Park Pamięci Narodowej w Toruniu: Ojciec Dyrektor Tadeusz Rydzyk daje przykład, jak prowadzić politykę historyczną

To, czego potrzebuje każdy naród do normalnego życia i rozwoju, to wartości wysokie. O tych wartościach pielgrzymom odwiedzającym Toruń przypomina Kaplica Pamięci, usytuowana w obrębie świątyni,

Henryk Krzyżanowski

Ład, schludność i harmonia są wartościami cywilizacyjnymi o znacznej mocy duchowej. Do dziś zaświadczają o tym klasztorne ogrody oraz te nieliczne pałacowe parki, których nie zdewastowała reforma rolna. I odwrotnie, nieporządek, niechlujność i chaos są antywartościami ściągającymi nas w dół cywilizacyjnie i psującymi nam duchowość.

Można więc powiedzieć, że sanktuarium w Licheniu oraz rozbudowywane ciągle przez o. Tadeusza Rydzyka sanktuarium toruńskie swym wyglądem cywilizują zarówno pielgrzymów, jak i zwykłych turystów.

Jako miłośnik turystyki samochodowej dodam, że w warstwie czysto materialnej to samo czynią stacje benzynowe dużych sieci, które w ostatniej dekadzie pojawiły się licznie w naszym kraju. Ktoś, kto podróżował samochodem po Polsce krótko po roku 1989, z pewnością zgodzi się, że w ciągu ostatnich trzech dekad uczyniliśmy na tym polu ogromny skok cywilizacyjny.

Wracając jednak do o. Rydzyka – nie trzeba przypominać, że porządek i schludność same w sobie nie wystarczają; w więzieniu czy obozie pracy też panuje Ordnung, czyli porządek, przynajmniej w teorii. To, czego potrzebuje każdy naród do normalnego życia i rozwoju, to wartości stojące wyżej w duchowej hierarchii. O tych wartościach pielgrzymom odwiedzającym Toruń przypomina Kaplica Pamięci, usytuowana w obrębie samej świątyni. Koniecznie powinni ją zobaczyć zwłaszcza ci wszyscy, którzy toruńskie dzieło i jego głównego twórcę traktują z nieufnością, niechęcią czy wręcz wrogością.

Zasadniczym elementem Kaplicy są wyryte na umieszczonych w niej tablicach nazwiska osób, które poniosły śmierć, pomagając Żydom. Ich nagromadzenie w jednym miejscu robi przejmujące wrażenie, a o ich losie można przeczytać na stronie internetowej kaplica-pamieci.pl.

Zbieranie relacji ludzi, których krewni bądź znajomi pomagali Żydom w czasie niemieckiej okupacji, rozpoczęło się w 1998 roku, po ogłoszeniu tej akcji w Radiu Maryja. Liczba relacji, sprawdzanych potem przez historyków, okazała się tak duża, że przekroczyła pojemność Kaplicy. Następnym zatem krokiem, realizowanym obecnie, jest Park Pamięci Narodowej, powstający po drugiej stronie drogi prowadzącej do kampusu. Składają się nań rzędy białych kamiennych kolumn, na których wyryte są nazwiska tych, którzy nieśli pomoc swoim żydowskim braciom. Tych kolumn przybywa, bo dzieło nie jest jeszcze zakończone. Czyż to nie przykład, jak należy prowadzić politykę historyczną?

Nazwiska, nazwiska, nazwiska… I znów ich nagromadzenie robi niezwykłe wrażenie. Za każdym jest przecież żywy kiedyś człowiek, który mówi przechodniowi – „Wiesz, bałem się śmierci jak każdy, ale są mocniejsze uczucia niż strach…”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ojciec Dyrektor i pamięć zbiorowa” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ojciec Dyrektor i pamięć zbiorowa”” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznański Czerwiec – odchodzą ostatni uczestnicy poznańskiego powstania /Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/2020

Za poznańską masakrę 1956 roku NIKT nie został ukarany. Aby opanować sytuację, użyto 300 czołgów i 10 tysięcy żołnierzy pod dowództwem „sojuszniczych” oficerów oddelegowanych do polskiego wojska.

Jan Martini

Odchodzą świadkowie historii

9 września 2020 roku zmarł ostatni uczestnik powstania poznańskiego 1956 roku, który walczył z bronią w ręku – Jerzy Grabus.

Karabin „odziedziczył” po ciężko rannym powstańcu, któremu służył jako amunicyjny. Był świadkiem śmierci kolejno dwóch swoich amunicyjnych. Nie „załapał” się na pierwsze, najbrutalniejsze przesłuchania, ale przez donos kolegi ze studiów został aresztowany po 2 miesiącach. Zrobiono wiele tysięcy zdjęć tłumu, które potem pracowicie oglądali tajni współpracownicy z zakładów pracy, rozpoznając znajomych. Właśnie w ten sposób został „namierzony” Jerzy Grabus.

Wśród „polskich miesięcy”, podczas których stopniowo wyrywaliśmy coraz więcej podmiotowości, te 3 dni w czerwcu 1956 roku, zwane w PRL jako „wypadki poznańskie”, wyznaczyły cezurę chyba najważniejszą.

Było to ostatnie zbrojne wystąpienie Polaków po II wojnie światowej. Równocześnie przemiany będące konsekwencją tych wydarzeń zakończyły okres nieformalnej powojennej okupacji sowieckiej, a późniejsza ułomna i zwasalizowana Polska Rzeczpospolita Ludowa była jednak formą państwowości polskiej.

W 2015 roku miałem okazję zarejestrować długie, bardzo interesujące wspomnienia członków poznańskiego Klubu Gazety Polskiej, będących bezpośrednimi uczestnikami Poznańskiego Czerwca – Zofii Bartoszewskiej i Jerzego Grabusa (film pt. Poznański Czerwiec 56 w relacji uczestników jest dostępny na YT).

Zofia Bartoszewska była pielęgniarką w szpitalu im. Raszei, położonym w sąsiedztwie siedziby Urzędu Bezpieczeństwa. Nawet po 50 latach jej głos się łamie, gdy mówi o ciężko rannym 17-letnim chłopcu, który całą noc wołał matkę i zmarł rano, 20 minut przed jej przybyciem…

Natomiast Jerzy Grabus karabin „odziedziczył” po ciężko rannym powstańcu, któremu służył jako amunicyjny i był świadkiem śmierci kolejno dwóch swoich amunicyjnych. Będąc dwukrotnie ranny, Grabus miał wiele szczęścia – raz pocisk rozerwał mu marynarkę i oparzył bok (kula opuszczając lufę jest gorąca), rany zaś w kostkę w ferworze walki początkowo nawet nie zauważył. Po opatrzeniu rany i wylaniu krwi z buta poszedł walczyć dalej. Ponieważ szybko po tych wydarzeniach wyjechał z miasta na praktykę studencką do Gdańska, nie „załapał” się na pierwsze, najbrutalniejsze przesłuchania, ale przez donos kolegi ze studiów został aresztowany po 2 miesiącach. Choć samo aresztowanie miało brutalny przebieg (podczas aresztowania wskutek kopniaka pękła mu nerka), w samym śledztwie nie był traktowany źle. Widocznie funkcjonariusze wyczuli już wiatr historii i nadchodzące zmiany.

Grabusowi groziła kara śmierci, ale po objęciu władzy przez Gomułkę został zwolniony. Nie znaczy to, że komuniści o nim zapomnieli – został wyrzucony ze studiów i nigdzie nie mógł znaleźć pracy, a przez 11 lat był niepokojony przez funkcjonariuszy już nie UB, lecz SB.

(Po Październiku zlikwidowano Urząd Bezpieczeństwa, a jego „zasoby kadrowe” przeniesiono do milicji, tworząc w niej pion bezpieczeństwa – SB). W 1989 roku byliśmy świadkami równie kosmetycznej operacji likwidacji SB. Przezorny gen. Kiszczak przeniósł część funkcjonariuszy do milicji (wkrótce przemianowanej na policję), a resztę, po symbolicznej weryfikacji i odrzuceniu niektórych, zatrudniono w Urzędzie Ochrony Państwa.

Relacje Grabusa i Bartoszewskiej ujawniły szereg nieznanych faktów. Te białe plamy powstania poznańskiego 1956 r. ciągle czekają na rzetelne badania historyczne. Jednak wydaje się, że wciąż nie ma na to klimatu politycznego, a świadków coraz mniej… Zarówno Grabus, jak i Bartoszewska twierdzili, że „wypadki poznańskie” zostały sprowokowane, a świadczy o tym choćby fakt, że strajk w zakładach Cegielskiego rozpoczął się podczas Targów Poznańskich, kiedy w mieście przebywała duża ilość cudzoziemców.

Nieznany jest los więźniów przetrzymywanych w piwnicach Urzędu Bezpieczeństwa – prawdopodobnie zostali wymordowani podczas oblężenia gmachu. Szkielety znalezione na poligonie w Biedrusku mogą należeć do żołnierzy, którzy odmówili strzelania do ludzi lub przeszli na stronę powstańców. Bardzo mało wiadomo na temat aresztowań i represji wobec personelu medycznego kryjącego rannych powstańców. Chyba te obszary badawcze nie podlegały zainteresowaniu historyków z Wojskowego Instytutu Historycznego, którzy pierwsi zajęli się Czerwcem ’56.

Oficjalnie władze „zatwierdziły” 72 ofiary śmiertelne i 230 rannych, ale nie ulega wątpliwości, że są to liczby znacznie zaniżone.

Obecni podczas wydarzeń w Poznaniu francuscy dziennikarze znaleźli sprytny pomysł na zweryfikowanie liczby ofiar. Zgłosili oni do władz, że zaginął ich kolega. Powołano komisję, w skład której, obok przedstawicieli ambasady francuskiej i dziennikarzy – kolegów „zaginionego” – wchodził minister zdrowia Sztachelski. Przeszukano wszystkie szpitalne kostnice, Francuzi dziennikarza nie znaleźli, ale przy okazji policzyli zmarłych od ran postrzałowych. Do południa 29 czerwca było ich 115. Biorąc pod uwagę fakt, że walki trwały jeszcze następną dobę, a część ciężko rannych zmarła później, można szacować ogólną ilość ofiar śmiertelnych na ok. 150. Mimo przerwania łączności telefonicznej, szpitale komunikowały się między sobą (pożyczano środki opatrunkowe, przemieszczano pacjentów), a służba zdrowia doskonale orientowała się o ogólnej ilości rannych, których mogło być ok. tysiąca. Ponadto wielu rannych po udzieleniu pomocy nie wpisywano do oficjalnych rejestrów z uwagi na możliwość represji.

Zofia Bartoszewska, odwiedzając koleżankę-pielęgniarkę, której narzeczony pracował jako fotograf w UB, widziała walizkę zdjęć z demonstracji. Dowiedziała się też, że stu takich fotografów wyszło na ulice miasta podczas zajść.

Zrobiono wiele tysięcy zdjęć tłumu, które potem pracowicie oglądali tajni współpracownicy z zakładów pracy, rozpoznając znajomych (taką „działalnością usługową” dla SB zajmował się „wczesny Wałęsa”). Właśnie w ten sposób został namierzony Jerzy Grabus. Podczas śledztwa widział on ogromne wory ze zdjęciami w pokojach przesłuchań.

Po stłumieniu oporu na miasto spadły wielkie represje – kilka tysięcy zatrzymanych osób umieszczono w obozie filtracyjnym na lotnisku Ławica. Wybrano 800 podejrzanych do bardziej wnikliwego śledztwa, w końcu do spraw sądowych zakwalifikowano 130. Wśród nich był Jerzy Grabus. Aby „przeprocesować” taką ilość, potrzebne było „wzmocnienie kadrowe” – to wówczas powiększono liczbę etatów w UB do 900 i ta „firma” stała się jednym z największych zakładów pracy w mieście. Prawdopodobnie ówczesne decyzje kadrowe, tak bardzo wzmacniające protoplastów dzisiejszej „lewicy laickiej”, mają wpływ na obecne preferencje wyborcze mieszkańców – to w Poznaniu na kandydata „polskojęzycznych Europejczyków” (jak siebie określają) padło 74% głosów – więcej niż w Warszawie czy Gdańsku.

Za masakrę 1956 roku NIKT nie został ukarany. Powołano partyjno-rządową komisję do spraw wyjaśnienia przyczyn „wypadków poznańskich”, na czele której stał nieznany wówczas Edward Gierek. Komisja ustaliła, że próbę „kontrrewolucji” wywołali „agenci imperializmu amerykańskiego”. Aby opanować sytuację, użyto 300 czołgów i 10 tysięcy żołnierzy pod dowództwem „sojuszniczych” oficerów oddelegowanych do polskiego wojska. Zwycięstwo nad ludnością Poznania odniósł sowiecki wojskowy w Polsce, znany jako „generał Stanisław Popławski – syn polskiego chłopa spod Mohylewa”. Zdaniem wielu historyków jego prawdziwe nazwisko to Sergiej Fiodorowicz Gorochow. Po stłumieniu oporu poznaniaków został odwołany do Rosji. Do śmierci pobierał polską emeryturę, a na jego pogrzeb w 1973 roku do Moskwy pojechała delegacja partyjno-rządowa z gen. Jaruzelskim na czele. W osiemnastą rocznicę poznańskiej masakry – 28 czerwca 1974 roku – zwodowano w Gdańsku statek MS „Generał Stanisław Popławski”… W oficjalnym biogramie generała wymieniony jest jego „szlak bojowy” i kampanie, w których uczestniczył. Jako ostatni punkt kariery zawodowej tego oficera wymienione jest „powstanie poznańskie”.

Drugi sowiecki generał Jerzy (Jurij) Bordziłowski, który w Poznaniu wydał rozkaz strzelania ostrą amunicją, powrócił do ZSRR później, bo dopiero podczas kolejnego „zakrętu historii” – w roku 1968. Miał on długą historię walki z Polakami, bo debiutował w tej roli już podczas wojny polsko-bolszewickiej w roku 1920.

Po październikowym przesileniu 1956 roku wielu spośród tysięcy sowieckich oficerów oddelegowanych do służby w wojsku polskim wróciło do Rosji (na czele z marszałkiem Rokossowskim). Jednak jakaś część pozostała. Ich dzieci mówią już bez akcentu i z pewnością nie są wyborcami Prawa i Sprawiedliwości.

Podczas zaborów znane były liczne przypadki polonizacji (szczególnie w zaborze austriackim) dzieci wojskowych zaborczych armii. Jednak rosyjscy oficerowie oddelegowanych do „pełnienia obowiązków Polaków” (tzw. POP) w latach 1944–1945, specjalnie przygotowywani, po intensywnych kursach językowych, byli zbyt przywiązani do swej radzieckiej ojczyzny, by ulec polonizacji. Może ich dzieci i wnuki dalej wykonują jakieś zadania?

Artykuł Jana Martiniego pt. „Odchodzą świadkowie historii” znajduje się na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Odchodzą świadkowie historii” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych uczciło 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych

W uroczystości uczestniczył generał Jan Podhorski, 99-letni weteran wojny obronnej 1939 roku, żołnierz AK, powstaniec warszawski, członek Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych.

Andrzej Karczmarczyk

W 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych podjęło inicjatywę uhonorowania tej rocznicy, zapraszając na Mszę św. do kościoła Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu w sobotę 19 września 2020 r.

Mszę poprzedziło odczytanie Apelu Poległych, a liturgię sprawował i homilię wygłosił ks. Leonard Poloch, kapłan silnie związany z Żołnierzami Wyklętymi i kombatantami Armii Krajowej – jest ich kapelanem – oraz wszelkimi organizacjami patriotycznymi.

Generał Jan Podhorski przemawiający pod tablicami pamiątkowymi przy kościele oo. Dominikanów | Fot. A. Karczmarczyk

Na zakończenie homilii, która była tematycznie związana z odczytaną ewangelią, kapłan podziękował braciom z Narodowych Sił Zbrojnych, którzy na ołtarzu Ojczyzny z miłości dla Niej złożyli ofiarę z siebie, i polecił ich Miłosiernemu Bogu. A żyjących polecił Bożej Matce, by tu, na ziemi, otoczyła ich opieką, a szczególnie weterana wojny obronnej 1939 r., żołnierza Armii Krajowej, powstańca warszawskiego, członka Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych – generała Jana Podhorskiego.

Po zakończeniu Mszy św. wręczono kwiaty 99-letniemu generałowi Podhorskiemu, po czym uczestnicy udali się ulicami Poznania do krużganków kościoła oo. Dominikanów, by pod tablicami pamiątkowymi złożyć kwiaty i zapalić znicze.

Mimo swoich prawie stu lat i chorych nóg, pan generał Podhorski na stojąco zwrócił się do zebranych. Powiedział m.in.: „Dumny jestem, że słabo chodząc, tę ostatnią moją Mszę kombatancką mogę tutaj zakończyć, złożeniem wieńca pod tablicami ostatnich dowódców z naszego poboru, w tym z wojny 1939–1945. Cieszę się, że tak zakończyliśmy początek tego wieku”.

Po uroczystościach członkowie Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej udali się na ulicę Grottgera pod dom, w którym mieszkał ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych, Stanisław Kasznica, który zginął strzałem w tył głowy w więzieniu na Mokotowie z rąk oprawców z UB. Tam pod pamiątkową tablicą złożyli kwiaty i zapalili znicz.

Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby nie żołnierze z Wielkopolski, którzy stanęli do boju nad Wkrą i pod Ciechanowem – nie byłoby Cudu nad Wisłą…

203 Ochotniczy Pułk Ułanów z Wielkopolski przyczynił się do klęski bolszewickiej 4 armii, pozbawiając jej dowództwo łączności na kilka dni, w których rozstrzygnęły się losy Bitwy Warszawskiej.

Stanisław Orzeł

Przed laty, w jesienny wieczór, słuchałem w rodzinie opowieści o tym, że gdyby nie żołnierze z Wielkopolski, którzy stanęli do boju nad Wkrą i pod Ciechanowem w 1920 r. – nie byłoby „cudu nad Wisłą”… Od ojca słyszałem opowieści o moim starziku, który od Hallera – zanim wrócił na Śląsk do plebiscytu i III powstania – walczył pod Warszawą i o tym, jak Ślązacy powstrzymali atak na Warszawę…

Trochę te opowieści między bajki wkładałem, bo przecież wiadomo: zadecydował genialny manewr Piłsudskiego znad Buga… Jednak „bajki” zaczęły się sprawdzać, gdy jako plutonowy podchorąży, przygotowując lekcje dla kadetów, trafiłem w wojskowych konspektach do Bitwy Warszawskiej na informację o tajnym rozkazie nr 10 000 szefa Sztabu Generalnego, gen. Tadeusza Rozwadowskiego… Wówczas zaczął mi się składać inny obraz teatru działań w tamtych przełomowych dniach 1920 r. A z nim – losy starzika, Ślązaków i Wielkopolan w tych przełomowych dla losów Polski i Europy wydarzeniach. (…)

Rozkaz nr 10 000 gen. Rozwadowskiego

W tych dniach, po odnalezieniu przez bolszewików w mapniku poległego polskiego oficera pierwotnego rozkazu operacyjnego 8358/III z 6 sierpnia, w którym przewidziano w pierwszej kolejności kontruderzenie pod kierunkiem Piłsudskiego znad Wieprza – Tuchaczewski zaczął przesuwać swoje wojska z południa i koncentrować je jak najdalej od pozycji wyjściowych znad Wieprza.

Dzięki złamaniu szyfrów bolszewickich przez zespół wybitnych matematyków i kryptologów Wydziału II Radiowywiadu Biura Szyfrów Oddziału II Sztabu Generalnego pod kierunkiem porucznika Jana Kowalewskiego – jak to określił 10 sierpnia gen. Rozwadowski: „Rozkaz (…) z dnia 8 sierpnia, ustalający zamiary nasze na czas najbliższy, jest mimo wszelkich nakazów najściślejszej poufności już dziś ogólnie znanym. Pierwsze dane wskazują, że i nieprzyjaciel już zna te nasze zamiary i przygotowuje się dlatego bardziej ku północy, dążąc do obronienia swych głównych sił od tak niebezpiecznego dlań uderzenia flankowego z południa.(…) chce przeto osłonić południową flankę swych sił głównych przed naszem uderzeniem, które zamierza sparaliżować jednocześnie naporem owych grup XII tej armji nacierających na Lublin (…) oraz przesuwanymi i bardziej ku północnemu zachodowi (…) armyi XIV i Budionnego. Fakty te zniewalają do pewnych zmian operacyjnych, które tym razem już tylko i wyłącznie zainteresowanym dowódcom przez wgląd w ten rozkaz zakomunikowani zostają (…)”.

Tak zaczynał się odręcznie napisany przez gen. Rozwadowskiego rozkaz o fikcyjnym numerze 10 000.

Podpisali go w kolejności: 1) Naczelny Wódz – Józef Piłsudski, 2) gen. Weygand, 3) gen. Haller i szef jego sztabu pułkownik Zagórski, 4) gen. Latinnik, 5) gen. Rydz-Śmigły i szef jego sztabu płk. Kutrzeba, 6) gen. Nowotny jako łącznikowy frontu południowego, 7) gen. Sikorski jako dowódca północnej grupy, 8) gen. Krajowski i inni.

Stwierdzał on, że: „1) o ile wzmiankowane już przegrupowanie nieprzyjaciela stwierdzonem zostanie i nadal podczas posuwania się bolszewickich głównych sił na Zegrze–Modlin, z tendencją do obchodzenia nas na północ od tej twierdzy, wczas zaraz znaczniejsze nasze siły skoncentrowane zostaną w tym północnym kierunku.

2) 5 armja gen. Sikorskiego: składająca się z: a) dyw. Syberyjskiej w Zegrzu, b) 17. dyw. skierowanej na Nasielsk, c) 18. bryg. 9 dyw. skierowanej na Serock, d) grupy gen. Baranowskiego (jako części dyw. pomorskiej) w okolicach Ciechanowa, e) i chwilowo podporządkowanej mu 18 dyw. p. gen. Krajowskiego w Modlinie, wraz z całą kawalerią gen. Karnickiego,

mają na razie zadanie:

przeszkodzić wciskaniu się dalszemu nieprzyjaciela między Modlin a granicę, zakryć możliwie linję kolejową Modlin–Mława i nie dopuścić do przedostania się bolszew. na Pomorze. W dalszym ciągu zadaniem tej armji będzie uderzenie na północną flankę nieprzyjaciela, częściowe obejście go od północy i zepchnięcie od Narwi ku południowi.

3) Ofensywna Grupa gen. Krajowskiego, która utworzona zostanie z wzmocnionej 18-tej dyw. i całej kawalerii z chwilą, gdy gen. Sikorski całą 9-tą dyw. będzie zjednoczyć u siebie, otrzyma w dalszym ciągu zadanie działania w ścisłej łączności z 5-tą armją, a potem przez Ostrołękę na flankę i tyły nieprzyjaciela (…)”.

Do historii ów rozkaz przeszedł jako zwrot zaczepno-obronny i zadecydował o przebiegu Bitwy Warszawskiej.

Równocześnie 10 sierpnia Tuchaczewski wydał dyrektywę nr 236/op./taj. w sprawie forsowania Wisły. Zakładała ona m.in. głębokie obejście Warszawy od zachodu. Bolszewicki dowódca nie zamierzał wdawać się w bitwę o Warszawę, atakowana miała być jedynie Praga, aby wiązać polskie siły od wschodu. Chodziło mu o obejście stolicy od północy przez dokonanie głębokiego manewru okrążającego, znanego w rosyjskiej sztuce wojennej jako wariant feldmarszałka Iwana Paskiewicza, który w 1831 r. sforsował Wisłę na północ od Warszawy i uderzył na miasto od zachodu. Jednak dowódca Frontu Zachodniego zamierzał go powtórzyć tylko w tej części, która prowadziła do sforsowania Wisły na dużej szerokości na północ od stolicy. Jego celem nie było zdobycie stolicy, ale odcięcie Polski od Bałtyku i zmuszenie jej do całkowitej kapitulacji poprzez odcięcie wojska polskiego od pomocy materiałowej z zachodu. (…)

Realizacja rozkazu 10 000

Jak w takiej sytuacji wyglądała realizacja rozkazu nr 10 000?

Polski wywiad radiowy 13 sierpnia przechwycił depeszę dowództwa Frontu Zachodniego, nakazującą 16 armii bolszewickiej decydujące natarcie na Warszawę. Na tej podstawie gen. Rozwadowski, Haller i Weygand uznali, że konieczne jest natychmiastowe podjęcie działań odciążających, zmniejszających napór wojsk bolszewickich na Przedmoście Warszawskie.

W błędnym przekonaniu, że na Warszawę nacierają główne siły Tuchaczewskiego, rozkazali 5 armii Sikorskiego przejście do kontrofensywy. Tymczasem to właśnie na północnym Mazowszu nacierały ponad dwukrotnie silniejsze siły bolszewików. Zgodnie z tym planem główne siły 5 armii miały uderzyć na Borkowo–Sochocin, a grupa gen. Franciszka Krajowskiego, z 8 Brygadą Jazdy pod dowództwem gen. Karnickiego oraz pięcioma batalionami i czterema bateriami wydzielonymi z 18 DP, miała manewrem zaczepnym osłaniać lewe skrzydło 5 armii, w pierwszej kolejności odrzucając przeciwnika na Płońsk, a następnie – uderzając na Ciechanów.

Kiedy 13 sierpnia 2 pułk ułanów rozgromił pod wsią Milewo bolszewicki 29 pułk strzelców, zabijając lub biorąc do niewoli blisko 270 żołnierzy nieprzyjaciela, dowództwo 8 Brygady Jazdy, zachęcone tym sukcesem, podjęło decyzję o kontynuowaniu marszu w głąb terytorium opanowanego przez bolszewików. W ten sposób, podczas gdy w walkach z nacierającymi bolszewikami o brody na Wkrze wykrwawiała się 5 armia, po południu 14 sierpnia za kawalerią Karnickiego, ugrupowana w dwie kolumny 18 DP z Grupy gen. Krajowskiego ruszyła z Płońska na Raciąż i nie napotykając przeciwnika, weszła w blisko trzydziestokilometrową lukę między nacierającą nad Wkrą 15 armią bolszewicką Kroka a prącą ku Wiśle 4 armią Szuwajewa.

Gen. Krajowski, zorientowawszy się w niezwykle sprzyjającej sytuacji taktycznej, przerwał działania w kierunku północnym, zawrócił 18 DP i skierował ją na Sochocin–Ojrzeń do natarcia na odsłoniętą flankę 15 Armii, a 8 Brygadzie Jazdy rozkazał ubezpieczyć natarcie piechoty 115 p.uł., jednocześnie przeprowadzając rajd na położony na bolszewickich tyłach Ciechanów.

Siły pod osobistym dowództwem gen. Karnickiego, które gen. Krajowski skierował na Ciechanów, liczyły łącznie 770 żołnierzy (w tym 700 kawalerzystów) oraz osiem dział i 14 ckm-ów, a składały się z 2 p.uł., dwóch szwadronów 203 Ochotniczego Pułku Ułanów (wielkopolskiego), dwóch szwadronów 108 p.uł., szwadronu kombinowanego, kompanii szturmowej piechoty i dwóch baterii 8 dywizjonu artylerii konnej. Już pod Glinojeckiem ułani rozbili tabory bolszewików, w tym oddziały sztabowe 18 i 54 bolszewickich dywizji strzelców jarosławskich, biorąc 513 jeńców. W tym czasie „młody” 115 pułk ułanów szarżował na batalion piechoty okopany pod Małużynem, wziął 200 jeńców i 8 karabinów maszynowych.

14 sierpnia był szczęśliwym dniem 8 brygady, która wzięła wówczas do niewoli 713 jeńców, zdobyła 48 karabinów maszynowych, 250 wozów z amunicją, materiałami technicznymi, żywnością oraz 200 sztuk bydła… W nocy z 14 na 15 sierpnia brygada przez Chotum, Lekowo, Przążewo i Gostków obeszła Ciechanów, tak, że o świcie 15 sierpnia jej oddziały czołowe znalazły się cztery kilometry na północ od miasta w rejonie Przedwojewo–Opinogóra. „W Modle, Borkach, Goryszach, Pawłowie i Grzybowie ułani natrafili na kolumny taborowe 4 armii, które zagarnęli do niewoli.

Rosjanie, czując się bardzo pewnie na zajętym terenie, nie wystawili nawet ubezpieczeń, które mogły ich ostrzec. Zabawne było nasze zajmowanie o brzasku wiosek, gdzie bolszewicy najspokojniej zakładali ogniska, by przygotować śniadanie. Śmieszni byli, nie wierząc własnym oczom i przyglądając się lachom, którzy niby śnieg na głowę, zwalili się nie wiadomo skąd.

(…) Dużo trupów kładliśmy po drodze. Żołnierze nie chcieli brać do niewoli” – pisał por. Bohdan de Rosset na łamach „Placówki” (z. XVII, 1920, s. 403).

Około 8 rano brygada Karnickiego „skoncentrowała się w okolicach Niestunia. Po zajęciu dominującej pozycji, około godziny 12 obie baterie rozpoczęły ostrzał wylotów dróg z Ciechanowa w kierunku: Pułtuska, Przasnysza i Mławy. Po krótkim przygotowaniu artyleryjskim atak na północno-wschodni skraj miasta w pierwszym rzucie wykonał 203 p.uł., uzyskując całkowite zaskoczenie. Por. B. de Rosset pisał: „Po ostrej walce z załogą, wojska nasze wkroczyły o godzinie 14-ej, zabijając 400–500 bolszewików, biorąc około 600 do niewoli i szerząc wśród bolszewików niebywałą panikę”.

„Gazeta Poranna” informowała, że kompletnie zaskoczeni bolszewicy chcieli się wycofać z miasta, ale na wszystkich drogach wjazdowych natrafiali na powstańców. „Wobec tego załoga poddała się ludności, która rozbrajała czerwonoarmiejców do spółki z ustanowioną przez bolszewików milicją” („Gazeta Poranna” 1920/216). Zajmowanie poszczególnych części miasta trwało od 3 do 6 godzin, mimo że ułani szybko zajęli koszary w Ciechanowie, dworzec i cukrownię. Było to tym bardziej istotne, że w mieście kwaterował sztab nacierającej ku Wiśle bolszewickiej 4 armii. Jej komandarm Szuwajew w ostatniej chwili uciekł samochodem do Mławy, a jego sztabowcy – do Ostrołęki. W trakcie panicznej ucieczki zniszczeniu uległy jednak dokumenty sztabowe oraz armijna radiostacja. Straty w polskich oddziałach były minimalne.

Bolszewicy, aby zlikwidować ów – jak im się wówczas wydawało – nieprzyjemny incydent, „wysłali na Ciechanów odwody 15 armii, elitarną 33 Dywizję Strzelców Kubańskich Oskara Stiggi, złożoną z ideowych komunistów. Wywołany tym chaos zahamował natarcie Korka i dał przewagę Krajowskiemu, który zajął Wkrę na całej wchodzącej w rachubę przestrzeni”. Wprawdzie atak 33 dywizji zmusił kawalerię Karnickiego do wycofania się pod osłoną nocy do lasów w rejonie Gumowo–Ościsłowo–Rumoka, jednak ów udany rajd polskiej kawalerii miał decydujące znaczenie dla późniejszych wydarzeń w Bitwie Warszawskiej. Gen. Sikorski napisał o nim: „Sukces, odniesiony przez nas 15 sierpnia, posiadał podwójne znaczenie. W pierwszym rzędzie podniósł on ducha żołnierzy, wzbudzając powszechny w szeregach 5 armii entuzjazm oraz gruntując zaufanie podwładnych do dowództwa” (W. Sikorski, Nad Wisłą i Wkrą, Lwów 1928, s. 143).

Znaczenie zagonu na Ciechanów

Zniszczenie jedynej wówczas radiostacji, jaką dysponowało dowództwo 4 armii, spowodowało utratę jej łączności ze sztabem frontu i dezorganizację systemu jej dowodzenia, a także, w pewnym stopniu, całego frontu zachodniego.

Kilkudniowa przerwa w łączności armii Tuchaczewskiego w wyniku utraty tej radiostacji spowodowała, że jej oddziały, nic nie wiedząc o jego rozkazach, nakazujących w związku z zaciekłymi walkami pod Warszawą kierowanie się w jej stronę, parły dalej do wyznaczonych wcześniej celów, tj. do przepraw na Wiśle w Płocku, Włocławku i Toruniu.

W ten sposób ów – zdawałoby się drobny w skali całej operacji Armii Czerwonej – „incydent” okazał się być jednym z kluczowych wydarzeń, którego skutkiem była przegrana bolszewików w całej Bitwie Warszawskiej.

M. Tuchaczewski zauważył, iż „ten wypadek nieznaczny w założeniu, odegrał rozstrzygającą rolę w biegu naszego działania i dał początek jego katastrofalnemu wynikowi. (…) [4 armia – S.O.] Nie otrzymując rozkazów frontu, wystawiła w rejonie Raciąż–Drobin jakieś nieokreślone półubezpieczenie i rozrzuciła swoje oddziały na odcinku Włocławek – Płock. 5 armia przeciwnika była uratowana i zupełnie bezkarnie, mając na flance i tyłach naszą potężną armię z czterech dywizji strzelców i dwóch dywizji jazdy, nacierała dalej na nasze armie 3 i 15. Takie położenie, wprost potworne i nie do pomyślenia, pomogło Polakom nie tylko zatrzymać ofensywę armii 3 i 15, ale jeszcze krok za krokiem wypierać ich oddziały w kierunku wschodnim”.

Co ciekawe – ani bolszewicy, ani Polacy nie od razu zdali sobie sprawę ze znaczenia tego zagonu polskiej kawalerii. Piłsudski w ogóle pominął ów „epizod” w swoim Roku 1920, a po latach również gen. Władysław Sikorski przyznał, że obie walczące strony nie od razu zdały sobie sprawę ze znaczenia tego zagonu 203 Pułku Ułanów.

Według Tuchaczewskiego efekt zagonu na Ciechanów był tak wielki, „że nie tylko generał Sikorski świadczy, iż posiadał decydujące znaczenie dla nierozegranego jeszcze boju o Nasielsk, ale nawet generał Żeligowski stwierdza, że odczuł ulgę aż pod Radzyminem, gdy nieprzyjacielska 21 dywizja strzelców została odwołana na północny brzeg Bugu–Narwi, do odwodu 3 armii broniącej Nasielska” (M. Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989, s. 194).

O wadze utraty tej radiostacji wiedzieli od początku polscy łącznościowcy i kryptolodzy, którzy znali już bolszewickie szyfry i odczytywali naglące rozkazy gen. Tuchaczewskiego. Odbierali też głuchą ciszę po stronie ich adresatów, a sami zagłuszali pozostałe radiostacje wroga, nadając na ich częstotliwościach teksty z Ewangelii św. Jana…

W ten sposób 203 Ochotniczy Pułk Ułanów z Wielkopolski, dowodzony przez mjr. Z. Podhorskiego, przyczynił się do klęski bolszewickiej 4 armii, pozbawiając jej dowództwo łączności na przeciąg kilku dni, w których rozstrzygnęły się losy Bitwy Warszawskiej.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Nie byłoby Cudu nad Wisłą, gdyby nie wydarzył się „cud w Ciechanowie”…” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Nie byłoby Cudu nad Wisłą, gdyby nie wydarzył się „cud w Ciechanowie”…” na s. 4 i 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

CMWP SDP: Jeden miesiąc i kilka bardzo istotnych spraw z punktu widzenia przestrzegania zasady wolności słowa w Polsce

Jedna z tych spraw ma szansę trafić do podręczników PR pod tytułem „Jak przegrać w walce z mediami?”. To próba zablokowania przez Z. Bońka pisania na jego temat w mediach. Odniosła odwrotny skutek.

Jolanta Hajdasz

Zbigniewa Bońka pisania w tej akcji wsparł Sąd Okręgowy w Warszawie, wydając kuriozalny zakaz publikacji na temat związków obecnego Prezesa PZPN z aparatem komunistycznym i niejasności finansowych dotyczących sprawowania przez niego tej funkcji. Taki zakaz przed publikacją to po prostu cenzura prewencyjna, zabroniona przez Konstytucję RP, o czym sąd pewnie wiedział, ale nie przeszkodziło mu to wydać postanowienia sprzecznego z nadrzędnym aktem prawnym, co samo w sobie jest skandalem. Ale działanie sądu w obronie pana Bońka było całkowicie przeciwskuteczne.

O jego związkach z aparatem komunistycznym i zarzutach finansowych wobec niego pisała tylko „Gazeta Polska”; o tym, że sąd zakazał pisania na ten temat – napisały chyba wszystkie gazety, rozgłośnie, telewizje i internetowe portale. Taka darmowa, potężna reklama tematu, który miał zniknąć z przestrzeni publicznej.

Do błędu przyznał się pośrednio sam prezes PZPN, który osobiście na Twitterze obwieścił, iż wycofuje się z żądania tego zakazu publikacji… Kto mieczem wojuje, od miecza ginie; jak widać, warto o tym pamiętać. (…)

2 września

Mamy do czynienia z cenzurą prewencyjną. CMWP SDP o zakazie pisania o zarzutach wobec prezesa PZPN w Telewizji Republika

Jolanta Hajdasz była gościem specjalnego wydania programu „Wolne głosy” red. Marcina Bąka w Telewizji Republika. Program poświęcony był decyzji sądu zakazującej „Gazecie Polskiej” i red. Piotrowi Nisztorowi publikacji na temat Prezesa PZPN i nieprawidłowości finansowych w związku. – Nie mam wątpliwości, że należy protestować przeciwko temu wyrokowi, przeciw zakazaniu pisania o osobach publicznych, o zarzutach, które muszą być wyjaśnione – powiedziała wiceprezes SDP o wyroku sądu na temat zablokowania publikacji „Gazety Polskiej”. – Postanowienie sądu jest zdumiewające i budzi stanowczy sprzeciw dziennikarzy, to po prostu cenzura prewencyjna – podkreśliła J. Hajdasz. (…)

4 września

Publikacja opinii CMWP SDP przesłanej do obserwatorów zagranicznych OBWE na temat kampanii prezydenckiej w mediach

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP przekazało swoje uwagi do „Stanowiska w sprawie wstępnych wniosków i ustaleń Misji Specjalnej Oceny Wyborów ODIHR, Rzeczpospolita Polska – Wybory prezydenckie, druga tura, 12 lipca 2020 r.” w zakresie dotyczącym roli mediów.

W swoim stanowisku CMWP SDP podkreśliło, iż w opublikowanych stanowiskach ODHIR przedstawiono zastrzeżenia jedynie w odniesieniu do nadawców publicznych, nie przedstawiając oceny działań prywatnych instytucji medialnych w Polsce, relacjonujących kampanię prezydencką.

Tymczasem jest to bardzo ważny aspekt oceny przebiegu kampanii prezydenckiej w mediach w naszym kraju, ponieważ na rynku mediów – we wszystkich ich sektorach w Polsce – dominują media prywatne, w tym media o zagranicznej rezydencji podatkowej, więc ich działania mają ogromny wpływ na decyzje wyborcze Polaków. Sprowadzając ocenę kampanii prezydenckiej w mediach jedynie do powierzchownej oceny działań jednego z nadawców publicznych, jakim jest publiczna telewizja TVP SA, wypacza się rzeczywisty przebieg kampanii prezydenckiej. CMWP SDP zwraca uwagę, iż prowadzić to może do nieobiektywnej i w konsekwencji błędnej oceny przebiegu wyborów w Polsce, także na arenie międzynarodowej. (…)

14 września

Wsparcie CMWP dla inicjatywy Reduty Dobrego Imienia nowelizacji Prawa prasowego

24 sierpnia br. fundacja RDI przedstawiła publicznie na swojej stronie internetowej (anti-defamation.org/; rdi.org.pl) obywatelski projekt nowelizacji ustawy Prawo prasowe.

Nowelizacja ta ma na celu powstrzymanie fali tzw. fake newsów oraz ma zapobiec nagonkom medialnym i niszczeniu wizerunku Polski za pomocą publikacji wypaczających prawdę o polskiej historii.

Projekt zakłada także wykreślenie z Kodeksu karnego art. 212, zgodnie z którym za zniesławienie grozi dziennikarzowi nawet rok bezwzględnego więzienia. CMWP SDP wspiera RDI w zakresie projektu nowelizacji Prawa prasowego ze względu na konieczność eliminacji z medialnej przestrzeni publicznej negatywnych zjawisk, które RDI wskazuje jako przyczynę zainicjowania społecznej akcji opracowania tego projektu. (…)

22 września

Ringier Axel Springer przeciwko red. Witoldowi Gadowskiemu. CMWP SDP wspiera dziennikarza w tym procesie

Pierwsza po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa rozprawa z powództwa wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska sp. z o.o. przeciwko red. Witoldowi Gadowskiemu. Na 21 października sąd zapowiedział ogłoszenie wyroku. CMWP SDP objęło niniejszą sprawę monitoringiem pod kątem przestrzegania praw człowieka i obywatela, szczególnie w zakresie wolności słowa i prasy, i wspiera w tym procesie dziennikarza. Niemiecko-szwajcarski koncern medialny uznał, że dziennikarz naruszył jego dobra osobiste w felietonie, który we wrześniu 2017 r. ukazał się na portalu wPolityce.pl. Koncern domaga się przeprosin i 50 tysięcy zł grzywny. W felietonie dziennikarz podkreślił, że ważne jest, by na świecie więcej mówiło się o domaganiu się przez Polskę reparacji wojennych. Odniósł się również do niemieckich mediów.

„To Niemcy robili mydło z ludzkiego tłuszczu. To Niemcy robili abażury z ludzkiej skóry. To Niemcy robili maskotki z ludzkich kości. To Niemcy rozsiewali po polach popioły zwęglonych ludzi jako nawóz. To wszystko robili «kulturalni» Niemcy. Dziś, kiedy słyszę, że m.in. w ZDF, «Fakcie», Axel Springer zasiadali wermachtowcy, SS-mani – to rozumiem, skąd ta agresja na Polskę” – pisał m.in. Gadowski.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Wrzesień” znajduje się na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Wrzesień” na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dr Hajdasz: Sądy coraz częściej zamykają usta dziennikarzom. Wyroki są kuriozalne i wzajemnie sprzeczne

 Redaktor naczelna „Wielkopolskiego Kuriera WNET” mówi o zakazie pisania na temat prezesa PZPN, pozwach przeciwko Witoldowi Gadowskiemu i Samuelowi Pereirze i o potrzebie likwidacji artykułu 212 k.k.

 

Dr Jolanta Hajdasz mówi o stanie wolności słowa w Polsce, w związku z  sądowym zakazem pisania na temat Zbigniewa Bońka. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej oskarżył dziennikarza piotra Nisztora o naruszenie dóbr osobistych:

Wygląda na to, że sądy w Polsce nie muszą przestrzegać konstytucji.

Rozmówczyni Adriana Kowarzyka zwraca uwagę, że w tej sprawie wydano trzy sprzeczne orzeczenia:

Redaktor Sakiewicz nie umiał stwierdzić, do którego postanowienia ma się zastosować. Zakaz pisania o Zbigniewie Bońku był przeciwskuteczny, ponieważ o wyroku szeroko pisały prawie wszystkie media.

Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy odnosi się do pozwu koncernu Axel Ringier Springer przeciwko Witoldowi Gadowskiemu w związku z jednym z krytycznych wobec spółki felietonów.

Witold Gadowski zwrócił uwagę na to, że Polska nie otrzymała reparacji, a za zbrodnie II wojny światowej odpowiadają Niemcy, a nie naziści. To kolejna kuriozalna rozprawa przeciwko polskiemu dziennikarzowi. Będziemy wspierać redaktora Gadowskiego w tym procesie. Wydawnictwa muszą mieć grubszą skórę niż przeciętni obywatele, powinny polemizować z krytyką w sposób publicystyczny.

Jak mówi dr Hajdasz, pozew od niemieckiego koncernu medialnego otrzymał także dziennikarz TVP Info Samuel Pereira, domagając się od niego 100 tys. zł.

W ten sposób można łatwo zamykać usta dziennikarzom; wystarczy jeden taki wyrok by poszli z torbami.

Redaktor naczelna „Wielkopolskiego Kuriera WNET” odnotowuje coraz większą ilość spraw wytaczanych dziennikarzom o zniesławienie, na podstawie słynnego artykułu 212 kodeksu karnego:

Sądowe roztrząsanie spraw, które każdy może publicystycznie ocenić, nie ma najmniejszego sensu i budzi ogromne zdumienie.

Poruszony zostaje również temat innych artykułów najnowszego numeru „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Jan Martini napisał tekst poświęcony postaci zmarłego niedawno Jana Grabusa, ostatniego uczestnika walk zbrojnych podczas Poznańskiego Czerwca. Zamieszczono również artykuł na temat prób wyjaśnienia przyczyn śmierci dziennikarza Jarosława Ziętary. Z kolei Jolanta Sowińska-Gogacz przybliżyła czytelnikom sprawę niemieckiego obozu koncentracyjnego dla dzieci, który funkcjonował w Łodzi:

Do lat 70. nie powstawały naukowe opracowania na temat obozu. Do dzisiaj wiadomo o nim stosunkowo niewiele.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Wznowienie w Poznaniu – po przerwie spowodowanej pandemią – procesu w sprawie zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary

Sprawa odwołania wyjazdu wciąż budzi emocje, dzieląc środowisko dziennikarzy. Część, w tym ówcześni koledzy Jarka, sądzi, że ktoś z redakcji „Gazety Poznańskiej” mógł współpracować z porywaczami.

Aleksandra Tabaczyńska

Po przerwie spowodowanej pandemią w Sądzie Okręgowym w Poznaniu wznowiono tzw. proces ochroniarzy w sprawie o pomoc w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. Proces trwa od stycznia 2019 roku. Oskarżeni są: Mirosław R. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala. Prokuratura zarzuca im uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie 24-letniego dziennikarza Jarosława Ziętary w 1992 r. Obaj mężczyźni nie przyznają się do winy. Na rozprawie 15 września br. miało zeznawać 10 świadków. Zgłosiło się czworo. Wśród nieobecnych 6 świadków jedna osoba była usprawiedliwiona, a okazało się, że pozostali wezwani nie zostali skutecznie powiadomieni.

Jako pierwszy zeznawał były redaktor naczelny nieistniejącej obecnie „Gazety Poznańskiej”, Przemysław N.

70-letni obecnie dziennikarz zatrudnił Jarosława Ziętarę i to podczas jego kadencji doszło do tragicznych wydarzeń związanych ze zniknięciem i w konsekwencji – śmierci reportera. Na pytanie sędziego, co świadek wie o tej sprawie, Przemysław N. odpowiedział:

– Zatrudniłem młodego, inteligentnego dziennikarza, to się okazało już po kilku miesiącach jego pracy. 1 września miał przyjść do redakcji. Nie przyszedł. Niepokoiliśmy się bardzo tym wszyscy. Oficjalne poszukiwania rozpoczęliśmy po kilku dniach, pisząc o tym na łamach gazety. Nawiązaliśmy kontakt z Policją i przez różne redakcyjne kontakty prosiliśmy o pomoc.

Ponadto świadek zeznał, że dziennikarz nigdy nie zgłosił mu, że zbiera materiały dotyczące Elektromisu. I że publikacje na ten temat, autorstwa Ziętary, nie ukazywały się na łamach „Gazety Poznańskiej”. (…)– Nie zauważyłem nigdy śladów pobicia dziennikarza. (…) Nigdy nie zgłaszał, że ma jakieś problemy, że ktoś go straszy czy odwiedza w domu. (…) Nie mam wiedzy o przeszukiwaniu biurka Ziętary. Redakcja była wtedy w totalnym remoncie. Nie było też takich restrykcji, jak obecnie. Instytucje były otwarte. Nie sądzę, by policja weszła i nie poinformowano mnie o tym. (…)

Kolejny przesłuchiwany świadek to Artur Ł., 50-letni kierowca mechanik, w 1992 roku zatrudniony jako kierowca redakcyjny.

– Rano [1 września 1992 roku] miałem jechać w teren z Jarkiem. Pamiętam, że tamtego dnia rano pojawiłem się w redakcji. Stamtąd mieliśmy jechać razem z Jarkiem Ziętarą. Jednak około godziny 8 rano dostałem informację od sekretarki, że wyjazd jest odwołany. Przyczyny mi nie podano.

Tego dnia nigdzie nie wyjeżdżałem, byłem do dyspozycji redakcji. Po południu polecono mi pojechać na Kolejową, by sprawdzić, dlaczego Jarek nie pojawił się tego dnia w redakcji. Zapukałem, ale nikt nie otworzył drzwi – zeznał Artur Ł.

Z zeznań Artura Ł. wynika, że w tygodniu miały miejsce wyjazdy z dziennikarzami do ościennych gmin, gdzie rzadko docierali dziennikarze. Nie wszyscy chcieli jeździć w teren, dlatego wysyłano tam najmłodszych. W redakcyjnym samochodzie jechały cztery osoby: dwóch dziennikarzy, jeden fotoreporter i kierowca. Artur Ł. potwierdził, że w samochodzie nikt nie rozmawiał o tym, czym się zajmuje, chroniąc swoje ustalenia. Nawet gdy jechał sam z Jarkiem, rozmawiali na tematy niezwiązane z pracą. W dniu zaginięcia miał odebrać Ziętarę z redakcji. Bywało też, że podjeżdżał po niego do domu. We wtorki i czwartki wyjeżdżali z dziennikarzami, a poniedziałki, środy i piątki były przeznaczone na załatwianie spraw administracyjnych. Ponadto świadek zeznał, że widywał w 1992 roku w redakcji Aleksandra Gawronika w towarzystwie Leszka Ł. – zastępcy redaktora naczelnego. I jak dodał: „zresztą wiadomo było, że sekretarką Mariusza Ś. była żona Ł.”. Wizyty pokrywały się w czasie z turniejami tenisowymi organizowanymi w Poznaniu.

Sprawa odwołania wyjazdu wciąż budzi emocje, dzieląc środowisko dziennikarzy. Część, a wśród tej części również ówcześni koledzy Jarka, sądzi, że ktoś z redakcji „Gazety Poznańskiej” mógł współpracować z porywaczami. Innymi słowy,

celowo odwołano samochód, by Ziętara musiał pieszo dotrzeć do redakcji. To dało sposobność przestępcom podającym się za policjantów, by się na niego zaczaić i uprowadzić dwudziestoczteroletniego dziennikarza zmierzającego do pracy, w stronę redakcji.

(…)

Ostatnia zeznawała Elżbieta D.-N., dziennikarka.

Elżbieta D.-N. jest autorką artykułu, który ukazał się miesiąc po zniknięciu Jarosława Ziętary i już wówczas wskazywał, że zarówno ludzie Elektromisu, jak i sam Aleksander Gawronik mogą stać za tą sprawą.

– Jarka znałam słabo, wcześniej krótko pracował w poznańskim oddziale „Gazety Wyborczej”. Nie byliśmy dobrymi znajomymi, ale wydaje mi się, że interesowały go afery gospodarcze, na pewno sprawa Elektromisu. Zajmował się tym, co dzisiaj nazywa się dziennikarstwem śledczym. Po jego zaginięciu opisywałam sprawę, rozmawiałam z jego znajomymi. Nie pamiętam już, kto powiedział, że zajmował się Gawronikiem i Elektromisem, na pewno tego nie zmyśliłam. W moim tekście z października 1992 roku opisałam różne wersje, w tym wątek partii KPN. Ludzie z KPN-u się odezwali po publikacji i protestowali. Natomiast ani Gawronik, ani Elektromis się nie odzywali.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „W Poznaniu wznowiono proces o pomoc w zabójstwie Jarosława Ziętary” znajduje się na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „W Poznaniu wznowiono proces o pomoc w zabójstwie Jarosława Ziętary” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szacun dla Margot, który bezkarnie wystrychnął na dudka cały świat / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/2020

Ponieważ nie ma testu, który przez pobranie wymazu z nosa czy innych otworów pozwoli odróżnić „bezwaginalną kobietę o skłonnościach lesbijskich” od bezczelnego faceta, nie można mu udowodnić oszustwa.

Jan Martini

Szacun dla Margot?

Jako skrajnie binarny, heteronormatywny, patriarchalny biały człowiek, z utęsknieniem czekam na wypowiedzenie konwencji stambulskiej. Nie, żebym był jakimś specjalnym miłośnikiem przemocy w rodzinie. Przeciwnie – bijam żonę rzadko i niechętnie, ale tylko wtedy, gdy sobie nagrabi. Uważam jednak, że konwencja ta drastycznie narusza prawa człowieka, bo już w starożytnym kodeksie Hammurabiego są paragrafy odnoszące się do dyscyplinowania krnąbrnych żon. A dlaczego się dyskryminuje sadystów? Co ma zrobić człowiek mający takie preferencje seksualne? Dlaczego odmawia mu się człowieczeństwa i praw należnych?

A masochistki? Świat zapomniał o ich potrzebach. Chyba nawet nie są wspominane w skrócie LGBT, a liczne organizacje promujące „niestereotypowe zachowania seksualne” nie kwapią się do obrony ich interesów.

A przecież wiadomo, że kobiety uwielbiają słodkich brutali – świadczą o tym choćby słowa przedwojennej piosenki: „Na mej piersi blizna sina wciąż mi ciebie przypomina”.

Wszyscy znamy rytualną formułkę-zaklęcie o „szacunku i godności, które należą się każdemu bez względu na preferencje seksualne, płeć, narodowość, rasę, wyznanie, kolor skóry, włosów czy zębów”.

Ale trudno o szacunek dla produktów pedagogiki Wielkiego Wychowawcy Polskiej Młodzieży – „Jurka” Owsiaka. Mało kto wie, że on sam nie wymyślił sobie słynnego „róbta co chceta” – jest to dosłowne tłumaczenie hasła satanistów amerykańskich („do as you will”).

W latach 90. w internecie można było spotkać różne rozszerzenia programu ideowego Owsiaka:

Mówta co chceta, bluźnijta, kłamta,
nie szanujta innych, ubliżajta, wyśmiewajta,
plujta, wymiotujta, europeizujta,
szpiclom współczujta, bolkowi wierzta,
kaczory potępiajta, ałtorytety całujta,
patriotyzm przeklinajta, transwestytyzm podziwiajta,
gdzie stoita, tam lejta, gdzie siedzita – fajdajta.

Michał Sz. jako niebinarna, bezwaginalna kobieta o skłonnościach lesbijskich, uprawiająca wielkoformatową i wielootworową poliamorię, jest właśnie typowym beneficjentem (czy ofiarą?) filozofii „róbta co chceta”.

Na fejsbuku koszalińskiego KOD-u jest informacja, że „aktywistka LGBT Margot jest koszalinianką”. Choć sam „Margot” się swym pochodzeniem nie chwali, miasto Koszalin jest bardzo dumne ze swego syna/córki – to już trzecia postać z Koszalina, która uzyskała ogólnopolską renomę – obok szefa IPN Leona Kieresa (który „skitrał” „kompromaty” na polityków w zbiorze zastrzeżonym, czym poniekąd uratował IPN przed likwidacją za rządów SLD) i Kuby Wojewódzkiego.

Swoją drogą ten „Margot” jest szczęściarzem. Niejeden młody chłopiec w swoich najdzikszych fantazjach erotycznych marzy, aby być molestowanym i zdemoralizowanym przez feministkę. Nad „Margotem” opiekuńcze skrzydła roztoczyła bodaj najznamienitsza feministka polska – Klementyna Suchanow. Dzięki niej trafił z nieco zapyziałego miasta wprost na warszawskie salony i squoty. Jakież szare i ponure byłoby życie Michała Sz. bez feministek, które nauczyły go poliamoryzmu i wprowadziły do kolorowego świata LGBT!

Michał Sz. musiałby pójść do pracy gdzieś w skupie mleka czy przy melioracji, a tak – został nadzieją demokracji polskiej. Bo demokracja polska z utęsknieniem czeka na swego zbawcę.

Kilku poprzednich kandydatów – Palikot, Petru, Kijowski, Kasprzak, Biedroń, Hołownia – nie sprostało wyzwaniom. Nadzieje związane z Trzaskowskim właśnie spłynęły do Bałtyku.

Siłom postępu pozostał „Margot”, do którego zabawny profesor Hartman głosi inwokację na kolanach:

„Margot, stałaś się liderką i w ciebie wpatrują się oczy milionów porządnych ludzi. Dziś nie możesz być gówniarą i zawieść tych ludzi. To już nie jest twoje życie, ale sprawa wszystkich. Od tego, jak się będziesz zachowywać, jak udźwigniesz rolę liderki, zależy to, czy będą bić LGBT, czy nie. Czy będziemy normalnym krajem, czy zoną faszystowskiego terroru w środku Europy”.

Nawet dalej poszedł równie utalentowany kolega profesora – Jerzy Urban: „Dopier….cie katolikom, dopier…cie faszystom, dopier…cie białoczerwonym”. Widać, że agresywnym mniejszościom etnicznym nie chodzi o jakieś tam prawa osób LGBT, tylko o walkę z polskością i Polakami.

Niestety „Margot” nie jest pozbawiony wad. Prof. Hartman (etyk) po ojcowsku napomina: „Margot nie powinna używać wulgaryzmów”. Osobiście uważam, że powinna, bo sam/sama jest chodzącym wulgaryzmem. Powinna/powinien jednak nauczyć się ortografii podstawowych wulgaryzmów, bo robiąc dwa błędy w jednym wyrazie, przebił nawet prezydenta Komorowskiego, który do dwóch błędów ortograficznych potrzebował jednak całego zdania.

„Należy się szacunek każdemu bez względu na” itd. – słyszymy te bełkotliwe formułki niemal w każdej wypowiedzi ludzi lewicy i okolic. Jednak szacunek nie należy się każdemu. Człowiek nie rodzi się z szacunkiem. Trzeba go sobie zdobywać. Można mieć szacunek dla młodzieży, która szła do legionów, do młodych z AK. Nawet dla członków ZMP uwiedzionych ideą budowania świata „bez wyzysku człowieka przez człowieka”.

Ja szacunku dla Michała Sz. nie mam. Uważam, że to oszust i cwaniak, który przebił nawet Kijowskiego, dla którego „jelenie” zbierały „hajs” na „stypendium wolności”.

„Margot” bryluje w polskojęzycznych mediach, prowadzi lekkie życie bez trosk materialnych, korzysta z uroków „poliamorii niebinarnej” i zakpił sobie z tych wszystkich profesorów, Hartmanów, redaktorów, etyków i innych humanistów, którzy z nabożną czcią zawsze mówią o nim „ona”.

Ponieważ nie istnieje test, który przez pobranie wymazu z nosa czy innych otworów byłby w stanie odróżnić „bezwaginalną kobietę o skłonnościach lesbijskich” od bezczelnego faceta, nie można mu udowodnić oszustwa.

Z pewnością pozostanie bezkarny, bo trudno sobie wyobrazić sędziego skłonnego podjąć ryzyko skazania człowieka, za którego poręczają (materialnie?) największe autorytety – nobliści i artyści, księża i rabini z pewnym etykiem – księdzem profesorem z KUL na czele.

A już wiadomość, że z tymi nieszczęśnikami solidaryzuje się kilkunastu (!) filozofów z Uniwersytetu Warszawskiego, dosłownie zwala z nóg.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Szacun dla Margot?” znajduje się na s. 8 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Szacun dla Margot?” na s. 8 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Armia księdza Marka”: podsumowanie roku na zebraniu ministrantów. Parafianie i służba liturgiczna w obiektywie

Fajnie jest pooglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Trzeba przyznać, że wiele spraw dopiero wyszło na zdjęciach.

Aleksandra Tabaczyńska

Podsumowanie

Neptun zwołał zbiórkę. Zaczęło się jak zwykle, to znaczy my z podstawówki przyszliśmy dwie godziny przed czasem, bo lubimy na korytarzach plebanii pograć w nogę piłką tenisową. Nigdy nie wiemy, jak długo nam się uda grać, bo to zależy, kiedy mecz usłyszy ksiądz proboszcz. Jeśli proboszcz szybko się zorientuje, to mamy drugą, zapasową zabawę. W absolutnej ciszy bawimy się w Indiańców tropiących zwierzynę, czyli Deserka księdza Marka. Ta zabawa jest bardzo trudna, bo skradamy się po wszystkich zakamarkach, schodach i korytarzach, i żadna blada twarz nie może nas zobaczyć.

Tak czy inaczej, jesteśmy zawsze pierwsi na zbiórkach i zajmujemy sobie najlepsze miejsca z tyłu sali. Oczywiście jak tylko przyjdą starsze chłopaki, to podchodzą do nas i grubym głosem mówią – wypad, mały!. Co oznacza, że musimy się przesiąść. To niesprawiedliwe, ale nie będziemy przecież robić draki na zbiórce ministrantów, więc ustępujemy i przenosimy się do przodu.

Okładka książki Aleksandry Tabaczyńskiej „Armia księdza Marka”. Opr. graficzne Elżbieta Kowalska

W sali przy głównym stole siedział ksiądz Marek, Neptun – nasz prezes, Lok – zastępca prezesa oraz Welon – najlepszy ceremoniarz w parafii, który sam tam zasiada, chociaż nikt go nigdy nie zaprasza. Przy stole usiedli też reprezentanci sekcji fotograficznej, czyli Statyw i Peryskop.

Na początku, jak zwykle, same nudy, to znaczy: ile nas jest, kto gorliwie służy, a kto się miga. O tym, że to odpowiedzialna i ważna służba, bo swoją postawą krzewimy wartości chrześcijańskie. Niezbyt rozumiemy, co to znaczy – skapowaliśmy tylko, że jak zwykle mamy być grzeczni i nie robić głupot.

Już nie szło dłużej usiedzieć, gdy nagle Neptun powiedział, że przygotował dla nas niespodziankę: prezentację multimedialną, podsumowującą cały rok naszej pracy.

Ucieszyliśmy się, bo fajnie jest pooglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to są zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Peryskop i Statyw dużo fotografują i Neptun wziął od nich wszystkie zdjęcia, i zrobił pokaz, ale nie z tych uroczystości, tylko jak my, ministranci, prezentujemy się w kościele.

I tak na przykład ja byłem na zdjęciach, jak robię miny do Kefira, takie z wydętymi policzkami, z zezem i rurką z języka. Trzeba przyznać, że w minach jestem świetny. A jeden ze starszych ministrantów, którego nazywają Brad Pitt – bo niby taki przystojniak – cały czas dokładnie wodzi wzrokiem po kościele. Normalnie lustruje wszystkich wiernych.

Neptun spytał się, czego on tak szuka całą mszę – sprawdzasz coś, czy jak? Na to Pitt całkiem poważnie odpowiedział, że po prostu liczy te dziewczyny, które się na niego patrzą.

Wiara w śmiech, a Pitt na to, żeby się go nie czepiać, bo z tego co wie, to wszyscy liczą, a on po prostu się z tym nie kryje.

Ksiądz Marek powiedział, że rozumie, że to ważna informacja, ale czy mógłby w takim razie liczyć rzadziej i skupić się jednak na mszy? Na to Pitt zgodził się i obiecał, że będzie liczył na początku, na intencjach i na ogłoszeniach parafialnych, bo jego rodzice bardzo dokładnie słuchają i potem i tak mu wszystko powtarzają przy niedzielnym obiedzie.

W ogóle trzeba przyznać, że wiele spraw dopiero wyszło na zdjęciach. Starsze chłopaki tak samo jak my gadają, ziewają, śmieją się, tylko robią to o wiele sprytniej i nie widać tak bardzo.

W salce atmosfera stawała się nerwowa, bo nie wszystkim podobała się prezentacja Neptuna. Okazało się też, że sfotografowali Welona na mszy świętej z księdzem biskupem, jak cały czas popatrywał na zegarek, kiwał głową i strzelał miny, jakby chciał powiedzieć: – Za długo, panowie, za długo! Nie wyrobimy się!

Welon tak się wściekł, że zaraz przeszedł od stołu prezesa do chłopaków z tyłu sali.

Statyw i Peryskop byli wystraszeni jak nie wiem co, tłumaczyli się, że oni dali te zdjęcia Neptunowi w dobrej wierze, w życiu nigdy specjalnie na kolegów…

Draka trwała na całego, wszyscy coś krzyczeli i wtedy Neptun powiedział, że to jeszcze nie koniec jego prezentacji. Chłopaki czekali, wnerwieni że strach. Peryskop nawet chciał się zwolnić szybciej do domu, ale mu nie dali i Neptun zaczął wyświetlać kolejne zdjęcia… nie zgadniecie – parafian.

Pokładaliśmy się ze śmiechu, jak zobaczyliśmy, ile pań siedzi w kościele ze smoczkiem w buzi (bo spadł ich dzieciom i niby tak go czyszczą), ile dojada resztki ciasteczek po maluchach.

Wiele osób przysypia, wysyła esemesy pod ławką, daje znaki znajomym, którzy siedzą gdzieś dalej. Na jednym zdjęciu widać, jakby księża rozdający komunię świętą stali w szczerym polu, po kostki w słomie. A to dzieciaki wyciągnęły tę słomę ze żłóbka i porozrzucały po całej posadzce kościoła. Na szczęście po mszy rodzice maluchów sprzątnęli to ściernisko.

Grozę u wszystkich wzbudziły zdjęcia dorosłych, którzy sadzają swoje dzieci na balustradach balkonów. Zwłaszcza jeden pan z taką małą córeczką. Nasz kościół jest poewangelicki, dlatego mamy dwa piętra balkonów, i to dookoła budynku, a ołtarz jest prawie w centrum.

Lok mówi, że to jest zupełny brak wyobraźni. Mama Loka pracuje w żłobku, więc on wie i podobno takie małe dzieci nie mają instynktu samozachowawczego. Sadzając maluchy na balustradach balkonów, rodzice oswajają je z wysokością i one myślą, że tak można, bo nie czują niebezpieczeństwa. Jakby ta dziewczynka spadła, to dokładnie na głowy nas, ministrantów.

Po prezentacji ksiądz Marek powiedział, żebyśmy pamiętali o tym, że trzeba umieć się z siebie śmiać. Przy setkach zdjęć, które każdy dziś robi, nie jest trudno znaleźć ujęcia dla nas korzystne, jak i te niekorzystne. Mamy o tym pamiętać i kierować się zdrowym rozsądkiem przy oglądaniu czegokolwiek, a przede wszystkim słuchać rodziców.

Wracaliśmy z chłopakami ze zbiorki do domu i pomyślałem sobie, że znowu spędziłem świetne popołudnie. Wśród ministrantów mam dużo kumpli w moim wieku, niestety też kilku mikrusów, ale i wielu starszych. Martwi mnie tylko, że jak będę taki jak Neptun, Lok i Welon, to będę miał kumpli ministrantów – samych konusów. To nie fair.

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Można ją nabyć przez internet pod adresem www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: [email protected].

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Podsumowanie” z tomiku „Armia księdza Marka” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Podsumowanie” z tomiku „Armia księdza Marka” na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Określenie ‘Matka Polka’, dziś mylnie kojarzone z zahukaną kurą domową, wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza

Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

s. Katarzyna Purska USJK

Matka Polka wobec przemocy

Określenie ‘Matka Polka’ wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

„Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Tak brzmi pierwsze zdanie polskie, zamieszczone około 1270 roku w tzw. Księdze Henrykowskiej. Cały tekst został zapisany po łacinie przez o. Piotra – niemieckiego opata i kronikarza klasztoru cystersów w Henrykowie niedaleko Wrocławia. W pewnym miejscu swej kroniki o. Piotr przytacza polskie słowa, które wypowiedział niejaki Boguchwał – osadnik rodem z Czech do swojej żony – polskiej Ślązaczki, widząc, jak jest umęczona mieleniem zboża na żarnach. Dzisiaj jego słowa brzmiałyby tak: „Daj, niech ja poobracam kamieniem, a ty odpoczywaj”. Dlaczego je cytuję? Być może dlatego, że w dawnych wiekach mielenie na żarnach było zajęciem typowo kobiecym, a Boguchwał – jak się okazuje − bardzo dbał o żonę i nieraz ją w pracy wyręczał.

Pierwsze polskie zdanie mówi zatem o więzi łączącej męża z żoną. Dla Boguchwała jego żona to nie towar ani mężowski dobytek, lecz towarzyszka jego życia i codziennego trudu.

Prof. Andrzej Nowak w IV tomie Dziejów Polski wspomina Konrada Celtisa (1459–1508) – niemieckiego humanistę, nauczyciela uniwersyteckiego i poetę, który studiował przez krótki czas w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim matematykę i astronomię, a jednocześnie prowadził pozauniwersyteckie wykłady z retoryki i poetyki. Otóż ów humanista niemiecki, dumny ze swej niemieckości, sławił w swoich dziełach Germanię i przedstawiał wyższość jej kultury nad innymi cywilizacjami, w tym naturalnie też – polską. W jednym ze swych epigramatów – jak pisze prof. Nowak – „oburzał się na skandaliczne obyczaje sarmackie: „Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany, / Bowiem w obydwu z tych stron rządzi kobieta, nie mąż. / Trzykroć, czterykroć balwierza w więzieniu już zamykano / Za to, że żonie swej chłostę należną kazał jej dać”. „Taka to dzikość u krakowskich Sarmatów, że tu kobiet bić nie wolno! Zupełny brak wyższej cywilizacji…” – komentuje słowa Celtisa prof. Nowak (A. Nowak, Dzieje Polski, Biały Kruk, 2019, t. 4, s. 126).

Marcin Bielski (1495–1575) pochodził z Ziemi Sieradzkiej. Po latach żołnierskiej tułaczki osiadł w rodzinnej wsi i zajął się pisarstwem. Jednym z owoców jego pracy był utwór zamieszczony w zbiorze satyr, który zatytułował Sjem (sejm) niewieści. Utwór ten jest niezmiernie ciekawą lekturą dla współczesnych emancypantek, które zajadle walczą o równouprawnienie kobiet. Siedem bohaterek satyry Bielskiego narzeka na upadek obyczajów w polityce i w życiu publicznym. Zarzucają mężczyznom, że dbają jedynie o urzędy, o swoją pozycję, a lekceważą króla i nie dbają o dobro „pospolitej rzeczy”. Z tego powodu panie postanawiają stworzyć własny parlament, w którym chcą zaprezentować swój program naprawy Rzeczypospolitej. Wśród postulatów w nim zawartych odnajdziemy oddanie majątków pod zarząd kobiet oraz zreorganizowanie służby wojskowej tak, aby Polska była w każdej chwili gotowa do obrony swych granic. Trzecim z dziesięciu postulatów jest przyuczenie szlachty do gospodarności na wzór miejski i troski o rodzimą wytwórczość. W kobiecym programie naprawy Rzeczypospolitej znalazł się też punkt nakazujący mężom prohibicję („bo wnet chłopy szaleją, jak sobie podpiją”), jak również naprawa sądów „by nie wygrywał w nich mocniejszy pieniędzmi”.

Ciekawe, że ten – wbrew pozorom poważny – program polityczny Marcin Bielski przypisuje wyemancypowanym kobietom, które w jego satyrze przejmują władzę w państwie. Brzmi to dość zaskakująco w dobie, w której kobiety były ponoć poddane opresji mężczyzn.

Czyżby więc pozycja kobiet w dawnej Polsce była zgoła inna? (jw., s. 343–345).

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświęciła rodzinie i gromadce dzieci. Matka Polka to w powszechnym dziś rozumieniu nadopiekuńcza matka, zwłaszcza w stosunku do swego syna, z którego robi kalekę życiową niezdolną do samodzielnego życia. „Zmęczona Matka Polka, która albo ma rodzinę, albo oczekuje potomka” – jak o niej wyraża się w „Gazecie Wyborczej” Anna Bikont (A. Bikont, „Gazeta Wyborcza”, 1995/04/08-1995/04/09). Tymczasem w przeszłości określenie to było tytułem do chluby, głębokiej czci i szacunku, a wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

W moim domu rodzinnym znajdował się album malarstwa Artura Grottgera, do którego często zaglądałam. Wizerunki kobiet z obrazów Grottgera robiły na mnie ogromne i niezatarte wrażenie. Zapamiętałam też z muzeum przy opactwie cystersów w Wąchocku ekspozycję kobiecej biżuterii żałobnej z okresu zaborów. Czarne broszki w kształcie orła i bransoletki przypominające kajdany. To była wówczas kobieca forma demonstracji, ale i lekcja patriotyzmu dla żyjącej pod zaborami młodzieży.

Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. Z chwilą znalezienia się za Uralem podlegały takim samym rygorom, jak skazani.

Mogły powrócić do kraju jedynie po odbyciu przez małżonka kary zesłania lub kiedy on zmarł. Niektóre kobiety same stawały się więźniami lub trafiały na zesłanie za działalność patriotyczną. Trudno przecenić ich rolę. Niewątpliwie były dla swoich mężów i synów ogromnym wsparciem w trudnych czasach walki, zaborów i okupacji.

Znane są też przypadki ochotniczego zaciągania się kobiet polskich do oddziałów wojskowych i powstańczych. Najczęściej towarzyszyły żołnierzom jako markietanki (to akurat mało chlubne, bo przyjęło się uważać, że markietanki świadczyły też usługi z zakresu najstarszego zawodu świata), czasem współdziałały z nimi jako emisariuszki, przewoziły broń i organizowały ucieczki z niewoli. Podczas zaborów wiele kobiet było znanych z pracy charytatywnej: wspierania rodzin walczących, zbierania funduszów na rzecz powstań, pomocy rannym i chorym. Udział kobiet w XIX-wiecznych działaniach powstańczych kojarzony jest przede wszystkim z litewską bohaterką Emilią Plater, walczącą w powstaniu listopadowym na Żmudzi, ale też być może z postacią Joanny Żubrowej, pierwszej kobiety odznaczonej orderem Virtuti Militari.

Do najbardziej zasłużonych w okresie międzypowstaniowym polskich kobiet należała matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska (urodziła 11 dzieci), która po śmierci męża zaangażowała się w działalność spiskową jako organizatorka jednej z pierwszych komórek kobiecych Stowarzyszenia Ludu Polskiego w Krzemieńcu. W 1838 roku została aresztowana i skazana na karę utraty majątku oraz zesłanie do Berezowa i Saratowa.

W okresie zrywu styczniowego wzorem kobiety-patriotki stała się Apolonia z Dalewskich Sierakowska, kurierka powstańcza i wdowa po przywódcy powstania na Litwie, straconym w Wilnie w czerwcu 1863 roku, która po śmierci męża i trzymiesięcznym areszcie, mimo zaawansowanej ciąży, została zesłana do guberni nowogrodzkiej, znanej ze szczególnie uciążliwych warunków klimatycznych.

Wanda Krahelska (1886–1968) została na własną prośbę główną wykonawczynią zamachu na warszawskiego generała-gubernatora Gieorgija Skałona w 1906 roku; Aleksandra Szczerbińska zaś, później Piłsudska (1882–1963), zarządzała warszawską siecią składów broni i brała udział w przygotowaniu napadu na pociąg – akcji pod Bezdanami, którą kierował Józef Piłsudski.

Być może właśnie poprzez odwagę, poświęcenie oraz troskę o dobro wspólne te i wiele innych kobiet w Polsce dowiodło, że sprawiedliwość wobec nich domaga się przyznania im pełni praw obywatelskich. Tak też się stało w wolnej Polsce.

Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 r. zostało ogłoszone, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” (art. 1), który ukończył 21 lat, artykuł 7 zaś zapewniał bierne prawo wyborcze wszystkim obywatelom i obywatelkom. Polki nabyły je jako jedne z pierwszych w Europie.

Co więcej, dekret Piłsudskiego zasadniczo nie był kontestowany przez mężczyzn. Miała na to niewątpliwie wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., rola kobiet, które – jak twierdzi historyk z KUL, dr Robert Derewenda – w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom, związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci, dowodząc w ten sposób nie tylko odwagi, ale i samodzielności w działaniu.

Mężne, a nawet bohaterskie postawy kobiet w naszej historii leżą u podstaw szczególnego stosunku Polaków do nich. Polacy zasłynęli wśród cudzoziemek jako szarmanccy. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 70. i 80., do zasad dobrego wychowania należało przepuszczanie pań w drzwiach czy też całowanie ich w rękę. Skutecznym owocem walki kobiet o równouprawnienie stało się szybkie wyeliminowanie z życia towarzyskiego i rodzinnego tych form obyczajowych. Czy słusznie? No cóż, w końcu to tylko detal, ale moim zdaniem, wiele mówiący o zmianach zachodzących we wzajemnych relacjach.

Kobieta, która według Księgi Rodzaju została stworzona jako „odpowiednia pomoc” dla Adama, stała się jego konkurentką i przeciwnikiem w walce. Naczelnym hasłem podnoszonym przez współczesne feministki jest walka z „supremacją męską”.

W deklaracji ideowej amerykańskiej National Organization of Women, którą przytacza prof. Wojciech Roszkowski, napisano: „Nadszedł czas odzyskać kontrolę nad naszym życiem. Nadszedł czas wprowadzenia wolności reprodukcyjnej dla kobiet”. Znana feministka Martha Nussbaum twierdzi: „Najbardziej okrutna dyskryminacja dotyka kobiety w rodzinie (…) gdzie kobieta musi podjąć bezpłatną pracę o niskim prestiżu społecznym (…) Szczególnie kobiety cierpią z powodu altruizmu rodziny (…) podejmując zadań gospodarstwa domowego i wspomagania pracy męża”. Profesor Roszkowski przytacza obie te wypowiedzi w kontekście opisywanego zjawiska zerwania przez jednostkę więzów rodzinnych i tradycji. W konkluzji pisze: „Tak rodzi się człowiek wolny, ale pozbawiony tożsamości” i przypomina, że równość w godności kobiety i mężczyzny nie oznacza ich jednakowości, która jest jedną z tez pochodnej marksizmu – ideologii gender (W. Roszkowski, Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej, Biały Kruk, 2019, s. 488–492).

„Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn” – brzmi artykuł 12 p. 1 zobowiązań ogólnych konwencji stambulskiej, na której m.in. w ostatnim czasie ogniskuje się debata publiczna. Konwencja stambulska – jak twierdzi Karolina Pawłowska, Dyrektor Centrum Prawa Międzynarodowego Instytutu Ordo Iuris – oparta jest na założeniach ideologii gender. Uznaje ona bowiem, że źródłem opresji względem kobiet i przyczyną historycznie ukształtowanych, nierównych relacji władzy między kobietami i mężczyznami jest zakorzeniony w tradycji ład społeczny. Przeczy temu jednak nasza polska tradycja historyczna i prawna.

I znowu pozwolę sobie przytoczyć fragment tej konwencji. Tym razem p. 5 art. 12: „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji”. Brzmienie tego artykułu sugeruje zatem, że przemoc w rodzinie wynika z takiego jej modelu, który został ukształtowany w oparciu o religię.

„Zapamiętam sobie: Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. (…). Pamiętaj, że przypomina ci ona Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje.

Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, która ściślej jest związana z tą niewiastą niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem… Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo… Wstań, nawet gdyby weszła najbiedniejsza z Magdalen” – zapisał ks. kard. Stefan Wyszyński w swoich Zapiskach więziennych pod znamienną datą 9.12.1955 r. Jak wynika z zanotowanych słów, nasz Pasterz odznaczał się głębokim szacunkiem wobec kobiet i była to motywacja religijna! (…)

Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambulskiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regulacjach wychodzi ponad te wymagania – twierdzi szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prof. Aleksander Stępowski – prawnik z Ordo Iuris – podkreśla, że preambuła konwencji stambulskiej posługuje się „koncepcjami o wyraźnie marksistowskich inspiracjach”, jak odwieczna walka płci czy strukturalna przemoc jako narzędzie dominacji mężczyzn.

Średni europejski wskaźnik dla przemocy wobec kobiet wynosił w 2015 roku 27,5 punktów na 100 (im wyższy wynik, tym gorsza sytuacja). Polska ze wskaźnikiem 22,1 plasowała się na pierwszym miejscu, a więc jest państwem, w którym dochodzi do najmniejszej liczby aktów przemocy wobec kobiet. I nie twierdził tego PiS, ale lewicowy francuski dziennik „Libération”, powołując się na oficjalne dane.

Czy zapobiegniemy złu, uderzając w tradycyjny model rodziny? Czy lekarstwem na przemoc jest unifikacja płci, przeczenie różnicom płciowym w imię idei absolutnej równości albo też poprzez przeciwstawianie sobie mężczyzn i kobiet w imię tejże równości i marksistowsko rozumianej sprawiedliwości? Moim zdaniem czas najwyższy powrócić do tradycyjnych wartości, czas na wsparcie trwałej i wielodzietnej rodziny, i czas na troskę o dobre wychowanie kobiet. „Na kolanach świętych matek wychowują się wielcy święci” – mówiła św. Urszula Ledóchowska, podkreślając doniosłość troski o rodzinę i należne w niej miejsce kobiety-matki.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego