Na początek apel do Ciebie, Czytelniku: rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady!… przynajmniej na parę dni 😊 Oderwiesz się od codzienności, od liczenia głosów poselskich i senatorskich, od nizinnych problemów i doświadczysz prawdziwej rozkoszy. O ile nie przesadzisz i nie wpadniesz na pomysł przejścia za jednym zamachem trasy z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską, Halicz, schody na Krzemień, Bukowe Berdo, z metą w Widełkach.
Ponieważ jednak dzień już krótki, można w schronisku, po zmierzchu, posłuchać nie tylko bieszczadzkich grajków, ale też ciekawych rozmów, a nawet się w nie włączyć. Nie mogło się obyć bez głównego tematu krajowego (wyłączając wybory), czyli nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk. Dla moich rozmówców jednak, którzy potrafili wymienić „Księgi Jakubowe” i oczywiście niczego noblistki nawet nie zaczęli, to był jedynie pretekst. Pretekst, żeby się pochwalić.
Nie pochwalilibyście się w tej fantastycznej dla Polski chwili, że pochodzicie z Lipiec Reymontowskich i wsi sąsiedniej? Nie uwierzę, przecież część splendoru spływa tym samym na Was. Nie chwaląc się, sam pochodzę z okolicy opisanej przez Stefana Żeromskiego w „Popiołach”, a Monika Żeromska przyjeżdżała na nasze szkolne uroczystości. (O Brunonie Jasieńskim z pobliskiego miasteczka przecież nie wspomnę).
Ale wróćmy do Lipiec (Reymontowskich – na cześć noblisty) i samego Reymonta, i moich rozmówców.
Ten Reymont – pseudonim twórczy Rejmenta – według relacji ich dziadków to wcale nie był fajny facet. To naprawdę nie był fajny facet. Włóczył się po okolicy, spał po chałupach na ziemi przyrzuconej słomą. I ciągle nie miał pieniędzy, bo ile może zarabiać torowy na kolei?
Może widzieliście w starych filmach – to taki gość, co chodzi wzdłuż toru kolejowego i stuka młotkiem w szyny. A żaden Boryna w Lipcach nie mieszkał, chociaż inni bohaterowie z rodziny moich rozmówców, jak najbardziej. Słuchałem ochoczo, wierzyłem w te wszystkie bieszczadzkie opowieści i piłem kolejne piwo caryńskie.
Ale zaraz po powrocie odpaliłem komputer i włączyłem się w światową sieć informacyjną. I odnalazłem. Reportaż Stanisława Manturzewskiego opublikowany 13/02/1998 roku w „Gazecie Wyborczej” pt. Dlaczego Reymont uciekał przed Boryną?. Chyba domyślacie się, że nie jest to moja ulubiona gazeta, ale zacytuję:
„W Lipcach Reymontowskich żyje się trochę tak jakby wewnątrz czterotomowej powieści: w gospodzie Borynianka Kłęby piją piwo z Sikorami, zespół teatralny wystawia »Wesele Boryny« w składzie zmienianym co pokolenie, ale rola Jagusi przechodzi z matki na córkę, a Antka z ojca na syna. W Muzeum Reymonta i na cmentarzu, w randkach pod zielonym jaworem, w bruderszaftach, testamentach i pertraktacjach posagowych chłopi z »Chłopów« powracają echem albo czkawką…
Jest w tym wszystkim jeden tylko bolesny mankament. Grób Jana Boryny! Grabarz milczy na ten temat jak grób. Ale przyciśnięty do muru zdradza tajemnicę poliszynela:
Jest to grób b e z z w ł o c z n y! Pusta makieta mogiły! Dla zaspokojenia turystycznej gawiedzi. Czyli »pic i fotomontaż«, jak określił zdefolkloryzowany tubylec”.
Zatem przekaz reportażu pokrywał się z wypowiedziami moich bieszczadzkich rozmówców. A dlaczego Reymont uciekał przed Boryną, którego nie było? Śp. Stanisław Manturzewski odkrył prawdę. Po pierwsze znalazł zapisek noblisty: „pożyczyłem od Boryny 3 ruble”, a nigdzie nie znalazł wzmianki o zwrocie pożyczki. Po drugie odnalazł żyjących jeszcze synów Boryny, który okazał się fizycznie i imiennie tym samym Janem Boryną, co w powieści. Z jedną jednak istotną różnicą. Żył w innej wsi i był tylko raz żonaty. Nie mogło zatem dojść do namiętnego romansu pomiędzy jego synem z pierwszego małżeństwa, Antkiem, a drugą żoną, Jagną, młodą i urodziwą. Zatem do czynu kazirodczego ściganego prawem i ze wszech miar nagannego moralnie. Czegoś więcej niż cudzołóstwa, któremu między innymi z prawdziwą Jagną oddawał się ochoczo sam Władysław Reymont.
W ten sposób zatem nasz wielki po dziś dzień noblista odwdzięczył się swojemu wierzycielowi. Z porządnego gospodarza, z którego gościnnej chałupy nieraz korzystał, uczynił wzorzec polskiego chłopa według najlepszych noblowskich oczekiwań tamtych czasów.
Bo zgodnie z ówczesnymi oczekiwaniami Komitetu Noblowskiego należało wykazać, że pod czystą katolicką koszulą polskiego chłopa siedzi właśnie to, co możecie przeczytać w „Chłopach”. A tradycyjna katolicka wiara chłopska? Każe co najwyżej przeżegnać się Antkowi, zanim strzeli do ojca.
Właśnie w ten sposób, z roku na rok, z pokolenia na pokolenie, na szczyty doczesnej sławy zapraszani są właściwi pisarze. Tacy, którzy są użyteczni w dziele niszczenia człowieka – bożego stworzenia.
A my, durni, na czele z polskim Senatem – Izbą Zadumy i Refleksji (!) – aż piejemy z zachwytu. Kolejny Polak, brawo! Kolejna Polka…
Jan A. Kowalski
P.S. Za przyjęcie przez Senat uchwały gratulacyjnej dla Olgi Tokarczuk za „jej ogromne zasługi dla światowej literatury, w tym dla budowy dobrego imienia Polski w świecie”, ja, Jan Kowalski, skazuję 60 senatorów za tym głosujących na karę odczytania wszystkich 912 stronic „Ksiąg Jakubowych” ze zrozumieniem. Wyrok wykonać!