Przed wyborami: Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 52/2018

IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.

Jan Kowalski

Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP

To właśnie samorząd, najpierw gminny, a potem powiatowy i wojewódzki, stanowi jeden z kilku filarów systemu Okrągłego Stołu. Na równi z sądownictwem, które teraz z takim trudem reformowane jest przez obóz Dobrej Zmiany. I wespół z nieformalnym ośrodkiem władzy stworzonym przez generała Kiszczaka, samofinansującym się formalnie i nieformalnie z majątku nas wszystkich.

Sądownictwo? – miejmy nadzieję, że w trakcie drugiej kadencji Obozu zostanie oczyszczone z jednostek i powiązań patologicznych.

Nieformalny ośrodek władzy? – nie przetrwa drugiej kadencji Obozu z przyczyn ekonomicznych, braku formalnego i nieformalnego finansowania. Oraz z powodu pozbawienia ochrony łaskawego sądu i służb państwowych, temu układowi podległych.

A samorząd? – tu niestety sytuacja nie rozwija się optymistycznie. Przyczyn jest kilka i zamierzam je poniżej przedstawić.

Po pierwsze, rzekomy sukces. Obecny kształt samorządu, o którym decydowała garstka osób z Centrali, prezentowany jest jako sukces polskiej transformacji ustrojowej – od totalitaryzmu do pełnej wolności obywatelskiej – przez prawie całą polską scenę polityczną. A chyba nawet przez całą. Różnice dotyczą jedynie niuansów związanych z ordynacją i wpływem Centrali na rządzenie się w gminie. Nie ma jednak sporu co do zasady.

Nie spotkałem poważnego stanowiska politycznego mówiącego o drastycznym ograniczeniu liczby radnych lub ich likwidacji w małych gminach. Tak, jak nie spotkałem postawy nawołującej do zmiany struktury budżetu gminy/państwa. Z obecnego finansowania się na poziomie 18% i żebrania o 82% w Centrali, na rzecz pełnego 100% finansowania się ze środków własnych.

Po drugie, brak władzy i brak odpowiedzialności. Nie dysponując swoimi (=gminnymi) pieniędzmi, wójt jest ubezwłasnowolniony przez Centralę. Skutkuje to odejściem od odpowiedzialnego zarządzania majątkiem wspólnym mieszkańców gminy na rzecz bezpiecznych, biurokratycznych procedur. Oczywiście nikomu niepotrzebnych.

Odwiedziłem ostatnio dwa urzędy gminne i uzyskałem zaświadczenia upoważniające mnie do otrzymania zaświadczeń. Według pobieżnej obserwacji, urzędnicy gminni 90% swojego czasu marnują na sprawy nie mające związku z ich pracą. A z pozostałych 10% przynajmniej połowa nie ma logicznego uzasadnienia. Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, jak traktowane są środki przydzielane z Centrali. Nie mają oporów przed ich marnowaniem na kolejne posady i durne inwestycje typu aquapark lub nowy rynek tak wójt/burmistrz, jak i mieszkańcy pozbawieni instrumentów wpływania na podejmowane w ich gminie decyzje.

Po trzecie, selekcja negatywna. To było nieuniknione z powodu sposobu przeprowadzenia transformacji roku 1989, odgórnie narzuconego, a nie oddolnie spontanicznego. Dotyczy to całej sceny politycznej ukształtowanej przez generała Kiszczaka i podległe mu tajne służby wojskowe i cywilne w latach osiemdziesiątych. To w tych latach tkwi tajemnica sukcesu jednych, a porażka innych opozycjonistów w późniejszym obejmowaniu stanowisk politycznych III RP. (To dlatego przecież nie zostałem jednym z „nowych bohaterów opozycji”, jak mogłem przeczytać w analizie dla generała Dankowskiego w IPN wiele lat później, sporządzonej w roku 1986 po „próbie terrorystycznego zamachu” na komunistyczną 1-majową manifestację podległości na krakowskim Rynku Głównym; Służba Bezpieczeństwa postanowiła mnie i moich kolegów z LDP „N” „nie kreować”, nie robiąc nam procesu).

W odróżnieniu od spontanicznego roku 1980, przerastającego prowokację tajnych służb, rok 1989 został już przez te służby od początku do końca zaprogramowany. A cenzorskie sito potrząsnęło dostatecznie mocno, żeby na wierzchu utrzymały się przede wszystkim te lżejsze części zboża. Parę ziarenek pozostało, ale co je zewsząd otacza? To wyniknęło wprost z logiki bezkrwawej rewolucji roku ’89 i tak zwanego pokojowego przekazania władzy.

Po czwarte, czy można uzdrowić samorząd poprzez jego przejęcie? Pisałem jakiś czas temu, analizując polską samorządność, że już w roku 1928 zwycięski obóz Sanacji o połowę obciął budżet samorządów. Tylko że, w odróżnieniu od roku 1989, rok prawdziwego odzyskania niepodległości, czyli rok 1918, nie był zjawiskiem wykreowanym przez zaborców dla ochrony swoich interesów.

W trakcie kilku lat walki o pełną niepodległość tysiące polskich chłopców poświęciło swoje zdrowie i życie. Dla sprawy i nie licząc na karierę i ciepłą posadkę na państwowym. Wielu z nich zginęło, a ci, co przeżyli, przeszli zarazem prawdziwą weryfikację swojej postawy, weryfikację pozytywną. Oczywiście było nieszczęściem odsunięcie na wiele lat endeków od zarządzania państwem, bo jeden obóz patriotyczny odesłał w polityczny niebyt inny obóz patriotyczny. Ale przejęcie przez piłsudczyków państwa i odebranie przez nich pieniędzy samorządom nie oznaczało przecież zawłaszczenia przez nich środków publicznych na prywatne biznesiki. Została za nie stworzona Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy i podstawy pod niezależność ekonomiczną Polski od zagranicznego kapitału.

Zatem należy dziś zapytać: jakież to wojsko i jakie bitwy stoczyło w wojnie o wolną Polskę pod dowództwem prezesa Kaczyńskiego, poświęcając swój życia los? Czy możemy im, niezweryfikowanym, powierzyć całość spraw Rzeczypospolitej, licząc na to, że się nie ulękną i nie sprzeniewierzą? I jak można na to liczyć, jeśli w historii III RP jedyny, który z powodu malwersacji finansowych zastrzelił się z własnego sztucera i z odległości kilku metrów, to były minister komunistycznego rządu Ireneusz Sekuła?

Nie mamy zatem najmniejszych podstaw do uznania, że przejmując samorządy w ich obecnym, patologicznym kształcie, obóz Dobrej Zmiany dokończy dzieło uzdrowienia państwa od Centrali aż do zabitej dechami wsi na Podlasiu. Co więcej, mam uzasadnione obawy, że upartyjnienie państwa aż do sołtysa każdej wsi włącznie, odwlecze proces naprawy państwa. Patrząc bowiem na praktykę przeprowadzania przez rząd kolejnych ideowo cennych programów socjalnych, nie sposób nie dostrzec ubocznego skutku wprowadzanych zmian. Tym ubocznym skutkiem jest bardzo szybki przyrost biurokracji państwowej (łącznie z rzekomo samorządową). A z kolei ubocznym skutkiem wzrostu biurokracji jest zawsze psucie prawa i przeregulowanie życia społecznego, a to zwykle skutkuje marazmem obywatelskim. I nie ma się temu co dziwić. No chyba, że jest się wyższym naukowcem.

Rozwiązanie skuteczne jest jedno. Wraz z zakończeniem okradania Polski przez zorganizowane grupy proweniencji Kiszczakowej jeszcze, wraz z oczyszczeniem polskich sądów, nawet w ich chwilowo dotychczasowym kształcie, wraz ze wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji patologii tej chroniącej, należy od nowa zorganizować polski samorząd.

Zastosować wszystko to, co proponuję w projekcie nowej konstytucji. A zatem, po pierwsze, zmianę struktury polskiego budżetu tak, żeby to gminy dysponowały pieniędzmi. Najpierw je zbierając, a potem przekazując nadwyżki do województwa i skarbu państwa. Po drugie, likwidując stanowiska radnych – po co oni, skoro mamy sołtysów? Po trzecie wreszcie, to wszyscy pełnoletni mieszkańcy gminy decydują o wydawaniu swoich pieniędzy zebranych na koncie gminnym w Banku Spółdzielczym. A do zarządzania nimi wybierają sprawnego zarządcę, a nie tego czy innego partyjnego przydupasa. I to wystarczy, żeby uzdrowić samorząd. Uczynić z niego żywy i sprawny organizm społeczny. Przywrócić wolność i odpowiedzialność, które przed wiekami uczyniły Polskę wielką. Tylko tyle i aż tyle proponuję w projekcie nowej konstytucji, w jej części dotyczącej samorządów.

Według mojego szacunkowego liczenia, około 1,5 miliona osób zatrudnionych w administracji, będących obecnie obciążeniem budżetu państwa polskiego, a zatem budżetu nas wszystkich, powinno natychmiast stracić stanowiska. Nie jestem rewolucjonistą, dlatego proponuję bardzo łagodne przejścia. Podobnie jak kiedyś zwalniani górnicy, niepotrzebni i tylko szkodzący rozwojowi Polski urzędnicy (żadnemu nawet nie dopiekę biurwą), za swoją ciężką dotychczasową pracę powinni zostać solidnie docenieni. Proponuję roczną odprawę. Jedyne, czym to zaowocuje, to wzrost polskiego PKB. Pomyślmy: 1,5 miliona osób przestanie przeszkadzać dotychczas pracującym, a zasili ich szeregi w warunkach rzeczywistego braku rąk do pracy w polskiej gospodarce. Zlikwidujemy tym samym zły stosunek zatrudnionych w rzeczywistej gospodarce w zestawieniu z zatrudnionymi w administracji i niepracującymi.

Zniknięcie 1,5-milionowej armii urzędników pomoże w modernizacji polskiej administracji i usprawni zarządzanie państwem. Automatyczne przemodelowanie systemu społecznego w stronę Anglii, a jeszcze bardziej Stanów Zjednoczonych – naszego najbardziej sprawdzonego sojusznika militarnego – spowoduje masowy powrót naszych rodaków zza Kanału La Manche. Ja prognozuję co najmniej 3% wzrost PKB, resztę niech doliczą fachowcy.

Ale żeby tego dokonać, należy pokonać ostatniego wroga, który mocno okopał się prawie w każdym z nas. A pochodzi jeszcze z czasów głębokiej komuny i został przez nią celowo zaprogramowany. A nawet wcześniej został przez zaborców jako wirus wprowadzony w polski krwiobieg narodowy.

Ten wróg to fałszywy, patologiczny obraz bliźniego, tak obcy naszej chrześcijańskiej wierze. To dogmat, że większość ludzi nie nadaje się do samodzielnego podejmowania decyzji, że podejmuje decyzje złe i głupie. To rozpowszechnione mniemanie prowadzi do fałszywej konkluzji, że indywidualny człowiek powinien być w jak największym stopniu pozbawiony możliwości decydowania o sobie i swoim najbliższym otoczeniu

Rodzi to fałszywy elitaryzm, wprowadza automatyczną hierarchizację i tym samym buduje społeczną piramidę podległości. Od Centrali do najmniejszego obywatela przygniatanego ciężarem wszystkich wyżej leżących kamiennych bloków.

I to powinna być rzeczywista płaszczyzna sporu o polski samorząd. Ale sporu nie o jego obsadę personalną, ale o jego kształt. Czas najwyższy ten właściwy spór zacząć. Dla pomyślnej przyszłości naszej ojczyzny, naszych współobywateli i nas samych. Mój ulubiony żyjący przywódca, Jarosław Kaczyński, w jednym z ostatnich wystąpień zaproponował, żeby nie numerować Polski, bo Polska powinna być jedna i wielka. I oni, Dobra Zmiana, po wygraniu samorządów taką Polskę zbudują. Otóż numeruję Polskę tylko i wyłącznie dla wygody umysłu, swojego i czytelników. Moja wizja V Rzeczypospolitej, jak ją dla logicznego porządku nazywam, to Polska wielka i silna. Wielka i silna wolnością, odpowiedzialnością i zamożnością jej obywateli. Polska prawdziwie samorządna i samorządowa. IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.

Oczywiście, czego nie wykluczam i nie neguję, takie państwo mogłoby być zewnętrznie silne. Pod jednym jednak warunkiem: musiałoby wcześniej być silne gospodarczo i strukturalnie, i mieć posłusznych władzy niewolników, a nie obywateli. Takie państwo można by zbudować na ziemiach niemieckich, od biedy ruskich, gdyby ministrem spraw wewnętrznym został jakiś Potiomkin, a premierem Niemiec.

Wygranej IV Rzeczypospolitej i wyrzuceniu na śmietnik resztek po III RP jednak z całych sił kibicuję. W końcu, jak mawiali mądrze nasi przodkowie, na bezrybiu i rak ryba.

PS. A na wybory samorządowe oczywiście nie pójdę. Po co mam mieć udział w demoralizowaniu człowieka, który mógłby zostać radnym albo nawet wójtem w obecnej RP III i 1/2.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” znajduje się na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” na stronie 5 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom: za moim projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej, młodzieńczej zabawy

Bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za.

Jan A. Kowalski

W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom

Wypada zacząć od lewej strony, a zatem od tekstu: Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego autorstwa Artura Karaźniewicza. Przeczytałem tę polemikę i aż się spłoniłem ze wstydu. Gdybym potrafił oderwać deskę od podłogi, to schowałbym się pod podłogą. Profilaktycznie wlazłem pod łóżko i tam przesiedziałem pełne pięć minut. A jak wyszedłem, to zrozumiałem: rok życia zmarnowany. Ale co tam rok! A siedem lat studiów historycznych na UJ, z roczną przerwą na ukrywanie się przed siepaczami reżimu? Zmarnowane! Załamałem się – całe moje 54-letnie życie… na nic. A to z powodu, który przenikliwie wyłuszczył w swojej konstruktywnej polemice Pan Profesor. Nie postawiłem przecinka! Po słowie ‘Parlament’ nie postawiłem przecinka. (A gdzie była korektorka; Pani Magdo, jeszcze się z Panią policzę!). Jeden brak rozwalił w drobny mak moją, wydawałoby się, przemyślaną i logiczną konstrukcję. Wizja V Rzeczypospolitej runęła jak piaskowy zamek pod naporem fal.

Tyle udało mi się odczytać z tej polemiki. Wyrazy trudne, w tym obcojęzyczne makarony, jeżeli Autor przetłumaczy na język polski, to może nawet zrozumiem i przemyślę.

A wy, Drodzy Czytelnicy, już się bójcie, bo Artur Karaźniewicz, „nie chwaląc się”, objawił się „jako współuczestnik sławetnej, afirmowanej (nie wystarczyło firmowanej – JK) przez PiS Ankiety Konstytucyjnej”. Gdyby jakiś ankieter Was zaczepił, wiejcie, gdzie pieprz rośnie 🙂

Polemika Piotra Krupy-Lubańskiego już mnie tak nie zmieszała z błotem. Potrafiłem ją przeczytać. Mam też nadzieję, że dobrze zrozumiałem jej prowokacyjny charakter. Zatem odpowiadam.

1.       Problem 1. Konstytucja jako forma niezobowiązującej i oderwanej od życia zabawy. Panie Piotrze, nieporozumienie. Proszę przeczytać parę moich konstytucyjnych tekstów, a zrozumie Pan, że za przedstawionym przeze mnie projektem nie kryje się żadna forma niewyżytej młodzieńczej zabawy. Za moim projektem rozpościera się bardzo realistyczna wizja innej Polski. Innego – nie komunistycznego, nie postkomunistycznego, nie socjalistycznego i nie biurokratycznego sposobu zarządzania Polską. I jeżeli takiej aktualizacji państwa polskiego w niedługim czasie nie przeprowadzimy, stanie się wszystko to, czym tak Pan się zamartwia.

2.       Problem 2. Terror. No dobrze, w jaki to niby sposób organizacja terrorystyczna mogłaby dbać o interes Polski? Co więcej, wydawać wyroki – w czyim imieniu i na jakiej podstawie? AK mogła to robić, bo działała w imieniu legalnego Państwa Polskiego. Obecnie – nie wiem, czy Autora to ucieszy – jedyna polska organizacja terrorystyczna mogłaby powstać na bazie UBywateli, byłych żołnierzy WSI i agencji ochroniarskich, grupujących jednych i drugich. Naprawdę tego chcemy?

3.       Problem 3. Psychiczny i emocjonalny. W żadnym razie moim zamierzeniem w temacie dostępu do broni nie było to, żeby odreagować, wystrzelać, zanim kogoś niewinnego nie zamordujemy w domu albo rozjeżdżając na ulicy. W żaden też sposób nie odwołuję się do USA, ale do Szwajcarii. Do Szwajcarii, która model swojej nowoczesnej armii (i organizacji państwa) przejęła od I Rzeczypospolitej. Do Szwajcarii – najbardziej uzbrojonego państwa na świecie – gdzie do nikogo nie strzela się w publicznych szkołach. Zatem powtórzę: prawo do posiadania broni przysługuje w moim projekcie Konstytucji i Państwa (piszę z wielkich liter, jak się emocjonuję; wyjaśnienie dla Artura Karaźniewicza) przeszkolonym przyszłym obrońcom naszej Ojczyzny. Po odbyciu przez nich obowiązkowego szkolenia wojskowego (wg mnie minimum 6 miesięcy). Bez jego odbycia nikt nie mógłby trzymać broni w swoim domu, nie mógłby studiować i nie mógłby pełnić żadnej funkcji publicznej w państwie. Chyba oczywiste: przecież Świadkowie Jehowy nie są zainteresowani udziałem w żadnym ziemskim królestwie.

4.       Problem 4. Referendum i demokracja bezpośrednia. Fundacja Demokracji Bezpośredniej, której, jak rozumiem, przedstawicielem jest Piotr Krupa-Lubański, proponuje DEMOK.

System ten w ciągu 24 godzin jest w stanie przeprowadzić dowolne referendum. DEMOK? OK. tylko nie rozumiem, po co głosujący w jakiejkolwiek sprawie mieliby odwoływać się do jakiegoś autorytetu i cedować na niego swoje głosy. Przecież mogą poznać jego opinię i sami zagłosować.

Niemniej przy obecnym zaawansowaniu technologicznym bezpośrednie zarządzanie z pulpitu własnego komputera własną gminą, województwem i państwem jest zdecydowanie najtańszym i najbardziej demokratycznym sposobem. I jestem jak najbardziej za, o czym parokrotnie pisałem.

Na koniec refleksja. Nie wiem, czy czeka nas zmierzch naszej cywilizacji pod naporem nowych, islamskich barbarzyńców. Nie płaczmy też nad starożytnym Rzymem. Bo wprawdzie upadła cywilizacja starożytnego Rzymu, ale cywilizacja pogańska i do cna już zdemoralizowana. A ostatni uczciwi obywatele Rzymu na długo przed upadkiem wynieśli się z Senatu do swoich wiejskich domostw. Na gruzach Imperium zakwitła przecież cywilizacja chrześcijańska, łacińska. Na tyle atrakcyjna, żeby podbić dusze i umysły barbarzyńskich najeźdźców. Nasze dusze.

PS Przecinek, któremu tyle uwagi poświęcił pan Karaźniewicz, jest zbędny. MS.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „W odpowiedzi moim konstytucyjnym polemistom z poprzedniego numeru” na stronie 19 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Wyższość V Rzeczypospolitej nad obecną III i ½ na przykładzie sporu o wymiar sprawiedliwości / Felieton J.A. Kowalskiego

Jak to jest możliwe, żeby nie mając poparcia społecznego, bezkarnie występować, poprzez odwołanie się do siły zewnętrznej, przeciwko legalnie wybranej (i mającej jeszcze większe poparcie) władzy?

Tylko dzięki parasolowi Stanów Zjednoczonych nie mamy obecnie w Polsce rozkładu struktur państwowych i kompletnej anarchii. I przejęcia władzy nad naszym państwem przez Niemcy z jednej strony, a Rosję z drugiej. Dlatego kolejny raz, nie bojąc się oskarżenia o zdradę ideałów, opowiadam się jednoznacznie za rządem i prezydentem, za PiS-em. Bo polityka to nie opowiadanie bajek przez bajarzy, ale kreowanie faktów przez polityków. Zatem tylko ludzie zdolni do dokonywania rzeczywistych zmian mogą być nazywani politykami. Reszta to co najwyżej pretendenci lub uzurpatorzy. Z pretendentami jest mniejszy kłopot. Jeśli nie zdobędą poparcia wyborców, nie są groźni. Jeżeli zdobędą, stają się politykami, a zatem ludźmi przewidywalnymi (uwaga: nie dotyczy Niemiec).

Największy problem jest z uzurpatorami. Ich celem jest zdobycie władzy bez poparcia wyborców, bez poparcia Polaków. A ich cechą osobową jest brak hamulców moralnych, pogarda dla większości i nieliczenie się z obowiązującymi zasadami. Po trupach, nawet własnych współobywateli, byle do celu. Grupa ta już dawno opuściła miejsce publicznej debaty, jaką jest agora, i przeniosła się na inny rynek, przez miejscowych zwany targowicą.

To wszystko widzimy i wiemy. Pytanie, jakie należy tu postawić, brzmi: jak to jest możliwe? Jak można, nie mając poparcia społecznego, bezkarnie występować, poprzez odwołanie się do siły zewnętrznej, przeciwko legalnie wybranej (i mającej jeszcze większe poparcie) władzy? Odpowiedź jest całkiem prosta. Bezkarność wpisana jest w obecny kształt polskiego państwa, a ukonstytuowana jest poprzez najwyższą ustawę, matkę wszystkich ustaw, czyli obowiązującą aktualnie konstytucję.

Bezkarność i chaos to filary polskiego państwa postkomunistycznego, które, jak widzimy, broni się do końca w kluczowej dla jego przetrwania dziedzinie. Po to przecież odbyło się dwuletnie przygotowanie w postaci sejmu kontraktowego 1989-91, żeby rzeczywistej władzy neokomuszej nie stracić. Oczywiście bezkarność, chaos i bezprawie stoją zawsze po stronie dzieci Kiszczaka. Im się należą jak psu kość. A dla ludzi spoza tej kasty prawo jest/było bezwzględne, a sprawiedliwość bardzo nierychliwa.

Dość narzekania. Zaproponujmy rozwiązanie. Nie wiem, czy ktokolwiek z PiS-u czyta moje wypociny? Ale jeżeli tak, to niech czym prędzej doniesie do Prezesa, oczywiście nie pomijając żadnego służbowego szczebla. Zatem… jedynym sposobem rozwiązania obecnego problemu jest jego zlikwidowanie. To jest moja podpowiedź. I wcale nie jest to masło maślane. Po prostu, konstytucja z roku 1997 musi zostać zasadniczo zmieniona poprzez wrzucenie do kosza lub przemiał. Bo to w niej tkwi źródło obecnego chaosu i bezprawia. To ona zaprowadza niekompatybilność najwyższych władz państwowych i nieuchronne spory kompetencyjne oraz brak sprawności w zarządzaniu państwem.

Ponieważ dla totalnej opozycji z lokalnego rynku, zwanego przez miejscowych targowicą, dzieje się wojna, przyznajmy jej raz rację. I rozprawmy się z nią na sposób wojskowy – nie bawiąc się w rozważania i niuanse. Będzie na to czas później, po wojnie.

Jakie to niesie ryzyko? Otóż Obóz Dobrej Zmiany będzie miał ogromną pokusę, żeby to wojenne zwycięstwo przekuć w normę prawną. A to oznaczałoby podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości parlamentowi. Już nie niejawne grupy interesów i mafia decydowałyby o prawie w Polsce, ale posłowie i senatorowie, którzy temu prawu powinni podlegać.

Bo w tym jednym obie strony sporu jednakowo nie mają racji. Żadna z nich, odwołując się do monteskiuszowskiego trójpodziału władzy, nie przestrzega ducha tego podziału, czyli autonomiczności każdej z władz. Władza wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza muszą być od siebie niezależne. Nie mogą się przenikać, ale wzajemnie kontrolować. I żadna nie może innej sobie podporządkować w należnej jej kompetencji.

To wszystko jednak ma sens dopiero wtedy, gdy o każdej z tych władz decyduje najważniejszy suweren, jakim jest Naród. To my, Kowalscy (i Nowakowie), powinniśmy wybierać sędziów, posłów i rząd, czyli prezydenta. A wcześniej powinniśmy zadecydować o sposobie, w jaki chcemy być jako naród i państwo zarządzani. Powtarzam: zarządzani. Za nasze pieniądze dla naszego dobra. I to wszystko zapisałem w moim projekcie nowej konstytucji.

Czy Prawo i Sprawiedliwość jest gotowe na takie rozwiązanie, które zmiecie z powierzchni polskiej ziemi te wszystkie aberracje i patologie? Jeśli tak, to przestanę walić z wściekłością w klawisze komputera, a zacznę donośnie klaskać. Bo stanie się V Rzeczpospolita.

Jan A. Kowalski

Żyjemy w czasach ewidentnej „konstytucyjnej pasjonarności”. Co rusz pojawia się nowy projekt Ustawy Zasadniczej

W owym wysypie ustrojodawczej gorliwości możemy odnaleźć ciekawy owoc prawnopolitycznego namysłu, który pojawił się na łamach cenionego przez smakoszy pisma „Kurier WNET” w jego czerwcowej edycji.

Artur Karaźniewicz

Raczej nieznany w rozrastających się kręgach badaczy konstytucyjnego pisma sensu largo oktrojodawca poprzedził swoją propozycję doktrynalnym, mającym jak najbardziej publicystyczny, pozbawiony jakiejkolwiek normatywności charakter wprowadzeniem, w którym wyłuszcza filozoficzno-ideowo-kwantytatywne założenia swojego przedłożenia. To, co zwraca uwagę w tym tekście, to fraza „zapis dokonany w konstytucji”.

Pro domo sua nie mogę się powstrzymać od uwagi, że w środowisku konstytucjonalistów rzeczony zapis jest traktowany jak absolutnie niepożądany i z uporem maniaka tępiony „nomenklaturowy chwast na wrażliwym ciele Ius Supremum”, ale zawsze można stanąć na stanowisku, że są to jedynie „chorobliwe uprzedzenia sekciarzy”. (…)

Jeśli chodzi o filozofię tekstu, to wyraża się ona w godnej pochwały powściągliwości, opartej na dyrektywie лучше меньше, да лучше. W efekcie proponowana Ustawa Zasadnicza nie jest specjalnie rozbudowana. Składa się ona z kilku krótkich fragmentów, oznaczonych rzymskimi cyframi, przy czym „V” odnajdujemy zarówno przy „Źródłach i zasadach finansowania państwa”, jak i przy „Zmianie Konstytucji”, co wypada uznać za dość symplicystyczną omyłkę. Części czy też rozdziały lansowanej Konstytucji składają się z punktów, określonych w „doktrynalnym wstępie” mianem paragrafów, która to nazwa jest zastrzeżona raczej w rodzimej praktyce ustawodawczej dla kodeksów, natomiast Lex Maior składa się raczej z artykułów, ale rzecz jasna jest to usus, jak najbardziej podważalny w przepojonym postmodernizmem gnoseologicznym oglądzie rzeczywistości. (…)

Ergo proponuję usunąć braki formalne i przemyśleć po raz zapewne kolejny (тяжёлая жизнь) koncepcję nowego Prawa Najwyższego, nie tracąc bynajmniej przekonania co do sensu przedsięwzięcia, bo co prawda, jak mawiają wymowni Francuzi, le meilleur est l’ennemi du bien, ale tym niemniej można żywić nadzieję, że ów bon mot nie zawsze jest słuszny.

Cały artykuł Artura Karaźniewicza pt. „Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego” znajduje się na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Artura Karaźniewicza pt. „Konstruktywna krytyka Konstytucji Kowalskiego” na s. 5 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl

Referendum konstytucyjnego nie będzie. Prezydent Duda wrócił z chmur na ziemię / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Polityka polega na osiąganiu celów możliwych. Jedyny możliwy obecnie cel do osiągnięcia to zbudowanie uczciwego, choć socjalistycznego i zbiurokratyzowanego państwa pod wodzą obozu Dobrej Zmiany.

Tak zdecydował Senat stosunkiem głosów 90:10. I bardzo dobrze, bo chociaż zapowiedziane przez Prezydenta pytania w liczbie 10 nie były już tak niedorzeczne jak wcześniej 15, to i tak ocierały się o farsę. Możliwe również, że do pomysłu referendum, a ściślej do idei zmiany konstytucji, powróci nie tyle Prezydent, co sam obóz Dobrej Zmiany. W innym jednak momencie politycznym. Proponowany przeze mnie czas to start kampanii parlamentarnej w przyszłym roku.

Pod hasłem zmiany konstytucji i ze wskazaniem podstawowych punktów naprawy państwa, obóz Dobrej Zmiany może osiągnąć jeszcze lepszy wynik niż ten z roku 2015. Wynik pozwalający nie tylko na samodzielne rządy, ale i na większość 2/3 w Sejmie. Większość pozwalającą na zmiany fundamentalne w państwie –  również ustanowienie nowej konstytucji – zmiany te zabezpieczającą na kilkadziesiąt lat.

Czekam na ten moment z utęsknieniem. I życzę takiego zwycięstwa Prawu i Sprawiedliwości. Nie dlatego jednak, żebym nagle zmienił swoje wolnościowe poglądy na centralizm demokratyczny proponowany przez PiS. Po prostu wolę w życiu prawdę niż fałsz, a taką polityczną prawdę proponuje właśnie ta partia, w odróżnieniu do krańcowego zakłamania Platformy. Oczyszczenie atmosfery życia politycznego i społecznego w Polsce może tylko pomóc Polakom w dokonywaniu świadomego politycznego wyboru. Pisałem o tym już wielokrotnie, dlatego powtarzam. Bardzo łatwo, zbyt łatwo zapominamy o koszmarnej przeszłości. Często doszukujemy się w niej, a już zwłaszcza pamiętając, że byliśmy jakby nie patrzeć młodsi, rzekomych pozytywów. Choć wiadomo, że był to jeden wielki syf.

Nie możemy zatem bezmyślnie powtarzać absurdalnego hasła: PiS PO – jedno zło!, bo jest ono najzwyczajniej nieprawdziwe. I niby upraszczając nasze myślenie, jedynie wprowadza chaos do naszych mózgów. I zaciemnia ogląd rzeczywistości. Dlatego z niemałą podejrzliwością słucham głosów taką uproszczoną prawdę objawiających. I sugerujących swoją jedyną nieomylność w myśleniu o Polsce i dla Polski.

Bo wszyscy już to widzą, że w obozie Dobrej Zmiany jest całe mnóstwo karierowiczów. Ale każdy też powinien dostrzec, że Prawo i Sprawiedliwość nie waha się w wyrzucaniu ze swoich szeregów ludzi ocierających się nawet o korupcję. Tych, którym zostanie udowodnione przestępstwo, nie wspominając. Są oni dodatkowo publicznie napiętnowani przez własną do niedawna formację.

Polityka polega na osiąganiu celów możliwych, a ściganie miraży na manowcach należy do kategorii fantastyki. Jedyny możliwy obecnie cel do osiągnięcia przez Polaków, to zbudowanie uczciwego, choć socjalistycznego i zbiurokratyzowanego państwa pod wodzą obozu Dobrej Zmiany. Naszego polskiego państwa.

Pomysł referendum konstytucyjnego, ogłoszony przez prezydenta Dudę ponad rok temu, wyglądał obiecująco. Ale pomysł ten miałby jakiekolwiek szanse realizacji jedynie we współdziałaniu z całym obozem Dobrej Zmiany. Wprowadzony do publicznego obiegu dla politycznego zaistnienia i swoistego usamodzielnienia się Prezydenta, doprowadził do wizerunkowej porażki ponad rok później. Okazało się, że Andrzej Duda, pomimo osobistych zasług dla tego obozu, nie ma pomysłu ani predyspozycji do kreowania polityki. A już zupełnie nie ma swojego zaplecza. Nie napiszę tu, że najwyższy czas, aby sam to zrozumiał, bo to już się stało. Wynikiem takiego zrozumienia był nie tylko wydźwięk pytań referendalnych. Natychmiastowe podpisanie kolejnych ustaw sądowniczych, zaraz po odrzuceniu przez Senat prezydenckiego wniosku, świadczy o tym niezbicie.

To stanowisko Prezydenta świadczy, mam nadzieję, o jego powrocie z wysokiej orbity na ziemię. O pożegnaniu miraży i nieuzasadnionych ambicji, które jedynie przyczyniały się do osłabienia obozu reform. Jeżeli się nie mylę, to bardzo dobrze się stało i dobrze wróży na najbliższą przyszłość. Na najbliższą przyszłość obozu Dobrej Zmiany i najbliższą przyszłość naszej Ojczyzny.

Jan A. Kowalski

PS Gdy reforma naszego państwa, a szczególnie trędowatego wymiaru sprawiedliwości się powiedzie, będę, nie żałując klawiszy, zwalczał tego pisowskiego potworka. Niech żyje V RP! 🙂

Moje pytania referendalne: Czy jesteś za wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji?/Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 49/2018

Pytanie 4: Czy uważasz, że nowa konstytucja, napisana przez Jana Kowalskiego, najbardziej zabezpiecza wolności obywatelskie Polaków i gwarantuje siłę polskiego państwa?

Jan A. Kowalski

Moje tendencyjne pytania referendalne

  1. Czy jesteś za wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji, która powoduje paraliż organów państwowych i utrwala społeczną patologię?
  2. Czy jesteś za odrzuceniem obecnego partyjnego systemu władzy nad Polską, który pozbawia Polaków wolności decydowania o swoim życiu, a władzę taką przekazuje biurokracji?
  3. Czy jesteś za tym, aby Polacy bezpośrednio decydowali o najważniejszych sprawach w gminie i w państwie?
  4. Czy uważasz, że nowa konstytucja, napisana przez Jana Kowalskiego, najbardziej zabezpiecza wolności obywatelskie Polaków i gwarantuje siłę polskiego państwa?

I po co 15 albo nawet 10 pytań, skoro 4 wystarczą? Oczywiście sugeruję 4 x TAK 🙂

Należy jednak oddać Prezydentowi, chociaż tylko jedno pytanie z jego 15 może się obronić – to o przewadze polskiego prawa nad zewnętrznym: bez jego inicjatywy nie mielibyśmy teraz w Polsce publicznej debaty nad konstytucją.

A ja sam pewnie nie odbyłbym podróży do źródeł niegdysiejszej polskiej wolności i wielkości. I nikogo bym tym nie zainteresował. Skoro jednak tę podróż razem odbyliśmy, mam nadzieję, to spróbujmy teraz wyciągnąć z niej logiczne wnioski.

Po pierwsze, mamy obecną śmieciową konstytucję, tak napisaną przez konstruktorów Okrągłego Stołu, aby Polską nie dało się sprawnie zarządzać.

Aby nominalne władze państwowe były jedynie atrapami, za którymi komunistyczne i tajne grupy prowadzą bez przeszkód swoje interesy. A ochraniają je służby państwowe i wymiar (nie)sprawiedliwości Przy jej projektowaniu i układaniu zgodnie z nią polskiego państwa, państwo to jest jedynie potiomkinowską fasadą, istnieje jedynie teoretycznie. A ile jest warte, to podsumował zgrabnie były minister Bartek Sienkiewicz.

Po drugie, po zdobyciu przez Obóz Dobrej Zmiany władzy politycznej w państwie (prezydentura i rząd), pojawiła się w jej szeregach tęsknota za całą władzą dla siebie i na zawsze – pokusa pełni władzy.

A zatem przejęcia struktur państwa przez jedną opcję polityczną, rozpisaną na kilka, rzekomo konkurencyjnych, partii politycznych. Pokusa zajęcia całej sceny politycznej. Lekka kosmetyka aktualnego systemu i usprawnienie zarządzania państwem poprzez wyeliminowanie kryminalnej patologii. Próba ta wymaga w zasadzie jedynie roszady personalnej. Wyeliminowania starych kadr, które dobrze wiedzą, komu zawdzięczają swój awans i komu do śmierci mają służyć, na nowe – uzależnione od nowej władzy partyjnej. Po ogłoszonych przez Prezydenta wstępnych pytaniach referendalnych już widać, że nie ma zamiaru tej optyki przekroczyć.

Zatem mając świadomość tej rozgrywki na szczytach władzy, służącej panowaniu nad Polską i Polakami jednej lub drugiej partii, poszedłem po rozum do głowy. Długa to była droga, bo trwała ponad rok, a jeśliby uwzględnić chronologię, to przynajmniej lat 600. To w jej trakcie odkryłem, że zwykłemu Janowi Kowalskiemu może chodzić o coś więcej niż tylko o to, kto nim będzie rządził i pędził go raz na cztery lata do urny. A jak mu się nie podoba, to niech sp…ada, na Dzikie Pola albo do Anglii, albo gdzie chce, ma przecież wolność wyjazdu.

No dobrze, a jeśli wolność wyjazdu nie spełnia wszelkich oczekiwań Jana Kowalskiego co do wolności jako takiej? I chciałby tu, w Polsce, wzorem swoich przodków być wolnym i zamożnym obywatelem? Z próby odpowiedzi na takie pytania wynikł mój projekt nowej konstytucji.

Konstytucji zupełnie inaczej zorganizowanej Polski. Konstytucji zabezpieczającej wolności obywatelskie i zapewniającej sprawność i siłę państwa. Po to, żeby nam tych wolności żaden najeźdźca zewnętrzny lub wewnętrzny łatwo nie odebrał.

Musimy pamiętać również o tym, że Polska nie jest wyspą. Mamy sąsiadów, geopolitykę i globalizację. Dlatego musimy mieć silną, obywatelską armię, patriotycznych przywódców związanych więzami krwi i tradycji z polskim narodem i konkurencyjną gospodarkę w sprawnie zarządzanym państwie. Żebyśmy przed fiskalizmem i długami nie musieli uciekać do Anglii, jak kiedyś na Dzikie Pola. Bo jak dawniejsze, tak i obecne ucieczki są rzeczywistą miarą aktualnego stanu polskiego państwa. A udawanie, tak kiedyś, jak i obecnie, może się skończyć jedynie kompletnym upadkiem.

Pamiętajmy o tym. Również o tym, że dobrze płatny propagandowy pijar, nawet w dobie całkowitego upadku państwa (jak było na przykład za Sasów), zawsze znajdzie swoich twórców i wyznawców. Zostawmy ich w spokoju, niech zachwycają się wydumanym rozwojem. My zaś pomyślmy nad tym, co istotne, nad tym, jak dokonać prawdziwej reformy polskiego państwa. Naszej Ojczyzny, z której nigdzie nie zamierzamy wyjeżdżać.

To straszne! W sobotę 14 lipca nie będzie posiedzenia Sejmu! / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Skoro tak ważne rzeczy można załatwić w ciągu jednego dnia, to po co polski parlament obraduje permanentnie przez okrągły rok z wyłączeniem wakacji? Czy ktoś nas tu przypadkiem nie robi w konia?

Właśnie się dowiedziałem z portalu wPolityce i o mało nie wpadłem w panikę. – Panie Marszałku, jak żyć?! – od razu krzyknąłem w duchu, ale bardzo głośno. Przecież tym samym nasz Sejm Nieustający nie przyjmie wielu ważnych ustaw regulujących każdy aspekt naszej codziennej wolności. Skąd ta niespodziewana i nagła decyzja?

Dla odzyskania równowagi duchowej i każdej łyknąłem porcję ziółek, palnąłem się w czoło i zrozumiałem: 14 lipca 1789 roku – dzień mitycznego zdobycia Bastylii i uwolnienia więźniów w liczbie sześciu (4 oszustów, 1 obłąkanego i 1 sado-masochisty, markiza de Sade). 14 lipca – święto francuskiej masonerii i europejskiego oświecenia. W taki dzień polski parlament nie może pracować. To, że podlizujemy się USA i Izraelowi to jedno, ale solidarność z naszymi oświeconymi francuskimi i europejskimi braćmi to drugie.

Ale koniec żartów. Od teraz będzie tylko poważnie.

Otóż okazało się przed tygodniem, że wcale nie jest potrzebne to przeciągłe debatowanie, roztrząsanie, pytania do pytań, komisje i eksperci. W ciągu jednego dnia polski parlament potrafił przyjąć nowelizację nowelizacji ustawy o IPN.

W sposób zadowalający Stany Zjednoczone, ich najwierniejszego sojusznika na Bliskim Wschodzie – Izrael, oraz przywracający godność Polsce wobec całego świata. Zatem wynikanie jest proste; skoro tak ważne rzeczy można załatwić w ciągu jednego dnia, to po co polski parlament obraduje permanentnie przez okrągły rok z wyłączeniem wakacji? Czy ktoś nas tu przypadkiem nie robi w konia?

Pisałem tyle razy o biurokracji, tym prusko-brandenburskim sposobie zarządzania państwem, tak bardzo nie pasującym do polskości, że Czytelnicy podejrzewają mnie zapewne o lekką paranoję. Niezrażony tym, pozwolę sobie kontynuować. Bo jest ku temu pretekst, a dostarczył go nam sam marszałek Terlecki. A zatem przypomnę: biurokracja to siedmiogłowy smok, któremu nie wystarczy ścinać kolejne głowy, bo zaraz odrastają. Zlikwidować biurokrację można jedynie wzorem legendarnych rycerzy w jeden sposób – zadając jej śmiertelny cios w samo serce.

Tym sercem, jak się właśnie okazało, jest parlament Rzeczypospolitej III i pół. Parlament jako całe zjawisko. A zatem sposób jego wybierania, sposób obradowania. Jego krańcowe upartyjnienie i kompletna centralizacja zarządzania państwem, wszystkim i wszystkimi. Jego przerost kompetencji i brak minimalnej nawet odpowiedzialności przed wyborcami. Złowrogie jądro systemu stworzonego przez Kiszczaka i jego towarzyszy jawnych i tajnych, przepoczwarzających się w kapitalistów na bazie polskiego majątku narodowego.

To właśnie kilometry nikomu niepotrzebnych i wzajemnie sprzecznych ustaw przyjmowanych przez Sejm są podstawową przyczyną rozrostu biurokracji w Polsce. Ktoś musi przecież ten prawniczy bałagan wdrażać, poprawiać, uściślać i interpretować, a także parzyć kawki i herbatki, i skubać obywatela.

O ile byłoby tego mniej, gdyby Sejm pracował tylko 50 dni w roku, jak proponuję. A na początek – żeby posłowie mieli wszystkie wolne piątki, jak proponował kiedyś poseł Sanocki. Mogliby przynajmniej zobaczyć swojego wyborcę jeszcze przed kolejną kampanią wyborczą. I mielibyśmy przynajmniej jeden kilometr mniej ustaw.

Mój pomysł, który zawarłem w projekcie nowej konstytucji, jest diametralnie odmienny, ale nie rewolucyjny i burzący Bastylię, jak dokonał tego pijany paryski motłoch podkręcony przez lepiej wiedzących. Jest to pomysł nawiązujący w tytule do kolejnej letniej podróży Radia WNET: powrót do źródeł. Do źródeł wielkości naszego państwa, potęgi opartej na obywatelskiej wolności i odpowiedzialności. I prawdziwej samorządności czyli samo-rządzeniu się obywateli. Samo-rządzeniu się w gminie i województwie – u siebie i za swoje pieniądze. (Wywiązała się dyskusja wśród moich czytelników o ten dwustopniowy podział; zajmę się tym w kolejnym tekście).

I to jest jedyny skuteczny sposób na likwidację biurokracji raz i na zawsze. Sposób jak najbardziej pokojowy i demokratyczny. Do odrzucenia starego ustroju państwa i wdrożenia proponowanego przeze mnie potrzebna jest wola większości wyborców i zrozumienie wśród politycznych elit. Nowych politycznych elit, bo te obecne, panujące nad Polską jeszcze z woli generała Kiszczaka, mogą tylko na nas pasożytować.

Czy te nowe elity złożone z autentycznych przywódców społeczności lokalnych wyrosną w niedługim czasie? Czas pokaże. A czy ja je zobaczę? Mam nadzieję, mam przecież dopiero 54 lata… i mam czas 🙂

Jan A. Kowalski

PS. Ponieważ po wielu latach przerwy mój dom rodzinny znowu odwiedziła policja z pytaniami o moją skromną osobę, oświadczam: nigdy nie nawoływałem, nie nawołuję i nie będę nawoływał do obalenia ustroju Państwa Polskiego i jego legalnych władz siłą. Wystarczy?

Wspólne działanie buduje wspólnotę. A niszczy ją – najbardziej centralny budżet / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Wiem, jak powstawał powiat krakowski. Jeszcze nie było lokali, nie było zadań do realizowania, byli za to opozycjoniści, gotowi za swoje faktyczne lub wydumane zasługi w walce z komuną objąć posady.

Czy jest Pani/Pan za zagwarantowaniem w Konstytucji RP podziału jednostek samorządu terytorialnego na gminy, powiaty i województwa? To jedno z najgorszych pytań prezydenta Dudy, jeśli nie najgorsze. Większość z nas nawet nie pomyśli przy nim i klepnie „tak”, jeśli referendum się odbędzie. Tymczasem konstytucyjne zaklajstrowanie fatalnego podziału administracyjnego Polski uniemożliwia de facto naprawę państwa. Umacnia siłę biurokracji partyjnej w państwie ze szkodą dla nas, obywateli. Powiaty właśnie po to zostały stworzone, żeby poupychać na państwowej (to nie błąd autora) posadzie swoich partyjnych przydupasów. Kolesiów, którzy są za mierni do władz państwowych, a z czegoś przecież muszą żyć. A z czego mają żyć, skoro niczego nie potrafią?

To właśnie podczas zeszłorocznej letniej podróży z Radiem WNET mogłem dogłębnie zrozumieć patologię tego fikcyjnego szczebla administracyjnego, rzekomo samorządowego. Po mocno zakrapianej bałkańską śliwowicą kolacji niedaleko Nowogrodźca przyznała to nawet radna powiatowa. A wręcz za anomalię dermatologiczną na pewnej części ciała uznawali go wójtowie, burmistrzowie i radni gminni, z którymi przyszło mi rozmawiać. Za anomalię, która przeszkadza im w gospodarowaniu gminą i tylko generuje niepotrzebne koszty.

Wiem, jak powstawał powiat krakowski. Jeszcze nie było lokali, nie było zadań do realizowania, byli za to opozycjoniści, gotowi za swoje faktyczne lub wydumane zasługi w walce z komuną objąć posady. I te swoje nowe stanowiska, nikomu niepotrzebne stanowiska, uznawali za w pełni należne. Takie mieliśmy skażone komunizmem myślenie w formalnej opozycji wobec komunizmu. Im więcej my, zasłużeni, obejmiemy stanowisk publicznych, tym większe nasze zwycięstwo w walce z komunizmem. Od początku było to dla mnie myślenie szalone, swoisty chichot bolszewii. Czego mi życzył z przekąsem młody działacz Konfederacji Polski Niepodległej, widząc mnie handlującego na ulicy? Tego, żebym się dorobił „szczęk”. Starsi, którzy pamiętają początki wolnego rynku w Polsce, wiedzą, o czym mówię. Młodsi… zapytajcie rodziców.

Powiaty niszczą oddolne samoorganizowanie się wspólnoty poprzez samo swoje istnienie. To dlatego w moim projekcie konstytucji nie ma powiatów. Co więcej, nie ma powiatów nawet w obecnej, śmieciowej konstytucji z roku 1997. Po co zatem teraz, w roku 2018, to pytanie? Chyba tylko po to, żeby nie można było zreformować państwa.

Nie ma PGR-ów, nie ma POM-ów, nie ma socjalistycznych zakładów pracy (nazwa od ZK, czyli zakładów karnych), nie ma POP (podstawowa organizacja partyjna PZPR) w każdym z nich. To wszystko zmiotła niewidzialna ręka rynku. Ale ta niewidzialna ręka zadziałała wybitnie selektywnie, bo pozostawiła nienaruszony gmach komunistycznego państwa. Struktury władzy w najmniejszej mierze nie zostały dotknięte rewolucją roku 1989. To wręcz niesamowite. To tak, jakby do nowoczesnego w swoim designie samochodu zastosować dwusuw z trabanta albo syrenki.

W moim projekcie nie ma nie tylko powiatów. Nie ma też niezliczonej bandy nikomu niepotrzebnych radnych gminnych. Jeśli Nowy Jork ma 12 (słownie: dwunastu) radnych, a Chicago 9, to po co w najmniejszej polskiej gminie ma być ich 15? Tylko niszczą wspólnotę i prawdziwą samorządność polskiego społeczeństwa. I sprowadzają zarazę biurokracji do gmin.

Ale najbardziej wspólnotę oddolną, tę najmniejszą i narodową, niszczy obowiązujący kształt budżetu państwa. Ten bolszewicki budżet, zaprowadzony dla pozbawienia Polaków ich pieniędzy poprzez odebranie ich po roku 1945 i dystrybuowanie nimi z Centrali, czyni z nas wszystkich niewolników. Bo odebranie człowiekowi jego pieniędzy to pozbawienie go wolności decydowania o sobie i najbliższej wspólnocie. To dlatego mamy obecnie do czynienia z patologią w gminach wiejskich i miejskich, zadłużanych ponad wszelką miarę. W obecnej gminie mojego zamieszkania władze gminy przeznaczyły 800 tysięcy złotych na postawienie pomnika byłemu dziedzicowi. Może im było trochę wstyd, bo gmina nie miała żadnego pomnika, tylko cmentarze. Co na to mieszkańcy? To z unijnych – usłyszałem w odpowiedzi.

Czy myślicie, że ktokolwiek z mieszkańców gminy pozwoliłby na takie marnotrawstwo, gdyby miał świadomość, że także jego pieniądze finansują megalomanię wójta? Nie wierzcie politykom. Politykom wykreowanym przez komunistyczny system po to, żeby nas dalej niewolić. Wykorzystywać, oszukiwać, okradać, sprzedawać za 30 srebrników każdemu, kto potrząśnie mieszkiem. Jeżeli chcemy naprawić państwo, nakłonić dzieci do powrotu z emigracji za chlebem i zacząć zarabiać tak, by godnie żyć, musimy odzyskać władzę nad własnymi pieniędzmi. I musimy odzyskać gminę. Tylko w ten sposób – gospodarując swoimi pieniędzmi we własnej gminie – odzyskamy wolność i dostatek.

Jan A. Kowalski

Co wyczytało moje wyćwiczone za komuny oko w pytaniach referendalnych prezydenta / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Wiem, nie jest ładnie ośmieszać swojego prezydenta, ale Prezydent tymi pytaniami sam się ośmiesza. Niestety. Dlatego nawet ja, ostatni obrońca Andrzeja Dudy, muszę powiedzieć pas. Poddaję się.

A taki byłem pewny swego przed tygodniem, że nie ma żadnych pytań. Nawet podpowiedziałem Prezydentowi pierwsze, według mnie zasadnicze. I co się okazało? Trzy dni nie minęły i Prezydent pochwalił się, że ma nie tylko 10, ale nawet 15 pytań referendalnych co do przyszłej Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Przeczytałem je wszystkie, próbowałem ze zrozumieniem, i nic. To znaczy niczego nie zrozumiałem wprost. Ponieważ jednak zostałem wychowany pod komunistycznym panowaniem, potrafię czytać nie tylko wprost, ale również między wierszami. Tak to się chyba kiedyś nazywało. Dlatego zmuszony tak szybką reakcją prezydenckiej kancelarii do porzucenia pierwotnego tematu tekstu (o wspólnym działaniu dla budowy wspólnoty – będzie za tydzień), poniżej zajmę się właściwym znaczeniem prezydenckich pytań.

„W całej rozciągłości popieram i uznaję za swoją światłą politykę Obozu Dobrej Zmiany odnośnie do naszej ukochanej ojczyzny. Ojczyzny 500+ i wszystkich innych plusów, jakie dla stałego pozyskania elektoratu socjalnego naszym pijarowcom przyjdą do głowy; w celu naszego wiecznego panowania dla naszego dobra, znaczy naszej ukochanej ojczyzny. Polska, nasza macierz, będzie na zawsze matką bezrobotnych matek, ubogich rodzin, najniżej zarabiających pracowników, emerytów i rencistów, i przymusowych emigrantów za chlebem. A my, najlepsza polityczna zmiana, jaka po ’45 roku dotknęła te ziemie, będziemy dbać o to, żeby to się nigdy nie zmieniło. Będziemy wprowadzać nowe akcyzy i daniny, i będziemy dalej się zapożyczać. I będziemy starannie liczyć każdą złotówkę, żeby jak najsprawiedliwiej ją podzielić (Ilu jeszcze trzeba będzie zatrudnić urzędników?). Takie zapewnienia prezydenckie wyczytało między wierszami moje wyćwiczone za komuny oko.

Dodatkowo pragnę zapewnić naszych sojuszników (w dalszym ciągu Prezydent), że będziemy najwierniejszym i nieusuwalnym członkiem Unii Europejskiej i NATO, nawet gdyby one same przestały istnieć lub się rozwiązały. A na koniec chciałbym zapytać bardzo grzecznie: może mógłbym trochę decydować o tym, żeby ten straszny Antoni nie został znowu ministrem MON lub MSZ?”

Wiem, nie jest ładnie ośmieszać swojego prezydenta, ale Prezydent tymi pytaniami sam się ośmiesza. Niestety. Dlatego nawet ja, ostatni obrońca Andrzeja Dudy, muszę powiedzieć pas. Poddaję się.

Co gorsza, prezydent Duda tymi pytaniami ośmiesza ideę naprawy państwa, czego ukoronowaniem powinna być właśnie nowa konstytucja. Chyba jest zbyt pracowity i dlatego nie ma czasu na chwilę refleksji. Naprawdę żyjemy w prawie idealnym ustroju państwowym, który należy tylko dokręcić za pomocą dodatkowych, szczegółowych zapisów? I zabetonować? To dlatego młodzi i aktywni Polacy trwale emigrują? To dlatego musimy coraz bardziej zadłużać siebie i przyszłe pokolenia? Jest świetnie, a jeszcze kilka plusów zapisanych w konstytucji sprawi, że będzie wspaniale? Naprawdę?

Za dużo wyjazdów, za dużo spotkań. Za dużo doraźnej aktywności, która kompletnie zabiła zdolność politycznego i wizjonerskiego myślenia. I chyba fatalny zespół doradców; któryś powinien przypomnieć swojemu przełożonemu, że przed publicznym występem powinien się ubrać.

Jakiś optymizm na koniec? Myślę, że dobrze się stało, że Prezydent w końcu przemówił „w temacie”. Rozwiał tym samym wszelkie złudzenia co do swojej osoby. Jest też pytanie, jakiego zabrakło w tym nowatorskim projekcie: czy jesteś za zlikwidowaniem urzędu prezydenta po wygaśnięciu obecnej kadencji? Moja odpowiedź brzmi: tak. Nie potrzebujemy urzędu, który jest zbędny i tylko zwiększa koszt utrzymania państwa.

Jan A. Kowalski

PS.1. Zostałem obudzony do czwartkowego Poranka Wnet o godzinie 7.05. Dlatego oświadczam, że nie ponoszę żadnej odpowiedzialności moralnej za swoje słowa wypowiadane o tak nieludzkiej porze. PS.2. Apeluję do Wojciecha Cejrowskiego, żeby się więcej nie spóźniał. Panie Wojciechu, jest Pan najmądrzejszy.

Pierwsze i najważniejsze pytanie referendalne: w jakim państwie chcemy żyć? / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Do jakich tradycji odwołały się polskie elity, tworząc I Rzeczpospolitą? Nie do militarnego Imperium, ale do Republiki Wolnych Obywateli, do demokratycznych Aten. W takim państwie chciałbym żyć.

Wysłuchałem czwartkowej rozmowy Krzysztofa Skowrońskiego z prezydenckim ministrem Pawłem Muchą i odniosłem wrażenie, że Prezydent nie przygotował jeszcze żadnego pytania z dziesięciu zapowiedzianych. Dlatego postanowiłem pomóc.

Znając odrobinę historię naszego kraju, nie mogę się dziwić, że nikt jeszcze nie zadał Polakom takiego prostego pytania. Zaborcy nie mieli zamiaru pytać. Ich celem było zniszczenie Rzeczypospolitej wolnych obywateli, żeby ich trzymani za mordę poddani polską wolnością się nie zarazili. Udało im się na prawie półtora stulecia.

Udało im się coś jeszcze. Udało im się zniszczyć ducha wolności obywatelskiej w polskiej elicie politycznej, która przyjęła za pewnik, że to sposób zorganizowania państwa niemieckiego, rosyjskiego i habsburskiego zadecydował o naszej klęsce. Skutkiem tego receptą na przyszły sukces odrodzonego państwa miało być przejęcie ustroju od Niemiec. A zasadą naczelną ustroju państwa niemieckiego i życia społecznego była i jest biurokracja.

Możliwe nawet, że dla Niemców jest to ustrój najlepszy pod słońcem. Zdominowanie gospodarcze i polityczne Europy, jakie dokonało się na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat, zdaje się na to wskazywać. A dokonało się ono dzięki współpracy całej elity niemieckiej i w całkowitej niewiedzy społecznej Niemców.

Kiedy zwykli Niemcy dowiedzieli się, że ich państwo wygrało tę podstępną wojnę? Dopiero w latach ostatniego kryzysu finansowego, i to nie od razu. Najpierw powiedzieli im o tym Grecy, domalowując Angeli Merkel słynny wąsik.

Potem poinformowali ich o tym Brytyjczycy. A potem jeszcze dotarły do świadomości zwykłych Niemców dane statystyczne. To wszystko razem wywołało ich euforię, czego dowodem 75% poparcie sondażowe dla euro jako waluty krajowej w roku 2010. Wcześniej zwolenników euro i zwolenników powrotu do marki było mniej więcej po połowie.

Biurokracja jako zasada funkcjonowania państwa nie sprawdziła się w żadnym z państw południa Europy. Przyjęcie odgórnie narzuconego, jako unijny, sposobu zarządzania państwem doprowadziło jedynie do wzrostu liczbowego warstwy urzędniczej. Do likwidacji całych gałęzi gospodarki jako niespełniających unijnych standardów. I zdecydowanie ułatwiło wzrost niemieckiej dominacji. (Opisałem to w „Wojnie, którą właśnie przegraliśmy”).

W Polsce doświadczyliśmy podobnego efektu. Likwidacji przemysłu i handlu krajowego, i podboju gospodarczego. W zamian o ponad jeden milion wzrosła ilość urzędników, rzekomo niezbędnych do obsługi funduszy unijnych w sposób zgodny z brukselskimi normami.

Ponieważ nikomu niepotrzebni urzędnicy muszą udowodnić swoją niezbędność, rozpoczęła się szalona dewaluacja prawa. Drukowanie niepotrzebnych i szkodliwych, wzajemnie się wykluczających przepisów. Podejrzewam, że ich twórcy sami ich nie czytają ze zrozumieniem, z prozaicznego powodu braku czasu.

Czy my, Polacy, chcemy żyć w takiej karykaturze niemieckiego państwa? Czy naszym największym narodowym marzeniem jest być tylko trochę gorszymi Niemcami?

Niemieckie elity, które rządzą Niemcami, kiedyś zadały sobie to tytułowe pytanie. W odpowiedzi, jako Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, zdominowały Europę już przed rokiem tysięcznym. Zauważmy to odwołanie się do tradycji Rzymu, do Imperium władającego światem. Do Imperium, jako III Rzym, odwołała się też kiedyś Ruś, a później myśl tę przejęła Rosja.

Do jakich tradycji odwołały się polskie elity, tworząc I Rzeczpospolitą? Właśnie. Nie do militarnego Imperium, ale do Republiki Wolnych Obywateli, do demokratycznych Aten. I nastąpił rozkwit tego najbardziej wolnego państwa na świecie. W takim państwie chciałbym żyć.

To właśnie zawarte jest w moim projekcie konstytucji. Zawarta jest w nim również odpowiedź na powiązane pytanie: jak państwo wolnych obywateli obronić przed zakusami Imperium? Jeżeli chcemy żyć jako wolni ludzie w swoim państwie, musimy być przygotowani do jego obrony. Przygotowani pod każdym względem: mentalnym, technologicznym, fizycznym i finansowym. Ale po pierwsze, musimy odrodzić się jako wspólnota narodowa, a tylko wspólne działanie buduje wspólnotę. I o tym napiszę następnym razem.

Na koniec, ponieważ za chwilę oddam się emocjom piłkarskim, refleksja z poprzednich Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Gdyby to głosowanie publiczności decydowało o tytule, pierwsze miejsce zajęłaby reprezentacja maleńkiej Islandii. Odniosła zresztą niemały sukces sportowy, wygrywając z rywalami piłkarsko dużo silniejszymi. Islandia rozbijała swoich przeciwników poprzez zastosowanie nowatorskiego sposobu gry – wykorzystanie jednego piłkarza dysponującego imponującym wyrzutem z autu i rosłych zawodników, ustawiających się w polu karnym przeciwnika jak do gry w rugby. Wystarczyło wcześniej wywalczyć aut. Prawie śmieszne, bo nikt wcześniej w piłkarskim świecie o czymś takim nie słyszał.

Niech to nas czegoś nauczy. Do odniesienia sukcesu w globalnym świecie potrzebne jest wydobycie i pełne wykorzystanie własnego potencjału. Tępienie własnych cech narodowych i naśladowanie przeciwnika, bez posiadania jego zdolności, prowadzi do tego, że zawsze przegramy. Nie tylko z Niemcami i nie tylko na boisku.

Jan A. Kowalski