Łaziłem po Bieszczadach, gadałem o noblistach, a Senat refleksyjnie rozmyślał / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Ja, Jan Kowalski, skazuję 60 senatorów głosujących za przyjęciem uchwały gratulacyjnej dla Olgi Tokarczuk na karę odczytania wszystkich 912 stronic „Ksiąg Jakubowych” ze zrozumieniem. Wyrok wykonać!

Na początek apel do Ciebie, Czytelniku: rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady!… przynajmniej na parę dni 😊 Oderwiesz się od codzienności, od liczenia głosów poselskich i senatorskich, od nizinnych problemów i doświadczysz prawdziwej rozkoszy. O ile nie przesadzisz i nie wpadniesz na pomysł przejścia za jednym zamachem trasy z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską, Halicz, schody na Krzemień, Bukowe Berdo, z metą w Widełkach.

Ponieważ jednak dzień już krótki, można w schronisku, po zmierzchu, posłuchać nie tylko bieszczadzkich grajków, ale też ciekawych rozmów, a nawet się w nie włączyć. Nie mogło się obyć bez głównego tematu krajowego (wyłączając wybory), czyli nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk. Dla moich rozmówców jednak, którzy potrafili wymienić „Księgi Jakubowe” i oczywiście niczego noblistki nawet nie zaczęli, to był jedynie pretekst. Pretekst, żeby się pochwalić.

Nie pochwalilibyście się w tej fantastycznej dla Polski chwili, że pochodzicie z Lipiec Reymontowskich i wsi sąsiedniej? Nie uwierzę, przecież część splendoru spływa tym samym na Was. Nie chwaląc się, sam pochodzę z okolicy opisanej przez Stefana Żeromskiego w „Popiołach”, a Monika Żeromska przyjeżdżała na nasze szkolne uroczystości. (O Brunonie Jasieńskim z pobliskiego miasteczka przecież nie wspomnę).

Ale wróćmy do Lipiec (Reymontowskich – na cześć noblisty) i samego Reymonta, i moich rozmówców.

Ten Reymont – pseudonim twórczy Rejmenta – według relacji ich dziadków to wcale nie był fajny facet. To naprawdę nie był fajny facet. Włóczył się po okolicy, spał po chałupach na ziemi przyrzuconej słomą. I ciągle nie miał pieniędzy, bo ile może zarabiać torowy na kolei?

Może widzieliście w starych filmach – to taki gość, co chodzi wzdłuż toru kolejowego i stuka młotkiem w szyny. A żaden Boryna w Lipcach nie mieszkał, chociaż inni bohaterowie z rodziny moich rozmówców, jak najbardziej. Słuchałem ochoczo, wierzyłem w te wszystkie bieszczadzkie opowieści i piłem kolejne piwo caryńskie.

Ale zaraz po powrocie odpaliłem komputer i włączyłem się w światową sieć informacyjną. I odnalazłem. Reportaż Stanisława Manturzewskiego opublikowany 13/02/1998 roku w „Gazecie Wyborczej” pt. Dlaczego Reymont uciekał przed Boryną?. Chyba domyślacie się, że nie jest to moja ulubiona gazeta, ale zacytuję:

„W Lipcach Reymontowskich żyje się trochę tak jakby wewnątrz czterotomowej powieści: w gospodzie Borynianka Kłęby piją piwo z Sikorami, zespół teatralny wystawia »Wesele Boryny« w składzie zmienianym co pokolenie, ale rola Jagusi przechodzi z matki na córkę, a Antka z ojca na syna. W Muzeum Reymonta i na cmentarzu, w randkach pod zielonym jaworem, w bruderszaftach, testamentach i pertraktacjach posagowych chłopi z »Chłopów« powracają echem albo czkawką…
Jest w tym wszystkim jeden tylko bolesny mankament. Grób Jana Boryny! Grabarz milczy na ten temat jak grób. Ale przyciśnięty do muru zdradza tajemnicę poliszynela:
Jest to grób b e z z w ł o c z n y! Pusta makieta mogiły! Dla zaspokojenia turystycznej gawiedzi. Czyli »pic i fotomontaż«, jak określił zdefolkloryzowany tubylec”.

Zatem przekaz reportażu pokrywał się z wypowiedziami moich bieszczadzkich rozmówców. A dlaczego Reymont uciekał przed Boryną, którego nie było? Śp. Stanisław Manturzewski odkrył prawdę. Po pierwsze znalazł zapisek noblisty: „pożyczyłem od Boryny 3 ruble”, a nigdzie nie znalazł wzmianki o zwrocie pożyczki. Po drugie odnalazł żyjących jeszcze synów Boryny, który okazał się fizycznie i imiennie tym samym Janem Boryną, co w powieści. Z jedną jednak istotną różnicą. Żył w innej wsi i był tylko raz żonaty. Nie mogło zatem dojść do namiętnego romansu pomiędzy jego synem z pierwszego małżeństwa, Antkiem, a drugą żoną, Jagną, młodą i urodziwą. Zatem do czynu kazirodczego ściganego prawem i ze wszech miar nagannego moralnie. Czegoś więcej niż cudzołóstwa, któremu między innymi z prawdziwą Jagną oddawał się ochoczo sam Władysław Reymont.

W ten sposób zatem nasz wielki po dziś dzień noblista odwdzięczył się swojemu wierzycielowi. Z porządnego gospodarza, z którego gościnnej chałupy nieraz korzystał, uczynił wzorzec polskiego chłopa według najlepszych noblowskich oczekiwań tamtych czasów.

Bo zgodnie z ówczesnymi oczekiwaniami Komitetu Noblowskiego należało wykazać, że pod czystą katolicką koszulą polskiego chłopa siedzi właśnie to, co możecie przeczytać w „Chłopach”. A tradycyjna katolicka wiara chłopska? Każe co najwyżej przeżegnać się Antkowi, zanim strzeli do ojca.

Właśnie w ten sposób, z roku na rok, z pokolenia na pokolenie, na szczyty doczesnej sławy zapraszani są właściwi pisarze. Tacy, którzy są użyteczni w dziele niszczenia człowieka – bożego stworzenia.

A my, durni, na czele z polskim Senatem – Izbą Zadumy i Refleksji (!) – aż piejemy z zachwytu. Kolejny Polak, brawo! Kolejna Polka…

Jan A. Kowalski

P.S. Za przyjęcie przez Senat uchwały gratulacyjnej dla Olgi Tokarczuk za „jej ogromne zasługi dla światowej literatury, w tym dla budowy dobrego imienia Polski w świecie”, ja, Jan Kowalski, skazuję 60 senatorów za tym głosujących na karę odczytania wszystkich 912 stronic „Ksiąg Jakubowych” ze zrozumieniem. Wyrok wykonać!