„Cisza jak ta. Muzyka Romualda Lipki”. Festiwal w Opolu 2020 – mizerny hołd dla Mistrza. Blichtr i małość ponad sztukę.

Sami artyści wespół z „mistrzami” aranżu zdawali się mieć w głowie pewien song Wojciech Młynarskiego, gdzie pojawia się taka oto fraza: Co by tu tu jeszcze spie*rzyć Panowie (Panie – dodam od siebie).

Za nowe aranżacje szlagierów, które wyszły spod ręki mistrza Romualda Lipki, jednego z najlepszych melodyków obok Marka Jackowskiego, odpowiadali m.in. Grzegorz Urban, Filip Torres, Filip Siejka, czy Paweł Rurak – Sokal. Z wielkiej festiwalowej chmury nie spadł nawet kapuśniaczek. Ziemia nie zadrżała a aniołowie nie oniemieli.

A mnie zrobiło się bardziej niż smutno, że hołd pamięci dla Romualda Lipki „Cisza, jak ta” był koncertem, z kilkoma wyjątkami, bardzo lichym. Nazwę wprost: po prostu mizernym.

Tomasz Wybranowski

Autorom i aranżerom koncertu przyświecała, jak mi się zdaje, jedna idea: zbudować kontrasty między kanonicznymi wersjami songów napisanych przez nieodżałowanego pana Romka Lipki a wariacjami przygotowanymi na jego festiwalowe wspomnienie. Koncert „Cisza, jak ta” odarła jednego z największych polskich kompozytorów z rockowego pazura i piosenkowego mistrzostwa.

Bogu dzięki, że koncert prowadził Artur Orzech. Dzięki niemu bohaterem wieczoru był Romuald Lipko za sprawą przytaczanych przez konferansjera anegdot i cytatów muzyka, który odszedł w lutym tego roku.

Sami artyści wespół z „mistrzami” aranżu zdawali się mieć w głowie pewien song Wojciech Młynarskiego, gdzie pojawia się taka oto fraza

Co by tu tu jeszcze spie*rzyć, Panowie? Co by tu jeszcze? (…i Panie – dodam od siebie).

Piosenka po piosence

„Takie tango” i Justyna Steczkowska… Cóż, wielki melodyk i kompozytor Romuald Lipko został w tej aranżacji (gdyby ktoś nie znał oryginału) sprowadzony do miana piszącego nuty dla trzeciego składu piosenkarek i tancerek z pseudo – Moulin Rouge. Pani Steczkowska taka jak zwykle, trochę nagości, epatowania ciałem i melizmaty, które powiela od czasów pamiętnej Maanamowej „Szansy na sukces”. Z rock’n’rollowego tanga nie zostało nic. Niestety.

Potem Sławomir Uniatowski i słabe, bezbarwne wykonaniu piosenki „Dmuchawce, latawce, wiatr”. Anemicznie głosowa kondycja pana Uniatowskiego i sposób wykonania hitu Urszuli zdawały się świadczyć o tym, że artysta śpiewał tę piosenkę za karę.

Przypomnę, że pani Urszula postanowiła nie wystąpić w tym koncercie, choć dyrektor artystyczny Marek Sierocki twierdził, że … wystąpi. Ale można mu wybaczyć, bo owym dyrektorem został kilka tygodni przed festiwalem.

A potem pani Maryla Rodowicz, która niemiłosiernie męczyła się ze doskonałą melodią i natchnionym i rozdzierającym tekstem Marka Dutkiewicz. Jej piosenka „Tak nam słodko, tak nam gorzko” zabrzmiała jak śpiewany z niechęcią – przepraszam za porównanie – jeden z hymnów socjalistycznej młodzieży.

Ten występ udowodnił, że królowa polskiej piosenki pani Rodowicz już powinna się żegnać powoli ze sceną i koncertami na żywo. Słychać to było w quasi – bisie, w który zaintonowała refren a’capella.

Występu Kamila Bednarka i jego interpretacji „Martwego morza” Budki Suflera łaskawie nie skomentuję. Ta pieśń w jego ustach zabrzmiała jak “pioseneczka przy ognisku”. Bez ognia, bez mocy i bez “wejścia w tekst”. A hasło rzucone ku publiczności: „Opole, wszystkie łapy w górę!”, podczas muzycznego hołdu dla jednego z największych kompozytorów, to jakieś qui pro quo! Przynajmniej dla mnie…

I kiedy myślałem, że gorzej już być nie może, to…  Jednak stało się! Na scenie zameldowali się Sound’n’Grace.

Rockowa petarda „Piąty bieg” w wersji gospel – kumbaya to jakiś żart, mało zabawny gag piosenko-podobny. W takiej dyspozycji chór Sound’n’Grace mógłby pojawić się na przeglądzie piosenki turystycznej Yapa (i to w konkursie odrzuconych). Jeżeli jest to obecnie nasz eksportowy chór, to lepiej go … nie eksportować. Prostacki aranż, wedle zasady „niech nikt ze śpiewających się nie wychyla” i banalnie głosowo, ot tak na jedną ósmą gwizdka.

W końcu na scenie zameldował się Piotr Cugowski. Wyśpiewał z emocjami, z głębi serca przebój „Aleją gwiazd”, którą zaczarowała publiczność na wieki Zdzisława Sośnicka. Warto przy tej okazji pamiętać, że piosenki komponowane dla Urszuli, Zdzisławy Sośnickiej czy Izabeli Trojanowskiej wykonywała z reguły Budka Suflera. Z muzyków Budki Suflera nie pojawił się ani Tomasz Zeliszewski, ani Mieczysław Jurecki. Zabrakło też Jana Borysewicza.

Piotrze Cugowski, dziękuję za emocje i jak zwykle profesjonalizm w każdym calu. Po raz pierwszy tego wieczoru, nieco filmowo – bondowska aranżacja dodała mroku i skupienia. To był jeden z niewielu świetlistych i mocnych punktów koncertu ku czci Romualda Lipko.

„Strefa półcienia” i Natalia Zastępa. Obsadzenie utalentowanej osiemnastolatki w rockowym wymiataczu, to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Nikt Natalii Zastępie nie odbiera talentu. Potrafiła zaczarować jury i widzów podczas “The Voice Kids” czy „The Voice of Poland” w popowej stylistyce, ale… do śpiewania rocka po prostu się nie nadaje. Albo jeszcze się nie nadaje.

Wykonanie „Strefy półcienia” było bojaźliwe, na ściśniętym gardle i tylko czasami zdarzyły się małe przebłyski. Kolejny rockowy pocisk zamienił się w miałką piosenkę… Niestety (znowu!).

„Między nami nic nie było”

Ale potem było jeszcze gorzej. Oto „Bal wszystkich świętych” i Blue Cafe. Byliśmy świadkami dokumentnej egzekucji tego szlagieru duetu twórców Romuald Lipko – Andrzej Mogielnicki.

Popowa łupanka wpleciona została w smutne piano. Ze swoimi umiejętnościami głosowymi i dykcyjnymi pani Dominika Gawęda – Szczepanik nie powinna nawet myśleć o tym, aby zbliżyć się do partytury tego typu przebojów.

To dla Ciebie Romuald – rzuciła na koniec pani Dominika.

Ciekawe, czy w ogóle rozmawiała ona z panem Romkiem Lipko albo w ogóle go poznała? Warto zwracać uwagę na maniery w dzisiejszych (tak na marginesie).

Jednym z największych rozgoryczeń wieczoru było wykonanie przez Beatę Kozidrak piosenki – świętości z pierwszej płyty Budki Suflera „Cień wielkiej góry”. Interpretacyjnie, wokalnie i aranżacyjnie jedna wielka i przejmująca tragedia! Pani Beato, dlaczego?!!!

Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić,
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!

W przypadku tego wiecznie zielonego super hitu, z debiutu Budki Suflera z roku 1975

Góry wokalne i interpretacyjne były dla wokalistki grupy Bajm zdecydowanie za wysokie i nie do przejścia.

Chwilę później na opolskiej scenie pojawiła się elegancka i uśmiechnięta Izabela Trojanowska. Zabrzmiały pierwsze takty „Wszystko czego dziś chcę”. To dla niej pan Romek napisał ten song! Pani Izabela zaśpiewała ją po swojemu, choć nieco inaczej (bo prawie z perspektywy 40 lat od jej nagrania). Duch piosenki został zachowany a ja przeniosłem się do czasów dzieciństwa. Wielka szkoda, że zabrakło Jana Borysewicza i jego gitary.

Więcej mi nic nie trzeba…

I wreszcie zdarzyła się historia nieprawdopodobna. „Tyle samo prawd, ile kłamstw” Igor Herbut i Kuba Badach obok siebie, fortepian w fortepian. Drugi ważny i podniosły moment tego kuriozalnego, niedopracowanego i kiepsko przygotowanego hołdu ku czci pana Romka Lipki.

Obok Piotra Cugowskiego – Igor i Kuba dali z siebie wszystko. Wyborny jazzujący aranż i dwa doskonałe głosy. Przypomnę, że Igor Herbut wydał w tym roku znakomity album „Chrust” i jest to jeden z kandydatów do płyty roku 2020. Natomiast wykonanie „Tyle samo prawd, ile kłamstw” od wczoraj jest już historyczne i zostanie uznany za jedno z wydarzeń nie tylko podczas tego festiwalu, ale w ogóle w całej historii Opola.

Z „Malinowym królem” zmierzyła się Ania Dąbrowska. To była jedna z moich ulubionych wokalistek do czasu jej trzeciej solowej płyty. Tym razem wykonawczyni przestrzeliła z tonacją i (niestety) nie przyłożyła się do wykonania.

To było już kolejne bolesne rozczarowanie tego wieczoru. W refrenie Ani Dąbrowskiej zabrakło oddechu i trochę „góry”, aby czysto zaśpiewać… Dlaczego tym razem muzyka nie przeszkadzała?!…

Potem nadszedł czas na „Za ostatni grosz”. I wreszcie, mimo wodewilowej aranżacji, z głośników rozlał się lawą dźwięków rock! Ale skoro Maciek Balcar stanął przy mikrofonie a z gitarą ex – Sufler – Marek Raduli to nie mogło być inaczej. Swoją drogą te wspaniałe rockowe rakiety wyczarowane przez Romualda Lipkę straciły przez orkiestrowe aranżacje.

Dęciaki w „Za ostatni grosz” nie przekonują za … grosz!

„Jest taki samotny dom”. Na scenie pojawił się Andrzej Lampert, uznany śpiewak operowy, który … oparł swoją interpretację na ponadczasowym niczym wzorzec metra w Sevres, wykonaniu Krzysztofa Cugowskiego. Dobre wykonanie, mimo że chór Sound’n’Grace jak mógł… nie pomagał. Ale w mojej głowie zrodziło się pytanie kolejne. Po co ktoś w zastępstwie, skoro mógł to zaśpiewać sam Krzysztof Cugowski?

„Jestem twoim grzechem”. No cóż, Red Lips i Joanna „Ruda” Lazar. I tyle, i już! Dlaczego?

Albowiem lepiej o tym występie Red Lips nie pisać nic i jak najszybciej o nim zapomnieć.

A potem nadszedł czas na poczciwą „Jolkę”. Na scenie sam mistrz Felicjan Andrzejczak. Mimo siódmego krzyżyka wciąż dysponuje mocnym głosem. Pan Felicjan był wyraźnie przejęty i wzruszony udziałem w tym koncercie. Z każdą minutą jego głos nabierał mocy i stawał się dostojniejszy, tak iż w finale zdawało mi się, że przeniosłem się do roku 1982!

I tak bardzo zabrakło w tym właśnie punkcie koncertu, gdy rozbrzmiewała „Jolka, Jolka”, i Tomasza Zeliszewskiego i Mieczysława Jureckiego. Bo to ta dwójka muzyków, obok Romualda Lipki, nagrała ten hymn niespełnionych miłości i nadziei.

Potem na scenie opolskiego festiwalu przydarzył się epizod z pogranicza komedii i kpiny. Tak bowiem jedynie mogę nazwać „występ” pana Piotra Jana Kupichy i katowickiej grupy Feel. Ciekawe, czy przyjmie się powiedzenie: Śpiewasz jak Kupicha „Twoje radio” Budki Suflera, aby wzorcowo opisać jak śpiewać nie należy. Ja do Opola już nigdy grupy Feel bym nie zaprosił, choćbym miał wypić cykutę!

Tutaj jeden ze wspominkowych wywiadów z Romualdem Lipko:

Ale wreszcie na scenie pojawił się Krzysztof Cugowski. Wiedziałem, że może zabrzmieć tylko ten song – „Cisza jak ta”. Wykonanie godne mistrza. Słowa napisane przez Andrzeja Mogielnickiego wybrzmiały w jądrach łez, które obudziły się ponownie opłakując odejście Romualda Lipki. Myśląc, że to koniec zacząłem przeglądać winyle Budki Suflera. Ale niestety (NIESTETY!) to nie był finał.

Niestety na deski festiwalowe wtoczył się po raz kolejny Sound’n’Grace. Muszę przypomnieć, że Anna Jantar, gdy wyśpiewała w 1979 roku  „Nic nie może przecież wiecznie” (i ten teledysk z miastem Sandomierz i Bramą Opatowską), uczyniła z niej jedne z polskich standardów piosenki. Wykonanie Sound’n’Grace w wielkim finale takiego koncertu było chóralnym odbębnieniem „wykonu”. Nic więcej… Tym bardziej szkoda.

Bogu dzięki, że Artur Orzech nie przedstawiał artystów i „artystów”, ale opowiadał o naszym panu Romku. Pan Romek Lipko był przyjazny i otwarty dla początkujących dziennikarzy i radiowców. Jak mawiał z uśmiechem:

Trzeba z wami dobrze żyć. Jak nas już nie będzie, to jest nadzieja, że czasem zagracie moje piosenki.

Panie Romku, panie Romualdzie drogi – zawsze i wszędzie, byle tylko trochę eteru radiowego. Jedno jest pewne, byłby dumny i wzruszony słysząc wykonania swoich piosenkowych dzieł przez Piotra Cugowskiego i duetu magicznego Igor Herbut – Kuba Badach!

Tomasz Wybranowski

Tutaj mój radiowy hołd dla Romualda Lipki, na który złożyły się fragmenty pięciu wywiadów z różnych okresów:

Urodziny Bono – wokalisty i autora metafor do piosenek U2. 10 maja 2020 roku ten syn Dublina i Irlandii skończył 60 lat.

Dubliński kwartet przez ponad czterdzieści lat swojego istnienia wpisał się złotymi zgłoskami w historii światowej muzyki rockowej. Godne podkreślenia jest to, że U2 gra wciąż w tym samym składzie.

Sercem U2 jest Paul Hewson znany powszechnie jako Bono Vox. To charyzmatyczny wokalista i autor słów niemal wszystkich piosenek grupy. To może dziwić wielu, ale to nie Bono był założycielem U2. Od razu jednak stał się jednak jej liderem, pod dyktando którego pracuje cały zespół. To on stoi za wizerunkiem grupy tak w warstwie brzmieniowej, literackiej, jak i medialnej.

Wszystkie decyzje związane ze zmianami brzmienia i image’u to decyzje Bono. Jedno się tylko nie zmienia – przesłanie U2. To przesłanie związane jest z miłością, wiarą (iż świat może być lepszy) i bezkompromisowością wobec cynizmu, zła i spotwarzania ludzkiego życia. 

Tutaj wysłuchasz specjalnego programu z okazji kolejnej premiery albumu U2 „The Joshua Tree”:

 

Kult muzyki i ojciec Rob

Bono Vox, właściwie Paul Hewson, przyszedł na świat 10 maja 1960 roku w Dublinie. Dzieciństwo i młodość spędził w Glasnevin (dzielnica Dublina Północnego). Od maleńkości otoczony był kultem muzyki. Jego Ojciec – Rob, mimo, że pracował jako urzędnik pocztowy serce i duszę zaprzedał operze. Po pracy, wieczorami śpiewał w zaciszu domowym arie operowe.

To Rob zaraził syna miłością do muzyki. Kiedy zmarł, Bono z U2 koncertował w Ameryce Południowej. Wyrazem bólu, miłości i tęsknoty do ojca jest przejmująca piosenka z krążka „How To Dismantle An Atomic Bomb”„Sometimes You Can’t Make It On Your Own”.

Bakcyla społecznikowstwa połknął za sprawą sir Boba Geldofa. Irlandzki rockman zaprosił U2 do udziału w koncercie Live Aid. Od tego momentu czwórka z Dublina stała się gwiazdą. Ale Bono to nie demagog i „człowiek o pustych słowach bez pokrycia”. W roku 1987, kiedy U2 za sprawą płyty „The Joshua Tree” odniosła sukces artystyczny, jak i koncertowy, Bono ze swoją piękną żoną Ali wyjechał do Etiopii, aby lepiej poznać tamtejsze realia. Przez kilka tygodni pracowali w jednym z etiopskich szpitali, z dala od wygód i cywilizacji.

Walka Bono o równość wszystkich ludzi w kwestii dostępu do edukacji, lecznictwa publicznego i poszanowania praw jednostki zawstydza wielu. Jeden ze znanych amerykańskich pastorów powiedział kiedyś:

Jestem pastorem, głoszę słowo Boże a ten Irlandczyk jest jak przykład, chwalebny przykład z Biblii. I nie robi tego dla jakichś korzyści.

Bono bywa czasami próżny, tak twierdzą bliscy przyjaciele muzyka. Cóż, ma do tego prawo. Z drugiej strony, jako jego wielki fan od ponad trzydziestu lat, mogę śmiało powiedzieć, że robi to w granicach tak zwanego błędu statystycznego. Choć ostatnio ponad ów statystyczny błąd często wychodzi.

 

U2 – Wyjątkowa muzyka a nie wyjątkowi muzycy

W wielu wywiadach Bono Vox podkreśla, że gdyby nie ich kraj Irlandia, jej izolacja od świata Zachodu i  muzyki tam tworzonej, to nie zdołaliby jako zespół stworzyć nowej jakości na muzycznej mapie rocka. Dzięki temu stworzyli niepowtarzalne zjawisko – U2.

Siłą U2 jest braterstwo i szczera przyjaźń wszystkich członków grupy. Polegają na sobie i mogą sobie bezgranicznie ufać, nie tylko na scenie, w studiu nagraniowym, ale także w życiu… na dobre i złe. Znamienne są słowa The Edge’a, który kiedyś zapytany o to, jak radzi sobie z poczuciem wielkości U2, odparł:

Kiedy po kolejnym dobrym koncercie Bono i Adam twierdzą, że jesteśmy najlepsi, to – prawdę mówiąc – nie mam powodów, aby im nie wierzyć.

O tym, że U2 to jedna wielka i zgodna rodzina, przekonali się ci wszyscy, którzy mieli okazję obejrzeć film dokumentalny o zespole „Rattle And Hum” (premiera: 27 październik 1988 r., Dublin). Czwórka z U2, mimo że opływa w dostatki, a wszyscy uznają ją za grupę supergwiazdorów, nadal jest pokorna. Chcę przypomnieć znamienne słowa Bono:

U2 to wyjątkowa muzyka, a nie wyjątkowi muzycy.

Wszystko zaczęło się 1976 r., kiedy Larry Mullen Jnr., wówczas piętnastoletni początkujący perkusista,
przyczepił na tablicy ogłoszeń w Dublin’s Mount Temple Comprehensive School wiadomość, że poszukuje muzyków do nowego zespołu. Treść ogłoszenia brzmiała mniej więcej tak:

Wydałem ostatnie pieniądze na kupno perkusji. Szukam kogoś, kto tak samo postąpił z kupnem gitary.

Na apel Larry’ego odpowiedzieli Dave Evans i jego brat Dick, Adam Clayton, Paul Hewson, a także Peter Martin i Ian McCormick. Po kilku spotkaniach i próbach skład ustabilizował się. Paul, Dave, Adam i Larry, czwórka młodzieńców marzących o graniu rocka, regularnie spotykała się w kuchni państwa Mullenów już jako Feedback.

Dwa miesiące później Feedback wygrał szkolny konkurs młodych talentów. Warto dodać, że ich pierwszy publiczny występ odbył się 17 marca – w dniu św. Patryka.

Nowa nazwa, pierwszy singiel

Pod koniec 1977 r. nazwa zespołu zmieniła się na The Hyde. Pod taką nazwą zwyciężyła w konkursie talentów „Limerick Civic Week”. Na okrzykniętych mianem „talentu ostatnich lat” chłopaków natrafił Billy Graham, dziennikarz magazynu Hot Press.

Napisał on o The Hyde entuzjastyczny artykuł i zaaranżował spotkanie z Paulem McGuinnessem, który został impresario zespołu. We wrześniu 1979, już jako U2, chłopcy wydali w nakładzie 1 tysiąca egzemplarzy swój pierwszy singel „U2 : 3” , z utworem „Out Of Control”. Kolejne małe płyty „Another Day”, a zwłaszcza „11 O’clock Tick Tock” powiększyły grono fanów zespołu.

Muzyczny sukces wydawnictw skłonił szefostwo wytwórni Islands Records do podpisania z U2 kontraktu, który obowiązuje do dziś. Efektem umowy był wydany w 1980 r. debiutancki album „Boy”, z przejmującą piosenką „I Will Follow”, wyrazem tęsknoty syna do matki, która odeszła zbyt wcześnie (Iris Hewson zmarła nagle 10 września 1974 r., Paul miał wtedy 14 lat – przyp. autor).

Rok później na półki trafiła płyta „October”, pełna religijnej kontemplacji, przemyśleń na temat przemijania i ludzkiej egzystencji, z psalmowym songiem „Gloria”, pasyjnym „Tomorrow” i pełnym nostalgii tytułowym „October”.

U2 od samego początku byli pod silnym wpływem rewolucyjnego punk rocka, nie tyle w kwestii niedbalstwa muzycznego (tak charakterystycznego dla punkowej sceny), ale filozofii idei i zaangażowania. Byli ucieleśnieniem młodzieńczej pasji życia i ku życiu zwracali się w swoich piosenkach, bez upiększeń i ucieczki od trosk dnia codziennego.

 

Sunday, Bloody Sunday

Bono i spółka nigdy nie unikali bolesnych tematów trapiących podzieloną Irlandię. W sierpniu 1982 r. został napisany utwór „Sunday, Bloody Sunday”, upamiętniający wstrząsające wydarzenia z historii najnowszej Irlandii Północnej. W niedzielę 30 stycznia 1972 r. w miejscowości Derry brytyjscy komandosi bez zapowiedzi otworzyli ogień do uczestników pokojowego marszu.

W bestialski sposób zamordowano 13 osób, a ponad 20 było poważnie rannych. 1 grudnia 1982 r. zespół rozpoczął miesięczną trasę koncertową po Europie, na której prezentowane były utwory z jeszcze nie wydanego jeszcze albumu „War”. Podczas koncertu w Glasgow zespół wykonał po raz pierwszy „Sunday, Bloody Sunday”.

Polski akcent

Krążek „War” pojawił się w sprzedaży 28 lutego 1983 r., a pilotował go singel „40”. Pozostałe małe płyty to: „New Year’s Day”, „Two Hearts Bit As One” i oczywiście „Sunday, Bloody Sunday”. Nowe dzieło U2 pojawiło się na pierwszym miejscu angielskiej listy przebojów. Trzeci album ostatecznie zdefiniował styl grupy, którą uznano za najbardziej zaangażowaną politycznie od czasów rebeliantów z The Clash.

Warto dodać, że utwór „New Year’s Day” powstał z myślą o Polakach, walczących na początku lat 80. spowitych nocą stanu wojennego, o lepsze życie, wiarę, nadzieję i miłość. Inspiracją do napisania piosenki było wprowadzenie w Polsce stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., z przejmującym widokiem czołgów na ulicach polskich miast.

Koncert życia

W marcu Dublińczycy wyruszyli w długą trasę koncertową, której spełnieniem artystycznym był pobyt
w Stanach Zjednoczonych. 5 czerwca 1983 r. zespół zagrał „koncert życia”. Stało się to w malowniczo
położonym amfiteatrze Red Rocks w Kolorado.

Grupa U2 oczarowała publiczność siłą przekazu, potężnym rockowym brzmieniem i ważnym przesłaniem – pokoju i miłości dla świata. Publiczność w Red Rocks miała okazję obserwować narodziny charyzmatycznego lidera rockowych scen świata, gwiazdę i misjonarza w jednym – Bono Vox. Występ z Kolorado został zarejestrowany i wydany na płycie „Under a Blood Red Sky”.

Bono 1983, fot. Tom Kern, Pixabay CC0 via Wikimedia Comons

Mimo że album trwa niecałe 37 minut, to jego zawartość powala na kolana, szczególnie „Sunday, Bloody Sunday”  i ognista „Gloria” . Krytycy uznali pierwszy koncertowy krążek U2 za jeden z albumów roku. Po wyczerpującej trasie członkowie U2 od razu zabrali się do pracy nad nowym albumem.

W maju 1984 r. Bono, Edge, Adam i Larry przekroczyli mury dostojnego starego zamczyska w Slane Castle w hrabstwie Meath (fotografię albumu zamieszczono na okładce nowej płyty). Produkcją „4” zajęli się Brian Eno, słynny eksperymentator, znany ze współpracy z Roxy Music i Talking Heads, oraz Daniel Lanois. W lipcu zakończono pracę nad nowym materiałem, zaś Bono i Edge założyli własną wytwórnię muzyczną Mother Records.

Album, który „wbijał w ziemię”

Tymczasem na kilka tygodni przed oficjalnym wydaniem nowej płyty (28 sierpnia 1984 r.) w nowozelandzkim Christchurch U2 rozpoczęli światową trasę koncertową promującą „The Unforgettable Fire”. W połowie września ukazał się pierwszy singel z longplaya „Pride (In The Name Of Love)”, jeden z dwóch utworów poświęconych pamięci znanego murzyńskiego działacza politycznego Martina Luthera Kinga (drugi to „M.L.K.”).

1 października 1984 r. album był już na półkach sklepów. Z perspektywy czasu „The Unforgettable Fire” to klasyczny już album z kanonu rocka. Smakowano go po kawałku, a ten powalał świeżością, celnością aranżacji, oszczędnością dźwięków.

Wbijał w ziemię… po prostu – powiedział o tym albumie nieżyjący dziennikarz muzyczny Tomasz Beksiński.

Tytuł albumu został zaczerpnięty od nazwy przechowywanego w chicagowskim Muzeum Pokoju zbioru rysunków i obrazów ludzi, którzy przeżyli wybuch bomb atomowych w Japonii. Tytułowy utwór jest hymnem na część pokoju. U2, rozdrapując bolesną ranę świata.

Eno i Lanois wzbogacili brzmienie grupy, nadając mu wirtuozerski i niepowtarzalny kształt nowej muzycznej jakości. Grupa z dnia na dzień zyskiwała coraz więcej fanów. Płyta rozchodziła się w setkach tysięcy egzemplarzy, zaś o bilety na koncerty U2 było coraz trudniej. W dodatku Bob Geldof zaprosił Bono i Adama Claytona do nagrania gwiazdkowego utworu „Do They Know It’s Christmas”.

Najgorętsze bilety na kuli ziemskiej

Pierwsze miesiące 1985 r. członkom U2 upłynęły bardzo pracowicie. Koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty. W kwietniu na singlu ukazał się tytułowy utwór z albumu „The Unforgetable Fire”. W obwolucie znalazła się jeszcze jedna płyta z utworami „60 Seconds In Kingom Come” , „The Three Sunrises” i mroczny, hipnotyczny „Love Comes Tumbling”.

Amerykański oddział Islands w maju opublikował maxisingel Dublińczyków opatrzony tytułem „Wide Awake In America”  z utworami „Bad” , „A Sort Of Homecoming”  (obie w wersjach koncertowych), oraz „Three Sunrises” i „Love Comes Tumbling”.

Narodziny supergrupy – U2

13 lipca 1985, za namową Boba Geldofa (znowu!!!), członkowie U2 wystąpili na koncercie LIVE AID. Dzięki telewizji cały świat obserwował ten dobroczynny koncert, z którego dochód przeznaczony był na pomoc dla głodującej Etiopii. Europejska odsłona LIVE AID miała miejsce na londyńskim Wembley.

Na dwóch scenach (Londyn i Filadelfia) zaprezentowało się 47 wykonawców, w tym również U2. Mając do dyspozycji 20 minut, brawurowo wykonali „Bad”, w rozbudowanej szacie aranżacyjnej cudownie rozwleczonej do prawie 13 minut. „Sunday, Bloody Sunday” dopełniło dzieła zniszczenia! Komentatorzy tego wydarzenia, reporterzy i krytycy muzyczni byli zgodni:

Oto narodziła się nowa supergrupa!

Koncert domowy„nowa perła”  

Koncerty w Dublinie pod koniec sierpnia zakończyły ponad dziesięciomiesięczną trasę. Wielki finał odbył się w dublińskim stadionie Croce Park. Dziesiątki tysięcy fanów, którzy przyszli oklaskiwać U2, nie kryło wzruszenia i dumy, że ich rodacy rzucili świat na kolana, głosząc proste i ponadczasowe prawdy z najlepszą rockową muzyką w tle.

W finale tego „domowego koncertu” zagrali utwór Bruce’a Springsteena „My Hometown”, ze specjalną dedykacją dla Ojca Bono – Roba. Jak powiedział Bono:

Zawsze gdziekolwiek byśmy nie byli, to właśnie tu, w Dublinie, na Zielonej Wyspie, jest nasz dom.

Koniec roku przyniósł kolejną irlandzką perłę do naszyjnika najpiękniejszych piosenek w historii nowożytnej muzyki. Stało się tak za sprawą Bono i Enyi z Clannad oraz ich niesamowitego duetu „In A Lifetime”.

Bono w 2009 roku. Fot. David Shankbone, CC BY 3.0, via Wikimedia Commons

Wraz z nastaniem wiosny roku 1986 r. U2 ponownie ruszyli w trasę koncertową. Pojawili się m.in. w
Dublinie na imprezie Self Aid. W czerwcu natomiast wzięli udział w jedenastodniowej trasie koncertowej „Conspiracy of Hope” organizowanej przez Amnesty International. Obok U2 koncertowali także Peter Gabriel, Sting i Brian Adams.

W sierpniu, w drugą rocznicę sukcesu, tak artystycznego i komercyjnego, wydania albumu „The Unforgetable Fire” zespół wraz z Danielem Lanois i Brianem Eno ponownie zaszył się w zaciszu studia nagraniowego, aby przygotowywać materiał na nowy album. W branży muzycznej zastanawiano się, czy zespół będzie w stanie przeskoczyć samych siebie…

Nadchodził czas biblijnego Jozuego. O albumie „Joshua Tree”  napisałem i powiedziałem już więcej niż powinienem. Po niej rozkoszowaliśmy się „Rattle and Hum” i idealnym, bezbłędnym „Achtung Baby”. To z tego krążka pochodzi song „One” i przejmujący „Love is Blindness” (coś dla niespełnionych, nieco neurotycznych kochanków). A „Zooropa” i „Stay (Farewell So Close)” (cudny teledysk i Nastasia Kinsky, i Berlin, i niebo nad nim, i Wim Wenders), a „Pop” z przejmującym „Please”,  mówiący o politycznych podziałach w Irlandii Północnej. A rozkołysany, nieco senny „If You Wear Your Velvet Dress”, czy „Last Night on Earth”… I mógłbym tak bez końca, aż po ostatnie albumy „Songs of Innocence” (2014) i „Songs of Experience” (2017).

 

                                 Moje trzydzieści siedem lat w blasku muzyki U2

Dla mnie dostojny jubilat kończący 10 maja 2020 roku 60. lat – Paul Hewson aka Bono Vox – to nie tylko jeden z największych współcześnie żyjących wokalistów rockowych, ale i zjawiskowa i barwna postać świata muzyki.

Co prawda jego głos drży, czasami się łamie i nie brzmi już jak niegdyś. Co prawda zdarzy mu się powiedzieć coś nie w porę, zbyt pośpiesznie i bez rozwagi przemyślenia. Prawdą jest również to, że stał się znakomitym i umiejącym omijać podatkowe pajęczyny biznesmenem. Bywa czasami dzięcięco naiwny i prostolinijny. Ale zapytam, wprost: To co?! Zapytam.

Za to, co zrobił dla milionów młodych serc spragnionych niezwykłych metafor, dźwięków i słów często mocnych, ale prawdziwych, na zawsze pozostanie wielki.

Jest wreszcie dla mnie Bono moim muzycznym życiem. Brzmi górnolotnie? Być może, ale jego głos i muzyka towarzyszą mi od ponad trzydziestu sześciu lat. U2 są ze mną zawsze i wszędzie.

Pamiętam ten dreszcz emocji, kiedy przeżywałem pierwszy koncert U2 w Polsce, gdzieś pod niebem warszawskiego Służewca w sierpniu 1997 roku. Moja siedemnastoletnia teraz córeczka Julka (też zodiakalny Byk, jak i bohater tego artykułu), rozpoznawała od małego i Bono, i U2 bezbłędnie. Tyle tylko, że po swojemu tytułowała go wtedy mianem … Bonko, ergo Bonka. 

STO LAT BONO! Trwaj, nagrywaj coraz lepsze płyty i walcz o nadzieję i miłość. No i kochaj wiecznie swoją Ali. Bowiem wspaniała i mądra Kobieta u boku mężczyzny, to cudowność i spełnienie. 

Tomasz Wybranowski

 

Mgły z fonograficznym debiutem „Samotna podróż do Arkadii”. Najbardziej baśniowo – jaśminowy debiut muzyczny roku 2020.

Już obwoluta albumu grupy Mgły programuje nasze zmysły. Spojrzałem na okładkę i pierwszym skojarzeniem była „jesień” i mimowolne żegnanie się z latem oczekując pierwszych chłodów, cienistości i mgieł.

I absolutnie nie pomyliłem się! Na takie muzyczne otwarcie nowych muzycznych grup czeka się z zapartym tchem, znając już kilka kroków muzyków. W tym przypadku były to pierwsze cztery single Mgieł, które ukazywały się od roku 2017: „Czekam na lato”, „Bałtyk”, „Rzeka” i ten ostatni „Nie mam czasu”.

Z niepokojem oczekiwałem całości zakomponowanej (jak mi się jawiło) w letniej dream popowej polewie oczekiwań porywów serc i lipcowo – sierpniowych zdarzeń, nieco odrealnionych od szarych ciągów zdarzeń zwykłych dni. Okazało się inaczej, z czego bardziej niż się cieszę. O czym za chwilę…

Rozmów z Ewą Wyszyńską i Piotrem Grudzińskim, muzykami zespołu Mgły, wysłuchacie tutaj:

 

24 kwietnia 2020 przyniósł premierę „Samotnej podróży do Arkadii”. Od pierwszego taktu, od pierwszej rozśpiewanej wyliczanki miesięcy w „Tess” (trochę jak u mistrza Śliwonika, tylko zestaw miesięcy inny) porzuciłem letnie pejzaże na rzecz dystyngowanych dam: jesieni i nostalgii. A tej melancholii w trzynastu nagraniach umieszczonych na płycie jest więcej niż moc. I to dobrze…

Muzycznie też dzieje się wiele. Ale owo „dzianie się” w strukturze jest nieśpiesznie, bez fajerwerków na siłę i utartych schematów. Analogowe klawisze Wojciecha Seńki wtapiają się w wiolonczelę i wianki wysmakowanych orkiestracji (trąbka i flugelhorn), jak w cudownym i wyszukanym nagraniu „Smutna piosenka”

Piotr Grudziński. Foto arch. zespołu Mgły.

Klimatyczne, choć jędrne i zawiesiste partie gitary Piotra Grudzińskiego, które dają posmak space rocka, wspinają się po ścieżce perkusyjnego groove Rafała Olewnickiego (jak w „Ciszy nocnej”). Elektronika i „samplologia” (jak mawiam) harmonijnie spotyka się z operowymi wokalizami Ady Wyszyńskiej i nieco połamanymi rytmami (wytrawne „Jesteś powieścią” a zwłaszcza w „Za daleko„).

Dopełnieniem jest głos Ewy Wyszyńskiej, który przykuwa uwagę słuchacza i zatapia go w półśnie. Jeszcze bas Bartosza Mielczarka, który dopełnia tę wizję pół jawy, trochę pół snu w drodze ku wytęsknionym obrazom z przeszłości. Metafory wyszukanej prostoty przywodzą klimat wewnętrzej podróży do miejsc znanych. ukochanych i w nieskończoność wytęsknionych, kiedy przyziemność schematów przygarbia i smuci.

Bukoliczność rodem z Wergiliusza napełnia serca słuchaczy tkliwą radością i smugą światła w sercu. Nagranie rzeką, z wielką emocją zaśpiewana przez Ewę Wyszyńską staje się klimatem i pożądliwością czasu minionego i miejsca dzieciństwa, młodości muzyczną „Moją piosnką II” mistrza Norwida. Przesadzam? Zapraszam do przesłuchania całości albumu „Samotna podróż do Arkadii”.

Wróć nad rzekę, rzekę, wróć
I nie czekaj, czekaj już
Rzeka płynie, płynie, płynie, płynie, płynie, płynie
Ciągle czekasz, choć nie jest to ta sama rzeka
Ona płynie wiesz?
Wzywam duchy, by dodały Ci otuchy
Czy już słyszysz je?

Oniryczność dream popu, z domieszką space rocka i triphopowego nastroju łowi słuchacza na błogą smycz. Baśniowa i poetycka to płyta. Urzeka i daje poczucie wytchnienia od wielości znaków zapytania, co też przyniosą nam kolejne fale czasu. Finalny utwór „Inaczej” z transową perskusją, analogowo – moogową wycieczką (do innej muzycznej Arkadii) daje wielką zachętę do tego, aby czekać na drugi album grupy Mgły.

Dla mnie to jedna z żelaznych kandydatek do miana jednej z najlepszych płyt roku 2020!

Tomasz Wybranowski 

 

Mgły podczas koncertu w Jack’s Bar Warsaw Cinema. Od lewej Bartek Mielczarek, Ewa Wyszyńska, Wojciech Seńko i Ada Wyszyńska.

 

 

Emocje zapisane w ciele. Ono jest naszą mapą! Magda Ruta gościem Tomasza Wybranowskiego w Muzycznej Polskiej Tygodniówce

27 marca 2020 roku wreszcie pojawił się debiutancki krążek Magdy Ruty o nieco przewrotnym i pozostawiającym spore pole do interpretacji tytule „Nie wiem, czy będę”. To album bardziej niż szczery.

 Owe metafory i dźwięki mega szczerości są rozstrzelone między rozstajami z jednej strony wątpliwości, lęków, złych snów i tęsknot, a z drugiej zaś apetytytu na życie, miłość i spełnianie pragnień. Nie brakuje także pozbawionej kunktatorstwa próby oceniania innych. Po singlu „Wybujałe” miałem wielki apetyt na cały album! I nie pomyliłem się!!!

Tutaj znajdą Państwo zapis mojej rozmowy z Magdą Rutą, spod nieba cudnej Włodawy i Orchówka, o których także rozmawialiśmy:

 

Obok Magdy Ruty współautorem albumu jest z Tomasz „Serek” Krawczyk. Na płycie „Nie wiem, czy będę” znajdą Państwo dwanaście piosenek, które łączy świeżość, szczerość. oraz świetlistość prawdy bytu i emocji.

Album na sto procent został wymyślony, napisany, nagrany z emocjami podbitymi wrażliwością na słowo i upływ czasu. Między jedną godziną a drugą, pomiędzy dniem a nocą jest jedna niezmienność: czekanie na drugą osobę, która zwiastować może miłość…

 

A ta miłość nie zawsze nadchodzi z odgłosem kroków w korytarzu i pukaniem do naszych drzwi (piosenka „22”). A co się dzeiej, kiedy ów ktoś nie nadchodzi zbyt długo? Wtedy w głowie kobiety rodzi się strach i wielka niepewność odziana w szal wątpliwości, czy aby otwarcie serca na drugiego człowieka jest właściwe i celowe. Tak dzieje się w songu tytułowym „Nie wiem, czy będę”:

„Nie wiem, czy będę” to obawa kobiety przed otwarciem się na drugiego człowieka. Mieszanka ekscytacji i strachu, że nowo poznana osoba patrząc na mapę wyrysowaną na jej ciele zechce doszukiwać się legendy, która ukryta jest w środku – opowiada o utworze Magda.

Mocną stroną Magdy Ruty artystki jest nie tylko jej młodość i pełna czucia bezkompromisowość, ale także wyrazistość, piosenkowy zmysł i nie narzucająca się, ale wszechobecna charyzma. Mało tego! Lubi wiersze Haliny Poświatowskiej, czego przykłądem piosenka „Sanatoria”, o których mówi:

Sanatoria powstały z inspiracji twórczością i życiorysem poetki Haliny Poświatowskiej, która większość swego życia spędziła w szpitalach i sanatoriach z powodu nabytej wady serca. Właśnie w sanatorium poznała miłość swojego życia, o której pisała później w swoich wierszach.

Ktoś w jakiejś recenzji zarzucił tej piosence „zbliżenie się do trywializmu”. Ja twierdzę stanowczo, że „Sanatoria” to bezpretensjonalna i pozbawiona ukrytych podtekstów pieśń o szczęśliwym zakochaniu.

A wszystko co szczere i piękne ma w sobie tę przestrzeń prostoty i naiwnej wiary, że oto można i góry przenosić! 

Pop brzmienia, gitarowe zgrabne akordy i nieco kameralnego art popu pachnącego brzmieniem klawiszy z lat 80. czynią słuchanie tej płyty powrotem do źródeł radości, tak dobrze mi znanej z czasów młodości. Ale cóż, z Magdą łączy mnie także nieco topos miejsca. Zamojszczyzna przecież i Chełmszczyzna to ziemie bliźniacze na wschodnich krańcach Rzeczpospolitej. A tam i poezję inaczej się czyta, i nawet Leśmianowski jaśmin inaczej pachnie. Naprawdę…

I jeszcze jednoz bliżając się do końca mojej opowieści o debiucie Magdy Ruty. Każda z tych dwunastu piosenek ma ciekawą melodię. To tak w ogóle bardziej niż melodyczna płyta. Cieszy mnie także znakomita i selektywna produkcja i to, że mogę usłyszeć każdy instrument i szepty Magdy. A jej głos intryguje. Raz wodzi na pokuszenie pełne marzeń i wspomnień, by zaraz wybuchnąć stacatto żalu i niespełnienia.  I tak oto nostalgia („Zamarznę”) wadzi się na „Nie wiem, czy będę” z apoteozą życia i wiarą w spełnione jutro (singlowe „Wybujałe”).

Cały album „Nie wiem, czy będę” zasługuje zdecydowanie na naszą uwagę i wyciszenie podczas słuchania. Te dwanaście nagrań gości na antenie Radia WNET o różnych porach, co cieszy naszych słuchaczy. Skąd wiem? Bo oni o tym piszą. A ja słuchaczom odpisuję, że ten debiutancki longplay to ledwie bardziej niż udany początek artystycznej wędrówki Magdy Ruty. I wiem, że tak będzie, bo o pewnej ważnej idei można w nieskończoność, bo…

Miłość ma wiele kolorów i odcieni – mówi Magda Ruta.

Tomasz Wybranowski

Album “Nie wiem czy będę” ukazał się nakładem wytwórni FONOBO Label.  Składam podziękowania dla Magdy Ruty za niezwykłą rozmowę, oraz dla Michała Baniowskiego za profesjonalizm (jak zwykle) i utrzymywaną więź sympatii z naszym radiem. 

Magdalena Ruta podczas kręcenia teledysku do piosenki „Wubujałe”. Fot. arch. artystki.

Marek Dyjak dla Muzycznej Polskiej Tygodniówki: To, co robię, jest szczerym wyrazem tego, co łączy mnie i słuchacza.

„Piękny instalator” jedenasty solowy album w dorobku artysty to piosenki autorskie z pogranicza avant – popu i jazzującego bluesa. To najlepszy album roku 2019 w oczach redakcji muzycznej Radia WNET.

Ta płyta ukoronowała bardzo dobry muzycznie rok 2019. O Marku Dyjaku ciężko mi pisać i opowiadać, bo znamy się bardzo dobrze, jeszcze z czasów lubelskich. Jego życie i dotykanie śmierci, twórczość i poetyckość, wreszcie bohemizm artystyczny i ciepło to tematy nie tylko na film fabularny o nim, ale cały serial. Ale uznałem ten krążek albumem roku 2019 nie z powodu naszej znajomości. O nie!

Tutaj wysłuchają Państwo rozmowę z Markiem Dyjakiem:

Styczniową porą 2019 roku Marek Dyjak podarował nam krążek „Gintrowski”, już w listopadzie sprezentować najlepszy album roku „Piękny instalator”, z ponadczasowym tekstem lubelskiego barda i poety Jana Kondraka.

Marek Dyjak podczas recitalu. For. arch. artysty,

Od pierwszego, tytułowego nagrania „Piękny instalator”, (gdzie Vienio zamiast rapować to śpiewa), po niezwykły duet z Renatą Przemyk („Wielka”) obcujemy z wielką sztuką. A przecież jeszcze „Miriam”, ten najpiękniejszy moment płyty znany w filmu „Jasminum”, z nowym tekstem Roberta Kasprzyckiego, a „Bez”, gdzie odnajduję echo poezji Broniewskiego i Leśmiana, a przejmująca „Warszawo”, a duet „spełnionych kochanków w wieku dojrzałym” – jak powiedział podczas rozmowy ze mną – z Renatą Przemyk o tytule „Wielka”, a …  Dość redaktorze!!! Zamiast to czytać drogie słuchaczki i słuchaczy po prostu posłuchajcie tej płyty i rozmowy z Markiem Dyjakiem, z czasów zarazy…

                                                                                                                             Tomasz Wybranowski

 

Marek Dyjak urodził się 18 kwietnia 1975 roku. Skończył zawodówkę i zdobył papiery hydraulika. Wystarczyło kilka rzeczy, by życie było pełne i szczęśliwe – robotnicze życie, żona robotnicza, robotnicza klitka w bloku. Zwykłe, proste życie, bez dłubania w niuansach duszy i serca. Chciał więcej. Sam siebie nazywa barowym grajkiem. „Najbardziej prawdziwy głos na polskim rynku muzycznym” – tak ocenia go krytyczka muzyczna, nauczycielka śpiewu Elżbieta Zapendowska. Głos na granicy desperacji, krzyku i rozpaczy, nic sobie nie robi z takiej czy owakiej konwencji. Dyjak to Dyjak – mówią przyjaciele; facet, który żył po bandzie, pił po bandzie, aż dotarł do końca drogi. On też tak czuł. W 2008 roku na Wielkanoc przymocował do drzewa linkę holowniczą. Pogotowie stwierdziło zgon. Obudził się po kilku dniach w śpiączce, nic nie pamiętał.

Podróżnicza Muzyczna Polska Tygodniówka – O wyprawie nad Bajkał i do Tajwanu opowiada Artur Gorzelak

Artur Gorzelak to młody człowiek wielu talentów, który posiada też reporterską umiejętność opisywania podróży, czego przykładem znakomita pozycja „Zostawieni na lodzie. Piesza przeprawa przez Bajkał”

Artur Gorzelak to aktywny sportowiec amator, posiadacz niekończących się pokładów energii. Od ponad dwudziestu lat trenuje judo. Jako maratończyk i ultramaratończyk, nieustannie poszukuje przygód i wyzwań na całym globie.

Artur Gorzelak, autor reportaży, podróżnik i miłośnik Japonii.

Ten entuzjasta podróży i miłośnik Japonii, uwielbia wyszukiwać lokalne przysmaki i oczywiście je kosztować. Potrafi też opisywać swoje wędrówki i zmagania.

Pierwszą książką podróżniczą Artura Gorzelaka jest „W judodze na rowerze”. Opisał w niej, z biegłością warsztatu reportera i zajmującym stylem, swoją wyprawę do Japonii i Korei.

Raz zakosztowany owoc kusi. Podróży było więcej. Gość Radia WNET wybrał się ze swoją sympatią Judytą, w rejon świata dla Polaków przeklęty i pełen złych skojarzeń. Odwiedził bowiem ten zakątek globu znany chociażby z kart „Innego świata” Gustawa Herlinga – Grudzińskiego.

W jednej z recenzji książki czytamy takie oto słowa: „Lektura całej książki pokazuje, że jej planowana podstawowa część, to jest ultramaraton, nie jest najważniejszą, chociaż przynosi oczywiście również inne doświadczenie. /…/  Dokładne przygotowania, te związane ze sprzętem jak i te niematerialne, również poznawanie Bajkału i okolic wydaje się być najciekawszą częścią książki. Dużym atutem są zdjęcia z wyprawy podkreślające piękno i odmienność rejonu.”

Judyta i Artur nad Bajkałem.

Zachęcamy czytelników naszego portalu i słuchaczy Radia WNET do pobrania darmowego eBooka „Zostawieni na lodzie. Piesza przeprawa przez Bajkał” : ebookpoint.pl/ksiazki/zostawieni-na-lodzie-piesza-przeprawa-przez-bajkal-artur-gorzelak

mockups-design.com

 

 

„Made it in Taiwan, czyli rowerem przez ojczyznę rozwerów” będzie trzecim reportażem podróżniczym, który wydany będzie w formie książki. Jaki był plan na tę reporterską i podróżniczą opowieść? Artyr Gorzelak śpieszy z odpowiedzią:

Plan był dosyć prosty. Dotrzeć do Tajpej – wypożyczyć rowery, a następnie podążać trasą rowerową nr. 1 dookoła wyspy. Trasa rowerowa nr. 1 ma prawie 1000 km. Wiedzieliśmy, że połowę pokonamy siłą własnych mięśni, a czasem będziemy podróżować wraz z rowerami pociągiem.

W książce „Made it in Taiwan, czyli rowerem przez ojczyznę rozwerów” motywem głównym są przede wszystkim zmagania dwójki śmiałków chcących objechać wyspę w ciągu kilku dni. Podróż sama w sobie jest zajmująca, ale w jej tle czytelnik otrzymuje w przystępnej i skondensowaniem formie dużo informacji o kulturze Tajwanu i jego historii, ale także kuchni, tradycjach i obrzędowości mieszkańców wyspy.

Co ciekawe, do tej pory nie powstał jeszcze polskojęzyczny przewodnik o Tajwanie. Artur Gorzelak pytany o to, skromnie odpowiada:

Mimo, że mój reportaż nie ma cech typowych dla przewodnika, to niewątplwie zawiera informacje, które z powodzeniem mogą być przydante przy planowaniu wyjazdu turystycznego na wyspę.

W książce, na zasadzie zbliżonej do struktury przewodników, umieszczonych jest kilkadziesiąt „ramek”, swoistych ciekawostek, które dopełniają obraz odwiedzanych przez podróżników miejsc. Zostały one podzielone na kategorie: kuchnia, historia, oraz rowerowe, praktyczne i przyrodniczne.

„Made it in Taiwan, czyli rowerem przez ojczyznę rozwerów” wieńczy rozdział, który opisuje ostatni etap wyprawy, która miała miejsce w Japonii. Artur Gorzelak bardzo malowniczo opisał wspinaczkę na świętą górę, najwyższy szczyt Japonii – Fuji.

 


Książka ukażę się 3 czerwca tego roku. Patronem wydawnictwa jest Radio WNET. Wszystkie fotografie wykorzystane w tekście pochodzą z prywatnych zbiorów Artura Gorzelaka.

Tomasz Wybranowski

Muzyczna Polska Tygodniówka – Kamil Haidar (Lion Shepherd) i Jerzy Czarniecki (Eklektik) – goście Tomasza Wybranowskiego

Sobotnią porą w „Muzycznej Polskiej Tygodniówce” sporo premier. Początek tego ro(c)ku przyniósł premiery znakomitych wydawnctw, m.in. długogrający debiut grupy Eklektik i album „III” Lion Shepherd.

Gościem Tomasza Wybranowskiego, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce WNET, był Jerzy Czarniecki, lider formacji Eklektik. która wydała nareszcie swój długogrający debiut.

Jerzy Czarniecki od wczesnych lat 80. to ważna postać muzycznego Torunia. Był aktywnym kreatorem narodzin polskiej nowej fali muzycznej. W 1981 roku Jerzy Czarniecki założył awangardową grupę Locus Solus, która potem przekształciła się w Bon Ton, a następnie w The Name.

 

Grupa Eklektik.

Po przerwie związanej nauczaniem młodzieży, powrócił do tworzenia muzyki w roku 2010.

W tym czasie bowiem wystrzelił niezwykły talent grupy PoraNaNas. W skłądzie grupy znalazła się prawdziwa legenda – Sławomir Ciesielski, perkusista kultowej Republiki.

Na przełomie 2013 i 2014, w oparciu o trzon formacji Porananas, powołuje do istnienia Eklektik. Zespół tworzą obecnie: Klaudia Derda, Jerzy Czarniecki, Kacper Katolik, Waldemar Zaborowski, Piotr Warszewski, Maciej Felka.

 

 

Gościem „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” był także Kamil Haidar, poeta i głos zespołu Lion Shepherd. 29 marca 2019 roku, do sprzedaży trafił najświeższy album zespołu Lion Shepherd.

Lion Shepherd. Fot. Wiktor Franko.

Dzień później, na antenie Radia WNET, Kamil Haidar opowiadał mi o tym niezwykłym wydawnictwie, który – w moim odczuciu dorównał jakością i rozmachem albumowi Riverside „Shrine of New Generation Slaves”.

Jak podkreślał Kamil Haidar, praca na albumem „III” była wielkim wyzwaniem dla grupy, ale i cudownym odnalezieniem „trzeciego elementu” grupy (ten drugi to gitarzysta Mateusz Owczarek), jakim jest bez wątpienia Maciej Gołyźniak, który  dołączył na stałe do Lion Shepherd.

Czerpaliśmy pełnymi garściami ze wszystkich gatunków muzycznych, które nas inspirują. Na płycie pojawiają się tak charakterystyczne dla zespołu instrumenty jak: gitara dwunastostrunowa, arabska lutnia, darbuka, ale też nowości jak fortepian czy kwartet smyczkowy.

Nagraliśmy ponad 100 minut muzyki. Wytwórnia dostała od nas gotowy materiał, zrobiony tak jak chcieliśmy. Myślę, że nam zaufali. Pracujemy z naprawdę fajnymi ludźmi, którzy są w muzyce rockowej nie od dziś, znają się na tej muzyce, wiedzą jak to wszystko działa w niszy, w której się poruszamy – podkreślał Kamil Haidar,  lider Lion Shepherd.

 

Z Kamilem Haidarem rozmawiałem o miłości, ideach, wartościach i o tym, jak brak szacunku i wszechobecna znieczulica zabija w ludziach to, co zawsze było nośnikiem życia i trwania społeczeństw i narodów.

Dla mnie osobiście album „III” Lion Shepherd to żelazny kandydat do miana polskiego albumu ro(c)ku AD 2019, choć dopiero kwiecień.

 

 

                      Zapraszam i polecam Tomasz Wybranowski & Studio 37 Dublin

 

Muzyczna Polska Tygodniówka -15. 02. 2019- Goście: Anna Mysłajek i Sebastian Stodolak – VI Memoriał Ronniego Jamesa Dio

Tym razem w gronie gości Tomasza Wybranowskiego – Anna Mysłajek i Sebastian Stodolak. Anna opowiadał o swoim albumie „Pamięć Psa”, zaś Sebastian Stodolak o VI. edycji Memoriału im. Ronniego Jamesa Dio

Anna Mysłajek urzekła mnie  swoim śpiewaniem”z ogniem i pazurem”, gdy była jeszcze wokalistką progresywnego i mrocznego Buenos Agres. To była jedna z nadziei polskiego rocka. Ale drogi muzyków się rozeszły, zaś Anna uwiodła mnie materiałem ze swojego autorskiego debiutu „Pamięć Psa”.

 

Dla mnie mottem płyty są te oto słowa Anny:

„Bądź mi głodem, co wypija mój sok,
bym mogła tęsknic, dalej pragnąć i żyć!
Jeżeli przyjdziesz właśnie po mnie,
jeśli w ogóle jesteś,
za krótko, by określić – wiem,
bądź i zostać chciej…”

 

17 maja w warszawskiej Proximie wystartuje szósta edycja Memoriału Ronniego Jamesa Dio – King of Rock And Roll 2019. W Stolicy wystąpią gościnnie m.in. David Reece, były wokalista Accept i Dino Jelusić, Chorwat z Animal Drive i Trans-Siberian Orchestra oraz Grzegorz Kupczyk z Ceti (dawniej Turbo). Memoriał dotrze aż do 8 miast Polski!

 

 

Nie ma takich, którzy nie wiedzą, kim był Ronnie James Dio, ale przypomnijmy dla porządku. To zmarły w 2010 r. wokalista takich zespołów, jak Black Sabbath, Rainbow, czy DIO i Elf.

To Ronnie wyśpiewywał oryginalne wersje „Catch The Rainbow”, „Heaven and Hell”, czy „Holy Diver” i większość muzyków heavymetalowych i hardrockowych (w tym członkowie Metalliki i Iron Maiden) wymienia go wśród swoich największych inspiracji.

 

 

 

Gdy w 2014 r. garstka zapaleńców startowała z memoriałem, miał to być jednorazowy hołd dla Ronniego. Ludzie jednak zaczęli ich pytać: zrobicie to jeszcze raz? I zrobili! W tym roku na memoriałowych scenach, w zależności od miasta, pojawi się w sumie ponad czterdziestu gości:

-Do tego na każdym z ośmiu koncertów wystąpi podstawowa instrumentalno-wokalna „drużyna” memoriału, czyli w sumie 9 osób. Obok członków mojego zespołu, wystąpi m.in. utalentowany gitarzysta Dawid Pięta, Mirek Skorupski z White Highway, a za mikrofony oprócz mnie chwycą Norman Power z Another Pink Floyd i Maciej Szulc z Royal Acoustic – mówi Sebastian Stodolak, koordynator koncertów i wokalista Scream Maker.

 

Szczegóły dotyczące memoriału znajdziecie w oficjalnym wydarzeniu FB. Tam też publikowane będą sukcesywnie informacje o kolejnych zaproszonych gościach:

https://www.facebook.com/events/334157807177364/?active_tab=about

 

                                         Harmonogram koncertów

17 V Warszawa, Proxima

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/thvd/

18 V Gdynia, Blues Club Gdynia

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/gjvd/

23 V Wrocław, Klub Muzyczny Liverpool

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/hjvd/

24 V Poznań, Klub u Bazyla

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/ijvd/

25 V Bydgoszcz, Estrada stagebar

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/jjvd/

30 V Lublin, Klub Graffiti

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/kjvd/

31 V Kraków, Boss Garage Pub

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/ljvd/

1 VI Krosno Rock Klub Iron

Bilety: https://goout.net/pl/bilety/vi-tribute-to-ronnie-james-dio/mjvd

 

Zapraszam i polecam Tomasz Wybranowski