Są w Polsce tematy, których politykom i mediom nie wolno dotykać / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 45/2018

Aborcja eugeniczna? W zamrażarce. Frankowicze? Bez wsparcia. Dekoncentracja mediów? Lepiej nie pytać, przecież nikt z nimi nie wygra… Jeśli nie chcemy powtórki z lat 90., to nie może być tematów tabu.

Jolanta Hajdasz

Do wyborów chcemy unikać wielkich burz politycznych – powiedział Ryszard Terlecki, wicemarszałek sejmu i szef klubu parlamentarnego PiS na pytanie Jacka Karnowskiego o ustawę dekoncentracyjną w mediach, dając jednoznacznie do zrozumienia, że na tym polu zmian nie będzie. Czyli teraz pożyjemy trochę w krainie łagodności? – pytał dziennikarz. Tak (śmiech) – taka była odpowiedź polityka.

Rozsądek nakazuje ją zrozumieć. Przecież widzimy wszyscy, co się dzieje. Dotknęli reformy sądów – prawie pucz, ruszyli emerytury ubeków – to samo, o nowelizacji ustawy o IPN nawet szkoda mówić, od ponad miesiąca nie ma dnia, żeby ktoś jej nie komentował, a ktoś inny po raz kolejny nie musiał tłumaczyć, jakie są w tej sprawie fakty i że Polacy mają prawo do odkłamywania własnej historii. Zakaz aborcji ? Wolne niedziele? A wojsko, a zakup broni, a rura gazowa i uchodźcy? Wszędzie awantura, wszędzie opór, więc trzeba czekać, więc trzeba być rozsądnym i trzeba rozumieć; zostawcie na razie (?) ten temat.

W mediach publicznych ten rozsądek jest widoczny niestety każdego dnia. W mediach takich jak nasz „Kurier” możemy postawić swobodnie pytanie, czy aby na pewno ta taktyka nie oznacza kapitulacji, nie oznacza kompromisu, akceptacji dla tego, czemu chciało się przeciwstawić?

Ostatnio mam natrętne poczucie dejà vu, bo podobne odczucia miewałam po 1989 r., w okresie tzw. transformacji ustrojowej. Wtedy właśnie wszelkie wątpliwości i pytania, jakie rodziły się w mojej głowie bardzo wówczas młodej, szeregowej dziennikarki, dotyczące niektórych działań lub braku innych, kwitowano tym cichym „nie teraz”, „to nie przejdzie, nie da rady”, „a to zbyt radykalne”, albo po prostu „masz rację, ale to nie jest dobry czas, by poruszać ten temat”. Pracowałam wówczas (początek lat 90.) w mediach publicznych, byłam zaangażowana we wszystkie zmiany ich dotyczące, by tylko stały się rzetelne i solidne, bardzo więc mnie irytowały te wszystkie ograniczenia, których z roku na rok było coraz więcej.

Prywatyzacja – nie krytykuj, jest konieczna, bo bez tego nie ruszy nasza gospodarka; PGR-y – nierentowne; zwalniani i pozbawiani pracy – godni współczucia i pomocy charytatywnej, ale sami sobie winni, bo nie potrafią się odnaleźć w normalnych warunkach gospodarki wolnorynkowej; dekomunizacja – za wcześnie, po stronie solidarnościowej nie ma kadr; dezubekizacja – zapomnij, oni są wszędzie; białe plamy historii – powoli będziemy odkłamywać, ale potrzeba więcej czasu; ściganie zbrodniarzy komunistycznych – nie ma narzędzi; karanie przestępstw i afer gospodarczych – to samo. Ilu spraw, ilu tematów media wówczas nie poruszały, może potwierdzić tylko ten, kto dzisiaj zechce przedrzeć się przez ogrom zadrukowanych wtedy zupełnie innymi tematami stron.

Wtedy wydawało mi się, że jestem z innej bajki, pochodzę z biedniejszej rodziny, to mam tak odmienne od wszystkich problemy. Buntowałam się w redakcjach, miałam przez to kłopoty w pracy, ale czas pokazał, iż w tych sprawach nie wolno było milczeć.

Podobnie jest i dziś. Aborcja eugeniczna? W zamrażarce. Frankowicze? Bez wsparcia. Dekoncentracja mediów? Lepiej nie pytać, przecież nikt z nimi nie wygra… Ale jeśli nie chcemy powtórki z lat 90., to nie może być tematów tabu. Dlatego mimo braku decyzji politycznej dotyczącej zmian na rynku mediów w Polsce, piszemy dziś po raz kolejny o naszych środkach masowego komunikowania. Nadal przecież mamy sytuację nieznaną chyba w żadnym demokratycznym kraju, gdzie tak duża część mediów jest w rękach zagranicznych koncernów.

Posłanka Barbara Bubula w swojej wypowiedzi, którą zamieszczamy dziś w „Kurierze”, mówi wprost o pogłębiającej się kolonizacji polskiego rynku medialnego przez zewnętrznych, międzynarodowych graczy. Co prawda, szkód poczynionych przez 27 lat nierówności dostępu do rynku medialnego poszczególnych grup światopoglądowych w Polsce nie da się odrobić w dwa lata, ale przecież próbować trzeba.

Choćby po to, by zapowiedziana przez marszałka Terleckiego „kraina łagodności” nie utrwaliła na zawsze patologii, o których publicznie „na razie” nikt nie chce mówić.

Artykuł wstępny Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” Jolanty Hajdasz znajduje się na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” Jolanty Hajdasz na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Pielgrzymujemy dla Niepodległej! Kazanie wygłoszone na 10 Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców, Jasna Góra 13. 01. 2018

Przez ostatnie dziesięć lat w czasie naszej pielgrzymiej wędrówki do duchowej stolicy Polski wielokrotnie słyszeliśmy z ust współczesnych faryzeuszów i uczonych, że to nie miejsce dla nas.

ks. Jarosław Wąsowicz

Dziesiąty już raz jako kibice stajemy u tronu Królowej Polski. Mamy przed oczyma drogę, którą wspólnie kroczyliśmy podczas ostatniej dekady. Chcemy dzisiaj podziękować Panu Bogu za to wszystko, czego dokonał w naszych sercach, za wszystkie inicjatywy, wokół których środowisko kibicowskie w ostatnich latach się wspólnie gromadziło, mówiło jednym głosem. Wiele nam się udało zmienić w nas samych i wokół nas, choć droga do doskonałości jest jeszcze długa.

Fot. J. Wąsowicz

Kiedy zaczynaliśmy nasze kibicowskie pielgrzymowanie, inne było nasze środowisko, inna też była Polska. Jedno pozostało niezmienne: Bóg i ewangeliczne wskazania, które pozostawił nam po to, abyśmy umieli pokonywać wszystkie życiowe przeciwności, zwalczać grzech w nas samych, ale przede wszystkim patrzeć z nadzieją w przyszłość, że razem z Panem Jezusem wszystko możemy w naszym życiu zmienić. Możemy nawiązać z Nim osobistą relację, bo On jest dla nas. (…)

Tak, jesteśmy jak grzesznicy i celnicy i pragniemy światła, uzdrowienia, bożej miłości. Dlatego tu jesteśmy. Przez ostatnie dziesięć lat w czasie naszej pielgrzymiej wędrówki do duchowej stolicy Polski wielokrotnie słyszeliśmy z ust współczesnych faryzeuszów i uczonych, że to nie miejsce dla nas. Pouczali wszystkich wokoło, kto może, a kto nie pielgrzymować do najświętszego dla nas, Polaków, sanktuarium, cenzurowali kazania i wykłady. Nie znali Chrystusa z dzisiejszej ewangelii. Modlimy się o światło poznania prawdziwego Zbawiciela również i dla nich. (…)

Dziękujemy za każdą spowiedź świętą na tych pielgrzymkach, za każdy cud nawrócenia. Dziękuję Bogu za każdego z Was, za Wasze intencje, które przynosicie tu na Jasną Górę, aby zawierzyć je Panu Bogu. W tym roku napłynęło ich tak wiele. Są wyrazem Waszej wiary w Boże Miłosierdzie.

Fot. J. Wąsowicz

Dziękujemy wreszcie za wszystkie dzieła, które tu, na pielgrzymce, się rodziły, za Akcję Testament, Żywy Różaniec Kibiców, za naszych rodaków na Kresach, którzy stali się dla nas w ostatnich latach darem, uczyli nas wiernej miłości do Boga i Ojczyzny, pomimo wielu przeciwności; za naszych drogich kombatantów, którzy także towarzyszą naszemu pielgrzymowaniu; za tych wszystkich, którzy włączali się na naszych pielgrzymkach w wykłady, dyskusje panelowe, koncerty i są promotorami naszej inicjatywy. (…)

Wolnej Polski trzeba strzec! To jest testament pokoleń walczących o naszą wolność! Zmarły przed rokiem gen. Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf” – postać wyjątkowa, z którą kibice wielokrotnie mogli się spotkać i wsłuchiwać w świadectwo tego człowieka, świadka miłości do Polski i świadka Bożego Miłosierdzia, który był przekonany, że w ostatecznym rozrachunku najważniejsza dla człowieka jest bliskość jego relacji z Bogiem – w jednej ze swoich wypowiedzi zaznaczył:

„Wolności nie otrzymuje się za darmo, wolność żąda ofiary. W czasie pokoju także wymaga cywilnego zaangażowania, ale pamiętać trzeba, że jest krucha, nie wolno myśleć, ze będzie zawsze. Trzeba nieustannie być gotowym. Więc proszę Was: pilnujcie Polski!”.

Cała homilia ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pielgrzymujemy dla Niepodległej!” znajduje się na s. 5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pielgrzymujemy dla Niepodległej!” na s. 5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Wystawa na placu Wolności w Poznaniu, poświęcona 99 rocznicy przysięgi Armii Wielkopolskiej gen. Dowbora-Muśnickiego

Uroczystość zorganizowana przez wojewodę wielkopolskiego to pierwsze z planowanych wydarzeń upamiętniających zwycięskie powstanie wielkopolskie, wpisanych w obchody stulecia polskiej niepodległości.

Andrzej Karczmarczyk

W piątek 26 stycznia o godzinie 11:00 na placu Wolności w Poznaniu wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann otworzył wystawę Polsce, Ojczyźnie mojej i sprawie całego Narodu Polskiego – zawsze i wszędzie służyć będę, poświęconą 99 rocznicy przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Wystawa prezentuje zdjęcia autorstwa Kazimierza Gregera, które dokumentują tę historyczną przysięgę. (…)

Generał Józef Dowbor-Muśnicki 6 stycznia 1919 roku otrzymał wezwanie od Naczelnej Rady Ludowej do objęcia dowództwa nad powstaniem wielkopolskim. Udał się najpierw do Warszawy, gdzie odbył rozmowę z Józefem Piłsudskim, który potwierdził nominację NRL, a następnie do Poznania, dokąd przybył 8 stycznia. Oficjalnie stanowisko dowódcy przejął od mjra Stanisława Taczaka 16 stycznia. Kontynuował organizację Armii Wielkopolskiej (Sił Zbrojnych Polskich w byłym zaborze pruskim), wprowadzając m.in. obowiązkową służbę wojskową i powołując pod broń 11 roczników rekrutów, dzięki czemu udało mu się stworzyć blisko 100-tysięczną armię.

Dążył do apolityczności wojska, odsuwając od wpływu na decyzje oficerów o radykalnych poglądach oraz likwidując rady żołnierskie. Jako dowódca popierał idee rozszerzenia powstania na Pomorze Gdańskie i ofensywę w kierunku Gdańska, sprzeciwiając się jednocześnie uszczuplaniu Armii Wielkopolskiej poprzez posyłanie oddziałów na wschód. W marcu 1919 został awansowany na generała broni. Następnie przeprowadził proces integracji Armii Wielkopolskiej z resztą WP, pozostając faktycznym jej dowódcą jako dowódca Frontu Wielkopolskiego.

Fot. A. Karczmarczyk

Po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej oddał się do dyspozycji Piłsudskiego, który chciał, aby Dowbor-Muśnicki przejął od gen. Wacława Iwaszkiewicza, swego dawnego podwładnego, dowództwo armii południowej pod Lwowem. Generał odmówił, bowiem cenił Iwaszkiewicza. W kwietniu 1920 roku odmówił przyjęcia stanowiska dowódcy IV Armii, a w sierpniu tego roku – stanowiska dowódcy Frontu Południowego, wobec czego w dniu 6 października 1920 został przeniesiony do rezerwy, a z dniem 31 marca 1924 w stan spoczynku.

W końcu marca 1920 roku osiadł w Lusowie, a następnie w Batorowie koło Poznania. Jako zwolennik apolitycznej armii, podczas zamachu majowego opowiedział się przeciw puczowi. Zmarł na serce 26 października 1937 roku w Batorowie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu w Lusowie pod Poznaniem, gdzie znajduje się też jego pomnik, odsłonięty w 2015 roku.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „99 rocznica przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego w Poznaniu” znajduje się na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „99 rocznica przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego w Poznaniu” na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Ks. Ludwik Bielerzewski – robotnik winnicy Pańskiej. Jeden z tych, którym zawdzięczamy ciągłość naszej tożsamości

W obozie poczucie bezpieczeństwa więźniom mógł dać tylko kapłan. W pewnym momencie ks. Bielerzewski był jedynym kapłanem w Gusen. Sam umacniając innych, potrzebował szczególnej łaski, aby nie zwątpić.

Aleksandra Tabaczyńska

„W dniu 24 stycznia 1940 roku dokładnie o 16.00 zadźwięczał dzwonek do drzwi mojego mieszkania w Luboniu. We drzwiach stanął gestapowiec, a z nim miejscowy Niemiec. Doręczyli mi pismo wzywające do stawienia się 25 stycznia o godzinie 10 w siedzibie gestapo w Poznaniu. Można było jeszcze zbiec, ale dziwny jest człowiek, istota prawdziwie nieznana i niepojęta – nie wierzy w to, co mu jest niewygodne, czego by nie chciał. Nie mogłem jeszcze uwierzyć, że Niemcy z roku 1940 są już tylko państwem zorganizowanej zbrodni”. (…)

„Przekroczyliśmy bramę obozową, nad którą widniał napis: »Arbeit macht frei«, choć właściwszy byłby: »Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją«”. Dachau był obozem w znacznej mierze przejściowym, w którym więźniowie odbywali dziesięciotygodniową kwarantannę. 1 sierpnia wytypowano ks. Ludwika do transportu do Gusen, dokąd przewieziono go następnego dnia. (…) W obozie w Gusen toczyło się też życie religijne, zorganizowane duszpasterstwo. Posługi kapłańskie miały charakter indywidualny. Księża spowiadali się nawzajem, ale też i świeckich więźniów. Jednak drogę posługi duszpasterskiej torowała osobista znajomość więźnia.

Ks. Ludwik Bielerzewski uważany był za proboszcza Gusen. Rozgrzeszał zbiorowo i indywidualnie, zaopatrywał sakramentalnie umierających. Szczególnie zajmował się przebywającymi w obozie klerykami. Chrzcił Żydów, błogosławił chętnych przed wyjściem do pracy.

(…) „Umocnieniem mej wiary w to, że przeżyję obóz i doczekam wolności, stał się niezwykły sen, tak jasny i wyrazisty, że utrwalił się w mej pamięci mocniej niż niejedno wydarzenie przeżyte na jawie”.

Portret ks. Ludwika Bielerzewskiego | Fot. archiwum parafii w Brodach

(…)  Ks. Bielerzewski śnił, że zobaczył na scenie niezwykle realistyczny obraz Serca Pana Jezusa. Widział też siebie klęczącego i pytającego Pana, czy przeżyje obóz. W odpowiedzi zobaczył sceny, stanowiące fragment jego życia w przyszłości. Życia już po obozie. Był to wizerunek Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem, malowany na złotym tle oraz „dom o jasno tynkowanych ścianach. Ku wejściu wiodą półokrągłe stopnie, balkon opiera się na czterech filarach, nad nim – płaskorzeźba Maryi z Dzieciątkiem, podobnej do wizerunku tej malowanej na złotym tle. Po lewej stronie domu widzę miejską ulicę z rzędem latarni gazowych”.

Wizja ta po wojnie przybrała realne kształty. Po powrocie do Polski. ks. Ludwik objął parafię św. Andrzeja Apostoła w Brodach. Wszedł do modrzewiowego kościoła, aby pokłonić się Panu. W środku panował mrok. Po krótkiej modlitwie, gdy wzrok przywykł mu do ciemności, ujrzał główny ołtarz, a w nim obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem na złotym tle. Ten sam wizerunek, o którym śnił w Gusen. Budynek plebanii parafii w Brodach, wejście z kolumnami, balkon i płaskorzeźba to duga scena wizji z Gusen.

Na ganku domu parafialnego w Brodach | Fot. archiwum parafialne w Brodach

Ulica z gazowymi latarniami zapowiadała parafię św. Michała Archanioła w Poznaniu, w której ks. Ludwik Bielerzewski duszpasterzował do 1977 roku, ale mieszkał aż do śmierci w 1999 roku. (…)

Nie zaczął nigdy spotkania, zabawy z dziećmi, jeśli nie poprzedził ich modlitwą w kościele. Podobnie na zakończenie spotkania zawsze szedł z dziećmi do kościoła. Nie wysyłał ich samych – a teraz idźcie się pomodlić, bo ja muszę coś tam. On był na modlitwie z nimi. I zawsze przy takiej okazji udzielał katechezy. Gdy nie było pogody, padał deszcz, dzieci bawiły się z proboszczem na plebanii w chowanego. Nawet dziś, gdy formy duszpasterstwa tak bardzo się różnią od tych z tamtych lat, niewielu proboszczów zdecyduje się na tak pojętą katechizację. Krótko mówiąc, w latach 1946–1952, gdy proboszczem w Brodach był ks. Ludwik Bielerzewski, dzieci bawiły się ze swoim duszpasterzem na plebanii, mimo że w świadomości wiernych to był budynek, do którego „zwykły człowiek” raczej nie wchodził. (…)

Pożegnanie ks. Bielerzewskiego | Fot. archiwum parafialne w Brodach

Dziś nikogo nie dziwi, że ksiądz zabiera dzieciaki z parafii i idzie z nimi na pielgrzymkę, jedzie na wycieczkę czy wspólny wypoczynek. Takie relacje z wiernymi stały się normą. Ale jeszcze w czasach Karola Wojtyły wyjazd z młodzieżą na kajaki bardzo szokował. Ksiądz Ludwik instynktownie czuł, że dzieci i młodzież wymagają innego rodzaju katechizacji niż dorośli. Taką drogę ewangelizacji przyniósł nam dopiero Sobór Watykański II, a więc rok 1962.

Postanowienia posoborowe nie mogły być zrealizowane z dnia na dzień. To był i jest długotrwały proces. Do dziś uczymy się nowego miejsca duchownych i zaangażowania ludzi świeckich w Kościele. W tym kontekście dopiero widać, jak bardzo ks. Ludwik Bielerzewski wyprzedzał duszpastersko swoją epokę, i to o całe dekady. W Brodach był tylko sześć lat. Dzięki temu jednak parafinie modlili się i wzrastali w wierze pod kierunkiem żarliwego i pobożnego, ale też nowoczesnego, w sensie form duszpasterskich, kapłana.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Ksiądz Ludwik Bielerzewski” znajduje się na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Ksiądz Ludwik Bielerzewski” na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

„Korona królów” – polska „Gra o tron”? Porównanie do światowego hitu niepotrzebnie rozbudziło wyobraźnię widzów

Od początku było oczywiste, że twórcy polskiego serialu nie będą mieli możliwości ani finansowych, ani technicznych chociażby w małym stopniu porównywalnych do amerykańskiej produkcji.

Michał Bąkowski

Po premierze „Korony królów” pojawiło się wiele negatywnych komentarzy dotyczących wierności prawdzie historycznej, zbyt nowoczesnych materiałów wykorzystanych do produkcji kostiumów, nieciekawych scen walk itd. Całkowicie rozumiem, że widzów przyzwyczajonych do efektów specjalnych i dynamicznych scen kina amerykańskiego nie zadowalają kiepskie sceny walki zaprezentowane w polskim serialu. Jednakże musimy ciągle pamiętać, że ta produkcja nie miała zbyt dużego wsparcia finansowego. Z resztą argumentów ciężko się zgodzić.

Moim zdaniem ideą przewodnią „Korony królów” jest zainteresowanie naszego narodu własną historią i poprzez to budowanie zbiorowej dumy. To, że produkcja nie do końca trzyma się prawdy historycznej?

A czy np. Amerykanie, Rosjanie lub Brytyjczycy są sprawiedliwi przy swoich filmach czy serialach? Nie. Przedstawiają historię w sposób dla siebie wygodny i nawet własne błędy starają się wygładzać i pokazywać ich pozytywne skutki. Zabieg ten został znakomicie wykorzystany w filmie „Dunkierka”. Idąc dalej tokiem rozumowania poszukiwaczy błędów w polskiej produkcji, należałoby skarcić za stroje i materiały, z jakich je wykonano, chociażby producentów „Królestwa Niebieskiego” czy „Bravehearta”.

(…) Za poprzednich rządów nie było nawet planów o takiej charakterystyce, a np. producenci filmu „Historia Roja” z powodów personalnych przetasowań w TVP mieli olbrzymie problemy z doprowadzeniem produkcji do szczęśliwego finału. Dlatego mocno trzymam kciuki za powodzenie „Korony królów”.

Cały felieton Michała Bąkowskiego pt. „Korona królów – ukoronowanie zmian w mediach publicznych” znajduje się na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Michała Bąkowskiego pt. „”Korona królów” – ukoronowanie zmian w mediach publicznych” na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Budujemy Pomnik „Inki” przy kościele salezjanów w Pile. W 2017 roku w Wielkopolsce powstała inicjatywa „Serce dla Inki”

W „Ince” rozkochali się młodzi ludzie i zakochała się Polska. Myślę, że zadecydowała o tym jej historia, która niesie za sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu.

ks. Jarosław Wąsowicz

Zbliżamy się do kolejnej odsłony Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W naszym regionie odbędzie się, jak zwykle, wiele uroczystości upamiętniających bohaterów antykomunistycznego powstania. Od dwóch lat organizowane dotąd oddolnie obchody wspierane są przez władze państwowe, dzięki czemu zyskują one na splendorze. (…)

Przy okazji nadchodzących wydarzeń, upamiętniających naszych niezłomnych bohaterów walczących po 1945 roku z sowietyzacją Polski, warto mobilizować do aktywności wszystkie patriotyczne środowiska. Musimy zwłaszcza wspierać młodzież w jej inicjatywach, bo jak zawsze walka idzie o serca kolejnego pokolenia Polaków. O wrażliwość młodych, o wychowanie w duchu poszanowania narodowych wartości i o to, kto dla nich stanie się autorytetem.

W ramach Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych przygotowujemy w tym roku kilkadziesiąt spotkań obejmujących wykłady, zawody sportowe, konkursy dla dzieci oraz publikacje poświęcone narodowym bohaterom. Tradycyjnie naszym oddziaływaniem obejmiemy kilkanaście miejscowości naszego regionu. (…)

Punktem centralnym tegorocznych uroczystości stanie się poświęcenie kolejnego w Polsce pomnika Danuty Siedzikówny ps. Inka, który stanie koło kościoła pw. Świętej Rodziny w Pile, animowanego przez salezjanów. To przy tej świątyni w naszym regionie od sześciu już lat odbywają się centralne uroczystości upamiętniające żołnierzy antykomunistycznego podziemia. (…) Danuta Siedzikówna należy do grona salezjańskich wychowanków z Różanegostoku. Kiedy po wojnie rozpoczynała naukę w gimnazjum, prowadzonego przez salezjanów zastępczo w Nierośnie, zwierzyła się babci, że to najpiękniejszy dzień w jej życiu.

W „Ince” rozkochali się młodzi ludzie i zakochała się Polska. Myślę, że zadecydowała o tym jej historia, która niesie za sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu. Cała jej rodzina zapłaciła olbrzymią cenę za zaangażowanie niepodległościowe. Dość wspomnieć, że za to zginęli rodzice „Inki”. Danuta jako 15-letnia dziewczyna złożyła przysięgę w szeregach Armii Krajowej, żeby później, po 1945 r., kiedy większość już miała dość walki, stanąć w szeregach oddziału „Łupaszki” do konfrontacji z kolejnym okupantem. (…)

Zbudujemy więc pomnik sanitariuszki od „Łupaszki” w Pile, w Wielkopolsce. Zapraszam już dzisiaj na uroczystość jego odsłonięcia w niedzielę 25 marca o godz. 11.00. A do naszych Czytelników i ludzi dobrej woli, którym nie jest obojętne wychowanie młodego pokolenia w patriotycznych wartościach, zwracamy się o materialne wsparcie naszej inicjatywy i z góry dziękujemy za okazaną pomoc.

Wpłat można dokonywać bezpośrednio na konto:

Nr konta: 66-8162-0003-0021-3354-3000-0010
Parafia Świętej Rodziny
ul. św. Jana Bosko 1
64-920 PIŁA
Pomnik „Inki”

Cały artykuł ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Wielkopolsce” znajduje się na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Wielkopolsce” na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017: Instytut Pamięci Narodowej oraz profesor Krzysztof Szwagrzyk

Jest to medal za zasługi dla narodu i państwa polskiego – za obronę godności narodowej, podtrzymywanie i utrwalanie tradycji narodowej oraz działalność na rzecz rozwoju Polski i jej pozycji w świecie.

Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017

10 stycznia 2018 roku w Sali Czerwonej Pałacu Działyńskich na Starym Rynku w Poznaniu odbyła się uroczystość wręczenia przez Akademicki Klub Obywatelski im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu Medali Przemysła II za 2017 rok.

Wiceprezes IPN dr Jarosław Szarek z medalem i dyplomem Przemysła II | Fot. A. Karczmarczyk

Zostało uhonorowanych dwóch laureatów: Medal przyznany Instytutowi Pamięci Narodowej za całokształt działań odebrał prezes Instytutu dr Jarosław Szarek. Drugie odznaczenie zostało wręczone zastępcy prezesa IPN prof. Krzysztofowi Szwagrzykowi za odkrywanie miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego oraz pobudzanie patriotyzmu, szczególnie wśród młodzieży. (…)

Przewodniczący Kapituły Medalu Przemysła II – prof. Leon Drobnik odczytał laudację na cześć Instytutu Pamięci Narodowej. Podkreślono w niej, że słowa mowy pochwalnej odnoszą się do całego zespołu pracowników Instytutu. Wyrażono uznanie dla odwagi i wytrwałości w odkrywaniu prawdy o wydarzeniach z najnowszej historii Polski i jej rzetelnym przedstawianiu oraz wdzięczność za przywracanie dobrego imienia tym wszystkim Polakom, którzy stając przed wyborem między najwyższymi wartościami a wyparciem się swojej tożsamości, zdecydowali się na wierność zasadom.

W mowie padły również słowa o przywróceniu nadziei, że społeczeństwo nie będzie już zmuszane do nazywania kłamstwa prawdą, a tchórzostwa bohaterstwem oraz o tym, że szczególne uznanie należy się Instytutowi Pamięci Narodowej za uczenie Polaków szacunku wobec siebie samych. Medal wraz z okolicznościowym dyplomem wręczono na ręce prezesa Instytutu dr. Jarosława Szarka.

Następnie odczytano mowę pochwalną na cześć prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Podkreślono w niej ogromne zaangażowanie Profesora w prace badawcze upamiętniające ofiary zbrodni stalinowskich, przyczyniły się do pobudzenia patriotyzmu. Zdaniem Kapituły Laureat swoją postawą i osiągnięciami udowadnia, jak wiele może zmienić i uczynić dobra jeden człowiek, co potwierdzają liczne odznaczenia i wyróżnienia przyznawane prof. Szwagrzykowi. Medal Przemysła II jest wyrazem szacunku Kapituły za przywracanie rodzinom i społeczeństwu szczątków bohaterów walk o wolną Polskę, w tym dowódców podziemia niepodległościowego. Prof. Krzysztof Szwagrzyk odebrał osobiście Medal wraz z pamiątkowym dyplomem.

Cały artykuł redakcyjny pt. „Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017” znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł pt. „Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017” na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Byłam świadkiem odbierania majątku Kościołowi/ Mirosława Jagodzińska-Podemska, „Wielkopolski Kurier WNET” 44/2017

Siostry ofiarnie poświęcały nam swój czas. Same szyły sukienki, bluzki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własnego ogrodu. Żadne dziecko nie wyszło do szkoły bez śniadania i kanapek.

Mirosława Jagodzińska-Podemska (Jagoda)

„Wspomnienia z lat 1950–1962”

Do napisania tych wspomnień skłoniła mnie tocząca się od kilku lat dyskusja na temat zwrotu majątku kościelnego, pełna nienawiści, przekłamań, złej woli i po prostu braku wiedzy. W jaki sposób odbierano ten majątek? Byłam tego świadkiem.

Moja młodsza siostra i ja wychowywałyśmy się w nieistniejącym już domu dziecka prowadzonym przez siostry urszulanki (szare) w Poznaniu na Chartowie (obecnie os. Rusa). Dom – z przeznaczeniem na sierociniec – ofiarowała siostrom pani Mroczkowska. Siostry podjęły to zobowiązanie, założyły dom dziecka i zajęły się opieką nad osieroconymi dziećmi. Trud ten pełniły przez lata z wielkim poświęceniem, oddaniem i miłością. Pamiętam ogromną życzliwość, z jaką odnosiły się do nas siostry – począwszy od siostry kierowniczki Józefy Więckowskiej poprzez siostry wychowawczynie: Ancillę Kujawską, Teresę Vogt, Rut Kurzankę, Adalbertę, Urszulę, siostrę pielęgniarkę Pawłę, aż po siostry kucharki Salomeę i Leonardę, i siostry krawcowe – Elwirę i drugą, której imienia nie pamiętam. Zajmowała się nami także zawsze uśmiechnięta, cichutka siostra Blandyna Garczewska oraz wspaniała siostra Dolores Matulajtis, z którą miałam kontakt nawet po założeniu przeze mnie rodziny. Była ona uczennicą Matki Urszuli Ledóchowskiej w Petersburgu, a potem jedną z pierwszych zakonnic tego zgromadzenia. Wszechstronnie uzdolniona, znała kilka języków (chyba siedem), grała na organach. To ona zdopingowała moje dzieci do nauki języków, ucząc je z dużym powodzeniem najpierw niemieckiego, potem angielskiego.

Do dziś przechowuję listy od siostry Dolores, pełne wskazówek dotyczących patriotycznego i religijnego wychowywania dzieci w duchu miłości do Boga, Kościoła i Ojczyzny, inspirowane nauką Matki Urszuli Ledóchowskiej.

Siostry ofiarnie poświęcały cały swój czas podopiecznym, od bardzo wczesnych godzin rannych do późnego wieczora. Gdy wychowanki szły spać, siostry zaglądały do każdej sypialni, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Rano pilnowały, aby żadne dziecko nie wyszło do szkoły bez śniadania i kanapek. Kontrolowały nasz ubiór, szczególnie jesienią i zimą – czy ubranie dostosowałyśmy do temperatury na zewnątrz. Po powrocie dostawałyśmy ciepły posiłek, nawet jeśli któraś się spóźniła przez dodatkowe zajęcia szkolne. Jeśli pora była późna, siostra wychodziła po nią na przystanek.

Urszula Ledóchowska 1907 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Stawka dzienna na każde dziecko była jednakowa, bez względu na wiek. Nie pamiętam dokładnie, jaka to była suma, chyba około sześciu złotych – musiało starczyć na wyżywienie, ubiór, opiekę, leki. A mimo to zakonnice bardzo starały się, abyśmy niczym nie różniły się od innych dzieci w klasie. Same szyły sukienki, bluzki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własnego ogrodu. Siostra Salomea z okazji Wielkanocy robiła dla nas cukrowe baranki, a z okazji Bożego Narodzenia – gwiazdorki. Na Wielkanoc przychodził do nas zajączek, szukany często w formie podchodów. Zwiedzałyśmy wtedy okolicę, znajdując po drodze dowcipne prezenty z pouczającym przesłaniem. Sam zajączek ukryty był w starannie utrzymanym wokół domu parku.

W dniu imienin każdej z nas pieczono specjalnie dla solenizantki pyszne ciasto, wręczano prezent, potem herbata, jedzenie słodyczy i miła zabawa. A czasie karnawału siostry smażyły dla nas piękne i pyszne „róże karnawałowe”. Pamiętam też winobranie, które z uwagi na brzydką pogodę odbywało się w świetlicy. Winogrona na sznureczkach zwisały z sufitu, a zdobycie kiści wywoływało salwy śmiechu i radości z trofeum.

Siostry dbały o nasze zdrowie, często miałyśmy badania lekarskie, a w czasie choroby czuwały w dzień i w noc, podawały leki, picie, zmieniały koszule. A gdy któraś ze starszych dziewczynek chciała jeszcze przed lekcjami się pouczyć, siostra ją budziła, cichutko, by reszta mogła jeszcze spać.

Zakonnice bardzo dbały o nasz rozwój intelektualny i duchowy. Chodziłyśmy do teatru, brałyśmy udział w licznych konkursach, np. na temat kultury, architektury, historii czy geografii. Korzystało się wtedy z biblioteki miejskiej, ale także z dużej biblioteki zgromadzenia. Miałyśmy też regularne, choć dobrowolne spotkania biblijne oraz formacyjne w duchu nauki Kościoła. W niedzielne popołudnia, zwłaszcza jesienią i zimą, oglądałyśmy filmy wyświetlane w świetlicy przez ks. Edwarda Pospiesznego.

Nasze spokojne i – jak na tamte czasy – bezpieczne życie przerwano nagle i niespodziewanie. Nadszedł niespokojny 1961 rok. Już wcześniej wyczuwałyśmy niepokój sióstr, ale nie wtajemniczały nas one w żadne szczegóły. I nagle któregoś dnia po powrocie ze szkoły nie zastałyśmy sióstr, tylko personel świecki. Nasze życie zmieniło się diametralnie, od opieki począwszy, a na jedzeniu kończąc. Ale przede wszystkim zaczęła się ideologiczna tyrania.

Wychowawcy byli młodzi, niedoświadczeni pedagogicznie, ale za to gorliwi w głoszeniu lewicowej ideologii. Wyśmiewali się z naszych uczuć religijnych, drwili z Boga, Kościoła, ośmieszali nasze kochane siostry. W niedzielne przedpołudnia organizowano obowiązkowe zajęcia, tylko dlatego, żeby uniemożliwić nam uczestnictwo w Mszy św.; wieczorne nabożeństwa zaś były wtedy rzadkością. Moja siostra doświadczyła na własnej skórze szykan nowych wychowawców. Otóż w którąś niedzielę poszła na Mszę św. do kaplicy, a po powrocie czekała na nią kara: mycie w nocy schodów w dwupiętrowym budynku. Usłyszała też, że nie zasługuje nawet na kopnięcie.

Stawka dzienna na dziecko wprawdzie wzrosła, ale poziom naszego życia wyraźnie się obniżył. Na śniadanie wydzielano kromki chleba bez względu na wiek. Nikogo nie obchodziło, czy wychowanka zje śniadanie, czy ma kanapki do szkoły, nawet wtedy, gdy szła na późniejszą godzinę i wracała wieczorem. Obiad na nią nie czekał, bo kucharka kończyła pracę o godz. 15.00. Sama często kończyłam zajęcia wieczorem i jedynym moim posiłkiem był poranny, wydzielony chleb.

Byłam wtedy w klasie maturalnej technikum chemicznego. Dobrze pamiętam tamtą bezsilność i zwyczajny głód. Ze względu na moją anemię, zainteresowała się mną moja szkolna wychowawczyni i odtąd obiady jadłam u niej w domu. Nie wiem, czy bez tej pomocy mogłabym przystąpić do matury.

Duży problem i bałagan powstał za przyczyną naszej odzieży. Dawniej siostry utrzymywały system oznaczania półek przydzielonym numerkiem i każda wiedziała, co jest jej. Teraz, jeśli którejś czegoś brakowało, wychowawcy brali to, co wpadło im akurat w ręce. Nie miałyśmy swojej własności, wszystko mogło być wspólne. W ten sposób straciłam półbuty i nie miałam w czym chodzić.

Poza trudnym bytem miałyśmy świadomość, że nie tylko my przeżywamy silny stres na skutek „przejęcia” domu przez władze świeckie, z pogwałceniem woli ofiarodawczyni. Nasze siostry pozbawiono własności, mało tego, nie mogły znaleźć pracy, bo nie wolno było ich nigdzie zatrudniać. Niektóre z nich podejmowały z konieczności sezonowe ciężkie prace fizyczne.

Po zdaniu matury w 1962 roku z ulgą odeszłam z Państwowego (!) Domu Dziecka w Poznaniu-Chartowie. W moich wspomnieniach Dom Sióstr pozostał jako pełen miłości, ciepła, serdeczności, bezpieczeństwa, a także niezwykłej czystości, z lśniącymi podłogami, no i pięknym napisem w holu: „Wszedłeś do siebie – uśmiechnij się‘’.

Chciałabym wszystkim Siostrom serdecznie podziękować za wszelkie Dobro wyświadczone nam, wychowankom: żyjącym ucałować ręce, a dla zmarłych prosić dobrego Boga o wieczną radość w niebie.

W tym samym roku byłam też mimowolnym świadkiem – jako gość na wakacjach – odbierania siostrom urszulankom prowadzonej przez nie od 40 lat szkoły gospodarczej w Pniewach.

Pokój św. Urszuli Ledóchowskiej w Pniewach Fot. Albertus teolog, CC A-S 4.0, Wikipedia

Nastąpił dla mnie trudny okres, bowiem nikogo nie interesowało, gdzie mam mieszkać po opuszczeniu domu dziecka. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy mi bardzo pomogli. Ktoś nawet anonimowo podarował mi materiał na sukienkę na bal maturalny, a latem jedna z sióstr zaprosiła mnie do Pniew. Nadszedł dzień 20 lipca 1962 roku, kiedy to w godzinach porannych zjawili się u sióstr cywilni mężczyźni. Wszystkie bramy zostały zamknięte i postawiono przy nich uzbrojonych milicjantów. Nikt nie mógł wyjść poza teren, nikt nie mógł też wejść, wszystkie drzwi zostały zapieczętowane. Nawet nie pozwolono nam zabrać osobistych rzeczy, kazano nam wyjść z budynku szkoły, siadłyśmy więc na stopniach schodów. Dopiero po trwającej do wieczora inwentaryzacji pozwolono nam wejść – pod kontrolą „panów” – po swoje rzeczy. Stres był duży, nie wiedziałyśmy, co będzie dalej, pakowałam się krótko, więc z tego wszystkiego nie wzięłam swoich przyborów toaletowych i koszuli nocnej. Nigdy ich nie odzyskałam. W całkowitych ciemnościach podstawiono autobus, który wywiózł nas do centrum Pniew. Tam, zostawione same sobie, bez możliwości dalszego transportu, niepewne dalszego losu, nie wiedziałyśmy, co robić. Na szczęście na nocleg przygarnęli nas mieszkańcy Pniew. Tych przeżyć – uzbrojona milicja, długie siedzenie na schodach przed szkołą, noc, autobus w nieznane, nocleg u obcych ludzi – do końca życia nie zapomnę, mimo upływu 50 lat.

Dopiero później, z książek, np. Obrazki nie tylko z Pniew, dowiedziałam się, że owymi mężczyznami w cywilu byli przedstawiciele urzędów – kuratorium oświaty, wydziału ds. wyznań itp. Wręczyli oni pismo „Obywatelce Przełożonej Zgromadzenia SS Urszulanek SJK w Pniewach”, zawiadamiające, że „na najbliższy rok szkolny 1962/1963 nie zatwierdza się ob. Krystyny Winnickiej na stanowisko dyrektora Prywatnego Technikum Gospodarczego i Prywatnej Zasadniczej Szkoły Gospodarczej”, zaś samo Technikum ulega zamknięciu. Decyzji nadaje się „rygor natychmiastowej wykonalności”.

Tak wyglądało odebranie siostrom szkoły. A przecież ośrodek urszulański w Pniewach – jak opisuje Matka Urszula Ledóchowska w zapiskach-pamiętniku Byłam tylko pionkiem na szachownicy – ma swoją niezwykle ciekawą i długą historię. Otóż w 1915 roku Komitet Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, założony w szwajcarskim Vevey przez Henryka Sienkiewicza, Ignacego Paderewskiego i Antoniego Osuchowskiego, zwrócił się z prośbą do Matki Urszuli Ledóchowskiej o współpracę. W tym czasie wygłaszała ona odczyty o Polsce w Szwecji i Danii, w szwedzkiej gazecie opublikowała odezwę w sprawie pomocy dla naszego kraju, a w 1917 roku założyła w Danii ochronkę dla sierot po polskich emigrantach. Ludzie nie skąpili datków, np. podczas przedstawień z udziałem sierot, ofiarnych darczyńców przybywało. Konsul Stalt-Nielson, norweski armator i filantrop, podarował Matce Urszuli 20 tysięcy koron z uwagą, by przestała jeździć z wykładami, bo widać, że jest bardzo zmęczona. Potem dołożył jeszcze 10 tys. koron.

Dnia 11 lutego 1920 roku Matka Urszula kupiła posiadłość w Pniewach, zaś na cześć darczyńcy dom nazwano „Zakładem św. Olafa”, patrona Norwegii. W sierpniu pierwsza grupa sióstr wraz z sierotami przyjechała do Pniew, zaś 23 września została otwarta szkoła gospodarcza. W 1962 roku, po tylu latach funkcjonowania szkoły, po wychowaniu wielu pokoleń w duchu szacunku do Ojczyzny, ludzi, Kościoła, to wielkie dzieło Matki Urszuli Ledóchowskiej zostało odebrane jednym dekretem, w brutalny, nieludzki sposób.

Czy zwrot – w dobie dzisiejszej – niewielkiej przecież części zagrabionego majątku kościelnego, może zrekompensować tamte krzywdy i niesprawiedliwości? Dodajmy – majątku pochodzącego z darowizn, spadków i dobrowolnych ofiar? Chcę wierzyć, nawet wbrew faktom, że wrzawa wokół tej sprawy pochodzi z niewiedzy, z braku znajomości najnowszej historii Polski. Stąd moje świadectwo.

Artykuł Mirosławy Jagodzińskiej-Podemskiej (Jagody) pt. „Wspomnienia z lat 1950–1962” znajduje się na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosławy Jagodzińskiej-Podemskiej (Jagody) pt. „Wspomnienia z lat 1950–1962” na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

65 rocznica procesu Kurii krakowskiej – kompromitacji władzy komunistycznej i służalczych wobec niej ludzi kultury

53 członków Związku Literatów Polskich w Krakowie podpisało specjalną rezolucję, wyrażając w niej poparcie dla wyroku skazującego duchownych katolickich na karę śmierci w tym sfingowanym procesie.

Justyna Walicka

W procesie kurii krakowskiej, trwającym od 21 do 27 stycznia 1953 roku, oskarżono czterech księży: ks. Wita Brzyckiego, ks. Jana Pochopienia, ks. Franciszka Szymonka i ks. Józefa Lelitę oraz trzy osoby świeckie: Edwarda Chachlicę, Michała Kowalika i Stefanię Rospond.

Podczas przesłuchań byli torturowani, zmuszani do fałszywych zeznań i doprowadzani do granic wyczerpania fizycznego i psychicznego. Usłyszeli wreszcie zarzuty szpiegostwa na rzecz Watykanu oraz amerykańskiego imperializmu, handlu walutą oraz przywłaszczenia skarbów narodowych. Na sali procesowej w celach propagandowych zostały rozłożone rzeczy rzekomo znalezione w kurii, m.in.: plik dolarów, alkohol, broń. Pokazowy proces odbył się w największej ówcześnie sali widowiskowej zakładów im. Szadkowskiego w Krakowie.

Kapłani i świeccy otrzymali surowe kary: trzy wyroki śmierci, dożywocie oraz od 15 do 6 lat więzienia. Trzy lata po procesie, na skutek odwilży, skazanych zwolniono z więzienia. Wyroki śmierci nie zostały wykonane.

Podczas zorganizowanej na UP JP II sesji naukowej poświęconej procesowi kurii krakowskiej przypomniano tamte wydarzenia, podkreślając, że proces ten był jednym z najbardziej skutecznych działań propagandowych w powojennej Polsce.

Abp Marek Jędraszewski przybliżył ogólnopolski kontekst procesu kurii krakowskiej. (…) Wśród kolejnych dat przywoływanych przez metropolitę znalazł się 14–22 września, kiedy to toczył się publiczny proces biskupa Kaczmarka, a dwa dni później – decyzja o internowaniu kardynała Wyszyńskiego, który został aresztowany w nocy z 25 na 26 września, wraz z bliskim współpracownikiem biskupem Antonim Baraniakiem. (…)

Ks. prof. dr hab. Józef Marecki przywołał w swym referacie kilka faktów dotyczących Archidiecezji Krakowskiej w latach pięćdziesiątych. W tym czasie archidiecezja liczyła około 1,2 mln wiernych i około 1000 kapłanów. Dzieliła się na 20 dekanatów i niemal 300 prężnie działających parafii, których proboszczowie już wtedy byli pilnowani. Kiedy rozpoczęły się aresztowania księży związanych z procesem kurii, wszyscy proboszczowie trafili na nieludzkie przesłuchania. (…)

Dr Wojciech Frazik przybliżył szczegóły „Akcji na Kraj” emigracyjnej Rady Politycznej i współpracę z nią oskarżonych w procesie kurii. Podkreślił zarazem, że ich działania były walką o wolną Polskę.

Trzeba pamiętać, że 8 lutego 1953 r. 53 członków Związku Literatów Polskich w Krakowie podpisało specjalną rezolucję w sprawie procesu krakowskiego, wyrażając w niej poparcie dla stalinowskich władz PRL po wyroku skazującym duchownych katolickich na karę śmierci w tym sfingowanym procesie pokazowym. Rezolucja tych pisarzy epoki stalinizmu została podpisana po zakończeniu procesu krakowskich księży, w okresie, gdy trzech skazanych oczekiwało na wykonanie wyroków śmierci. Miała stwarzać pozór społecznego poparcia dla rozprawy z Kościołem, a w rezultacie legitymizować wydane w stalinowskim procesie pokazowym wyroki śmierci. (…)

Rezolucję podpisali m.in.: późniejsza noblistka Wisława Szymborska, Jan Błoński, Karol Bunsch, Sławomir Mrożek i Julian Przyboś.

Cały artykuł Justyny Walickiej pt. „65 rocznica procesu Kurii krakowskiej” znajduje się na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Justyny Walickiej pt. „65 rocznica procesu kurii krakowskiej” na s. 2 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Prawdopodobnie gdyby nie brawurowa akcja, ten czas i sprzęt, a przede wszystkim ludzie, Revol również by nie przeżyła

„Jestem zmęczony, ale bardzo szczęśliwy (…). Przykro mi, ale nie mieliśmy żadnych szans pomóc Tomkowi” – napisał w mediach społecznościowych Adam Bielecki. Satysfakcja mieszała się ze smutkiem.

Małgorzata Szewczyk

Tyle trwała akcja ratunkowa na Nanga Parbat (8126 m), jednym z najbardziej wymagających ośmiotysięczników, w spektakularny sposób przeprowadzona przez Polaków, uczestników narodowej wyprawy na K2. Kiedy świat obiegła informacja o tym, że dwoje himalaistów, Francuzka Elisabeth Revol i Polak Tomasz Mackiewicz utknęli na „Nagiej Górze” na wysokości ok. 7200 m, nikomu chyba nie przyszło do głowy, że w obozie pod K2 zapadnie decyzja o podjęciu akcji ratunkowej. Szacowano, że dotarcie do Francuzki, która znajdowała się na ok. 6700 m, zajmie 15 godzin. Revol udało się sprowadzić będącego w bardzo złym stanie zdrowotnym Mackiewicza do obozu na wysokości ok. 7200 m. Aby uratować Polaka, potrzebne byłyby kolejne godziny…

Ekipa polskich himalaistów, przetransportowana helikopterami, dotarła w okolice pierwszego obozu na Nanga Parbat pod wieczór 27 stycznia. Mimo zapadających ciemności, w niezwykle trudnych warunkach pogodowych, Adam Bielecki i Denis Urubko rozpoczęli wejście.

Około godziny 2 w nocy miejscowego czasu, po zaledwie 8 godzinach wspinaczki spotkali schodzącą z góry Revol. Następnie w końcowym odcinku, wspólnie z Jarosławem Botorem i Piotrem Tomalą ewakuowali francuską alpinistkę do obozu pierwszego na 4850 m. Z uwagi na pogarszającą się pogodę nie zdołano dotrzeć do Mackiewicza.

„Jestem zmęczony, ale bardzo szczęśliwy (…). Przykro mi, ale nie mieliśmy żadnych szans pomóc Tomkowi” – napisał w mediach społecznościowych Adam Bielecki. Satysfakcja mieszała się ze smutkiem. Można jednak przypuszczać, że gdyby nie brawurowa akcja ewakuacyjna, gdyby nie ten czas, ten sprzęt, a przede wszystkim „ci ludzie”, Revol być może również by nie przeżyła.

„Bezprecedensowa nocna wspinaczka”; „niebezpieczna wyprawa”; „wyczyn polskich bohaterów w niemożliwych warunkach”, akcja ratunkowa, która „zmieniła historię himalaizmu”; „nikt wcześniej nie dokonał takiego wejścia”; „to historia prawdziwych ludzi”… – to tylko niektóre z komentarzy pojawiających się w światowych mediach. Żadne słowa nie oddadzą odwagi, hartu ducha i poświęcenia polskich himalaistów. Gdyby ich zapytać o ocenę akcji, odpowiedzieliby pewnie, że w tej sytuacji to była normalna rzecz.

Ich postawa może być wyrzutem sumienia dla nas, żyjących tu, „na nizinach”. Jak często brakuje nam cnoty męstwa, by podjąć wezwanie płynące z faktu bycia człowiekiem, gdy dziewczyna zaczepiana jest przez rozwydrzonych wyrostków, gdy na naszych oczach na ulicy popychają starszego mężczyznę albo biją chłopaka na przystanku.

Polscy himalaiści dali z siebie wszystko, a nawet więcej. Niezależnie od tego, jak potoczą się losy narodowej wyprawy na K2, już dziś zapisali się w historii nie tylko światowego alpinizmu.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „30 godzin” znajduje się na s. 6 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „30 godzin” na s. 6 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl