Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia. Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością. Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim […]
Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia.
Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością.
Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń.
Tutaj do wysłuchania rozmowa TomaszaWybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:
NOWA KOMPOZYCJA LESZKA MOŻDŻERA
Program Enter Enea Festival jak co roku zaproponuje publiczności zgromadzonej nad Jeziorem Strzeszyńskim premiery i specjalne wykonania prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu.
Jednym z głównych wydarzeń tegorocznej edycji jest prawykonanie nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera „MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE”, powstałego na zamówienie Teatru Wielkiego w Poznaniu.
„MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE”to reinterpretacja Leszka Możdżera i oparta na utworze Moniuszki – „Uwertura Fantastyczna – Bajka”. Leszek Możdżer tym razem użył partytury „Uwertury Fantastycznej” Moniuszki jako tła na którym namalował swoją własną kompozycję.
To z orkiestrą tej opery, pod batutą Katarzyny Tomali – Jedynak, Leszek Możdżer wystąpi w nowym utworze dzisiaj – 14 czerwca 2022.
Do prawykonania utworu artysta zaprosił fińskiego trębacza Verneriego Pohjolę, basistę Bartka Królika, perkusistę Łukasza Sobolaka i saksofonistę Adama Bławickiego.
W programie Enter Enea Festival AD 2022 znalazło się wiele muzycznych odkryć. Po raz pierwszy w Polsce wystąpił pierwszego dnia Chassol, francuski pianista, kompozytor muzyki filmowej.
Ten muzyk nie boi się eksperymentować czy sięgać w swojej twórczości po muzykę pop. Jest gwiazdą międzynarodowych festiwali, m.in. lyońskiego Nuits Sonores czy Kunstenfestivaldesarts w Brukseli.
Na scenie nad Jeziorem Strzeszyńskim wystąpi też inny francuski muzyk i kompozytor Hadrien Feraud, który do Poznania przyjedzie z autorskim zespołem 5-ISH.
Ze Skandynawii przylecieli do Poznania wirtuozi instrumentów dętych: norweski muzyk i kompozytor Daniel Herskedal ze swoim kwartetem i uznany fiński trębacz Verneri Pohjola.
Wśród zaproszonych twórców nie zabraknie też kobiet: na scenę Enter Enea Festival powróci Marialy Pacheco, która występowała już przed festiwalową publicznością 10 lat temu. Tym razem, powraca w duecie z Omarem Sosą, chwilę po premierze ich koncertowego albumu na cztery ręce pt. „Manos”.
Mohini Dey, jedna z gwiazd XII edycji Enter Enea Festival.
Na zakończenie Enter Enea Festival zagra po raz pierwszy w Polsce indyjska królowa gitary basowej –Mohini Dey.
Współpracowała z wieloma wybitnymi muzykami rodzimej sceny, a “Rolling Stone India” opisał jej wielokrotne kooperacje w następujący sposób:
Niewiele 21-latek może powiedzieć, że miało przyjemność współpracować z takimi geniuszami jak klawiszowiec, Jordan Rudess, trzykrotny zdobywca nagrody Grammy, wirtuoz gitary, Steve Vai czy świetny perkusista Marco Minnemann. – mówi Leszek Możdżer
Obecnie jest basistką w zespole A. R. Rahmana, indyjskiego kompozytora muzyki filmowej i prowadzi autorskie projekty w Indiach i w Stanach, koncertując na całym świecie. Na koncercie w ramach Enter Enea Festival wraz z Mohini Dey gościnnie wystąpi Leszek Możdżer.
Polska scena reprezentowana jest podczas XII edycji festiwalu przez Adama Bałdycha prezentującego w specjalnej odsłonie materiał z płyty„Poetry”, w którym gościnnie wystąpią Leszek Możdżer na fortepianie i włoski wirtuoz trąbki Paolo Fresu, oraz projekt Chojnacki/Miguła Contemplations.
Organizatorem Festiwalu jest Fundacja „Europejskie Forum Sztuki”, której prezesem i fundatorem jest Jerzy Gumny. Sponsorem tytularnym Enter Enea Festival od 8 lat jest firma Enea. Festiwal realizowany jest dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznań oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:
Kolejny rok za nami. W muzyce 2020 rok nie był tak dobry jak poprzedni. Pandemiczny uścisk sprawił jednak, że na polskim firmamencie pojawiło się kilkoro znakomitych wykonawców oraz zespołów.
Oto nasz subiektywny ranking najważniejszych „małych płyt” nazywanych u nas w Polsce maksisinglami a w Europie i na świecie mianem EPek (skrót EP pochodzi od angielskiego Extended Play, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle, co płyta „wydłużona”).
Tradycyjnie nasze zestawienia łączy jedno: brak podziału na style i muzyczne gatunki.
Tutaj do wysłuchania Muzyczna Polska Tygodniówka z rankingiem najlepszych EPek roku 2020:
Na pozycji „5” krakowskie objawienie stonerowego grania – Stonerror i „Troublemaker” wydany przez wytwórnię Smoke Records.
Po znakomitej drugiej płycie „Widow in Black” (piąte miejsce ubiegłorocznego rankingu Radia WNET) krakowski Stonerror nie zwalnia tempa.
Oto w kwietniu 2020 była już z nami ich nowa płyta. Niezwykła, nieco posągowa i dostojna. Dlaczego? Znalazły się na niej covery bardziej niż niezwykłe:
Sięgnęliśmy po kilka nieoczywistych piosenek – polskich i zagranicznych, znanych, mniej znanych i zupełnie niszowych – żeby zagrać je po swojemu, czyli z wykopem. Część z nich wykonaliśmy w sposób zbliżony do oryginału (jak mawiał Voltaire: „lepsze jest wrogiem dobrego”), inne gruntownie przearanżowaliśmy (jak mawia Maciej Cieślak: „a teraz pokażemy im, jak należy grać ich kawałki”). – mawiają muzycy z Krakowa spod znaku Stonerror.
Oto zapis rozmowy z Jackiem Malczewskim, basistą i poetą grupy:
Okładka mini – albumu Dawida Kowalskiego „Pocztówka z izolacji”.
Na miejscu „4” znalazł się Dave Kowalski z debiutanckim zbiorem „Pocztówka z izolacji”, którą ja często nazywam „pocztówkami z samotności”.
Na Dawida Dave’a Kowalskiego zwróciłem uwagę, kiedy wertowałem nowych i obiecujących twórców związanych z działalnością muzycznej wytwórni Kayax i projektu My Name Is New.
Na WNETowych antenach zagościł jego singel “Perfect Sin”. Pomyślałem sobie, że to bardzo obiecujące nagranie i … zacząłem czekać na jego debiut fonograficzny. Oczekiwanie opłaciło się z nawiązką!
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Dawidem Kowalskim o jego muzyce i pierwszym wydawnictwie:
Na pozycji „3” subiektywnego podsumowania Radia WNET, gdy mowa o maksisinglach (EPkach) wspięła się nowa rockowa super – grupa Skytruck.
„Środek ciężkości” kryje w sobie cztery kompozycje. łączy jedno: przejrzystość harmonii i konstrukcji, chwytliwe, rockowe i wpadające w ucho riffy, wreszcie światło i melodyjność.
Skytruck udowadnia, że można grać rocka i energetycznie anektować go po swojemu, tak jak w przypadku debiutanckiego singla „Zwierzak”, który wyróżnia się różnorodnością kompozycyjną (wyraźne dwa motywy melodyczne i zmiany nastrojowe tempa) i największym rozmachem na wydawnictwie. I jeszcze ta znakomita gitarowa solówka, gdzieś od drugiej minuty i 38 sekundy.
Do tego tekst, który każe nam trochę zweryfikować podejście panów Ziemi do natury i braci mniejszych.
Mamy także na „Środku ciężkości” dwa absolutne hity, które sprawdzą się podczas stadionowych koncertów, jak i podczas demówek czy porannego rozruchu. To tytułowe nagranie i „Cztery żywioły”.
„Środek ciężkości” przynosi rockową energetyczność, melodyczną nośność i radiową szlagierowość. Czekamy na więcej!
Drugie miejsce w naszym zestawieniu stało się udziałem Magdy Kluz, za sprawą jej ażurowej i delikatnej małej płyty o tajemniczym tytule „Akweny”.
Jedyną wadą wydawnictwa „Akweny” Magdy Kluz jest … jego długość.
Pięć piosenek, od WNETowego hitu 2020 roku „Zimno” po finalną „Złość” pozostawia wielki niedosyt. Chce się po prostu więcej.
Cała mała płyta hipnotyzuje klimatem indie pop rocka z elementami jangle popu.
I myślę sobie, że wielki Johnny Marr, podpora muzyczna legendarnych The Smith, po wysłuchaniu maksisingla „Akweny” poczuje delikatne ukłucie… zazdrości.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Magdą Kluz:
I nadszedł czas na EPkę numer „1”, który przyniosła wiosna 2020 roku. Na topie Kamila Dauksz – Boruch i jej „Opowieści”.
To melodie splecionych jazzową frazą i popową przebojowością. A łączy je miłość odmieniana przez sześć piosenkowych przypadków.
Podczas pracy nad mini – albumem Kamilę wspierali jej mąż Tomasz Boruch (gitara, chórki, kierownictwo muzyczne, znany z formacji Skytruck) oraz jej tata Dariusz Dauksz (gitara).
Od rozpoczynającego „Dwa światy”, buzującego tym niezwykłym riffem na wiolonczelę i śmiałe wyzwanie miłosne przez burzę (pierwszy tytuł „Dream”), przez singlową „Miłość”, „Płynie czas” po finalną „Let’s Try” jesteśmy ocienieni miłością.
Bo prawdziwa miłość jest monumentalna i posiada styl wysoki („Płynie czas”), ale i skryta w codziennych swarach i wielkości małych, powtarzalnych chwil i ceremonialnych gestów („Miłość”).
Ma jednak to wydawnictwo, podobnie jak w przypadku „Akwenów” Magdy Kluz jedną wadę… Mini – album jest za krótki! Po jego wysłuchaniu odczuwa się niedosyt!
Kamila Dauksz-Boruch to kompozytorka i autorka tekstów, ale również utalentowana wiolonczelistka. Jak mawiam często, jej wiolonczela to kopalnia soczystych riffów, których nie powstydziliby się mistrzowie szlachetnego hard i heavy.
Kamila jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach na wydziale Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu – kierunek wokalistyka jazzowa.
To było dla mnie prawdziwe święto. Oto syn wielkiego Gary’ego Moore’a – Jack Moore był moim gościem na antenie Radia WNET w programie Muzyczna Polska Tygodniówka.
Jack Moore to znakomita ilustracja powiedzenia, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Jack, brytyjski muzyk, gitarzysta i kompozytor, który wraz z ojcem Garym występował na światowych scenach przez wiele lat na antenie Radia WNET opowiadał o swoim ojcu, pewnej gitarze i swoich muzycznych projektach.
Tutaj do wysłuchania cały program z Jackiem Moore’m:
Jack Moore grał także też m.in w Royal Albert Hall, uświetniając koncert Joe Bonamassy i Deep Purple. Do wspólnych koncertów zaprosił go również zespół Thin Lizzy. Występował na festiwalach w całej Europie (w tym wielokrotnie w Polsce).
Ja po prostu kocham Wasz kraj a Warszawę traktuję jak mój dom. – mówi Jack Moore.
Jack Moore grywa z zespołem Cassie Taylor, realizując równocześnie własne projekty muzyczne. Związany z projektem Gary Moore Tribute Band, z którym koncertuje w Polsce i Europie.
W programie zapytałem Jacka Moore’a o najnowszej EPce bandu Smith, Lyle & Moore „EP I”.
Co ciekawe, Jack kocha Polskę i Warszawę. Obiecuje też, że z utalentowaną polską wokalistką Alicją Sękowską wyda duży album. Trzymam za słowo! Szczególnie, że ich wspólny singiel „Inni” podoba się w Polsce, w Londynie i Los Angeles.
Nie wystarczy samo zebranie klasowych muzyków – ci ludzie muszą się lubić, powinna być między nimi chemia – mówi wokalistka i autorka liryki zespołu Mikromusic, o tym, jak stworzyć dobry zespół.
Natalia Grosiak to nadświetlna zjawiskowość na polskiej scenie muzycznej. Jest dysponentką jednego z najpiękniejszych i najczystszych głosów. Premiery kolejnych albumów formacji, których jest frontmenką i liryczną poetką – Mikromusic i Digit-All-Love – stają się wydarzenia i z mety zaliczane są do najciekawszych wydawnictw muzycznych, które ukazały się w Polsce przez ostatnie osiemnaście lat.
Natalia Grosiak to niezwykła rozmówczyni, która nie boi się szczerości a tym bardziej opowiadania o potrzebie uczuć, dzielenia się nimi i … Odsyłam do mojej rozmowy.
Tutaj do wysłuchania Muzyczna Polska Tygodniówka z udziałem Natalii Grosiak:
Natalia Grosiak, czyli…
Natalia Grosiak to znakomita wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów piosenek. To członkini takich grup jak Mikromusic, Herbatta oraz DOM. W latach 2005-2014 występowała w zespole Digit All Love. Współpracowała również z takimi zespołami jak Kanał Audytywny, Husky czy Ctrl-Alt-Delete.
Zespół Micromusic na Dniach Śremu 2019 / Fot. Klapi, Wikipdeia
Co ciekawe, w tym samym czasie została absolwentką Wydziału Prawa oraz Filologii Słowiańskiej na Uniwersytecie Wrocławskim.
W 2001 wystąpiła w Świnoujściu podczas festiwalu Fama. Tam otrzymała nagrodę za teksty piosenek.
Rok później, we współpracy z kompozytorem i gitarzystą Dawidem Korbaczyńskim, założyła grupę muzyczną Mikromusic, z którym wystąpiła na wszystkich najważniejszych festiwalach. Wymienię tylko z tej długiej listy Open’er, Smooth Festiwal w Bydgoszczy, czy gdyński Ladies Jazz Festiwal.
Okładka ostatniego albumu Mikromusic „Kraksa”.
W 2003 wystąpiła podczas Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, gdzie otrzymała II nagrodę.
W latach 2005–2014 występowała w zespole Digit – All – Love, którą założyła z kompozytorem Maciejem Zakrzewskim.
Natalia Grosiak ma też za sobą występy teatralno – sceniczne. Występowała w spektaklu pt. „Scat – od pucybuta do milionera” w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu, do którego muzykę skomponował Leszek Możdżer, który gościnnie zagrał również na albumie Mikromusic.
W październiku 2006 reprezentowała Polskę w Melbourne na Red Bull Music Academy. W ramach tej imprezy nawiązała współpracę z Brazylijką Fernandą Cardoso, tworząc zespół Herbatta. W 2007 zespół nagrał swój album w Brazylii.
Natalia Grosiak opowiedziała w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, że piosenka „Takiego chłopaka” (z albumu „Piękny koniec”) była wielkim przełomem w działalności zespołu Mikromusic. Wokalistka zapewnia, że z biegiem lat coraz lepiej potrafi radzić sobie z niepowodzeniami i kryzysami.
Opowiada o łączeniu działalności artystycznej z macierzyństwem:
To praca na dwa etaty, bez odpoczynku. W trakcie jednego z koncertów powiedziano mi: Musisz wrócić do hotelu, Kaja płacze.
Rozmówczyni Tomasza Wybranowskiego opowiedziała też o tym, jak urodzenie dzieci zmieniło jej spojrzenie na świat i zrozumienie niektórych występujących w nim zjawisk, często bolesnych a często wstydliwie skrywanych:
Ludzkość jest nieszczęśliwa, a źródłem tego często są problemy w dzieciństwie.
Natalia Grosiak przedstawia przepis na stworzenie dobrej formacji:
Nie wystarczy samo zebranie klasowych muzyków – ci ludzie muszą się lubić, powinna być między nimi chemia.
Warto okazywać uczucia i o nich mówić, często nie mamy nic do stracenia.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Natalią Grosiak:
Studio 37 Dublin – Muzyczna Polska Tygodniówka. Zawsze w sobotę w Radiu WNET od 13:00 do 16:00,
Było nam wszystkim źle. Nie rozumiem takich sytuacji. Być może trzeba to zostawić i robić dalej swoje – mówi perkusista o braku zaproszenia Budki Suflera na koncert wspomnieniowy śp. Romualda Lipki.
Tomasz Zeliszewski w 1975 roku został perkusistą Budki Suflera. Jest autorem tekstów do wielu utworów zespołu, m.in. „Cały mój zgiełk”, „Czas czekania, czas olśnienia”, „W niewielu słowach”, „Jeden raz”, „Bez aplauzu” oraz wszystkich tekstów na wydanym w 1995 roku albumie Noc.
Poza grą na perkusji w zespole Budka Suflera pełnił też funkcję menedżera. W marcu 2011 roku został również managerem zespołu Bracia. W 2015 roku założył zespół Wieko, w skład którego weszli również Mieczysław Jurecki, Ryszard Sygitowicz, Jacek Królik, Robert Chojnacki oraz Grzegorz Kupczyk.
Fot. fryta73, Flickr
Tomasz Zeliszewski mówi o tym, że niezaproszenie zespołu Budka Suflera na koncert upamiętniający śp. Romualda Lipkę to absurd:
Było nam wszystkim źle. Nie rozumiem takich sytuacji. Być może trzeba to zostawić i robić dalej swoje.
Muzyk zapewnia, że dziedzictwo śp. Romualda Lipki nie zostanie zaprzepaszczone:
Romcio zostawił nam coś wspaniałego, koszyczek z pięknymi piosenkami
Perkusista zapowiada płytę Budki Suflera, utwory powstaną do tekstów wybitnych autorów.
Gość Tomasza Wybranowskiego wspomina występ na pogrzebie Romualda Lipka:
Przemknęła przeze mnie wtedy myśl: dobrze, że nie śpiewam, bo nie dałbym rady. To były niesamowite emocje.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Tomaszem Zeliszewskim:
OREADA to nimfa górska uwięziona przez pięciu zbirów we wsi pod Łodzią. Wspólnie tworzą muzykę, która niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Ich koncerty to podróże w świat tajemnicy i przygody. Podczas muzycznych wypraw OREADA wyciąga z człowieka to, co głęboko w nim ukryte.
Grupa prezentuje FolkOFF. Autorskie kompozycje i teksty inspirowane są przyrodą, kulturą ludową i naturą człowieka. Zespół powstał w 2016 roku i zagrał ponad 90 koncertów – wystąpił m.in. na Festivalu v ulicích w Czechach, Slot Art Festival 2018, w Studiu Koncertowym Radia Gdańsk, Muzycznym Studiu Polskiego Radia im. A. Osieckiej czy w Studiu Koncertowym im. H. Debicha w Łodzi. OREADA to laureat wielu ogólnopolskich konkursów, zwycięzca SOUNDEDIT SPOTLIGHT 2019, Konkursu „PIOSENKARNIA” 2017 czy Festiwalu „YAPA” 2017, a także zdobywca wyróżnienia Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie.
W skrócie – OREADA przyjeżdża ze wsi i po prostu robi muzykę.
Skład formacji:
Kamil Kaźmierczak – perkusja
Maciej Kłys – gitara basowa
Kacper Bienia – akordeon, instrumenty klawiszowe
Kasia Biesaga – śpiew, flety
Mateusz Jędraszczyk – gitara
Adam Marańda – skrzypce, śpiew
Fot. Fanpage na Facebooku zespołu Oreada
Katarzyna Biesaga opowiada, że wraz z zespołem Oreada latem zagrała kilka koncertów i sporo czasu spędziła w studiu nagraniowym:
Mimo że przy mniejszej liczbie widzów, da się grać koncerty.
Wokalistka zapowiada, że formacja nie będzie się spieszyć z wydaniem nowej płyty. Tak Kasia Biesaga mówi o początkach zespołu:
Wszystko zaczęło się od konkursów festiwalowych, piosenka autorska i turystyczna gdzieś tam się łączyła, i tak powstała „Legenda o wiecznej miłości”.
Jak zapewnia artystka:
Głowy nam wciąż parują od pomysłów, mamy ich tak wiele, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego zrealizować.
Fot. profil na Facebooku Katarzyny Biesagi
Katarzyna Biesaga zaprasza na koncerty formacji Oreada, które w najbliższym czasie odbędą się m.in. w Przemyślu, Krośnie, Wrocławiu, Katowicach czy Słupsku.
Piosenkarka mówi o tym, że nigdy nie musiała się uczyć białego śpiewu, mimo że nie czuje się specjalistką w tej dziedzinie.
W genach mam zakodowany zaśpiew góralski. To jakoś samo przychodzi.
Artystka opowiada o powstawaniu teledysków zespołu. Formacja Oreada współpracuje z Motion Picture:
Grając koncerty poznaje się mnóstwo wspaniałych ludzi.
Katarzyna Biesaga podsumowuje 4,5 roku istnienia zespołu Oreada:
Skłamalibyśmy, gdybyśmy powiedzieli, że nie widzimy postępu, jaki zrobiliśmy przez ten czas.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Kasią Biesagą:
U nas nie ma czegoś takiego, że ktoś się obrazi i zmieni zespół – zapewnia wokalista i klawiszowiec formacji Resoraki.
Resoraki to zespół z Wrocławia, który powstał ze wspólnego muzykowania pięciu kumpli, zachwyca coraz to nowe fanki i fanów. Muzyka, która staje się podróżą dla słuchacza i teksty, które opisują świat takim jakim jest, co niestety dziś nie jest nagminne. Błyskotki i fajerwerki przesłaniają życie. Resoraki wiedzą jak omo smakuje prawdziwie. I miodem, i dziegciem.
Tutaj do wysłuchania cały program z Jędrzejem Nawarą:
Zespół nagrał płytę pt. “FRAGMENTY” wydaną w 2019 r. ; druga płyta “WIDOKI” miała premierę w czerwcu 2020 r. Formacja zwyciężyła w konkursie Muzyka Młodego Wrocławia w 2019 r., ma za sobą udane występy w lokalnych rozgłośniach oraz festiwalach (np. Wroffław Festiwal).
Resoraki to:
Ireneusz Mierzejewski – gitara elektryczna
Jędrzej Nawara – wokal i klawisze
Piotr Romanowski – bębny
Iwar Romanek – mandolina i gitara akustyczna
Tomasz Sikorski – gitara basowa
Resoraki podczas koncertu. Fot. SCE: studio catch emotion.
Jędrzej Nawara opowiedział Tomaszowi Wybranowskiemu o pracy nad głosem, który – jak mówi – jest jego największym atutem jako muzyka:
To nie jest instrument, który można zostawić samego sobie i tylko czasem używać. Tak jak inni zaczęli biegać, ja zacząłem chodzić na lekcje śpiewu.
Muzyk mówi o relacjach, jakie istnieją w zespole Resoraki:
Nie ma czegoś takiego, że obrażę się na kogoś w zespole, i poszukam innego. Każdy z nas docenia to, co razem robimy.
Wokalista stwierdza, że każdy słuchacz ma prawo odbierać muzykę w sobie właściwy sposób:
Każdy ocenia muzykę ze swojego poziomu. Czasem jednak mamy spory ze znajomymi, jeżeli chodzi o naturę naszych tekstów.
Jak dodaje Jędrzej Nawara:
Postawiłem sobie za punkt honoru, że teksty naszych piosenek nie mogą być błahe, nie mogą być o niczym.
Artysta opowiada o jednej z najnowszych utworów grupy Resoraki „Iwar bez kości”:
Piosenka niesamowicie scaliła zespół na próbach. Nagraliśmy cztery wersje, które czekają na swój czas.
Jędrzej Nawara wspomina o umiarkowanym zainteresowaniu mediów grupą Resoraki:
Płytę Tygodnia mieliśmy tylko w Radiu WNET.
Muzyk zwraca uwagę, że każdy członek zespołu Resoraki ma nieco inny gust muzyczny i fascynacje, co udało się przekuć w siłę grupy. Gość Tomasza Wybranowskiego zaprasza słuchaczy do zapoznania się z repertuarem zespołu i sledzenia ich fan – page’a:
Do końca roku planujemy dwie akcje online, gdzie będzie można nas posłuchać i zobaczyć.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Jędrzejem Nawarą:
Opracowanie: Andrzej Karaś i Tomasz Wybranowski (współpraca).
Studio Dublin na antenie Radia WNET i Muzyczna Polska Tygodniówka to przede wszystkim „muzyka warta słuchania”.
Jak jestem w Chicago to tęsknię za Polską, a jak jestem w Polsce to tęsknię za Chicago. Myślę, że to już tak zostanie na zawsze. Chociaż tak naprawdę jestem bardzo wdzięczna, że mam w życiu dwa kraje.
Natalia Kawalecma niespełna 16 lat. Urodziła się i mieszka w Stanach Zjednoczonych. Finalistka „The Voice Kids”. Podczas Przesłuchań w Ciemno Natalia Kawalec wykonała utwór Adele „All I Ask”. W programie trafiła pod skrzydła Cleo.
Tutak do wysłuchania cały program z udziałem Natalii Kawalec i jej taty Rafała:
Jestem bardzo wdzięczna, że mam w życiu dwa kraje, w których czuję się jak w domu i w których się świetnie odnajduję. Tam gdzie jest Bóg, dobrzy ludzie, rodzina, przyjaciele – powiedziała Natalia Kawalec w jednym z wywiadów.
Przebojowa nastolatka z Chicago (choć z Rzeszowem w sercu) sama komponuje i pisze teksty swoich piosenek. Akompaniuje sobie też często na fortepianie. Nie wyobraża sobie życia bez śpiewania.
Natalia Kawalec i Cleo, jej sceniczna mama – jak powiedział Tomasz Wybranowski. Fot. oficjalny fan-page Natalii.
Natalia Kawalec mówi o sobie, że jest stuprocentową Polką i stuprocentową Amerykanką. Wspomina występ w polskim programie „The Voice Kids”.
Próbujemy swoich sił, coraz bardziej wchodzimy w świat show-biznesu. Poznajemy polskie środowisko muzyczne, czas pokaże, co dalej – opowiada ojciec Natalii, Rafał Kawalec.
Zapytana o różnice między Polską a Stanami Zjednoczonymi, młoda piosenkarka ocenia, że nieco lepiej odnajduje się tutaj, w kraju pochodzenia, mimo że w USA mieszka od urodzenia.
W USA dużo trudniej jest się przebić ze swoim talentem – dodaje Rafał Kawalec.
Natalia Kawalec i mój realizator Franciszek Żyła w studiu emisyjnym Radia WNET, przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Fot. Rafał Kawalec.
Młoda piosenkarka wskazuje, że jedną z jej największych inspiracji jest twórczość brytyjskiej artystki Adele. Opowiada o współpracy z Cleo, zapoczątkowanej podczas „The Voice Kids”;
Miałam zaszczyt grać podczas jej trasy, i poznać wielu niezwykłych ludzi.
Goście Tomasza Wybranowskiego zapewniają, że w ich domu obowiązuje zasada mówienia jedynie po polsku.
Do niedawna dużo łatwiej było mi przelać swoje emocje na papier po angielsku. Od kiedy zaistniałam bardziej na scenie muzycznej w Polsce, moja polszczyzna istotnie się poprawiła.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Natalią Kawalec i Rafałem Kawalcem:
Partner Radia WNET
Opracowanie: Andrzej Karaś i Tomasz Wybranowski (współpraca)
Sami artyści wespół z „mistrzami” aranżu zdawali się mieć w głowie pewien song Wojciech Młynarskiego, gdzie pojawia się taka oto fraza: Co by tu tu jeszcze spie*rzyć Panowie (Panie – dodam od siebie).
Za nowe aranżacje szlagierów, które wyszły spod ręki mistrza Romualda Lipki, jednego z najlepszych melodyków obok Marka Jackowskiego, odpowiadali m.in. Grzegorz Urban, Filip Torres, Filip Siejka, czy Paweł Rurak – Sokal. Z wielkiej festiwalowej chmury nie spadł nawet kapuśniaczek. Ziemia nie zadrżała a aniołowie nie oniemieli.
A mnie zrobiło się bardziej niż smutno, że hołd pamięci dla Romualda Lipki „Cisza, jak ta” był koncertem, z kilkoma wyjątkami, bardzo lichym. Nazwę wprost: po prostu mizernym.
Tomasz Wybranowski
Autorom i aranżerom koncertu przyświecała, jak mi się zdaje, jedna idea: zbudować kontrasty między kanonicznymi wersjami songów napisanych przez nieodżałowanego pana Romka Lipki a wariacjami przygotowanymi na jego festiwalowe wspomnienie. Koncert „Cisza, jak ta” odarła jednego z największych polskich kompozytorów z rockowego pazura i piosenkowego mistrzostwa.
Bogu dzięki, że koncert prowadził Artur Orzech. Dzięki niemu bohaterem wieczoru był Romuald Lipko za sprawą przytaczanych przez konferansjera anegdot i cytatów muzyka, który odszedł w lutym tego roku.
Sami artyści wespół z „mistrzami” aranżu zdawali się mieć w głowie pewien song Wojciech Młynarskiego, gdzie pojawia się taka oto fraza
Co by tu tu jeszcze spie*rzyć, Panowie? Co by tu jeszcze? (…i Panie – dodam od siebie).
Piosenka po piosence
„Takie tango” i Justyna Steczkowska… Cóż, wielki melodyk i kompozytor Romuald Lipko został w tej aranżacji (gdyby ktoś nie znał oryginału) sprowadzony do miana piszącego nuty dla trzeciego składu piosenkarek i tancerek z pseudo – Moulin Rouge. Pani Steczkowska taka jak zwykle, trochę nagości, epatowania ciałem i melizmaty, które powiela od czasów pamiętnej Maanamowej „Szansy na sukces”. Z rock’n’rollowego tanga nie zostało nic. Niestety.
Potem Sławomir Uniatowski i słabe, bezbarwne wykonaniu piosenki „Dmuchawce, latawce, wiatr”. Anemicznie głosowa kondycja pana Uniatowskiego i sposób wykonania hitu Urszuli zdawały się świadczyć o tym, że artysta śpiewał tę piosenkę za karę.
Przypomnę, że pani Urszula postanowiła nie wystąpić w tym koncercie, choć dyrektor artystyczny Marek Sierocki twierdził, że … wystąpi. Ale można mu wybaczyć, bo owym dyrektorem został kilka tygodni przed festiwalem.
A potem pani Maryla Rodowicz, która niemiłosiernie męczyła się ze doskonałą melodią i natchnionym i rozdzierającym tekstem Marka Dutkiewicz. Jej piosenka „Tak nam słodko, tak nam gorzko” zabrzmiała jak śpiewany z niechęcią – przepraszam za porównanie – jeden z hymnów socjalistycznej młodzieży.
Ten występ udowodnił, że królowa polskiej piosenki pani Rodowicz już powinna się żegnać powoli ze sceną i koncertami na żywo. Słychać to było w quasi – bisie, w który zaintonowała refren a’capella.
Występu Kamila Bednarka i jego interpretacji „Martwego morza” Budki Suflera łaskawie nie skomentuję. Ta pieśń w jego ustach zabrzmiała jak “pioseneczka przy ognisku”. Bez ognia, bez mocy i bez “wejścia w tekst”. A hasło rzucone ku publiczności: „Opole, wszystkie łapy w górę!”, podczas muzycznego hołdu dla jednego z największych kompozytorów, to jakieś qui pro quo! Przynajmniej dla mnie…
I kiedy myślałem, że gorzej już być nie może, to… Jednak stało się!Na scenie zameldowali się Sound’n’Grace.
Rockowa petarda „Piąty bieg” w wersji gospel – kumbaya to jakiś żart, mało zabawny gag piosenko-podobny. W takiej dyspozycji chór Sound’n’Grace mógłby pojawić się na przeglądzie piosenki turystycznej Yapa (i to w konkursie odrzuconych). Jeżeli jest to obecnie nasz eksportowy chór, to lepiej go … nie eksportować. Prostacki aranż, wedle zasady „niech nikt ze śpiewających się nie wychyla” i banalnie głosowo, ot tak na jedną ósmą gwizdka.
W końcu na scenie zameldował się Piotr Cugowski. Wyśpiewał z emocjami, z głębi serca przebój „Aleją gwiazd”, którą zaczarowała publiczność na wieki Zdzisława Sośnicka. Warto przy tej okazji pamiętać, że piosenki komponowane dla Urszuli, Zdzisławy Sośnickiej czy Izabeli Trojanowskiej wykonywała z reguły Budka Suflera. Z muzyków Budki Suflera nie pojawił się ani Tomasz Zeliszewski, ani Mieczysław Jurecki. Zabrakło też Jana Borysewicza.
Piotrze Cugowski, dziękuję za emocje i jak zwykle profesjonalizm w każdym calu. Po raz pierwszy tego wieczoru, nieco filmowo – bondowska aranżacja dodała mroku i skupienia. To był jeden z niewielu świetlistych i mocnych punktów koncertu ku czci Romualda Lipko.
„Strefa półcienia” i Natalia Zastępa. Obsadzenie utalentowanej osiemnastolatki w rockowym wymiataczu, to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Nikt Natalii Zastępie nie odbiera talentu. Potrafiła zaczarować jury i widzów podczas “The Voice Kids” czy „The Voice of Poland” w popowej stylistyce, ale… do śpiewania rocka po prostu się nie nadaje. Albo jeszcze się nie nadaje.
Wykonanie „Strefy półcienia” było bojaźliwe, na ściśniętym gardle i tylko czasami zdarzyły się małe przebłyski. Kolejny rockowy pocisk zamienił się w miałką piosenkę… Niestety (znowu!).
„Między nami nic nie było”
Ale potem było jeszcze gorzej. Oto „Bal wszystkich świętych” i Blue Cafe. Byliśmy świadkami dokumentnej egzekucji tego szlagieru duetu twórców Romuald Lipko – Andrzej Mogielnicki.
Popowa łupanka wpleciona została w smutne piano. Ze swoimi umiejętnościami głosowymi i dykcyjnymi pani Dominika Gawęda – Szczepanik nie powinna nawet myśleć o tym, aby zbliżyć się do partytury tego typu przebojów.
To dla Ciebie Romuald – rzuciła na koniec pani Dominika.
Ciekawe, czy w ogóle rozmawiała ona z panem Romkiem Lipko albo w ogóle go poznała? Warto zwracać uwagę na maniery w dzisiejszych (tak na marginesie).
Jednym z największych rozgoryczeń wieczoru było wykonanie przez Beatę Kozidrak piosenki – świętości z pierwszej płyty Budki Suflera „Cień wielkiej góry”. Interpretacyjnie, wokalnie i aranżacyjnie jedna wielka i przejmująca tragedia! Pani Beato, dlaczego?!!!
Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić,
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!
W przypadku tego wiecznie zielonego super hitu, z debiutu Budki Suflera z roku 1975
Góry wokalne i interpretacyjne były dla wokalistki grupy Bajm zdecydowanie za wysokie i nie do przejścia.
Chwilę później na opolskiej scenie pojawiła się elegancka i uśmiechnięta Izabela Trojanowska. Zabrzmiały pierwsze takty „Wszystko czego dziś chcę”. To dla niej pan Romek napisał ten song! Pani Izabela zaśpiewała ją po swojemu, choć nieco inaczej (bo prawie z perspektywy 40 lat od jej nagrania). Duch piosenki został zachowany a ja przeniosłem się do czasów dzieciństwa. Wielka szkoda, że zabrakło Jana Borysewicza i jego gitary.
Więcej mi nic nie trzeba…
I wreszcie zdarzyła się historia nieprawdopodobna. „Tyle samo prawd, ile kłamstw” Igor Herbut i Kuba Badach obok siebie, fortepian w fortepian. Drugi ważny i podniosły moment tego kuriozalnego, niedopracowanego i kiepsko przygotowanego hołdu ku czci pana Romka Lipki.
Obok Piotra Cugowskiego – Igor i Kuba dali z siebie wszystko. Wyborny jazzujący aranż i dwa doskonałe głosy. Przypomnę, że Igor Herbut wydał w tym roku znakomity album „Chrust” i jest to jeden z kandydatów do płyty roku 2020. Natomiast wykonanie „Tyle samo prawd, ile kłamstw” od wczoraj jest już historyczne i zostanie uznany za jedno z wydarzeń nie tylko podczas tego festiwalu, ale w ogóle w całej historii Opola.
Z „Malinowym królem” zmierzyła się Ania Dąbrowska. To była jedna z moich ulubionych wokalistek do czasu jej trzeciej solowej płyty. Tym razem wykonawczyni przestrzeliła z tonacją i (niestety) nie przyłożyła się do wykonania.
To było już kolejne bolesne rozczarowanie tego wieczoru. W refrenie Ani Dąbrowskiej zabrakło oddechu i trochę „góry”, aby czysto zaśpiewać… Dlaczego tym razem muzyka nie przeszkadzała?!…
Potem nadszedł czas na „Za ostatni grosz”. I wreszcie, mimo wodewilowej aranżacji, z głośników rozlał się lawą dźwięków rock! Ale skoro Maciek Balcar stanął przy mikrofonie a z gitarą ex – Sufler – Marek Raduli to nie mogło być inaczej. Swoją drogą te wspaniałe rockowe rakiety wyczarowane przez Romualda Lipkę straciły przez orkiestrowe aranżacje.
Dęciaki w „Za ostatni grosz” nie przekonują za … grosz!
„Jest taki samotny dom”. Na scenie pojawił się Andrzej Lampert, uznany śpiewak operowy, który … oparł swoją interpretację na ponadczasowym niczym wzorzec metra w Sevres, wykonaniu Krzysztofa Cugowskiego. Dobre wykonanie, mimo że chór Sound’n’Grace jak mógł… nie pomagał. Ale w mojej głowie zrodziło się pytanie kolejne. Po co ktoś w zastępstwie, skoro mógł to zaśpiewać sam Krzysztof Cugowski?
„Jestem twoim grzechem”. No cóż, Red Lips i Joanna „Ruda” Lazar. I tyle, i już! Dlaczego?
Albowiem lepiej o tym występie Red Lips nie pisać nic i jak najszybciej o nim zapomnieć.
A potem nadszedł czas na poczciwą „Jolkę”. Na scenie sam mistrz Felicjan Andrzejczak. Mimo siódmego krzyżyka wciąż dysponuje mocnym głosem. Pan Felicjan był wyraźnie przejęty i wzruszony udziałem w tym koncercie. Z każdą minutą jego głos nabierał mocy i stawał się dostojniejszy, tak iż w finale zdawało mi się, że przeniosłem się do roku 1982!
I tak bardzo zabrakło w tym właśnie punkcie koncertu, gdy rozbrzmiewała „Jolka, Jolka”, i Tomasza Zeliszewskiego i Mieczysława Jureckiego. Bo to ta dwójka muzyków, obok Romualda Lipki, nagrała ten hymn niespełnionych miłości i nadziei.
Potem na scenie opolskiego festiwalu przydarzył się epizod z pogranicza komedii i kpiny. Tak bowiem jedynie mogę nazwać „występ” pana Piotra Jana Kupichy i katowickiej grupy Feel. Ciekawe, czy przyjmie się powiedzenie: Śpiewasz jak Kupicha „Twoje radio” Budki Suflera, aby wzorcowo opisać jak śpiewać nie należy. Ja do Opola już nigdy grupy Feel bym nie zaprosił, choćbym miał wypić cykutę!
Tutaj jeden ze wspominkowych wywiadów z Romualdem Lipko:
Ale wreszcie na scenie pojawił się Krzysztof Cugowski. Wiedziałem, że może zabrzmieć tylko ten song – „Cisza jak ta”. Wykonanie godne mistrza. Słowa napisane przez Andrzeja Mogielnickiego wybrzmiały w jądrach łez, które obudziły się ponownie opłakując odejście Romualda Lipki. Myśląc, że to koniec zacząłem przeglądać winyle Budki Suflera. Ale niestety (NIESTETY!) to nie był finał.
Niestety na deski festiwalowe wtoczył się po raz kolejny Sound’n’Grace. Muszę przypomnieć, że Anna Jantar, gdy wyśpiewała w 1979 roku „Nic nie może przecież wiecznie” (i ten teledysk z miastem Sandomierz i Bramą Opatowską), uczyniła z niej jedne z polskich standardów piosenki. Wykonanie Sound’n’Grace w wielkim finale takiego koncertu było chóralnym odbębnieniem „wykonu”. Nic więcej… Tym bardziej szkoda.
Bogu dzięki, że Artur Orzech nie przedstawiał artystów i „artystów”, ale opowiadał o naszym panu Romku. Pan Romek Lipko był przyjazny i otwarty dla początkujących dziennikarzy i radiowców. Jak mawiał z uśmiechem:
Trzeba z wami dobrze żyć. Jak nas już nie będzie, to jest nadzieja, że czasem zagracie moje piosenki.
Panie Romku, panie Romualdzie drogi – zawsze i wszędzie, byle tylko trochę eteru radiowego. Jedno jest pewne, byłby dumny i wzruszony słysząc wykonania swoich piosenkowych dzieł przez Piotra Cugowskiego i duetu magicznego Igor Herbut – Kuba Badach!
Tomasz Wybranowski
Tutaj mój radiowy hołd dla Romualda Lipki, na który złożyły się fragmenty pięciu wywiadów z różnych okresów:
Dubliński kwartet przez ponad czterdzieści lat swojego istnienia wpisał się złotymi zgłoskami w historii światowej muzyki rockowej. Godne podkreślenia jest to, że U2 gra wciąż w tym samym składzie.
Sercem U2 jest Paul Hewson znany powszechnie jako Bono Vox. To charyzmatyczny wokalista i autor słów niemal wszystkich piosenek grupy. To może dziwić wielu, ale to nie Bono był założycielem U2. Od razu jednak stał się jednak jej liderem, pod dyktando którego pracuje cały zespół. To on stoi za wizerunkiem grupy tak w warstwie brzmieniowej, literackiej, jak i medialnej.
Wszystkie decyzje związane ze zmianami brzmienia i image’u to decyzje Bono. Jedno się tylko nie zmienia – przesłanie U2. To przesłanie związane jest z miłością, wiarą (iż świat może być lepszy) i bezkompromisowością wobec cynizmu, zła i spotwarzania ludzkiego życia.
Tutaj wysłuchasz specjalnego programu z okazji kolejnej premiery albumu U2 „The Joshua Tree”:
Kult muzyki i ojciec Rob
Bono Vox, właściwie Paul Hewson, przyszedł na świat 10 maja 1960 roku w Dublinie. Dzieciństwo i młodość spędził w Glasnevin (dzielnica Dublina Północnego). Od maleńkości otoczony był kultem muzyki. Jego Ojciec – Rob, mimo, że pracował jako urzędnik pocztowy serce i duszę zaprzedał operze. Po pracy, wieczorami śpiewał w zaciszu domowym arie operowe.
To Rob zaraził syna miłością do muzyki. Kiedy zmarł, Bono z U2 koncertował w Ameryce Południowej. Wyrazem bólu, miłości i tęsknoty do ojca jest przejmująca piosenka z krążka „How To Dismantle An Atomic Bomb” – „Sometimes You Can’t Make It On Your Own”.
Bakcyla społecznikowstwa połknął za sprawą sir Boba Geldofa. Irlandzki rockman zaprosił U2 do udziału w koncercie Live Aid. Od tego momentu czwórka z Dublina stała się gwiazdą. Ale Bono to nie demagog i „człowiek o pustych słowach bez pokrycia”. W roku 1987, kiedy U2 za sprawą płyty „The Joshua Tree” odniosła sukces artystyczny, jak i koncertowy, Bono ze swoją piękną żoną Ali wyjechał do Etiopii, aby lepiej poznać tamtejsze realia. Przez kilka tygodni pracowali w jednym z etiopskich szpitali, z dala od wygód i cywilizacji.
Walka Bono o równość wszystkich ludzi w kwestii dostępu do edukacji, lecznictwa publicznego i poszanowania praw jednostki zawstydza wielu. Jeden ze znanych amerykańskich pastorów powiedział kiedyś:
Jestem pastorem, głoszę słowo Boże a ten Irlandczyk jest jak przykład, chwalebny przykład z Biblii. I nie robi tego dla jakichś korzyści.
Bono bywa czasami próżny, tak twierdzą bliscy przyjaciele muzyka. Cóż, ma do tego prawo. Z drugiej strony, jako jego wielki fan od ponad trzydziestu lat, mogę śmiało powiedzieć, że robi to w granicach tak zwanego błędu statystycznego. Choć ostatnio ponad ów statystyczny błąd często wychodzi.
U2 – Wyjątkowa muzyka a nie wyjątkowi muzycy
W wielu wywiadach Bono Vox podkreśla, że gdyby nie ich kraj Irlandia, jej izolacja od świata Zachodu i muzyki tam tworzonej, to nie zdołaliby jako zespół stworzyć nowej jakości na muzycznej mapie rocka. Dzięki temu stworzyli niepowtarzalne zjawisko – U2.
Siłą U2 jest braterstwo i szczera przyjaźń wszystkich członków grupy. Polegają na sobie i mogą sobie bezgranicznie ufać, nie tylko na scenie, w studiu nagraniowym, ale także w życiu… na dobre i złe. Znamienne są słowa The Edge’a, który kiedyś zapytany o to, jak radzi sobie z poczuciem wielkości U2, odparł:
Kiedy po kolejnym dobrym koncercie Bono i Adam twierdzą, że jesteśmy najlepsi, to – prawdę mówiąc – nie mam powodów, aby im nie wierzyć.
O tym, że U2 to jedna wielka i zgodna rodzina, przekonali się ci wszyscy, którzy mieli okazję obejrzeć film dokumentalny o zespole „Rattle And Hum” (premiera: 27 październik 1988 r., Dublin). Czwórka z U2, mimo że opływa w dostatki, a wszyscy uznają ją za grupę supergwiazdorów, nadal jest pokorna. Chcę przypomnieć znamienne słowa Bono:
U2 to wyjątkowa muzyka, a nie wyjątkowi muzycy.
Wszystko zaczęło się 1976 r., kiedy Larry Mullen Jnr., wówczas piętnastoletni początkujący perkusista,
przyczepił na tablicy ogłoszeń w Dublin’s Mount Temple Comprehensive School wiadomość, że poszukuje muzyków do nowego zespołu. Treść ogłoszenia brzmiała mniej więcej tak:
Wydałem ostatnie pieniądze na kupno perkusji. Szukam kogoś, kto tak samo postąpił z kupnem gitary.
Na apel Larry’ego odpowiedzieli Dave Evans i jego brat Dick, Adam Clayton, Paul Hewson, a także Peter Martin i Ian McCormick. Po kilku spotkaniach i próbach skład ustabilizował się. Paul, Dave, Adam i Larry, czwórka młodzieńców marzących o graniu rocka, regularnie spotykała się w kuchni państwa Mullenów już jako Feedback.
Dwa miesiące później Feedback wygrał szkolny konkurs młodych talentów. Warto dodać, że ich pierwszy publiczny występ odbył się 17 marca – w dniu św. Patryka.
Nowa nazwa, pierwszy singiel
Pod koniec 1977 r. nazwa zespołu zmieniła się na The Hyde. Pod taką nazwą zwyciężyła w konkursie talentów „Limerick Civic Week”. Na okrzykniętych mianem „talentu ostatnich lat” chłopaków natrafił Billy Graham, dziennikarz magazynu Hot Press.
Napisał on o The Hyde entuzjastyczny artykuł i zaaranżował spotkanie z Paulem McGuinnessem, który został impresario zespołu. We wrześniu 1979, już jako U2, chłopcy wydali w nakładzie 1 tysiąca egzemplarzy swój pierwszy singel „U2 : 3” , z utworem „Out Of Control”. Kolejne małe płyty „Another Day”, a zwłaszcza „11 O’clock Tick Tock” powiększyły grono fanów zespołu.
Muzyczny sukces wydawnictw skłonił szefostwo wytwórni Islands Records do podpisania z U2 kontraktu, który obowiązuje do dziś. Efektem umowy był wydany w 1980 r. debiutancki album „Boy”, z przejmującą piosenką „I Will Follow”, wyrazem tęsknoty syna do matki, która odeszła zbyt wcześnie (Iris Hewson zmarła nagle 10 września 1974 r., Paul miał wtedy 14lat – przyp. autor).
Rok później na półki trafiła płyta „October”, pełna religijnej kontemplacji, przemyśleń na temat przemijania i ludzkiej egzystencji, z psalmowym songiem „Gloria”, pasyjnym „Tomorrow” i pełnym nostalgii tytułowym „October”.
U2 od samego początku byli pod silnym wpływem rewolucyjnego punk rocka, nie tyle w kwestii niedbalstwa muzycznego (tak charakterystycznego dla punkowej sceny), ale filozofii idei i zaangażowania. Byli ucieleśnieniem młodzieńczej pasji życia i ku życiu zwracali się w swoich piosenkach, bez upiększeń i ucieczki od trosk dnia codziennego.
Sunday, Bloody Sunday
Bono i spółka nigdy nie unikali bolesnych tematów trapiących podzieloną Irlandię. W sierpniu 1982 r. został napisany utwór „Sunday, Bloody Sunday”, upamiętniający wstrząsające wydarzenia z historii najnowszej Irlandii Północnej. W niedzielę 30 stycznia 1972 r. w miejscowości Derry brytyjscy komandosi bez zapowiedzi otworzyli ogień do uczestników pokojowego marszu.
W bestialski sposób zamordowano 13 osób, a ponad 20 było poważnie rannych. 1 grudnia 1982 r. zespół rozpoczął miesięczną trasę koncertową po Europie, na której prezentowane były utwory z jeszcze nie wydanego jeszcze albumu „War”. Podczas koncertu w Glasgow zespół wykonał po raz pierwszy „Sunday, Bloody Sunday”.
Polski akcent
Krążek „War” pojawił się w sprzedaży 28 lutego 1983 r., a pilotował go singel „40”. Pozostałe małe płyty to: „New Year’s Day”, „Two Hearts Bit As One” i oczywiście „Sunday, Bloody Sunday”. Nowe dzieło U2 pojawiło się na pierwszym miejscu angielskiej listy przebojów. Trzeci album ostatecznie zdefiniował styl grupy, którą uznano za najbardziej zaangażowaną politycznie od czasów rebeliantów z The Clash.
Warto dodać, że utwór „New Year’s Day” powstał z myślą o Polakach, walczących na początku lat 80. spowitych nocą stanu wojennego, o lepsze życie, wiarę, nadzieję i miłość. Inspiracją do napisania piosenki było wprowadzenie w Polsce stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., z przejmującym widokiem czołgów na ulicach polskich miast.
Koncert życia
W marcu Dublińczycy wyruszyli w długą trasę koncertową, której spełnieniem artystycznym był pobyt
w Stanach Zjednoczonych. 5 czerwca 1983 r. zespół zagrał „koncert życia”. Stało się to w malowniczo
położonym amfiteatrze Red Rocks w Kolorado.
Grupa U2 oczarowała publiczność siłą przekazu, potężnym rockowym brzmieniem i ważnym przesłaniem – pokoju i miłości dla świata. Publiczność w Red Rocks miała okazję obserwować narodziny charyzmatycznego lidera rockowych scen świata, gwiazdę i misjonarza w jednym – Bono Vox. Występ z Kolorado został zarejestrowany i wydany na płycie „Under a Blood Red Sky”.
Bono 1983, fot. Tom Kern, Pixabay CC0 via Wikimedia Comons
Mimo że album trwa niecałe 37 minut, to jego zawartość powala na kolana, szczególnie „Sunday, Bloody Sunday” i ognista „Gloria” . Krytycy uznali pierwszy koncertowy krążek U2 za jeden z albumów roku. Po wyczerpującej trasie członkowie U2 od razu zabrali się do pracy nad nowym albumem.
W maju 1984 r. Bono, Edge, Adam i Larry przekroczyli mury dostojnego starego zamczyska w Slane Castle w hrabstwie Meath (fotografię albumu zamieszczono na okładce nowej płyty). Produkcją „4” zajęli się Brian Eno, słynny eksperymentator, znany ze współpracy z Roxy Music i Talking Heads, oraz Daniel Lanois. W lipcu zakończono pracę nad nowym materiałem, zaś Bono i Edge założyli własną wytwórnię muzyczną Mother Records.
Album, który „wbijał w ziemię”
Tymczasem na kilka tygodni przed oficjalnym wydaniem nowej płyty (28 sierpnia 1984 r.) w nowozelandzkim Christchurch U2 rozpoczęli światową trasę koncertową promującą „The Unforgettable Fire”. W połowie września ukazał się pierwszy singel z longplaya „Pride (In The Name Of Love)”, jeden z dwóch utworów poświęconych pamięci znanego murzyńskiego działacza politycznego Martina Luthera Kinga (drugi to „M.L.K.”).
1 października 1984 r. album był już na półkach sklepów. Z perspektywy czasu „The Unforgettable Fire” to klasyczny już album z kanonu rocka. Smakowano go po kawałku, a ten powalał świeżością, celnością aranżacji, oszczędnością dźwięków.
Wbijał w ziemię… po prostu – powiedział o tym albumie nieżyjący dziennikarz muzyczny Tomasz Beksiński.
Tytuł albumu został zaczerpnięty od nazwy przechowywanego w chicagowskim Muzeum Pokoju zbioru rysunków i obrazów ludzi, którzy przeżyli wybuch bomb atomowych w Japonii. Tytułowy utwór jest hymnem na część pokoju. U2, rozdrapując bolesną ranę świata.
Eno i Lanois wzbogacili brzmienie grupy, nadając mu wirtuozerski i niepowtarzalny kształt nowej muzycznej jakości. Grupa z dnia na dzień zyskiwała coraz więcej fanów. Płyta rozchodziła się w setkach tysięcy egzemplarzy, zaś o bilety na koncerty U2 było coraz trudniej. W dodatku Bob Geldof zaprosił Bono i Adama Claytona do nagrania gwiazdkowego utworu „Do They Know It’s Christmas”.
Najgorętsze bilety na kuli ziemskiej
Pierwsze miesiące 1985 r. członkom U2 upłynęły bardzo pracowicie. Koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty. W kwietniu na singlu ukazał się tytułowy utwór z albumu „The Unforgetable Fire”. W obwolucie znalazła się jeszcze jedna płyta z utworami „60 Seconds In Kingom Come” , „The Three Sunrises” i mroczny, hipnotyczny „Love Comes Tumbling”.
Amerykański oddział Islands w maju opublikował maxisingel Dublińczyków opatrzony tytułem „Wide Awake In America” z utworami „Bad” , „A Sort Of Homecoming” (obie w wersjach koncertowych), oraz „Three Sunrises” i „Love Comes Tumbling”.
Narodziny supergrupy – U2
13 lipca 1985, za namową Boba Geldofa (znowu!!!), członkowie U2 wystąpili na koncercie LIVE AID. Dzięki telewizji cały świat obserwował ten dobroczynny koncert, z którego dochód przeznaczony był na pomoc dla głodującej Etiopii. Europejska odsłona LIVE AID miała miejsce na londyńskim Wembley.
Na dwóch scenach (Londyn i Filadelfia) zaprezentowało się 47 wykonawców, w tym również U2. Mając do dyspozycji 20 minut, brawurowo wykonali „Bad”, w rozbudowanej szacie aranżacyjnej cudownie rozwleczonej do prawie 13 minut. „Sunday, Bloody Sunday” dopełniło dzieła zniszczenia! Komentatorzy tego wydarzenia, reporterzy i krytycy muzyczni byli zgodni:
Oto narodziła się nowa supergrupa!
Koncert domowy i „nowa perła”
Koncerty w Dublinie pod koniec sierpnia zakończyły ponad dziesięciomiesięczną trasę. Wielki finał odbył się w dublińskim stadionie Croce Park. Dziesiątki tysięcy fanów, którzy przyszli oklaskiwać U2, nie kryło wzruszenia i dumy, że ich rodacy rzucili świat na kolana, głosząc proste i ponadczasowe prawdy z najlepszą rockową muzyką w tle.
W finale tego „domowego koncertu” zagrali utwór Bruce’a Springsteena „My Hometown”, ze specjalną dedykacją dla Ojca Bono – Roba. Jak powiedział Bono:
Zawsze gdziekolwiek byśmy nie byli, to właśnie tu, w Dublinie, na Zielonej Wyspie, jest nasz dom.
Koniec roku przyniósł kolejną irlandzką perłę do naszyjnika najpiękniejszych piosenek w historii nowożytnej muzyki. Stało się tak za sprawą Bono i Enyi z Clannad oraz ich niesamowitego duetu „In A Lifetime”.
Bono w 2009 roku. Fot. David Shankbone, CC BY 3.0, via Wikimedia Commons
Wraz z nastaniem wiosny roku 1986 r. U2 ponownie ruszyli w trasę koncertową. Pojawili się m.in. w
Dublinie na imprezie Self Aid. W czerwcu natomiast wzięli udział w jedenastodniowej trasie koncertowej „Conspiracy of Hope” organizowanej przez Amnesty International. Obok U2 koncertowali także Peter Gabriel, Sting i Brian Adams.
W sierpniu, w drugą rocznicę sukcesu, tak artystycznego i komercyjnego, wydania albumu „The Unforgetable Fire” zespół wraz z Danielem Lanois i Brianem Eno ponownie zaszył się w zaciszu studia nagraniowego, aby przygotowywać materiał na nowy album. W branży muzycznej zastanawiano się, czy zespół będzie w stanie przeskoczyć samych siebie…
Nadchodził czas biblijnego Jozuego. O albumie „Joshua Tree” napisałem i powiedziałem już więcej niż powinienem. Po niej rozkoszowaliśmy się „Rattle and Hum” i idealnym, bezbłędnym „Achtung Baby”. To z tego krążka pochodzi song „One” i przejmujący „Love is Blindness” (coś dla niespełnionych, nieco neurotycznych kochanków). A „Zooropa” i „Stay (Farewell So Close)” (cudny teledysk i Nastasia Kinsky, i Berlin, i niebo nad nim, i Wim Wenders), a „Pop” z przejmującym „Please”, mówiący o politycznych podziałach w Irlandii Północnej. A rozkołysany, nieco senny „If You Wear Your Velvet Dress”, czy „Last Night on Earth”… I mógłbym tak bez końca, aż po ostatnie albumy „Songs of Innocence” (2014) i „Songs of Experience” (2017).
Moje trzydzieści siedem lat w blasku muzyki U2
Dla mnie dostojny jubilat kończący 10 maja 2020 roku 60. lat – Paul Hewson aka Bono Vox – to nie tylko jeden z największych współcześnie żyjących wokalistów rockowych, ale i zjawiskowa i barwna postać świata muzyki.
Co prawda jego głos drży, czasami się łamie i nie brzmi już jak niegdyś. Co prawda zdarzy mu się powiedzieć coś nie w porę, zbyt pośpiesznie i bez rozwagi przemyślenia. Prawdą jest również to, że stał się znakomitym i umiejącym omijać podatkowe pajęczyny biznesmenem. Bywa czasami dzięcięco naiwny i prostolinijny. Ale zapytam, wprost: To co?! Zapytam.
Za to, co zrobił dla milionów młodych serc spragnionych niezwykłych metafor, dźwięków i słów często mocnych, ale prawdziwych, na zawsze pozostanie wielki.
Jest wreszcie dla mnie Bono moim muzycznym życiem. Brzmi górnolotnie? Być może, ale jego głos i muzyka towarzyszą mi od ponad trzydziestu sześciu lat. U2 są ze mną zawsze i wszędzie.
Pamiętam ten dreszcz emocji, kiedy przeżywałem pierwszy koncert U2 w Polsce, gdzieś pod niebem warszawskiego Służewca w sierpniu 1997 roku. Moja siedemnastoletnia teraz córeczka Julka (też zodiakalny Byk, jak i bohater tego artykułu), rozpoznawała od małego i Bono, i U2 bezbłędnie. Tyle tylko, że po swojemu tytułowała go wtedy mianem … Bonko, ergo Bonka.
STO LAT BONO! Trwaj, nagrywaj coraz lepsze płyty i walcz o nadzieję i miłość. No i kochaj wiecznie swoją Ali. Bowiem wspaniała i mądra Kobieta u boku mężczyzny, to cudowność i spełnienie.
Już obwoluta albumu grupy Mgły programuje nasze zmysły. Spojrzałem na okładkę i pierwszym skojarzeniem była „jesień” i mimowolne żegnanie się z latem oczekując pierwszych chłodów, cienistości i mgieł.
I absolutnie nie pomyliłem się! Na takie muzyczne otwarcie nowych muzycznych grup czeka się z zapartym tchem, znając już kilka kroków muzyków. W tym przypadku były to pierwsze cztery single Mgieł, które ukazywały się od roku 2017: „Czekam na lato”, „Bałtyk”, „Rzeka” i ten ostatni „Nie mam czasu”.
Z niepokojem oczekiwałem całości zakomponowanej (jak mi się jawiło) w letniej dream popowej polewie oczekiwań porywów serc i lipcowo – sierpniowych zdarzeń, nieco odrealnionych od szarych ciągów zdarzeń zwykłych dni. Okazało się inaczej, z czego bardziej niż się cieszę. O czym za chwilę…
Rozmów z Ewą Wyszyńską i Piotrem Grudzińskim, muzykami zespołu Mgły, wysłuchacie tutaj:
24 kwietnia 2020 przyniósł premierę „Samotnej podróży do Arkadii”. Od pierwszego taktu, od pierwszej rozśpiewanej wyliczanki miesięcy w „Tess” (trochę jak u mistrza Śliwonika, tylko zestaw miesięcy inny) porzuciłem letnie pejzaże na rzecz dystyngowanych dam: jesieni i nostalgii. A tej melancholii w trzynastu nagraniach umieszczonych na płycie jest więcej niż moc. I to dobrze…
Muzycznie też dzieje się wiele. Ale owo „dzianie się” w strukturze jest nieśpiesznie, bez fajerwerków na siłę i utartych schematów. Analogowe klawisze Wojciecha Seńki wtapiają się w wiolonczelę i wianki wysmakowanych orkiestracji (trąbka i flugelhorn), jak w cudownym i wyszukanym nagraniu „Smutna piosenka”.
Piotr Grudziński. Foto arch. zespołu Mgły.
Klimatyczne, choć jędrne i zawiesiste partie gitary Piotra Grudzińskiego, które dają posmak space rocka, wspinają się po ścieżce perkusyjnego groove Rafała Olewnickiego (jak w „Ciszy nocnej”). Elektronika i „samplologia” (jak mawiam) harmonijnie spotyka się z operowymi wokalizami Ady Wyszyńskiej i nieco połamanymi rytmami (wytrawne „Jesteś powieścią” a zwłaszcza w „Za daleko„).
Dopełnieniem jest głos Ewy Wyszyńskiej, który przykuwa uwagę słuchacza i zatapia go w półśnie. Jeszcze bas Bartosza Mielczarka, który dopełnia tę wizję pół jawy, trochę pół snu w drodze ku wytęsknionym obrazom z przeszłości. Metafory wyszukanej prostoty przywodzą klimat wewnętrzej podróży do miejsc znanych. ukochanych i w nieskończoność wytęsknionych, kiedy przyziemność schematów przygarbia i smuci.
Bukoliczność rodem z Wergiliusza napełnia serca słuchaczy tkliwą radością i smugą światła w sercu. Nagranie rzeką, z wielką emocją zaśpiewana przez Ewę Wyszyńską staje się klimatem i pożądliwością czasu minionego i miejsca dzieciństwa, młodości muzyczną „Moją piosnką II” mistrza Norwida. Przesadzam? Zapraszam do przesłuchania całości albumu „Samotna podróż do Arkadii”.
Wróć nad rzekę, rzekę, wróć
I nie czekaj, czekaj już
Rzeka płynie, płynie, płynie, płynie, płynie, płynie
Ciągle czekasz, choć nie jest to ta sama rzeka
Ona płynie wiesz?
Wzywam duchy, by dodały Ci otuchy
Czy już słyszysz je?
Oniryczność dream popu, z domieszką space rocka i triphopowego nastroju łowi słuchacza na błogą smycz. Baśniowa i poetycka to płyta. Urzeka i daje poczucie wytchnienia od wielości znaków zapytania, co też przyniosą nam kolejne fale czasu. Finalny utwór „Inaczej” z transową perskusją, analogowo – moogową wycieczką (do innej muzycznej Arkadii) daje wielką zachętę do tego, aby czekać na drugi album grupy Mgły.
Dla mnie to jedna z żelaznych kandydatek do miana jednej z najlepszych płyt roku 2020!
Tomasz Wybranowski
Mgły podczas koncertu w Jack’s Bar Warsaw Cinema. Od lewej Bartek Mielczarek, Ewa Wyszyńska, Wojciech Seńko i Ada Wyszyńska.
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.