I Putin, i rosyjski rząd jasno deklarowali, że nie akceptują samodzielności ukraińskiej na arenie międzynarodowej

Niemcom potrzebna była Ukraina jako obszar penetracji gospodarczej i zaplecze surowcowe. Kiedyś, żeby to mieć, musieli tam ustanowić własną władzę. Teraz może liczyli na to, że posłużą się Rosjanami.

Piotr Sutowicz

Niemcy a sprawa ukraińska

To, że Niemcy, jako mocarstwo o aspiracjach co najmniej ogólnoeuropejskich, mieli i mają jakieś plany wobec wschodu Europy, jest pewnikiem od dawna.

Oczywiście można podążać utartym szlakiem historyków starej daty i przywoływać niemieckie ambicje, jeszcze średniowieczne, skierowane ku Polsce, poparte osadnictwem. Można po raz kolejny mówić o dążeniach do podboju ziem wschodnich przez zakon krzyżacki, można mówić o rozbiorach Polski, które być może dla Prus były przyczółkiem do czegoś więcej.

Warto wyjść od pewnego konkretnego rozwiązania politycznego, które Niemcom się prawie udało zrealizować, a zamysł, który im wtedy przyświecał, jest pewnie tym, o co im chodzi w stosunku do Europy Wschodniej, a szczególnie do dziś „będącej na tapecie” Ukrainy.

Traktat(y) brzeski(e)

Tak naprawdę były dwa traktaty brzeskie: jeden pomiędzy Cesarstwem Niemieckim i państwami centralnymi a Ukrainą, i drugi, z sowiecką Rosją. Oba zostały zrealizowane na przestrzeni lutego i marca 1918 roku. Pierwszy z nich, podpisany 9 lutego 1918 roku, sankcjonował istnienie Ukraińskiej Republiki Ludowej, która wyłoniła się jako byt po rewolucji bolszewickiej w Rosji. Samodzielne istnienie tego organizmu zostałoby przez bolszewików szybko zakończone, ale w akcję jego ratowania szybko włączyły się Niemcy, które były zainteresowane przede wszystkim realizacją swego własnego interesu na wschodzie. Wojska cesarskie wydatnie pomogły Ukraińcom w podtrzymaniu bytu państwowego, a dyplomaci państw centralnych, realizując niemiecki interes, nie oglądając się na żadne szczegóły prawno-międzynarodowe, szybko uznali istnienie państwa, które traktat wprowadzał w określoną orbitę polityczno-strategiczną, czyniąc zeń zaplecze surowcowo-materiałowe słabnącego berlińskiego suwerena.

Drugi traktat, podpisany z bolszewikami 3 marca tego samego roku, zobowiązywał ich w kwestii ukraińskiej do uznania przyjętego stanu rzeczy. Poza tym odpychał państwowość rosyjsko-bolszewicką daleko na wschód, poza obszar późniejszych republik nadbałtyckich i Finlandii. Po niemieckiej stronie pozostawała też większość Białorusi.

Z jednej strony traktat ten dawał uznanie międzynarodowe bolszewikom, z drugiej jednak Niemcy mogli odtąd spokojnie realizować na wschodzie swoje cele wojenne.

Można chyba zaryzykować twierdzenie, że dokument ten był najpełniejszym wyrazem niemieckich dążeń w tym kierunku. Wydaje się, że późniejsza polityka Hitlera, a właściwie strategów III Rzeszy – bo sam Hitler miał chyba wizję całkowicie odrealnioną i obłąkańczą, trudną do jakiejkolwiek racjonalizacji – szła właśnie tamtym trybem.

Traktat z Ukrainą, zbudowaną na niemieckie potrzeby, zawierał też odniesienia do Polski. Niemcy, chyba zresztą nie tylko oni, lubili oddawać komuś to, co do nich nie należało i tutaj też oddali Ukrainie Chełmszczyznę i część Podlasia, Austro-Węgry zaś zobowiązywały się wyodrębnić Galicję Zachodnią. Oczywiście rzecz, póki co, odbywała się na papierze, trwałość Republiki Ukraińskiej była niewielka, a przegrywając wojnę na froncie zachodnim, Niemcy musiały swoich planów dominacji na wschodzie chwilowo zaniechać. Oczywiście Ukraina w tej koncepcji miała być terytorialnie rozległa, co nie zmienia faktu, że byłaby niesamodzielnym gospodarczym zapleczem Niemiec, całkowicie podporządkowanym ich polityce gospodarczej i z pewnością międzynarodowej również. Można patrzeć na oba traktaty jak na praktyczne wkroczenie w realizację koncepcji Mitteleuropy. Miejsce Polski jako małego kraiku, obejmującego okolice Warszawy, Lublina i Kielc, też było tu znaczące.

Dziś

Można zapytać, co ma to wspólnego z sytuacją dzisiejszą? Wydaje się, że tego typu koncepcje bywają trwałe, ich życie jest dłuższe niż żywot ustrojów politycznych, a nawet koncepcji filozoficznych, które miałyby głosić koniec egoizmów narodowych czy imperializmów. Niemniej obecna sytuacja na Ukrainie jest ciekawa i w rzeczywistym planom niemieckim względem Ukrainy trzeba by się dobrze przyjrzeć.

Po pierwsze, warto się zastanowić, czy niemieckie elity gospodarcze i polityczne wiedziały o planach rosyjskich w kwestii Ukrainy.

To akurat jest o tyle proste, że w doniesieniach medialnych zarówno prezydent Putin, jak i funkcjonariusze rządowi jasno deklarowali, że nie akceptują samodzielności ukraińskiej na arenie międzynarodowej, a co za tym idzie, jej suwerenności w kwestii przynależności do obozów politycznych czy, tym bardziej, militarnych. Realna aneksja Krymu i powstanie powołanych w 2014 roku bytów politycznych w Doniecku i Ługańsku jasno pokazały, że Rosja będzie Ukrainę krok po kroku rozrywać. Oczywiste jest, że ze względów strategicznych najpierw będzie dążyć do odcięcia tego państwa od Morza Czarnego i spychania go na zachód, aż do zupełnego ubezwłasnowolnienia bądź unicestwienia.

Po drugie, co do samego wybuchu wojny, wszyscy od początku roku widzieli, że rzekome rosyjskie ćwiczenia wyglądają na coś więcej, chociaż wielu zwykłych zjadaczy chleba, w tym piszący te słowa, uważało, że to kolejna prowokacja, a zbrojne działania, jeśli nastąpią, będą zmierzały do kolejnego wyszarpnięcia jakiegoś powiatu czy dwóch, by przybliżyć Rosję do uzyskania lądowego połączenia Donbasu z Krymem. Takie wnioski nasuwały się choćby na skutek patrzenia na mapę i były poniekąd logiczne. Tymczasem Rosja chciała pójść „po całości”. Pierwsze dni wojny wskazywały na wolę obalenia rządu w Kijowie i osadzenia tam jakichś swoich namiestników. Jeżeli jest to założenie słuszne, to działanie to zakończyło się klęską.

Nawet jeśli Rosjanie w ciągu najbliższych miesięcy zajmą Kijów i stworzą w nim swój rząd, choćby nie wiadomo z kogo złożony, to koszty polityczne i gospodarcze tego będą opłakane, a wynikająca z tego działania destabilizacja polityczno-gospodarcza przeciągnie się na długie lata.

Inna rzecz, że z perspektywy mocarstwa mającego plany na 100–200 lat, nie oglądającego się na nic, w tym na poziom dobrobytu wewnętrznego, sprawa wygląda inaczej.

Hipotezy

Ludzie, którzy zajmują się polityką na poważnie, a nie jedynie komentują to, czego dowiadują się z mediów, pewnie się niektórych rzeczy domyślali albo nawet wiedzieli. Analitycy amerykańscy i nie tylko oni na pewno zaobserwowali zmianę socjologiczną w społeczeństwie ukraińskim, które chyba przestało się uważać za gałąź wielkiej „cywilizacji rosyjskiej” czy czegoś podobnego. Może nawet z czasem, na skutek tzw. doświadczeń historycznych, na Ukrainie dojdzie do głosu przekonanie, iż naród ten jest od moskiewskiego ośrodka etniczne starszy i to on, a nie „moskwicini” ma prawo do bycia pierwszym na Rusi. I może nowy nacjonalizm ukraiński skieruje się na wschód, zamiast skłaniać się ku okcydentalizmowi.

Jak będzie i co będzie, to się okaże. W każdym razie Ukraińcy zachowali się inaczej niż tego, że się tak wyrażę, Rosjanie od nich oczekiwali.

Armia ukraińska okazała się inna niż ta w roku 2014 i stawiła opór. Oczywiście mogła to uczynić dzięki uzbrojeniu dostarczonemu przez NATO, a właściwie, co godne jest podkreślenia, przez Anglosasów i Turków oraz podobno trochę przez nas, a także dzięki swojemu dowództwu i przekonaniu żołnierzy co do tego, że bronią „swoich”.

Czy Rosjanie o tym nie wiedzieli? Pytanie jest ważne, bo na razie na gruncie logiki tego nie można wyjaśnić. Być może odpowiedzią byłaby teza, że wojna została wywołana na użytek wewnątrzrosyjski. Coraz więcej osób o tym mówi i pisze, ale na dzień dzisiejszy twierdzenie takie pozostaje jedynie hipotezą. Tych zresztą, bardziej z gatunku fantastyki niż analityki, może być więcej. Tu i ówdzie słyszy się, że powolność postępów rosyjskich jest zamierzona, że celem ich działań jest wyludnienie państwa ukraińskiego, a potem dopiero zagospodarowywanie go na nowo. Jeśli byłaby to prawda, znaczyłoby to to, że Rosjanie zdawali sobie sprawę z niemożności ponownej absorpcji ludności Ukrainy do swego imperium oraz ni mniej, ni więcej, tylko to, że za ziemie Ukrainy gotowi są zapłacić każdą cenę. Pytanie tylko, w czyim imieniu to robią.

Postawa Niemiec

Politycy Niemiec od początku zachowywali się standardowo, tzn. najpierw ukryli się pod przykrywką pacyfizmu, apelując o pokój i zakończenie walk, a jednocześnie wypowiadali się stanowczo przeciwko takim sankcjom narzuconym na Rosję, które tej ostatniej mogłyby zaszkodzić. Moją uwagę zwróciło coś jeszcze. Otóż chyba drugiego, a najpóźniej trzeciego dnia wojny pojawiły się z niemieckiej strony oferty udzielenia schronienia prezydentowi i władzom Ukrainy. U nas z kolei najpierw usłyszałem głos byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (pewnie pojawiło się tego więcej), że życie Zełenskiego jest zagrożone. Wszystkie te wypowiedzi, przez chwilę nagłaśniane medialnie, padały właśnie w kontekście przemyślenia przez tego ostatniego możliwości opuszczenia Kijowa i udania się choćby do Niemiec. Brzmiało to jak propozycja czysto humanitarna, ale mogło być tak, że była ona nią tylko w pewnym sensie.

Należy chyba rozważyć opcję taką, że część niemieckich elit było zaznajomionych z całością planu rosyjskiego.

Nie jest to wcale takie niemożliwe, biorąc pod uwagę powiązania gospodarcze obu krajów i rolę niektórych niemieckich polityków na Kremlu, że przywołam tylko byłego kanclerza Gerharda Schrödera, od którego teraz niby się tak wszyscy odcinają, ale nie będę niebywałym prorokiem, jeśli stwierdzę, że jest to konieczna na tym etapie poza. Fakt niepowodzenia akcji rosyjskiej, w czym mieli swój udział zarówno Ukraińcy, jak i jakaś koalicja amerykańsko-brytyjska z pewnym wkładem Polski, przy lekkiej przychylności Turcji, Niemców prawdopodobnie zirytował. Owo zaproszenie Zełenskiego do siebie było ostatnią deską ratunku w tamtej chwili. Ale były ukraiński komik okazał się zawodnikiem wcale twardym i Niemców nie posłuchał. Następnie były ofensywy dyplomatyczne i medialne, które Niemcy przegrali, musieli się dołączyć do sankcji, najpierw były nieco kosmetycznych, a potem, pod amerykańskim naciskiem, coraz bardziej dotkliwych dla gospodarki Berlina. Oczywiście dla nas też będą, ale to zobaczymy gołym okiem.

Niemcy znalazły się w odwrocie. W dyskusji wewnętrznej media krytykują własny rząd – co w tym państwie nie jest takie oczywiste – powodując wahania opinii publicznej. Sami przedstawiciele władz dodają amunicji, którą się w nich strzela, w postaci słynnych hełmów i wielkiej debaty co do ich dostarczenia tudzież przywózki na Ukrainę jakichś starych gratów, które nazwano bronią. Tu nasuwa się kolejny wniosek: rząd Niemiec nie ma planu B w tej kwestii i dopiero musi go wypracować. Na razie zaczyna od osłabiania polskich wysiłków poprzez inspirację doniesień o rzekomym dążeniu naszego państwa do rewizji granic, rozbioru Ukrainy itp., co ma osłabić polską aktywność dyplomatyczną, a w każdym razie doprowadzić do wzrostu nieufności Ukraińców względem Polaków, a tym samym – uchodzących za naszych inspiratorów anglosaskich mocodawców. W podobnym duchu zdawała się brzmieć wypowiedź z 25 marca Marszałka Senatu, który ewidentnie zamierzał wzbudzić niepewność Ukraińców co do intencji działania polskich władz względem Rosji. Z czasem takich enuncjacji układających się w formę ofensywy propagandowej będzie przybywało.

…i znów traktat brzeski

Ktoś może powiedzieć, że owszem, bardzo to wszystko możliwe, ale co ma wspólnego z traktatem brzeskim? Spójrzmy na niego po nowemu. Niemcom potrzebna była Ukraina jako obszar penetracji gospodarczej i zaplecze surowcowe; o tym pisałem wyżej. Kiedyś, żeby osiągnąć cel, musieli ustanowić w tym państwie własną władzę polityczną. Teraz mogli liczyć na to, że brzydką robotę zrobią za nich Rosjanie.

To Rosjanie będą tym złym bandytą, od którego wszyscy z niesmakiem będą się odwracać, ale uzależnienie Europy od surowców zrealizowane rękami Niemców da tym ostatnim kontrolę zarówno nad dostawcą, jak i odbiorcą, a Ukraina bez względu na to, kto będzie formalnym rządcą, zajmie miejsce przeznaczone jej przez niemieckich planistów.

Być może liczyli też na to, że Rosjan trochę ograją. Przecież NATO, bez względu na swoją słabość, po akcji ukraińskiej Putina będzie musiało mocniej ulokować się w republikach bałtyckich, a gwarantem tego posadowienia będą mogły stać się właśnie Niemcy.

Na pełne zwycięstwo rosyjskie na Ukrainie trzeba też patrzeć z perspektywy polskiej: nasze państwo w jego wyniku zostałoby pozbawione jakiejkolwiek perspektywy wschodniej. Linie przesyłowe gazu z Odessy czy też transporty z Chin stałyby się zależne od woli nowych realnych suwerenów. Z czasem można by Polskę odciąć od surowców dostarczanych przez Bałtyk, do czego użyto by broni „ekologicznej”, na przykład potrzeby ochrony „żaby ropuchy” albo „paskudnicy zwyczajnej” albo czegoś tam jeszcze, czemu rurociągi do Polski przeszkadzałyby w rui, a cała akcja byłaby opłacana pieniędzmi z rosyjskiego gazu.

W każdym razie przebudowa dokonywana rękami Rosji wcale nie musi dla Niemców oznaczać czegoś złego. Na razie mechanizm się zaciął.

Okazało się, że na świecie są inni gracze, którzy nie patrzą spokojnie na to, co dzieje się w Europie Wschodniej, ale kto wygra tę rozgrywkę, trudno powiedzieć.

Na koniec muszę dodać, że to, co zebrałem tu w postaci powołań się na doniesienia medialne i obserwacje, nie rości sobie prawa do pełnego obrazu sytuacji. Na dobrą analizę potrzeba po prostu czasu.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Niemcy a sprawa ukraińska” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022.


 

  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

    Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Niemcy a sprawa ukraińska” na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Bolszewicki bakcyl dżumy”. Sytuacja w Europie po traktacie brzeskim. Dalsze sponsorowanie bolszewizmu przez Niemcy

Mirbach proponował dyskretne montowanie rządu proniemieckiego, ale już z niebolszewickiej ekipy. Oznaczałoby to zaprzestanie sponsorowania Lenina i zarazem wydanie go i jego ekipy na pewną śmierć.

Mirosław Grudzień

3 listopada[1918 r.] wybuchł bunt niemieckich marynarzy z bazy w Kilonii. W dniach 5-6 listopada rząd stracił kontrolę nad portami. 7 listopada oderwała się Bawaria, 9 listopada rewolucja dosięgła Berlina. Wojskowa ekipa Hindenburga-Ludendorffa zezwoliła na tę „spontaniczną” rewolucję, usunęła się, zgrzytając zębami, w cień, ponieważ lepiej niż zaślepiony cesarz dostrzegała, że nie ma innego wyjścia niż „przefarbowanie” całych Niemiec na miłe Wilsonowi kolory republikańskie, demokratyczne, stuprocentowo cywilne i „ludowe”. (…)

Jak w tej sytuacji zachowywała się leninowska ekipa rządząca Rosją? Usiłowała przekonać opinię publiczną, że stała się nieszczęsną ofiarą, na której wymuszono olbrzymie koncesje terytorialne, polityczne i ekonomiczne, spychające ją do rzędu wasalnych niemieckich półkolonii, rzekomo wbrew jej woli.

W tę wersję zdawali się chętnie wierzyć Anglicy i Wilson, który nader niechętnie podejmował decyzje o wysłaniu amerykańskich oddziałów interwencyjnych do Rosji (Murmańsk) i próbował się z bolszewikami dogadać. Wysyłał do nich pojednawcze orędzia, na które odpowiedziano mu wręcz bezczelnie. Co do Anglików – jeszcze przed podpisaniem traktatu brzeskiego Lenin wysłał do nich na rozmowy Kamieniewa, który taką właśnie wersję im „sprzedawał”. Zachęciło to Anglików do interwencji w Murmańsku. Jednak kiedy wylądowali, ekipa leninowska zabroniła lokalnym organom bolszewickim współpracy z nimi, mimo że oferowali pomoc żywnościową, co było wtedy w Rosji absolutnie nie do pogardzenia. (…)

Układ z Ukrainą przewidywał oderwanie i przekazanie jej sporych terenów przygranicznych od „Królestwa Polskiego”, restytuowanego przez Niemcy i Austro-Węgry aktem 5 listopada 1916 r. i formalnie z nimi sprzymierzonego. Zamierzano wykroić z Królestwa powiaty tomaszowski i hrubieszowski w całości, prawie cały powiat zamojski wraz z Zamościem, prawie cały powiat chełmski, połowę biłgorajskiego i część krasnostawskiego, a następnie w całości powiaty włodawski i bialski oraz prawie w całości powiaty radzyński i konstantynowski – podaje Wikipedia. Do negocjacji pokojowych nie dopuszczono delegacji Królestwa Polskiego.

Miało to m.in. takie konsekwencje, że 15 lutego 1918 r. brygadier (pułkownik) Józef Haller, protestując przeciwko postanowieniom traktatu brzeskiego, wraz z podległą mu II Brygadą Legionów Polskich i innymi oddziałami polskimi przebił się przez front austriacko-rosyjski pod Rarańczą i połączył się z polskimi formacjami w Rosji. 10 marca została tam sformowana 5 Dywizja Strzelców Polskich, która weszła w skład II Korpusu Polskiego na Ukrainie. Haller, awansowany do stopnia generała, został dowódcą najpierw pierwszego, potem drugiego z tych wojskowych ugrupowań. Próby wyjścia ze strefy działania wojsk niemieckich na wschód (tereny sowieckie) wymagały zgody władz sowieckich, które zignorowały starania gen. Hallera. Generał nie zdecydował się na przejście Dniepru i radykalne oderwanie się od wojsk niemieckich. W nocy z 10 na 11 maja 1918 przeważające liczebnie oddziały niemieckie zaatakowały bez uprzedzenia jednostki polskie rozlokowane w okolicy Kaniowa i zażądały ich kapitulacji. Po całodziennej walce i wyczerpaniu się zapasów amunicji II Korpus Polski został zmuszony do złożenia broni.

Z kolei na Białorusi już od 24 lipca 1917 r. istniał utworzony za zgodą republikańskich władz Rosji (po obaleniu cara) I Korpus Polski pod dowództwem generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Nie skierowano go na front przeciw Niemcom. Gen. Dowbor deklarował neutralność wobec spraw wewnętrznych Rosji i próbował podjąć rozmowy z władzami sowieckimi, spełzły one jednak na niczym i Korpus został na początku lutego zaatakowany przez oddziały bolszewickiej Gwardii Czerwonej. W walkach z siłami sowieckimi Korpus odniósł kilka zwycięstw, z których najważniejsze to zdobycie 29.01.1918 r. twierdzy w Bobrujsku, obsadzonej przez 7-tysięczną załogę. 19 02.1918 r. Polacy zdobyli Mińsk Litewski. Walki polsko-bolszewickie w tym czasie toczono również pod Tatarką, Osipowiczami i w wielu innych miejscach. Po zawarciu traktatu brzeskiego Korpus został zmuszony do kapitulacji i rozbrojony przez oddziały niemieckie w twierdzy w Bobrujsku 21.05.1918 r.

Po kapitulacji generał Haller udał się na północ, wzywając pozostałych na wolności żołnierzy polskich na Murmań (Półwysep Kola nad Morzem Barentsa). Pojawiły się jednak przeszkody ze strony władz sowieckich. Bolszewicy, zgodnie ze zobowiązaniem przyjętym wobec niemieckiego ambasadora hrabiego von Mirbacha i na wyraźny rozkaz sowieckiego ludowego komisarza wojny, Lwa Trockiego, zaczęli wyłapywać przedzierających się żołnierzy i rozstrzeliwać ich bez sądu. Zakonspirowane polskie placówki zaczęły więc Polaków kierować na południe, w rejon Kubania, na północ od Kaukazu nad Morzem Czarnym.

 

(…) Jeszcze przed traktatem brzeskim Rosja Sowiecka usuwała sprzed wojsk niemieckich ewentualne przeszkody, aby mogły przerzucać oddziały na front zachodni, na potrzeby ludendorffowskiej ofensywy wiosennej. W tym celu należało usidlić, trochę omamić, a ostatecznie związać i uwikłać oddziały polskie i czechosłowackie. Wszystko wskazuje na to, że czyniono to w ścisłej koordynacji z planami niemieckimi. Szczególnie intrygująco wygląda postępowanie władz bolszewickich wobec Polaków ─ oczywiście nie socjalistycznych renegatów z SDKPiL i PPS-Lewicy, którzy doszlusowali do bolszewików, lecz tych deklarujących chęć walki po stronie Ententy.

Jak już wspomniano, zabijano bez sądu polskich żołnierzy udających się do Murmańska. Później okazało się, że w p. 3. tajnego protokołu do traktatu brzeskiego rząd sowiecki zobowiązał się, że rozbroi oddziały polskie i nie dopuści do formowania nowych. Ale od „rozbrajania” do mordowania jest jednak daleka droga…

W przerzut polskich żołnierzy do Murmańska zaangażowani byli w Rosji bracia Lutosławscy. Kazimierz Lutosławski był od 1917 roku członkiem Rady Polskiej Zjednoczenia Międzypartyjnego w Moskwie, kierował komisją wojskową zajmującą się przerzucaniem polskich żołnierzy do Murmańska. Jego bracia Józef i Marian wykradli tekst traktatu brzeskiego i przekazali do Warszawy, do arcybiskupa Aleksandra Kakowskiego, członka Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego. Wszyscy trzej zostali aresztowani 23.04.1918 r., uwięzieni w Moskwie i 5.09.1918 r. rozstrzelani bez sądu… około miesiąca przed końcem wojny.

Sam Lenin chętnie widział Polaków, oczywiście o orientacji socjalistycznej, ale w Rosji, gdzie wcielał ich (jak i innych cudzoziemców) do bolszewickiej elity władzy, dla przeciwwagi wobec Rosjan i innych silnych grup w bolszewickiej kaście: żydowskiej i zakaukaskiej. Był także gotów zapewnić Polakom w państwie sowieckim autonomię, głównie kulturalną. Jednak Polacy, chcący walczyć o swoją ojczyznę na terenie, który uważał za swój, byli mu tylko zawadą.

Zarzut udziału w skoordynowanej akcji niemiecko-bolszewickiej dotyczy też I Korpusu Polskiego gen. Dowbora-Muśnickiego, którego dowódca w sytuacji bez wyjścia zadeklarował podporządkowanie się wasalnemu wobec Niemiec Królestwu Polskiemu, co oznaczało wprawdzie wymuszone, ale opowiedzenie się po stronie państw centralnych.

Wygląda na to, że władze bolszewickie wysługiwały się Niemcom na rzecz ich zwycięstwa nad Ententą. Czyniły to zamian za ciągle (już po bolszewickim przewrocie) otrzymywane od Niemców pieniądze, które przechodziły przez ręce hrabiego Wilhelma von Mirbacha, niemieckiego ambasadora w Moskwie.

18 maja 1918 r., dwa dni przed spotkaniem z Leninem, złożył on w Berlinie telegraficznie zapotrzebowanie na 40 mln marek, „aby utrzymać bolszewików przy władzy”. 3 czerwca telegrafował o kolejne 3 mln marek. Suma 40 mln została wypłacona przez Skarb Rzeszy jeszcze w czerwcu. W swoim ostatnim liście do Richarda von Kühlmanna (niemieckie MSZ) Mirbach przewidywał, że Lenin, mimo niemieckich pieniędzy, nie utrzyma się przy władzy i proponował dyskretne montowanie rządu proniemieckiego, ale już z niebolszewickiej ekipy. Oznaczałoby to zaprzestanie sponsorowania Lenina i skierowanie strumienia niemieckich pieniędzy w inną stronę. Byłoby to zarazem wydanie Lenina i jego już niepopularnej ekipy na pewną śmierć.

Być może przeciek tej informacji przyczynił się do śmierci ambasadora w zamachu, która nastąpiła 6 lipca 1918. Zamachu dokonano w okolicznościach dość zagadkowych, przy jakby umyślnej ślepocie bolszewickich służb specjalnych i ochronnych. (…)

Hrabia Mirbach zginął, bo za dużo wiedział ─ stwierdza rosyjski historyk Edward Radziński. Na dodatek chciał on zatamować strumień niemieckich pieniędzy płynący do bolszewików. To zapewne przesądziło sprawę. Zginął akurat w momencie przesilenia, gdy załamała się niemiecka ofensywa na froncie zachodnim. W perspektywie zwycięstwa Ententy bolszewicy postanowili czym prędzej zmienić swój image płatnych agentów niemieckich i ostatniego sojusznika państw centralnych.

Cały artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki bakcyl dżumy. Po traktacie brzeskim” znajduje się na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki bakcyl dżumy. Po traktacie brzeskim” na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl