Co Kaczyński ma na rękach? Oczywiście krew. Pojawiła się tam w czasach „pierwszego PiS-u”, a spostrzegł ją Donald Tusk

Kaczyński jest unikalny, bo tylko jemu zarzuca się jednocześnie filosemityzm i antysemityzm, faszyzm i bolszewizm, autorytaryzm i anarchię, religianctwo i bezbożność, cwaniactwo i nieudolność.

Jan Martini

W czasie wystąpienia sejmowego ówczesny przywódca opozycji powiedział, że „Kaczyński ma krew na rękach”, ponieważ w wypadkach drogowych giną ludzie. Na poparcie tej demaskatorskiej wiadomości Tusk przytoczył statystyki wypadków (zabici, rani itp.). Wszyscy rozumni wiedzą, że związek Kaczyńskiego z wypadkami drogowymi jest oczywisty i nie wymagający szerszego uzasadnienia.

Drugi raz krew na rękach Kaczyńskiego zaobserwował bodajże Palikot, obciążając go odpowiedzialnością za „śmierć 96 osób – elity narodu”, gdyż przez telefon kazał lądować w Smoleńsku, a jak powiedział Bronisław Komorowski (najrozumniejszy z rozumnych) „sprawa jest arcyboleśnie prosta – nie powinni lądować we mgle”.

Kolejny raz o krew na rękach Kaczyńskiego oskarżyli nie postkomuniści czy ich medialne rezonatory, tylko zacni „prolajferzy”, którzy przyznali Kaczyńskiemu tytuł „Heroda Roku”. Kaczyński wygrał konkurs o to miano w bardzo silnej konkurencji (aborcjonistka Przybył, lobbystka aborcyjna Wanda Nowicka). Nawet nie trzeba być rozumnym, aby wiedzieć, że Kaczyński ma ręce po łokcie unurzane we krwi nienarodzonych niewiniątek, bo „miał Sejm, Senat, Prezydenta, wystarczyło tylko przeprowadzić ustawę”.

No i ostatnio znów może się pojawić krew na rękach Kaczyńskiego, jeśli „siły jasne” nie zdołają storpedować wyborów, bo Kaczyński prze „po trupach do władzy”, chcąc przeprowadzić wybory w „środku pandemii”, narażając na śmierć listonoszy, a przecież nie ma nic ważniejszego jak „zdrowie i życie Polaków”. Zresztą zdaniem A. Holland nie tylko listonosze są narażeni: „Poraniony psychopata (…) byłby gotów ryzykować życie potencjalnie setek, może tysięcy osób, w środku szalejącej pandemii posyłając naród na wybory”.

Jak widać, krew na rękach Kaczyńskiego pojawia się regularnie niczym plamy na słońcu, choć różnica jest taka, że plamy pojawiają się co 11 lat, a krew u Kaczyńskiego częściej.

(…) Kaczyński jest unikalny w skali świata, bo tylko jemu zarzuca się jednocześnie filosemityzm i antysemityzm, faszyzm i bolszewizm, autorytaryzm i anarchię, religianctwo i bezbożność, cwaniactwo i nieudolność, a socjolog prof. Markowski dostrzegł nawet „żoliborskie warcholstwo” – zupełnie nowe pojęcie socjologiczne. Szczególnie socjolodzy upodobali sobie Kaczyńskiego do swych badań naukowych i już 10 lat temu opublikowali rezultaty swych dociekań:

„U Kaczyńskiego znalazłem ton totalitarny” (prof. Czapiński). „Kaczyński gra narodem w swoim politycznym pokerze” (prof. Szacki). „Kaczyński postawił sobie za cel opanowanie państwa polskiego i zbudowanie autorytarnego ładu” (prof. Krzemiński).

Ale nie trzeba być socjologiem (wystarczy być rozumnym?), by dojść do podobnych wniosków. Ogromny tłum dziennikarzy, artystów, noblistów, literatów, nawet biskupów, a także zwykłych obywateli od 30 lat z wielkim zapałem zwalcza „kaczyzm”. Wydawało się, że po 10 kwietnia 2010 roku problem jest rozwiązany, co tryumfalnie obwieścił Poncyliusz („PiS tonie, a Kaczyński rozpaczliwie się ratuje”), ale okazało się, że przedwcześnie. (…)

Jak dotąd rząd sobie radzi znacznie lepiej niż w innych państwach. Polska jako pierwsza zamknęła granice (Europa zawyła z oburzenia, po czym wszyscy zrobili to samo), natychmiast sprowadziła 54 tys. Polaków do kraju i wcześniej niż inni pomyślała o pomocy dla firm.

Partie opozycyjne w większości państw europejskich zapowiedziały zawieszenie sporów politycznych i pełne poparcie rządów w walce z epidemią. Natomiast w Polsce opozycja dostała jakiegoś amoku, który udzielił się także zagranicy.

„Na najtrudniejszy czas od dziesięcioleci mamy najgorszą od dziesięcioleci władzę. Z sytuacją i wyzwaniami możemy sobie poradzić tylko wtedy, gdy będą nam przewodzić najlepsi i najmądrzejsi, a nie najbardziej opętani i najbardziej cyniczni. Takie państwo tworzy prezes Kaczyński. Państwo chaosu i marionetek” – powiedział Siemoniak, były kierowca Tuska. Zaprzyjaźniony z red. Michnikiem „Financial Times” zauważył: „cały świat zmaga się z koronawirusem, tylko nie Polska”, bo tu planuje się wybory. „Autorytarne rządy w Polsce chcą sobie zapewnić nieograniczone uprawnienia”, „pod płaszczykiem pandemii łamią praworządność”, więc „Komisja Europejska musi interweniować jako strażniczka traktatów”. „UE musi skończyć z szaleństwem wyborów covid-19 w Polsce”. Krytykuje się „drastyczne ograniczenie swobód obywatelskich”, choć wszędzie obowiązują podobne przepisy (gdyby restrykcje były mniejsze, Kaczyński miałby więcej „krwi na rękach”).

Podczas gdy prezydent Trump zmaga się z epidemią i ma na głowie reelekcję, o Polsce przypomniał sobie przyjaciel Sikorskiego – minister Ławrow: „Mam wielką nadzieję, że z naszymi polskimi sąsiadami – nie boję się powiedzieć: przyjaciółmi, mam wielu przyjaciół w Polsce – również przezwyciężymy obecny okres i że próby sztucznego stworzenia powodów do rozdzielenia naszych narodów mimo wszystko nie przeważą. Wszystko to jest teraz zamrożone. Co więcej, uważam za bardzo smutny fakt zamrożenie reżimu bezwizowego między obwodem kaliningradzkim i sąsiednimi regionami Polski”. W ustawowym terminie min. Naimski wypowiedział umowę z Gazpromem na kontrakt kończący się w 2022 roku, który „wynegocjował” Pawlak, a Tusk nazwał „korzystnym dla Polski i Polaków”, choć płaciliśmy najwyższą cenę w Europie. Czy to wielkie wzmożenie opozycji i „zagranicy” wynika z próby wymiany ekipy rządzącej w Polsce? Czy dlatego cała „opozycja demokratyczna” – demokraci, liberałowie, ludowcy, socjaliści, socjaldemokraci, antysystemowcy, wolnościowcy, ultrakatolicy i hurrapatrioci – zjednoczyli się „ponad podziałami” w wielkim „Froncie Jedności Narodu”, aby wspólnie działać w celu „wysadzenia” rządu? Może szybkie przedłużenie umowy gazowej na dotychczasowych warunkach ostudziłoby temperaturę sporu politycznego? (…)

Powszechnie słyszy się rytualne zaklęcia o rządzie autorytarnym czy „władzy absolutnej, która demoralizuje absolutnie” itp. Warto przypomnieć, że „demokratyczna opozycja” kontroluje WSZYSTKIE miasta i połowę samorządów – to ogromny procent budżetu państwa. Nie wspominając już o wrogich sądach, mediach, uczelniach czy kulturze. „Autorytarny” rząd ma też ograniczony wpływ na obsadę kadrową niektórych resortów, a więc w Polsce istnieje faktyczna dwuwładza (i wynikający z niej bałagan). Nie jest jeszcze tak jak w Wenezueli, ale sytuacja jest groźna, bo demokracja nie może funkcjonować bez NORMALNEJ opozycji.

Rząd Zjednoczonej Prawicy doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, ale zdaniem naukowców – Polacy źle wybrali (prof. Markowski: „Ten elektorat nie ma kwalifikacji obywatelskich”).

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Co Kaczyński ma na rękach?” znajduje się na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Co Kaczyński ma na rękach?” na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kolejne opowiadanie z tomiku „Armia księdza Marka”/ Aleksandra Tabaczyńska, „Wielkopolski Kurier WNET” 71/2020

Wszystko szło zgodnie z planem. Niestety wpałaszowaliśmy tort i ciasta jak zwykle w piętnaście minut, a na naszych ubraniach można było dokładnie zobaczyć, co kto jadł i w jakiej kolejności.

Aleksandra Tabaczyńska

Ksiądz Marek ma imieniny

Na zbiórce Neptun ogłosił, że ksiądz Marek ma imieniny i z tej okazji urządzimy specjalne przyjęcie dla księdza i dla nas. Bardzo się zdziwiłem, bo nie sądziłem, że księża mają imieniny.

– Proszę, słucham, jakie macie propozycje, aby ta uroczystość była godna naszego duszpasterza, którego tak kochamy? – zakończył prezes.

Kefir zawołał, że powinniśmy urządzić przedstawienie. Bardzo spodobał nam się ten pomysł, ale tylko jasełka przyszły nam głowy, a to nie pasuje. A zresztą i tak nikt nie będzie chciał być Dzieciątkiem czy bydlątkami. Pasterzy i Trzech Króli to byśmy jeszcze zagrali, ale innych postaci to absolutnie nie.

Sztanga, kolega, co ćwiczy podnoszenie ciężarów, zaproponował, żeby urządzić cyrk. Ten pomysł jeszcze bardziej nam się spodobał i byliśmy pewni, że księdzu Markowi też. Poprosimy panie z różańca, żeby uszyły namiot, a my przygotujemy sztuczki. Cykuś, ten najmniejszy ministrant, zaproponował, że nauczy się żonglować jajkami. Jeśli nawet jakieś mu spadnie, to kotek księdza będzie miał przyjemność. Sprytny ten Cykuś, chociaż taki mały. Kefir mógłby pokazać tresurę dzikich zwierząt, bo jego pies potrafi zrobić sztuczkę, to znaczy udawać zdechłego. Ja przebiorę się w ciuchy taty i będę błaznem, a Sztanga siłaczem. Piecyk – ten to zawsze umie się urządzić – chce przy wejściu do cyrku sprzedawać watę cukrową i orzeszki. To nas zdenerwowało i…

– Może już dość tych bredni – nagle usłyszeliśmy głos Welona, najlepszego ceremoniarza w parafii. Neptun, jego zastępca Lok, Welon i reszta starszych chłopaków gapili się na nas i widać było, że są wnerwieni.

– Cyrk na plebanii odpada! – zadecydował Neptun.

Próbowaliśmy jeszcze go przekonać, że dochód ze sprzedaży orzeszków i waty cukrowej przeznaczymy na potrzeby wspólnoty ministrantów, ale i tak nie przeszło. Prezes zaczął wyznaczać delegację ministrantów do kwiatów. W niedzielę ma być specjalna msza imieninowa w intencji księdza Marka, a przyjęcie w dzień imienin, czyli we wtorek. Oczywiście nikt nie chciał iść w delegacji z kwiatami, bo to jest strasznie babskie, a na dodatek babciowe. Neptun powiedział, że nie da rady inaczej, bo wszystkie grupy duszpasterskie będą składać życzenia i ministranci też muszą. Chłopaków do kwiatów ma wybrać Welon. Na szczęście idą ci, co się najwięcej migali z dyżurów albo byli podpadnięci.

– Panowie, nie ma co dłużej gadać – powiedział Neptun – dzielimy robotę.

Welon jako najlepszy ceremoniarz w parafii ma się zająć przygotowaniem sali i razem z resztą ceremoniarzy i lektorów zorganizować napoje. Seniorzy z kolei – wystarać się o ciasto i coś tam jeszcze, już nie pamiętam, a Lok razem z nami przygotować prezent-niespodziankę. Każda grupa miała teraz osobno ustalać szczegóły. Lok wyglądał, jakby chciało mu się płakać, ale wstał, kiwnął na nas i wyszliśmy do innej sali.

– Macie jakiś pomysł na prezent, tylko bez wygłupów? – spytał Lok bardzo srogim głosem.

Oczywiście, że mieliśmy. Kefir zaproponował nowy komplet miseczek dla kota księdza, podobno są teraz w promocji. Cykuś koniecznie chciał kupić spray na pchły i kleszcze, bo on kiedyś miał kleszcza i na własnej skórze doświadczył, jakie to jest nieprzyjemne. To rzeczywiście musiało być okropne, bo na samo wspomnienie Cykuś się rozpłakał. Kefir chciał wziąć od babci kłębek wełny, żeby sobie Deserek pohasał.

– Przypominam wam, że to ksiądz Marek ma imieniny, a nie jego kot! – huknął Lok. Zawsze, gdy Neptun wyznaczy go do jakieś roboty z nami, robi się trochę nerwowy.

– W takim razie kupmy księdzu chomika, nie jest drogi, ksiądz nie ma jeszcze chomika, a i Deserek nie będzie jedynakiem – wypalił Piecyk, ale to nas nawet nie zdziwiło, bo on zawsze coś zbroi.

– Słuchajcie – westchnął zastępca prezesa ministrantów – zrobimy tak.

Lok nam wyjaśnił, że nie ma co teraz dyskutować, bo jak nas zna, to i tak nic z tego nie będzie. Prezent dla księdza Marka może być symboliczny. O pomoc w wyborze dobrze byłoby poprosić rodziców.

Tu musieliśmy zaprotestować. Wszyscy chcieliśmy dać coś księdzu, a przecież dostać trzydzieści symbolicznych prezentów jest strasznie głupio, to już lepiej jeden, ale prawdziwy. Tamburyn, taki ministrant z IV B, ma wujka księdza i powiedział, że jego wielebny wujek dostaje same długopisy w plastikowych pudełkach i ma ich tak dużo, że mógłby założyć sklep, oraz książki, których ma tak dużo, że mógłby założyć bibliotekę. Jeśli poprosimy rodziców, to na pewno ksiądz Marek dostanie te dwie rzeczy.

Lok zastanowił się i stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli każdy kupi albo zrobi coś osobistego, takiego od serca. Ksiądz Marek ucieszy się z każdego dowodu naszej sympatii.

– I jeszcze jedno, panowie – Lok spojrzał na nas bardzo groźnie. – Wszyscy macie przyjść wymyci i odświętnie ubrani! Spójrzcie na siebie: wyglądacie jak banda obdartusów. Ja rozumiem, trening, piłka i tak dalej, ale czemu nie możecie się równo pozapinać, pozawiązywać butów i założyć prosto czapek? Na ubraniach widać wszystko, co dziś zjedliście. Ksiądz Marek jest przyzwyczajony do waszego wyglądu, ale na imieniny może przyjść ksiądz proboszcz, więc niech zobaczy, że chłopaki ze służby liturgicznej to prawdziwa armia żołnierzy, a nie obszarpańców – Lok nie żartował, a nawet się rozkręcał. – I najważniejsze: nie wolno wam rzucać się na ciasto i przede wszystkim na tort. Rozumiecie?! – teraz już krzyczał na nas. – Ostatnio, jak była wigilia ministrancka, to nie dość, że wszystko wcisnęliście w siebie w piętnaście minut, ale jeszcze podkradaliście, zanim zaczęliśmy. Uprzedzam, że zadzwonię do mamy każdego z was i poproszę, żeby wam pomogły w odpowiednim wyglądzie i wymyśleniu prezentu.

Widać było po nim, że jak wpadł na ten pomysł, to mu ulżyło. Prawda jest taka, że załatwił nas na cacy. W dzień imienin, jak tylko wróciłem ze szkoły, to mama zaraz zabrała mnie do fryzjera, gdzie spotkałem Kefira i Sztangę, a Cykuś właśnie wychodził. Gdy wszedłem do sali na plebanii, moi koledzy byli wypucowani i ubrani jak do cioci na imieniny.

Wszystko szło zgodnie z planem. Ksiądz Marek był szczęśliwy, oglądał dokładnie prezenty, które od nas dostał i widać było, że jest bardzo ucieszony. Niestety zapomnieliśmy, że Lok zabronił nam jeść. Wpałaszowaliśmy tort i ciasta jak zwykle w piętnaście minut, a na naszych ubraniach można było dokładnie zobaczyć, co kto jadł i w jakiej kolejności. Zawiedliśmy Loka co do powściągliwości w jedzeniu, ale nie zawiedliśmy w sprawie prezentów. A oto lista:

18 długopisów w pudełkach i 22 książki (to od naszych rodziców, którzy starali się nam pomóc i kupili prezenty tak na wszelki wypadek).

Gwizdek – to ode mnie, wybrałem najgłośniejszy w całym sklepie. Medal pocieszenia za 23 miejsce w rwaniu i 26 w podrzucie, który Sztanga sam osobiście zdobył. Aniołek-ostrzytko od Cykusia, nutella od Kefira – otwarta, ale nienapoczęta, bo nakryłem go w ostatniej chwili. Młotek, niezbędnik do szycia, taki z igłami, łyżka do butów w kształcie węża, wojskowy zestaw grzybiarza, czyli koszyk w panterkę, kapelusz w panterkę i mały nożyk z wbudowanym kompasem, klamerka do nosa (to na basen, jakby ksiądz chciał zrobić nurka), komplet ściereczek do pucowania lusterek samochodowych, zgniatacz do puszek, żołnierzyki (używane, ale w dobrym stanie), gogle (akurat były w promocji), latarka czołowa, plażowy zestaw żartownisia (bardzo wierna imitacja skorpiona i tarantuli).

Piecyk, z nim tak zawsze, podarował księdzu pół butelki płynu do kąpieli. Tłumaczył się, że była cała, a on chciał tylko przetestować, czy ta piana jest rzeczywiście taka sztywna, jak piszą na opakowaniu i czy nie wywołuje uczuleń. Musiał sprawdzić jeszcze drugi raz, bo po pierwszym razie nie zakręcił butelki i bał się, że płyn wywietrzał.

Od Kufla, to taki kolega, co jego tata jest instruktorem jazdy, ksiądz Marek dostał darmowy kupon na naukę jazdy samochodem w kontrolowanym poślizgu, a od starszych chłopaków profesjonalny kosztorys, z prawdziwego biura podróży, na rekolekcje w Egipcie dla jednego księdza i 40 ministrantów.

Książkę Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka można nabyć przez internet: facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: [email protected].

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Ksiądz Marek ma imieniny” z tomu „Armia księdza Marka” znajduje się na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Ksiądz Marek ma imieniny” z tomu „Armia księdza Marka” na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Piosenka, którą młodym warto poznać, a starszym – przypomnieć. Dla wszystkich – odsyłacz do oryginalnego wykonania

Tekst napisał Louis Amade, wysoki funkcjonariusz państwa francuskiego (był prefektem – więcej niż nasz wojewoda), który pisał piękne wiersze oraz teksty piosenek. Czy są dziś tacy urzędnicy?

Henryk Krzyżanowski

Arcydziełko kultury francuskiej, tej sprzed zwycięskiej inwazji anglosaskich barbarzyńców. Tekst napisał Louis Amade, wysoki funkcjonariusz państwa francuskiego (był prefektem – więcej niż nasz wojewoda), który pisał piękne wiersze oraz teksty piosenek dla Gilberta Bécaud, Edith Piaf i innych. Czy są dziś tacy urzędnicy? Jako ciekawostka – dekorował Gilberta Bécaud Legią Honorową w sali paryskiej Olimpii; miało się tę fantazję! Poetą, którego opłakuje piosenka, jest Jean Cocteau, który młodego Bécaud bronił przed krytyką Ionesco.

Pierwsze dwie zwrotki przetłumaczyłem, potem już trzeba było parafrazować. W ostatniej zwrotce mogą być ‘piękne bławatki’ zamiast ‘niebieskich chabrów’, ale to trudniejsze do zaśpiewania. W pierwszej zwrotce korciło mnie, żeby 4. wiersz urozmaicić „Ach, smutny czas”, no i zrobiłem to, choć nie powinienem, bo tłumaczenie jest tłumaczeniem.

Mój tekst da się nucić, sprawdziłem. Nie piszę ‘śpiewać’, bo trzeba by mieć taki głos jak Bécaud.

Louis Amade

Quand il est mort le poète
Quand il est mort le poète
Tous ses amis // Tous ses amis
Tous ses amis pleuraient.

Quand il est mort le poète // Quand il est mort le poète
Le monde entier // Le monde entier
Le monde entier pleurait.

On enterra son étoile // On enterra son étoile
Dans un grand champs // Dans un grand champs
Dans un grand champs de blé.

Et c’est pour ça que l’on trouve // Et c’est pour ça que l’on trouve
Dans ce grand champs // Dans ce grand champs
Dans ce grand champs…. des bleuets.

La la la…..

1. Gdy nagle zmarł Pan Poeta,
Gdy nagle…..
Zostawił nas,
Ach, smutny czas,
Każdego z nas we łzach.

2. Gdy nagle zmarł Pan Poeta,
Gdy nagle…..
Zostawił świat,
Zostawił świat,
Cały nasz świat we łzach.

3. Gwiazdę, co nosił nad głową,
Gwiazdę, co…..
Wrzuciło w dół
Grabarzy dwóch,
Aż całkiem skrył ją piach.

4. A za tej gwiazdy przyczyną,
A za tej gwiazdy…..
Na piasku wnet
Wyrosły mu
Niebieskie chabry, ach!

W moim pokoleniu wszyscy te piosenkę pamiętają, ale dla młodzieży załączam link: https://www.youtube.com/watch?v=9vqMDujXLyc…

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Piosenka na śmierć poety” znajduje się na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Piosenka na śmierć poety” na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Utwórzmy na GPW indeks polskich spółek rodzinnych. Kursy akcji takich firm zwykle są bardzo korzystne dla inwestorów

Indeks polskich spółek rodzinnych na giełdzie warszawskiej może się nazywać „Polska Rodzina” lub „Biało-Czerwoni”. Zwiększy to szanse tych spółek, będzie promować rodzinę i wspierać polską gospodarkę.

Eryk Łon

Po ostatnim kryzysie lat 2008–2009 nastąpił wzrost udziału przedsiębiorstw państwowych w grupie największych przedsiębiorstw. Coraz większą rolę odgrywają także fundusze majątkowe. Jesteśmy świadkami walki o własność. W Niemczech, a więc w jednej z najbardziej potężnych gospodarek świata, podejmowane są działania mające na celu obronę rodzimej własności. Niemiecki rząd przeznacza miliardy na ratowanie prywatnych firm, zmieniając prawo i zakazując przejmowania firm przez obcy kapitał. Niemcy obawiają się, że mocno przecenione akcje spółek lotniczych i samochodowych są łakomym kąskiem dla chińskich państwowych funduszy majątkowych, które będą chciały je kupić. Parę dni temu premier Bawarii Markus Söder stanowczo domagał się zakazania przejęć niemieckich firm przez inwestorów zagranicznych.

Niemcy chcą zaostrzyć przepisy dotyczące kontroli inwestycji zagranicznych w kraju. Chodzi o to, aby chronić niemieckie firmy przed „wrogim przejęciem” przez inwestorów spoza Unii Europejskiej.

Projekt nowelizacji ustawy o stosunkach gospodarczych z zagranicą ma być omawiany na posiedzeniu niemieckiego rządu w najbliższych dniach. Proponowane zmiany przewidują m.in., że wymagające zgłoszenia transakcje przejęcia w obszarze krytycznej infrastruktury oraz cywilnych sektorów bezpieczeństwa w Niemczech będą mogły być uznawane za nieważne tak długo, aż cała transakcja zostanie sprawdzona i zakwalifikowana jako dopuszczalna. (…)

Z wielkim zadowoleniem przyjąłem wiadomość, iż polski rząd zamierza bronić polskich spółek przed wrogimi przejęciami w dobie koronawirusa. Minister Marlena Maląg i wicepremier Jadwiga Emilewicz na konferencji polskiego rządu zapowiedziały program, który ma utrudnić wykup polskich spółek przez podmioty zagraniczne. Wicepremier Jadwiga Emilewicz powiedziała, iż należy zadbać o to, „by polskie firmy, które były z mozołem budowane przez 30 lat, nie stały się tanim łupem w tej trudnej sytuacji. Nie chcemy, by firmy z polskim kapitałem były dziś przejmowane w łatwy sposób, ponieważ ich giełdowa wycena jest bardzo niska”.

Polski rząd ma plan obrony polskich spółek przed „wrogimi przejęciami”. Zamierza skorzystać z rozwiązań przyjętych w Niemczech.

Zgodnie z rozwiązaniami niemieckimi, przejęcie przedsiębiorstwa objętego ochroną będzie mogło zostać zablokowane przez rząd. W naszym przypadku można wykorzystać ustawę o spółkach o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa polskiego państwa. Na podstawie tej ustawy polski rząd chce zwiększyć zakres spółek, których nie będzie można przejąć w sposób prosty i łatwy. (…)

Wielokrotnie w swych wypowiedziach zwracałem uwagę na potrzebę likwidacji tzw. podatku Belki. Likwidacja tego podatku zwiększyłaby zainteresowanie naszych rodaków inwestowaniem na polskim rynku kapitałowym. Niskie stopy procentowe będą się prawdopodobnie utrzymywać w Polsce jeszcze przez dłuższy czas. Likwidacja podatku Belki byłaby korzystna dla inwestorów i dla spółek. Jak pokazuje doświadczenie, stopy zwrotu z inwestycji na rynku akcji są w dłuższym okresie wyższe niż stopy zwrotu z obligacji skarbowych, obligacji korporacyjnych czy lokat terminowych. Ponadto nasze polskie spółki miałyby większe szanse finansować swoje przyszłe przedsięwzięcia inwestycyjne, co byłoby kołem zamachowym wzrostu gospodarczego w polskiej gospodarce.

Uważam, że warto utworzyć na giełdzie warszawskiej indeks polskich spółek rodzinnych. Jak zauważa Rafał Konieczny, kursy akcji firm rodzinnych w innych krajach zachowują się na giełdzie bardzo korzystnie dla inwestorów. Często nawet lepiej od głównych indeksów giełdowych.

Z jego badań prowadzonych w latach 2005–2015 wynikało, iż spółki rodzinne dały inwestorom wyższe o 4,5% stopy zwrotu aniżeli indeks grupujący wszystkie spółki. Agencja Grant Thornton prowadziła dwa lata temu badania obejmujące lata 2012–2016 na naszym rodzimym rynku. Okazało się, że stopa zwrotu z 10 największych polskich spółek rodzinnych była bardzo korzystna i wyniosła w tym okresie 31,7%. W tym samym czasie WIG20 spadł o 16,5%. Badania dowodzą więc, że występuje potencjał do tworzenia indeksów spółek rodzinnych. Trzeba zatem jak najszybciej naprawić to zaniedbanie w naszym kraju. Na Zachodzie są tworzone tego typu indeksy. Te działania promują rodzinę i dlatego u nas także warto to zrobić. Szczególnie może to być korzystne dla naszej gospodarki w obecnej sytuacji – w dobie epidemii koronawirusa, kiedy polskie spółki rodzinne przechodzą trudne chwile.

Taki indeks polskich spółek rodzinnych na giełdzie warszawskiej może się nazywać np. „Polska Rodzina” lub „Biało-Czerwoni”. Zwiększy to szansę na zainteresowanie inwestowaniem na polskiej giełdzie w indeksy tych spółek.

Dr hab. Eryk Łon jest profesorem nadzwyczajnym UEP i członkiem Rady Polityki Pieniężnej.

Cały artykuł Eryka Łona pt. „Warto bronić polskiej własności w dobie koronawirusa” znajduje się na s. 1 i 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Eryka Łona pt. „Warto bronić polskiej własności w dobie koronawirusa” na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Mądrzy inaczej”, których procent niebezpiecznie wzrósł w naszej populacji, kandydują na najwyższe urzędy

Sto lat temu Józef Piłsudski zauważył, że na Polaków najskuteczniej działają emocje. Wiedzą o tym i stosują w masowych przekaziorach ci cwani „mądrzy inaczej”. Czy pozwolimy, „aby było, tak jak było”?

Antoni Ścieszka

„Mądrzy inaczej” mają ograniczoną możliwość myślenia abstrakcyjnego. Stąd, jak u Kalego, trudności w zrozumieniu takich pojęć jak: szlachetność, honor, moralność, prawda i dobro w oderwaniu od „ego”. Zwolnieni są z rozważań i rozterek, co jest uczciwe, co legalne, a co można ominąć, „falandyzując prawo”. Jednak Pan Bóg jest sprawiedliwy – zabrał wrażliwość humanistyczną, w zamian obdarzył ich sprytem do konkretnych działań. (…)

Ale ambicje niepełnosprawnych na myśli i ubogich na duchu sięgają wyżej – chcą być intelektualną, przywódczą elitą (elytom) narodu. Przykład: Miałem rozmowę z pewnym budo(butlo)wlańcem, który oświadczył, że mógłby zostać ministrem budownictwa. Żadna to sztuka. Trzeba tylko wziąć klucze od gabinetu, rozejrzeć się za bystrą i oddaną sekretarką i zacząć rządzić. Ale gdy zapytałem, czy potrafi wybudować most, począwszy od projektu i nadzoru, odpowiedział: no nie – to jest robota dla inżyniera!

Mam wrażenie, że w miarę postępującego zatrucia naszego środowiska i oddziaływań masowych ogłupiaczy – niebezpiecznie wzrósł również w naszej populacji procent „mądrych inaczej”. Tych genetycznie obciążonych i tych za peerelu lub teraz zmanipulowanych „na nie”.

Bez względu na dobro ogółu sadowią się nawet na przywódczych stanowiskach! Kilka procent (to normalne) nie byłoby szkodliwe, ale więcej może już narzucać obyczajowość i znacząco wpływać na losy kraju. Przeraża zaś wysuwanie ich jako kandydatów na Prezydenta Polski. Taki „mądry inaczej” nie pojmuje, że jeśli dla swej marnej korzyści szkodzi bliźniemu, to na tym stanowisku pomnaża ten grzech przez liczbę obywateli. Działa niefrasobliwie (na luziku), egoistycznie (co ja z tego będę miał), kumotersko (panowie – teraz my), głupio (a po nas to może być koniec świata). Sto lat temu Józef Piłsudski zauważył, że na Polaków najskuteczniej działają emocje. Wiedzą o tym i stosują w masowych przekaziorach ci cwani „mądrzy inaczej”.

Wiedzą, że w wyborach przeważą głosy ludzi zapracowanych, zabieganych, nie mających czasu, a bywa że i ochoty na przemyślenia.

Stosują więc chytrze opracowane, emocjonalne hasełka i skróty myślowe do zapamiętania i powtarzania zamiast rzetelnego programu (projektu) – co i jak chcą zrobić dla Polski. Czy mamy poprzestać na tym, „aby było, tak jak było”?

Cały felieton Antoniego Ścieszki pt. „»Mądrzy inaczej« wśród kandydatów na najwyższe urzędy” znajduje się na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Felieton Antoniego Ścieszki pt. „»Mądrzy inaczej« wśród kandydatów na najwyższe urzędy” na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chcąc nie chcąc staliśmy się emigrantami we własnym kraju, a nasza codzienność jest trudna do zaakceptowania

Coraz częściej też padają pytania, co będzie po pandemii? Czego nam najbardziej brakuje? Które z obostrzeń najmocniej nas dotknęło? Jacy będziemy wobec siebie nawzajem? No właśnie, jacy?

Małgorzata Szewczyk

Mimo że kolejny miesiąc żyjemy w zamknięciu, nie przestajemy snuć refleksji, co zrobimy, jak tylko zrzucimy z siebie kajdany zakazów i nakazów nałożonych z powodu koronawirusa.

Jedni wysuwają postulaty zwiększenia nakładów na naukę, przede wszystkim na dziedziny związane z badaniami biochemicznymi, lecznictwem i obroną przed patogenami, inni zwracają uwagę na konieczność dalszego rozwoju techniki i informatyki, niezbędnych w sytuacji niemożności bezpośredniego załatwienia spraw w urzędach, instytucjach państwowych, samorządowych czy w przedsiębiorstwach. W tych propozycjach pobrzmiewa prymat nauki nad sferą ducha, a nawet śmiałe, najczęściej dobiegające zza Odry pomysły przeniesienia duszpasterstwa w świat wirtualny, bo, przywołując choćby wypowiedź bp. Heinera Wilmera z Hildesheim, „niektórzy wierni stanowczo przeceniają Eucharystię”, przecież „nie może być tak, że jesteśmy skupieni tylko na Eucharystii!”.

Ale są i tacy, którzy w koronawirusie dostrzegają „błogosławieństwo” dla przyrody, a zwłaszcza dla zwierząt. Brak ruchu samolotowego, znacznie zmniejszony ruch samochodowy, zakaz biwakowania, zamknięte częściowo trasy i szlaki w parkach narodowych „uwolniły” ich gospodarzy od „intruzów”, czyli od ludzi. (…)

Wertując pożółkły już nieco wolumin, zatrzymałam się nad Cyprianową Moją piosnką II (stąd tytuł tego felietonu) i po raz wtóry odkryłam głębię słowa poetyckiego. Chcąc nie chcąc staliśmy się emigrantami we własnym kraju, a nasza codzienność jest trudna do zaakceptowania. (…)

Najważniejszym elementem garderoby stały się maseczka tudzież przyłbica, i jednorazowe rękawiczki.

Młode pary, decydujące się na zawarcie związku małżeńskiego, podkreślają, że najważniejsi nie są goście i zabawa do białego rana, ale wypowiedziane wobec siebie „tak”. Okazuje się, że miłość w czasach zarazy ma inne oblicze, być może głębsze, bardziej scalające, że decyzja na całe życie podejmowana jest bardziej świadomie, z szerszą perspektywą jej konsekwencji.

Kiedy niedawno poproszono dzieci w różnych częściach świata, by namalowały na kartce papieru to, czego im najbardziej brakuje, spod dziecięcych rączek wyszły niezwykle okazałe dzieła. Znamienne jednak, że obok gry w piłkę, nauki w szkole (sic!), zabawy z rówieśnikami, bardzo często pojawiali się… dziadkowie. Nawet jeśli do końca sobie tego nie uświadamiamy i niezależnie od tego, ile mamy wiosen i zim, najbardziej brakuje nam bezpośrednich relacji.

Cały felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Tęskno mi, Panie” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Tęskno mi, Panie” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co ma wspólnego noblista Bob Dylan z papieżem, świętym Janem Pawłem II? Wbrew pozorom całkiem sporo

W roku 1963 Dylan napisał krótki song „The Times They Are A-Changin’”, tekst prawdziwie profetyczny. Zwiastował w nim wzbierający już cywilizacyjny potop, mający wkrótce zatopić świat Zachodu.

Henryk Krzyżanowski

To rzeczywiście nastąpiło, a bodaj głównym wehikułem kulturowego kataklizmu stała się młodzieżowa popkultura z muzyką rockową jako jej elementem najważniejszym.

Zauważmy, że wcześniej nie było czegoś takiego jak osobna muzyka młodzieżowa, osobna młodzieżowa moda, osobny styl życia. Nie było hipisów jako wzoru do naśladowania. Młodzi dorastali i chcieli jak najprędzej stać się dorosłymi. Był oczywiście stary jak świat konflikt pokoleń, ale dotyczył przede wszystkim tego, od kiedy młody człowiek uznany był (sam się uznał?) za dorosłego. Po czym, już jako dorosły, zajmował należne mu miejsce w zastanym świecie. Od początku lat 60. dokonuje się całkowita zmiana.

Kiedy Bob Dylan śpiewał „your sons and your daughters are beyond your command” – „nie macie już władzy nad waszymi synami i córkami” (władzy duchowej, rzecz jasna), miał niestety rację.

W czasie krótszym niż półwiecze zmieniła się cała kultura, zmieniła się cywilizacyjna matryca Zachodu. Młodość, ze stanu przejściowego na drodze do pełni osobowego rozwoju, stała się stanem upragnionym, wręcz synonimem duchowej doskonałości. W największym skrócie – zamiast rozumem, cywilizacja miała odtąd kierować się sentymentami. Można by rzec zgryźliwie: „Ot, taki »romantyzm dla ubogich«.

W roku wyboru Jana Pawła II ta kulturowa zmiana od dawna tryumfowała, przy czym nowa (anty)cywilizacja była głęboko antychrześcijańska. Religia była albo atakowana, albo częściej po prostu ignorowana jako coś nieistotnego. Jednak Papież „z dalekiego kraju” nie dał się zamilczeć. Pojawił się jako duchowy i fizyczny atleta, ktoś, kto dzięki swojej charyzmie i medialnemu mistrzostwu natychmiast zajął czołowe miejsce w zbiorowej wyobraźni. Tej kształtowanej przez media, niechętne przecież katolicyzmowi i religii.

Myślę, że Jan Paweł II świetnie odczuwał duchowy klimat swojego czasu. I zapewne to, między innymi, skłoniło go do podjęcia gigantycznego dzieła pielgrzymowania do najdalszych krajów i nawiązywania bezpośredniego kontaktu z milionami ludzi.

Szczególnie istotny był wtedy kontakt z młodzieżą, z owymi „synami i córkami” z dylanowskiego songu.

Dla czasów kulturowego kataklizmu Jan Paweł okazał się więc postacią opatrznościową. Rzecz jasna nie oznacza to, że zdołał wydobyć świat z cywilizacyjnej zapaści. Chrystianizacja tej kultury, która wyłania się z kataklizmu, jest zaledwie zadaniem do podjęcia. Ale to dzięki Janowi Pawłowi II możemy powiedzieć, że dla Kościoła nie jest to zadanie niewykonalne. Jak śpiewał Dylan: the wheel’s still in spin – „koło [historii] nadal się kręci”.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Papież na czasy potopu” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Papież na czasy potopu” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Rzeczy bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno”/ Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 71/2020

Dwóch Prymasów Polski na trudne czasy. Kardynałowie: Mieczysław Halka-Ledóchowski i Stefan Wyszyński. W czym są do siebie podobni? Co ich łączy i jakie to może mieć znaczenie dla nas dzisiaj?

Katarzyna Purska USJK

Między tronem a ołtarzem
Dwóch Prymasów, dwa życiorysy

Zgodnie z wciąż – mam nadzieję – aktualną zapowiedzią Stolicy Apostolskiej, wkrótce, bo 7.06. 2020 r. odbędzie się w Warszawie uroczystość beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia – kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wobec niedalekiej perspektywy tego ważkiego wydarzenia postanowiłam powrócić do lektury jego Zapisków więziennych. Rzecz przeczytana ponownie po wielu latach odsłoniła mi całkiem nowe treści. Zwróciłam też uwagę na ciekawe szczegóły. Zainteresowała mnie m.in. informacja, że aresztowanie prymasa Wyszyńskiego było powszechnie spodziewane już od dłuższego czasu.

Sam ks. Prymas wspomina, że w gronie episkopatu rosło przekonanie, że skończy w więzieniu jak kard. Ledóchowski.

W Zapiskach znalazła się również wzmianka o tym, że jeden z księży biskupów podarował mu dzieło Klimkiewicza o kardynale Ledóchowskim, mówiąc: „Warto tę książkę przeczytać, bo może się przydać”. Jako urszulankę, zaintrygowała mnie wzmianka o kard. Mieczysławie Ledóchowskim. Wszak był stryjem św. Urszuli Ledóchowskiej – założycielki Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, do którego należę. Przypuszczam, że i ks. Prymas Wyszyński musiał dostrzec jakieś podobieństwo między sobą a kard. Mieczysławem. Czy widział w jego historii zapowiedź własnego losu, przyszłych wydarzeń, czy też jeszcze coś? Zapewne uznał ten szczegół za ważny, skoro zamieścił pod datą 27.09. 1953 r wzmiankę o tym w swoich Zapiskach. Znamienne, że była to data jego uwięzienia…

W czym zatem obaj księża kardynałowie są do siebie podobni? Co ich łączy i jakie to może mieć znaczenie dla nas, katolików żyjących w szczególnie trudnej obecnie sytuacji?

Trzeba nam dziś – jak myślę – spojrzeć na obu tych hierarchów w kontekście historycznym, aby zrozumieć ich dzieje, decyzje i postawy.

Hrabia Mieczysław Halka-Ledóchowski przyszedł na świat w roku 1822, w rodzinie arystokratycznej jako syn Józefa Zachariasza i Marii Rozalii Zakrzewskiej. Odebrał staranne wychowanie i solidną edukację najpierw domową, a następnie w gimnazjum w Radomiu i Warszawie. Studiował w Seminarium św. Krzyża w Warszawie w latach 1841–1843 i w Accademia dei Nobili Ecclesiastici w Rzymie, gdzie w 1847 r. uzyskał doktorat z teologii i prawa kanonicznego. Zgłębiał teologię, a równocześnie – dzięki znajomościom matki – tajniki dyplomacji. Kolejne lata spędził we Włoszech, potem na misjach dyplomatycznych, które pełnił w różnych zakątkach świata. Nabyte doświadczenie uczyniło z niego wytrawnego dyplomatę. W 1861 r. otrzymał sakrę biskupią jako tytularny arcybiskup tebański, z siedzibą w Brukseli. Tam dotarła do niego wiadomość, że papież Pius IX rozpoczął negocjacje z rządem pruskim w sprawie jego kandydatury na miejsce zmarłego 12.03. 1865 r. arcybiskupa gnieźnieńsko-poznańskiego Leona Przyłuskiego.

Fot. Kard. prymas Mieczysław Halka-Ledóchowski | Fot. domena publiczna, Nina.gov.pl

Być może dziwi nas dzisiaj informacja, że papież, chcąc ustanowić nowego biskupa ordynariusza w diecezji, zmuszony był podejmować negocjacje z władzami państwowymi. Stanie się to jednak bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, że po III rozbiorze Polski arcybiskupstwo poznańsko-gnieźnieńskie, a tym samym stolica prymasowska w Gnieźnie znalazła się w zaborze pruskim. Warto przy okazji przypomnieć, że władze pruskie, uprzedzając tajne postanowienie konwencji rozbiorowej, zakazały arcybiskupowi gnieźnieńskiemu używania tytułu prymasowskiego. U genezy tego zakazu Prus leżało przekonanie, że prymasostwo przypomina o wolnej Polsce. Nie bez racji, gdyż w dawnej Polsce odgrywało ono ogromną rolę. Było godnością kościelną i państwową zarazem. Jako dostojnik Kościoła katolickiego w Polsce prymas posiadał nie tylko honorowy prymat wśród biskupów, ale także miał władzę dotyczącą całego Kościoła rzymskokatolickiego Rzeczypospolitej. O randze prymasa w Polsce decydowały jednak jego ogromne kompetencje państwowe. Był pierwszym księciem i senatorem Rzeczypospolitej, władnym w nadzwyczajnych przypadkach zwołać sejm i przewodniczyć jego obradom; naczelnikiem senatu, a w okresie bezkrólewia dzierżył ster państwa jako interrex, czyli zastępca króla. W dawnej Rzeczpospolitej prymasa nazywano ojcem Ojczyzny. Watykan nie uznał rozbiorów, a więc arcybiskup tej pierwszej polskiej diecezji stawał się automatycznie Prymasem Polski. W tej niezwykle drażliwej i złożonej politycznie sytuacji papież Pius IX starał się przekonać władze pruskie do kandydatury Mieczysława Ledóchowskiego, wskazując na jego neutralność oraz szerokie doświadczenie międzynarodowe.

Ostatecznie, pomimo oporu zarówno lokalnych władz pruskich, jak i kapituły poznańskiej i gnieźnieńskiej, 24 kwietnia 1866 r. abp Mieczysław Halka-Ledóchowski objął obie funkcje biskupie, z siedzibą w Poznaniu. Społeczeństwo polskie również nie było zadowolone z tego wyboru.

Zwłaszcza, że elity niepodległościowe pamiętały mu, że przez lata nakłaniany przez nie do poparcia sprawy niepodległości Polski, odmówił tłumacząc, iż jego obowiązkiem jest służenie powszechnemu Kościołowi katolickiemu, a nie angażowanie się w lokalne sprawy narodowe. W gronie niechętnych mu rodaków na ogół panowało przekonanie, że skoro całe swoje dorosłe życie spędził poza Polską, stracił kontakt z narodem i z językiem.

Na nowego arcybiskupa gnieźnieńskiego-poznańskiego ten wybór także spadł niemal jak grom z jasnego nieba. Wystarczy wspomnieć, że po objęciu urzędu ciągle mówił po łacinie, a nie po polsku. Jego niemiecki również nie był zbyt dobry, a Poznań z ówczesną liczbą ludności 40 tys. mieszkańców, w porównaniu z Brukselą, Rzymem, a zwłaszcza Wiedniem, był w jego oczach małym, prowincjonalnym miasteczkiem. Abp Ledóchowski już na samym początku sprawił zawód wszystkim, którzy mieli nadzieję, że podejmie tradycję prymasowską. Był – jak się później okazało – posłuszny życzeniu papieża, który oczekiwał od niego, że podejmie starania o polepszenie stosunków kościelno-państwowych. Zgodnie z tym papieskim oczekiwaniem domagał się, aby Polacy byli lojalni wobec rządu pruskiego i zakazał im demonstracji politycznych, takich jak śpiewanie w kościołach hymnu Boże coś Polskę. Jednocześnie zabronił polskim księżom popierania ruchu narodowego tłumacząc, że chce w ten sposób chronić Kościół przed atakami ze strony rządu. Wobec władz zobowiązał się natomiast do zwiększenia udziału Niemców w zarządzie diecezji oraz do wychowania kleryków w duchu lojalności wobec państwa pruskiego. Nic dziwnego, że prowadzona przez niego polityka wywoływała coraz większą niechęć i nieufność wśród Polaków, aż w końcu doprowadziła do całkowitego rozbratu. Zwłaszcza, że władze pruskie coraz wyraźniej okazywały mu swoją życzliwość. Program duszpasterski abp. Mieczysława Ledóchowskiego sprowadzał się do kilku podstawowych punktów: uporządkowanie życia religijnego i kościelnego, zmobilizowanie kapłanów do pracy i odsunięcie ich od polityki. Mimo to Polacy dość powszechnie – i nie tylko w zaborze pruskim – nadal tytułowali go prymasem. Symbolicznie bowiem tytuł prymasa przypominał im o minionej świetności i majestacie utraconej Rzeczypospolitej.

Zaskakujące, ale jak się potem okazało, Prymas Ledóchowski zachował świadomość godności prymasowskiej przynależnej arcybiskupowi gnieźnieńskiemu. Dał temu wyraz po raz pierwszy już 14.04. 1866 r. w Berlinie, kiedy to podczas ceremonii składania przysięgi na wierność królowi pruskiemu, wystąpił w purpurowych szatach kardynalskich, których mógł używać każdorazowy prymas Polski na podstawie przywileju nadanego przez papieża Benedykta XIV w 1749 r.

Chociaż początkowo zakazanego przez Prusaków tytułu prymasowskiego nie używał, to na aktach soborowych spisanych po łacinie podczas I Soboru Watykańskiego (1869–1870) złożył podpis: arcybiskup gnieźnieński i poznański, prymas Polski.

Kiedy po zwycięskiej wojnie z Francją (1870–1871) kanclerz Prus Otto von Bismarck proklamował w Wersalu utworzenie Cesarstwa Niemieckiego – II Rzeszy – wzmocniony został antypolski i antykatolicki kurs w polityce wewnętrznej państwa. Stojący na jego czele Bismarck podjął działania na rzecz unifikacji państwa i wzmocnienia władzy centralnej. Dla Polaków zaczął się wtedy bolesny okres kulturkampfu, czyli tzw. walki o kulturę. W 1873 r. władze pruskie wprowadziły język niemiecki jako wyłączny język nauczania. Zarządzono, że we wszystkich klasach gimnazjalnych katechizacja ma odbywać się w języku niemieckim. Nauczyciele, którzy nie chcieli się temu podporządkować, byli zwalniani z pracy. Represje dotyczyły również Kościoła. W roku 1873 sejm uchwalił poprawkę do konstytucji niemieckiej, przewidującą karę więzienia za głoszenie w kościołach kazań zagrażających porządkowi publicznemu, a w dniach 11–14 maja zostało wprowadzone ustawodawstwo poddające kontroli państwa obsadę wszelkich stanowisk kościelnych. Były to tzw. ustawy majowe, które stanowiły, że prawo i sądy państwowe są nadrzędne wobec prawa i sądów kościelnych, wyroki Stolicy Apostolskiej zaś przestają obowiązywać. Zniesiono też nadzór kościelny nad szkolnictwem podstawowym i wprowadzono tzw. Kutlurexamen, czyli egzaminu z kultury dla duchownych, których szkolenie odtąd miało być nadzorowane przez państwo. Kanclerz Bismarck zaczął otwarcie wyznawać pogląd, że Polacy powinni być zgermanizowani. Kulturkampf miał więc aspekt nacjonalistyczny.

Abp Mieczysław Halka-Ledóchowski stanowczo zaprotestował przeciwko ustawom państwowym, zwłaszcza dotyczącym nauczania religii i kontroli księży. Inni biskupi także odmówili wprowadzenia tego prawa w swoich diecezjach. W odpowiedzi setki duchownych ukarano grzywną lub więzieniem za nieposłuszeństwo.

Prymas jednak pozostał nieugięty. Nadal sam wyznaczał kapłanów i kazał im używać języka polskiego w seminariach i innych jednostkach kościelnych, a także nakłaniał do otwierania prywatnych szkół polskich.

To z kolei doprowadziło do zamknięcia najpierw seminariów w Poznaniu i w Gnieźnie, a potem szkół kościelnych. Kiedy dotychczasowe represje nie poskutkowały, władze pruskie odebrały Prymasowi pensję, potem zajęły jego mienie, aż w końcu zażądały rezygnacji z urzędu. Wówczas abp Ledóchowski odpowiedział (cyt. za „Kuryerem Poznanskim”): „Rządzę cząstką Kościoła Świętego, która mi naznaczona została przez Ojca Św. Tego posłannictwa żadna świecka potęga zniweczyć nie jest zdolna”. Walka Kościoła katolickiego z kulturkampfem stała się w tym momencie wspólną walką Polaków o ich język, historię i kulturę.

3.02. 1874 r. na mocy wyroku sądowego abp Ledóchowski został aresztowany i skazany na dwa lata więzienia. Osadzono go w Ostrowie Wielkopolskim, a wraz z nim uwięziono jego sufraganów. Od tego momentu Prymas stał się bardzo popularny wśród swoich diecezjan. Zaczął się spotykać się z wieloma dowodami ich szacunku i sympatii. Przywiązanie okazywali mu też dawni współpracownicy. Jego sekretarz, ks. Meszczyński, przybył do Ostrowa, aby zamieszkać w pobliżu i pracować z nim w kwestiach diecezjalnych, jego osobisty lokaj zaś z własnej woli „zamieszkał” w więzieniu, by się nim opiekować. Przez cały czas pobytu w więzieniu Prymas Ledóchowski był wspierany przez papieża, czego wyrazem było nadanie mu w 1875 r. godności kardynała. W myśl bowiem prawa niemieckiego kardynałów traktowano na równi z członkami rodziny królewskiej i nie można ich było więzić. Toteż zaraz po otrzymaniu nominacji kardynalskiej, 3.02. 1876 r., został zwolniony z więzienia, ale jednocześnie wręczono mu dekret banicyjny.

Gdy w drodze do Rzymu przybył do Krakowa, witany był owacyjnie w dawnej królewskiej stolicy Polski jako prymas-wyznawca. Sam również zaczął się identyfikować z rozdartym przez zabory narodem polskim. W Rzymie na początku 1886 r. złożył rezygnację z urzędu arcybiskupa poznańsko-gnieźnieńskiego. Uczynił to w posłuszeństwie papieżowi, którym był wówczas nowo wybrany Leon XIII. Zrobił to również po to, aby nie być przeszkodą w zakończeniu kulturkampfu na ziemiach poznańskich.

W liście pożegnalnym do diecezjan wyznał: „Rezygnacja była ofiarą dla serca mego zaprawdę najboleśniejszą i kochać Was zawsze będę, bo tego węzła zrywać mi nie potrzeba, a zerwać go nie byłbym nawet zdolny”.

Pomimo zrzeczenia się godności metropolity poznańskiego i gnieźnieńskiego, kard. Ledóchowski nadal interesował się życiem politycznym Wielkopolski. Gdy zmarł w Rzymie w 1902 r., dziennik krakowski „Czas” napisał: „Splot idei katolickiej z ideą narodową dokonał się we znacznej mierze około dostojnej osoby prymasa Ledóchowskiego, którego losy rozbudziły wszystkie uczucia polskie”.

„Los paradoksalnie sprawił, że w Polsce tradycja prymasowska przetrwała w czasach zaborów w sporej mierze za sprawą tego, któremu wielu zarzucało brak polskich uczuć patriotycznych, obojętność wobec sprawy polskiej i kierowanie się tylko interesem Kościoła” – napisał Jerzy Pietrzak w pracy pt. Arcybiskup Mieczysław Ledóchowski jako prymas Polski (UAM 2003).

Kardynał Stefan Wyszyński nie pochodził, jak kard. Mieczysław Halka-Ledóchowski, z rodu arystokratycznego. Przyszedł na świat 1.08. 1901 r. w Zuzeli nad Bugiem, w wielodzietnej rodzinie organisty z miejscowej parafii. Syn Stanisława i Julianny, pomimo skromnych warunków materialnych rodziny, kształcił się najpierw w renomowanym gimnazjum im. Wojciecha Górskiego w Warszawie, potem, od 1914 r., z powodu trwającej I wojny światowej, w gimnazjum męskim im. Piotra Skargi w Łomży, a następnie w liceum św. Piusa X we Włocławku. Po zdaniu matury, w 1920 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. 3 sierpnia 1924 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Wojciecha Owczarka w bazylice katedralnej Włocławskiej. Od tego momentu zaczął się w jego życiu etap dalszych studiów oraz intensywnej pracy duszpasterskiej. W latach 1925–1929 studiował na Wydziale Prawa i Prawa Kanonicznego oraz Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Doktorat uzyskał w 1930 r. na podstawie rozprawy Prawa rodziny, Kościoła i państwa do szkoły. W latach 1929–1930 podróżował w celach naukowych do Austrii, Włoch i Niemiec. Przedmiotem jego zainteresowań była kwestia związków zawodowych, organizacje katolickiej młodzieży robotniczej, a przede wszystkim – doktryny i ruchy społeczne. Owocem tej podróży była publikacja: Główne typy Akcji Katolickiej za granicą. Jednak nie tylko nauka społeczna Kościoła była przedmiotem jego zainteresowania, lecz także praktyka duszpasterska, zwłaszcza wśród rodzin i w środowisku robotniczym. Świadomy rosnącego wśród robotników wpływu ideologii marksistowskiej, szczególnie idei sprawiedliwości społecznej, walki klas i rewolucji, zainicjował powstanie Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego, którym kierował w latach 1931–1932. Prowadził też pracę społeczno-oświatową w Chrześcijańskich Związkach Zawodowych i zorganizował Katolicki Związek Młodzieży Robotniczej. W swoich wykładach z katolickiej nauki społecznej podkreślał zasadę solidaryzmu społecznego i uczył, że godność osoby ludzkiej jest treścią fundamentalnej normy moralnej, z której wynika zakaz traktowania osoby jako przedmiotu użycia, czyli środka do celu. Prawa człowieka odnosił do praw osobowych, politycznych, gospodarczych, społecznych, kulturalnych i solidarnościowych.

W 1937 r. ówczesny prymas Polski kard. August Hlond zaproponował mu współpracę w prymasowskiej radzie społecznej, a 11 lat później, już na łożu śmierci – w uznaniu dla jego zasług duszpasterskich i walorów osobistych – w tajnym liście do papieża wyraził swoją wolę, by został jego następcą na stolicy prymasowskiej w Gnieźnie i Warszawie.

Podczas wojny, od 1942 r. był kapelanem Zakładu dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Tam też prowadził wykłady z katolickiej nauki społecznej dla inteligencji. Jako kapelan Armii Krajowej okręgu wojskowego „Żoliborz”, angażował się też w działalność konspiracyjną. Po wybuchu powstania warszawskiego jako żołnierz pod pseud. Radwan II służył rannym w szpitalu powstańczym w Laskach.

4 marca 1946 r. został mianowany przez papieża Piusa XII biskupem lubelskim. 12 maja 1946 r. na Jasnej Górze w Częstochowie otrzymał sakrę biskupią z rąk księdza kardynała Augusta Hlonda. Po jego śmierci, 12 listopada 1948 r., Ojciec Święty Pius XII mianował go arcybiskupem gnieźnieńsko-warszawskim i prymasem Polski.

14 kwietnia 1950 r. z jego inicjatywy zostało zwarte porozumienie między przedstawicielami rządu RP i Episkopatu Polski. Była to jedyna deklaracja prawna określająca sytuację Kościoła w Polsce, gdyż już w 1945 r. umowa konkordatu została zerwana. Prymas spodziewał się, że władze komunistyczne nie będą dotrzymywać tych zobowiązań, ale dawały mu one podstawę prawną jego działań. W oparciu o nią z wielką roztropnością i odwagą bronił praw wierzącego narodu. Podpisanie porozumienia nie było łatwą decyzją, tym bardziej że trwające wciąż w oporze podziemie niepodległościowe poczuło się przez Kościół opuszczone. Swój niepopularny społecznie krok wyjaśniał potem na kartach Zapisków więziennych: „Dlaczego prowadziłem do »Porozumienia«? Byłem od początku i nadal jestem tego zdania, że Polska, a z nią i Kościół święty, zbyt wiele utraciła krwi w czasie okupacji hitlerowskiej, by mogła sobie obecnie pozwolić na dalszy jej upływ. Trzeba za każdą cenę zatrzymać ten proces duchowego wykrwawiania się, by można było wrócić do normalnego życia, niezbędnego do rozwoju”.

W zaistniałej sytuacji kardynał Wyszyński uznał, że zawarta z rządem umowa jest koniecznym kompromisem w walce o prawa Kościoła w Polsce. Jak się potem okazało, nie uniknął mimo to zarzutu władz komunistycznych, że działa na szkodę „Porozumienia”. W Zapiskach znajdziemy bolesne wspomnienie Prymasa o tym, jak podpisanie tego dokumentu wzbudziło nieufność do niego ze strony zarówno duchowieństwa, jak i wielu katolików świeckich. Echem tych zmagań jest jego zamieszczone tam wyznanie: „Kościół nigdy nie mówił »nie« tam, gdzie można było dojść do pokoju i zgody. (…) A więc porozumienie miałoby spełnić rolę zderzaka, łagodzącego narastający konflikt? I tak, i nie! (…) Na ile było to niedoskonałością, osądzi historia. W każdym razie w chwili koniecznej decyzji, gdy Episkopat Polski był niezdecydowany, rzuciłem na szalę dyskusji własną formację umysłową z jej cechami i brakami”.

„Wierzyłem – pisze dalej – że ułożenie stosunków jest konieczne, podobnie jak nieunikniony jest fakt współistnienia Narodu o światopoglądzie katolickim, z materializmem upaństwowionym”.

Jasno więc widać, jak ciężkim brzemieniem dla ks. Prymasa była zawarta umowa z rządem komunistycznym. Okres, w którym został pasterzem Kościoła w Polsce, był szczególnie trudny aż do 1956 r. Mimo wprowadzenia w 1947 r. tzw. ustawy amnestyjnej, kontynuowano represje wobec działaczy niepodległościowych. Zmiany terytorialne i migracje przecinały dotychczasowe więzi społeczne. Zabrakło też elit, które zginęły w walce lub zostały wymordowane w niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach. Na ich miejsce władze komunistyczne budowały swoją „elitę” i stosownie do programu budowy „nowej socjalistycznej Polski” poddawały naród systematycznej demoralizacji, np. poprzez wprowadzenie „aborcji na życzenie”, czy też ułatwionej dystrybucji alkoholu. Pijany, osłabiony moralnie Polak miał być niezdolny do wielkich ideałów, takich jak obrona wolności ojczyzny. Zmonopolizowanie władzy w kraju pozwoliło komunistom otwarcie wystąpić przeciwko Kościołowi.

W 1950 r. władza przejęła „Caritas”, zajmując prowadzone przez nią domy opiekuńcze i zagrabiając majątek kościelny. Zaczęto rugować religię ze szkół, a od 1949 r. rozpoczęto tworzenie szkół ateistycznych. W 1952 r. usunięto ordynariusza diecezji katowickiej bp. Stanisława Adamskiego, a w styczniu 1953 r. przeprowadzono pokazowy tzw. proces kurii krakowskiej, jak również słynny proces ordynariusza kieleckiego, bp. Czesława Kaczmarka. W końcu, w lutym 1953 r., wprowadzono dekret o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych, w którym władza nadała sobie prawo do bezpośredniej ingerencji w politykę personalną Kościoła i wymuszała składanie przysięgi na wierność PRL nowo mianowanych proboszczów i biskupów. Urząd ds. Wyznań natychmiast przystąpił do wykonywania dekretu, grożąc sankcjami tym kapłanom, którzy nie podporządkują się nowemu prawu. W odpowiedzi, z inicjatywy prymasa Polski biskupi zgromadzeni w Krakowie dnia 8.05. 1953 r. opracowali memoriał do władz, kończący się słowami „non possumus” – nie pozwalamy.

Kierowany przez kard. Wyszyńskiego episkopat, stając w obliczu krzywd, jakich doznał Kościół w Polsce, ogłosił, że już dalej w ustępstwach iść nie może: „Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. Non possumus”.

Dla mnie osobiście znacząca jest data powstania tego memoriału. W tym dniu bowiem Kościół Polski obchodzi uroczystość św. Stanisława Szczepanowskiego – pierwszego polskiego duszpasterza, który powiedział w 1079 r. swoje „non possumus” nieograniczonej władzy królewskiej. Za swój sprzeciw wobec krzywdzącego postępowania króla Bolesława Śmiałego zapłacił najwyższą cenę utraty własnego życia.

Prymasa Stefana Wyszyńskiego aresztowano nocą, 25 września 1953 r. Bez wyroku, aktu oskarżenia i rozprawy sądowej został wywieziony z Warszawy i internowany: „Dziś uroczystość Patrona Stolicy, błogosławionego Władysława z Gielniowa (…) Mocą tej decyzji mam natychmiast być usunięty z miasta. Nie wolno mi będzie sprawować żadnych czynności związanych z zajmowanymi dotychczas stanowiskami” – zanotował w swoich Zapiskach więziennych. Tuż przed internowaniem, 12.01. 1953 r. ks. Prymas został mianowany kardynałem.

Pozbawiony informacji ze świata i Kościoła, odcięty od kontaktów nawet z najbliższymi, poniżany i oczerniany w mediach, nie ugiął się przed presją władz i nie złożył dymisji ze swego urzędu.

Więziono go najpierw w Rywałdzie koło Grudziądza, potem w Stoczku Warmińskim, w Prudniku Śląskim, aż wreszcie, od 26.10. 1955 r. do 28.10. 1956 r. – w Komańczy, na terenie Bieszczad. Przewiezienie do klasztoru sióstr nazaretanek w Komańczy było sygnałem zbliżającej się „odwilży”. Wkrótce, na fali październikowych przemian 1956 r., został wyniesiony do władzy Władysław Gomułka, któremu wespół ze swoją ekipą udało się skutecznie spacyfikować nastroje społeczne. Służyć temu miało m.in. uwolnienie Prymasa i jego powrót do Warszawy. Stało się to 28.10.1956 r.

Kard. Stefan Wyszyński, Komańcza 1956 | Fot. archiwum Jolanty Hajdasz

Okres uwięzienia ks. Prymasa był czasem jego duchowego dojrzewania i budowania programu odnowy moralnej narodu. Podczas pobytu w Prudniku Śląskim, w roku 1955 napisał: „Siedziałem drugi rok w więzieniu w Prudniku Śląskim, niedaleko Głogówka. Cała Polska święciła wtedy pamięć obrony Jasnej Góry przed Szwedami i Ślubów Królewskich Jana Kazimierza przed trzystu laty. Dzieje Narodu niekiedy się powtarzają… Czytając Potop Sienkiewicza, uświadomiłem sobie właśnie w Prudniku, że trzeba pomyśleć o tej wielkiej dacie”. W następnym roku, już w Komańczy, 16.05. 1956 r., we wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli – Patrona Polski, stworzył tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. W dniu 26 sierpnia odczytał je na Jasnej Górze, w zastępstwie nieobecnego Prymasa i w obecności ponad 1 mln wiernych, przewodniczący episkopatu – bp Michał Klepacz. „Jakże gorąco w głębi duszy pragnąłem, aby w dniu 26 sierpnia, w dniu tryumfu naszej Królowej, stać tu, wraz z ludem, u stóp Jej Tronu. Było to pragnienie bardzo usprawiedliwione, ale i bardzo dziecięce… Czułem jednak, że trzeba wszystkiego się wyrzec, zarówno mego pasterskiego, prymasowskiego prawa, jak i radości, do której dziecko wobec swej Matki ma prawo”.

„Czułem, że wielką chwałę Królowej Polski ktoś musi okupić” – napisał ks. Prymas.

W Zapiskach można znaleźć też inne ważkie słowa: „Dziękuję Ci, Mistrzu, żeś mój los tak bardzo upodobnił do Twojego (…) Opuścili Cię Twoi Apostołowie, jak mnie opuścili biskupi; opuścili Cię Uczniowie, jak mnie opuścili kapłani. I jedni, i drudzy poddali się trwodze (…) I przy mnie pozostała gromadka świeckich katolików, wcale nie najmocniejszych, którzy mają odwagę przyznawać się do mnie”.

Okres uwięzienia zaowocował jeszcze jedną bezcenną dla Kościoła w Polsce inicjatywą. Był to ogólnonarodowy program odnowy duchowej Narodu jako przygotowanie do obchodów Milenium Chrztu Polski w 1966 roku. Został przez ks. Prymasa rozpisany na dziewięć lat Wielkiej Nowenny. Zebrany w dziewięć haseł przewodnich, stanowił program pracy duszpasterskiej w kolejnych latach jej trwania. Jak się potem okazało, miał on „odnowić oblicze tej ziemi” nie tylko na rok 1966, w perspektywie zbliżającego się Milenium Chrztu Polski, lecz również na kolejne dekady. „Zwieńczeniem Wielkiej Nowenny, choć nieprzewidywalnym wcześniej, stał się 16.10. 1978 r. (…) Dziś historycy nie mają wątpliwości – bez tamtego przeżywania dziedzictwa Kościoła i narodu w tysiącletniej Polsce nie dożylibyśmy pokolenia Robotników ʼ80 strajkujących w stoczniach pod krzyżem i portretem Jana Pawła II” – pisze prof. Jan Żaryn (Polska Pamięć, Patria Media, Gdańsk 2017).

„Historia magistra vitae” – mawiali starożytni Rzymianie. W czym obaj Kardynałowie Prymasi są zatem do siebie podobni? Co ich łączy i jakie to może mieć znaczenie dla nas dzisiaj? Wywodzili się z różnych środowisk społecznych i różne były ich kapłańskie drogi, ale pełniąc posługę pasterską, byli wierni Kościołowi, troszczyli się o życie wieczne wiernych i zachowanie tożsamości polskiej. Przyszło im żyć w czasach opresji i zagrożenia nie tylko bytu narodowego, ale jedności Kościoła i czystości wiary katolickiej. Poddani naciskom i krytyce wypływającej nawet z wnętrza Kościoła, nie ulegli trwodze, ale pozostali nieugięci.

Co nam dzisiaj chcą przypomnieć? Może właśnie te twarde słowa: „Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. Non possumus”.

Właściwie pojęta autonomia Kościoła i Państwa oznacza, że istnieje nieprzekraczalna granica pomiędzy tronem a ołtarzem. Zadaniem hierarchów Kościoła jest stanie na straży tej granicy oraz wyznaczanie jej w konkretnej sytuacji politycznej i społecznej. Ludzie świeccy również nie są zwolnieni w swoim sumieniu z rozpoznawania jej, uznawania i akceptacji.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Między tronem a ołtarzem. Dwóch Prymasów, dwa życiorysy” znajduje się na s. 17 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Między tronem a ołtarzem. Dwóch Prymasów, dwa życiorysy” na s. 4 i 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Aktywność Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w kwietniu. Protest wobec skandalicznego raportu Reporterów bez Granic

Z tej oceny śmieje się już chyba cała dziennikarska Polska, ale to właśnie takie raporty służą instytucjom unijnym do nakładania na nas sankcji i do prób wpływania na nasze przepisy.

Jolanta Hajdasz

Ku zdumieniu wielu z nas, w kwietniu 2020 r. okazało się, że mamy najniższą w historii ocenę poziomu wolności prasy. Mówiąc wprost, nigdy jeszcze nie było tak źle, jak jest teraz. W Europie gorzej niż u nas jest jedynie na Węgrzech i na Ukrainie, a jesteśmy w grupie państw dosłownie Trzeciego Świata, między Etiopią i Mongolią.

Tak nisko oceniła nas organizacja Reporterzy bez Granic, ogłaszająca co roku tzw. indeksy wolności prasy. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP opublikowało protest przeciwko tej naprawdę nierzetelnej ocenie. W rozesłanym po całym dziennikarskim świecie komunikacie prasowym autorzy raportu jako główną przyczynę tej skandalicznie niskiej pozycji naszego kraju wskazali… klimat autocenzury wywołany art. 212 kk, zgodnie z którym każdy z nas, dziennikarzy, może być skazany na rok więzienia za zniesławienie. Od lat powtarzamy kolejnym rządzącym, by ten komunistyczny relikt dawnych czasów usunąć z kodeksu karnego, bo na gruncie prawa cywilnego też można dochodzić swoich praw (choć kosztuje to niestety więcej), a i tak do więzienia żaden dziennikarz nie trafia, bo nawet jak sąd skazuje, to na końcu Prezydent RP ułaskawia… Taka zabawa polskiego sądownictwa. Ale póki co nikt nie chce tego artykułu zlikwidować, więc staje się on najwygodniejszą przykrywką do niskiej oceny i bicia na alarm z powodu – ratunku! – niszczenia wolności słowa i tłumienia wolności mediów u nas.

Jeszcze pięć lat temu istnienie tego artykułu w kodeksie karnym oraz horrendalnie wysokie grzywny, na jakie byli skazywani dziennikarze, szczególnie prawicowych mediów, za pisanie np. na temat red. Adama Michnika, nie przeszkadzało twórcom rankingu Reporterów bez Granic. Wtedy byliśmy zawsze w pierwszej dwudziestce tego zestawienia. Dziś za to samo – wielkie baty i bicie na alarm.

Z tej tegorocznej oceny wolności prasy u nas śmieje się już chyba cała dziennikarska Polska, ale nie powinniśmy przechodzić wobec tego raportu obojętnie. To właśnie takie raporty i takie wskaźniki służą potem instytucjom unijnym do tworzenia kolejnych dokumentów uzasadniających nakładanie na nas sankcji i do prób wpływania na nasze przepisy. W tzw. agendzie nowej, powołanej w 2019 r. Komisji Europejskiej, wolność prasy zajmuje wysokie miejsce, więc możemy się spodziewać, iż jeszcze nie raz, nie dwa usłyszymy o „najniższym w historii wskaźniku oceny poziomu wolności prasy w Polsce”. Póki co, trwa walka z koronawirusem i na co dzień zajmujemy się zupełnie innymi sprawami. CMWP SDP nadal pracuje zdalnie. Ufam, że już niedługo. (…)

8 kwietnia 2020
Start projektu #FakeHunter

Polska Agencja Prasowa i GovTech Polska uruchomiły aplikację #FakeHunter, czyli nowe narzędzie do walki w sieci z dezinformacją o koronawirusie. Za pomocą tej aplikacji każdy internauta może zgłosić wątpliwą treść do sprawdzenia, a następnie otrzymać wiarygodną odpowiedź, zweryfikowaną przez społecznych liderów opinii oraz ekspertów PAP. Wszystkie weryfikowane doniesienia wraz z werdyktami znajdują się w specjalnym serwisie połączonym z aplikacją #Fakehunter. CMWP SDP wspiera PAP w tym projekcie.

Fot. CMWPSDP.PL

Na początku marca Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła, że pojawieniu się koronawirusa (SARS-CoV-2) towarzyszy ogromnych rozmiarów „infodemia”, czyli globalny zalew informacji, z których niektóre są prawdziwe, inne nie. Razem tworzą mieszankę wybuchową, która wywołuje wśród ludzi dezorientację i panikę. W czasie pandemii fałszywe doniesienia na temat choroby covid-19, często powielane przez środki masowego przekazu i media społecznościowe, stają się wyjątkowo groźne. Od tego, czy ludzie będą się kierować informacją potwierdzoną w wiarygodnych źródłach, czy też będą ulegać dezinformacji, zależy zdrowie i życie wielu osób i firm nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Dlatego konieczny jest system weryfikacji treści publikowanych w internecie, którego celem jest demaskowanie nieprawdziwych wiadomości dotyczących koronawirusa. Więcej informacji: fakehunter.pap.pl. (…)

22 kwietnia 2020
Protest CMWP SDP przeciwko nierzetelnej ocenie stanu wolności mediów w Polsce w 2020 r., zawartej w raporcie organizacji Reporterzy bez Granic (RSF)

Fot. CMWPSDP.Pl

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP stanowczo zaprotestowało przeciwko nierzetelnej ocenie stanu wolności mediów w Polsce w 2020 r. zawartej w raporcie organizacji Reporterzy bez Granic (RSF). Po raz piąty z rzędu zostało obniżone miejsce Polski w tym rankingu, a według niego poziom wolności mediów w naszym kraju jest obecnie najniższy w historii. Jest to ocena nierzetelna i krzywdząca dla Polski, ponieważ nie oddaje rzeczywistego poziomu wolności słowa, wolności mediów i wolności dziennikarzy, jaki jest w naszym kraju.(…). System prasowy w Polsce zabezpiecza wolność mediów w sposób wystarczający i analogiczny, jak w krajach o ugruntowanej demokracji. Spadek Polski w ogólnoświatowym rankingu wolności mediów aż o 44 miejsca w stosunku do raportu z roku 2015 r. jest w ocenie CMWP SDP absolutnie niezrozumiały i nieuzasadniony. Autorzy raportu po raz kolejny w swoim opracowaniu uwzględniają jedynie te argumenty, które uzasadniają postawioną z góry tezę o niskim poziomie wolności słowa w Polsce, a pomijają te, które mogą tej tezie zaprzeczyć. Dobór tych argumentów świadczy także o polityzacji stosowanych przez organizację kryteriów oceny poziomu wolności prasy. W ten sposób raport staje się narzędziem w konfrontacji opcji politycznych w naszej części Europy, opowiadając się jednoznacznie po jednej stronie sporu politycznego, w Polsce – po stronie przeciwników aktualnie rządzącego obozu politycznego. Nie jest to ani rzetelna, ani wiarygodna ocena stanu wolności mediów w naszym kraju. (…) Przykładowo w uzasadnieniu tegorocznego spadku w rankingu wskazano m.in., iż „podejmowane przez obecny rząd próby kontroli systemu wymiaru sprawiedliwości zaczynają mieć wpływ na wolność wypowiedzi w niezależnych mediach” – nie podano jednak żadnych przykładów mogących uzasadnić tę radykalną tezę.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2020. Kwiecień” znajduje się na s. 3 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa” na s. 3 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chciałam publicznie prosić, żeby była w tym roku na maturze „Dżuma”/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 71/2020

Przejrzałam te wszystkie znane mi ze szkoły cytaty i zrobiło mi się dziwnie. Przecież wystarczy tam wstawić słowo ‘koronawirus’ zamiast ‘dżuma’ i dostajemy odpowiedzi na nasze dzisiejsze pytania.

Jolanta Hajdasz

Czy ktoś jeszcze pamięta, że zawsze o tej porze roku, którą teraz mamy, czyli na wiosnę, zaczynała krążyć miedzy uczniami wieść z „absolutnie pewnego źródła” o tym, co też oni w tym roku dadzą na maturze? Sami maturzyści też zawsze coś obstawiali: stulecie urodzin poety, okrągła rocznica śmierci pisarza, początek lub koniec I albo II wojny, rocznica nagrody Nobla albo wydania jakiegoś wybitnego dzieła literackiego… Giełda tematów i pomysłów działała kilka tygodni, zanim okazało się, że tak naprawdę matura znowu była na inny temat, którego nikt się nie spodziewał. Dziś myślę, że to był naprawdę dobry sposób na błyskawiczną i szybką powtórkę materiału. W poniedziałek – Mickiewicz, bo „będzie na bank”, wtorek – Wyspiański i może nawet cała Młoda Polska, bo jakaś rocznica, środa – Borowski i Różewicz, bo „jednak wojna”, a czwartek – no nie, Kochanowski i Rej, bo na pewno ma być renesans, ciocia, która pracuje w kuratorium, dała komuś cynk.

Dopiero teraz, sto lat po swojej maturze uświadomiłam sobie niedostrzegany kiedyś fakt, że te zażarte dyskusje prowadzili wszyscy: i humaniści, i umysły ścisłe, kandydaci na medycynę i na politechnikę. Ta matura z języka polskiego była bardzo ważna i wcale nie była prosta, nawet osoby z minimalnym zacięciem czytelniczym musiały przyswoić „podstawy”, czyli znać wiele dzieł literackich, umieć je interpretować, połączyć w całość na tyle sprawnie, by zajęło to choć 3–4 strony formatu A4 i by nie znalazł się na nich błąd ortograficzny. Bo jeden błąd – i ocena o jeden w dół, trzy błędy – i matura niezdana.

Nawet nie śmiem pytać, czy dzisiejszy maturzysta zdający język polski na tzw. podstawie to odpowiednik tamtego trójkowicza, czy wyżej; czy ten dzisiejszy zdałby maturę 30 lat temu, a tamten – czy poradziłby sobie z kluczem i testem wyboru, w którym może się znaleźć „więcej niż jedna poprawna odpowiedź” lub poprawnej nie będzie wcale.

Ale zgodnie z tą pobraną w epoce kamienia łupanego edukacją chciałam publicznie prosić, żeby była w tym roku na maturze Dżuma. Drodzy egzaminatorzy, nie bójcie się tego, że to będzie tak bardzo banalne, że naprawdę wstyd, ani tego, że skojarzenia z naszym #zostańwdomu okażą się zbyt nachalne. Ale przejrzałam te wszystkie znane mi ze szkoły cytaty i zrobiło mi się dziwnie. Przecież tam jest to wszystko opisane, wystarczy wstawić słowo ‘koronawirus’ zamiast ‘dżuma’ i dostajemy odpowiedzi na nasze dzisiejsze pytania. Pierwszy z brzegu cytat z Alberta Camusa: „Jedyny sposób, żeby ludzie byli razem, to zesłać im koronawirusa”. Zgadza się? Zgadza. Albo ten: „Każdy nosi w sobie koronawirusa, nikt bowiem nie jest od niego wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć koronawirusa w twarz drugiego człowieka”. To też brzmi znajomo. I jeszcze jeden:

„Na świecie było tyle koronawirusów, co wojen. Mimo to koronawirusy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”.

Prawda? Prawda. No i ten, przecież taki znany: „Bakcyl koronawirusa nigdy nie umiera i nie znika (…) nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki koronawirus obudzi swe szczury (jak nietoperze w Wuhan) i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.

Może warto sobie to wszystko odświeżyć, przypomnieć, pokojarzyć i zacząć myśleć innymi kategoriami niż do tej pory – i my, i ta nasza młodzież nierozumiana przez rodziców, zlekceważona przez nauczycieli, pozbawiona randek, imprezek, wyjść do kina czy „na miasto”, z których przecież składa się cały świat młodego człowieka. I koniecznie jak najszybciej musimy im pomóc do tego świata wrócić, by zdążyli się naprawdę nauczyć tego, co ostatecznie okaże się w ich życiu najważniejsze. W czasach pandemii i poza nią.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego