Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wykształceniu artystycznemu zawdzięczam to, iż mnie doceniono

W kontekście reformy edukacji i wychowania polskiej młodzieży, a ogólnie społeczeństwa, widzę potrzebę odtworzenia w Polsce teatru klasycznego: repertuaru, scenografii, reżyserii i aktorstwa.

Adam Gniewecki, Elżbieta Jasińska

Jak wspomina Pani studia w warszawskiej PWST, debiut i okres pracy aktorskiej w słusznie i już dość dawno minionych czasach?

W Szwajcarii żyję i pracuję od 35 lat. Poza sprawami rodzinnymi, do wyjazdu zainspirowała mnie chęć przygody i odkrywania nowych horyzontów, sprawdzenia się w nowym środowisku i innym języku.

Podczas studiów w warszawskiej PWST miałam szczęście uczyć się od wielkich mistrzów sceny, takich jak Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki, Jan Świderski, Andrzej Szczepkowski, Gustaw Holoubek, Aleksandra Śląska i wielu innych. Te nazwiska wywołują we mnie nadal dreszcz emocji. Oni naprawdę uczyli uprawiania tego trudnego zawodu. Wpajali pokorę i pracę, przestrzegali przed rutyną i pogonią za sławą. W tamtych latach panowała w szkole surowa dyscyplina.

Przez pierwsze 2 lata studiów nie wolno było grać w filmie. Najpierw trzeba było opanować podstawy warsztatu. Wykładowcy wiedzieli, co znaczy być wyeksponowanym oraz jaką cenę płaci się za miałkość i fałsz na scenie. To byli mistrzowie; dla nas niemal bogowie.

Przekazywali nam tajniki gry aktorskiej, zdradzali swoje metody pracy nad rolą, odkrywali przed nami bogactwo polskiej poezji i dramatu, uczyli najwyższych technik poprawnej wymowy, emisji głosu i impostacji. Pomagali odkrywać w naszych ciałach i duszach rzeczy, o których nam nawet się nie śniło. Wygrzebywali z nas uśpione emocje, wskazywali, jak je opanować, uczyli myślenia nad tekstem, nad konstrukcją roli, a także przygotowywali do pracy w zespole. Uczyli prowadzenia dialogu z partnerem w przeróżnych konwencjach i stylach. To było pasjonujące. Wymagali bardzo dużo. Bywało ciężko. Załamania i zwątpienia były na porządku dziennym, ale taka była cena dorastania, doskonalenia, walki z samym sobą. Było pięknie i trudno zarazem.

Na trzecim roku studiów ogromną radością i nagrodą była dla mnie propozycja Zygmunta Hübnera zagrania na scenie jego teatru roli Marianny w Świętoszku Moliera. Tę rolę uznano mi jako pracę dyplomową. (Na ostatnim, czwartym roku należało zaliczyć udział w trzech przedstawieniach dyplomowych). Jako studentka zagrałam jeszcze jedna rolę w spektaklu w Teatrze Powszechnym, w Kopciuchu Janusza Głowackiego. Po ukończeniu studiów zaangażowałam się do Teatru Popularnego. Grałam tam dużo i intensywnie. Przede wszystkim duże lub główne role (Ania z Zielonego Wzgórza, Julia w Dwóch panach z Werony, Klara w Ślubach panieńskich i wiele innych). Dla początkującej aktorki była to wspaniała baza doskonalenia warsztatu i rozwoju.

Na początek mojej pracy aktorskiej nałożył się „festiwal Solidarności”. Gorączka udzieliła się wszystkim w naszym teatrze. Miałam poczucie nowego otwarcia, niesamowitej energii, przemiany. Długo wyczekiwana radość, atmosfera prawdziwej wolności. Stan wojenny przekreślił te nadzieje.

Większość aktorów odpowiedziała bojkotem, czyli odmową grania w filmach, produkcjach telewizyjnych i radiowych. Dla młodych aktorów, takich jak ja, był to koniec marzeń o karierze filmowej. Mówiono o nas: „pokolenie poświęcone dla sprawy”. Starsi koledzy mieli już kariery za sobą i ugruntowane pozycje autorytetów, a my, młodzi, buntowaliśmy się. W owym czasie odmówiłam zagrania trzech poważnych ról, choć kuszono mocno. Skupiłam się na pracy teatrze, gdzie mówiło się więcej o polityce niż o spektaklach. Zaczęłam się uczyć języków obcych.

Ze strony Instytutu Francuskiego w Warszawie dostałam propozycję zagrania po francusku roli w Lecie w Nohan Iwaszkiewicza. Zagraliśmy te sztukę w Nohan we Francji, w posiadłości George Sand, gdzie spędzał wakacje Szopen. To była pierwsza moja próba grania w języku obcym.

W 1984 r. po wielu staraniach wyjechałam na staż artystyczny do Paryża, gdzie zostałam asystentką Jean-Louis’a Barraulta, wspaniałego aktora, reżysera i dyrektora Teatru Rond Point de Champs Elysées, i do Tulonu, na zaproszenie do pracy przy olbrzymim fresku renesansowym Le Printemps, czyli Wiosna, Denisa Guénouna. Potem, po konkursowym przesłuchaniu, otrzymałam w Szwajcarii pierwszy angaż aktorski poza Polską, w Antygonie Sofoklesa. Tak zaczęła się moja przygoda z teatrem francuskojęzycznym.

Po zamieszkaniu w Szwajcarii Romańskiej weszła Pani w miejscowy świat sztuki aktorskiej. Jak wyglądają warunki profesjonalnego uprawiania tej sztuki w praktycznym i racjonalnym szwajcarskim świecie? Czy potęga kulturalna sąsiedniej Francji nie stanowi konkurencji dla ludzi sztuki, mówiących tym samym językiem?

W porównaniu z Polską, różnice w podejściu do zawodu aktorskiego w Szwajcarii czy Francji są ogromne. Wiąże się to z systemem szkolenia artystycznego i organizacji pracy oraz zatrudniania aktorów.

W Polsce aktor mógł się zatrudnić na długoletni kontrakt w teatrze, nawet na całe życie. W krajach frankofońskich angaż do roli w spektaklu odbywa się po przesłuchaniu. Do konkretnego przedstawienia dobiera się zespół, który przez sześć czy osiem tygodni je przygotowuje. Po zakończeniu cyklu spektakli wszyscy się rozchodzą i szukając następnej pracy, pozostają na zasiłkach. Tak się tu żyje artystom.

W ciągłej niepewności jutra. Chyba, że jest się zaangażowanym do Comédie Française. Ale to instytucja narodowa, zarezerwowana dla nielicznych.

W tym systemie jednak dostrzegłam szanse dla siebie, bo skoro można się zaprezentować, to trzeba próbować. Przygotowywałam się solidnie do przesłuchań, dostawałam angaże, a potem, grając różne role, stawałam się coraz bardziej widoczna i zauważalna dla reżyserów. Szwajcaria Romańska nie jest duża. Odległości między Lozanną, Genewą, Fryburgiem czy La-Chaux de-Fond nie przekraczają 100 km, więc przemieszczanie się za rolami nie stanowiło problemu. Były też dłuższe tournée i występy gościnne we Francji czy Belgii.

Miałam dużo szczęścia, trafiając na wspaniałych, otwartych i życzliwych mi artystów, reżyserów i dyrektorów teatrów instytucjonalnych i tych z offu, którzy dawali mi „carte blanche” w pracy nad rolą.

Wyczuwałam ich pozytywny stosunek do mojego polskiego pochodzenia i chęć pomocy w doskonaleniu języka. Często prosili, bym wplatała repliki po polsku czy zaśpiewała polską piosenkę. Te prośby spełniałam z wielką przyjemnością. Pytano, skąd mam takie narzędzia do pracy nad rolą, jak konstruować postać sceniczną. Chętnie odpowiadałam i dzieliłam się doświadczeniem. Organizowałam też warsztaty teatralne.

Publiczność dostrzegała różnice między mną i miejscowymi partnerami. Niekoniecznie z powodu akcentu. Myślę, że jak na cudzoziemkę, Polkę, zagrałam sporo ról po francusku, bo ponad dwadzieścia. Na zawsze pozostaną we mnie te najważniejsze i najtrudniejsze. (…)

Czy, Pani zdaniem, aktorzy powinni wyrażać publicznie swoje opinie w sprawach politycznych i obyczajowych?

Aktor nie powinien wykorzystywać swojej, z natury zawodu, popularności, do wygłaszania kontrowersyjnych opinii politycznych, obyczajowych czy ideologicznych. Może wystąpić z ogólnym potępieniem np. wojen, przemocy, pochwalą dobroczynności czy apelem do porozumienia albo łagodzenia konfliktów. Może działać w polityce jako obywatel, nie zaś jako celebryta pracujący na rozgłos i karierę. W dziedzinie polityki, ideologii czy obyczajów głos aktora waży tyle samo, co głos przedstawiciela każdego innego zawodu.

Nie można mylić ról wielkich postaci, które się grało, z życiem rzeczywistym. Aktor, który zagrał Kolumba, nie jest odkrywcą Ameryki.

Uczestniczy Pani w urządzanych przez Polonię szwajcarską uroczystościach związanych z Polską i jej historią, lub wręcz je organizuje. Czy tego rodzaju przedsięwzięcia są dostatecznie przez nasz kraj wspierane?

Wszystkie miejsca i okoliczności celebracji polskiej historii, tradycji, kultury czy sztuki są mi bardzo bliskie. Obok pracy zawodowej udaje mi się uczestniczyć w większości takich wydarzeń, w ramach Stowarzyszenia Polskiego w Genewie, Wspólnoty Polskiej przy kościele św. Teresy czy przy okazji koncertów organizowanych przez Towarzystwo Szopena w Genewie. Organizowałam i reżyserowałam wiele imprez dla Polonii szwajcarskiej, np. spotkania w rocznice świąt 11 listopada czy 3 maja, pasterki Bożonarodzeniowe w Misji Polskiej przy ONZ, gdzie kilka lat temu wystawiłam Zemstę Fredry z udziałem uczniów i nauczycielek Polskiego Punktu Szkolnego. Była też polska poezja i pieśni dla uczczenia kanonizacji Jana Pawła II, na 100 rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę czy ostatnio, w 100 rocznicę urodzin św. Jana Pawła II.

Pomysłów i chęci na aktywny, twórczy kontakt z polskością oraz jej podtrzymywanie mamy bez liku. Staramy się prowadzić promocję naszego kraju, prostować fałszywe schematy myślenia o Polsce. Czasami otrzymujemy skromne wsparcie finansowe, ale do regularnej działalności na ambitniejszym, profesjonalnym poziomie, przydałaby się poważniejsza, stała pomoc.

Żyjąc na stałe za granicą, pozostaje Pani zainteresowana i zaangażowana w to, co się dzieje w kraju, w działalność polonijną. Czy poświęciłaby Pani wygodne i dostatnie, jak mniemam, życie w Szwajcarii, gdyby miałaby Pani okazję zagrania roli teatralnej czy filmowej w Polsce?

Większość życia zawodowego spędziłam poza Polską, wypracowałam sobie w Szwajcarii status zawodowej francuskojęzycznej aktorki oraz profesjonalnej nauczycielki teatru, ekspresji i komunikacji międzyludzkiej. Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wykształceniu artystycznemu zawdzięczam to, iż doceniano mnie i wyróżniano, dając często za przykład innym. I z tego jestem dumna. Nauczyłam się wiele o sobie samej i o naszym kraju, obserwując z dystansu życie w Polsce. Spotkałam i podziwiałam wielu wspaniałych, pracowitych i dobrych Szwajcarów.

Mogę powiedzieć, że wybór mojej życiowej drogi dał mi sporo satysfakcji. Jednak brakuje mi grania w języku ojczystym, polskiej reżyserii i polskiego ducha w sztuce.

Może w innej dyscyplinie artystycznej, jak muzyka, malarstwo czy rzeźba, byłoby łatwiej. Będąc w kraju, najbliżej polskiej tożsamości i atmosfery narodowej, mogłabym najpełniej i najprawdziwiej wyrażać uczucia i emocje. Esencją sztuki teatru czy filmu jest dla mnie duch języka ojczystego, narodowej kultury i tradycji. Gdybym otrzymała propozycję albo miała okazję zagrania znowu roli teatralnej czy filmowej albo pracy nad sztuką teatralną w Polsce, nie wahałabym się ani chwili.

Cały wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką i pedagogiem Elżbietą Jasińską, pt. „Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka”, znajduje się na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką i pedagogiem Elżbietą Jasińską, pt. „Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka”, na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego