Profesor Piotr Wawrzyk: Komisji Europejskiej nie chodzi o obłożenie nas sankcjami, ale o zmianę władzy

Rząd polski realizuje cele, które realizują wszystkie inne kraje UE. Ten rząd jako pierwszy stara się to robić, ale dla instytucji unijnych jest to nie do zaakceptowania – powiedział prof. Wawrzyk.

Te słowa Piotra Wawrzyka, politologa, profesora nadzwyczajnego w Instytucie Europeistyki na Wydziale Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowyc UW, to komentarz do zapowiadanego na środę spotkania Angeli Merkel z Jean-Claude Junckerem. Według zapowiedzi szefowej niemieckiego rządu podczas jej środowego spotkania z Junckerem w Berlinie omawiana miała być m.in. kwestia praworządności w Polsce. Merkel mówiła we wtorek dziennikarzom, że zależy jej na bardzo dobrych relacjach z Warszawą, lecz w tej sprawie „nie może trzymać języka za zębami”.

„W Niemczech trwa kampania wyborcza, wchodzi ona w ostatnią fazę. Rywalizują między sobą kandydat socjaldemokratów Martin Schultz i kandydatka chadeków, czyli Angela Merkel. Kandydat socjaldemokratów jest zdecydowanym zwolennikiem nałożenia sankcji na Polskę. Mimo że Merkel w sondażach ma nad nim przewagę, to jednak walczy o każdy głos. Stąd swego rodzaju zmiana retoryki ze strony kanclerz. Wcześniej nie wypowiadała się na ten temat. Zresztą Angela Merkel słynie z ostrożności w doborze słów i w krytykowaniu innych i nie chce zaszkodzić wzajemnym relacjom, ale w tym przypadku bieżąca sytuacja wewnętrzna zmusiła ją do takich, a nie innych działań” – wskazał politolog.

Rozmówca PAP zaznaczył, że działania Komisji Europejskiej wobec Polski nie są bez przyczyny. „Zmieniło się podejście polskiego rządu do UE. Poprzednie rządy raczej stawiały na to, żeby akceptować to, co się w UE pojawiało na zasadzie +jakoś to będzie w kraju+. A teraz mamy rząd, który stara się bronić polskich interesów, niezależnie od tego, czego sprawa dotyczy. W związku z tym naraziliśmy na wstrząs UE, KE, bo nie są do tego przyzwyczajone. Dlatego starają się zmusić nas do powrotu do tego, co było” – podkreślił prof. Wawrzyk.

Dodał, że „gdybyśmy zgodzili się na przyjęcie imigrantów, to w innych kwestiach też okazałoby się, że nie mamy problemów w relacji z UE”.

„Jest jeszcze inny aspekt – polityka gospodarcza, którą prowadzi rząd. Przede wszystkim udało się obłożyć w połowie zagraniczne, a działające w Polsce banki takim podatkiem, jaki jest w innych krajach. Jednak to nie wszystkim się podoba – przede wszystkim tym bankom, które starają się wpływać na swoje rządy, aby doprowadziły do powstania takiego rządu w Polsce, który mógłby wycofać się z tego podatku” – powiedział prof. Piotr Wawrzyk.

Politolog uważa, że „nie tyle chodzi o chęć obłożenia nas sankcjami, ale o doprowadzenie do tego, żeby Polacy odsunęli się od PiS, dzięki czemu doszłoby do zmiany władzy”.

Profesor Wawrzyk wypowiedział się także nt. negatywnych wypowiedzi prezydenta Francji Emmanuela Macrona wobec Polski.

„Zwróćmy uwagę, że to, co mówił w kampanii negatywnego o Polsce, w jakimś stopniu dało mu zwycięstwo. On nie ma żadnych sukcesów w polityce krajowej. Jest fatalnie oceniany przez Francuzów. To nie jest polityk z krwi i kości. To jest produkt marketingu politycznego w czystej postaci. Zwykle jest tak, że jeżeli produkt jest reklamowany, a nie ma własnych walorów, to stara się podnieść swoje znaczenie przez dyskredytowanie innych, w tym przypadku Polski. O tyle jest to łatwe, że zaczął to robić w kampanii. Może być postrzegany jako konsekwentny w tym zakresie – mówił ekspert.

I kontynuował: „Druga rzecz jest taka, że działa w pewnym sensie na rzecz swoich obywateli. Gdyby udało mu się przeforsować dyrektywę o pracownikach delegowanych, to wtedy automatycznie wyeliminuje polskich pracowników i polskie firmy z rynku francuskiego, a w to miejsce wejdą firmy i pracownicy francuscy. Jestem pewny, że gdy zaczną mu się poprawiać wyniki notowań we Francji, to zmieni retorykę wobec Polski”.

„Rząd polski realizuje cele, które realizują wszystkie inne kraje UE. Przecież każdy kraj broni swoich interesów. Ten rząd jako pierwszy stara się to robić, ale dla instytucji unijnych i innych państw jest to nie do zaakceptowania” – zaznaczył prof. Wawrzyk.

PAP/MoRo

A!!! Król jest nagi! – czyli totalne zaskoczenie dziennikarza „Die Welt” podwójnymi standardami unijnymi wobec Polski

Schümer zwraca uwagę na podstawowe rzeczy, które człowieka myślącego zaczynają irytować, a które innym nie zakłócają jeszcze spokoju: dlaczego Bruksela narzuca rozwiązania krajom na wschodzie UE?

[related id=34901]Artykuł Dirka Schümera w „Die Welt” o Unii Europejskiej, która stosuje podwójne standardy, jest dla naszego korespondenta z Niemiec Jana Bogatki symptomatyczny.

– Wydaje mi się, że wreszcie chciał on napisać coś poprawnego na temat stosunków polsko-niemieckich. Tylko że autor rzeczonego artykułu tak dużo czyta niemieckiej prasy, słucha niemieckiego radia i ogląda niemieckiej telewizji, że się sam w tym gubi – ocenił Jan Bogatko. – Schümer pisze w „Die Welt”, że Unia, ganiąc kraje wschodniej Europy, często postępuje w ten sam sposób, co karbowy w minionych czasach, poganiając pracowników – niewolników junkra.

Zwrócił uwagę, że Dirk Schümer, posługując się terminem Europa Wschodnia, który został do końca przecież zdefiniowany już jakiś czas temu, tak naprawdę nie wie, co on oznacza. Wyjaśnił, że Europa Wschodnia to były tereny, które znalazły się w sowieckiej sferze wpływów. Z drugiej strony wie, że nawet Polacy często mówią „my tu w Europie Wschodniej”, czyli zachowują się tak, jak im powiedziano – aby w tym kącie spokojnie siedzieli i nie podskakiwali.

– Schümer zwraca uwagę na podstawowe rzeczy, które go jako człowieka myślącego zaczynają irytować, a które innym nie zakłócają jeszcze spokoju – powiedział korespondent. – Mianowicie dlaczego Bruksela narzuca rozwiązania krajom na wschodniej flance UE? „Przypomina to – pisze Schümer – mieszanie się w sprawy wewnętrzne Układu Warszawskiego”. – Oczywiście Układ Warszawski i UE mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, to znaczy – zerowy margines wolności dla tych, którzy stojąc, nie biją braw UE, i tu leży pies pogrzebany, jak to się mówi w Niemczech – ocenia Bogatko.

Zwrócił uwagę, że domaganie się przez mieszkańców Polski, Węgier itd. zabezpieczenia przez UE granicy zewnętrznej przedstawiane jest dzisiaj jako coś nadzwyczajnego, a przecież „nie tak dawno temu zabezpieczenie granicy UE było tematem numer jeden wszystkich mediów niemieckich. To było bardzo ważne, żeby ci Polacy, Bułgarzy itd. zwracali uwagę na to, żeby ta granica była należycie kontrolowana”.

– Dzisiaj postępuje się inaczej, uważa się tutaj, uważają liberałowie, lewica i lewicowy przecież „Die Welt”, że nie powinno być żadnych granic, wszyscy powinni biec do nas z całego świata radośnie i wesoło – powiedział Jan Bogatko.
[related id=34829]- Czy rzeczywiście politycy UE, którzy w zasadzie mają dość wątpliwą legitymację demokratyczną, mogą narzucać swoje stanowiska tym państwom, które mają demokratycznie wybrane rządy? – pyta Jan Bogatko, jako przykład podając Jeana-Claude’a Junckera, którego „wyborcy w Luksemburgu ukarali”, albo Fransa Timmermansa – którego partia była „par excellence bolszewicka” i w trakcie Cudu nad Wisłą optowała za tym, aby w Holandii wprowadzić „prawdziwie sprawiedliwy system bolszewicki”, a który to podaje się wszędzie jako wierzący katolik. „No domyślam się, w co on wierzy, natomiast jakim on jest katolikiem, nie będę chciał rozmawiać, bo nie mieszam się w kwestie sumienia i wyznania”.

Jan Bogatko uważa, że tekstu Schümera w „Die Welt” nie można traktować jako przełomu, „to raczej gorzka refleksja dziennikarza, który zauważył, że sam dał się omamić przekazowi niemieckich mediów” i „szuka z tego wyjścia, bo ma resztkę sumienia. A może to jest totalne zaskoczenie chłopca, który zobaczył… A!!! Król jest nagi!”

MoRo

chcesz wysłuchać całej audycji, kliknij tutaj

Korespondencja z Niemiec Jana Bogatki w części czwartej Poranka Wnet.

„Die Welt” o Unii Europejskiej, która stosuje podwójne standardy wobec Polski i państw z Europy Wschodniej

Die Welt: Naciski Brukseli, aby rozdzielić uchodźców na wszystkie kraje, są stosowaniem podwójnych standardów oraz niesprawiedliwe i przeciwskuteczne wobec biedniejszych mieszkańców Europy Wschodniej.

I dalej „Te kraje po prostu potrzebują więcej czasu” – pisze Dirk Schümer w „Die Welt”. Jego zdaniem państwom Zachodu Unia wydaje oceny, a tym ze Wschodu jedynie nagany. Taka ocena ma wynikać ze sposobu traktowania biedniejszych państw w kwestii przyjmowania uchodźców. Dirk Schümer ostrzega Unię, aby nie zachowywała się wobec małych państw członkowskich podobnie jak kiedyś Układ Warszawski. Autor zauważa, że Wspólnota nie może wymagać tego samego od Luksemburga, Szwecji i Węgier.

Niemiecki dziennikarz na wstępie naświetla sytuację. Pisze, że „Europejczycy ze Wschodu są obecnie nielubiani w UE” i „można by pomyśleć, że systematycznie zakłócają polityczny konsensus Brukseli i dzielą Unię”.

Powodem tego jest odmowa przyjmowania uchodźców, a ponadto „głośne domaganie się uszczelnienia europejskich granic zewnętrznych, aby zakończyć masowy exodus przez Morze Śródziemne”.

Powodów do niezadowolenia Brukseli dostarcza też „podjęta przez prawicowe partie rządzące Fidesz Orbana i PiS Kaczyńskiego przebudowa państwa prawa” – zauważa autor komentarza i pyta: „Czy to wszystko da się pogodzić z europejskimi wartościami? Najwyraźniej tak, gdyż jak długo unijne postępowanie ws. naruszenia przepisów UE przez Polskę, Węgry i inne krnąbrne państwa, jak Słowacja, nie przyniosą sukcesów, nowi unijni członkowie pozostaną pełnoprawnymi Europejczykami, którzy inaczej rozkładają polityczne akcenty niż w Brukseli, Paryżu czy w Berlinie – kładąc nacisk na to, co narodowe, autorytarne i krytyczne wobec migracji”.

Niemiecki dziennikarz uważa, że zachowanie mieszkańców Europy Wschodniej jest uzasadnione. „Czy można biednym społeczeństwom UE, jak Węgry, oferować podobne standardy socjalne jak Luksemburczykom czy Szwedom? Jak rumuński polityk ma przekonać obywateli, że w jakiejś wiosce mają być rozlokowani Irańczycy, Afgańczycy czy Nigeryjczycy, jeśli mieszkańcy tej wioski w większości wyjeżdżają pracować za granicę, aby uniknąć nędzy?” I imigranci nie zostają tam. Opuszczają biedne kraje unijne, które poza wyżywieniem i zakwaterowaniem nie mogą im zaoferować zasiłku socjalnego – czytamy w „Die Welt”.

Osobliwe wydaje się autorowi artykułu, że UE kategorycznie sprzeciwia się krytycznym zachowaniom unijnych państw, jeśli chodzi o uchodźców. „Jednakże miliony migrantów kroczą dokładnie tą ścieżką i świadomie wyszukują sobie kraj docelowy, aby zrealizować marzenia”.

Autor artykułu w „Die Welt” wskazuje na różnicę w odbiorze przez kraje członkowskie zobowiązań wobec UE. Jedni mówią o ogromnym wsparciu z budżetu UE i oczekiwaniach solidarności ws. uchodźców, podczas gdy Europejczycy na Wschodzie skupiają się na narodzie i na granicach. „To ma też historyczne powody, przecież cierpieli oni przez całe dziesięciolecia pod jarzmem transnarodowej ideologii – sowieckiego komunizmu – i opierali się ingerowaniu centralnych biur zaprzyjaźnionych partii raczej ucieczką w narodowe tradycje”. Dlatego, w opinii Dirka Schümera:

„Unia musi uważać, żeby nie zachowywać się podobnie arogancko wobec małych państw członkowskich na Wschodzie, jak ongiś Pakt Warszawski”.

„Die Welt” cytuje bułgarskiego politologa Iwana Krastewa, który w niedawno opublikowanym w Niemczech eseju zwrócił uwagę na „zaniedbaną historię”. Krastew uważa, że wielu przegranych ludzi w procesie transformacji widzi się jako „zagrożona większość”, która została pozostawiona sama sobie przez skorumpowanych polityków, zdemoralizowane państwo socjalne i przez młodzież, która wyemigrowała z kraju. „Okazuje ona w tej własnej nędzy mało empatii dla zagrożonych mniejszości na drugim krańcu świata”.

Autor artykułu podaje też inne przyczyny postawy Polski. „Polska słusznie uważa się za ofiarę II wojny światowej, która temu niewinnemu państwu przyniosła nie tylko miliony ofiar i zniszczenia, lecz także skazała na cztery dekady sowieckiej dyktatury. Pieniądze, które UE teraz przelewa, są dla wielu Polaków co najwyżej późnym i niepełnym zadośćuczynieniem, a nie jałmużną z brukselskiej kasy dla biednych” – czytamy w „Die Welt”.

I w tym miejscu autor artykułu stawia kolejne pytanie: Czy UE jednak nie stosuje podwójnych standardów? W odpowiedzi Dirk Schümer przytacza przykład Hiszpanii i Francji, które zabezpieczają swoje granice, nie wpuszczając migrantów do kraju. „Widocznie wolno politykom z Zachodu otwarcie robić to, co jest zabronione pod groźbą kary pariasom z dzikiego Wschodu. I tak w Brukseli właśnie zadomawia się też zły odruch: Na mądrym Zachodzie rozdaje się oceny, a na krnąbrnym Wschodzie nagany. Na Zachodzie żyją cywilizowani, wzorcowi Europejczycy, a na Wschodzie prymitywni biedacy” – czytamy w „Die Welt”. W opinii Schümera, „każdy Europejczyk, oceniając to z punktu widzenia historii, zdałby sobie sprawę z tego, jak złe jest takie podejście, jak wreszcie kolonizatorskie”.

Autor artykułu zastanawia się też nad „demokratycznymi podstawami działań” czołowych brukselskich polityków i podając chwytliwe przykłady – Jeana-Claude’a Junckera („odwołany premier Luksemburga”), Fransa Timmermansa („jego socjaldemokraci zostali w Holandii sproszkowani”) i Donalda Tuska („polski rząd wycofał poparcie dla niego”) – stwierdza, że „w porównaniu z tymi oderwanymi od bazy eurokratami, rządzące partie Polski i Węgier, które dysponują absolutną większością, są na wskroś demokratyczne, niezależnie od tego, czy nam podoba się ich polityka, czy nie podoba”.

Autor artykułu ostro rozprawia się także z deficytami demokracji w UE i w Niemczech. „Żadnemu komisarzowi w Brukseli nie przyjdzie do głowy skrytykowanie obsadzenia Trybunału Konstytucyjnego przez polityków czy wpływów polityki partyjnej na media publiczne takie jak ARD czy ZDF”. Schümer pisze, że „w końcu zahamowane przez prezydenta wodzenie na pasku Sądu Najwyższego ściągnęło na Polskę frontalną krytykę, pomimo że wiele tysięcy obywateli wyszło na ulice, żeby protestować za państwem prawa i Europą”. „Nie tylko ci ludzie pokazują nam, że mieszkańców wschodniej Europy można różnie nazwać, ale nie barbarzyńcami, i zasłużyli ono sobie na takie samo zrozumienie i na czas, czyli na to, co przed 1989 r. zaoferowano państwom zachodnioeuropejskim” – czytamy w „Die Welt”.

Artykuł kończy się zdaniem: „Dopiero za kilka lat okaże się, czy ludzie na Wschodzie wciąż są w ogonie, czy też w niektórych obszarach nas wyprzedzili”.

Onet.pl za Deutsche Welle/MoRo