać ukazujący się w województwie lubelskim „Dziennik Wschodni”. Wynikało to z faktu, że spółka w tym regionie wydaje też konkurencyjną gazetę… „Polska Kurier Lubelski”. Komunikat był taki, jakby faktycznie UOKiK swoją decyzją przeciwdziałał monopolizacji rynku, przynajmniej w województwie lubelskim. UOKiK zaczął postępowanie sprawdzające, czy Polska Press Grupa wykonała nałożony przez urząd warunek przejęcia jesienią 2013 roku Mediów Regionalnych, czyli czy rzeczywiście odsprzedała innemu podmiotowi „Dziennik Wschodni”, co było warunkiem zgody na tę transakcję, ale i tak nie zmienia to faktu, iż w Polsce doszło do sytuacji niespotykanej w żadnym kraju europejskim. Praktycznie cała prasa regionalna znalazła się w rękach jednego, zagranicznego koncernu.

Prasowy rozbiór Polski

Przeciętny Kowalski zapewne nawet nie wiedział, co się stało – w końcu nazwa Polska Press Grupa nie brzmiała bardziej obco niż inne i mógł za nią stać zarówno biznesman z Madagaskaru, Koluszek, jak i Unii Europejskiej. Dociekliwy Kowalski mógł co najwyżej wyszukać w internecie, że Polska Press Grupa jest częścią Verlagsgruppe Passau. W stopkach redakcyjnych za to same polskie nazwiska i polskie nazwy, niezmienione tytuły przejętych gazet, często obecne na rynku nawet od końca II wojny światowej. Ani śladu niemieckich właścicieli.

Jak informuje Związek Kontroli Dystrybucji Prasy, Polska Press Grupa pod względem ilości sprzedawanych w Polsce gazet zajmuje obecnie trzecie miejsce. W 2017 r., mimo stale spadającej sprzedaży, sprzedała ponad 80 mln egzemplarzy swoich gazet. Trzy lata później, czyli w roku 2020, grupa kapitałowa Polska Press zanotowała spadek przychodów sprzedażowych o 6,5%, do 398,44 mln zł, oraz zysku netto z 9,64 do 8,59 mln zł. Wpływy ze sprzedaży gazet zmalały o 8,9%, z reklam – o 4,9%, a liczba pracowników – o 107, do 2126 – informował portal Wirtualnemedia.pl. Więcej od niej w naszym kraju sprzedają tylko dwa inne niemieckie wydawnictwa prasowe – nr 2 pod względem liczby sprzedanych egzemplarzy, Ringier Axel Springer Polska (wydawca m.in. dziennika „Fakt” i tygodnika „Newsweek”) i nr 1 – wydawnictwo Bauer, które w Polsce sprzedaje najwięcej czasopism i gazet.

Geneza i przebieg przejmowania polskiej prasy przez koncerny niemieckie to oczywiście temat na inny artykuł, warto jednak uświadomić sobie, że monopolizacja rynku prasy regionalnej była widocznym celem działania niemieckiego koncernu co najmniej od końca lat 90., po chaotycznej i w niczym nie kontrolowanej prywatyzacji prasy lokalnej.

Już w roku 1998 utrwalił się swoisty prasowy rozbiór Polski – jak np. nazwał efekty tego procesu poznański medioznawca z UAM, były dziennikarz „Expressu Poznańskiego”, Jan Załubski, w swojej książce Media bez tajemnic. Rozbioru tego dokonali dwaj zagraniczni wydawcy – norweski koncern Orkla Media i niemiecki Passauer Neue Presse. Każda z tych firm przejmowała kolejne lokalne pisma i drukarnie bez rozgłosu, w efekcie czego wiemy jedynie, że w pojedynku Orkla–Passauer wygrali Niemcy.

W chwili sprzedaży Polska Press (znana kiedyś pod nazwą Grupa Wydawnicza Polskapresse) była więc polską spółką-córką niemieckiego wydawnictwa Verlagsgruppe Passau GmbH, które oprócz gazet w Bawarii wydawało bądź wydaje gazety m.in. na Słowacji, w Austrii, Czechach (do 2015). Do marca 2021 r. Polska Press była wydawcą następujących 20 dzienników regionalnych: „Dziennik Bałtycki”, „Dziennik Łódzki”, „Dziennik Zachodni”, „Gazeta Krakowska”, „Głos Wielkopolski”, „Gazeta Wrocławska”, „Polska Metropolia Warszawska”, „Express Bydgoski”, „Nowości Dziennik Toruński”, „Express Ilustrowany”, „Kurier Lubelski”, „Gazeta Pomorska”, „Gazeta Lubuska”, „Dziennik Polski”, „Kurier Poranny”, „Gazeta Współczesna”, „Nowa Trybuna Opolska”, „Echo Dnia”, „Gazeta Codzienna Nowiny”, „Głos Dziennik Pomorza” („Głos Szczeciński”, „Głos Koszaliński”, „Głos Pomorza”).

Była także właścicielem regionalnych dodatków telewizyjnych, tygodników ogłoszeniowych, bezpłatnej gazety miejskiej „Nasze Miasto” ukazującej się w kilkunastu miastach Polski oraz około 150 tygodników lokalnych. W skład grupy Polska Press wchodziły także media internetowe. Grupa jest właścicielem znaczących serwisów internetowych, m.in.: serwisu motoryzacyjnego Motofakty.pl, miejskiego portalu informacyjnego naszemiasto.pl, portalu strefabiznesu.pl, portalu stronakobiet.pl, portalu strefaagro.pl, programu telewizyjnego telemagazyn.pl, serwisów sportowych i innych portali branżowych.

Metodologia Raportu

Podstawą przygotowania raportu końcowego są ankiety dla dziennikarzy z 9 regionów w Polsce. Te regiony to: Wielkopolska (Poznań), Pomorze (Gdańsk, Słupsk), Podkarpacie (Rzeszów), Łódzkie (Łódź), Zachodniopomorskie (Szczecin, Koszalin), Dolnośląskie (Wrocław), Opolskie (Opole), Śląsk (Katowice), Kujawsko-Pomorskie (Bydgoszcz) oraz Kujawsko-Pomorskie (Toruń).

Ankiety zostały wypełnione przez doświadczonych dziennikarzy pracujących od wielu lat w tym zawodzie. Ze względu na czynny charakter ich pracy zawodowej oraz konieczność dochowania tajemnicy dziennikarskiej, na podstawie której uzyskano informacje zawarte w Raporcie, ich nazwiska i biogramy są anonimowe i znane jedynie Zespołowi Autorów „Kuriera WNET” i CMWP SDP.

Działania badawcze realizowano w kwietniu i maju 2021 r. wśród dziennikarzy związanych z koncernem Polska Press sp. z o.o. umową o pracę lub umową o współpracę, aktualnie lub w przeszłości. Za ich dobór odpowiedzialni byli koordynatorzy regionalni, którzy gwarantowali dotarcie do najbardziej zaangażowanych w pracę w prasie regionalnej osób. Wynikiem przeprowadzonego badania jest 78 zrealizowanych ankiet. Ich autorami w zdecydowanej większości są doświadczeni dziennikarze, 2/3 z nich ma ponad 10-letni staż pracy w redakcjach będących własnością Verlagsgruppe Passau.

Informacje zawarte w ankietach zostały poddane analizie ilościowej, przy czym należy zaznaczyć, iż analiza ilościowa nie została przeprowadzona na reprezentatywnej próbie. Warto jednak zauważyć, iż dziennikarze w każdym kraju, także w Polsce, to bardzo specyficzna i – mimo pozorów otwartości – hermetyczna i niezbyt liczna grupa zawodowa. Możliwość poznania jej poglądów i ocen wygłaszanych w swobodnej rozmowie z ankieterem, znanym sobie „kolegą po fachu”, jest więc bardzo cenna. Nasi koordynatorzy starali się dotrzeć do dziennikarzy, którzy byli i są emocjonalnie związani z gazetami będącymi od lat liderami w swoich regionach, ich opinie są więc wyjątkowo trafne i pogłębione, ponieważ nie tylko obserwują pracę i działania tych mediów, ale przede wszystkim w niej uczestniczą.

Podkreślamy – wszyscy wypowiadający się w Raporcie dziennikarze są lub byli pracownikami lub współpracownikami mediów Polska Press sp. z o.o. lub podmiotów będących poprzednikiem tego koncernu.

O co pytaliśmy w ankietach?

Zagadnienia omówione w Raporcie to przede wszystkim szeroko rozumiana tematyka dotycząca realizacji zasady wolności słowa w redakcjach Polska Press sp. z o.o., ocenianej z perspektywy codziennej praktyki, którą staraliśmy się poznać i analizować w zakresie dotyczącym szeroko rozumianej pracy i pozycji zawodowej dziennikarzy. Istotną częścią raportu stały się więc także opinie na temat formy i metod ograniczania wolności słowa, a szczególnie przejawów cenzury i autocenzury.

Ankieta wykorzystana w Raporcie została przygotowana w oparciu o analogiczne kryteria, jakimi posługuje się, przygotowując coroczny ranking, organizacja Reporterzy bez Granic. Te kryteria to m.in.: pluralizm rozumiany jako możliwość prezentacji różnorodnych opinii w przestrzeni medialnej oraz możliwość dotarcia z nimi do opinii publicznej; niezależność mediów rozumiana jako zdolność do funkcjonowania na rynku mediów niezależnie od władzy politycznej, rządowej, gospodarczej i religijnej; pozycja zawodowa dziennikarza, na którą składają się warunki wykonywania pracy dziennikarskiej, poziom wynagrodzenia i zabezpieczenia socjalne, oraz relacje na linii przełożony–podwładny. Ocenie podlegała także infrastruktura techniczna, w jakiej funkcjonowali dziennikarze w danym regionie, w tym dostęp do internetu, wyposażenie redakcji w komputery i laptopy czy dostępność narzędzi pracy, np. smartfonów, codziennej prasy, transportu służbowego itd.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Bilans zamknięcia. Polska Press w ocenach jej dziennikarzy” znajduje się na s. 1, 4–7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Bilans zamknięcia. Polska Press w ocenach jej dziennikarzy” na s. 4–5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niemieckie gadzinówki kontra polska racja stanu/ Piotr Grochmalski, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 74/2020

„Prasą gadzinową nazywamy czasopisma-gady, oblekające się w skórę polskiej mowy, aby jadem swej treści zatruwać organizm polskiego narodu. Mowa tych pism jest polska, ale mózg i ręka – niemiecka”.

Piotr Grochmalski

Niemieckie gadzinówki kontra polska racja stanu

Gdyby ktoś chciał poznać współczesną historię Polski w oparciu o niemiecką prasę gadzinową wydawaną w III RP, to odniósłby wrażenie, że Polacy nie mogą i nie potrafią sami rządzić swoim krajem i uczynili z niego Kokoland. Powinni zrozumieć, że tylko Niemcy są w stanie dać Polsce nową wizję raju i szczęśliwości, a także uczynić z wsiaków (Kokoland) prawdziwych Europejczyków.

Brutalność prowadzonej narracji oraz jej prymitywizm emocjonalny pokazuje realny stosunek niemieckich wydawców do Polski. Uderzenie nas w twarz prowokacyjnym materiałem niemieckiego Onetu nie wywołało fali oburzenia. Przykład okładki niemieckiego „Faktu” z 3 lipca 2020 r. podprogowo sugerującej, że głowa polskiego państwa dokonała brutalnego czynu na nieletniej osobie, winien być dla nas ostatnim i ostatecznym sygnałem. Niemieckie media w Polsce toczą otwartą, bezwzględną wojnę z polskim narodem, z naszą kulturą i tradycją. Często naszymi rękami. Niektórzy polscy dziennikarze wydają się być dumni, że uczą się zawodu pod takim kierownictwem. Bo niemieckie media gadzinowe wydawane po polsku jakoby uczą nas europejskiej kultury.

Ulrich Beck, jeden z najbardziej znanych w świecie niemieckich uczonych, napisał w 2013 r. „Każdy to wie, lecz wypowiedzenie głośno tego stwierdzenia oznacza złamanie tabu: Europa stała się niemiecka”.

Wyjaśnił też, że na naszych oczach rodzą się nowe Niemcy, obdarzone nowym duchem. Jak zauważył: „Ten nacjonalizm w duchu »znowu jesteśmy kimś i wiemy o co chodzi« ma swoje korzenie w tym, co można nazwać niemieckim uniwersalizmem. (…) czym jest – po pierwsze – niemiecki uniwersalizm, po drugie – zastosowany w polityce europejskiej? Uniwersalizm oznacza: jestem w posiadaniu miar, które rozstrzygają, co jest dobre, a co złe, co jest prawidłowe, a co fałszywe, i to nie tylko tu, u nas, ale także tam, u was, nie tylko teraz, lecz również jutro i w przyszłości”.

Innymi słowy, tylko Niemcy wiedzą także, co jest dobre dla Polski i Polaków. Jak bowiem podkreśla, „Niemcy czują się zobowiązani do odpowiedzialności. Mają wrażenie okrążenia przez niedbałe narody. Hiszpanie i Włosi, Grecy i Portugalczycy mogą nad nami górować, jeśli chodzi o radość życia. Ale ta ich lekkomyślność! Ta ich bezmyślność! Muszą się wreszcie nauczyć, co oznacza dyscyplina budżetowa, moralność podatkowa, poszanowanie środowiska naturalnego”.

Zestawmy ze sobą dwie okładki tygodników. Pierwsza pochodzi z okupowanej Polski, z 13 października 1939 r., i jest wydana w języku polskim przez hitlerowską propagandę. Ukazuje żołnierza okupacyjnej armii stojącego na baczność u wejścia do grobu polskiego bohatera narodowego. Podpis przy zdjęciu: „Niemiecka warta honorowa przy grobie marszałka Piłsudskiego na Wawelu”.

Okładka druga pochodzi z listopada 2015 r. z magazynu niemiecko-szwajcarskiego „Newsweek”, wydawanego w języku polskim. Jest wysoce obraźliwa dla każdego, kto ma świadomość, iż prezydent Polski reprezentuje majestat RP. Użyte określenie ‘bewzstyd’, wsparte agresywnym, obraźliwym gestem dłoni, skierowanym wobec Prezydenta, jest totalnie prymitywną ingerencją w politykę polską.

Wyobraźmy sobie sytuację, iż polski tytuł wydawany w Berlinie po niemiecku umieściłby twarz Angeli Merkel z wytatuowaną swastyką na jej czole na tle piramid trupów w Auschwitz i z napisem „Hańba”.

„Newsweek” w październiku 2017 r. drukuje na okładce twarz niemieckiej kanclerz i określa ją mianem „Naszego ostatniego sojusznika”. Naszego – czyli Polski i Polaków? Pismo daje nam też krótką, łopatologiczną instrukcję polityczną i wyznacza nasze miejsce w szeregu. Napis na okładce: – „Jarosław Kaczyński robi wszystko, by zepsuć nasze relacje z najważniejszym w Europie politykiem, od którego w wielkiej mierze zależy miejsce Polski w Unii”.

Czy wielka operacja, którą niemiecki kapitał prowadzi wobec Polaków od lat 90. XX w., przyniósł spodziewane przez Berlin efekty? Dlaczego nie ma w nas świadomości skali agresji, jaka jest realizowana wobec nas – naszej kultury i naszego języka? Jak wytłumaczyć fakt, iż podczas okupacji Niemcy na łamach pism gadzinowych byli bardziej ostrożni w ataku na polską kulturę i tożsamość narodową niż ma to miejsce obecnie? Odpowiedzi na te pytania mają fundamentalne znaczenie, aby zrozumieć istotę niemieckiej strategii, realizowanej konsekwentnie wobec państwa polskiego i polskiej wspólnoty narodowej od dziesięcioleci.

Przyczyna jest oczywista – Niemcy w pismach gadzinowych za okupacji otrzymywali inne instrukcje niż obecne koncerny niemieckie, aktywnie funkcjonujące na polskim rynku medialnym. Joseph Goebbels nie był tak agresywny w swojej propagandzie wobec Polaków, jak robi to obecnie niemiecka prasa w Polsce.

Czym jest prasa gadzinowa? Celnie zdefiniował to pojęcie już w latach okupacji „Biuletyn Informacyjny” AK (nr z 9 I 1941 r.): „Prasą gadzinową nazywamy czasopisma-gady, zdradliwie oblekające się w skórę polskiej mowy, aby jadem swej treści zatruwać organizm polskiego narodu. Mowa drukowana tych pism jest polska, ale mózg i ręka nimi kierująca – niemiecka. Ich celem – robota dla Niemiec” (T. Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Warszawa 2010, s.ź319).

Istnieją więc dwa zasadnicze kryteria, które pozwalają na definiowanie tego specyficznego rodzaju mediów – stoi za nimi kapitał i kierownictwo niemieckie, a także służą one przede wszystkim interesom niemieckim. Nietrudno udowodnić, iż niemieckie pisma w Polsce, wydawane w języku polskim, w pełni spełniają te kryteria.

Czy więc uzasadnione jest nazywać je współczesnymi gadzinówkami? Problem jest bardziej złożony.

Samo pojęcie wprowadził do obiegu Otto von Bismarck w 1869 r. Stworzył on nielegalny tzw. Reptilienfonds (gadzi fundusz), za pomocą którego rząd między innymi przekupywał dziennikarzy, a nawet potajemnie nabywał gazety, aby służyły one realizacji idei budowy wielkich Niemiec w oparciu o dominację Prus. Takie zakamuflowane ośrodki pruskiej propagandy okazały się jej skutecznym narzędziem i wspierały utworzoną pod patronatem Bismarcka w 1894 r. Hakatę, która uznawała Polaków za największe zagrożenie dla Wielkich Niemiec. Stąd deklarowanym celem Hataty i jej głównego lidera, Heinricha von Tiedemanna, było fizyczne i kulturowe zniszczenie wszelkich śladów polskości. Po odrodzeniu Polski w 1918 r. ten strategiczny cel był nadal konsekwentnie realizowany. Na zjeździe mniejszości niemieckiej w 1925 r. stwierdzono jednoznacznie, iż „Europa Wschodnia jest bezsporną domeną kultury niemieckiej i pozostanie nią w przyszłości”.

Jasno i dosadnie strategię Niemiec wobec Polski i całego obszaru Międzymorza przedstawił Hitler w „Mein Kampf”, gdy stwierdził: „Nasza przyszłość leży na Wschodzie”.

Podczas okupacji Niemcy włączyli część Polski do Rzeszy. Z pozostałych terytoriów (oprócz ziem okupowanych przez Związek Sowiecki) utworzyli Generalne Gubernatorstwo, proklamowane 12 października 1939 r. Dwa miesiące później Goebbels powołał do życia koncern Zeitungverlag Krakau-Warschau z zagrabionego majątku krakowskiego koncernu Ilustrowany Kurier Codzienny i warszawskiego Domu Prasy państwowej. Obok krakowskiej centrali, miał on oddziały w Warszawie, Lublinie, Radomiu, Częstochowie – a od 1941 r. także we Lwowie. Wydawał łącznie 13 tytułów prasowych. Dużą rolę odgrywało też krakowskie Wydawnictwo Rolnicze Agrarverlag – wydawca 8 tytułów. „Wszystkimi pismami – z bardzo rzadkimi wyjątkami – kierowali niemieccy redaktorzy naczelni (na zewnątrz, w „stopkach”, najczęściej nieujawniani lub figurujący tam pod fikcyjnymi polskimi nazwiskami). Polski personel redakcyjny (szacowany w sumie na ok. 100 osób) odgrywał wyłącznie rolę pomocniczą i odsunięty był od wszelkich decyzji (Krzysztof Woźniakowski, Polskojęzyczna prasa gadzinowa czasów okupacji hitlerowskiej 1939–1945, Opole 2014, s. 22).

Obecnie ten mechanizm jest bardziej zawoalowany, ale potencjał niemieckich mediów w Polsce dziesiątki razy przewyższa struktury organizacyjne stworzone przez III Rzeszę w czasie okupacji naszych ziem. Współcześnie niemiecki kapitał nie może tak otwarcie realizować swojej strategii. Ale nietrudno znaleźć przykłady działań, które wskazują, iż mamy do czynienia z wyjątkowym bezwstydem i brutalnością metod stosowanych przez media niemieckie wobec polskich obywateli. Warto przytoczyć szokujący przykład z 5 marca 2016 r., gdy niemiecki portal Onet dokonał czegoś, co nie ma precedensu w dziejach dziennikarskiego bezwstydu i hańby.

W wywiadzie Daniela Olczykowskiego z autorką książki pt. Pokochałam wroga, Mirosławą Karetą, w sensacyjnym tonie ukazuje się okupację poprzez przykłady „leżącej kolaboracji” – polskich prostytutek nazywanych „przyjaciółkami niemieckich żołnierzy”; jest też mowa o „ bytowej prostytucji”. Tekst jest więc próbą ukazania prostytuowania się Polek z okupantami. Tytuł artykułu miał być prowokacyjny – „Związki Polek z niemieckimi żołnierzami podczas II wojny światowej. Dla wielu ludzi to wciąż nie do pomyślenia”. Chodziło o kolejny przykład ukazywania ludzkiego wymiaru okupantów – nie byli tacy źli. Niemiecki Onet ten niesmaczny tekst zilustrował fotografią, która była zapisem ostatniej drogi kobiet prowadzonych na miejsce narodowej kaźni w Palmirach pod Warszawą. Na zdjęciu widnieje napis: „Romans z niemieckim żołnierzem był surowo zakazany, ale w Polsce żyją dzieci będące owocem takich związków”.

Krystian Brodacki, syn więźniarki rozstrzelanej w Palmirach przez Niemców, Marii Brodackiej – rozpoznał swoją matkę na zdjęciu. Wystąpił na drogę sądową wobec Onetu, broniąc dobrego imienia swojej matki – i wygrał sprawę. Jego ojciec umarł w 1939 r. podczas obrony Warszawy.

Matka działała w konspiracji. Została schwytana i poddana brutalnemu śledztwu. Nie została złamana przez Gestapo. 14 czerwca 1940 r. została rozstrzelana w Palmirach. Była córką polskiego generała, Władysława Jaxy-Rożena. Niemiecki Onet tym materiałem jakby zabił drugi raz Marię Brodacką. Mimo tak skandalicznego czynu, portal nie spotkał się z powszechnym ostracyzmem.

Na zdjęciu widać inne kobiety. Łącznie Niemcy zabili w Palmirach 2,2 tys. osób. Krystian Brodacki jest jedynym spadkobiercą Marii Brodackiej. „Czyn Onetu jest nie tylko zniesławieniem pamięci, czci i dobrego imienia śp. Marii Brodackiej. Jest uderzeniem w pamięć, cześć i dobre imię wszystkich bohaterskich Polek, które poniosły ofiarę życia w walce o niepodległość. Sprawa wymaga najostrzejszej reakcji i potępienia, zwłaszcza, że czynu tego dopuścił się portal, którego właścicielami są także Niemcy (AxelSpringer)” – czytamy w oświadczeniu wysłanym przez Urszulę Wójciak z Reduty Dobrego Imienia.

Oczywiste jest, iż tekst ten wpisuje się w konsekwentnie realizowaną linię programową koncernu wobec społeczeństwa polskiego i Rzeczypospolitej Polskiej. Onet powstał w 1996 r. jako polska inicjatywa wydawnicza. W 2012 r. został wykupiony przez niemiecko-szwajcarski koncern, który stanowi naturalne zaplecze politycznego obozu Angeli Merkel. Imperium Axela Springera w powojennej historii Niemiec było jednym z kluczowych elementów kształtowania nowej wizji i misji państwa niemieckiego. Po 1989 r. niemiecki rząd, do czasu połączenia się Niemiec w jedno państwo, był przeciwny kapitałowej ekspansji mediów niemieckich w Polsce. Potem dał zielone światło i finansowe zachęty do tego, aby rozpocząć przejmowanie tytułów na ziemiach polskich. W 1991 r. mała firma z Passau założyła koncern, który ma dziś miażdżącą przewagę na rynku prasy regionalnej i lokalnej. Obecna Polska Press z pełną szczerością stwierdza, iż ich wizja to „media pierwszego wyboru dla mieszkańców każdego regionu Polski” (pozostały im do realizacji tej „wizji” Warmia i Mazury). W 1994 r. do Polski wkroczył koncern Axel Springer. Jej pierwszym prezesem został Wiesław Podkański, który z niemieckim namaszczeniem został następnie prezesem Izby Wydawców Prasy. Wydawnictwo to jest właścicielem „polskiego” „Newsweeka” i „Faktu”. Nawet pobieżna analiza okładek obu tych pism i realizowanej przez nie strategii pokazuje ich integralność i spójność z niemiecką racją stanu. Wpisane są w długoletnią politykę Niemiec realizowaną wobec państwa polskiego.

Zestawienie współczesnych okładek „Newsweeka” z gadzinówkami okresu okupacji (a szczególnie z okładkami „Ilustrowanego Kuriera Polskiego”) szokuje. Są one bowiem zdecydowanie bardziej drastyczne od tych, które były dziełem hitlerowskiej machiny propagandowej.

Pisma nadzorowane przez Goebbelsa podkreślały polskie wątki rodzinne, religijne, a nawet patriotyczne (okładka ukazująca honorową wartę przy grobie marszałka Piłsudskiego).

Obecne okładki niemieckiego koncernu (ze współudziałem szwajcarskich pieniędzy) wbijają do polskiego języka neologizmy, które mają deprecjonować Polaków, polski naród. Jak widać z perspektywy niemieckiego koncernu, Polak to obrzydliwa małpa albo psychol.

W krzywym zwierciadle niemieckich pism wydawanych w języku polskim (ale specyficznym, coraz bardziej dostosowywanym do tego, by był odporny na patriotyzm i tradycyjne wartości) ‘Bóg’, ‘Honor’ i ‘Ojczyzna’ to pojęcia diabelskie (okładka z Nergalem). Podprogowo mamy uważać polską flagę za szatańskie barwy – za coś złego, obciachowego. A polski orzeł to zwykła kokoszka, bo jesteśmy wieśniakami. Niemcy zasługują na prawdziwego orła w swoim herbie.

Spójrzmy na upalny lipiec 1941 r. ukazany na okładce IKP (w środku był obszerny materiał pokazujący bezstresowe życie Polaków korzystających z uroków plaży nad Wisłą w Warszawie).

Czyż ktoś uwierzyłby, że w tym czasie Niemcy dokonywali w Polsce planowej operacji mordowania polskiej inteligencji i polskiego narodu? Albo inne wzruszające okładki – beztroskie dzieci na karuzeli i matka z córeczką na grobie najbliższych – emanują szacunkiem dla naszej tradycji i do polskiej rodziny.

Nie ma zdjęć łapanek, masowych egzekucji, eksperymentów medycznych na polskich patriotkach. Fragment tekstu z 1941 r: „We wszystkich nieomal miastach zorganizowała sobie młodzież tory saneczkowe okupując w sposób nieco bezapelacyjny drogi i szosy posiadające odpowiednie nachylenie. Między innymi powstał taki tor na Żoliborzu w Warszawie. Widzimy, że nieraz nie tylko sama młodzież korzysta z tych sportów zimowych, ale również starsi – bądź to dla własnej przyjemności, bądź też aby towarzyszyć swoim pociechom” – „Ilustrowany Kurier Polski” nr 3 z 19 stycznia 1941 r.

Czasopisma gadzinowe, w których zatrudnienie znalazło wielu naszych rodaków (w tym przedwojennych literatów i dziennikarzy), prócz urzędowych obwieszczeń, reklam i ogłoszeń zamieszczały artykuły, które miały ukazać, że Polacy powinni być szczęśliwi, bo panuje dobrobyt i porządek, i jest to zasługa sprawnej niemieckiej organizacji i nazistowskiej technologii: „W Częstochowie w ostatnich miesiącach naprawiono szereg mostów, wzgl. zbudowano nowe. Ostatnio oddano do użytku most przy ul. Rzeźniczej nad rzeką Stradomką. Stary most posiadał słabą nawierzchnię drewnianą, nie odpowiadającą potrzebom komunikacji. Nowy most zbudowany jest według nowoczesnych zasad konstrukcyjnych” – pisał o częstochowskiej inwestycji tygodnik „Siew” 1 grudnia 1940 roku. Miesiąc wcześniej z dumą donosił, że w „Gen. Gubernatorstwie jest około 1.900.000 krów dojnych z przeciętną wydajnością 1.200 l. mleka rocznie od krowy. Przeciętna wydajność krów w Rzeszy wynosi dwa razy tyle. Oczywiście przy tej jakości krów, jakie są obecnie w Gen. Gubernatorstwie, nie można ani w przybliżeniu marzyć o uzyskaniu podobnej wydajności (…) ale i w Gen. Gubernatorstwie wydano z początkiem września rozporządzenie, które stwarza możliwości, że i tutaj przebudowę takiej hodowli da się w wysokim stopniu zrealizować”.

„Siew” był przeznaczony głównie dla mieszkańców wsi, propagował wyjazdy na roboty do Niemiec i zamieszczał pełne zachwytu listy od polskich robotników z Rzeszy: „Otóż gdy przyjechałem tutaj doznałem wielkiego oczarowania.

Otóż na pierwsze spojrzenie na porządek, na gościnność, na kulturę tego kraju, a druga zasada, która mnie zadziwiła nie ma złodziejstwa, co w Polsce można było spotkać na każdym kroku. Drugie mnie zadziwiło, technika rozpowszechniona wszędzie szosy bite, czego w Polsce trzeba było szukać”– pisał w numerze 13. z listopada 1940 r. Jerzy Frąckowiak (pisownia oryginalna). Tygodnikowi wtórowały inne „opiniotwórcze” gazety.

Inna gadzinówka, tygodnik „7 Dni” (30–40 tysięcy nakładu), promowała w numerze 22. z maja 1943 roku godne pochwały obywatelskie działania: „Ostatnio podjęta została na większą skalę akcja zbierania odpadów. Jest to dziedzina u nas nie tylko zaniedbana, ale nawet zupełnie nieznana. Przed wojną zbieraniem odpadków zajmowali się niemal wyłącznie żydzi i oni też na tej akcji robili olbrzymie majątki. Myśmy tymczasem tę zbiórkę wyśmiewali, uważając zajmowanie się »śmieciami« za rzecz uwłaczającą naszej godności i zupełnie niecelową. Było to stanowisko szalenie błędne”.

Wielka machina propagandowa, zorganizowana przez Josepha Goebbelsa dla okupowanej Polski, okazała się jednak mało skuteczna, bo stworzyliśmy setki pism podziemnych, których Gestapo nie było w stanie zniszczyć. Jednak warto dogłębnie analizować techniki i metody, jakie wówczas stosowali Niemcy wobec nas.

Istnieje na przykład zasadnicze podobieństwo ich ogólnej strategii do tej, jaka jest realizowana obecnie. Propaganda Goebbelsa stworzyła całą paletę pism – począwszy od tygodników ilustrowanych po magazyny dla wsi, dla dzieci, dla lekarzy, dla kobiet, a nawet pisma erotyczne.

Dziś kapitał niemiecki dysponuje w Polsce, nawet w niszowych segmentach rynku, silnie okopanymi mediami.

Po drugie, stworzono na potrzeby tych pism specyficzny język, z którego wyeliminowano wiele słów zbyt niebezpiecznych i zbyt mocno powiązanych z polską tradycją. Nawet pobieżna analiza współczesnych niemieckich pism wydawanych w Polsce wskazuje na podobne zjawisko. Po trzecie produkt niemiecki sprzedawano jako oryginalny produkt polski – tak, jak to ma miejsce obecnie. To klasyczny mechanizm manipulacji zastosowany na masową skalę już przez III Rzeszę.

Warto jest skonfrontować strukturę propagandową stworzoną przez Josepha Goebbelsa z jego opiniami na temat Polski i Polaków. 7 października 1939 r. w swoim pamiętniku napisał: „Polaków oceniliśmy całkowicie fałszywie. Ich przywódcy są nic niewarci. Egoistyczni i zepsuci. Prawdziwie polscy! A przy tym tkwiący w gównie w sposób niedający się z niczym porównać. Niosą ze sobą niebezpieczeństwo, że stepy [azjatyckie] zbliżą się do granic Europy. Führer położył historyczną zasługę, niszcząc to państwo. (…) A 10 października 1939 r. zanotował: „Polacy na dodatek są jeszcze szczególnie niechlujni, zawszeni i leniwi (.). Opinia Führera o Polakach jest miażdżąca. Bardziej zwierzęta niż ludzie, całkowicie otępiali i amorficzni. (…) Brud wśród Polaków jest niewyobrażalny. Również ich możliwości rozumowania są równe zeru”.

Historycy szacują, że w gadzinowych czasopismach w Generalnym Gubernatorstwie (a było ich ponad siedemdziesiąt; w tym typowo specjalistyczne, przeznaczone dla poszczególnych grup zawodowych, jak „Pszczelarz”, „Kolejowiec” czy „Wiadomości Terapeutyczne”) pracowało około stu naszych rodaków. Spis pracowników umysłowych i fizycznych oraz współpracowników Presse-Verlag-Warschau przeczy tej tezie – zawiera bowiem 464 nazwiska.

Wśród nich znaleźli się m.in.: były redaktor PAT w Poznaniu Aleksander Schoedlin-Czarliński (w czasie okupacji redaktor „Gazety Lwowskiej”), przedwojenny reporter „Dziennika Poznańskiego” (autor negatywnych artykułów o Polsce przedwrześniowej w „Kurierze Częstochowskim”), Stanisław Kazimierz Homan (skazany w 1948 r. na karę śmierci), literat i podróżnik Józef Brochwicz-Kozłowski (pisał w „Nowym Kurierze Warszawskim”) oraz publicysta i były wiceprezes Związku Zawodowego Literatów Polskich, Jan Emil Skiwski (publikował m.in. w dwutygodniku „Przełom”). A także późniejszy autor niezwykle popularnych książek dla młodzieży o przygodach Tomka Wilmowskiego – Alfred Szklarski, występujący na łamach „Nowego Kuriera Warszawskiego”, „Fali” i „7 Dni” jako Alfred Murawski, który w polskojęzycznych hitlerowskich czasopismach publikował powieści w odcinkach, jak również mniejsze formy literackie. Po wojnie został skazany na osiem lat więzienia (wyszedł po pięciu).

Jakie były motywy podjęcia pracy w okupacyjnym wydawnictwie? W szeroko nagłaśnianych przez powojenną prasę procesach polskich dziennikarzy-kolaborantów, które miały miejsce w latach 1948–49, oskarżeni tłumaczyli się złą sytuacją materialną. Redaktor „Nowego Kuriera Warszawskiego” mógł zarobić od 300 do 450 złotych, reporter – 150. Dodatkowo dziennikarze mogli liczyć na wierszówki, ich wysokość nie jest jednak znana. Dla porównania – dzienny koszt utrzymania jesienią 1939 roku wynosił ponad siedem złotych. Pracownicy mediów kierowali się też chęcią zapewnienia sobie bezpieczeństwa (legitymacja prasowa mogła uchronić przed rewizjami czy łapankami), niektórzy wskazywali też na – dosyć zresztą wątpliwą – działalność konspiracyjną (na przykład dostarczanie odbitek redakcyjnych materiałów). Po wojnie część z tych osób nie wróciła do zawodu: recenzent teatralny „Ilustrowanego Kuriera Polskiego” Czesław Pudłowski (4 lata więzienia) miał warsztat konserwacji maszyn i urządzeń przemysłowych, autor humorystycznych felietonów w „NKW” Jan Wolski (3 lata więzienia) pracował w Warszawskich Zakładach Naprawy Samochodów. Uniewinniony Antoni Kwiatkowski (prowadził w „NKW” kronikę miejską) został kierownikiem księgarni „Czytelnika”, szef „Nowej Polski” Józef Kessler (15 lat więzienia) był administratorem majątku pod Szamotułami, a dyrektor administracyjno-personalny „NKW” (15 lat pozbawienia wolności) Eugeniusz Riedel znalazł zatrudnienie najpierw jako komendant MO w Sopocie, a później w Służbie Bezpieczeństwa. O większości słuch jednak zaginął…

Gdyby ktoś chciał poznać historię okupacji z lektur gadzinówek, to sądziłby, że był to rajski okres dla Polaków – przekaz sugerował, że jesteśmy stworzeni do tego, by pracować pod światłym kierownictwem Niemiec.

***

Czy można sobie wyobrazić większe barbarzyństwo od tego, jakim wykazali się Niemcy podczas okupacji Polski w okresie II wojny światowej? W takim razie – jak odczytać sens tego, że media gadzinowe podczas okupacji wykazywały znacząco mniejszą skalę agresji od obecnego oddziaływania na polski język i polską kulturę wydawanych w Polsce mediów będących niemiecką własnością?

Częściową odpowiedź można znaleźć w refleksjach Goebbelsa. W swoich pamiętnikach 2 listopada 1939 r. pisał: „Na cytadeli. Wszystko jest tutaj zniszczone. Nie pozostał kamień na kamieniu. Tu polski nacjonalizm przeżywał swój czas cierpienia. Musimy go całkowicie wytępić, bo inaczej któregoś dnia znowu się podniesie… (…) Wizyta w pałacu Belwederskim. Tu polski marszałek [Piłsudski] żył i pracował. Jego pokój i łoże, w którym zmarł. Tu można pojąć, co się ma do stracenia, gdy polska inteligencja dostanie możliwość rozwinięcia skrzydeł”. Święty Jan Paweł II, przemawiając w UNESCO 2 czerwca 1980 r., powiedział : „Jestem synem narodu, który przetrzymał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć – a on pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg”.

Niemcy próbują realizować dziś wobec Polski współczesną wersję kulturkampfu.

Od nas zależy, czy powiedzie im się to, czego nie dokonał Bismarck – obronić naszą tożsamość narodową. Jest to kwestia fundamentalna dla polskiej racji stanu.

Artykuł Piotra Grochmalskiego pt. „Niemieckie gadzinówki kontra polska racja stanu” znajduje się na s. 4–5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Piotra Grochmalskiego pt. „Niemieckie gadzinówki kontra polska racja stanu” na s. 4–5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Stanowisko „Polonia Semper Fidelis” ws. reformy i funkcjonowania mediów narodowych polskich w środowiskach Polonii

Publikujemy memorandum, zaprezentowane 16.01.2016 r. w Częstochowie podczas Ogólnonarodowej Konferencji „Powstań Polsko!”. Wydaje się, że mimo upływu czasu dokument niewiele stracił na aktualności.

Stanisław Matejczuk

Wieloletnia kosmopolityczna polityka PO wobec Polonii, prowadzona przez Sikorskiego za pośrednictwem ambasad oraz konsulatów RP, dążąca do zatomizowania i zmarginalizowania Polonii, przyniosła tragiczne skutki tak dla samej Polonii, jak i jej współpracy z Polską. Dlatego proste reformowanie odziedziczonych regulacji prawnych w części dotyczącej właśnie Polonii nie ma sensu.

Stoimy na stanowisku, że jedynie powstanie Mediów Narodowych, ponadczasowych i ponadpartyjnych, zachowujących wartości katolickie i polską tradycję jest właściwym krokiem na drodze do odbudowy zaufania środowisk polonijnych do instytucji Państwa Polskiego oraz solidarnego prowadzenia przez Polaków zarówno w kraju, jak i na emigracji polskiej polityki historycznej na terenach państw ich zamieszkania. (…)

Oto w skrócie postulaty Polonii:

Działania natychmiastowe: na zasadzie zarządu komisarycznego w ambasadach i konsulatach

I. Weryfikacja (audyt):

– personalna (szczególnie w Amerykach),
– zarejestrowanych organizacji polonijnych,
– polonijnych mediów działających na świecie i korzystających ze wsparcia publicznego (tym poprzez konsulaty),
– bilans środków publicznych wydawanych na wsparcie mediów na świecie (w tym niezwłoczne rozstrzygnięcia względem TVP Polonia).

Działania sukcesywne, długofalowe:

II. Certyfikowanie przez Ministra Kultury RP organizacji oraz mediów polonijnych,

III. Zainwestowanie we współpracę ze sprawdzonymi od lat polskimi patriotami na emigracji. Możemy walnie przyczynić się do dobrej opinii o Polsce, tworzenia polskiej polityki historycznej i polskiego lobby, jakże obecnie potrzebnego. Polonusi mogą również skutecznie działać w sprawie powrotu z emigracji kilku milionów Polaków, często drugiego czy trzeciego pokolenia emigrantów politycznych i ekonomicznych. Jeśli nie byłby możliwy całkowity powrót do Ojczyzny, to przynajmniej zwiększenie więzi i współpracy z milionami potomków emigrantów, z ludźmi z wykształceniem i doświadczeniem, może przysporzyć Polsce ogrom korzyści w jej dynamicznym rozwoju.

Wielu Polaków na obczyźnie tęskni i dysponuje wielkim, niewykorzystanym potencjałem. Czekamy od wielu lat na poważne potraktowanie przez Państwo Polskie, na głos i czyny, że Polsce zależy na każdym Polaku, niezależnie od miejsca jego zamieszkania.

Ufamy, że już wkrótce większość emigrantów zamiast „rozpływać się” w poszczególnych krajach zamieszkiwania – będzie mogła być dumna z takich pojęć jak ojczyzna, patriotyzm i wiara w Boga. Emigracyjne środowiska patriotyczne, wprost niszczone ostatnimi laty przez antypolskie rządy, mogą się walnie przyczynić do stosunkowo szybkiej i dynamicznej integracji Polonii z krajem. Oczekujemy na pilne zastosowanie nowoczesnych technologii w Narodowych Mediach. Wykorzystując nasze zagraniczne doświadczenia, jesteśmy otwarci na szczegółową dyskusję i chcemy pomóc w przygotowaniu oraz w sprawnym wdrożeniu mądrej strategii Mediów Narodowych dla Polonii.

Stanisław Matejczuk – w okresie PRL działacz opozycji, m.in. twórca i szef Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich, działacz ROPCiO i NZS, poddawany licznym represjom ze strony władz. W stanie wojennym skazany za działalność opozycyjną na 6 lat więzienia, pomijany przez kolejne amnestie dla więźniów politycznych, po 5 latach zwolniony z więzienia na skutek interwencji rządu USA. W końcu PRL-u i po „okrągłym stole” realnie zagrożony wendetą WSI & consortes, wybrał od 1990 roku przymusową emigrację w USA. Autor Memorandum w sprawie zabójstwa ks. Sylwestra Zycha, aktywny działacz Polonii amerykańskiej, m.in. b. sekretarz Kongresu Polonii Amerykańskiej, następnie koordynator główny „Polonia Semper Fidelis”. W 2011 roku odmówił przyjęcia orderu z rąk Bronisława Komorowskiego.

Cały artykuł Stanisława Matejczuka pt. „Stanowisko »Polonia Semper Fidelis« ws. reformy i funkcjonowania mediów narodowych polskich w środowiskach Polonii” znajduje się na s. 9 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stanisława Matejczuka pt. „Stanowisko »Polonia Semper Fidelis« ws. reformy i funkcjonowania mediów narodowych polskich w środowiskach Polonii” na s. 9 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP nt. własności mediów w Polsce / „Wielkopolski Kurier WNET” 45/2018

Szkód dokonanych przez 27 lat – słabości dostępu do rynku medialnego grup światopoglądowych związanych z prawicą, konserwatywnych, chrześcijańskich, katolickich w Polsce, nie można odrobić w dwa lata.

Barbara Bubula

Media a sposób myślenia obywateli

Dziękuję za zaproszenie na tę bardzo interesującą konferencję. Chciałabym od razu uczynić zastrzeżenie: chociaż nie wypieram się, że jestem posłanką Rzeczypospolitej, i to posłanką Prawa i Sprawiedliwości, to jednak to, co tutaj będę mówić, mówię jako ekspert, od wielu lat wykładowca ekonomiki mediów na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, a nie jako przedstawiciel rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość. (…)

Nawiązując do tego bardzo interesującego materiału, który otrzymaliśmy (chodzi o opracowanie „O własności mediów w Polsce” przygotowane w CMWP SDP – przyp. JH) pozwolę sobie w 10 punktach króciutko skomentować czy uzupełnić to, co autorzy tego opracowania nam przedstawili.

Po pierwsze i najważniejsze, na podstawie mojej wiedzy, mojego wieloletniego doświadczenia i obserwacji tego, co dzieje się nie tylko w Polsce, ale i za granicą, brakuje nam do tej pory pogłębionych badań i dyskusji nad nimi w zakresie nie tyle ilościowej, jeśli chodzi o tytuły czy nawet pewną strukturę własnościową, ale badań dotyczących wpływu mediów na opinię publiczną. Pojęcie opinii publicznej jest medioznawcom znane. Chodzi o wpływ na sposób myślenia obywateli, na ich deklaracje polityczne, na ich sposób dokonywania wyboru władz; o grupy nacisku wpływające na podejmowanie poszczególnych decyzji.

W innych krajach, tam, gdzie prowadzi się wieloletni monitoring wpływu mediów, badane jest bardzo szczegółowo, z jakich źródeł wyborcy czerpią informacje polityczne krajowe i międzynarodowe i co wpływa na ich decyzje polityczne; czy zmienili je podczas ostatnich wyborów i pod wpływem jakich mediów.

U nas niestety to jest w bardzo szczątkowej postaci, bardzo brakuje jakościowego badania o tym, jaki jest wpływ poszczególnych mediów na opinię publiczną. To się nie pokrywa z wpływem ekonomicznym. W tym gronie nie muszę mówić, że wpływ tabloidu na środowiska opiniotwórcze jest dużo mniejszy niż wpływ opiniotwórczej gazety czy opiniotwórczego radia.

Punkt drugi. Brakuje nam, nie tylko w analizie, którą nam przedstawiono, ale również w całym obiegu informacji w Polsce, analizy wszystkich elementów medialnego łańcucha wartości i wzajemnego wpływu na siebie tych elementów. Podam pierwszy z brzegu przykład, można powiedzieć „na czasie” – mianowicie monopolizacja po stronie produkcji materiału źródłowego, np. praw do transmisji igrzysk olimpijskich czy innych wydarzeń sportowych, połączona z całym łańcuchem dystrybucji tych treści, czyli posiadaniem kanałów telewizyjnych i na końcu listą klientów, którzy będą płacić za dostarczanie tych treści.

To jest element bardzo mocno w dyskusji publicznej zaniedbany u nas, rzeczywiście nie analizuje się, także w obiegu eksperckim, tego, jaki ma wpływ to, że ktoś posiada cały „łańcuch pokarmowy” w mediach, począwszy od praw do treści, które są w tych mediach prezentowane (czy to będzie transmisja z igrzysk olimpijskich, czy prawa do jakiegoś formatu rozrywkowego w telewizji), i na końcu, czy ma listę klientów, którym to sprzeda.

I widać wyraźnie na polskim rynku, że są na nim tacy gracze – nie mówię nawet o narodowości – ale tacy, którzy dokładnie wiedzą, o co chodzi, np. Discovery i TVN. Discovery posiada płatny kanał sportowy Eurosport o zasięgu międzynarodowym i uzyskujący w tej chwili, na skutek fuzji z właścicielem TVN-u, prawa do kanału otwartego właśnie w postaci TVN-u, prawa również do redystrybucji tego sygnału na innym polu od dotychczas posiadanego. I to oznacza oczywiście zepchnięcie do narożnika nadawcy publicznego, czyli Telewizji Polskiej, nadawcy, który do tej pory ma kanał otwarty i możliwość prawa dystrybucji sygnału z wielkich wydarzeń sportowych, a teraz traci w pewnym sensie swoją przewagę konkurencyjną na rzecz prywatnego, międzynarodowego nadawcy o o wiele większej sile biznesowej, ponieważ posiadającego ogromny kapitał, którym może przelicytować każdą stację tego typu jak Telewizja Polska w uzyskiwaniu praw do transmisji.

Po trzecie – to się wiąże z punktem drugim – kwestia właściwości polskiego Urzędu Antymonopolowego w przypadku fuzji, zakupów, łączenia różnych elementów rynku medialnego. Polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów został pozbawiony prawa decyzji w sprawie fuzji Discovery z TVN-em na rzecz Komisji Europejskiej, która orzekła, że to ona jest właściwa do rozstrzygnięcia, czy wolno było zakupić międzynarodowemu potentatowi stację telewizyjną posiadającą tak szeroki dostęp do widzów w Polsce w kanałach otwartych, zasięg na otwartych multipleksach cyfrowych. To świadczy o tym, że jest tutaj bardzo poważny problem, taki, że nawet gdybyśmy chcieli wprowadzać u nas jakieś ograniczenia rozszerzające pluralizm mediów w naszym kraju, ograniczające kolonizację naszego rynku medialnego przez zewnętrznych, międzynarodowych graczy o sile rażenia ekonomicznego wielokrotnie większej od tych, którzy są osadzeni na naszym rynku, czy tych, którzy należą do narodu polskiego czy państwa polskiego, jakim są media publiczne – to jesteśmy w sytuacji dużej trudności prawnej, międzynarodowej, widocznej właśnie w tym międzynarodowym precedensie, który został teraz ujawniony.

Po czwarte – polskie przepisy w tym względzie, czyli tzw. ustawa dekoncentracyjna czy repolonizacyjna, o której się dyskutuje od dwóch lat i której od lat jestem rzecznikiem i zwolennikiem. Uważam, że brak takich przepisów w polskim systemie prawnym od ponad 20 lat to jest poważne ograniczenie naszej zdolności do samodzielnego kształtowania naszej polityki wewnętrznej i międzynarodowej.

Te szerokie reperkusje prawne, polityczne i międzynarodowe ujawniają się na innych polach. Choćby kwestia nowelizacji ustawy o IPN-ie i w jej kontekście ustawy reprywatyzacyjnej pokazują, że ewentualna ustawa o dekoncentracji mediów może się spotkać z dokładnie taką samą, o ile nie silniejszą reakcją, która może spowodować różnego rodzaju perturbacje

Stąd proszę się nie dziwić ostrożności, bardzo dyplomatycznemu rozgrywaniu tej sprawy. Ja nie jestem upoważniona do tego, żeby reprezentować tutaj zdanie rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość, ale musimy sobie zdawać sprawę z tego kontekstu, który teraz Państwo widzą na własne oczy, jaki ma miejsce w przypadku zmiany ustawy o IPN.

Po piąte. Szkód poczynionych przez 27 lat, można powiedzieć: nierówności dostępu do rynku medialnego poszczególnych grup światopoglądowych w Polsce, nie da się odrobić w dwa lata. To jest materia, można powiedzieć, o charakterze organicznym, tzn. tego się nie da zadekretować. Cały świat medialny, który został w ciągu 27 lat ukształtowany z taką właśnie dysproporcją, polegającą na słabości środowisk medialnych związanych z prawicą, konserwatystami, chrześcijańskimi czy katolickimi środowiskami, to jest sytuacja, w której odrobienie tego rodzaju strat w ciągu dwóch lat, jakie mają miejsce od roku 2015 z niewielkim odkładem, jest po prostu niemożliwe.

Musimy sobie zdawać sprawę, że dodatkowo na to nakładają się inne czynniki, wzmacniające silnych, a osłabiające jeszcze bardziej tych słabych. Postępująca globalizacja i wzmacnianie ekonomiczne mediów o szerszym zasięgu powoduje, że osłabiane są i tak słabe już media o charakterze, powiedzmy, niezależnym, prawicowym czy konserwatywnym.

Po szóste, poczynione w ciągu ostatnich 27 lat szkody, których nie da się szybko odrobić, dotyczą także kompetencji medialnych polskiego społeczeństwa. Jesteśmy społeczeństwem słabo poinformowanym, które rzadko korzysta z gazet, mamy bardzo niskie czytelnictwo gazet, bardzo niski udział w korzystaniu z mediów o pogłębionym charakterze.

To jest zjawisko, bardzo groźne, nie ze względu na to, kto rządzi, tylko groźne ze względu na suwerenność polskiej opinii publicznej. Jeśli nie ma odbiorcy, który chce korzystać z takich mediów, który byłby tym naturalnym podłożem, na którym funkcjonują dobre media, dziennikarze, także śledczy, którzy kontrolują władze; dziennikarze, których stać na to, żeby nad pogłębionym reportażem popracować dwa miesiące; właściciel, który się czuje niezależny od reklamodawców na tyle, że nie będzie musiał od nich uzależniać treści, które prezentuje np. na swoim portalu internetowym – to problem jest bardzo poważny.

Jeżeli Polacy nie chcą płacić na media, nie płacą np. abonamentu telewizyjnego, nie kupują gazet, tygodników, miesięczników, nie wyobrażają sobie tego, że za dobrą informację trzeba dobrze zapłacić, a w dużej części u nas nie uświadamiają sobie tego nawet elity, w przeciwieństwie do innych krajów – to mamy do czynienia z problemem, który jest bardzo poważny i nie dotyczy tylko jednych czy drugich takich samych światopoglądowo mediów, ale również dotyczy tego, jak silne, jak odporne na różnego rodzaju zabiegi kolonizujące naszą przestrzeń medialną jest nasze społeczeństwo, nasza wspólnota narodowa.

W związku z tym słabe wychowanie obywatelskie i słabe zainteresowanie kulturą, i tabloidyzacja mediów – to jest nasza pięta Achillesowa; i brak wychowania do wspólnoty, odbudowania tej wspólnoty, to jest problem, nad którym się trzeba bardzo mocno zastanawiać, nie tylko tutaj, ale również w innych środowiskach.

Po siódme – to jest też ważne – że siła wyborców szeroko rozumianej prawicy, mogę to powiedzieć jako posłanka Prawa i Sprawiedliwości, jest dużo niższa niż siła wyborców o poglądach lewicowych czy liberalnych. To ma znaczenie dla mediów, dlatego że zawsze kultura, dostęp do mediów, chęć zapłacenia za dobrą informację jest na dalszym miejscu w każdym budżecie konkretnego obywatela niż czynsz czy bieżące rachunki. To jest prawda oczywista, ale bardzo słabo uświadamiana, że baza ekonomiczna ludzi o poglądach niekoniecznie związanych z głównym nurtem dominującym przez 27 lat jest słaba.

Wreszcie po ósme, i to też się wiąże z tym, co powiedziałam wcześniej – to jest słabość struktur państwa. My nie mamy wypracowanego mechanizmu polegającego na tym, że mielibyśmy silne, odpowiednio finansowane media publiczne, ale również silny, dobrze finansowany i dobrze wyposażony w ekspertów Urząd Antymonopolowy, który mógłby reagować, i równie silne oprzyrządowanie eksperckie tych instytucji, które mają czuwać nad równością dostępu do mediów i nad rzetelnością prezentowanych przez nie informacji. To też jest bardzo poważny problem, na który trzeba zwracać uwagę.

Po dziewiąte – powstaje bardzo negatywny efekt synergii pomiędzy wielkimi reklamodawcami o charakterze międzynarodowym a strukturą mediów w każdym kraju.

To jest obserwowane nie tylko w Polsce, ale w Polsce szczególnie. Duzi wspierają dużych, międzynarodowych, w związku z tym zanik mediów lokalnych, słaba możliwość funkcjonowania ich w ogóle, coraz to dalej idąca koncentracja na tym, co w centrali, co w Warszawie, albo jeszcze lepiej, na arenie międzynarodowej, a nie tym, co w Olkuszu, Rawie Mazowieckiej czy Jeleniej Górze. To jest poważny, bardzo negatywny efekt synergii.

I ostatni punkt tego, co chcę powiedzieć. Wszystko to sprawia, że otoczenie polityczne i warunki zewnętrze nie sprzyjają uregulowaniu kwestii własności. I nie tylko zagraniczni, ale i krajowi potentaci, którzy zyskują na tym fakcie, obejmują wszystkie elementy medialnego łańcucha wartości, praw do treści, poprzez pakietowanie i wprowadzanie wręcz na listę klientów – patrz Polsat, który właśnie kupił kolejny element swojego pakietu klientów poprzez zakup Netii; czyli produkujemy, pakietujemy i sprzedajemy i mamy listę klientów, o których wiemy wszystko: jakie produkty kupują do tej pory, więc łatwo możemy im sprzedać dodatkowe elementy.

Podsumowując: dyskusja i wiedza o tym jest potrzebna, potrzebne są badania i w kolejnych elementach uzupełnianie wiedzy na ten temat. Potrzebne jest też budowanie wsparcia eksperckiego i społecznego, tego, co Feliks Koneczny nazywał siłą społeczną do zbudowania mocniejszej podstawy dla mediów, czyli pogłębiania kompetencji i świadomości roli mediów ze strony naszych obywateli, także tych słabszych ekonomicznie, którzy do tej pory nie doceniali tego, jak ważne jest to, że istnieje bardzo ścisły związek między tym, czy kupił gazetę, czy potem będzie miał dostęp do właściwej informacji. Ja trochę upraszczam, ale to dotyczy również kliknięcia w konkretną stronę internetową czy ustawienia strony internetowej w swoim tablecie.

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP „O własności mediów w Polsce” znajduje się na s. 4 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP „O własności mediów w Polsce” na s.4 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

O własności mediów w Polsce / Konferencja CMWP SDP / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 45/2018

Wiedza na ten temat jest potrzebna nie tylko odbiorcom mediów, ale także tym, którzy w mediach, dla mediów i z mediami pracują, i na których pracę i działalność media wywierają wpływ.

Jolanta Hajdasz

O własności mediów w Polsce

Ważny temat, a brakuje opracowań; konieczny jest monitoring własności mediów, by naprawiać błędy popełnione w przeszłości i by przeciwdziałać koncentracji środków masowego komunikowania – to najważniejsze wnioski z konferencji zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, jaka odbyła się 12 lutego 2018 w Domu Dziennikarza SDP w Warszawie. Wzięło w niej udział blisko 100 dziennikarzy reprezentujących największe media w Polsce, medioznawców i osób pracujących w środkach masowego komunikowania.

Na konferencji została zaprezentowana i bardzo dobrze przyjęta przez uczestników konferencji przygotowana w CMWP SDP publikacja pt. „Struktura własności mediów w Polsce. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska”. Przygotowanych dla uczestników konferencji papierowych wydań opracowania (100 egzemplarzy) zabrakło jeszcze przed rozpoczęciem spotkania.

Na sali panował wyjątkowy pluralizm. Obok Doroty Kani z „Gazety Polskiej” można było też zobaczyć Jacka Żakowskiego z „Gazety Wyborczej”, temat wzbudza bowiem emocje (choć zapewne z całkowicie odmiennych powodów) wśród wszystkich stron politycznego sporu. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych medialnych instytucji w Polsce – Witold Kołodziejski, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, oraz Krzysztof Czabański, przewodniczący Rady Mediów Narodowych. W dyskusji panelowej wypowiedzieli się m.in. Barbara Bubula, posłanka PiS, Teresa Bochwic, członek KRRiT, i Wojciech Reszczyński, publicysta, członek SDP. Całość prowadził Krzysztof Skowroński, prezes SDP.

Autorzy publikacji pt. „Struktura własności mediów w Polsce” to dr Monika Szetela – absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie oraz Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, aktualnie kierownik Zakładu Komunikacji Społecznej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, mgr Karolina Piech – absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i WSKSiM w Toruniu i mgr Maciej Piech – absolwent UMK i WSKSiM w Toruniu. Opiekę naukowo-redakcyjną nad całością sprawowała dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, absolwentka i dr nauk humanistycznych Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, wykładowca Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu.

Media mają narodowość

Temat własności mediów powrócił do dyskursu publicznego ze zdwojoną siłą za sprawą Marka Dekana, szefa niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego Ringier Axel Springer (RAS). W połowie marca 2017 r. Dekan wystosował list do dziennikarzy pracujących dla RAS w Polsce, w którym, odnosząc się do wydarzeń politycznych na szczeblu europejskim (reelekcji Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej), napisał: „podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przyszłych pokoleń”.

List wzbudził żywą reakcję po każdej ze stron politycznego sporu. Kilka dni później, 19 marca 2017 r., w programie „Woronicza 17” emitowanym na antenie TVP Info, poseł Patryk Jaki, odnosząc się do listu Dekana, powiedział: „Dziennikarze są ważnym składnikiem państwowości polskiej. (…) Właściciel niemiecki co tydzień, jak się okazało, wysyła list i mówi Polakom, co mają myśleć, w jaki sposób mają działać. To jest traktowanie Polaków przedmiotowo, jak takie pacynki, które mają myśleć to, co Niemcy sobie zażyczą. Ale to, co ważniejsze, to ta szersza perspektywa (…) jest kilka najważniejszych składników suwerenności każdego państwa. Państwo, które chce być suwerenne, musi mieć swoje, polskie wojsko, musi mieć polskie banki, musi mieć polską infrastrukturę, musi mieć polskie surowce, ale przede wszystkim musi mieć polskie media i dopiero wtedy możemy mówić o pełnowymiarowości państwa. Jeżeli tak nie jest, każde państwo będzie słabsze. Widzieliśmy to na Ukrainie, gdzie część mediów nie należała do państwa i kiedy nowo formujące się armie ukraińskie szły na front, część osób zdezerterowała, bo słyszała inne informacje od właścicieli mediów rosyjskich”.

Jednak to, co najważniejsze w kwestii własności mediów, celnie ujęła występująca także w tym programie Barbara Fedyszak-Radziejowska: „Klucz do tego, co jest zawarte w tym liście, nie polega na tym, że kapitał ma narodowość, tylko że ma poglądy. (…) Jeśli »własność« ma poglądy (…) to znaczy, że »własność« może w ogromnym stopniu formować stan świadomości, postawy polityczne danego społeczeństwa, i wtedy mamy do czynienia z zakłóceniem demokracji, dlatego że jest to w gruncie rzeczy instrument, w którym »własność« decyduje o poglądach obywateli, a nie rywalizacja polityczna, wybory i możliwość konfrontacji różnych poglądów. Z tego punktu widzenia ten problem jest realny i prawdziwy”. To spostrzeżenie Barbary Fedyszak-Radziejowskiej stanowi w dużej mierze uzasadnienie podjęcia tego tematu.

Kto ma media, ten ma władzę

To popularne twierdzenie można potraktować lekceważąco i włożyć do kategorii „mitologia współczesnych mediów”, bo przecież w dobie wszechwładnego internetu nie ma jednego podmiotu „posiadającego media”, a co za tym idzie „władzę”, ale problem jest o wiele poważniejszy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Coraz częściej przy okazji kolejnych kryzysów polityczno-społecznych powraca retoryczne pytanie o rolę, jaką odgrywają w nich konkretne media i osoby mające na nie największy (jeśli nie jedyny) wpływ, a takimi są właśnie właściciele tych mediów.

Każdy czytelnik, widz, słuchacz czy internauta może sobie oczywiście indywidualnie odpowiedzieć, w czyich rękach są media, które czyta, słucha czy ogląda, ale potrzebuje do tego dostępu do sieci, sporej ilości czasu i wiedzy, jak się w tym skomplikowanym świecie wzajemnych biznesowych powiązań poruszać. Znalezienie więc odpowiedzi na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” staje się nierzadko zadaniem, na którego wykonanie mało kto ma ochotę. Tymczasem wiedza na ten temat jest potrzebna nie tylko odbiorcom mediów, ale także tym, którzy w mediach, dla mediów i z mediami pracują, i na których pracę i działalność media wywierają wpływ.

Gdy zastanowimy się nad tym problemem głębiej, zapewne dojedziemy do wniosku, że nie ma dziedziny życia publicznego, w którym media nie odgrywałyby jakiejś roli i o wiele częściej, niż nam się to wydaje, jest to rola fundamentalna, kluczowa w konkretnym wydarzeniu i działaniu.

Nie ma w Polsce jednolitego, przygotowywanego profesjonalnie, z zastosowaniem narzędzi wykorzystywanych w nauce o mediach opracowania, które odpowiadałoby na to proste pytanie o właścicieli mediów działających na terenie Polski. Dlatego podjęliśmy próbę znalezienia na nie odpowiedzi. Problemem badawczym konferencji pt. „Własność mediów w Polsce. cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” stało się więc przedstawienie struktury własności mediów w Polsce (według stanu na maj 2017 r.). Rezultaty tej pracy są dostępne dla każdego na stronie www.cmwp.sdp.pl.

Wnioski, jakie płyną z przedstawionych w tym opracowaniu analiz, są jednoznaczne i potwierdzają codzienne obserwacje świadczące o tym, iż bardzo duża część środków masowego komunikowania w Polsce jest własnością podmiotów zagranicznych lub podmiotów, w których ze względu na skomplikowaną strukturę wzajemnych powiązań firm i koncernów trudno wskazać rzeczywistego właściciela. Problem ten staje się bardzo istotny, gdy zestawimy te informacje o właścicielach mediów z ich wpływem i zasięgiem oddziaływania na opinię publiczną, mierzonymi np. liczbą udziałów w rynku reklamy czy ich pozycją wynikającą z wyników oglądalności, słuchalności czy liczby sprzedawanych egzemplarzy gazet. Te wnioski mogą być niepokojące.

Także z innych opracowań, m.in. przygotowywanych przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, wynika bowiem, iż w Polsce mamy realny problem z koncentracją własności mediów. Udział sześciu największych podmiotów na danym rynku mediów (w poszczególnych segmentach prasy, radia czy telewizji) przekracza nawet 60%, a więc jest to bardzo wysoki stopień koncentracji. Poziom ten może już zagrażać realizacji zasady wolnego słowa i pluralizmu mediów, fundamentalnej dla państw demokratycznych.

W ocenie CMWP SDP krokiem w kierunku przeciwdziałania tej sytuacji mogłoby się stać utworzenie ogólnopolskiego Krajowego Rejestru Mediów, w którym byłyby zgromadzone i łatwo dostępne informacje na temat działających na rynku środków masowego komunikowania i ich właścicieli. Nie zastąpi ono uregulowań ustawowych przeciwdziałających koncentracji, ale może je w prosty sposób wspierać. W rejestrze takim powinny się znaleźć nie tylko informacje o właścicielu, lokalizacji i siedzibie firmy, ale także o tym, gdzie dana firma jest zarejestrowana i gdzie płaci swoje podatki. Mógłby w nim znaleźć się także wykaz usług medialnych i podmiotów należących do jednego właściciela, a może nawet dane dotyczące jego przychodów i reklam. Opracowanie pt. „Własność mediów w Polsce. cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” mogłoby stać się wstępem do realizacji w przyszłości przez CMWP SDP tej idei.

– Odpowiedź na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” stała się bardzo istotna z punktu widzenia nie tylko szeroko rozumianych ludzi mediów, ale także, a może przede wszystkim, każdego obywatela naszego państwa” – powiedział Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Prezes SDP Krzysztof Skowroński podczas konferencji CMWP SDP | Fot. J. Hajdasz

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest najstarszą i najliczniejszą organizacją dziennikarską w Polsce. Ma za sobą m.in. tradycje udziału w próbach demokratyzacji w roku 1956 i w latach 1980–81, tradycje działalności w opozycji demokratycznej przed i po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Zawsze stara się wspierać dziennikarzy szukających poprzez wykonywanie swojego zawodu prawdy o otaczającym nas świecie. Nasze cele statutowe to m.in. dbałość o etykę zawodową dziennikarzy i ochrona ich praw. Cele te realizujemy m.in. poprzez prowadzenie analiz i ocen funkcjonowania mediów, wykonywania zawodu dziennikarza, upowszechniania informacji i przestrzegania praw i wolności obywatelskich. Temu służy utworzone przez SDP w 1996 r. Centrum Monitoringu Wolności Prasy, które umacnia wolność prasy i strzeże poszanowania fundamentalnej dla demokracji zasady wolności słowa.

Ten właśnie cel przyświecał nam, gdy podejmowaliśmy się realizacji najnowszego zadania – próby znalezienia odpowiedzi na pytanie „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” Temat ten wyszedł poza dyskurs czysto akademicki i biznesowy w marcu 2017 r., gdy szef niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego wystosował list do dziennikarzy pracujących dla jego wydawnictwa w Polsce, w którym, odnosząc się do wydarzeń politycznych na szczeblu europejskim (reelekcji Donalda Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej), napisał: „Podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przyszłych pokoleń”. Zawarte w liście polecenie odebrano jako instrukcję polityczną, jak należy interpretować aktualną rzeczywistość. Co zrozumiałe – wzbudziło ono żywą reakcję po każdej ze stron politycznego sporu, dlatego odpowiedź na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” stała się bardzo istotna z punktu widzenia nie tylko szeroko rozumianych ludzi mediów, ale także, a może przede wszystkim, każdego obywatela naszego państwa. Opracowanie pt. „Własność mediów w Polsce.cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” jest naszą odpowiedzią na to pytanie. Wierzę, że stanie się ono początkiem prowadzenia przez CMWP SDP stałego monitoringu własności mediów w naszym kraju, byśmy zawsze wiedzieli, kto nas informuje, bawi, poucza i opisuje.

Kto ma media w Polsce?

Najwięcej, bo aż 21% tytułów na polskim rynku prasy, posiada Bauer Sp. z o.o. Spółka Komandytowa (kapitał niemiecki). Kolejnym wydawnictwem co do liczby posiadania periodyków – 9% – jest Burda Media Polska Sp. z o.o. (kapitał niemiecki). Następni są: Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o. – 6% (kapitał niemiecko-szwajcarski), Edipresse Polska SA – 5% (kapitał szwajcarski). Tyle samo – 3% – posiada Agora SA – (80% kapitału należy do Polaków, 20% zaś do Amerykanów), Phoenix Press Sp. z o.o. Spółka Komandytowa (kapitał niemiecki) oraz Hearst Marquard Publishing Sp. z o.o. (kapitał szwajcarski). 2% prasy na polskim rynku należy do Egmont Polska (kapitał duński). 48% są to inne wydawnictwa, posiadające 2 i mniej tytułów. Większość polskiego rynku wydawniczego posiadają zagraniczni inwestorzy, w szczególności wydawnictwa z kapitałem niemieckim. Polski kapitał przeważa w dziennikach. Tygodniki dzielą się na pół co do kapitału. Natomiast kapitał zagraniczny przeważa, i to w znacznym stopniu, w większości czasopism kolorowych, a także specjalistycznych. Podobnie jest z prasą dla dzieci i młodzieży.

Wykonana w niniejszej pracy analiza wykazała, że rynek telewizyjny w Polsce jest podzielony w stosunku: 30% – firmy polskie, 70% – nadawcy zagraniczni. Może wydawać się to zaskakujące, ale polscy właściciele nadają mniej niż jedną trzecią wszystkich programów telewizyjnych dostępnych na terenie Polski. Najwięcej programów telewizyjnych w Polsce nadają Amerykanie, którzy odpowiadają za połowę wszystkich nadawanych treści. Przewagę tę wypracowują takie koncerny medialne jak: Scripps Network Interactive, Viacom Inc., Discovery Communications, Time Warner i ITI Neovision SA (współpraca amerykańsko-francuska). To te przedsiębiorstwa stanowią o potędze amerykańskich nadawców na polskim rynku medialnym. Udział pozostałych zagranicznych firm jest znacznie mniejszy.

Także na rynku rozgłośni radiowych sześciu największych nadawców skupia ponad 60% wszystkich nadawanych programów. Pozostałą część stanowi zbiór mniejszych, głównie polskich podmiotów, nadających po kilka lub jednym programie każdy. Taki podział na rynku radiowym w Polsce sprawia, że przemysł ten charakteryzuje się dużą koncentracją zarówno pionową, jak i poziomą. Dobrym przykładem obu tych zjawisk jest Grupa Radiowa Agory, która posiada dużą liczbę różnych rodzajów mediów (radio, telewizja, portal internetowy, czasopisma), a także oferuje pokaźną liczbę kanałów informacyjnych w obrębie jednego medium, m.in. stacje: Złote Przeboje, Radio Pogoda, TOK FM, Rock Radio.

Dominacja na rynku radiowym nie zależy w rzeczywistości od ilości nadawanych stacji, ale od ich popularności. Polscy nadawcy przeważali w liczbie udostępnianych stacji, jednak w słuchalności programów najefektywniejsi byli nadawcy niemieccy, głównie dzięki popularności rozgłośni RMF FM (stacja niemieckiego koncernu Bauer, nr 1 w Polsce).

W pierwszej dziesiątce najpopularniejszych stacji w Polsce znajduje się tylko jedna stacja, której właściciel nie należy do „wielkiej szóstki”. Jest to Radio Maryja, którego właścicielem jest Prowincja Warszawska Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (Redemptoryści).

 

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „O własności mediów w Polsce” znajduje się na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „O własności mediów w Polsce” na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl