50 lat burzliwej historii Muzeum Górnictwa Rud Żelaza w Częstochowie,utworzonego staraniem środowiska górniczego

Niepowtarzalność oraz walory muzeum zostały docenione przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. We wrześniu 2009 roku zostało ono wpisane do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.

Tadeusz Loster

Kiedy pod koniec lat 60. ubiegłego wieku zaczęto likwidować polskie kopalnie rud żelaza, nikt nie protestował, nie było strajków, prasa milczała na ten temat. (…) Kończył się okres 600-letniej tradycji i historii górniczo-hutniczej wydobycia i przerobu polskich syderytowych rud żelaza. (…) Już w latach 60. „częstochowskie środowisko górnicze doszło […] do przekonania, że zachodzi konieczność, by w regionie głównego skupiska górnictwa rud żelaza zorganizować muzeum, które z jednej strony zajęłoby się gromadzeniem i ochroną zabytków, a z drugiej umożliwiłoby społeczeństwu bliższe poznanie górniczej przeszłości ziemi częstochowskiej”. Rok później padła propozycja zlokalizowania Muzeum w Parku im. Ks. Stanisława Staszica w pobliżu Jasnej Góry, w dwóch pawilonach na terenie dawnej Wystawy Przemysłu i Rolnictwa. (…)

Widok z hałdy na nadszybie kopalni „Szczekaczka”, 1971 r. | Fot. Muzeum Górnictwa Rud Żelaza

Pod koniec lat 70. w związku z likwidacją górnictwa rud żelaza ówczesne władze postanowiły przeznaczyć jedną z zamykanych kopalń na kopalnię zabytkową. Wybór padł na kopalnię „Szczekaczka” w Brzezinach Wielkich blisko Częstochowy. Nazwa zabytkowej kopalni miała brzmieć „Muzeum Górnictwa Rud Żelaza im. Stanisława Staszica”. Istniejące muzeum w parku w pobliżu Jasnej Góry uznano za zbędne i zamknięto je dla zwiedzających. W 1980 roku eksponaty zgromadzone w muzeum zaczęto przekazywać do kopalni „Szczekaczka”, która miała spełniać nie tylko funkcję „żywego” muzeum, ale także stać się obiektem na takim poziomie, aby dorównał sławą wielickim żupom solnym. Oficjalne otwarcie zabytkowej kopalni-muzeum w Brzezinach nastąpiło 3 grudnia 1980 r., a dla zwiedzających – 4 grudnia, na Barbórkę. Zwiedzanie kopalni odbywało się codziennie oprócz poniedziałków.

Zwiedzający, ubrani w hełmy i ubrania robocze, w 15-osobowych grupach pokonywali trasę podziemną długości 2,5 km w przeciągu dwóch godzin. (…)

Muzeum Górnictwa Rud Żelaza pod patronatem Muzeum Częstochowskiego było czynne do 1996 roku. Na początku tego roku w związku z remontem pawilonu wystawowego zamurowano wejście do części podziemnej. Brak ogrzewania i przewietrzania pomieszczeń oraz zalewanie wodą podziemia spowodowało, że ekspozycja nie przypominała skansenu otwartego w 1989 roku: „Na wagonach kurz, ze stropów kapie woda, drewniane wzmocnienia ścian pokrył grzyb. Czuć stęchliznę”.

W latach 2001–2002 rozpoczął się remont obiektów. Wykonano osobne wejście do skansenu z lekkiej konstrukcji stalowej; miało ono stanowić także wyjście awaryjne. Jednak dopiero 2004 roku władze miasta zdecydowały się na kompleksowy remont z wykonaniem nowej obudowy wejścia. Wykonano wyjście ewakuacyjne w pawilonie wystawowym oraz uszczelnienie stropów części podziemnej muzeum. W październiku 2007 roku obiekt był gotowy do użytku. Scenariusz nowej ekspozycji muzealnej opracował autor niniejszego tekstu, wówczas starszy kustosz Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Wyznaczono również termin ponownego otwarcia muzeum na początek 2008 roku. 15 maja 2008 roku nastąpiło otwarcie Muzeum Górnictwa Rud Żelaza ze stałą ekspozycją „Dzieje górnictwa rud żelaza”. Niepowtarzalność oraz walory muzeum zostały docenione przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. We wrześniu 2009 roku zostało ono wpisane do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.

Po burzliwym okresie powstawania muzeum, staraniach władz miejskich i częstochowskiego muzeum, byłych górników – pasjonatów historii górnictwa zlikwidowanych kopalń rudnych, zrzeszonych w miejscowym SiTG – nastąpił 10-letni okres „stabilizacji”.

Dnia 20 grudnia 2018 roku w Sali Reprezentacyjnej częstochowskiego Ratusza miała miejsce uroczystość związana z obchodami 50-lecia Muzeum Górnictwa Rud Żelaza. Na uroczystości, której gospodarzami byli dyrektor i pracownicy Muzeum Częstochowskiego, nie zabrakło wśród zaproszonych gości Prezydenta Miasta Krzysztofa Matyjaszczyka, przedstawicieli władz miejskich oraz dużej grupy seniorów – dawnych górników zlikwidowanych instytucji i kopalń rud żelaza. Ta „Stara Szczecha”, ubrana w górnicze galowe mundury, pobrzękiwała medalami przyznanymi jej za zasługi jeszcze za czasów PRL-u.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „50 lat Muzeum Górnictwa Rud Żelaza” znajduje się na s. 12 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „50 lat Muzeum Górnictwa Rud Żelaza” na s. 12 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Górnicy wbrew woli. Powstańcy styczniowi – piąte pokolenie Polaków skazanych za usiłowanie przywrócenia wolności Polsce

Od 1 września 1863 do 1 maja 1865 r. komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399 osób.

Tadeusz Loster

5 sierpnia 1864 roku na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 roku polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Majątki na terenie Królestwa Polskiego osób biorących udział w powstaniu zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskogo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że w czasie od 1 września 1863 do 1 maja 1865 roku komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399 osób (Grabiec J., Rok 1863, Poznań 1922).

Skazani mieli za sobą udział w powstańczych walkach lub pracę w konspiracji, dostanie się do niewoli lub aresztowanie oraz gehennę śledztwa i pobyt w więzieniu. Lżejsze wyroki, które otrzymywali, to osiedlenie („posielenie”), zamieszkanie („żitielstwo”) lub osadzenie („wodworienie”). Mniej szczęścia mieli ci skazani do rot aresztanckich lub do służby w wojsku rosyjskim. Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach.

Większość z nich, aby się znaleźć na Sybirze w miejscu wyznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą a Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób. (…)

Skazani na katorgę zesłańcy byli kierowani do okręgu nerczyńskiego do pracy w kopalniach Akatuja, Kliczka, Kadaja, Kara, Zarentuja itd. Tutaj powstańcy styczniowi byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875) – inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 roku podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki skazany na karę półtora tysiąca batów, został karnie przeniesiony na katorgę do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 roku po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie.

Ci, których nie objęła amnestia w 1856 roku, pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i ze styczniowej.

Pracowali tu ciężko w trudnych warunkach również w niedziele i święta. Oprócz ciężkiej pracy okolica ta była przygnębiająca – strome, nagie szczyty gór, nieliczne krzewy i szkielety drzew. Katorżnicy, którzy mimo woli musieli zostać górnikami, pochodzili w większości z rodzin ziemiańskich czy mieszczańskich, nie byli przyzwyczajeni do ciężkiej fizycznej pracy, którą musieli wykonywać. Prostymi narzędziami, jak łopata, kilof czy młot, rozbijali skały, szukając pokładów rudy lub kruszconośnych żył. (…)

W 1866 roku nerczyńskie kopalnie zasilili nowi katorżnicy skazani na wieloletnie ciężkie roboty. Byli to Polacy ponownie osądzeni po nieudanym powstaniu bajkalskim. Więźniowie niekiedy przenoszeni byli do pracy w inne miejsca niż kopalnie. Mełli na żarnach zboże dla więźniów czy wojska, budowali drogi, a zimą pracowali w porcie nad rzeką Szyłką, rąbiąc lód. Po odbyciu kary ciężkich robót przenoszono ich do guberni irkuckiej na osiedlenie. W drugiej połowie lat 70. sporą grupę byłych katorżników zatrudniała Żegluga Parowa na Amurze.

O wiele cięższe warunki niż w okręgu nerczyńskim panowały w kopalniach guberni jakuckiej. Wiązało się to z jej położeniem i surowym klimatem. Tutaj trafiali na katorgę ludzie młodzi, silni, odbywający kary ciężkich robót i osiedlenia. Byli to Polacy, którzy wcieleni do wojska rosyjskiego za udział w powstaniu, próbowali ucieczki. Pracowali w tajdze, w odkrywkowych kopalniach złota, a także w rolnictwie.

Jakucja, a zwłaszcza okręg olekmiński ze złotonośnymi terenami, kusił poszukiwaczy złota. Byli wśród nich także Polacy-zesłańcy, którzy po odbyciu kary potrzebowali źródła utrzymania lub gotówki na powrót do kraju. Podejmowali oni pracę w kopalniach złota jako urzędnicy, górnicy w charakterze poszukiwaczy złota, a niektórzy stawali się nawet udziałowcami kopalń. Byli też tacy, którzy pochłonięci gorączką złota pozostawali na Syberii na stałe. Zdjęcie z końca lat 70. XIX wieku pokazuje tych poszukiwaczy złota i przygód – Polaków, Sybiraków i Rosjan. (…)

Ilość zesłańców syberyjskich z okresu powstania styczniowego była największą grupą skazanych od okresu konfederacji barskiej, insurekcji kościuszkowskiej, wojen napoleońskich, powstania listopadowego.

Powstańcy styczniowi byli piątym pokoleniem Polaków odbywającym karę za usiłowanie przywrócenia wolności Polsce. Ci z Galicji, o których rząd austriacki upomniał się jako o swoich podwładnych, powrócili do kraju po kilku latach. Carska łaska – amnestia – nie obejmowała tych z ciężkimi wyrokami. Ostatnim sybirakiem okresu powstania styczniowego był członek Rządu Narodowego Bronisław Szwarce, który mógł wyjechać z Syberii w 1892 roku.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Górnicy mimo woli” znajduje się na s. 3 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Górnicy mimo woli” na s. 3 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obecnie śpiewany hymn jest wersją znaną z „Historyi legionów” Chodźki i z „Literatury słowiańskiej” Mickiewicza

Popularność pieśni podczas powstania listopadowego rozpowszechniła się w rozmaitych śpiewnikach, uzupełniana nowymi zwrotkami, których autorów nie znamy. Autorem ich był cały walczący z Rosją naród.

Tadeusz Loster

11 listopada 2018 roku, godzina 12 w południe, rodzinnie śpiewamy hymn polski – Mazurek Dąbrowskiego – dawną pieśń Legionów Polskich. Przede mną wyprężony na baczność śpiewa mój siedmioletni wnuk Staś. Z boku, trochę się wiercąc, śpiewa pięcioletnia wnuczka Madzia. Dzieci znają i śpiewają wszystkie cztery zwrotki hymnu.

Po zakończeniu śpiewu Staś zwraca mi uwagę: – Dziadek, ty nie umiesz śpiewać hymnu! Śpiewa się: „wrócim się przez morze” a nie „rzucim się przez morze”! Zaskoczył mnie, ale chyba ma rację. Sprawdzam w śpiewniku, faktycznie śpiewałem nie te słowa. (…) Sprawdzam tekst hymnu jeszcze w starych śpiewnikach; wszędzie jest „wrócim się przez morze” – nie mam wytłumaczenia pomyłki.

Ilustracja Juliusza Kossaka do „Pieśni Legionów” | Fot. ze zbiorów prywatnych T. Lostera

Ten stary śpiewnik, ozdoba mojej biblioteczki, to oryginalne wydanie z końca XIX wieku książeczki Pieśń Legionów z 7 ilustracyami Juliusza Kossaka i wstępnem słowem Stanisława Schnur-Popławskiego wydanej nakładem Księgarni H. Altenberga we Lwowie. Uwagę moją przykuły rysunki Juliusza Kossaka. Są one ilustracjami do zwrotek Pieśni Legionów opisanymi pełnym lub częściowym ich tekstem. Trzecią zwrotkę umieszczoną w książeczce rozdziela od czwartej wraz z ryciną dawna, nie śpiewana już zwrotka o treści:

Niemiec, Moskal, nie osiędzie,
Gdy jąwszy pałasza,
Hasłem wszystkich wolność będzie
i Ojczyzna nasza.

Zwrotka ta w oryginalnej wersji brzmiała trochę inaczej i moim zdaniem bardziej pasowała do dzisiejszych czasów, przede wszystkim, jeśli chodzi o tę zgodę.

Moskal Polski nie posiędzie,
Dobywszy pałasza,
Hasłem wszystkich zgoda będzie…

Zajrzałem również do posiadanego miniaturowego śpiewnika dla członków „Sokoła”, pod znamiennym tytułem „Jeszcze Polska nie zginęła”, wydanego na początku XX wieku w Krakowie nakładem Karola Jansena. Ten maleńki śpiewniczek o wymiarach 5 na 7,5 cm na 224 stronach posiada 125 pieśni polskich.

Na wstępie jego autor napisał: „Pieśń polska to tęsknota za utraconą wolnością i nadzieją lepszej przyszłości (…) Śpiewajmy!”. Na 61 stronie pod pozycją 36 zostały zapisane słowa pieśni Jeszcze Polska nie zginęła. Oprócz śpiewanych obecnie czterech zwrotek oraz przytoczonej powyżej piątej zapisano dodatkowo cztery zwrotki:

Już to ziomek pilnie słucha,
czy armata ryczy;
Walecznego pełny ducha,
Każdy moment liczy.
Marsz, marsz Dąbrowski
Z ziemi Włoskiej do Polskiej,
Przyłączyć się rada,
Jęcząca gromada.

Czy Polacy, czy Sarmaci,
Będziem imię nosić,
Byle w gronie dawnych braci,
Miłą wolność głosić!
Marsz, marsz Dąbrowski
Z ziemi Włoskiej do Polskiej.
Naród na cię czeka,
Przyjdź z prawem człowieka.

Choć sąsiady nas zniszczyły,
i broń nam zabrały,
Sparty murem piersi były,
I te nam zostały.
Marsz, marsz Dąbrowski
Z ziemi Włoskiej do Polskiej.
Każdy z nas chęć czuje,
Wodza nie brakuje.

Dzielność wolnego oręża,
Starzec opowiada,
Aby szukać tego męża,
Młody na koń siada.
Marsz, marsz Dąbrowski
Z ziemi Włoskiej do Polskiej.
Wolność dawne hasło,
Jeszcze nie zagasło.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Pieśń Legionów” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Pieśń Legionów” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polakom rodzi się Bóg. Niech naszem zadaniem życia będzie, by ci, co po nas przyjdą, nie żałowali nas ni też przeklinali

„Bóg się rodzi” uważana jest za królową polskich kolęd. Jest śpiewana w rytmie poloneza, który według niektórych źródeł był polonezem koronacyjnym królów polskich jeszcze za czasów Stefana Batorego.

Tadeusz Loster

21 grudnia 1918 roku ukazał się świąteczny 51 numer „Tygodnika Ilustrowanego”. Na pierwszej, tytułowej stronie zamieszczona była reprodukcja rysunku Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej z Dzieciątkiem Jezus artysty malarza Piotra Stachiewicza. Królowa na głowie miała koronę ozdobioną białymi orłami polskimi, a Dzieciątko podniesioną ręką błogosławiło ojczyznę miłą, zgodnie z piątą zwrotką pieśni bożonarodzeniowej przytoczonej pod rysunkiem.

Pierwsza strona „Tygodnika Ilustrowanego” z 21.12.1918 r. z reprodukcją MB Królowej Korony Polskiej autorstwa P. Stachiewicza | Fot. archiwum T. Lostera

„Tygodnik Ilustrowany” był czasopismem warszawskim kulturalno-społecznym, wydawanym od 1858 do 1939 roku. Pismo kolportowano w trzech zaborach Polski; chętnie czytali je także Polacy na terenie Rosji. Na swoich łamach publikowało materiały historyczne, utwory literackie oraz wiele reprodukcji dzieł plastycznych artystów polskich.

Pieśń o Narodzeniu Pańskim, zwana potocznie Bóg się rodzi, uważana jest za królową polskich kolęd. Napisał ją Franciszek Karpiński jeszcze przed ostatecznym rozbiorem Polski w 1792 roku. Śpiewana jest w rytmie poloneza, który według niektórych źródeł był polonezem koronacyjnym królów polskich jeszcze za czasów Stefana Batorego. Pierwsza zwrotka pieśni zawiera zestawienia wyrazów o przeciwstawnych znaczeniach. Niesamowite zjawiska, takie jak truchlejąca moc, krzepnący ogień czy ciemniejący blask przeczą sobie nawzajem i są niewyobrażalne dla ludzkiej świadomości, ale w 1918 roku miały miejsce. Truchlejąca moc walczących ze sobą wojsk doprowadziła 11 listopada 1918 roku do zawieszenia broni, krzepnął ogień palących się domów, wiosek i miast, ciemniał blask wybuchów bomb i pocisków artyleryjskich – kończyła się wielka wojna.

W piątej zwrotce pojawia się prośba do Boga, by pobłogosławił Polskę.

Ta Polska na dzień Bożego Narodzenia 1918 roku nie miała jeszcze ustalonych granic. Naród polski potrzebował błogosławieństwa Bożego, by wygrać powstanie wielkopolskie, zwyciężyć w wojnie polsko-ukraińskiej, pokonać bolszewicką nawałę i walczyć w powstaniach śląskich o polski Śląsk. Niepodległa rodziła się do czerwca 1922 roku.

W anonimowym artykule pt. Moc truchleje, zamieszczonym w świątecznym numerze „Tygodnika Ilustrowanego” czytamy: W wigilijne godziny roku obecnego Polska stanie u tradycyjnej wieczerzy z uczuciem, jakiego Ojczyzna nasza nie zaznała chyba od stuleci, od dni chwały i zwycięstw. Oto nam, oto Polakom rodzi się Bóg. Jesteśmy ubodzy, opustoszała od najazdu Ojczyzna nasza, jak stajenka Betlejemska – ale serca nasze chcą być gwiazdą, która powiedziała o przyjściu na świat Syna Bożego. Myśmy wycierpieli Herodowe czasy przemocy – należy nam się odpłata dobra.

W godzinę skupienia dusz, jakie przeżywać będziemy, nie zapomnimy myślą o tych, którzy przez wiek ostatni napróżno oczekiwali tej właśnie naszej, tegorocznej wigilii, tego przyjścia Boga do Polski. Oni żyli i cierpieli z nadzieją, że my chociaż doczekamy, kiedy przemoc struchlała padnie w gruzy. My doczekaliśmy… Niech oto naszem zadaniem życia będzie, by ci, co po nas przyjdą, nie żałowali nas, ni też przeklinali.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Boże Narodzenie w wolnej Polsce” znajduje się na s. 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Boże Narodzenie w wolnej Polsce” na s. 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powojenny gułag dla więźniów NKWD w Toszku. Informacje o nim przekazywano tylko na ucho, między swoimi, aż do roku 1991

Latem 1946 r. ziemia na zbiorowych mogiłach opadła, ukazały się fragmenty zwłok; przykryto je dodatkową warstwą ziemi. W latach 60. na zbiorową mogiłę w dawnej żwirowni zaczęto wywozić śmieci.

Tadeusz Loster

Pod koniec lat 70. XX w. teren, na którym była zbiorowa mogiła ponad 3000 ofiar, oddano gliwickiemu przedsiębiorstwu Biuro Sprzedaży Pomp i Armatury Przemysłowej w celu wybudowania magazynów pokaźnych rozmiarów wraz z bocznicą kolejową. Pracownicy przedsiębiorstwa, którym w czynie społecznym urządzano „subotniki”, porządkując teren pod przyszły magazyn natrafili na szczątki ludzkie. Jeden z nich porobił zdjęcia i zaczął dociekać prawdy, obnosząc fotografie wśród znajomych, mieszkańców Toszka, a nawet trafił do władz miasteczka.

Dociekliwemu „detektywowi” nie udzielili informacji nawet starzy mieszkańcy Toszka zatrudnieni w BSPiAP w Gliwicach. Wezwany przez milicję, „zobowiązany” został do milczenia oraz zmiany miejsca pracy i zamieszkania.

Zmowa milczenia została przerwana w grudniu 1989 r., kiedy to dwóch mieszkańców Toszka – Karol Dworaczek i Andrzej Podkowa nadali sprawie oficjalny rozgłos, prosząc władze lokalne oraz IPN w Katowicach o zbadanie sprawy. Inicjatywę poparł wikary, ks. Piotr Faliński. Wspólnie złożono oświadczenie, że na terenie Toszka znajduje się zbiorowa mogiła, w której pochowano ok. 3 – 3,5 tys. ofiar obozu NKWD.

Szpital psychiatryczny w Toszku – gułag Toszek | Fot. T. Loster

Czynności sprawdzające podjęła prokuratura Rejonowa w Gliwicach, prowadząc rozmowy z mieszkańcami Toszka oraz dokonując wizji lokalnej miejsca pochówku ofiar. Przesłuchano również 15 świadków – więźniów, którzy przeżyli obóz i mieszkali na terenie Niemiec. W ramach śledztwa prokuratorzy OKBZpNP IPN w Katowicach zwrócili się do Archiwum Państwowego Federacji Rosyjskiej w Moskwie oraz Centrum Przechowywania Zbiorów Historyczno-Dokumentalnych w Moskwie. W obu przypadkach otrzymano odpowiedź, że w dokumentach NKWD ZSRR brak jest akt dotyczących obozu w Toszku. Prawie identyczną odpowiedź przysłała Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej –

Naczelna Prokuratura Wojskowa.

W styczniu 1999 r. Prokuratura Rejonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo, pisząc w uzasadnieniu: „Prowadzone czynności nie doprowadziły do ustalenia tożsamości sprawców tych czynów”. (…)

Infrastruktura szpitala w Toszku już w połowie lutego 1945 r. została wykorzystana przez bolszewickie NKWD do gromadzenia internowanych – niemieckiej siły roboczej przeznaczonej do sowieckich batalionów pracy. W czerwcu 1945 r. został „powołany do życia” Gułag – Łagier Toszek. (…)

Powstanie obozu NKWD w Toszku było elementem zakrojonej na szeroką skalę akcji czystek politycznych i represji wobec faktycznych lub wyimaginowanych wrogów Kraju Rad z obszarów zajętych przez Armię Czerwoną. (…)

Pierwsi więźniowie trafili do Gułagu Toszek 15 i 25 czerwca 1945 r. – około 1,2 tys. Niemców z więzienia w Bytomiu, volksdeutsche z Polski i Czechosłowacji oraz blisko 750 osób z Wrocławia. Znajdowali się wśród nich również Polacy – żołnierz AK z Kielc Mieczysław Kubala oraz adwokat z Krakowa Tadeusz Kuryłło. Więźniów z Bytomia pędzono piechotą przez Miechowice, Rokitnicę, Pyskowice do Toszka.

Tablica informacyjna przy ul. Wielowiejskiej | Fot. T. Loster

„W Bytomiu przebywałem do czerwca 1945 r. (relacja Mieczysława Kubali). Pewnej niedzieli ja i Chmielowski zostaliśmy zabrani z celi i dołączeni do kolumny ok 1 tys. więźniów, których przeprowadzono do więzienia w Toszku. Kiedy przechodziliśmy przez jakąś miejscowość, mieszkańcy zaczęli nam rzucać chleb z wysokości pierwszego piętra, lecz wtedy konwojujący nas Rosjanie zaczęli do nich strzelać. Po drodze do Toszka często słyszałem strzały i jak się później dowiedziałem z plotek, konwojenci zabili kilkunastu więźniów, którzy opóźniali tempo marszu. Wkrótce po osadzeniu w byłym szpitalu psychiatrycznym ja i Chmielowski zostaliśmy poprowadzeni na przesłuchanie. W pokoju było kilku oficerów rosyjskich, prawdopodobnie niektórzy byli pijani. Kiedy Chmielowski zaprzeczał, że jest Rosjaninem, został pobity do nieprzytomności przez jednego z oficerów. Na moją prośbę wynieśli go sanitariusze, chyba do izby chorych. Zostałem przeprowadzony do sali, w której było łącznie 140 osób. Byli tam Niemcy, Polacy i

Ślązacy”. (…)

Krzyż drewniany z 1991 r. | Fot. T. Loster

W dniach od 26 czerwca do 27 lipca przywieziono do Toszka trzema dużymi transportami z więzienia w Bautzen (Budziszyna), zwanego „Gelbes Elend” („Żółta Nędza”), około 3600 więźniów. Byli to mieszkańcy Saksonii oraz innych wschodnich części Niemiec zajętych przez Armię Czerwoną. Więźniowie stanowili elitę różnych zawodów. Byli wśród nich rzemieślnicy, inżynierowie, lekarze, weterynarze, aptekarze, a nawet artyści. Według wspomnień mieszkańca Toszka, Huberta Zieglera, pracującego w obozie, „byli to wszystko ludzie z wyższym wykształceniem (…) inżynierowie, urzędnicy”. (…)

Według niektórych relacji oraz zeznań do obozu w Toszku trafiło 18, według innej relacji 20, a nawet 38 żołnierzy AK. Po kilku dniach pobytu zostali przetransportowani w nieznanym kierunku. Podobno obawiali się, że zostaną rozstrzelani. Według relacji ocalałego więźnia, Georga Kukowki, AK-owcy zostali rozstrzelani. W obozie przebywało również około 30 kobiet z Saksonii, które wykonywały prace w kuchni oraz sprzątały. Ogólna liczba osadzonych w Gułagu Toszek wynosiła od 4,6 tys. do 5 tys. osób. Więźniowie umieszczeni byli w głównym budynku obecnego szpitala, w dużych salach, spali na podłodze. Było tak ciasno, że aby obrócić się na drugi bok, musiał obrócić się cały rząd. (…)

Najgorsze dni przeżywali więźniowie, kiedy pijani strażnicy „chcieli się zabawić”. W sierpniu ’45 r. pijani strażnicy kazali połykać żywe żaby i polne myszy pracującym na polu więźniom. Tym, którzy wymiotowali i nie potrafili połknąć, wpychano je do gardła za pomocą bagnetów. Towarzyszyły temu bicie i krzyki. Wynikiem tej „zabawy” była śmierć 24 więźniów, a 14 trafiło do szpitala. Jedną z kar było osadzenie w karcerze bez wyżywienia. W piwnicach budynków urządzano wyścigi. Koniem był więzień kłusujący na czworakach, który na plecach wiózł drugiego więźnia – jeźdźca. Takie „wyścigowe” pary ścigały się popędzane przez strażników pejczami, aż do czasu utraty przytomności przez „konia”. (…)

Głaz upamiętniający ofiary obozu NKWD w Toszku | Fot. T. Loster

Rozwiązanie i likwidacja obozu nastąpiła pod koniec listopada 1945 r. W tym czasie w obozie pozostało żywych około 1 tys. więźniów. Blisko 100 więźniów zostało zwolnionych do domu, a około 1000 odesłano do obozu NKWD w Grudziądzu. (…)

Zmowa milczenia osłaniająca tajemnicę Gułagu Toszek pękła dopiero, kiedy po 45 latach przy płocie magazynu BSPiAP w Toszku w pobliżu ul. Wielowiejskiej blisko cmentarza żydowskiego został postawiony drewniany krzyż. (…) Nie ma śladu, by obecnie mogiłami interesowały się władze Niemiec, ani aby jakiś przedstawiciel władz niemieckich uczestniczył w uroczystościach w 1991 r. oraz w 1997 r., by uczcić męczeństwo swoich obywateli

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Gułag Toszek” znajduje się na s. 10 i 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Gułag Toszek” na s. 10–11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak poczta sowiecka obchodziła pierwszą rocznicę zwycięstwa Armii Czerwonej nad „pańsko-burżuazyjnym rządem Polski”

Wprowadzono do obiegu serię pięciu propagandowych znaczków z napisem: „Oswobodzenie bratnich narodów zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi 17 IX 1939 r. Poczta ZSRR” i stosownymi obrazkami.

Tadeusz Loster

17 września 1940 roku w pierwszą rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę, Radziecka Rosja hucznie obchodziła zwycięstwo Czerwonej Armii nad „pańsko-burżuazyjnym rządem Polski”.

Zamieszczano zdjęcia i wspomnienia w prasie z tych „pełnych chwały dni oswobodzenia zachodniej Ukrainy oraz zachodniej Białorusi” – jak nazywała tę wojnę radziecka propaganda. Z tej okazji poczta ZSRR wprowadziła do obiegu znaczki pocztowe o nominale 10, 30, 50, 60 kopiejek i 1 rubel. Ta pięcioznaczkowa seria, zawierająca znaczki o dużym nominale, umożliwiała wysyłkę listów poleconych, pisanych za granicę kraju oraz przesyłanych drogą lotniczą. Każdy ze znaczków miał obok nominału tę samą propagandową treść: „Oswobodzenie bratnich narodów zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi 17 IX 1939 r. Poczta ZSRR”.

Źródło: Archiwum prywatne T. Lostera

Warto przyjrzeć się, co przedstawiały zamieszczone na znaczkach propagandowe obrazki. Na każdym z nich pokazano spontaniczne przyjęcie żołnierzy radzieckich przez ludność Kresów oraz potęgę niezwyciężonej Armii Czerwonej. Znaczek o nominale 10 kopiejek przedstawia bolszewickiego żołnierza trzymającego na rękach uśmiechniętego chłopca, który w wyciągniętej ręce trzyma bukiet kwiatów przeznaczony dla oswobodzicieli gnębionych narodów. Trzydziestokopiejkowy znaczek pokazuje grupę chłopów kresowych witających radziecką armię. Obok czołgu z przelatującymi nad nim samolotami podąża dobrze ubrany i uzbrojony żołnierz, witany otwartymi do braterskiego uścisku ramionami przez bosych, siermiężnie ubranych kresowych chłopów. Do żołnierza podbiega również dziewczynka z bukietem kwiatów.

Na znaczkach o nominale 50 i 60 kopiejek umieszczono rysunek, który jest prawie identyczny jak zdjęcie zamieszczone w rocznicowych „Nowostiach”. Radziecki żołnierz z ciężarówki rozdaje zgromadzonej ludności „Prawdę”. Wyciągnięte dłonie ludzi oblegających żołnierza świadczą o pragnieniu okłamywanej ludności, aby przeczytać wreszcie upragnioną prawdę. Znaczek o największym nominale, jednorublowy, pokazuje kolumnę czołgów witanych przez tubylczą ludność. Wśród niej znajduje się mężczyzna powiewający radziecką flagą oraz kobieta z maleńkim dzieckiem na ręku, które ma dłoń uniesioną w geście powitania oswobodzicieli narodu.

Cynizm propagandy przedstawiony na znaczkach nie różnił się od zdjęć i rysunków zamieszczanych w prasie radzieckiej.

Źródło: Archiwum prywatne T. Lostera

Tylko raz Związek Radziecki tak hucznie obchodził rocznicę 17 września. 22 czerwca 1941 roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały bolszewicką Rosję, która formalnie była sojusznikiem Niemiec (pakt Ribbentrop–Mołotow). Rozpoczęcie „wielkiej wojny ojczyźnianej” spowodowało nową sytuację polityczną, w której trudno było się chwalić uczestnictwem wraz z Niemcami w IV rozbiorze Polski. Dokumenty czasu w formie propagandowych znaczków przetrwały, rozesłane drogą pocztową po całym świecie.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Pierwsza rocznica sławy i chwały” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Pierwsza rocznica sławy i chwały” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto wyrąbie więcej ode mnie? Przodownicy pracy socjalistycznej, „których mową był dźwięk kilofa w podziemnym chodniku”

Pstrowski został zauważony jako przykład pracowitości, który wzorem bolszewickiej Rosji mógł rozpocząć stachanowski wyścig pracy. I nie trzeba go było politycznie szlifować. Był taki, jak należało.

Tadeusz Loster

Polscy stachanowcy

W nocy z 30 na 31 sierpnia 1935 r. w Związku Radzieckim w kopalni Centralna Irmino w Zagłębiu Donieckim ustanowiono rekord świata. To światowe osiągnięcie — ponad 1400 procent dniówki — należało do górnika Aleksandra Stachanowa, który wyrąbał 102 tony węgla. (…) Aleksander Stachanow, bezpartyjny analfabeta, poddany obserwacji na polecenie partii, został wytypowany do stworzenia ruchu nazwanego później stachanowskim. (…)

Wincenty Pstrowski. Wszystkie fotografie pochodzą z broszur propagandowych z lat 40. i 50. ub. wieku. Źródło: archiwum T. Lostera

Kiedy w sierpniu 1935 r. 28-letni Aleksander Stachanow bił rekord świata w donieckiej kopalni, Wincenty Pstrowski jako emigrant w wieku 34 lat kopał węgiel w Belgii. Górniczą karierę rozpoczął w latach 30. jako ładowacz w kopalni „Mortimer” w Zagórzu pod Sosnowcem. Był pracowity, na zmianie ładował 70 wozów węgla, kiedy inni potrafili załadować do 30. W 1937 r. wyemigrował do Belgii, gdzie rozpoczął pracę w kopalni Mons. Tam wstąpił do partii komunistycznej. W pracy był pracowity i rzetelny – dobrze zarabiał. Do Polski powrócił w maju 1946 r. (jak pisała prasa), „głuchy na podszepty i plotki, głuchy także na głosy belgijskich sztygarów, którzy obiecywali mu wyższą płacę, bo żałowali go bardzo, tak był pracowity i rzetelny”…

Pracę rozpoczął w kopalni „Jadwiga” w Zabrzu, gdzie pracowało już wielu reemigrantów z Francji i Belgii. Wstąpił do PPR. Wierzył w siebie, a przede wszystkim w swoją niepospolitą siłę fizyczną, która powinna mu zapewnić dobrobyt w nowej, socjalistycznej Polsce. Jednak spotkał go zawód. Płaca w systemie „socjalistycznej urawniłowki” była marna. Zaczął narzekać, i to głośno: „jeden pracuje, reszta się opierdala, a pieniądze są dzielone po równo”. Pstrowski został jednak zauważony jako przykład pracowitości, który wzorem bolszewickiej Rosji mógł rozpocząć stachanowski wyścig pracy. I nie trzeba go było politycznie szlifować. Był taki, jak należało.

27 lipca 1947 r. w organie PPR – „Trybunie Robotniczej” ukazał się list otwarty do górników polskich. Pstrowski przedstawił w nim swoje wyniki pracy – luty 240% normy, kwiecień 273%, maj 270% – wzywając do współzawodnictwa towarzyszy-rębaczy. Na koniec rzucił słynne hasło „Kto wyrąbie więcej ode mnie?”. (…)

Pstrowski zarabiał w systemie brygadowym około 70 zł za dniówkę. W tym czasie była to wartość butelki wódki. Kilogram chleba kosztował około 35 zł, kilogram ziemniaków 7–17 zł, a kilogram wieprzowiny 250–298 zł. W okresie bicia rekordów zaczął zarabiać 700 do 800 zł za dniówkę. W czerwcu i lipcu 1947 r. Wincenty Pstrowski zarobił 40 tys. zł (średnia płaca rębacza wynosiła wtedy 14 tys. zł). Po ogłoszeniu listu otwartego zarobił 28 tys. zł. W okresie późniejszym płace stachanowców były już czymś normalnym.

(…) Pod koniec 1947 r. Wincenty Pstrowski stał się sztandarowym przedstawicielem przodowników pracy uczestniczącym w zjazdach, naradach, konferencjach. Więcej był pokazywany, niż pracował. Przypuszczalnie chcąc poprawić jego wygląd, na wiosnę 1948 r. zaproponowano mu zrobienie protezy zębów. Po usunięciu mu kilku zębów nastąpiło zakażenie krwi. Próbując go ratować przy pomocy sprowadzonych z Francji lekarzy, przeprowadzono w Polsce pierwszą całkowitą wymianę krwi. Honorowymi krwiodawcami była kompania wojska, która wmaszerowała do krakowskiej kliniki. Niestety 18 kwietnia 1948 r. Wincenty Pstrowski zmarł. (…)

Bernard Bugdoł urodził się w 1922 r. Chropaczowie, w śląskiej górniczej rodzinie. W 1939 r. rozpoczął pracę w kopalni „Śląsk” w Chropaczowie jako ładowacz. Pod koniec wojny został wcielony do Wehrmachtu. Pod Arnhem zbiegł do armii amerykańskiej, skąd dostał się do wojska polskiego i przebywał Wielkiej Brytanii. Do kraju powrócił na początku 1946 r. i podjął pracę w „swojej” kopalni „Śląsk”. Kiedy Pstrowski wezwał do współzawodnictwa, Bugdoł wykonywał podobno wyższy procent normy niż mistrz Wincenty. Słynny wynik 552% osiągnęli bracia Bugdołowie w listopadzie 1947 r. Bernard jako rębacz, a Rudolf w charakterze ładowacza. Był to jeden z nielicznych wypadków, kiedy jako rekordzistę wymieniono ładowacza – jego wydajność pracy zależała od rębacza, którego urobek musiał załadować. (…)

Bugdoł w współzawodnictwie pracy uczestniczył pół roku. Już jako nowo kreowana ikona został przeniesiony do ZG GZZG, gdzie został kierownikiem Wydziału Współzawodnictwa Pracy. Z jego inicjatywy powstały brygady instruktorskie, „które pokazywały, jak trzeba i jak można pracować”.

Wincenty Pstrowski i bracia Bernard i Rudolf Bugdołowie

Zimą 1949 r. Bernarda Bugdoła mianowano dyrektorem kopalni „Zabrze Zachód”, mimo że ukończył tylko szkołę podstawową. Został najmłodszym dyrektorem w Polsce Ludowej. W 1950 r. wraz z 30 osobami wysuniętymi na stanowiska dyrektorskie w przemyśle węglowym został skierowany na 5-miesięczny kurs prowadzony przez profesorów AGH, m.in. Witolda Budryka. Po ukończeniu kursu otrzymał uprawnienia kierownika ruchu zakładu. Za namową profesora Budryka rozpoczął „studia” na AGH, które ukończył w 1952 r., uzyskując dyplom inżyniera.

W tym też roku został posłem na Sejm PRL I kadencji i otrzymał nagrodę państwową II stopnia w dziale postępu technicznego. Od 1 lipca 1953 r. pełnił funkcję dyrektora „Wujka”, a w latach 1955–1958 – kopalni „Karol” w Rudzie Śląskiej. W 1958 r., z uwagi na konflikty z władzami PZPR, przesunięto go na stanowisko kierownika robót górniczych w kopalni „Radzionków”. Po przywróceniu mu członkostwa w partii w 1960 r., mianowano go dyrektorem kopalni „Łagiewniki” w Bytomiu. W grudniu 1969 r. zrezygnował z posady dyrektora i podjął pracę jako inspektor BHP w BZPW. W 1978 r. po wypadku samochodowym przeszedł na emeryturę.

Prześciganie się w ilości wydobywanego węgla przez przodowników-rekordzistów pracy było podobne do zawodów sportowych. Im więcej zawodników startowało – tym lepiej, bo rosła konkurencja. Przodownik swoim nowym rekordem pobijał rywala, a kibice – robotnicza klasa pracująca miast i wsi – z zapartym tchem śledzili stadiony-kopalnie.

Zawodników-przodowników pracy było wielu. Starano się, aby każda kopalnia, jak klub sportowy, miała swego mistrza. Kto z kibiców nie marzył o tym, aby reprezentować znany klub – kopalnię, bić rekordy i jak zawodowy sportowiec mieć tyle szmalu, żeby tapetować nim ściany? (…)

Wiktor Markiewka urodził się 10 grudnia 1901 r. w Świętochłowicach. Pracę rozpoczął w wieku 15 lat w kopalni „Matylda”, a po roku w kopalni „Polska” w Świętochłowicach. W 1928 r. został górnikiem przodowym. W roku 1947, w odpowiedzi na list Pstrowskiego, przystąpił do współzawodnictwa pracy. W listopadzie 1948 r. osiągnął swój szczytowy wynik wydajności pracy – 703,7% ówczesnej normy, co po roku 1949 odpowiadało 413,5%. Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Powiedział o sobie: „Siedzi we mnie trochę sportowca, a moja droga do rekordu w tej dziedzinie sportu, jako współzawodnika-górnika, zaczęła się w grudniu 1947 r.”.

W miarę wzrostu przekraczania normy wzrastały Markiewce (jak i innym przodownikom pracy) zarobki. W czerwcu 1947 r. zarabiał 640 zł za dniówkę, a w grudniu 1949 r. – 3920 zł. Poza wydajną pracą Markiewka brał czynny udział w życiu społecznym i politycznym. Można go było spotkać codziennie w partyjnej świetlicy czytającego gazety lub na boisku piłki nożnej. W piątą rocznicę Polski Ludowej otrzymał z rąk prezydenta PRL Sztandar Pracy I klasy. W 1952 r. Wiktor Markiewka został posłem na sejm Polski Ludowej.

(…) Po latach wiadomo, że wszyscy sztandarowi przodownicy pracy tamtego okresu – Pstrowski, Bugdoł, Apryas, Zieliński, Markiewka i inni – przystępując do współzawodnictwa, otrzymywali lepsze niż inni materiały i narzędzia, a także najsprawniejszych pomocników. Nic też dziwnego, że podnoszenie norm wydobycia dla górników w oparciu o wyniki pracy przodowników budziło niezadowolenie robotników, którzy wszelkimi sposobami utrudniali życie stachanowcom.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polscy stachanowcy” znajduje się na s. 1 i 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polscy stachanowcy” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Trzecia edycja kalendarza, wydana przez „RED IS BAD”, poświęcona stuleciu odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę

Jest to wspólne przedsięwzięcie Zakonu Rycerzy JPII, Zakonu Maltańskiego i KK NSZZ Solidarność. Pierwszą edycję poświęcono 1050 rocznicy chrztu Polski, drugą 100-leciu objawień fatimskich.

Tadeusz Loster

W załączonym kalendarium autorzy ukazują twórców niepodległej Polski oraz opisują w telegraficznym skrócie ważniejsze wydarzenia historyczne od momentu odzyskania niepodległości do dnia dzisiejszego. Na uwagę zasługuje ukazanie troski Polaków o wolność innych, a szczególnie pomoc niesiona ludności żydowskiej przez księży w czasie okupacji niemieckiej. Te mało znane fakty, warte przypomnienia, wypisałem z Rycerskiego Kalendarza Patriotycznego, choć stanowią one tylko małą cząstkę poświęcenia, a często męczeństwa kapłanów i innych Polaków.

Oto przykłady informacji zamieszczonych w układzie miesięcznym:

22.01.1943 – W Janowie Poleskim, razem z grupą 40 osób, ginie ks. prałat Witold Iwicki (ur. 1884), rektor seminarium duchownego w Pińsku – znany z wszechstronnej pomocy udzielanej partyzantom i Żydom. Miał możliwość uniknięcia kary śmierci. Prosił, by zamiast niego zwolniono naczelnika stacji kolejowej w Pińsku. Błogosławił wszystkich mordowanych, zginął jako ostatni.

2.02.1881 – Przychodzi na świat Adam Abramowicz – późniejszy ksiądz. W czasie okupacji niemieckiej w Białymstoku prowadzi razem z Siostrami Misjonarkami Świętej Rodziny przedszkole dla dzieci polskich i żydowskich, którym wystawia fałszywe metryki. Pomagał też ukrywać dorosłe osoby pochodzenia żydowskiego.

24.03.1944 – Niemieccy żandarmi z posterunku w Łańcucie mordują Józefa Ulmę, a także jego żonę Wiktorię (będącą w zaawansowanej ciąży) oraz szóstkę dzieci, z których najstarsze miało 8 lat, a najmłodsze – półtora roku. Zginęło także ośmioro ukrywanych przez Ulmów Żydów, w tym dwie kobiety i dziecko.

Kwiecień 1983 – Małgorzata Mirska wspomina: „Z wielkim wzruszeniem i miłością wspominam postacie m. Matyldy Getter oraz siostry przełożonej Anieli Stawowiak, które mi uratowały życie, gdy mnie przyjęły do swego domu w Płudach w początkach września 1942 r., gdzie jako wystraszone, czarne żydowskie dziecko znalazłam ratunek i azyl”.

19.05.1995 – w Robczycach umiera ks. Jan Zwierz (ur.1903). W czasie okupacji niemieckiej udzielał pomocy ludności żydowskiej, pozostającej w obozie pracy przymusowej. Zatrudniał grupę Żydów w gospodarstwie szkolnym, gdzie dawał im lepsze wyżywienie i zapewniał kontakt z rodzinami.

7.06.2017 – Kościół Wszystkich Świętych w Warszawie zostaje uhonorowany tytułem „House of life”, czyli „Dom życia”, za ratowanie Żydów w czasie Holokaustu.

Koniec lipca 1941 – W okolicy Błonia pod Warszawą br. Hieronim Wierzba (jeden z młodych braci przyjętych do zgromadzenia przez o. Maksymiliana) ratuje od rozstrzelania przez Niemców Żyda, przewożąc go na furmance do Niepokalanowa, który tam wrócił do zdrowia i tam też przeżył wojnę…

11.08.1942 – Na ulicach Warszawy zostaje rozlepionych 5000 „Protestów” przeciw niemieckiej akcji likwidacyjnej Żydów w getcie, autorstwa Zofii Kossak-Szczuckiej (1889–1968), znanej pisarki i przewodniczącej konspiracyjnego katolickiego Frontu Odrodzenia Polski…

4.09.1941 – O. Anicet Kopliński wraz z innymi kapucynami zostaje zabrany do KL Auschwitz. Ponad miesiąc później zostaje zamordowany. „Święty Franciszek z Warszawy” z wielkim zaangażowaniem pomagał wszystkim potrzebującym, w tym ludności żydowskiej.

15.10.1942 – Na czele kolumny ludności żydowskiej prowadzonej na śmierć idą kobryńscy rabini i dwaj księża katoliccy: Jan Wolski (1887–1942) i Władysław Grobelny (1919–1942).

Listopad 1942 – Ks. Seweryn Popławski (1870–1944) udziela chrztu rodzinie Weiserów, dzięki czemu uzyskują aryjskie dokumenty i wydostają się z getta. Rodzina uciekła i przeżyła wojnę.

25.12.1945 – Umiera ks. Marceli Godlewski (ur. 1865). Został uhonorowany medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. To jeden z nielicznych księży katolickich, którzy otrzymali to odznaczenie i prawdopodobnie jedyny, który wcześniej ze względu na związki z ND był uznawany za antysemitę.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kalendarz na czasie” znajduje się na s. 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kalendarz na czasie” na s. 11 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Kopalnia „Wieliczka” od 1996 roku stanowi pomnik historii Polski. Została uznana za jeden z siedmiu cudów naszego kraju

W okresie międzywojennym oprócz eksploatacji soli kopalnia „Wieliczka” stanowiła obiekt turystyczny. Zwiedzały ją takie wybitne osobistości, jak np. generał Józef Haller czy marszałek Józef Piłsudski.

Tadeusz Loster
Zenon Szmidtke

Tegoroczny cykl prelekcji „Akademia po Szychcie”, organizowanych przez Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu, zatytułowany Górnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości, poświęcony jest kopalniom (węgla kamiennego, soli, ropy naftowej), które były „perłami w koronie II RP” – ze względu na skalę produkcji, innowacyjność, historyczne tradycje, duży udział właścicielski kapitałów polskich państwowych i prywatnych. (…)

Kopalnie soli w Bochni i Wieliczce funkcjonowały od XIII w., tworząc do 1772 roku (czyli do pierwszego rozbioru Polski) jeden królewski organizm gospodarczy, tj. Żupy Krakowskie. W okresie rozbiorów stanowiły one oddzielne gospodarczo saliny. Taki stan przetrwał do okresu odzyskania przez Polskę niepodległości. Mało inwestowane przez zaborcę, popadły w ruinę. (..)

Kaplica św. Kingi w kopalni soli w Bochni | Fot. S. Mierzwa (CC A-S 3.0, Wikipedia)

Do 1922 r. wręby wycinano ręcznie, później wykonywano je wrębówką pneumatyczną. Stopniowo unowocześniano transport szynowy. W 1925 r. konie zastąpiono lokomotywami akumulatorowymi, a te z kolei w 1931 r. – lokomotywami trakcyjnymi. Mimo tych ulepszeń i innowacji technicznych, nie nastąpiło obniżenie kosztów eksploatacji Kopalni Soli w Bochni, a to z powodu sposobu zalegania złoża oraz gorszej do niego dostępności. Średnie koszty produkcji w Wieliczce i Bochni w okresie międzywojennym były około czterokrotnie niższe od cen hurtowych soli. Jednakże w Bochni były one zdecydowanie wyższe niż w Wieliczce, np. w latach 1924–1926: Wieliczka – 29 zł/t, Bochnia – 43 zł/t. W tej sytuacji Rada Ministrów na posiedzeniu w dniu 1 sierpnia 1930 r. podjęła decyzję o zamknięciu żupy bocheńskiej do 1933 r., wszakże pod naciskiem społecznym oraz uwzględniając konieczność ochrony trzynastowiecznego zabytku polskiej techniki, decyzja ta została cofnięta 26 sierpnia 1933 r. (…) W 1928 r. w kopalni wielickiej ustanowiono Rezerwat Grot Kryształowych, odkrytych pod koniec XIX w. W tym samym roku rozporządzenie prezydenta RP określiło, że obiektem chronionym jako zabytek mogą być m. in. kopalnie. (…)

Obecnie Kopalnie Soli w Wieliczce ani w Bochni nie prowadzą przemysłowej eksploatacji. Kopalnia „Wieliczka” od 1996 roku stanowi pomnik historii Polski. Jeszcze dwadzieścia lat wcześniej, bo w 1976 roku, została wpisana przez UNESCO na pierwszą listę światowego dziedzictwa. W 2007 roku w plebiscycie „Rzeczpospolitej” została uznana za jeden z siedmiu cudów Polski. W 2015 roku podziemia kopalni zwiedziło 1390000 gości.

Cały artykuł Tadeusza Lostera i Zenona Szmidtkego, pt. „Państwowe Żupy Solne w Wieliczce i Bochni w czasie Drugiej Rzeczypospolitej”, znajduje się na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera i Zenona Szmidtkego, pt. „Państwowe Żupy Solne w Wieliczce i Bochni w czasie Drugiej Rzeczypospolitej” na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Ludwik Laber – legionista, którego nazwisko wykuto na postumencie popiersia Józefa Piłsudskiego odsłoniętym w Zawierciu

To jedno nazwisko i historia życia i walki jednego legionisty. Na granitowym postumencie podtrzymującym popiersie marszałka Piłsudskiego w Zawierciu tych nazwisk wykuto 142. A ilu ich było w Polsce…

Tadeusz Loster

11 listopada 2014 roku na skwerze przy fontannie na Żabkach w Zawierciu, w pobliżu ul. Leśnej, zostało odsłonięte kamienne popiersie pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Rzeźbę wykonał znany artysta Stanisław Lutostański. Mimo że odsłonięcie monumentu wypadło w 96 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, pomnik został poświęcony „Komendantowi w setną rocznicę wymarszu Legionów”. Na trzech stronach granitowego postumentu podtrzymującego popiersie pierwszego marszałka Polski obok legionowych orłów wykuto nazwiska 142 legionistów Ziemi Zawierciańskiej, uczestników walk o niepodległą Polskę. Wśród tych nazwisk, ułożonych w szyku alfabetycznym, widnieje nazwisko młodszego brata mojej babki, Ludwika Labera. (…)

Fot. Tadeusz Loster

Mój wuj Ludwik urodził się w Zawierciu 27 VII 1886 roku w rodzinie rzemieślniczej zamieszkałej w Kromołowie (obecnie dzielnica Zawiercia). W 1904, roku mając 18 lat, wstąpił do Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, przyjmując pseudonim „Sułtan”. Był członkiem „szóstki”. (…)

W grudniu 1912 roku w Brzeszczach powstała Polska Drużyna Strzelecka, do której wstąpił. 16 sierpnia 1914 roku z krakowskich Oleandrów wyruszył do walki pierwszy oddział strzelców i drużyniaków, zwany Kompanią Kadrową. W następnych dniach z miejsc koncentracji: Sierszy, Krzeszowic, Suchej i z Krakowa ruszyły dalsze oddziały. Wśród nich 47-osobowa Drużyna Strzelecka z Brzeszcz. W drugiej połowie sierpnia do Krakowa z Brzeszcz wymaszerowała następna grupa, licząca 28 osób. Wśród nich był strzelec Ludwik Laber, który 28 sierpnia 1914 roku wstąpił do Legionów Polskich i został przydzielony do 8. Kompani II Baonu 2 Pułku Piechoty. Batalion ten wchodził n w skład 2. Brygady L.P., który październiku 1914 roku wyruszył na front karpacki, na Węgry.

(…) Według księgi zgonów parafii rzymskokatolickiej św. Urbana w Brzeszczach, zmarł 20 VIII 1957 r. Został odznaczony między innymi: Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Legionowym oraz Odznaką II Brygady.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Legionista” znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Legionista” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl