Wiedzieć czy nie wiedzieć? Sprawdźmy na konkretnych przykładach, co w tej materii jest dla Polski dobre, a co szkodliwe

Przewaga informacyjna decyduje o wielu sprawach w gospodarce, polityce i w mediach. Rozpatrzmy w tym kontekście najpierw niedokonaną lustrację księży, a następnie kilka innych ważnych zagadnień.

Andrzej Jarczewski

Leworządnośc

W PRL – jak wiemy – bezpieka każdemu klerykowi zakładała teczkę i gromadziła informacje o danym księdzu nawet po jego śmierci. Księża musieli prowadzić skomplikowaną grę. Mimo różnych utrudnień wznoszono wtedy sporo nowych kościołów, ale chyba wszystkie budowy były na bakier z ówczesną praworządnością. Proboszcz prowadził potrójną księgowość. Pierwszą dla urzędów, drugą dla kurii, a trzecią – nie zawsze zapisywaną – tylko dla siebie. Czy w dokumentacji urzędowej wszystko było w porządku? Jasne, że nie.

To były delikatne i wielopiętrowe gry. Ot, na placu pojawia się tysiąc cegieł. Ktoś to wyprodukował, ktoś przywiózł, ktoś zapłacił. Ale nie ma żadnych faktur. Lokalna bezpieka oczywiście to notuje, jednak nie za bardzo chce interweniować. Małych spraw nie warto wszczynać, „poczekamy na większą aferę i wtedy przyskrzyni się klechę”. Dalsze postępowanie zależało zawsze od aktualnej polityki centralnych władz PZPR. Prawie wszystkie kościoły prędzej czy później zostały jednak wzniesione. Władze rzadko interweniowały, afer nie nagłaśniano, ale informacje były zbierane i wpinane do teczek nieustannie. Nie chodziło o samą świątynię, raczej o gromadzenie haków na proboszcza, wikarego i osoby zaangażowane w budowę.

Gdyby na ziemię zstąpili wtedy aniołowie, czyniący wszystko zgodnie z obowiązującym prawem… nie powstałby ani jeden nowy kościół, a większość starych by się rozsypała choćby z powodu niedostępności miedzi na dach. Każdy prawdziwy budowniczy musiał być na bakier z prawem, bo to było lewo, nie prawo. Trzeba więc było na każdym kroku walczyć „prawem i lewem”. A każdy krok był zapisany.

Zepsuć Episkopat

Dziś jesteśmy przyzwyczajeni do walki politycznej rozgrywającej się publicznie. Każdy drobny incydent, jakiś błąd czy niesympatyczne działanie ministra czy biskupa od razu jest nagłaśniane przez polskojęzyczne media, a nieustanne donosy do zagranicznych ośrodków dyspozycyjnych przestały nas dziwić. Za komuny było inaczej. Władze nie dążyły do widowiskowej konfrontacji z Kościołem. To mogłoby tylko zwiększyć determinację wiernych. Postawiono na strategię długofalową: fabrykować donosy, sprzyjać łamaniu prawa przez księży, nie reagować w razie skandali obyczajowych, utajniać, ale niczego nie zapominać. Zbierać dowody i w odpowiednim momencie ich użyć.

Nawet w grupie aniołów dałoby się znaleźć podgrupkę aniołów upadłych. Wśród ludzi, a księża są ludźmi, jest to bardzo łatwe. Wymaga tylko czasu i obmyślanej, długofalowej strategii. Celem komunistów nie było karanie drobnicy, ale zepsucie możliwie dużej liczby księży i organizowanie wybrańcom awansu zawodowego wewnątrz Kościoła. Niekiedy wprowadzano nawet przeszkolonych oficerów wywiadu do zakonów, by tam realizowali zadania specjalne (słynny casus Tomasza Turowskiego).

Dalekosiężny cel wynikał z cennych doświadczeń, zebranych kilka lat po wojnie w czasie formowania tzw. V Komendy WiN-u: do władz każdej organizacji da się wprowadzić „odpowiednich” ludzi. Trzeba tylko działać cierpliwie. Nie wywoływać awantur, ale jednych eliminować lub choćby systematycznie organizować im niepowodzenia, a innym pomagać w awansie, korzystając z już posiadanych aktywów personalnych i różnych środków, o których rozpracowywani nie mieli pojęcia. Celem było pomnażanie własnych aktywów we „wrogiej” organizacji, czyli w Kościele katolickim, bo inne Kościoły nie stanowiły większego problemu.

W latach siedemdziesiątych – jako początkujący naukowiec – ze zdziwieniem obserwowałem zadziwiający awans naukowy kompletnych miernot i niezwykle mozolne zdobywanie należnych pozycji przez wybitnych uczonych. Przestałem się dziwić, gdy zauważyłem, że to nie jest błąd czy wyjątek, ale reguła. Tak działała komuna, ku zresztą swej zgubie: na własne szczyty promowała trzeci sort nauki.

W podobny sposób próbowano zawładnąć polskim episkopatem. Nie szło łatwo, bo księża, choć musieli uczestniczyć w różnych „grach z diabłem”, to jednak granic zbyt dalekich nie przekraczali. Z wyjątkiem – na który tak liczyła bezpieka – aniołów i księży upadłych. Tych forsowano w mediach, na uczelniach krajowych i zagranicznych, pomagano im eliminować konkurentów, a w końcu ścielono im drogę do episkopatu. Ilu tam dotarło? Tego niestety nie wiemy, bo lustracji nie przeprowadzono. (…)

Zniszczyć IPN!

Likwidacji IPN-u nie żądają pokrzywdzeni. Przeciwnie. Takie postulaty głoszą ci, którzy mają dostęp do zawczasu wytwarzanych kopii dokumentów. Oni pragną utrwalić swoją przewagę informacyjną nie tylko w celach politycznych, ale choćby handlowych. Za chwilę pomrą wszyscy esbecy i wszyscy inwigilowani, a cała sprawa interesować będzie tylko historyków. Dziś jeszcze żyją i prześladowcy, i prześladowani. Niektórzy spotykają się na korytarzach nie tylko Sejmu, ale i Parlamentu Europejskiego. Gdybyż tak udało się zamknąć IPN! Zbóje mogliby wtedy chodzić w glorii bohaterów, a historię pisaliby kaci, zwłaszcza gdyby udało się też wstrzymać poszukiwanie grobów prawdziwych bohaterów.

Nie wzywam do pełnego udostępnienia archiwów ciekawskim. Przygotowując dziesiątki biogramów dla Encyklopedii Solidarności, musiałem opracować wiele ubeckich teczek i dowiedziałem się bardzo dziwnych rzeczy o różnych ludziach. Są tam m.in. tajemnice rodzinne, które nie powinny interesować gawiedzi. Są szczegółowe opisy preferencji seksualnych i różnych pijackich ekscesów. Są też donosy całkowicie fałszywe. Polityki niewiele.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiedzieć czy nie wiedzieć – oto jest pytanie!” znajduje się na s. 14 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiedzieć czy nie wiedzieć – oto jest pytanie!” na s. 14 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego