Pożegnanie (moje) z U2 – w oktawie 40. rocznicy premiery albumu „War”. Tomasz Wybranowski

W czasie ostatnich 10 – 15 lat modnie jest krytykowanie albo jak kto woli „jechanie” po grupie U2 jak „po łysej kobyle”. Jako wielki fan zespołu robię to znacznie dłużej a muzycy U2 dolewają paliwa,

Moja krytyka dublińczyków opiera się na straconych złudzeniach samego siebie, dojrzałości idącej z wiekiem i naiwnej wierze (jednak!), że U2 jeszcze nagrają znakomity album, który szczerze zauroczy i odmieni świat.

Od 1982 roku, kiedy jako dziesięciolatek po raz pierwszy usłyszałem nagranie „Gloria”, stałem się fanem U2. Ten stan trwa do dziś, bo grupa stała się bandem mojego życia, a i losy zawiodły na Szmaragdową Wyspę. Fakt wyjątkowości U2 dla mnie nie uwiera i nie przeszkadza, aby być wobec nich krytycznym. U2 przebyli wielką podróż w czasie i przestrzeni. Z nikomu nieznanych irlandzkich post – punkowych rebeliantów, którzy nie mieli nic prócz marzeń, stali się gwiazdami rocka najwyższego formatu.

Tomasz Wybranowski

 

Niestety ostatnie ich albumy jak „No Line On The Horizon”, „Songs of Innocence” a zwłaszcza „Songs of Experience” udowadniają tezę, że marka związana z nazwą U2, zasługi i dotychczasowy dorobek gwiazdorski nie zwalniają z obowiązku tworzenia po prostu dobrych piosenek.

 

 

Bono, The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen junior uczynili swój specyficzny muzyczny świat i rozpoznawalny styl. Gitara Edge’a i jej dźwięki, urywane, cięte i drapieżne, przepełnione efektami poczciwego delaya czy reverba, zna każdy.

Bono, „rockowy apostoł” – jak czasami pisano o nim dawniej – obdarzony głosem pełnym pasji i zadziorności, był niedościgłym wzorem dla wielu wokalistów i jednocześnie poetów rockowych piszących z głębszym przesłaniem. Niezwykła sekcja Adam Clayton – Lary Mullen Jnr, czyli fundament równo odmierzająca melodyczna machina rytmu, stanowią szkielet U2. Oto stare i korzenne U2. Stare, niestety! Stare…

Pamiętam, jak czekałem w 2014 roku na album „Songs of Innocence” wierząc, że oto U2 dokona zwrotu przez rufę po raz czwarty w karierze. Niestety rozczarowałem się. Sam siebie pytałem (czemu dałem smutny wyraz w pewnej recenzji na portalu wPolityce.pl), jak jest możliwe, że legenda rocka nagrywa album odarty z jakiejkolwiek oryginalności, finezji czy muzycznych zaskoczeń, tak miłych uszom (i sercom) słuchaczy?

U2 stroi się w szaty cesarza z pamiętnej baśni, kiedy tak naprawdę są nadzy i niczego ożywczego i wartościowego na ostatnich albumach nie oferują. Chemia i braterska więź, o której wielokrotnie mówili w wywiadach muzycy U2, zniknęła jak poranna mgła, jak śnieg który czasem przyprószy majową trawę. A to właśnie dzięki braterstwu i wzajemności pragnień i marzeń o „swojej muzyce” stworzyli swój styl. Niepowtarzalny, jedyny i oryginalny, bo w młodości, nad granie coverów tych wielkich, woleli tworzyć swoją muzykę. Muzykę!!!

Teraz zostaje odcinanie kuponów od sławy, czego dowodem zestaw „Songs of Surrender”, który ukaże się 17 marca, w dniu św. Patryka patrona Irlandii.

 

„Songs of Surrender” to zestaw szlagierów U2 znanych z poprzednich płyt nagranych na nowo, czasami ze zmienionymi aranżami, a nawet słowami (patrz „With or Without You”).

Kocham U2 od ponad 40 lat. Wielbiąc ich za wiele emocji związanych z ich nutą, przeżycia i oceany radości związanych z ich wyśmienitymi koncertami, muszę napisać, że obecnie

Nie ma teraz (chyba?) bardziej pozerskiego zespołu, niż U2!

Karierę U2 dzielę na trzy etapy. Pierwszy, kiedy byli biednymi, młodymi i naiwnymi Irlandczykami – idealistami przekonanymi, że wymachiwaniem białą flagą i antywojennymi tekstami swoich piosenek wzmocnionymi charakterystycznymi rockowymi riffami zmienią świat. To wtedy nagrali najbardziej fenomenalne krążki jak „War” (1983), „The Unforgettable Fire” (1984), czy „The Joshua Tree” (1987).

Już wówczas mieli na swoim koncie masę przebojów, albumy na szczytach sprzedaży i coraz szybciej sprzedające się bilety na ich koncerty. Nie kryli też, że świadomie chcą docierać ze swoim przekazem do masowego odbiorcy.

Etap drugi nastąpił po wydaniu albumu „Zooropa” (1993). W latach 90. XX wieku, czego ucieleśnieniem był krążek „Pop” (1997), z pozytywnie nawiedzonego rockowego zespołu pacyfistycznego zmienili się w biznesmenów i skomercjalizowanych, stechnicyzowanych i totalnie urentownionych mesjaszy na pokaz.

Gdzieś tak od 1995 roku porzucili natchnienie, kreację siebie i misyjnego rocka, który słuchaczom dawał moc antycznego katharsis.

W latach 80. i jeszcze na krążku „Achtung Baby” dawali słuchaczom możliwość odreagowania stłamszonych wyścigiem zbrojeń i wojnami wiszącymi w powietrzu napięć, emocji, skrępowanych myśli i wyobrażeń.

U2 byli wówczas tym, kim dla antycznych Greków Ajschylos, który w finale tragedii „Król Edyp” napisał:

„A więc bacząc na ostatni bytu ludzi kres i dolę,
Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy,
Aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży.”

Ich płyty z lat 80. budziły mocne emocje. Bono, Edge, Adam Clayton i Larry Mullen Junior przedstawiali w swoich piosenkach sytuacje z życia i skrajne, i drastyczne, tak dobrze znane pokoleniu dwudziesto i trzydziestolatków.

U2 wówczas, być może instynktownie (a być może za sprawą boskiego magicznego dotknięcia i wieszczego artyzmu), okazywali milionom słuchaczy i widzów to, co mogło niepokoić ich świadomość.

Takie nagrania jak „Sunday Bloody Sunday”. „Seconds”, czy „Refugee” (z albumu „War”), „Wire” i „Bad” (z krążka „The Unforgettable Fire”), oraz „Bullet the Blue Sky”, „Running To Stand Still” i „Mothers of Disappeared” (płyta „The Joshua Tree”) przywracały balans psychiczny.

Oto U2 twórcy przedstawiali aspekty świata z przyporządkowanymi przez nich emocjami, zaś słuchacze otrzymywali proces katartyczny, czyli przeżycie intelektualno-uczuciowe tegoż świata przedstawionego.

Ja wyciągnąłem z tych albumów szacunek dla pokoju, pogardę dla tyranów i sprzedajnych polityków, odrazę dla hipokryzji i hipokrytów, szczególnie dla tych, którzy niby to niosąc pokój i wolność w miejsce dyktatorów osadzają na tronach spolegliwych prezydentów, którzy kochają mamonę i wielkie korporacje… Przypadek?

Tak dzieje się i dzisiaj, tylko wrzuceni w wiry kategorycznego opowiadania się za kimś (lub czymś) w każdej możliwej dziedzinie i sytuacji, zapomnieliśmy o logicznym myśleniu i możliwości porzucania stada, zwłaszcza wtedy, kiedy biegnie ku przepaści.

W latach 90. XX wieku U2 zaczęli podążać za modami. W głowach członków U2 zwyciężyły względy komercyjne. Nie piszę „niestety”, ponieważ każdy wybiera własną drogę, mając wolną wolą i serce.

Dysonans poznawczy pojawił się na albumie „Pop”. Mimo, że w nagraniach jak „Miami” i „The Playboy Mansion” otwarcie krytykują konsumpcjonizm (wysłuchaj wersów o „big macach” i „coca-coli”) i megalomański styl życia, to cała trasa PopMart była tego zaprzeczeniem.

Mark Fisher, projektant sceny dla U2, próbował ideę przewodnią opisać za pomocą rozpoznawalnych symboli, takich jak połowa znaku McDonalds i gigantyczny kij koktajlowy z oliwką symbolizującą nadmiar picia. Pomysł polegał na wykorzystaniu ogromnego ekranu LED i nasyceniu widza niezwykle szybko zmieniającymi się obrazami i maksymalizacją efektów.

Zespół tłumaczył, że to memento dla nadmiernego konsupcjonizmu i hedonistycznych pobudek otaczania się wszystkim co modne. Zamysł iście chwalebny a pobudki moralitetowe warte braw, ale sama trasa rozczarowała. Nie tyle koncertami, bo te były widowiskowe i wyprzedzające epokę, ale promocją słabych piosenek ze słabiutkiej płyty „Pop”.

131 koncertów, mimo problemów z frekwencją w kilku miastach USA, przyniosło wielkie zyski. Box office zamknął się kwotą ponad 173 milionów dolarów. Przy okazji U2 po raz pierwszy zagrali w Polsce. Stało się to 12 sierpnia 1997 roku, na warszawskim Służewcu.

 

 

Bazgrzę, palę cygara, piję wino, czytam Biblię i występuję w zespole. Taki sobie pozer [śmiech]… który lubi malować to, czego nie widzi. Mąż, ojciec, przyjaciel biednych, czasem też bogatych. Społecznik, wędrowny handlarz pomysłów. Szachista, gwiazda rocka na pół etatu, śpiewak operowy najgłośniejszego zespołu folkowego na świecie. I co ty na to? –Bono o sobie samym. Cytat z książki „Bono about Bono”, która jest zbiorem rozmów z francuskim dziennikarzem Michki Assayasem.

 

Muzycznie ostatnim albumem w całości, jaki da się jeszcze posłuchać jest „Zooropa”, potem to już dała o sobie znać znużenie i rutyna. Wyróżnić można trzy nagrania na „All That You Can’t Leave Behind”, pół materiału z „How To Dismanttle An Atomic Bomb” i dwa nagrania z „Songs of Innocence”. Bezbarwne granie do antrykotu mody dla słuchaczy mainstreamu weszło (niestety!) U2 w krew. Zwłaszcza, że Coldplay czy Jay-Z zaczęli odsuwać czterech dublińczyków od skarbca i splendorów.

Starzy i dozgonni fani U2, jak i ja (bo zawsze będę!), mówią i piszą wprost: „muzyczny statek U2 odpłynął”. Wielu podejrzewa, że sprawia to sytość i spełnienie grupy, która szczerymi i znakomitymi albumami z lat 80. XX wieku wspięła się nie tylko na szczyty list sprzedaży płyt, najchętniej kupowanych singli, ale przede wszystkim zdobyła serca słuchaczy.

Od czasu „Pop” stało się jasne, że U2 stało się już wielką fabryką z korporacyjnymi przybudówkami na niemal każdym kontynencie. Marka U2 ma zarabiać i zarabia, a koncerty, mimo spadku jakości i braków zachwytów nad kolejnymi studyjnymi krążkami, same się kręcą.

Dla wielu fanów U2 to smutny przykład upadku z naprawdę dużej wysokości grupy, która z kultowej zmieniła się w korporacyjną maszynkę do robienia kasy.

Jeszcze surowiej oceniany jest Bono, zwłaszcza w rodzinnej Irlandii. Nie brakuje głosów, że z charyzmatycznego wokalisty przemienił się w najbardziej irytującego przedstawiciela przemysłu rozrywkowego, który sprawia wrażenie omnibusa.

O spełnieniu i niespełnieniu mówi Bono, w cytowanej już książce „Bono AboutBono” tak:

Można nas [U2] porównać do boksera, któremu zabrakło ze sześć cali do trafienia przeciwnika prawym sierpowym. Przeważnie właśnie tak się czuliśmy jako zespół. Bardzo rzadko, dlatego że działaliśmy szybko, jakaś wewnętrzna siła pozwalała nam osiągnąć jeden czy drugi z naszych celów, ale zwykle zamiary były ambitniejsze niż rzeczywiste osiągnięcia.

 

U2 i The Joashua Tree Tour 2017, Tokio. Fot. witryna u2.com

Korporacyjny „rock” od U2 kontratakuje. Apple, Apple, Apple…

Korporacjonizm to trzeci rozdział w dziejach grupy U2. Podczas  „PopMart World Tour” zaczęli romansowanie na całego z nową technologią. Okazało się jednak, że sympatycy U2, zgodnie stwierdzili, że zabrnęło to za daleko.

Oto firma Apple miała zapłacić U2 100 milionów dolarów za album „Songs Of Innocence”, który trafił na konta iTunes 9 września 2014 roku. Przypadek? Zbieg okoliczności? Koincydencja czasu i przestrzeni? Ani trochę. Oto mniej więcej w tym samym czasie hegemon Apple wypuszcza na rynek iPhone’a 6.

 

Bono poczas trasy U2 360° TOUR z 2009. Fot. witryna u2

Starzy fani uznali to za zdradę ideałów z przeszłości kwartetu z Dublina. Jeszcze ostrzej zareagowali młodzi użytkownicy. „Songs Of Innocence” został automatycznie pobrany na konta iTunes ponad 500 milionów użytkowników. To wywołało wielkie oburzenie! Ortodoksyjni fani oniemieli twierdząc, że „muzyka U2 i ich płyta nie może być swoistą reklamówką nowych produktów Apple”! Młodzi użytkownicy sklepu iTunes i często niesłuchający dublińczyków oburzyli się owym „darmowym darem muzycznym”.

Młodzi protestowali, ponieważ 11 nagrań z nowej płyty U2 pojawiło się w ich urządzeniach bez ich wiedzy. Potraktowano to słusznie jako ingerencję w prywatność. Ale brak wiedzy, skąd pochodzi album i dlaczego się znalazł w przenośnych urządzeniach to jedno, bowiem drugim i znacznie większym problemem była niemożliwość usunięcie piosenek U2 z kont.

Firma Apple wypuściła na rynek specjalną aplikację sześć dni po premierze, która wymagała od użytkowników zalogowania się na swoje konta AppleID, aby usunąć wszystkie niechciane 11 utworów U2. Tydzień po zdarzeniu Bono przeprosił. Powiedział, że to wyłącznie jego wina i bierze na siebie pełną odpowiedzialność za wywołane przez niego zamieszanie i oburzenie.

 

 

Ostatnią studyjną płytą, którą nagrali panowie z U2 jest „Songs of Experience” (premiera 1 grudnia 2017 roku). W recenzji sprzed pięciu lat napisałem, że

[…] poza trzema nagraniami: „Lights of Home”, cudną balladą „The Little Things That Give You Away” i „The Blackout” o reszcie nie warto się rozpisywać. I jak to jest, że najlepsza piosenka „Book of Your Heart” jest tylko dodatkiem w wersji Deluxe? Źle nie jest a dobrze wcale – jak mawia mój tata Józef. Tak samo można ocenić ten album, który jest znakomitym, bezbarwnym wypełnieniem tła, gdy potrzebujemy muzyki towarzyszącej. Nic nadto prócz wspomnianych piosenek”. […]

Przestraszyłem się tych słów sprzed lat. Pisząc ten tekst sięgnąłem po płytę i przesłuchałem ją dwa razy. Efekt? Nie zmieniam zdania, z jednym wyjątkiem. Piosenka „Landlady” wybija się ponad miałką średnią. Smutno robi się, kiedy wielcy U2 chcą brzmieć jak Coldplay, który także stał się muzyczną karykaturą siebie.

Jak zwykle łapię się na tym, że polegam wciąż (mimo pięćdziesiątki na karku) łapię się na lep mojej naiwności, która liczy na przebłysk U2 i objawienia kolejnych „War”  czy „Achtung Baby”. Wciąż wierzę, że to się wydarzy! Swoją drogą Bono, Adam, The Edge i Larry wiedzą doskonale, że każda ich nowa płyta będzie konfrontowana z ich muzycznymi szczytami. A to może być nad wyraz stresujące.

Wierzę też, że Bono, ten rockman z kompleksem mesjasza i zbawcy przez muzykę porzuci uniform sarkastycznego weterana o własną sławę i przypomni sobie, że był największym idolem mojej (naszej?) młodości?

Pierwszy krok ku temu już zrobił wydając autobiografię „Surrender. 40 piosenek, jednak opowieść” i wyznając:

„Urodziłem się z sercem ekscentryka i ego większym od poczucia własnej wartości”. – Bono.

Polecam tę książkę absolutnie do przeczytania. Inaczej spojrzymy na Bono, czyli Paula Davida Hewsona i – wierzę, że dacie mu jeszcze jedną szansę. Tak jak ja… od 39 lat.

Tomasz Wybranowski

 

„The Joshua Tree” U2 – 34 lata później. Muzyczny Wtorek i opowieści ze Szmaragdowej Wyspy.

Dzisiaj 34. Rocznica wydania albumu „The Joshua Tree”, jednego z najważniejszych krążków w historii świata pisanego prze muzykę. Irlandzki kwartet U2 fundował fanom „powrót do przeszłości” kilka razy.

30 listopada 2007 w sklepach muzycznych i księgarniach całego świata pojawiła się cyfrowo zmiksowana i oczyszczona wersja „The Joshua Tree”. Było to w 20. rocznicę. Nie inaczej było w 30. Jubileusz premiery. Szczególny był zwłaszcza winylowy, ciężki box z albumem, dodatkami i zestawem remiksów, out-take’ów i pewnym koncertem spod nieba Nowego Jorku.

Płyta „The Joshua Tree” jest ideałem, albumem bez zarzutu, muzyczną ponadczasową historią, gdzie słowo i muzyka są dokładnie tam, gdzie być powinny…

Nie byłoby albumu „Joshua Tree”, gdyby nie powstał krążek „The Unforgettable Fire” (1984 r.). Basista U2 – Adam Clayton mówi wprost:

„Czwarta płyta – „Unforgettable…” sprawiła, że byliśmy już w pełni ukształtowani i świadomi tego kim jesteśmy i czego oczekujemy, tak życiowo jak i muzycznie.” 

Grupa rozwijała się. Wspaniały występ na londyńskim Wembley podczas „Live – Aid” (lipiec 1985 r.) ugruntował ich pozycję, jako znakomitego bandu koncertowego.

Co ważne, z U2 nigdy nie można było wiązać słów takich jak banał, czy powtarzalność (= wtórność) przynajmniej do roku 1997. Bono i przyjaciele stworzyli łatwo rozpoznawalny styl muzyczny, rock z domieszką punkowej rebelii i buntu.

Tutaj do wsyłuchania jeden z programów poświęconych grupie U2:

U2 to przede wszystkim słowa pisane a potem wyśpiewane przez Bono, który nigdy nie ucieka przed ważnymi i bolesnymi tematami – rozterki i problemy dorastania w prowincjonalnym i biednym kraju („Boy” 1980 r.), kryzys wiary i pytania o sens jakichkolwiek podziałów religijnych („October” 1981 r.), bratobójcza wojna w Irlandii Północnej („War” 1983 r.), czy wreszcie fałszywa moralność Ameryki i dwubiegunowość jej bohaterów (zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki, mord polityczny na osobie Martina Luthera Kinga – album „The Unforgetable Fire” – 1984 r.).

 

                                                Ameryka, Ameryka…

W pierwszej połowie lat 80 – tych Bono, The Edge, Adam i Larry często odwiedzali Stany Zjednoczone i cały kontynent. Fascynowały ich nie wielkie miasta – metropolie, z kaskadą świateł, blichtrem reklam, wypełnione pędzącym tłumem, ale bezdroża południowych stanów, spotkania ze zwykłymi ludźmi, krajobrazy i rdzenna muzyka Ameryki, głównie blues.

Po latach Bono wspomina tamte wędrówki po Ameryce:

Nasz nowy album widzieliśmy – w naszych wyobrażeniach – jako dwie części, jak dwie połówki Ameryki – północną i południową. Nigdy jednak nie byliśmy zainteresowani postrzeganiem Ameryki jako kraju wypełnionego masą dla polityki, ale Ameryką idealnego mitu.

 

Wokalista U2 nie ukrywał, że Ameryka dla rzeszy Irlandczyków, od zawsze była wymarzoną „ziemią obiecaną”. Bono zawsze fascynowała owa dziecinna prawie naiwność Irlandczyków i innych imigrantów, że „za wielką wodą wszystko jest możliwe a marzenia spełniają się jak nigdzie indziej.”

Podróże i poznawanie nowych miejsc Bono przeplata lekturami amerykańskich pisarzy, poetów i dramaturgów, by wymienić tylko Jamesa Baldwina, Charlesa Bukowskiego czy Tennessee Williamsa.

Czytając natomiast Sama Sheparda „Motel Chronicles” Bono nie mógł pozbyć się skojarzeń z wybitnym filmem Wima Wendersa „Paris, Teras”. Bono wraz z żoną Ali odwiedził także Amerykę Łacińską.

 

Refleksje i wspomnienia przywiezione z Salwadoru, nie były w kolorach pasteli. Jak pisze w książce – dodatku do specjalnej edycji zremasterowanej wersji „Joshua Tree” – kochał tę Amerykę pełną naiwnej wiary, że wszystko jest możliwe, że wszyscy ludzie bez względu na pochodzenie i kolor skóry mogą czuć się tutaj lepiej i pewniej. Ale podróże do Salwadoru i Gwatemali a zwłaszcza z Nikaragiu złamały ten sielski obraz:

Zobaczyłem w tych krajach, że ci sami ludzie, którzy reprezentują z dumą sztandary wolności i braterstwa potrafią wspierać pacyfikacje wiosek w Salwadorze i niszczyć, deptać, dusić suwerenność innych krajów, kiedy ich polityka jest niezgodna z wizją polityki zagranicznej USA.

 

Wtedy właśnie Bono zrozumiał jak niebezpieczna jest polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych. Nie mógł uwierzyć, że pod sztandarami braterstwa i śpiewem „niesienia wolności uciskanym” kryje się wspieranie partyzantów (czytaj: zwykłych zbrodniarzy), którzy obalają legalne demokratyczne rządy, skrytobójcze mordy polityczne i gospodarcze wywieranie presji na kraje rozwijające się.

Efekt przemyśleń Bono to dwie przejmujące piosenki z „Joshua Tree”: „Bullet The Blue Sky” (numer 4 na albumie) i „Mothers Od The Disappeared” (pozycja 11, zamykająca płytę; przejmujące i szarpiące duszę obrazy matek, żon i sióstr, które utraciły swoich ukochanych mężczyzn podczas nocy reżimu Pinocheta w Chile).

 

               Obraz pustyni, drzewko Jozuego i … dwie Ameryki

W duszy wokalisty i tekściarza grupy U2, od tej chwili były dwa zwalczające się uczucia – miłości do Ameryki, jej duchowej i kulturalnej spuścizny; i nienawiści, lęku, strachu przed dwulicowością jej systemu. Gdzie walczą ze sobą skrajne uczucia, wtedy rodzi się zagubienie.

I Bono rzeczywiście czuł się zagubiony:

Wtedy zaczęły powstawać piosenki… Bardzo osobiste piosenki, piosenki miłosne, songi religijne, utwory o zamknięciu, klaustrofobii i rzeczy o szerokim spektrum widzenia świata i mechanizmów nim rządzących. Pisałem też piosenki o tym, jak sprawić by nie stracić swojego „ja” stając się gwiazdą rocka.

Z natłoku myśli, walczących ze sobą skrajnych uczuć – nienawiść i miłość, gniew i czułość, sprawy osobiste i wielka polityka, w głowie Bono kreowała się wizja wielkiej pustyni.

Tak oto narodziła się wizja albumu „Joshua Tree”, choć panowie z U2 tworzyli paciorki na swój najnowszy, muzyczny naszyjnik pod roboczą nazwą „The Two Americas”.

Tytuł zmienił się pod wpływem wizyty U2, towarzyszących im osób i nadwornego fotografa zespołu – Antona Corbijna (późniejszego reżysera wideoklipów zespołu: m.in. „With Or Without You”, „One”, czy „Electrical Storm”)w Kalifornii.

Jak twierdzi ten ostatni, wspólnymi siłami z zespołem wymyślili najmniej nośny i niekomercyjny tytuł płyty w historii muzyki rockowej.

Autorem wszystkich zdjęć na wydawnictwa muzyczne U2 związane z wydaniem albumu „Joshua Tree” i towarzyszących mu singli jest Anton Corbijn. Nadworny fotografik zespołu tak oto wspomina realizację tych historycznych dla U2 fotografii:

 

Przedtem, zanim mieliśmy wykonać zdjęcia na okładkę, bez problemu znajdowaliśmy drzewka Jozuego, które zawsze rosną w grupach, po kilka obok siebie. Ale tego dnia znaleźliśmy tylko jedno, samotne, opuszczone. Kilka godzin później, tuż obok niego zrobiłem nasze fotografie. Nigdy przedtem nie widziałem samotnego drzewa Jozuego… To był znak.

Corbijn „od wieków” fotografował pustynne krajobrazy, które fascynowały go w sposób hipnotyczny.

U2 i ja spędziliśmy jakiś czas na pustyniach Kalifornii, po to by znaleźć odpowiednie miejsca na sesję fotograficzną na okładkę albumu, który wtedy chłopcy realizowali pod dwiema roboczymi nazwami: „The Two Americas” i „The Desert Song”.

U2. Fot. U2.com.

Pewnego razu, popołudniową porą zabrałem Bono do jednego z przydrożnych, pustynnych barów. – wspomina Anton Corbijn – Długo opowiadałem mu a tym drzewie, drzewie Jozuego. Opowiedziałem mu także o tym,  w jaki sposób graficznie możemy użyć wizerunek, obraz, kształt tego niepowtarzalnego drzewa. Bono poszedł spać. Kiedy wzeszło słońce Bono wszedł z Biblią w ręku do autobusu grupy i uroczyście oświadczył, że album chrzci imieniem „Joshua Tree”.

Potem powstały zdjęcia na okładkę albumu i wydawnictw towarzyszących. Czarno – białe, prawie nawiedzone, bo mistyczne… Prostota, czerń i biel, jak dobro i zło, jak miłość i nienawiść, jak prawda i fałsz…

 

                                                Album – legenda

„Joshua Tree” ukazała się w marcu 1987 roku. Pierwszy singel „With Or Withou You” dotarł do pierwszego miejsca na liście przebojów w USA i czwartego w zestawieniach brytyjskich.

Przebojami stały się także kolejne małe płytki z albumu: „With or Without You” (amerykański Billboard i numer 1, w Wielkiej Brytanii miejsce 4), „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” (USA – miejsce 1; Wielka Brytania – miejsce 6), „Where The Streets Have No Name” (USA – 13; UK – 4). Zestaw singli uzupełniają „In God’s Country” (tylko na rynek USA i Kanady) i „One Tree Hill” (tylko w Nowej Zelandii).

Tutaj do wysłuchania program z okazji 40. rocznicy wydania debiutanckiego krążka „Boy”:

 

W ciągu pierwszych 3 miesięcy, od daty ukazania się albumu na rynku, „Joshua Tree” kupiło 6 milionów fanów! Płyta wciąż jest popularna. Do 29 listopada 2007 roku album został sprzedany w nakładzie prawie 22 milionów egzemplarzy!

Ale pisząc o „Joshua Tree” nie sposób pominąć dwóch ukrytych członków zespołu – Briana Eno i Daniela Lanois. To właśnie oni nadzorowali nagranie albumu, jego zmiksowanie i obróbkę studyjną.  Bono twierdzi wprost:

Bez Briana i Daniela U2 nie byłoby tym samym zespołem, którym jest do dziś.

 Wzbogacona „Joshua Tree”

Kupując podwójne wydawnictwo „The Joshua Tree” AD 2007, możecie być pewni, iż czeka was wiele miłych niespodzianek. Do właściwego albumu, tyle, że poddanego cyfrowemu retuszowi, dorzucono drugi krążek.

Tam znalazły się B – strony singli, które promowały album, m.in. „Walk To The Water” ( z „With Or Without You”), „Deep In The Heart” (druga strona singla „I Still Haven’t Found…”), czy „Race Against Time” (utwór znany z singla „Where The Streets Have No Name”).

W zbiorku 14 bonusów znaleźć można także „Sweetest Thing”, utwór napisany przez Bono na 26 urodziny żony Ali, który początkowo miał być 12 utworem na „The Joshua Tree”.

Rarytasami jest pięć utworów, które powstały podczas sesji „Two Americas/Joshua Tree” – w kolejności „Beautiful Ghost / Introduction To Song Of Experience” , przejmujący „Wave of Sorrow / Birdland” (właściwy i ostateczny wokal Bono dograł – a właściwie dośpiewał – dopiero latem 2007 na potrzeby tego wspominkowego wydawnictwa), „Desert Of Love” (początkowo utwór tytułowy nagrywanego w 1986 roku nowego albumu), „Rise Up” i niepowtarzalny, złowieszczy „Drunk Chicken / America”, gdzie sam wielki bitnik i literacki włóczęga Allen Ginsberg czyta fragment swojego poematu „America”.

Prawdziwym rarytasem jest edycja albumu (z dodatkami) z okazji 30. rocznicy wydania tego albumu.

Tomasz Wybranowski

Wyjątkowa muzyka a nie wyjątkowi muzycy. Czterdziesta rocznica premiery albumowego debiutu U2 „Boy”.

Siłą U2 jest braterstwo i szczera przyjaźń wszystkich członków grupy. Polegają na sobie i mogą sobie bezgranicznie ufać, nie tylko na scenie, w studiu nagraniowym, ale także w życiu… na dobre i złe.

Znamienne są słowa The Edge’a, który kiedyś zapytany o to, jak radzi sobie z poczuciem wielkości U2, odparł:

Kiedy po kolejnym dobrym koncercie Bono i Adam twierdzą, że jesteśmy najlepsi, to – prawdę mówiąc – nie mam powodów, aby im nie wierzyć.

O tym, że U2 to jedna wielka i zgodna rodzina, przekonali się ci wszyscy, którzy mieli okazję obejrzeć film dokumentalny o zespole „Rattle And Hum” (premiera: 27 październik 1988 r., Dublin). Panowie z U2 wciąż żyją muzyką. Chcę przypomnieć w tym miejscu znamienne słowa Bono:

U2 to wyjątkowa muzyka, a nie wyjątkowi muzycy.

Tutaj do wysłuchania program poświęcony pierwszej płycie Dublińczyków:

 

Wszystko zaczęło się 1976 r., kiedy Larry Mullen Jnr., wówczas piętnastoletni początkujący perkusista, przyczepił na tablicy ogłoszeń w Dublin’s Mount Temple Comprehensive School wiadomość, że poszukuje muzyków do nowego zespołu. Treść ogłoszenia brzmiała mniej więcej tak:

Wydałem ostatnie pieniądze na kupno perkusji. Szukam kogoś, kto tak samo postąpił z kupnem gitary.

Na apel Larry’ego odpowiedzieli Dave Evans i jego brat Dick, Adam Clayton, Paul Hewson, a także Peter Martin i Ian McCormick. Po kilku spotkaniach i próbach skład ustabilizował się. Paul, Dave, Adam i Larry, czwórka młodzieńców marzących o graniu rocka, regularnie spotykała się w kuchni państwa Mullenów już jako Feedback. Dwa miesiące później Feedback wygrał szkolny konkurs młodych talentów. Warto dodać, że ich pierwszy publiczny występ odbył się 17 marca – w dniu św. Patryka.

U2. Fot. U2.com.

                                             Nowa nazwa, pierwszy singiel

Pod koniec 1977 r. nazwa zespołu zmieniła się na The Hyde. Pod taką nazwą zwyciężyła w konkursie talentów”„Limerick Civic Week”. Na okrzykniętych mianem „talentu ostatnich lat” chłopaków natrafił Billy Graham, dziennikarz magazynu Hot Press. Napisał on o The Hyde entuzjastyczny artykuł i zaaranżował  spotkanie z Paulem McGuinnessem, który został impresario zespołu.

We wrześniu 1979 r., już jako U2, chłopcy wydali w nakładzie 1 tys. egzemplarzy swój pierwszy singel „U2 : 3” – z utworem „Out Of  Control”. Kolejne małe płyty „Another Day”, a zwłaszcza „11 O’clock Tick Tock” powiększyły grono  fanów zespołu.

 

 

Muzyczny sukces wydawnictw skłonił szefostwo wytwórni Islands Records do podpisania z U2 kontraktu, który obowiązuje do dziś. Efektem umowy był wydany w 1980 r. debiutancki album „Boy”, z przejmującą piosenką „I Will Follow”, wyrazem tęsknoty syna do matki, która odeszła zbyt wcześnie (Iris Hewson zmarła nagle 10 września 1974 r., Paul miał wtedy 14 lat).

Rok później na półki trafiła płyta „October” –  pełna religijnej kontemplacji, przemyśleń na temat przemijania i ludzkiej egzystencji, z psalmowym songiem „Gloria”, pasyjnym „Tomorrow” i pełnym nostalgii tytułowym „October”.

U2 od samego początku byli pod silnym wpływem rewolucyjnego punk rocka, nie tyle w kwestii niedbalstwa muzycznego (tak charakterystycznego dla punkowej sceny), ale filozofii idei i zaangażowania. Byli ucieleśnieniem młodzieńczej pasji życia i ku życiu zwracali się w swoich piosenkach, bez upiększeń i ucieczki od trosk dnia codziennego.

Tomasz Wybranowski

60. urodziny Bono z grupy U2. Specjalny program w rocznicę narodzin irlandzkiej gwiazdy odbył się w niedzielę.

Bono Vox, właściwie Paul Hewson, przyszedł na świat 10 maja 1960 roku w Dublinie. Dzieciństwo i młodość spędził w Glasnevin, w jednej z dzielnic północnego Dublina. Od małego otoczony był muzyką.

Jego ojciec Rob, który pracował jako urzędnik pocztowy, swoje serce i duszę zaprzedał operze. Po pracy, wieczorami śpiewał w zaciszu domowym arie operowe. To właśnie Rob zaraził syna, małego Bono miłością do muzyki. Kiedy umierał Bono z U2 koncertował w Ameryce Południowej. Wyrazem bólu, miłości i tęsknoty do ojca jest przejmująca piosenka z krążka „How To Dismantle An Atomic Bomb”„Sometimes You Can’t Make It On Your Own”.

Bono jak równy z równymi rozmawia o problemach głodu, wykorzystywania dzieci i kryzysie krajów III Świata, który pogłębia się w wielu wypadkach  za wiedzą i często wolą możnych globu. Bakcyla społecznikostwa połknął za sprawą sir Boba Geldofa. Irlandzki rockman zaprosił U2 do udziału w koncercie Live Aid. Od tego momentu czwórka z Dublina stała się gwiazdą.

Ale Bono to nie demagog i „człowiek o pustych słowach bez pokrycia”. W roku 1987, kiedy U2 za sprawą płyty „The Joshua Tree” odnieśli sukces artystyczny, Bono ze swoją piękną żoną Ali wyjechał do Etiopii, aby lepiej poznać tamtejsze realia. Przez kilka tygodni pracowali w jednym z etiopskich szpitali, z dala od wygód i cywilizacji.

Walka Bono o równość wszystkich ludzi w kwestii dostępu do edukacji, lecznictwa publicznego i poszanowania praw jednostki zawstydza wielu. Jeden ze znanych amerykańskich pastorów powiedział kiedyś:

Jestem pastorem, głoszę słowo Boże a ten Irlandczyk jest jak przykład, chwalebny przykład z Biblii. I nie robi tego dla jakichś korzyści.

Bono Vox, czyli Paul Hewson, dublińczyk z dziada pradziada, urodzony i wychowany w Glasnevin, lider i charyzmatyczny wokalista U2, 10 maja obchodził swoje 60. urodziny. To powód dla wydawców Radia WNET i działu muzycznego stacji  do złożenia życzeń artyście, ale także do zaprezentowania unikatowych i mało znanych nagrań tak U2, jak i solowych dokonań Bono.

Tomasz Wybranowski

Tutaj jedno ze wspominkowych programów o muzyce U2: 

Urodziny Bono – wokalisty i autora metafor do piosenek U2. 10 maja 2020 roku ten syn Dublina i Irlandii skończył 60 lat.

Dubliński kwartet przez ponad czterdzieści lat swojego istnienia wpisał się złotymi zgłoskami w historii światowej muzyki rockowej. Godne podkreślenia jest to, że U2 gra wciąż w tym samym składzie.

Sercem U2 jest Paul Hewson znany powszechnie jako Bono Vox. To charyzmatyczny wokalista i autor słów niemal wszystkich piosenek grupy. To może dziwić wielu, ale to nie Bono był założycielem U2. Od razu jednak stał się jednak jej liderem, pod dyktando którego pracuje cały zespół. To on stoi za wizerunkiem grupy tak w warstwie brzmieniowej, literackiej, jak i medialnej.

Wszystkie decyzje związane ze zmianami brzmienia i image’u to decyzje Bono. Jedno się tylko nie zmienia – przesłanie U2. To przesłanie związane jest z miłością, wiarą (iż świat może być lepszy) i bezkompromisowością wobec cynizmu, zła i spotwarzania ludzkiego życia. 

Tutaj wysłuchasz specjalnego programu z okazji kolejnej premiery albumu U2 „The Joshua Tree”:

 

Kult muzyki i ojciec Rob

Bono Vox, właściwie Paul Hewson, przyszedł na świat 10 maja 1960 roku w Dublinie. Dzieciństwo i młodość spędził w Glasnevin (dzielnica Dublina Północnego). Od maleńkości otoczony był kultem muzyki. Jego Ojciec – Rob, mimo, że pracował jako urzędnik pocztowy serce i duszę zaprzedał operze. Po pracy, wieczorami śpiewał w zaciszu domowym arie operowe.

To Rob zaraził syna miłością do muzyki. Kiedy zmarł, Bono z U2 koncertował w Ameryce Południowej. Wyrazem bólu, miłości i tęsknoty do ojca jest przejmująca piosenka z krążka „How To Dismantle An Atomic Bomb”„Sometimes You Can’t Make It On Your Own”.

Bakcyla społecznikowstwa połknął za sprawą sir Boba Geldofa. Irlandzki rockman zaprosił U2 do udziału w koncercie Live Aid. Od tego momentu czwórka z Dublina stała się gwiazdą. Ale Bono to nie demagog i „człowiek o pustych słowach bez pokrycia”. W roku 1987, kiedy U2 za sprawą płyty „The Joshua Tree” odniosła sukces artystyczny, jak i koncertowy, Bono ze swoją piękną żoną Ali wyjechał do Etiopii, aby lepiej poznać tamtejsze realia. Przez kilka tygodni pracowali w jednym z etiopskich szpitali, z dala od wygód i cywilizacji.

Walka Bono o równość wszystkich ludzi w kwestii dostępu do edukacji, lecznictwa publicznego i poszanowania praw jednostki zawstydza wielu. Jeden ze znanych amerykańskich pastorów powiedział kiedyś:

Jestem pastorem, głoszę słowo Boże a ten Irlandczyk jest jak przykład, chwalebny przykład z Biblii. I nie robi tego dla jakichś korzyści.

Bono bywa czasami próżny, tak twierdzą bliscy przyjaciele muzyka. Cóż, ma do tego prawo. Z drugiej strony, jako jego wielki fan od ponad trzydziestu lat, mogę śmiało powiedzieć, że robi to w granicach tak zwanego błędu statystycznego. Choć ostatnio ponad ów statystyczny błąd często wychodzi.

 

U2 – Wyjątkowa muzyka a nie wyjątkowi muzycy

W wielu wywiadach Bono Vox podkreśla, że gdyby nie ich kraj Irlandia, jej izolacja od świata Zachodu i  muzyki tam tworzonej, to nie zdołaliby jako zespół stworzyć nowej jakości na muzycznej mapie rocka. Dzięki temu stworzyli niepowtarzalne zjawisko – U2.

Siłą U2 jest braterstwo i szczera przyjaźń wszystkich członków grupy. Polegają na sobie i mogą sobie bezgranicznie ufać, nie tylko na scenie, w studiu nagraniowym, ale także w życiu… na dobre i złe. Znamienne są słowa The Edge’a, który kiedyś zapytany o to, jak radzi sobie z poczuciem wielkości U2, odparł:

Kiedy po kolejnym dobrym koncercie Bono i Adam twierdzą, że jesteśmy najlepsi, to – prawdę mówiąc – nie mam powodów, aby im nie wierzyć.

O tym, że U2 to jedna wielka i zgodna rodzina, przekonali się ci wszyscy, którzy mieli okazję obejrzeć film dokumentalny o zespole „Rattle And Hum” (premiera: 27 październik 1988 r., Dublin). Czwórka z U2, mimo że opływa w dostatki, a wszyscy uznają ją za grupę supergwiazdorów, nadal jest pokorna. Chcę przypomnieć znamienne słowa Bono:

U2 to wyjątkowa muzyka, a nie wyjątkowi muzycy.

Wszystko zaczęło się 1976 r., kiedy Larry Mullen Jnr., wówczas piętnastoletni początkujący perkusista,
przyczepił na tablicy ogłoszeń w Dublin’s Mount Temple Comprehensive School wiadomość, że poszukuje muzyków do nowego zespołu. Treść ogłoszenia brzmiała mniej więcej tak:

Wydałem ostatnie pieniądze na kupno perkusji. Szukam kogoś, kto tak samo postąpił z kupnem gitary.

Na apel Larry’ego odpowiedzieli Dave Evans i jego brat Dick, Adam Clayton, Paul Hewson, a także Peter Martin i Ian McCormick. Po kilku spotkaniach i próbach skład ustabilizował się. Paul, Dave, Adam i Larry, czwórka młodzieńców marzących o graniu rocka, regularnie spotykała się w kuchni państwa Mullenów już jako Feedback.

Dwa miesiące później Feedback wygrał szkolny konkurs młodych talentów. Warto dodać, że ich pierwszy publiczny występ odbył się 17 marca – w dniu św. Patryka.

Nowa nazwa, pierwszy singiel

Pod koniec 1977 r. nazwa zespołu zmieniła się na The Hyde. Pod taką nazwą zwyciężyła w konkursie talentów „Limerick Civic Week”. Na okrzykniętych mianem „talentu ostatnich lat” chłopaków natrafił Billy Graham, dziennikarz magazynu Hot Press.

Napisał on o The Hyde entuzjastyczny artykuł i zaaranżował spotkanie z Paulem McGuinnessem, który został impresario zespołu. We wrześniu 1979, już jako U2, chłopcy wydali w nakładzie 1 tysiąca egzemplarzy swój pierwszy singel „U2 : 3” , z utworem „Out Of Control”. Kolejne małe płyty „Another Day”, a zwłaszcza „11 O’clock Tick Tock” powiększyły grono fanów zespołu.

Muzyczny sukces wydawnictw skłonił szefostwo wytwórni Islands Records do podpisania z U2 kontraktu, który obowiązuje do dziś. Efektem umowy był wydany w 1980 r. debiutancki album „Boy”, z przejmującą piosenką „I Will Follow”, wyrazem tęsknoty syna do matki, która odeszła zbyt wcześnie (Iris Hewson zmarła nagle 10 września 1974 r., Paul miał wtedy 14 lat – przyp. autor).

Rok później na półki trafiła płyta „October”, pełna religijnej kontemplacji, przemyśleń na temat przemijania i ludzkiej egzystencji, z psalmowym songiem „Gloria”, pasyjnym „Tomorrow” i pełnym nostalgii tytułowym „October”.

U2 od samego początku byli pod silnym wpływem rewolucyjnego punk rocka, nie tyle w kwestii niedbalstwa muzycznego (tak charakterystycznego dla punkowej sceny), ale filozofii idei i zaangażowania. Byli ucieleśnieniem młodzieńczej pasji życia i ku życiu zwracali się w swoich piosenkach, bez upiększeń i ucieczki od trosk dnia codziennego.

 

Sunday, Bloody Sunday

Bono i spółka nigdy nie unikali bolesnych tematów trapiących podzieloną Irlandię. W sierpniu 1982 r. został napisany utwór „Sunday, Bloody Sunday”, upamiętniający wstrząsające wydarzenia z historii najnowszej Irlandii Północnej. W niedzielę 30 stycznia 1972 r. w miejscowości Derry brytyjscy komandosi bez zapowiedzi otworzyli ogień do uczestników pokojowego marszu.

W bestialski sposób zamordowano 13 osób, a ponad 20 było poważnie rannych. 1 grudnia 1982 r. zespół rozpoczął miesięczną trasę koncertową po Europie, na której prezentowane były utwory z jeszcze nie wydanego jeszcze albumu „War”. Podczas koncertu w Glasgow zespół wykonał po raz pierwszy „Sunday, Bloody Sunday”.

Polski akcent

Krążek „War” pojawił się w sprzedaży 28 lutego 1983 r., a pilotował go singel „40”. Pozostałe małe płyty to: „New Year’s Day”, „Two Hearts Bit As One” i oczywiście „Sunday, Bloody Sunday”. Nowe dzieło U2 pojawiło się na pierwszym miejscu angielskiej listy przebojów. Trzeci album ostatecznie zdefiniował styl grupy, którą uznano za najbardziej zaangażowaną politycznie od czasów rebeliantów z The Clash.

Warto dodać, że utwór „New Year’s Day” powstał z myślą o Polakach, walczących na początku lat 80. spowitych nocą stanu wojennego, o lepsze życie, wiarę, nadzieję i miłość. Inspiracją do napisania piosenki było wprowadzenie w Polsce stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., z przejmującym widokiem czołgów na ulicach polskich miast.

Koncert życia

W marcu Dublińczycy wyruszyli w długą trasę koncertową, której spełnieniem artystycznym był pobyt
w Stanach Zjednoczonych. 5 czerwca 1983 r. zespół zagrał „koncert życia”. Stało się to w malowniczo
położonym amfiteatrze Red Rocks w Kolorado.

Grupa U2 oczarowała publiczność siłą przekazu, potężnym rockowym brzmieniem i ważnym przesłaniem – pokoju i miłości dla świata. Publiczność w Red Rocks miała okazję obserwować narodziny charyzmatycznego lidera rockowych scen świata, gwiazdę i misjonarza w jednym – Bono Vox. Występ z Kolorado został zarejestrowany i wydany na płycie „Under a Blood Red Sky”.

Bono 1983, fot. Tom Kern, Pixabay CC0 via Wikimedia Comons

Mimo że album trwa niecałe 37 minut, to jego zawartość powala na kolana, szczególnie „Sunday, Bloody Sunday”  i ognista „Gloria” . Krytycy uznali pierwszy koncertowy krążek U2 za jeden z albumów roku. Po wyczerpującej trasie członkowie U2 od razu zabrali się do pracy nad nowym albumem.

W maju 1984 r. Bono, Edge, Adam i Larry przekroczyli mury dostojnego starego zamczyska w Slane Castle w hrabstwie Meath (fotografię albumu zamieszczono na okładce nowej płyty). Produkcją „4” zajęli się Brian Eno, słynny eksperymentator, znany ze współpracy z Roxy Music i Talking Heads, oraz Daniel Lanois. W lipcu zakończono pracę nad nowym materiałem, zaś Bono i Edge założyli własną wytwórnię muzyczną Mother Records.

Album, który „wbijał w ziemię”

Tymczasem na kilka tygodni przed oficjalnym wydaniem nowej płyty (28 sierpnia 1984 r.) w nowozelandzkim Christchurch U2 rozpoczęli światową trasę koncertową promującą „The Unforgettable Fire”. W połowie września ukazał się pierwszy singel z longplaya „Pride (In The Name Of Love)”, jeden z dwóch utworów poświęconych pamięci znanego murzyńskiego działacza politycznego Martina Luthera Kinga (drugi to „M.L.K.”).

1 października 1984 r. album był już na półkach sklepów. Z perspektywy czasu „The Unforgettable Fire” to klasyczny już album z kanonu rocka. Smakowano go po kawałku, a ten powalał świeżością, celnością aranżacji, oszczędnością dźwięków.

Wbijał w ziemię… po prostu – powiedział o tym albumie nieżyjący dziennikarz muzyczny Tomasz Beksiński.

Tytuł albumu został zaczerpnięty od nazwy przechowywanego w chicagowskim Muzeum Pokoju zbioru rysunków i obrazów ludzi, którzy przeżyli wybuch bomb atomowych w Japonii. Tytułowy utwór jest hymnem na część pokoju. U2, rozdrapując bolesną ranę świata.

Eno i Lanois wzbogacili brzmienie grupy, nadając mu wirtuozerski i niepowtarzalny kształt nowej muzycznej jakości. Grupa z dnia na dzień zyskiwała coraz więcej fanów. Płyta rozchodziła się w setkach tysięcy egzemplarzy, zaś o bilety na koncerty U2 było coraz trudniej. W dodatku Bob Geldof zaprosił Bono i Adama Claytona do nagrania gwiazdkowego utworu „Do They Know It’s Christmas”.

Najgorętsze bilety na kuli ziemskiej

Pierwsze miesiące 1985 r. członkom U2 upłynęły bardzo pracowicie. Koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty. W kwietniu na singlu ukazał się tytułowy utwór z albumu „The Unforgetable Fire”. W obwolucie znalazła się jeszcze jedna płyta z utworami „60 Seconds In Kingom Come” , „The Three Sunrises” i mroczny, hipnotyczny „Love Comes Tumbling”.

Amerykański oddział Islands w maju opublikował maxisingel Dublińczyków opatrzony tytułem „Wide Awake In America”  z utworami „Bad” , „A Sort Of Homecoming”  (obie w wersjach koncertowych), oraz „Three Sunrises” i „Love Comes Tumbling”.

Narodziny supergrupy – U2

13 lipca 1985, za namową Boba Geldofa (znowu!!!), członkowie U2 wystąpili na koncercie LIVE AID. Dzięki telewizji cały świat obserwował ten dobroczynny koncert, z którego dochód przeznaczony był na pomoc dla głodującej Etiopii. Europejska odsłona LIVE AID miała miejsce na londyńskim Wembley.

Na dwóch scenach (Londyn i Filadelfia) zaprezentowało się 47 wykonawców, w tym również U2. Mając do dyspozycji 20 minut, brawurowo wykonali „Bad”, w rozbudowanej szacie aranżacyjnej cudownie rozwleczonej do prawie 13 minut. „Sunday, Bloody Sunday” dopełniło dzieła zniszczenia! Komentatorzy tego wydarzenia, reporterzy i krytycy muzyczni byli zgodni:

Oto narodziła się nowa supergrupa!

Koncert domowy„nowa perła”  

Koncerty w Dublinie pod koniec sierpnia zakończyły ponad dziesięciomiesięczną trasę. Wielki finał odbył się w dublińskim stadionie Croce Park. Dziesiątki tysięcy fanów, którzy przyszli oklaskiwać U2, nie kryło wzruszenia i dumy, że ich rodacy rzucili świat na kolana, głosząc proste i ponadczasowe prawdy z najlepszą rockową muzyką w tle.

W finale tego „domowego koncertu” zagrali utwór Bruce’a Springsteena „My Hometown”, ze specjalną dedykacją dla Ojca Bono – Roba. Jak powiedział Bono:

Zawsze gdziekolwiek byśmy nie byli, to właśnie tu, w Dublinie, na Zielonej Wyspie, jest nasz dom.

Koniec roku przyniósł kolejną irlandzką perłę do naszyjnika najpiękniejszych piosenek w historii nowożytnej muzyki. Stało się tak za sprawą Bono i Enyi z Clannad oraz ich niesamowitego duetu „In A Lifetime”.

Bono w 2009 roku. Fot. David Shankbone, CC BY 3.0, via Wikimedia Commons

Wraz z nastaniem wiosny roku 1986 r. U2 ponownie ruszyli w trasę koncertową. Pojawili się m.in. w
Dublinie na imprezie Self Aid. W czerwcu natomiast wzięli udział w jedenastodniowej trasie koncertowej „Conspiracy of Hope” organizowanej przez Amnesty International. Obok U2 koncertowali także Peter Gabriel, Sting i Brian Adams.

W sierpniu, w drugą rocznicę sukcesu, tak artystycznego i komercyjnego, wydania albumu „The Unforgetable Fire” zespół wraz z Danielem Lanois i Brianem Eno ponownie zaszył się w zaciszu studia nagraniowego, aby przygotowywać materiał na nowy album. W branży muzycznej zastanawiano się, czy zespół będzie w stanie przeskoczyć samych siebie…

Nadchodził czas biblijnego Jozuego. O albumie „Joshua Tree”  napisałem i powiedziałem już więcej niż powinienem. Po niej rozkoszowaliśmy się „Rattle and Hum” i idealnym, bezbłędnym „Achtung Baby”. To z tego krążka pochodzi song „One” i przejmujący „Love is Blindness” (coś dla niespełnionych, nieco neurotycznych kochanków). A „Zooropa” i „Stay (Farewell So Close)” (cudny teledysk i Nastasia Kinsky, i Berlin, i niebo nad nim, i Wim Wenders), a „Pop” z przejmującym „Please”,  mówiący o politycznych podziałach w Irlandii Północnej. A rozkołysany, nieco senny „If You Wear Your Velvet Dress”, czy „Last Night on Earth”… I mógłbym tak bez końca, aż po ostatnie albumy „Songs of Innocence” (2014) i „Songs of Experience” (2017).

 

                                 Moje trzydzieści siedem lat w blasku muzyki U2

Dla mnie dostojny jubilat kończący 10 maja 2020 roku 60. lat – Paul Hewson aka Bono Vox – to nie tylko jeden z największych współcześnie żyjących wokalistów rockowych, ale i zjawiskowa i barwna postać świata muzyki.

Co prawda jego głos drży, czasami się łamie i nie brzmi już jak niegdyś. Co prawda zdarzy mu się powiedzieć coś nie w porę, zbyt pośpiesznie i bez rozwagi przemyślenia. Prawdą jest również to, że stał się znakomitym i umiejącym omijać podatkowe pajęczyny biznesmenem. Bywa czasami dzięcięco naiwny i prostolinijny. Ale zapytam, wprost: To co?! Zapytam.

Za to, co zrobił dla milionów młodych serc spragnionych niezwykłych metafor, dźwięków i słów często mocnych, ale prawdziwych, na zawsze pozostanie wielki.

Jest wreszcie dla mnie Bono moim muzycznym życiem. Brzmi górnolotnie? Być może, ale jego głos i muzyka towarzyszą mi od ponad trzydziestu sześciu lat. U2 są ze mną zawsze i wszędzie.

Pamiętam ten dreszcz emocji, kiedy przeżywałem pierwszy koncert U2 w Polsce, gdzieś pod niebem warszawskiego Służewca w sierpniu 1997 roku. Moja siedemnastoletnia teraz córeczka Julka (też zodiakalny Byk, jak i bohater tego artykułu), rozpoznawała od małego i Bono, i U2 bezbłędnie. Tyle tylko, że po swojemu tytułowała go wtedy mianem … Bonko, ergo Bonka. 

STO LAT BONO! Trwaj, nagrywaj coraz lepsze płyty i walcz o nadzieję i miłość. No i kochaj wiecznie swoją Ali. Bowiem wspaniała i mądra Kobieta u boku mężczyzny, to cudowność i spełnienie. 

Tomasz Wybranowski