Żydom udało się zbudować swoje państwo i jest ono faktem bez względu na to, czy tworząc je, mieli do tego prawo

Państwo Izraelskie jest bezpieczne, dopóki wszyscy gracze mają jakiś interes w utrzymywaniu obecnej sytuacji w stanie choćby lekkiego podgrzania, a poza tym skutecznie szachują się wzajemnie.

Piotr Sutowicz

Majowa eskalacja przemocy pomiędzy Izraelem a stroną – nazwijmy to – arabską nie była pierwszą w ostatnich latach. Utajona wojna trwa tu, można powiedzieć, od kilkudziesięciu lat. Samo państwo żydowskie powstało drogą ni to dyplomatycznych, ni to paramilitarnych i terrorystycznych wymuszeń w końcu lat czterdziestych. Czy Żydzi mieli prawo do stworzenia swej narodowej i państwowej siedziby w miejscu swego starożytnego bytowania, jest sprawą w zasadzie drugorzędną. Kierując się bowiem taką logiką pytań o czyjeś prawo historyczne do czegoś tam, łatwo dojść do absurdu.

Swoje żądania terytorialne względem Polski w XX wieku Niemcy często uzasadniali prawami historycznymi, w tym rzekomo faktem, że nasze ziemie niegdyś, właśnie w czasach, kiedy Żydzi starożytni tworzyli swoją historię w Izraelu, zamieszkiwane były przez plemiona germańskie, a Piastowie byli dynastią niemiecką, a więc czymś w rodzaju namiestników czy przedstawicieli forpoczty tej nacji na wschodzie.

Gdyby Niemcy wygrali II wojnę światową, to pewnie ta narracja stałaby się obowiązująca na terenie całej zjednoczonej pod ich przewodnictwem Europy. Ale nie wygrali i z ich rzekomych praw historycznych dziś raczej się naśmiewamy, niż bierzemy je na poważnie w poważnym dyskursie. Choć niekiedy spotykam historyków, którzy pewne tamte tezy powtarzają i jakieś sentymenty w kwestii obecności niemieckiej na wschodzie, choćby podświadomie, przejawiają. Generalnie badania genetyczne dotyczące tego, jaki haplotyp miał Mieszko I, służą zaspokajaniu ciekawości, a nie wykazywaniu czyichś urojonych praw.

Żydom udało się zbudować swoje państwo i jest ono faktem bez względu na to, czy tworząc je, mieli do tego prawo. Urodziło się w nim i wychowało co najmniej kilka pokoleń obywateli. Chyba istnieje coś, co można nazwać izraelską tożsamością narodową, przywiązaną do tej ziemi jako ojczyzny, ale zawsze musi być jakieś „ale”. Do tej samej ziemi roszczą sobie prawa Arabowie, którzy żyli tu od dawna. Nie będę się licytował na temat tego, od jak dawna. Są nawet głosy mówiące, że to potomkowie starożytnych Żydów, którzy ulegli pewnej asymilacji do kultury i religii wyznawanej przez większość Arabów. Chociaż część z nich wyznaje chrześcijaństwo, a nie islam, co też jest dość ciekawym exemplum.

Jest kwestią dyskusyjną, czy Arabowie na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy utworzyli państwo, które można by określić mianem ich ośrodka politycznego. Niektóre ośrodki międzynarodowe fakt istnienia takowego uznają, inne nie. Jakaś władza nad palestyńskimi Arabami istnieje, a nawet jest więcej niż jedna.

Ośrodki polityczne Palestyńczyków, zdaje się, są odpowiednikami, wręcz agendami dużych regionalnych ośrodków siły, chcących sprawować kontrolę nad tym terenem, a właściwie mających na celu „dokopanie Żydom”. Powody tego ostatniego zamierzenia są jednak inne niż tylko nienawiść do świeżo uformowanego narodu izraelskiego w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. (…)

Nie będę się tu skupiał na powojennych początkach państwa izraelskiego i jego zmaganiach. Bez wątpienia jego rozrost terytorialny prowadzony był drogą podbojów i wymuszeń. Arabowie byli ścieśniani w coraz mniejszych enklawach, a ich lokalni sojusznicy czy protektorzy okazali się być militarnie niezdolni do stawienia czoła nowocześnie myślącym izraelskim wojskowym, mającym zaplecze międzynarodowe. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że znaczna część kardy oficerskiej Izraela do pewnego momentu była polskojęzyczna, a doświadczenie wojskowe tych ludzi też pochodziło z Armii Polskiej czy to z czasów II RP, czy z Korpusu Generała Andersa. Nie wiem, czy jest to powód do dumy, czy nie, ale chyba o wyszkoleniu bojowym tamtej siły zbrojnej świadczy raczej dobrze. Poza tym warto przypomnieć, że w początkowym okresie istnienia państwo cieszyło się poparciem krajów socjalistycznych, w tym Związku Radzieckiego.

Ważnym wydarzeniem przebiegunowującym osie polityczne na Bliskim Wschodzie była wojna sześciodniowa przeprowadzona przez Izrael w mistrzowski sposób. Zakończyła się ona upokorzeniem krajów arabskich oraz zerwaniem stosunków dyplomatycznych krajów Układu Warszawskiego z Izraelem. Bez rozwikływania pojedynczych zjawisk i procesów należy ten konflikt i jego polityczne konsekwencje przedstawić jako najlepszy dowód na to, że Izrael pokazał, że dla niego liczy się przede wszystkim jego interes i w nosie ma to, czego chce np. Związek Radziecki.(…)

Współczesny Izrael czuje się pewnie, mając – zdaje się nieograniczone – poparcie ze strony Stanów Zjednoczonych Ameryki; każdy układ władzy w tym kraju jest proizraelski. Nie będę się zagłębiał w przyczyny tego stanu rzeczy. Jedno jest pewne: protektor dba o interesy Izraela niekiedy silniej niż o własne.

Być może czasem lepiej rzeczywiście byłoby odpuścić, biorąc pod uwagę, że światowa opinia publiczna i niektóre ośrodki siły wcale nie podzielają tego entuzjazmu; skłonne są wręcz uznać Izrael za państwo rozbójnicze. Na pewno polityka Żydów względem Palestyńczyków jest mało estetyczna, a czasami zbrodnicza. Z drugiej jednak strony przeciwnik nie pozostaje dłużny. Znakomita część Arabów, jeśli nie większość, odmawia Izraelowi prawa do istnienia w ogóle. Takie stanowisko ma poparcie w Turcji i chyba w Iranie, a więc zakres chętnych do likwidacji czy to politycznej, czy biologicznej Izraela jest duży. (…)

Kogo więc mogą Izraelczycy uważać za swoich europejskich przyjaciół? Moim zdaniem szczerych i oddanych – nie mają.

Rzecz jest oczywiście przykryta retoryką o antysemityzmie i nikt się specjalnie nie będzie wychylał z jednoznacznymi wypowiedziami. Elity europejskie po prostu boją się amerykańskich pieniędzy i równie wielkich wpływów kulturowych. To Ameryka narzuca Europie, co ma mówić i myśleć, a różne think tanki tropią wydumany i prawdziwy antysemityzm. We wszystko wprzęgnięty jest przemysł holokaustu ze straszeniem kolosalnymi odszkodowaniami za wojenne zbrodnie w tle. Tak więc na pozór istnieje na układ zamknięty, ale sprawa się tli i medialne doniesienia o izraelskich zbrodniach wcale sprawie Żydów nie pomagają. W końcu szala opinii publicznej może się przeważyć na drugą stronę i bańka pęknie.

Sprawa jest o tyle trudna dla siedziby narodowej Żydów, że wadzą oni tam wielu czynnikom, nie tylko Arabom. Coraz mocniej w grę w tym rejonie świata włącza się Turcja. Być może na razie mamy tu do czynienia z teatralnymi gestami prezydenta tego kraju, a scena izraelska daje mu pole do popisu, ale nie da się ukryć, że społeczeństwo tureckie w tej sprawie stoi po jego stronie. Inny ośrodek siły oskarżany o podsycanie sytuacji to Iran, gracz ani nie arabski, ani turecki, ani też sunnicki. Pamiętać trzeba, że rząd i społeczeństwo tego kraju wyznaje odłam islamu zwany szyizmem. Nie będę tu rozwijał jego założeń teologicznych, ale antagonizm pomiędzy oboma odłamami, czyli większością Arabów a Persami, jest znaczny. Iran reprezentuje więc siłę nieco dalszą, a jednak ma swoje punkty oparcia zarówno w Syrii, Libanie, jak i na Zachodnim Brzegu Jordanu.

Nieprzejednanymi wrogami Iranu są z kolei kraje Półwyspu Arabskiego, dręczone przez niego na różne sposoby: a to poprzez blokadę Cieśniny Ormuz, którędy płynie jedna trzecia światowej ropy, a to przez rebelię w Jemenie, z którą Saudyjczycy z trudem sobie radzą, a to poprzez każdą inną utrudniającą życie arabskim dynastom błahostkę.

A ponieważ dokuczając Saudom, uprzykrzają życie Stanom Zjednoczonym, mogą w kwestii tej polityki liczyć na pomoc Rosji, która tradycyjnie wspiera niektóre kraje arabskie, w tym przede wszystkim Syrię, która jako tako trzyma się jeszcze dzięki Rosji właśnie.

Na tym polu odbywa się chyba swoista licytacja na antysemityzm, ponieważ społeczeństwa wszystkich tych krajów czują do Żydów niechęć. Władze arabskie, na potrzeby choćby własnej polityki, muszą w tej sprawie się jakoś określać. Z drugiej strony kraje Zatoki Perskiej uzależnione są od polityki Stanów Zjednoczonych, dla których są znaczącymi partnerami handlowymi, ale wygląda na to, że USA uważają ten obszar za coś w rodzaju protektoratu i używają handlu ropą do kontroli tamtejszych władz.

Bezpośredni skutek tej powierzchownej układanki jest taki, że Izrael jest bezpieczny, dopóki wszyscy gracze mają jakiś interes w utrzymywaniu obecnej sytuacji w stanie choćby lekkiego podgrzania, a poza tym skutecznie szachują się wzajemnie. Czy tak będzie zawsze? O tym też Izraelczycy muszą myśleć. (…)

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy sytuacja Izraela wymyka się spod kontroli?” znajduje się na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy sytuacja Izraela wymyka się spod kontroli?” na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego