Prof. Witold Kieżun: Wszedłem do drzwi i ujrzałem 14 esesmanów. Pociągnąłem za cyngiel; broń nie odpowiadała

Tym razem w programie „Stefan Truszczyński i jego drużyna” polski ekonomista oraz członek PPP w czasie drugiej wojny światowej, opowiadał o swoich losach podczas powstania warszawskiego z 1944 r.

Powstanie warszawskie oficjalnie wybuchło o godzinie „W” (17:00) we wtorek 1 sierpnia 1944. Chociaż dla wielu walczących rodaków zryw rozpoczął się o co najmniej pół godziny wcześniej, niż to zostało założone, to wraz z pierwszym wystrzelonym pociskiem dla warszawiaków rozpoczął się dwumiesięczny bój o skrawek wolności w morzu nazistowskiego jarzma. Jedną z osób, które przyodziały opaskę z symbolem „Polski Walczącej” na ramię był wówczas dwudziestoletni Witold Kieżun.

Dla młodego Witolda Kieżuna powstanie dało się we znaki już w pierwszych dniach toczonych walk, gdyż nie dość, że musiał stawić czoło niemieckim karabinom maszynowym ostro ostrzeliwującym jego pozycję na ul. Świętokrzyskiej, to niebawem został oddelegowany do zdobycia Poczty Głównej w Warszawie, gdzie miał zaśmiać się śmierci w twarz.

Jak sam stwierdził zdobywanie tej publicznej placówki było tragicznym wydarzeniem. Łoskot łusek spadających na posadzkę instytucji rozrywał powstańcom bębenki. Jednakże nie rozerwał ich morale, bo odebrawszy polecenie od dowodzącego, aby zdobyć pocztę, ruszyli w stronę piekła: – Atakiem frontalnym. Kilkunastu naszych niestety zginęło. […] Mieliśmy wejść na teren poczty od strony podwórka, czyli ściany bocznej budynku. Przed podwórkiem był jednak pokaźny mur. Kobiecy patrol minerski wysadził go, więc raptem wskoczyliśmy na podwórko. Niestety tylko mnie i koledze udało się przeżyć, reszta zginęła – mówił w audycji profesor.

Następnie Kieżun wraz ze swymi dwoma kompanami cudem dostał się do budynku pocztowego, gdzie na pierwszym piętrze znajdowali się niemieccy żołnierze. Akowcy przebywali zaś na parterze.

– Moich dwóch kolegów poszło na klatkę schodową. Ja natomiast wszedłem do tunelu, którym wyjeżdżały samochody na ulicę. Podszedłem do jednych z drzwi, na których widniał napis „wartownia”. Wszedłem w cywilnym ubraniu, przedwojennym hełmie z dwoma granatami i „smajserem” (pistolet maszynowy MP-40) do środka – mówił Kieżun.

Po naciśnięciu klamki jego oczom ukazało się pomieszczenie, w którym na środku znajdywał się wielki stół, a na ścianach podwieszone były niemieckie karabiny maszynowe. W pokoju natomiast stało 15 esesmanów. Co zrobił w tej sytuacji młody powstaniec?
– Nacisnąłem za cyngiel! Ale pistolet nie odpowiadał. Nacisnąłem drugi raz – broń nie reagowała. Zacięła się. Jedynym moim ratunkiem było krzyczeć po niemiecku hände hoch (pol. – ręce do góry). I co się stało? 14 żołnierzy podniosło ręce – oznajmił.
Po tym wydarzeniu, 19 sierpnia 1944 r., Witold Kieżun otrzymał Krzyż Waleczny oraz pseudonim „Wypad”. Profesor na antenie Radia Wnet opowiadał również inne wydarzenia z trwającego 63 dni powstania warszawskiego.
Drugim gościem Stefana Truszczyńskiego był redaktor Romuald Karaś, który opowiadał o swojej książce „Niepokój sumienia”. Ta pozycja przedstawia drogę majora Sucharskiego od rodzinnego miasta – Gręboszowa – do obrony Westerplatte w 1939 r.

 

 

K.T.

Prof. Witold Kieżun u Stefana Truszczyńskiego: O 5:00 usłyszałem pod domem dźwięk samochodowych silników. Byli to Niemcy

Jak się okazuje prof. Kieżun z powodu swojej działalności konspiracyjnej podczas II wojny światowej mógł zostać zastrzelony we własnym domu. Przeżył dzięki matce, dozorcy i dużej dawce szczęścia.

 

Podczas audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” prof. Witold Kieżun, ekonomista oraz uczestnik powstania warszawskiego, opowiadał o swojej działalności w strukturach polskiego państwa podziemnego w czasie II wojny światowej. Szybko, bo już 9 października 1939 roku, wstąpił do jednej z organizacji konspiracyjnych.

Jedną z rodzajów działalności, którą wykonywał w ramach wspierania PPP, było szmuglowanie podziemnej prasy. Miejscem, w którym nielegalne czasopisma i broszury były składowane oraz przekazywane innym konspiratorom, był zakład dentystyczny jego mamy, Leokadii. Tam zawsze w sobotę przez ponad rok prasa oraz tajne dokumenty były dostarczane innym działaczom podziemia.

Inną historią, którą się podzielił ze słuchaczami prof. Witold Kieżun, była opowieść o zrewidowaniu jego mieszkania o godzinie 5:00 przez Niemców. Gdyby nie dozorca oraz matka, która świetnie posługiwała się językiem niemieckim, dziś Stefan Truszczyński nie mógłby rozmawiać z wybitnym polskim ekonomistą.

– Niemcy wczesnym porankiem otoczyli nasz dom. Mieli za zadanie przeszukać go. Byłem w tragicznej sytuacji, ponieważ dzień wcześniej miałem szkolenie wojskowe – opowiadał, zaznaczając, że ze szkolenia przyniósł do domu broń. Gdyby Niemcy ją odkryli, w najlepszym wypadku aresztowaliby młodego Witolda  Kieżuna. – Uciekłem natychmiast do piwnicy i schowałem tę broń pod węglem na opał. Zaraz potem przyszli do naszego domu – opowiadał.

Wtedy mama działacza konspiracyjnego włączyła się do rozmowy Niemców. Oni, usłyszawszy ją, ze zdziwieniem zapytali, skąd tak dobrze zna ich język. Ona zaś odpowiedziała, że studiowała w Szwajcarii. W ten sposób między Leokadią Kieżun a niemieckimi członkami patrolu wywiązała się quasi-sympatyczna relacja, chociaż dla jej syna chwila w żaden sposób nie była przyjemna.

Nagle kilku rewidentów weszło do piwnicy, gdzie pod warstwą czarnego złota znajdowała się broń, która, jak zostało wspomniane, dla młodego Witolda Kieżuna mogła stać się biletem do królestwa zmarłych. Jednakże dwudziestolatkowi się poszczęściło: – Dozorca tak sprytnie przesypywał węgiel, że Niemcy nie zauważyli karabinku. Dodatkowo moja matka powiedziała im, żeby dali sobie już spokój z tym węglem, ponieważ ich piękne mundury się pobrudzą gęstą sadzą [która snuła się w ciasnym pomieszczeniu] – mówił. Po słowach jego mamy patrol opuścił mieszkanie. W ten sposób prof. Witold Kieżun uniknął aresztowania, bądź, co gorsza, śmierci.

Drugim gościem Stefana Truszczyńskiego był Paweł Kalinowski, podróżnik. Tym razem opowiedział o swojej niedawnej wycieczce do Moskwy – o wrażeniach, jakie zrobiło na nim serce Rosji oraz sytuacja polityczna w euroazjatyckim państwie.

Trzecim zaś gościem w audycji „Stefan Truszczyński i jego drużyna” był Zygmunt Gutowski, dziennikarz i przede wszystkim współorganizator XXII Międzynarodowego Katolickiego Festiwalu Filmów i Multimediów (Niepokalanów 2017), który opowiadał o tymże wydarzeniu.

K.T.

Witold Kieżun: Czy Polska i Burundi mają coś wspólnego? Polska transformacja z perspektywy doświadczeń afrykańskich

Pod koniec ubiegłego wieku była tam bardzo mocna ofensywa kapitału głównie amerykańskiego. Chodziło o zdobycie obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowców. Działała silna konkurencja.

Stefan Truszczyński
Witold Kieżun

W tej chwili bardzo dużo się mówi o tym, że warto skorzystać z możliwości, jakie otwierają się w Afryce, ale na razie niewiele z tego wychodzi. Pan był w Burundi w latach 1981–1993, z ważną misją. Jak Pan widzi ten ważny kraj afrykański?
Niemcy byli tam dość krótko, ale ich pobyt był stosunkowo ważny, bo stworzyli szkolnictwo i usiłowali nauczyć miejscową ludność dobrze zorganizowanej pracy. Burundi i Rwanda, i dalej, olbrzymie Kongo, to są kraje bardzo istotne, dlatego że tam toczą się te stałe konflikty, związane są również z problematyką wyznaniową i po prostu pewnymi różnicami, których nie udaje się jakoś zlikwidować. Te kraje mają jednak duże szanse. Kongo ma niesłychane bogactwo surowców. Burundi pod tym względem jest biedniejsza, ale ma ludność bardzo aktywną intelektualnie… (…)

W okresie, w którym tam byłem, sytuacja była podobna, jak u nas – stąd, powiedzmy, moja ocena sytuacji w Polsce w okresie zdobywania niepodległości. Tam pod koniec ubiegłego wieku była już bardzo silna ofensywa kapitału przede wszystkim amerykańskiego, a również i brytyjskiego, bo przedtem był wszędzie kapitał jeszcze belgijski, francuski. Jest i była w Burundi fabryka kawy, tak że chodziło o zdobycie istniejących obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowcowych. Była tam silna konkurencja… Kiedy ja przyjechałem do Burundi, byli tam Rosjanie. Podczas uroczystej defilady obok prezydenta siedziało dwóch oficerów radzieckich.

Tak. W centrum miasta był taki klub kulturalny, w którym każdy tubylec mógł za darmo wypić kawkę, a co dzień wieczorem były filmy radzieckie. Rocznica rewolucji to było święto ludowe i ambasada radziecka urządzała przyjęcie na parę tysięcy ludzi. (…)

Teraz, po latach, dostajemy sygnały, że jednak te kraje się rozwijają, że jest możliwość zakładania przedsiębiorstw. Swoboda gospodarcza dla tych, którzy przyjeżdżają z pieniędzmi, jest ogromna. Czy to prawda i kto to tak wymyślił?
Nastąpiła inwazja kapitału brytyjskiego i amerykańskiego, zresztą w Rwandzie w tej chwili oficjalnym językiem jest język angielski, nie francuski. Większe przedsiębiorstwa są opanowane przez przemysłowców anglosaskich, głównie amerykańskich. Charakter kultury się w Rwandzie radykalnie zmienił, już nie jest tradycyjny, frankofoński. Jeśli chodzi o Burundi, to tam, jak wiem, przetrwał cały szereg przedsiębiorstw, przede wszystkim produkcyjnych, jeszcze belgijskich, więc to trochę inaczej wygląda.

Ale nie ulega wątpliwości, że Afryka została zdekolonizowana, a potem na nowo skolonizowana kapitałem zagranicznym. Przede wszystkim największe ośrodki przemysłowe, te olbrzymie, rozmaitego typu kopalnie zostały opanowane przez kapitał anglosaski, przeważnie amerykański. Przecież całe zdobycie Rwandy to była akcja kapitału amerykańskiego.

Z tego, co wiem, w tej chwili sytuacja się radykalnie zmieniła. Miałem stamtąd stałe wiadomości, bo zaprzyjaźniony, zresztą pracujący wcześniej w moim zespole człowiek został prezesem banku i co pewien czas pisał do mnie maile i rozmawialiśmy na Skypie. Niestety w zeszłym roku umarł – niedawno dowiedziałem się, że śmiercią bardzo nienaturalną. Widocznie komuś się naraził.

Cały czas jest tam aktualna sprawa zagrożenia życia. Poza tym przybyszom grożą rozmaitego typu choroby, choćby malaria, którą jest chory polski biskup, który pojechał do Afryki. (…)

To podobno premier Hutu otworzył tak wielkie możliwości inwestowania.
Tak. Chodzi o to, że część Hutu się dorobiła, więc się uspokoiła. Poza tym nastąpiło pewne kulturowe ujednolicenie na skutek systemu szkolnego, który był zupełnie dobrze zorganizowany. Ja zresztą wykładałem tam na uniwersytecie. Miałem trochę problemów, ale wcale nie większych niż w innych krajach.

Natomiast, jeśli chodzi o Tutsi, pamiętam pewną dość sensacyjną sytuację na jednym z przyjęć u nas. Moja żona była z zamiłowania łacinniczką, jak ja to nazywałem. Świetnie pamiętała rozmaite teksty łacińskie – myśmy w szkole uczyli się jeszcze łaciny, uczyliśmy się na pamięć. Żona zaczęła z kimś rozmawiać, cytować jakieś fragmenty Wergiliusza i raptem odpowiedział jej cały chór naszych gości, którzy podjęli jej recytację. To była sensacja. Tam po prostu było szkolnictwo średnie organizowane przez ośrodki misyjne – uczyli łaciny, mieli tradycyjny program. (…)

Jak Pan widzi naszą rzeczywistość po ponad roku nowej władzy? Naszą odbudowę, odzyskanie podmiotowości – przemysłowej, decyzyjnej, bankowej?
Parę posunięć bardzo mnie ucieszyło, dlatego że one znajdują się w programie, który wielokrotnie przestawiałem i którego założenia są omówione w mojej Patologii transformacji. Pierwsza sprawa to jest polonizacja bankowości. To jest oczywiście nonsens, żebyśmy mieli trzy banki polskie i kilkadziesiąt zagranicznych, podczas gdy struktura w takich krajach, jak Niemcy, Francja jest zupełnie inna, tam jest 6, 8, 10% zagranicznych. To jest niesłychanie ważna sprawa, dlatego że to jest system finansowania inwestycyjnego, który w gruncie rzeczy miał charakter oddziaływania centrali banku za granicą. Tak że te pierwsze posunięcia pod tym względem są prawidłowe.

Natomiast wydaje mi się, że nie udało się jeszcze dobrze zreorganizować systemu finansowania wielkich przedsiębiorstw. Uważam, że to jest skandaliczna historia, że w tej chwili drugim największym przedsiębiorstwem w Polsce jest Biedronka, która co prawda w dużym stopniu handluje towarami polskimi, ale jest przedsiębiorstwem handlowym. Tego nie ma na całym świecie, żeby takie przedsiębiorstwo jak Biedronka zostało, być może, pierwszym, największym przedsiębiorstwem w państwie.

Całą rozmowę Stefana Truszczyńskiego z profesorem Witoldem Kieżunem o jego wspomnieniach z misji w Burundi z ramienia ONZ i o obecnych przemianach w Polsce, pt. „Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi” można przeczytać na s. 8 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z profesorem Witoldem Kieżunem, pt. „Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi”, na s. 8 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl