Europa staje się miejscem miękkiej wersji totalitaryzmu! Mocne słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego

Narzędziem do osiągnięcia celu jest miękki odpowiednik terroru, czyli coraz szczelniejszy system prawny strzegący ideologii oraz przemoc symboliczna, uprawiana przez media i ośrodki opiniotwórcze!

Abp Stanisław Gądecki

Gdy Kościół prowadził tak intensywną pracę chrystianizacyjną na obszarach Europy północnej i środkowo-wschodniej, książę Mieszko I – przejmując władzę po swoim ojcu, już na początku swojego panowania – podjął najważniejszą decyzję dla całej historii Polski. Kierując się przewidywanymi korzyściami politycznymi, ale przede wszystkim szczerą wiarą, przyjął chrzest w roku 966. „Chrzest księcia Mieszka I – stwierdził prezydent RP z okazji jubileuszu tamtego wydarzenia w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym w Poznaniu – chrzest Mieszka to najważniejsze wydarzenie w całych dziejach państwa i narodu polskiego. Nie było ono, lecz jest – bo chrześcijańskie dziedzictwo aż po dzień dzisiejszy kształtuje losy Polski i Polaków (por. Poznań, 15.04.2016).

Fot. A. Karczmarczyk

Wykorzystując swoje późniejsze zwycięstwo nad Wolinianami we wrześniu roku 967, książę ten wysłał poselstwo na czele z Jordanem do Rzymu – gdzie przebywał wówczas cesarz Otto I – z wiadomością o pokonaniu Wichmana, saskiego buntownika. Przy tej okazji posłowie Mieszka przekazali cesarzowi miecz pokonanego, zaś Jordan złożył cesarzowi i papieżowi Janowi XIII relację o chrzcie polskiego księcia i jego otoczenia wraz z prośbą o ustanowienie biskupstwa w państwie piastowskim. Petycja Mieszka spotkała się z przychylnością cesarza i Stolicy Apostolskiej. Jordan został konsekrowany przez papieża w Rzymie w roku 968 na pierwszego biskupa w państwie Polan. Jego pierwsze na ziemiach polskich biskupstwo z siedzibą w Poznaniu – obejmujące całe państwo Mieszka – podlegało bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. (…)

Po konsekracji – według tradycji przekazanej przez Długosza – Jordan otrzymał od papieża miecz św. Piotra, aby wstawiennictwo Księcia Apostołów wspierało jego misję chrystianizacyjną w Polsce. Ta cenna relikwia jest przechowywana po dziś dzień w poznańskim muzeum archidiecezjalnym. (…)

Dzięki Kościołowi Polacy zrozumieli niepowtarzalną godność każdej osoby ludzkiej, która to godność nie była wcale oczywista w świecie pogańskim. Dzięki Kościołowi rodzące się państwo polskie zostało zbudowane na ewangelicznych wartościach, które stały się fundamentem jego życia społecznego i państwowego. Dzięki wartościom Ewangelii – uczącym autentycznej wolności i sprawiedliwości – przez wiele wieków uważano Polskę za jedno z najbardziej tolerancyjnych państw Europy, gdzie wiele mniejszości szukało schronienia. (…)

A co da się powiedzieć o naszej dzisiejszej kondycji duchowej? Dziś w miejsce ustępującego komunizmu weszło społeczeństwo konsumpcyjne. Doszło do odwrócenia systemu wartości. Wolność ma odtąd oznaczać wyłącznie oswobodzenie się od nakazów i norm, skutkiem czego ma nastąpić zdanie się człowieka na władzę jego popędów, które będą nim rządzić, redukując go do stanu zwierzęcego. (…)

Ideologicznie zorientowana kontrkultura zdominowała ośrodki opiniotwórcze, media i uniwersytety. To ona uformowała nowe elity, czyli skolonizowała również politykę. Ideologia stała się świeckim ersatzem religii, mającym odpowiadać na wszystkie zasadnicze pytania człowieka i projektującym jego ziemskie zbawienie. Niestety wraz z załamywaniem się tradycyjnego porządku osoba ludzka utraciła swoją pewność, a stres związany z poczuciem przygodności istnienia, braku sensu istnienia oraz samotność stały się coraz bardziej dojmujące i widoczne. (…)

Nie powinniśmy nigdy traktować czegokolwiek jako osiągnięte raz na zawsze, tak jakby poświęcenie, wiara i odwaga minionych pokoleń wystarczyły, żeby iść dalej i uchronić się od wszelkich niebezpieczeństw. Każde pokolenie musi przyswoić sobie – w sposób odpowiadający jego charakterowi – tradycję i wartości, jakie zostały mu przekazane, przyczyniając się do tego, by otrzymany dar zaowocował na nowo w naszych czasach.

Cała homilia abpa Stanisława Gądeckiego pt. „Polonia cepit habere episcopum” znajduje się na s. 1 i 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia abpa Stanisława Gądeckiego pt. „Polonia cepit habere episcopum” na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Jestem entuzjastą i weteranem fejsa. Kontakt to z ludźmi powierzchowny – ale czy inne były kartki pisane z wakacji?

Trudno przecenić rolę fejsa jako forum ścierania się opinii, swoistego Hyde Parku, z jego memami i linkowanymi tekstami. Niektórzy twierdzą, że III RP poległa na prześmiewczych memach prawicowców.

Henryk Krzyżanowski

Mój czterdziesty felieton dla „Kuriera WNET” – sam się zdziwiłem, że już tyle. Do tego jest lato, więc zamiast o polityce, będzie o obyczajach na fejsbuku (to angielskie słowo już się spolszczyło). Przyznam, że jestem entuzjastą i weteranem fejsa – niedługo minie mi 10 lat aktywnej obecności.

Jako medium kontaktu fejs ma sporo zalet. O wielu bliźnich bym nie pamiętał, a tak, co jakiś czas dają o sobie znać, wymieniamy opinie, spieramy się albo popieramy, zamieszczamy fotki. Widzę, jak moim byłym studentom układa się życie, jak wyglądają założone przez nich rodziny. Ktoś powie, że to powierzchowny kontakt – z pewnością, ale czyż kartki pisane z wakacji były przejawem głębokiej duchowości?

Trudno przecenić rolę fejsa jako forum ścierania się opinii, swoistego Hyde Parku, z jego memami i linkowanymi tekstami. Są tacy, którzy twierdzą, że III RP poległa na prześmiewczych memach prawicowców. Ale cicho, sza, nie o polityce!

Ma też fejs swoje śmieszności – na przykład urodziny znajomych, o których przypomina z mechaniczną bezwzględnością automatu. Przez to dostaję co roku życzenia od licznych fejsbukowców, których na oczy nie widziałem (i nigdy nie zobaczę) w realu. Zawsze zastanawiam się, czy oni tak skrupulatnie pamiętają o urodzinach czy imieninach, powiedzmy, starszej cioci, której nie ma na fejsie.

Właśnie dzięki urodzinom pojawiło się coś, co można by nazwać „świętych obcowaniem w sieci”. Bowiem konto raz założone istnieje ad infinitum, także wtedy, gdy jego właściciel opuści już ten padół, nie likwidując uprzednio swojego profilu na fejsie. Mam już kilkoro takich ‘drogich nieobecnych’ – gdy fejs przypomina mi o ich urodzinach, mogę za nich zmówić pacierz.

Jeden z takich niedawno zmarłych znajomych z dawnych lat, lubiany przez wszystkich sybaryta oraz koneser literatury i win, doczekał się nawet… listu w zaświaty. W dniu urodzin jego przyjaciel napisał doń na fejsie maila, w którym opisuje swój wieczór w domu na wsi i pyta adresata, jak mu się wiedzie „tam”. Emocjonalny tekst przypadł do gustu licznym znajomym ich obu i doczekał się wielu „polubień”.

Być może jestem niewrażliwym zgredem, ale przyznam się, że mnie ta erupcja sentymentów niespecjalnie porusza. Nasza racjonalna do bólu religia zamiast kultywować własne sentymenty, każe modlić się za bliskich w intencji skrócenia ich pobytu w czyśćcu. Więc wolę westchnąć za Jacka na najbliższej Mszy św., kiedy celebrans będzie zmarłych wspominał w kanonie.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O sentymentach w Sieci” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O sentymentach w Sieci” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

RODO. Po 25 maja obudziliśmy się w absurdalnym świecie, który zmusza nas do udowadniania, że czarne jest czarne

Dostałem telefon, że wylosowali mnie i jestem zaproszony na spotkanie o zdrowym odżywianiu. Na prośbę o usunięcie moich danych usłyszałem: «Ja nie widzę Pana danych, komputer losuje numery i dzwonię”.

Małgorzata Szewczyk

– Czy doktor już przyjmuje? – pada pytanie w jednej z poradni.

– Nie, jeszcze nie rozpoczął – słychać odpowiedź.

Tłum pacjentów oczekujących na wizytę gęstnieje, podobnie jak potęguje się ich zniecierpliwienie. Nagle wychodzi pielęgniarka, trzymając listę nazwisk i mówi:

– Dzień dobry! Proszę państwa, z uwagi na RODO nie mogę powiedzieć, który lekarz dzisiaj przyjmuje ani nie mogę podać państwa nazwisk. Proszę wchodzić według trzech ostatnich cyfr PESELU odtworzonych w odwrotnej kolejności…

Wśród pacjentów zapadła konsternacja, bowiem dotychczas zasada panująca w tej poradni opierała się na kolejności przyjmowania chorych według godziny wyznaczonej wcześniej przez lekarza lub podanej w rejestracji. Z początkiem obowiązywania RODO chorzy stali się „odwróconymi cyframi PESEL-u”, którym pod żadnym pozorem nie wolno podać nazwiska ani przy rejestracji, ani… w gabinecie. Na marginesie – co ma zrobić pacjent, którego trzy ostatnie cyfry PESEL-u są takie same, np. 181?

W jednej ze szkół trzeba było zdjąć wiszącą od lat tablicę ze zdjęciami absolwentów, bo… nie wyrazili oni pisemnie zgody na publikację swoich wizerunków. Z kolei w przedszkolu rodzice mają wywoływać dzieci, identyfikując je z… przedmiotami życia codziennego, wcześniej przydzielonymi przez dyrekcję.

Można się zastanowić, czy rzeczywistość nie przerosła fabuły najlepszych komedii?

Lekarzowi nie wolno się przedstawić, ba, nikt z nas nie dowie się już, czy dany doktor przyjmuje dziś w poradni, czy jest obecny na oddziale. Dziecka nie wolno wywołać po imieniu, ze szkół znikną zdjęcia absolwentów…

Po 25 maja obudziliśmy się w absurdalnym świecie, który zmusza nas do udowadniania, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Przecież wszyscy wiedzą, że lekarz/urzędnik/hotelarz/serwisant/nauczyciel itd. musi mieć nasze dane, byśmy mogli uzyskać potrzebną pomoc lub skorzystali z jakiejś usługi.

Unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO) miało w zamyśle pomóc Europejczykom odzyskać kontrolę nad tym, jakie dane na swój temat przekazują prywatnym podmiotom. RODO miało chronić osoby fizyczne, a nie nakładać na nie nowe obowiązki.

Wraz z jego wdrożeniem mieliśmy odnieść konkretną korzyść: koniec z męczącymi telefonami od telemarketerów, reprezentujących różne firmy. Jak wyszło? Jeden z internautów podzielił się swoim doświadczeniem: „Tak obowiązuje RODO – o 8.15 dostałem telefon, że wylosowali mnie i jestem zaproszony na spotkanie o zdrowym odżywianiu. Na moją uwagę, że nie jestem zainteresowany i proszę o usunięcie moich danych, usłyszałem «Ale ja nie widzę Pana danych, komputer mi losuje numery i dzwonię»…”.

Litera prawa literą prawa i jak w każdym przypadku potrzeba uspokojenia i zdrowego rozsądku. Obyśmy jednak do tego momentu jakoś dotrwali.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „RODO – rzeczywistość odrealniona” można przeczytać na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „RODO – rzeczywistość odrealniona” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Śmierć za pomoc Żydom to nic nadzwyczajnego, bo Polaków karano śmiercią za wszystko… Debata „Mit dobrego sąsiedztwa”

Jakiej narodowości jest Jan Gross, „zasłużony” jak nikt w skłócaniu Polaków z Żydami? Pod względem kanonicznym nie jest Żydem, bo jego matka była etniczną Polką, ale nikt nie nazwie go Polakiem.

Jan Martini

Mit dobrego sąsiedztwa

Pod takim tytułem odbyła się debata będąca prawdopodobnie reakcją na naiwno-koncyliacyjne rozważania prezydenta Dudy o „zgodnym życiu we wspólnym państwie przez 1000 lat”. W debacie brali udział poważni paneliści: prowadząca z Instytutu Badań Literackich (specjalizacja – historia Holokaustu), historycy z Uniwersytetu Warszawskiego i Żydowskiego Instytutu Historycznego, a także założyciel i dyrektor Instytutu Książki i Prasy – autor wydanej we Francji książki „Jak Polacy Niemcom mordować Żydów pomagali”.

Nazwa ‘debata’ wskazywałaby na wymianę poglądów, pojedynek na argumenty i różnicę stanowisk. W tej debacie jednak panowała „całkowita zgodność poglądów we wszystkich omawianych kwestiach” (typowy komunikat po rozmowach przywódców państw demokracji ludowej). Było to po prostu „kopanie do jednej bramki”. Wniosek z debaty mógł być tylko jeden – polski antysemityzm i pogromy były od zawsze i chyba nic z tym nie możemy zrobić, poza uregulowaniem żądań organizacji żydowskich…

Dyskusje na temat stosunków polsko-żydowskich są nudne, bo doskonale znamy argumenty obu stron (antysemityzm, szmalcownicy, Jedwabne – Yad Vashem, Ulmowie, Żegota, katownie UB itp.), a nasze długie dzieje mogą dostarczyć wielu przykładów na każde stanowisko (także na dobre sąsiedztwo!). Jednak parę stwierdzeń mogło nas zaskoczyć: choćby uwaga, że śmierć za pomoc Żydom to nic nadzwyczajnego, bo Polacy byli karani śmiercią za wszystko – np. za ubój świni… Także zdumiewająca opinia o wrogim nastawieniu Polaków do powstania w getcie, gdyż „niszczone były kamienice, które mieli nadzieję przejąć” (!).

Propozycja budowy pomnika Polakom ratującym Żydów była krytykowana jako „listek figowy”, choć padło także zdanie, że pomnik „pozwoliłby Polakom zaspokoić ich narcyzm (!) i wyjść z twarzą”. Często ta sama osoba mówiła „my, Polacy powinniśmy przemyśleć…”, by po chwili dodać „Polacy mogliby usiąść do stołu i rozmawiać…”.

Przykładów takiej narodowości „obrotowej” – w zależności od okoliczności można być Żydem lub Polakiem – jest wiele. Adam Michnik, uważany przez wielu za polskiego humanistę, ojca polskiej demokracji, otrzymał w Nowym Yorku tytuł „Żyda roku”. Z kolei żona polskiego polityka – A. Applebaum – jest rodzajem Polki, której przeszkadza patriotyzm gospodarczy i hasło „kupuj polskie”.

Jej zdaniem przypomina to przedwojenne „nie kupuj u Żyda”. A jakiej narodowości jest Jan Gross, „zasłużony” jak nikt inny w dziele skłócenia Polaków z Żydami? Pod względem kanonicznym nie jest Żydem, bo jego matka była etniczną Polką, ale nikt nie nazwie go Polakiem.

W Polsce nie było etnonacjonalizmu – za Polaka uważano każdego, kto dzielił nasze wartości. Z kolei wielu obywateli Polski (rdzennych i mniej rdzennych Polaków) nie wyznaje żadnych wartości, więc termin „Polak gorszego sortu”, wprowadzony przez Jarosława Kaczyńskiego, ma rację bytu. Takimi „Polakami” jest 27 tysięcy obywateli Izraela, którzy uzyskali polskie obywatelstwo niejako z „automatu”, jako wnuki obywateli II RP. Z pewnością nie znają oni języka i traktują polski paszport czysto instrumentalnie. Widać tu jaskrawą dysproporcję w dostępie do polskiego obywatelstwa. Potomkowie zesłańców z 1936 roku z Kazachstanu, aby otrzymać „kartę Polaka” (nie obywatelstwo!), musieli zdawać egzamin z języka i byli przepytywani z „polskości”: „W którym roku była bitwa pod Płowcami?”, „Jak nazywała się klacz marszałka Piłsudskiego?”, „prawobrzeżne dopływy Wisły” itp. – przy takich pytaniach większość „polskich” Polaków nie dostałaby „karty Polaka”.

Najlepszym testem na „zawartość Polaka w Polaku” pochodzenia żydowskiego będzie stosunek do roszczeń amerykańskich organizacji żydowskich.

To przykre, że dwa najbardziej doświadczone wojną narody wyciągają sobie nawzajem brudy i najciemniejsze strony wspólnej egzystencji. Widocznie ruina wzajemnych relacji była wkalkulowana w żądanie „rekompensat dla ofiar Holokaustu”.

Trochę historii

Gdy w 1648 roku hetman Chmielnicki podszedł pod Lwów, poprosił, aby wydano mu Żydów w celu wymordowania. W wypadku spełnienia prośby obiecał odstąpić od oblężenia. Mieszczanie nie zgodzili się, ale cena za uratowanie lwowskich Żydów była ogromna – po 5 dniach oblężenia poddał sią Wysoki Zamek, a ludność okolicznych wiosek, która się tam schroniła, została wymordowana (ok. 5 tys. osób). Mieszczanom udało się skorumpować tatarskich sprzymierzeńców Chmielnickiego, którzy wrócili do siebie na Krym, a zbuntowany hetman musiał zadowolić się okupem.

Gdyby mieszczanie pożałowali pieniędzy, nie mielibyśmy w późniejszym czasie szeregu osobistości zapisanych lepiej lub gorzej w naszej historii. Nie byłoby Luny Bristiger, Adama Humera, Michnika, Kuronia, Grossa i Rostowskiego, ale też Mariana Hemara, prof. Hirszfelda (twórcy hematologii), prof. Ulama (wynalazcy bomby wodorowej) i 60% lwowskich lekarzy i profesorów wyższych uczelni.

Mimo pogromów, antysemityzmu, prześladowań i getta ławkowego na uniwersytetach, Żydzi w Rzeczpospolitej odnieśli ogromny sukces demograficzny – ich liczba przyrastała znacznie szybciej niż innych grup narodowych. Jednym z czynników tego sukcesu był fakt, że Żydzi nie mieszali się do wojen, które prowadzili między sobą chrześcijanie i nie ginęli na polach bitew.

Liczne armie wrogie i zaprzyjaźnione nie wybierały też żydowskiego rekruta na naszych terenach (Żydzi mieli opinię „pacyfistów” niezdolnych do służby wojskowej). To dlatego W. Korfanty dorobił się miana antysemity, gdy powiedział, że śląscy Żydzi też powinni przyjąć na siebie obowiązek obrony ojczyzny.

Zaborcy przejmowali nasze ziemie z całym bogactwem inwentarza, m. in. z ogromną populacją żydowską. Było to przedmiotem troski władz zaborczych. Helmut von Moltke pisał: Żydzi zawsze i wszędzie tworzą państwo w państwie, a w Polsce stali się głęboką, jątrzącą raną na ciele tego pięknego kraju. Jednak ta „jątrząca rana” nie zdołała zniechęcić Prusaków od zaboru „tego pięknego kraju”. Troską zaś Bismarcka był, by Żydzi polscy nie „zainfekowali” Niemiec: Sądzę, że osiedleni w Poznańskiem Żydzi, chociażby im dozwolono, nie pójdą wielką masą do prowincji niemieckich, gdyż bezmyślność charakteru polskiego pod względem dóbr doczesnych czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów.

Bismarck się pomylił – Żydzi poznańscy przenieśli się do Berlina i stali się Żydami niemieckimi. W zaborze rosyjskim wydzielono tzw. linię osiedlenia i starano się skoncentrować (mało skutecznie) wszystkich Żydów na terenie Królestwa Polskiego. Tylko w zaborze austriackim znaczna część Żydów się spolonizowała i dla nich Austriacy utworzyli w statystykach specjalną kategorię „Polaków wyznania Mojżeszowego”. Z czasem Bismarck dostrzegł również pewne korzyści z istnienia Żydów. Tak mówił do ambasadora rosyjskiego: Po co Pan Bóg stworzył Żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską?

Faktem jest, że Żydzi w zaborze rosyjskim (tzw. Litwacy) stali się czynnikiem rusyfikującym, a w pruskim – germanizującym i większa ich część była przeciwna reaktywacji państwa polskiego.

Decyzją traktatu ryskiego małe miasteczko Orzechna zostało przydzielone Polsce, lecz na prośbę jego żydowskich mieszkańców, którzy nie chcieli mieszkać w „zaborze polskim” (tak często Żydzi nazywali tereny przydzielone II RP), Polacy zgodzili się na korektę granicy i włączenie miejscowości do ZSRR.

W okresie międzywojennym większość polskich Żydów nie identyfikowała się z państwem polskim, a część była wręcz wroga. Ułatwiło to Stalinowi zorganizowanie agenturalnych, finansowanych z ZSRR organizacji – Komunistycznej Partii Polski, Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, w których polscy Żydzi stanowili większość członków.

Choć liczebność tych organizacji nie przekraczała kilkunastu tysięcy, a Żydów w Polsce było ponad 3 miliony, to wytworzył się stereotyp „żydokomuny”. Polacy zaczęli postrzegać żydowskich współobywateli jako potencjalnych agentów wrogiego państwa. Dlatego tak ważne jest, aby stale pamiętać o tych niezbyt licznych Żydach, którzy złączyli swój los z Polską na dobre i na złe. Walczyli we wszystkich powstaniach, byli ochotnikami w legionach, uczestniczyli w drugiej konspiracji (także w szeregach Narodowych Sił Zbrojnych), a przede wszystkim wnieśli wspaniały wkład w polską kulturę. Niestety ci związani z Polską żydowscy obywatele mieli najmniejszą szansę przeżycia (u obu okupantów) i zostali w większości wymordowani. Natomiast żydowscy kolaboranci (obu okupantów) w znacznie większym stopniu zdołali przeżyć wojnę i z tymi, którzy poszli na współpracę z Sowietami, mieliśmy do czynienia po 1945 roku.

Twórcy PRL

Nie ma przesady w twierdzeniu, że organizatorami zwasalizowanego przez Rosję sowiecką państwa zwanego Polską Rzeczpospolitą Ludową byli polscy Żydzi-komuniści. Jako kolaboranci sowieccy wykonali ogromną robotę. Trudno sobie wyobrazić, jak poradziliby sobie Rosjanie, nie znający języka (ani nawet łacińskiego alfabetu!), bez pomocy polskich inteligentów żydowskiego pochodzenia.

Wielką część ważnych stanowisk funkcyjnych i decyzyjnych (Biuro Polityczne KC PZPR, ministerstwa, władze wojewódzkie) objęli Żydzi. Równocześnie starano się nie drażnić Polaków, by nie zorientowali się, że faktycznie stali się obywatelami drugiej kategorii. Dlatego – w myśl zaleceń Stalina – sporo Żydów przybrało polskie nazwiska (przy żydowskich nazwiskach pozostali głównie ci, którzy nie mieli grzechów na sumieniu wobec polskich współobywateli).

Tak w 1945 roku sytuację oceniał Jakub Berman: Żydzi mają okazję do ujęcia w swoje ręce całości życia państwowego w Polsce i rozszerzenia nad nim swojej kontroli. Nie pchać się na stanowiska reprezentacyjne. W ministerstwach i urzędach tworzyć tzw. drugi garnitur. Przyjmować polskie nazwiska. Zatajać swoje żydowskie pochodzenie. (…) Kwestia żydowska jeszcze jakiś czas będzie zajmowała umysły Polaków, lecz ulegnie to zmianie na naszą korzyść, gdy zdołamy wychować choć dwa pokolenia polskie.

Wprowadzono sowiecki system doboru kadr w oparciu o „kompromaty” jako gwarancję dyspozycyjności. Ludzie uczciwi nie mieli szans na liczący się awans, bo najważniejsze stanowiska zastrzeżone były dla posiadaczy życiorysów obarczonych wadami. Błyskawicznie wytwarzano „nową inteligencję” – członkowie komunistycznej przybudówki młodzieżowej ZMP mieli zapewnione szybkie awanse. Umiejętnie wykorzystywano tzw. bezpartyjnych fachowców, czyli nielicznych ocalałych z wojny polskich inteligentów, dla pozyskania wiedzy potrzebnej „nowym kadrom”. Wszystkie te działania doprowadziły do wytworzenia powielających się nowych elit, które pozostały elitami (choć obecnie głównie ekonomicznymi) do dziś.

Po 1968 roku elitotwórcza rola środowisk żydowskich znacznie osłabła, lecz środowiska te w dalszym ciągu miały swoje wpływy. Drobny przykład: sztuki reżyserowane przez pochodzącego z mniejszości dyrektora teatru A.R. nie znajdowały uznania u recenzentki teatralnej. Na zebraniu załogi dyrektor rzucił uwagę: „panią Jadwigę Ś. musimy usunąć”. I rzeczywiście, długoletnia recenzentka teatralna miejscowej gazety przestała pisać. Można zrozumieć, że pan dyrektor miał życzliwych kolegów w Ministerstwie Kultury i Sztuki, w Wydziale Kultury Urzędu Wojewódzkiego czy we władzach Związku Artystów Scen Polskich. Ale gazeta była organem prasowym Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Jak wytłumaczyć takie przełożenie?

W latach 70. wpływ ludzi pochodzenia żydowskiego na sytuację w Polsce był najmniejszy, a ludzie ci – nadzwyczaj wyczuleni na „wiatr historii”, zorientowawszy się, że wyczerpuje się formuła komunizmu, zaczęli przeorientowywać się na nowych patronów.

Dlatego niedawni fanatyczni komuniści stali się wielkimi miłośnikami demokracji, co umożliwiło im odzyskanie wpływu na bieg spraw państwowych po przemianach 1989 roku. Uzyskali oni także ogromny wpływ na polską opinię publiczną za sprawą poczytnej gazety.

Dylematy twardego elektoratu

Gdy podsumowano 2 lata rządów „dobrej zmiany”, trudno było kwestionować znaczące osiągnięcia ekipy Zjednoczonej Prawicy. Dlatego zapowiedzi „korekty” w rządzie przyjmowane były bez entuzjazmu. Po co zmieniać skład zwycięskiej drużyny? Gdy okazało się, że chodzi już nie „korektę”, a o „rekonstrukcję” rządu, życzliwy elektorat wciąż tłumaczył to sobie koniecznością usunięcia najbardziej „kontrowersyjnych” ministrów w celu polepszenia wizerunku rządu i otwarcia na „elektorat centrowy”. Zapowiedzi „rekonstrukcji”, a potem „głębokiej rekonstrukcji” krążyły długi czas. Można sobie tylko wyobrazić efektywność pracy resortu, w którym przez 2 miesiące mówi się o zmianach kadrowych.

Jednak „rekonstrukcja” okazała się znacznie głębsza i naraziła na szwank cierpliwość najtwardszego elektoratu, który zwyczajnie zaczął „wymiękać”. Usunięcie Beaty Szydło i Antoniego Macierewicza bynajmniej nie spowodowało, że „ulica i zagranica” spojrzała życzliwiej na poczynania rządu PiS. Nie odnotowano też przypływu „centrowego” elektoratu, natomiast wyborcy PiS zaczęli sobie przypominać, że Polacy zostali wielokrotnie wyprowadzeni w pole przez umiłowanych przywódców. Premier Morawiecki nie miał łatwego startu, zwłaszcza że początek jego posługi niemal zbiegł się z otwartym atakiem naszych „strategicznych sojuszników” na Polskę.

Elektorat wciąż twardy, ale nieco już „zmiękczony” nie był w stanie zrozumieć, dlaczego Izrael jest „naszym strategicznym sojusznikiem” i na czym polega „strategiczne partnerstwo” między odległymi krajami, które nie mają wspólnych interesów ani wspólnych zagrożeń. Co więcej – coraz wyraźniej widać, że to właśnie Izrael i środowiska żydowskie w Ameryce są dla nas zagrożeniem. Czy to w ramach „strategicznego partnerstwa” musimy uzgadniać nasze ustawy ze stroną izraelską?

Elektorat słyszał, że urzędnicy ministerstwa sprawiedliwości pojechali do Izraela z projektem ustawy o IPN. Ponoć konsultacje przebiegały w „atmosferze wzajemnego zrozumienia”, na sugestie (polecenie?) Izraelczyków dopisano wyjątki o tekstach artystycznych i naukowych. Mimo to ta właśnie uzgodniona ustawa stała się pretekstem do bezpardonowego ataku na Polskę. Z „odpaleniem” prowokacji odczekano do stosownego momentu – uroczystości z okazji rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Afronty w wykonaniu ambasador Azari i prezydenta Netaniahu nasi przywódcy przyjęli dzielnie („Polacy, nic się nie stało”), ale elektorat PiS-u nie był już tak wyrozumiały. Zaczęto zadawać sobie pytania: Dlaczego udostępniono Wawel na obrady Knesetu? Przecież na Wawelu nigdy nie obradował litewski Sejmas czy np. Wielki Churał mongolski. Dlaczego właśnie w Warszawie odbywają się międzynarodowe konferencje rabinów, choć Polska to „najbardziej antysemicki kraj na świecie, w którym prawie nie ma Żydów” (słowa ambasador Azari)? Po co przyjechało do Kielc („Stolicy Polskiego Antysemityzmu”) 150 policjantów izraelskich w pełnym umundurowaniu? Dlaczego podczas obrad Grupy Wyszehradzkiej bywa wystawiana także flaga państwa odległego – Izraela? A może Izrael ma być administratorem Trójmorza?

Chyba nie wszyscy wyborcy PiS pamiętają (ale „poeta pamięta”…), że w 2007 roku Szymon Perez powiedział: „wykupujemy Węgry, Rumunię, Polskę. Nie mamy z tym żadnego problemu”.

Elektorat Zjednoczonej Prawicy z coraz większym zniecierpliwieniem przyjmuje wiadomości o budowie kolejnych muzeów poświęconych Żydom, przeznaczaniu ogromnych sum na renowację cmentarza żydowskiego (podczas gdy nasze nekropolie w Wilnie i Lwowie popadają w ruinę), finansowanie antypolskich książek i filmów, a zwłaszcza przeznaczenie 500 tys. złotych na „badania naukowe” dla polakożerców z Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Do wyborców PiS dotarły wieści, że przy okazji badań terenowych nad Holokaustem zbierane są dane o nieruchomościach należących przed wojną do Żydów, które to dane przesyłane są do centralnej bazy danych Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okresu Holokaustu w Wisconsin. Tak więc pośrednio podatnik polski finansuje koszty związane z ewidencjonowaniem „mienia bezspadkowego”, za które zostanie nam wystawiony rachunek.

Jednak największe zaniepokojenie twardego (do niedawna) elektoratu PiS budzi kompletny brak reakcji na amerykańską ustawę 447. Dlaczego reaguje tylko Polonia? Wyborcy prawicy, ale tylko słuchający Radia Maryja, dowiedzieli się, że działacze polonijni zbierają fundusze na apelację do Sądu Najwyższego USA, bo ustawa 447 („JUST”) została przepchnięta z rażącym naruszeniem prawa. Może nie wszyscy, ale z pewnością część elektoratu PiS wie, że 1/3 składu Sądu Najwyższego to sędziowie pochodzenia żydowskiego. Czy amerykańscy koledzy sędzi Gersdorf zdobędą się na niezawisłość?

Nie uspokaja elektoratu zapewnienie władzy, że „nas nie obowiązuje prawo amerykańskie” i że „nie ma oficjalnych żądań zapłaty”, bo Serbia zaczęła płacić, nie czekając na oficjalne żądanie. Na chwilę obecną ministerstwo finansów otrzymało tylko informację ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego o roszczeniach w wysokości 330 mld dolarów. Choć prezydent powiedział, że się „tym w ogóle nie przejmuje”, to elektorat PiS-u jednak się przejmuje i martwi się, czy polskie rezerwy walutowe w papierach rządu USA są bezpieczne. Wyborcy pamiętają, że właśnie groźba zajęcia kont bankowych skłoniła Szwajcarię do wypłaty „odszkodowań” dla organizacji żydowskich.

Ludzie głosujący na PiS (niemłodzi, gorzej wykształceni, z mniejszych miast) szybciej niż elity dostrzegli zdumiewające podobieństwo do sytuacji z 2010 roku – bezradność władz i gwałtowne ożywienie kontaktów z wątpliwymi przyjaciółmi. Już nie tak twardy elektorat zaczyna zastanawiać się, gdzie jest ośrodek, w którym podejmowane są ważne decyzje, w którym pałacu, czy na Nowogrodzkiej, czy poza granicami państwa?

Prawdopodobnie wśród możnych tego świata rozważane są różne opcje. Obecność posła Mularczyka na chanukowej kolacji u pana Danielsa może świadczyć np., że w grę wchodzi także najkorzystniejsza dla nas możliwość – spłata żydowskich roszczeń z reparacji wojennych uzyskanych od Niemców. Wprawdzie to nam należą się te pieniądze, ale prawdopodobnie wydrzeć je Niemcom byliby w stanie tylko Żydzi.

Konsekwencje osławionego „pkt. 7”, którym straszy nas Bruksela, są wręcz bzdurne w porównaniu do zagrożeń ze strony naszych „sojuszników strategicznych”. Niestety zagrożeń tych zdają się nie dostrzegać ani media (wszystkich nurtów), ani, co gorsza, rządzący. Tylko świadomy elektorat (nie tylko PiS-owski) oczekuje jakichkolwiek działań, nawet jeśli one mogą okazać się nieskuteczne.

Wiemy, że trwające od wielu lat psucie wizerunku Polski było niezbędnym „przygotowaniem medialnym” przed zgłoszeniem roszczeń. Dlatego należałoby wznowić śledztwo w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Ekshumacje są niezbędne, bo sprawa Jedwabnego to kamień węgielny całej antypolskiej propagandy.

Wykazanie błędów (czy kłamstw) Grossa pozwoliłoby rozbroić moralną podstawę „rekompensat” za rzekomy polski udział w Holokauście. Natychmiastowe uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej (nawet w jej niedoskonałej postaci) utrudniłoby znacznie rabunek, który nam grozi. Taka ustawa nigdy nie uzyska postaci zadowalającej wszystkich – nawet gdyby pracować nad nią kolejnych 30 lat. Niestety premier Gowin oświadczył, że na razie prace nad tą ustawą zostaną wstrzymane (!).

Wymówienie do niczego niezobowiązującej „Deklaracji Terezińskiej” (która, nie wiadomo dlaczego, nagle zaczęła być traktowana jak uchwalone prawo) również skomplikowałoby działania geszefciarzy. Czytelnym sygnałem naszej woli oporu mogłoby być przeniesienie zagrożonych polskich aktywów z banków amerykańskich do bezpiecznego miejsca (do Chin?). Niewykluczone, że podjęcie tych środków zaradczych jest niemożliwe, bo skutkowałoby odpaleniem „majdanu” i zmianą rządu. „Strategiczni sojusznicy” prawdopodobnie są skuteczniejsi w takich działaniach niż poseł Szczerba i Niemcy.

Polityka jest sztuką osiągania celów możliwych do osiągnięcia. Być może zakres naszej suwerenności jest na tyle skromny, że nie mamy szans na obronę przed instytucjami „przemysłu Holokaustu” wspomaganymi przez aparaty państwowe naszych „strategicznych sojuszników”. Ale wypadałoby przynajmniej próbować.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Mit dobrego sąsiedztwa” można przeczytać na s. 4 i 5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Mit dobrego sąsiedztwa” na s. 4 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Nie ma ludzkiego życia bez znaczenia. Mieczysław Janas upamiętnia historie nieznanych ofiar II wojny światowej

Zbiera szczątki informacji i składa z nich pełny obraz zapomnianych ofiar II wojny światowej, bo nie ma wspomnień i przeżyć bez treści. Spadek w postaci opowiadań z przeszłości pozostawić może każdy.

Aleksandra Tabaczyńska

Mieczysław Janas, mieszkaniec Wąsowa (koło Nowego Tomyśla) jest członkiem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Wąsowskiej. Kocha pszczoły, ma 15 rodzin pszczelich. Lubi obserwować środowisko przyrodnicze, pracował na roli i jako ślusarz. Od blisko trzydziestu lat jest członkiem Związku Emerytów i Rencistów. Rozwija swoje pasje, nie żałując czasu ani zaangażowania, nie oglądając się na ewentualną pomoc innych. Mężnie ponosi koszty związane ze swoją działalnością, zarówno te materialne, jak i niematerialne.

Mieczysław Janas bowiem w wolnym czasie poszukuje, spisuje i upamiętnia historie nieznanych ofiar II wojny światowej, pochowanych na miejscowych cmentarzach. Pełen refleksji i pokory wobec losów ludzkich, zbiera szczątki informacji i składa z nich pełny obraz życia i śmierci zapomnianych ofiar niemieckiej napaści na Polskę w 1939 roku. Mimo upływu tylu lat od zakończenia walk, wciąż odnajdywane i ewidencjonowane są groby ludzi, którym odebrano życie. Dotyczy to zresztą nie tylko II wojny światowej. (…)

Władysława Grocholewska

Odnowiony grób Władysławy Grocholewskiej | Fot. A. Tabaczyńska

Na cmentarzu w Wytomyślu pochowana jest także 24-letnia Władzia Grocholewska z Wąsowa, która zginęła w lutym 1945 roku z rąk żołnierzy radzieckich. Tragiczny los dziewczyny również ustalił i upamiętnił Mieczysław Janas.

Nadciągający front wschodni spowodował ucieczkę do Rzeszy Niemców, którzy pozostawili gospodarstwa, a w nich inwentarz. Polacy pracujący w niemieckich obejściach zorganizowali się w grupy i jeżdżąc wspólnie oporządzali zwierzęta. W jednej z takich grup była też Władzia.

Po przejściu głównej linii frontu nadciągnęły różnego rodzaju oddziały pomocnicze i NKWD. Ludność cywilna była bezbronna, okradana i nękana na wiele sposobów przez żołnierzy. Władzię, jadącą z grupą parobków, zatrzymano pod Trzcielem i ściągnięto z wozu, a mężczyzn przepędzono.

Martwą dziewczynę na polu znalazł jej ojciec i pochował na cmentarzu wytomyskim. Po wielu latach i ta mogiła stała się bezimienna. (…)

Działalność i aktywność Mieczysława Janasa cieszy się ogromnym uznaniem lokalnej społeczności. Nazywany jest kopalnią wiedzy historycznej o regionie, krzewicielem i popularyzatorem wiadomości o losach i dziejach ludzi związanych z tym terenem. Wiedzy, którą posiadł, towarzyszy bogata, autorska dokumentacja fotograficzna.

W swoich poszukiwaniach przeprowadził wiele rozmów, głównie z osobami starszego pokolenia, inspirując je do powrotu myślami do wspomnień lub opowieści zasłyszanych od bliskich i sąsiadów, często już nieżyjących. Wszystkie te wspomnienia zebrał, zweryfikował i spisał.

Mieczysław Janas wie, że młodszym pokoleniom nie chce się słuchać opowieści o starych dziejach i losach ludzi, którzy żyli przed nami. Jednak spadek, składający się z opowiadań z przeszłości, pozostawić może każdy. I puentuje: – Nie ma ludzkiego życia bez znaczenia, nie ma wspomnień i przeżyć bez treści.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Mieczysław Janas – strażnik pamięci” można przeczytać na s. 5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Mieczysław Janas – strażnik pamięci” na s. 5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Poznacie ich po owocach… „Owocna” polityka kolejnych rządów jest korzystna w tym konkretnym przypadku nie dla Polaków

Lato to czas żniw i zbiorów. W tym roku upały przyszły wcześniej niż zazwyczaj i drzewa uginają się od dojrzałych owoców, których nie ma kto zerwać, a ich sprzedaż też jest kłopotliwa.

Michał Bąkowski

Mój rodzinny Krzywiń (powiat kościański) zewsząd otoczony jest sadami czereśniowymi, wśród których wiele liczy kilkaset drzew. Oczywiście poza tym rosną u nas w dużej ilości m.in. wiśnie, śliwki, truskawki, maliny. (…) od dwóch, trzech lat pojawił się problem związany z niewystarczającą liczbą rąk do zbioru. I to mimo szeroko otwartych drzwi dla m.in. Ukraińców. W efekcie tego uprawy są „oberwane” w niewielkim procencie, a czasami, jak w przypadku np. wiśni, niektórzy sadownicy w ogóle rezygnują ze zbiorów.

Drugi problem pojawia się, kiedy owoce trzeba sprzedać, a szczególnie w tym roku jest o to bardzo trudno. (…) ze względu na tegoroczne upały uprawy dojrzały wcześniej i np. truskawki pojawiły się na rynku prawie równocześnie z czereśniami. Ale najgorsze jest to, że rodzima produkcja musi walczyć z importowanymi towarami, które pojawiają się na targowiskach i w sklepach dużo wcześniej. (…)

Polski rząd stworzył dobre warunki do studiowania i zarabiania dla różnorakich przybyszów, którzy zalali nasz rynek. Efekt tego jest taki, że gardzą oni pracą sezonową, która dotychczas była dla nich atrakcyjna (…) Importerzy zaś, którzy przecież dostarczają gorszy jakościowo towar, zarabiają duże pieniądze na jego sprzedaży, de facto niszcząc naszą krajową produkcję. I tutaj dochodzi też do marnotrawstwa finansów państwowych, w tym tych przeznaczonych na sławne programy socjalne rządu (500 +, 300+), ponieważ pieniądze wydawane przez rodziny na zakup owoców i warzyw u rodzimych producentów wspierałyby polski biznes i w pewnym procencie wróciłyby do budżetu państwa.

Zmniejszając znacznie import sprawimy, że Polacy będą jedli zdrowiej, pieniądze zostaną w kraju, wspierając przy tym rodzimy biznes i skarb państwa. Obostrzenia napływu imigracji sprawią, że nasi obywatele będą zarabiać więcej, prace sezonowe znowu będą atrakcyjne dla imigrantów, a uprawy opłaci się zbierać. Zmniejszenie podatków i biurokracji wpłynie pozytywnie na działkę przetwórstwa.

Cały artykuł Michała Bąkowskiego pt. „»Owocna« polityka, czyli poznacie ich po owocach” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Michała Bąkowskiego pt. „»Owocna« polityka, czyli poznacie ich po owocach” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Skandaliczny raport o wolności mediów w Polsce organizacji „Reporterzy bez Granic” / Protest CMWP SDP

Nie można zgodzić się z interpretacją organizacji „Reporterzy bez Granic”, ponieważ wymienione w raporcie wydarzenia wskazują na prawidłowe działanie polskiego systemu prasowego wolnych mediów.

Jolanta Hajdasz

W raporcie „Reporterów bez Granic” za 2018 r. Polska jest sklasyfikowana na 58. miejscu na 180 ocenianych państw, czyli na najniższym od początku istnienia raportu (2002). Od trzech lat systematycznie jest w tym rankingu klasyfikowana coraz niżej. W 2016 roku spadła z 18. na 47. miejsce, rok później na 54., a obecnie, wg raportu, znajduje się już „w grupie państw, w których występują wyraźne problemy z poszanowaniem wolności prasy”. Jest to ocena krzywdząca, która nie ma potwierdzenia w rzeczywistości i której nie uzasadniają zdarzenia opisane w raporcie – czytamy w proteście CMWP SDP.

Naciągane argumenty

Jako uzasadnienie spadku Polski w rankingu organizacji „Reporterzy bez Granic” wskazano przede wszystkim rządy partii „Prawo i Sprawiedliwość”. Zdaniem autorów raportu, partia ta „chce odbudować Polskę w sposób, który podoba się partii, bez uwzględniania opinii tych, którzy wyrażają odmienne opinie”, a „wolność prasy ma być jedną z głównych ofiar tej polityki”. Jedyne uzasadnienie tej krytycznej oceny i jedyne przykłady, na jakie powołuje się ranking, to sprawa publikacji książki Tomasza Piątka, próba nałożenia kary na telewizję TVN oraz zmiana statusu mediów publicznych na media narodowe (ten argument używany jest w raporcie po raz trzeci).

Tymczasem trudno zgodzić się z interpretacją dokonaną przez organizację „Reporterzy bez Granic”, ponieważ wymienione wydarzenia wskazują na prawidłowe działanie polskiego systemu prasowego wolnych mediów, charakterystycznego dla państw demokratycznych.

Bez względu na poziom i jakość tej publikacji, kontrowersyjna dla wielu Polaków książka Tomasza Piątka ukazała się i znalazła w legalnej dystrybucji bez jakichkolwiek przeszkód, a jej autor bez problemów planował i odbywał spotkania z czytelnikami na terenie całego kraju. Co więcej, mimo zgłoszenia sprawy pomówienia w tej książce ministra obrony narodowej, prokuratura odmówiła jej wszczęcia, co pokazuje, iż wolność słowa jest chroniona w Polsce we właściwy sposób, a system prasowy działa prawidłowo. Dowodzi tego także drugi argument użyty w raporcie – sprawa niedoszłej kary dla Telewizji TVN. Na tę stację Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, czyli z regulator rynku audiowizualnego w Polsce, zamierzała nałożyć karę finansową za czynne wspieranie jednej strony konfliktu w sytuacji ostrego sporu politycznego. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wycofała się z nałożenia tej kary po przeprowadzeniu m.in. konsultacji z organizacjami pozarządowymi, w tym z SDP. Nadawcy telewizyjnego nie spotkały więc żadne konsekwencje, mimo wyjątkowo kontrowersyjnego publicznego działania w ówczesnej sytuacji.

Nieobiektywne oceny

Argument trzeci, wykorzystany w uzasadnieniu niekorzystnej dla Polski wymowy raportu, dotyczy zmiany sposobu wyłaniania władz mediów publicznych. Bez względu na ocenę jakości programów publikowanych aktualnie przez media publiczne, należy podkreślić, iż przeprowadzone w nich zmiany, w tym zmiana ich statusu na media narodowe (ustawa z dnia 22 czerwca 2016 r. o Radzie Mediów Narodowych), odbyła się zgodnie z obowiązującym prawem, po wygranych legalnie i demokratycznie przez partię „Prawo i Sprawiedliwość” wyborach. Zmiana ta nie może więc być powodem krytycznej oceny stanu wolności prasy w Polsce, jak przedstawia to Światowy Wskaźnik Wolności Prasy organizacji „Reporterzy bez Granic”. Zmiana ta miała miejsce w 2016 r. Obniżanie miejsca Polski w rankingu „Reporterów bez Granic” na jej podstawie po raz trzeci jest więc działaniem wyjątkowo nieobiektywnym i nierzetelnym.

W tym kontekście umieszczenie Słowacji, kraju, w którym doszło w br. do brutalnego zabójstwa dziennikarza śledczego Jana Kuciaka i jego partnerki na 27 miejscu w rankingu, czyli o 31 miejsc wyżej niż Polska, staje się wyjątkowo kuriozalne. W Polsce w okresie istnienia rankingu organizacji „Reporterzy bez Granic” nie było takiego zdarzenia.

Wątpliwa metodologia

Wątpliwa jest także metodologia powstawania tego raportu. Organizacja „Reporterzy bez Granic” informuje, iż Światowy Wskaźnik Wolności Prasy jest tworzony w oparciu o odpowiedzi na ankiety wysłane do ponad 100 dziennikarzy, którzy są członkami organizacji partnerskich organizacji „Reporterzy bez Granic”, do specjalistów z branży, naukowców, prawników i obrońców praw człowieka, ale nie podaje ani nazwisk, ani liczby osób z Polski, do których skierowano tę ankietę. Nie informuje także, ile osób na nią odpowiedziało.

Nie są przy tym publikowane żadne konkretne materiały wyjściowe służące do opracowania tego raportu. Trudno więc traktować ten raport jako odzwierciedlenie rzeczywistej sytuacji mediów.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport organizacji »Reporterzy bez Granic« o wolności mediów w Polsce” znajduje się na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport organizacji »Reporterzy bez Granic« o wolności mediów w Polsce” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Przyrzekamy odbudować pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa! – napisał Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności

Pomnik stał w Poznaniu tylko 7 lat, jednak okazał się w Wielkopolsce symbolem odrodzonej Polski po 123 latach niewoli – tak jak Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie i Kopiec Kościuszki w Krakowie.

Teresa Tomsia

3 czerwca 2018 roku, w 100-lecie Niepodległości, w 21. rocznicę pielgrzymki Jana Pawła II do Poznania i drugą rocznicę poświęcenia figury Chrystusa, odbyła się uroczystość patriotyczno-religijna przy ulicy Jana Pawła II, wzdłuż linii brzegowej Jeziora Maltańskiego, gdzie miałby stanąć odbudowywany pomnik. Lokalizację tę wskazał główny projektant parku rekreacyjnego nad Jeziorem Maltańskim, architekt śp. Klemens Mikuła. W miejscu, gdzie pomnik stał przed wojną, na dzisiejszym placu Adama Mickiewicza, stoją Poznańskie Krzyże (Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956), zatem na pierwotną lokalizację nie ma szans. Organizatorzy ustawili na podium makietę pomnika w pomniejszeniu. Na uroczystość przybyli mieszkańcy chcący śpiewem i modlitwą złożyć hołd powstańcom wielkopolskim i przypomnieć dawne spotkanie z Janem Pawłem II. Uroczystość składała się z dwóch części: modlitwy, którą poprowadził abp Stanisław Gądecki, i koncertu zapowiadanego przez aktora Aleksandra Machalicę. (…)

Największy i najważniejszy pomnik w przedwojennym Poznaniu został odsłonięty w październiku 1932 roku w miejscu, gdzie zaborcy w latach zniewolenia ulokowali figurę Bismarcka. Zbudowano go ze społecznych składek jako hołd narodu polskiego dla powstańców wielkopolskich, którzy wywalczyli wolność dla Ojczyzny, a także jako wotum wdzięczności Polaków za cud odzyskania niepodległości, dlatego Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa z Jego postacią z brązu umieszczoną w łuku triumfalnym nazywany jest Pomnikiem Wdzięczności. Kardynał August Hlond mówił wtedy: „Niech ten Pomnik będzie upomnieniem do jedności, upomnieniem do zgody i snucia tej myśli Bożej poprzez dzieje!” Poznaniacy zbierali się pod pomnikiem w uroczyste dni pamięci o powstaniach narodowych i w ważne dla narodu polskiego rocznice. Siedem lat zaledwie stał Jezus pod poznańskim niebem, jednak już od początku okazał się w Wielkopolsce symbolem odrodzonej Polski po 123 latach niewoli – tak jak Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie i jak Kopiec Kościuszki w Krakowie.

Zawiązano Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu, którego prezesem został prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, a jego zastępcami – dr Jolanta Hajdasz i dr Tadeusz Zysk. Zebrano 25 tysięcy podpisów mieszkańców Poznania pod apelem do władz miasta o pomoc w realizacji tej szlachetnej inicjatywy. Niestety, nie udało się pokonać trudności, jakie napotkano w mieście, i na 100-lecie Niepodległości Pomnik Wdzięczności w Poznaniu nie został jeszcze odbudowany, choć figura Jezusa już czeka przed kościołem pw. św. Floriana na przewiezienie nad Maltę pod łuk triumfalny.

Jak zawsze przy organizacji wydarzenia dotyczącego odbudowy Pomnika Wdzięczności, jego organizatorzy musieli zmagać się z przeciwdziałaniem władz miasta. Tym razem powodem konfliktu była konstrukcja, będąca zarówno ołtarzem, jak i scenografią do transmisji telewizyjnej w TVP 3 Poznań. Jej najważniejszym elementem była wizualizacja Pomnika Wdzięczności.

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak napisał przed uroczystością na jednym z portali społecznościowych, że miasto wyraziło zgodę na wynajęcie terenu przy Jeziorze Maltańskim na nabożeństwo związane z 21. rocznicą pobytu św. Jana Pawła II w Poznaniu, jednak „bezprawna konstrukcja z wizerunkiem Pomnika Wdzięczności wydaje się być raczej polityczną demonstracją niż wolą oddania czci św. Janowi Pawłowi II i modlitwą w ramach nabożeństwa. Wciąganie wizerunku Naszego Papieża w polityczne gierki to raczej szarganie Jego pamięci, a nie oddanie Mu hołdu… Szkoda, że Kościół kampanię PiS-u prowadzi kosztem papieża, tak wyjątkowo jednoczącego nasze społeczeństwo”.

Kuria metropolitalna w wydanym w niedzielę oświadczeniu podała, że „dekoracja ma charakter tymczasowy, została wykonana także dla potrzeb transmisji telewizyjnej i nie jest działaniem bezprawnym”. Rzecznik kurii, ks. Maciej Szczepaniak, w przesłanym PAP oświadczeniu napisał, że wobec pozytywnej decyzji władz miasta na zorganizowanie nabożeństwa, wpis prezydenta Jacka Jaśkowiaka na Facebooku „nosi znamiona fake newsa”. Dodał też, że „powoływanie się w nim na „Naszego Papieża” dla celów politycznych nie przystoi”.

Cały artykuł Teresy Tomsi pt. „Przyrzekamy odbudować Pomnik!” znajduje się na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Teresy Tomsi pt. „Przyrzekamy odbudować Pomnik!” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

 

Organizacja queerowa uczyła w Poznaniu pokątnych metod aborcji / Marcel Skierski, „Wielkopolski Kurier WNET” 49/2018

Gyne Punk w swym manifeście zwraca uwagę na opresyjny charakter publicznej opieki zdrowotnej: „pozyskujemy własną krew, będącą wściekłą wulkaniczną rzeką naszego gniewu uderzającą w drzwi parlamentu”.

Marcel Skierski

Jak skutecznie zorganizować „warsztaty z aborcji”. Wypowiedź obserwatora świata sztuki

W czerwcu przez media przetoczyła się informacja o warsztatach z hiszpańskim kolektywem queerowym Gyne Punk, odbywających się w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. W niniejszym artykule staram się przybliżyć konteksty związane z tą grupą i ich działalnością w Galerii Miejskiej, ponieważ jej przedstawiciele niechętnie ujawniają szczegóły dotyczące przebiegu, okoliczności i celu warsztatów. Zrozumienie istoty wydarzenia można osiągnąć jedynie na drodze metodycznej rekonstrukcji faktów, które w tym przypadku przedstawiają niekorzystny obraz działalności kolektywu oraz znaczenia ich przyjazdu do Poznania.

Wyrażam nadzieję, że wydarzenie w Galerii odniesie chociaż jeden pozytywny skutek, skutecznie prowokując wszystkich zainteresowanych do włączenia się do dyskusji na temat granic wolności w sztuce współczesnej. Dyskusja taka jest możliwa tylko wtedy, gdy przyjmiemy rozumienie swobody wypowiedzi opartej na racjonalnych argumentach, nie wynikające z ideologicznych przesłanek narzucanych przez jedną ze stron.

***

Nierzadko krytyk sztuki zmuszony jest skapitulować wobec mnogości wymykających się racjonalnemu osądowi działań artystów współczesnych. Do znacznej ilości performance’ów, dzieł konceptualnych czy spontanicznych gestów w przestrzeni publicznej nie można przykładać miary tradycyjnej sztuki, rządzącej się zasadami piękna, dobra, mimetyzmu – mniej lub bardziej określonych wartości, uznanych za anachronizm przez rzeczników współczesnej kultury postępu. Na szczęście dla krytyków, przez wieki filozofowie zapełnili setki bibliotek opasłymi tomami rozpraw, pełnych ogólnych pojęć. Sofistyczna żonglerka zapożyczonymi terminami pozwala nasycić pozorem treści wiele tekstów poświęconych sztuce, nawet jeżeli same „dzieła” tchną martwą pustką lub, co najwyżej, szybko dezawuującym się publicystycznym znaczeniem.

W znacznie gorszej sytuacji znajdują się „nieprofesjonalni” odbiorcy sztuki, dla których obcowanie z dziełami nie stanowi źródła zarobku lub poszerzania naukowych zainteresowań. Tacy widzowie, w obliczu bariery niezrozumienia znaczniej części zjawisk sztuki współczesnej, muszą polegać na opinii różnorakich ekspertów, których kompetencji nie są w stanie zweryfikować.

W czerwcu przez media przetoczyła się informacja o warsztatach z hiszpańskim kolektywem queerowym Gyne Punk, odbywających się w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu.

Media ogólnopolskie zdominowały dwie przeciwstawne narracje – spotkania w Galerii okrzyknięto „warsztatami z aborcji”, przy zdecydowanym sprzeciwie organizatorów, którzy w oświadczeniu napisali, że „członkinie grupy [Gyne Punk – przyp. autora] podzieliły się wiedzą historyczną odnośnie do rozwoju dziedziny ginekologii i zaprezentowały m.in. używane dawniej narzędzia”, oraz, co najważniejsze, że „prezentacja i warsztaty mają charakter artystyczny i wyrażają osobiste przekonania autorek”.

Witkacy pisał, że „rzeczą krytyka jest uzasadnienie swego subiektywnego wrażenia z jakiegoś stałego punktu widzenia”. W mojej opinii prezentacja i warsztaty nie miały charakteru artystycznego, co motywuję z jednej strony brakiem jakiejkolwiek transcendentnej wartości i znaczenia, jakie można by przypisać formie tego konkretnego wydarzenia, a z drugiej strony – opartemu na własnym światopoglądzie rozpoznaniu szkodliwego przesłania, jakie niosła treść przedstawiana przez Gyne Punk.

Sądzę, że trudno dyskutować z wartością warsztatów, nie wpadając w koleiny absurdu lub pustych terminów poprawności politycznej. Niniejszy tekst stanowi próbę odwrócenia uwagi od jałowych sporów światopoglądowych dwóch nieprzystających do siebie stanowisk. Wobec jasno wyrażonej opinii dotyczącej warsztatów w Galerii, za istotne uważam przyjrzenie się sytuacji, w której kompetencje ludzi kultury i badaczy sztuki zużywane są na tłumaczenie oczywistości, dostępnych na wyciągnięcie ręki przy wykorzystaniu tak często pogardzanego dzisiaj zdrowego rozsądku.

***

Posługując się łamaną angielszczyzną prowadząca mówi: – „…To narzędzie jest używane by – właśnie w taki sposób – wewnątrz macicy… takimi narzędziami przeprowadza się aborcję, jak moją. Moja aborcja była przeprowadzona takim narzędziem…”.

Kobieta trzyma w dłoni podłużny metalowy przedmiot, którym wykonuje zdecydowane, okrężne ruchy. Tekst promujący warsztaty głosi: „Eksperymentalne laboratorium ginekologiczne posługujące się zdegenerowanymi, prostatycznymi technikami pozwalającymi na krytyczne samopoznanie”. W manifeście grupy czytamy: „Pragnę […] własnoręcznych narzędzi aborcyjnych, gangów akuszerek, brokatowych aborcji, rozlanych łożysk w każdym kącie […]”. Po udostępnieniu opinii publicznej przez dziennikarzy informacji o wydarzeniu, organizatorzy zdecydowanie protestują przeciwko określeniu „warsztaty z aborcji”. Wicedyrektor Galerii i kuratorka wydarzenia Zofia nierodzińska (nazwisko z małej litery zgodnie z wolą kuratorki) mówi: „Trzeba być szaleńcem, żeby uznawać, że narzędzie z XIX wieku może być uznane za sprzęt do wykonania domowej aborcji. Nikt do czegoś takiego nie namawiał, wręcz przestrzegał, że w krajach, w których aborcja jest nielegalna, tak jak Chile, Polska […] te narzędzia w dalszym ciągu są stosowane i jest to bardzo niebezpieczne” – kontynuuje kuratorka.

Ostrze oskarżenia zostaje przekierowane na „opresyjne” zapisy polskiego prawa, umożliwiającego dokonanie aborcji w trzech przypadkach – zagrożenia życia kobiety, podejrzenia wad wrodzonych u dziecka lub poczęcia w wyniku gwałtu. Organizatorzy przekonują, że występują na rzecz dobra kobiet i ich wyzwolenia z dyskryminującego systemu.

Krytycy warsztatów zostają oskarżeni o przekłamanie rzeczywistości i sprowadzanie wydarzenia do skandalu. Potencjalnie bulwersujące treści dyrektor Galerii i jego zastępczyni tłumaczą odniesieniem do praktyk ugruntowanych w historii sztuki (okazuje się, że wydarzenie nie jest zwykłym warsztatem, lecz nosi znamiona wypowiedzi artystycznej) – między innymi do działalności akcjonistów wiedeńskich. Stanowią zatem prowokację, wpisaną w sposób oddziaływania sztuki współczesnej.

***

Odbiorca, który dowiaduje się, że w placówce artystycznej miało miejsce wydarzenie wykraczające poza tradycyjnie pojmowaną sztukę, może sprawdzić informacje u źródła. Napotyka jednak barierę często stosowaną przez współczesnych artystów i kuratorów – tekst promujący wydarzenie. W przypadku warsztatów napotykamy zdania:

„Gyne Punk zaprasza do ekstremalnego poznania własnego ciała, odzyskania jego obszarów poprzez dekolonizację anatomii przyjemności, do tworzenia narzędzi i zawłaszczania technologii laboratoryjnych, zarówno na poziomie technologicznym, jak i interpretacyjnym. Wszystko to ma na celu przełamywanie tabu technologią biolab DIY, nauką DIT i hakowaniem medycyny odwróconą inżynierią. Pomysł polega na umożliwieniu kolektywnej, samozwańczej i dysydenckiej współpracy skoncentrowanej wokół ciała, wzmacnianiu oddolnej polityki seksualnej emancypacji poprzez ponowne zbadanie techniczno-naukowych tez na temat zdrowia/choroby, uzdrowienia/zaleczenia zakorzenionego w ciele, w którym mieszkamy”.

Odbiorca zatapia się w bełkocie zamieszczonym na oficjalnym portalu uznanej instytucji kultury, a jego tonący umysł chwyta się jednej z dwóch brzytw: „brakuje mi kompetencji, żeby zrozumieć hermetyczny język sztuki współczesnej” lub „nie będę więcej tego czytał, nie interesują mnie te współczesne głupoty”. Przez nieodpowiedzialne posługiwanie się językiem, który zostaje nasycony pseudonaukowym żargonem, dla zdrowo myślącego człowieka zamykają się podwoje najnowszej sztuki, za którymi (pomimo usilnych starań realizatorów postmarksistowskich ideologii) wciąż jeszcze czeka na nas wiele wartościowych i rozbudzających wrażliwość dzieł.

***

Gyne Punk w swoim manifeście zwraca uwagę na opresyjny charakter publicznej opieki zdrowotnej: „Instytucje medyczne stosują do diagnostyki zakazane i przerażające technologie, patriarchalny konserwatyzm i mroczne metody diagnostyczne…”. Kolektyw nie zakłada jednak dialogu ani racjonalnych prób przezwyciężenia problemu. Tekst ma jednoznacznie anarchistyczne przesłanie – „pozyskujemy własną krew, będącą wściekłą wulkaniczną rzeką naszego gniewu uderzającą w drzwi parlamentu”, która prowadzić ma do „nieskończonego pandemonium”. Żarty się kończą, kiedy „patriarchalny konserwatyzm i mroczne metody diagnostyczne” skłaniają naszych zdesperowanych „wyzwolicieli” do użycia tak zdecydowanych metod.

***

Poza odrzuceniem oficjalnej pomocy medycznej, kolektyw przedstawia również szereg źródeł wiedzy i umiejętności służących rozwijaniu swojego emancypacyjnego pomysłu. Jedną z nich jest „naukowa metodologia”, która ma zostać „wydarta” systemowi i wykorzystana we własny, spontaniczny sposób – poprzez konstruowanie narzędzi diagnostycznych, leczenie i manipulowanie ciałem. Równocześnie na łamach manifestu odnajdujemy odniesienia do „rytuałów voodoo”, „mądrości przodków”, a także szamańskich praktyk południowoamerykańskich Indian Mapuche.

Mapuche są interesujący w kontekście działalności Gyne Punk z dwóch powodów. Po pierwsze, struktura społeczności charakteryzuje się większa płynnością identyfikacji płci niż w tradycyjnym społeczeństwie europejskim. Po drugie, duża część indiańskiej kultury oparta jest na szamanizmie i magicznych praktykach leczniczych.

Wobec szerokiego spektrum inspiracji działalność Gyne Punk staje się zbiorem luźno związanych metod paramedycznych, które łączy przewodnia myśl anarchistycznej emancypacji. Poznańskie warsztaty można ujmować z wielu – niepowiązanych w istocie – perspektyw i budować między nimi sztuczny konsensus. Medycyna związana z zastosowaniem wysokich technologii, ziołolecznictwo, magia, postmarksistowska ideologia, nieograniczony kult wolności, zainteresowanie biologią i majsterkowaniem – każdy z tych tematów jest adekwatnym kluczem do rozmów o warsztatach. Organizatorzy zyskują możliwość wprowadzania do przestrzeni publicznej dowolnych treści, a żadne z nich, wskutek rozmycia znaczeń, nie zostaje podjęte w kompetentny sposób.

***

Wyobrażam sobie, że punkt wyjścia kolektywu stanowi płaszczyznę porozumienia pomiędzy Gyne Punk i krytykami. Zgodnie z powszechną opinią, polska opieka medyczna wymaga zdecydowanych reform (trudno mi określić, jak sprawy wyglądają w zachodniej Europie). Od krytyki służby zdrowia daleko jednak do antysystemowego radykalizmu, który u Gyne Punk znajduje wyraz także w sferze estetyki.

Konstruowanie własnych narzędzi ginekologicznych i praktykowanie alternatywnych sposobów leczenia uzupełnia emocjonalna forma przekazu i wampiryczno-satanistyczna otoczka. Mroczna estetyka – spotykana podczas występów scenicznych wykonawców muzyki ekstremalnej – zdaje się nie przystawać do działalności medycznej.

O ile łatwiej można by zaakceptować postulaty grupy, gdyby wypowiedzi ich cechowały się naukowym obiektywizmem, merytorycznym wskazaniem podejmowanych problemów, a grupa akcentowała jedynie alternatywne podejście do ochrony zdrowia.

Oczywiście strategię Gyne Punk można określić mianem prowokacji, dadaistycznych działań drażniących „oburzonego kołtuna”. Osłabia to jednak skuteczność prezentowanych postulatów, które miejscami zbliżają się do deklaracji podjęcia działań terrorystycznych – „TERAZ to czarownice mają płomienie”.

***

Medialna aktywność organizatorów warsztatów stanowi ciąg odkrywania i gubienia tropów. Sekwencję wydarzeń rozpoczyna ujawnienie nagrań wideo przedstawiających fragmenty warsztatów, na których widzimy, jak prowadząca opowiada o historycznych narzędziach do wykonywania aborcji, odnosząc je do swoich własnych doświadczeń. Media informują, że istnieją podstawy, by sądzić, że w Galerii odbywają się warsztaty niekompetentnie i wybiórczo podejmujące tematy z zakresu ginekologii, mogące stanowić działanie afirmujące zabieg usuwanie ciąży.

W odpowiedzi organizatorzy warsztatów podejmują szereg wyjaśnień i tłumaczeń. Przyjętych strategii jest wiele, ale dają się one podzielić na dwie, w zasadzie wykluczające się grupy. Pierwszą reprezentują argumenty „artystyczne”.

Zofia nierodzińska wpisała warsztaty w tradycję sztuki związanej z wystąpieniami wiedeńskich akcjonistów. Przypomnijmy, że austriacka grupa zasłynęła prowokacjami, podczas których publicznie defekowano, masturbowano się, pokrywano swoje ciała ekskrementami i wymiocinami.

Czołowi reprezentanci nurtu to między innymi Otto Muehl, skazany na siedem lat więzienia za czyny pedofilskie, i Hermann Nitsch, twórca Teatru Orgii i Misteriów – wydarzeń czerpiących z tradycji pogańskich i satanistycznych rytuałów, którego stałymi rekwizytami były martwe zwierzęta i hektolitry krwi. Akcjoniści w swoich działaniach zmierzali do transgresji, a więc przekroczenia ograniczeń własnej biologii, moralności i norm społecznych.

W tym ujęciu przywołanie akcjonistów jest kneblem kończącym wszelką dyskusję. Każde ekstremum może zostać uznane za transgresyjne i wpisać się w ciąg quasi-filozoficznych rozważań, które, poza samousprawiedliwieniem, nie prowadzą do żadnego pozytywnego rezultatu. Złapanie się mocno zardzewiałej brzytwy „akcjonizmu wiedeńskiego” pozwala na wtłoczenie działania Gyne Punk w rozdęte ramy świata sztuki i zamknięcie ust „niedouczonych ciemniaków”, którzy w swojej drobnomieszczańskiej ignorancji nie dostrzegli, że „tak się robi sztukę w wielkim świecie”.

Wszystko to odbywa się przy łomotaniu w bęben „światopoglądowej cenzury” i „politycznej nagonki” – praktyki wdrażanej niejako „z automatu” przy jakiejkolwiek próbie krytyki działań podejmowanych w obrębie sztuki najnowszej.

Wolność słowa, zdaniem organizatorów, pozwala na zaistnienie w przestrzeni Galerii każdego, nawet najbardziej nonsensownego i szkodliwego zjawiska, w imię „subiektywnych przekonań” i poszerzania definicji sztuki, lecz nie przysługuje krytykom starającym się przedstawić problem opinii publicznej, posługując się racjonalnymi argumentami.

Drugą linię obrony oparto na „edukacyjnej” wartości warsztatów. Z chęcią zapoznam się z opinią uczestnika, który przekonująco przedstawi zysk poznawczy płynący z wydarzenia. Póki co, pozostają domysły – co robiły zafoliowane, plastikowe narzędzia ginekologiczne podczas prezentacji XIX-wiecznych technik aborcyjnych? Gdzie zainteresowani mogą zapoznać się z efektami zajęć, do których organizatorzy zaliczają wykonany własnoręcznie mikroskop?

Jaki związek ma prezentacja grupy podnoszącej postulat radykalnego przejęcia kontroli nad własnym ciałem, w tym swobodnego dostępu do aborcji (przy czym nie jest to żadne „własne ciało”, tylko odrębny organizm ludzki, na co „postępowi” entuzjaści przerywania ciąży pozostają głusi), z działalnością wicedyrektor Galerii, zaangażowanej w proceder tak zwanej „turystyki aborcyjnej”? Organizatorzy dotychczas nie ustosunkowali się do tych pytań.

 

Artykuł Marcela Skierskiego pt. „Jak skutecznie zorganizować »warsztaty z aborcji«. Wypowiedź obserwatora świata sztuki” znajduje się na s. 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


 

„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcela Skierskiego pt. „Jak skutecznie zorganizować »warsztaty z aborcji«. Wypowiedź obserwatora świata sztuki” na s. 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Jarosław Lange będzie pełnił funkcję przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Regionu Wielkopolska po raz czwarty z rzędu!

Zmierzamy zdecydowanie w kierunku związku fachowców, partnera dla zarządu firmy, a nie przeciwnika. Solidarność jest związkiem dialogu społecznego. Rozwiązania siłowe nie są w naszym stylu.

Anna Dolska
Jarosław Lange

Czy na problemy pracownicze należy spojrzeć z perspektywy regionu?

Sytuacja w zakładach pracy w regionie w żaden sposób nie przekłada się na sytuację polityczną w kraju. Temperatura protestów jest ciągle taka sama, bez względu na to, kto rządzi w Polsce. (…) Rząd realizuje wiele celów Solidarności, co nie oznacza, że jest dobrze, bo mamy problemy w służbie zdrowia i w oświacie. Kwestią wymagającą rozwiązania jest zamrożenie wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej i wskaźnika zakładowego funduszu socjalnego. Na pewno będziemy o to walczyć. (…)

Jaka jest dziś Solidarność Wielkopolska?

Jesteśmy jednym z 2–3 regionów w kraju, w których nie spada poziom uzwiązkowienia, co oznacza, że wielkopolska Solidarność żyje i nie kurczy się. W kwestiach pracowniczych udało się rozwiązywać problemy branż i zakładów pracy, które są dla nas kluczowe w wymiarze historycznym, jak np. Cegielski, ale cieszy też powstanie nowej fabryki Volkswagena we Wrześni. Udało nam się także porozumieć z drugą centralą związkową – z OPZZ. Razem negocjowaliśmy kwestie pracowników podległych miastu i samorządowi wojewódzkiemu. Próbujemy łączyć siły i mówić jednym głosem, występując w interesie pracowników. To bardzo dobry prognostyk na przyszłość.

Na poziomie firm jednak często zamiast współpracy jest rywalizacja między związkami.

Wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, w sprawach strategicznych, takich jak wzrost wynagrodzeń i warunków pracy, należy działać razem. Mimo iż różnimy się poglądami, mamy inną strukturę, działając wspólnie osiągniemy więcej niż w pojedynkę. To jest mądre. (…)

Od czego zależy trudność czy łatwość negocjacji na poziomie firmy?

Bez względu na status prawny, strukturę właścicielską zakładu, kluczowa jest rola osoby zarządzającej, tego, jak rozumie dialog społeczny i kwestie dobrego sposobu rozwiązywania problemów pracowniczych. Solidarność jest związkiem dialogu społecznego. Rozwiązania siłowe nie są w naszym stylu, chcemy to robić przy stole negocjacyjnym, ale do tego potrzeba dobrej woli dwóch stron. Inaczej wyglądają rozmowy o wzroście wynagrodzeń w zakładach przemysłowych o różnych kapitałach, a inaczej jest w jednostkach samorządowych lub instytucjach kultury, gdzie negocjacje są szczególnie trudne ze względu na brak środków budżetowych. Jednak niezależnie od branży, cechą Solidarności jest to, że siadając do negocjacji, zawsze bierzemy pod uwagę kondycję firmy, a dopiero potem występujemy z postulatem wzrostu wynagrodzeń. Jesteśmy związkiem odpowiedzialnym, nie roszczeniowym.

Cały wywiad Anny Dolskiej z Jarosławem Langem pt. „Wybory – i co dalej?” znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Anny Dolskiej z Jarosławem Langem pt. „Wybory – i co dalej?” na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl