Nie ma już we wsi Marciniaków: „Zginęli z rąk polsko-ruskich pachołków”/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 56/2019

– Niech pan sprawdzi, co działo się w Dratowie, kiedy na krótko weszli tam Sowieci – w 1939 roku. Głównie, kto mógł należeć do czerwonej milicji. Odpowiedzi trzeba szukać przed 43 rokiem…

Tekst i zdjęcia Wojciech Pokora

Nie ma już we wsi Marciniaków

Żeby dojechać do Dratowa, trzeba zjechać z głównej drogi prowadzącej z Lublina na Polesie (dzisiejsze Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie). Należy jechać wzdłuż kanału Wieprz-Krzna i dojechać do prawosławnego krzyża, który wskazuje i informuje, do czyjego świata wjeżdżamy. Wieś ciągnie się wzdłuż kanału, za którym widać ziemny wał, a za nim szerokie połacie jeziora Dratów. Jest koniec lutego 2018 roku. Zimą jezioro wygląda jak biała pustynia. Nie ma nad nim życia. Wraz z Magdą Grydniewską, dziennikarką Radia Lublin, przyjechaliśmy na uroczystości upamiętniające rodzinę Marciniaków, zamordowaną za pomoc Żydom i ukrywanie sowieckiego jeńca. Wydarzenia miały miejsce 10 i 20 lutego 1943 roku.

Trudna pamięć

Wjeżdżamy do wsi. Pytamy listonosza, gdzie szukać najstarszych mieszkańców, kogoś, kto mógłby pamiętać wojnę. Wskazał jeden adres i dom sołtysa. Pytamy, czy słyszał o uroczystościach w Rogóźnie.

– Tak, coś na cmentarzu. Nie będę.

Dom, pod który podjeżdżamy, musi pamiętać wojnę. Myślę, że zapewne i polsko-bolszewicką. Gdy wjeżdżaliśmy długim podjazdem, mijając studnię i krzywy płot, otworzyły się drzwi chałupy i wychylił głowę mężczyzna wyglądający jak bohater słynnej powieści Steinbecka Tortilla Flat. Patrzył na nas spokojnie, ale badawczo. Wyszedł na mróz w kalesonach.

– Słyszał pan o rodzinie Marciniaków? – pytamy. – W czasie wojny tu zginęli.

– Moja matka była Marciniaczka – bełkocze w sposób bardzo zrozumiały, ale jego słowa są przeciągane, sprawiając wrażenie, że nie dokończy zdania. Jakby silnik nierówno pracował, ale pracował. – Coś opowiadała, bo ona drugi raz wyszła za mąż. Ponoć coś ratowali.

– A mieszkają tu Marciniaki jeszcze?

– Nie ma już we wsi Marciniaków. Wyjechali. Podobno na zachód. Każdy tam, gdzie mu wygodniej.

– A słyszał pan o rodzinie sołtysa z czasu wojny? – pytam niepewnie, bo może to być trop, który może wzbudzić niechęć. – Mieszkał tu przecież.

– Jak będziecie jechać w stronę głównej drogi, to za szkołą będą dwa zakręty, tak i tak – wypowiadając te słowa robi szybki ruch ręką – to przy pierwszym zakręcie po lewej stronie jest dom. Tam jest wnuczka sołtysa.

Było coś dziwnego w tej odpowiedzi… Szedłem przez zaśnieżone podwórze, słysząc za plecami szczere błogosławieństwo miejscowego pijaka i zastanawiałem się, czy to niefortunny zbitek słów, czy celowa odpowiedź – „tam jest”. Nie mieszka, nie żyje, ale tam jest wnuczka. Trzymają ją tam?

Jedziemy pod numer 101. Dom sołtysa. Obecnego. Otwiera nam elegancko ubrany mężczyzna:

– Szykuje się pan na uroczystości? – pytamy.

– Tak. Mamy jeszcze 40 minut, zdążymy porozmawiać – odpowiada, zapraszając nas za próg.

– Czy pamięć o Marciniakach jest we wsi żywa?

– Wiecie, ja tu jestem ludność napływowa, ale może z moją teściową pomówicie? Ona jest tutejsza, jest w domu. Wejdźcie głębiej.

W domu zastajemy kobietę z dzieckiem i babcię. Babcia to Lucyna Jaszczuk. Pamięta wojnę.

– Miałam 9–10 lat. Nie mówiło się w Dratowie o tej historii. Ale tak, byli tu Marciniaki. Mieszkali we wsi, mieli dom. Ja tam nie chodziłam. Byłam za mała. Pamiętam, jak się u nich paliło, to jeden jazgot był i karabiny. A reszta, co przeżyli… mówi się, że na zachód pojechali.

– A na wsi mówiło się o Marciniakach?

– Ja byłam za mała, kto by z dzieckiem gadał?

– Ale później, po wojnie. Jak już pani nie była za mała?

– Nic się nie mówiło.

– Czy pamięta pani sołtysa?

– Łuczeńczyk. Tak. Prawosławny on był. Pamiętam… to był bardzo dobry człowiek – zawahała się – ojciec mi opowiadał, że ludzie dobre mieli zdanie. Ale ja mała byłam. On z pół kilometra stąd mieszkał, chyba pół kilometra, nie wiem… nigdy nie mierzyłam… ale o nim dobrze mówili. Nam krzywdy nie robił.

– A wójt? Sadowy?

– O! – pani Lucyna wyraźnie się pobudziła – Sadowy i Niemiec Schulz. Oni rządzili gminą. Jak oni rządzili, to mieliśmy tyle strachu! I nahajów niekiedy od nich dostali. Oj, w gminie nie było więcej ludzi, tylko oni we dwóch tak rządzili. Jeszcze pisarz gminny był. Ale tych dwóch rządziło. To oni…

1943 rok. Mord na rodzinie

Jedziemy do Rogóźna. Na parafialnym cmentarzu zaczną się za chwilę uroczystości upamiętniające wydarzenia sprzed 75 lat. Wtedy zginęła rodzina Marciniaków. Patrzę na tablicę na grobowcu. 6 nazwisk. Różne daty śmierci. Co się wydarzyło w lutym 1943 roku?

Oficjalnie wyglądało to tak. 10 lutego do Dratowa przybyła grupa żandarmów niemieckich (prawdopodobnie z posterunku w Piaskach koło Lublina, mimo że Dratów leżał w ówczesnym powiecie lubartowskim. Wśród żandarmów był m.in. Daniel Schulz, Heinrich Reich oraz granatowi policjanci oraz wójt gminy Ludwin z nadania niemieckiego, Andrzej Sadowy. Otoczyli zabudowania Marciniaków. Obława spowodowana była donosem sołtysa Dratowa Mikołaja Łuczeńczyka, że rodzina Marciniaków przechowuje Żydów (m.in. rodzinę Reisów, sąsiadów trudniących się rybołówstwem) i jeńca sowieckiego (Konstanty Gorłow, pochodził prawdopodobnie z Doniecka. Ukrainiec. Wykształcony. Inżynier).

Do przybyłych wyszedł Jan Marciniak. Chciał wręczyć żandarmom łapówkę. W momencie, gdy sięgał do kieszeni, został zastrzelony. Jego brat Józef wybiegł boso w kierunku jeziora. Tam saniami dogonił go wójt Andrzej Sadowy i zastrzelił. Niemcy odnaleźli ziemiankę z Gorłowem, który zaczął się ostrzeliwać. Do ziemianki wrzucono granaty. Sowiecki żołnierz zginął na miejscu.

Do Dratowa dotarł mieszkający w Uciekajce kolejny z braci Marciniaków – Feliks. Został rozpoznany przez sołtysa Łuczeńczyka i wskazany żandarmom. Feliks podjął próbę ucieczki, ostrzeliwując żandarmów (był członkiem BCh/AK). Rannego dobił wójt Sadowy lub, jak twierdzi jego syn, Feliks popełnił samobójstwo.

Tego samego dnia zatrzymano Julię Marciniak (żonę Feliksa), Annę Jakubowską-Marciniak (z d. Ostasz) wraz z córkami Krystyną Jakubowską i Heleną Marciniak (11 miesięcy) oraz Klementynę Marciniak (siostrę Marciniaków) wraz z 2-letnim dzieckiem (dziecko żydowskiej rodziny lekarza z Zamościa, które przedstawiane było jako nieślubne dziecko Klementyny). Wszyscy przetrzymywani byli w budynku Urzędu Gminy w Ludwinie.

20 lutego pijany Daniel Schulz zastrzelił przy budynku urzędu Klementynę wraz z dwuletnim dzieckiem oraz Annę, która była w szóstym miesiącu ciąży. Julia została zwolniona i wybłagała życie małej Helenki.

Klementyna i jej siostra Janina zostały odznaczone w 1978 r. medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za uratowanie Sary Reis.

Andrzej Sadowy został zatrzymany w kwietniu 1945 r. i wyrokiem Sądu Okręgowego w Lublinie z dnia 1 października 1947 r. skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu na Zamku w Lublinie.

2018 rok. Pamięć wraca

Na uroczystości do Rogóźna przyjechała Helena Kuśnierz, córka Franciszka i Janiny. Ona też jest odznaczona medalem. Gdy mówi o tamtym czasie, jest zniecierpliwiona. Rozdrażniona. Mówi, że tablica na grobie Marciniaków pierwotnie wyglądała inaczej, był na niej napis: „Zginęli z rąk polsko-ruskich pachołków”.

– Wmawiano mi, że wujek był bandytą – mówi Helena – a on był porządnym człowiekiem. Mówi o Stanisławie Marciniaku – jedynym z braci, który przeżył okres okupacji, a który był żołnierzem AK, a potem podziemia antykomunistycznego. Aresztowany 6 października 1951 r. w Kolonii Zbereże k. Włodawy, podczas likwidacji grupy Edwarda Taraszkiewicza ps. Żelazny. Skazany wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie na karę śmierci. Wyrok wykonano w styczniu 1953 roku w więzieniu na Zamku w Lublinie. W listopadzie 2017 roku jego prawdopodobne szczątki odnalezione zostały na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. I to właśnie to wydarzenie spowodowało przywrócenie pamięci o rodzinie Marciniaków. Lubelski Oddział Instytutu Pamięci Narodowej, poszukując krewnych w celu identyfikacji szczątków Stanisława (badania genetyczne), natrafił na zapomnianą historię całej rodziny. 4 października 2018 roku dokonano identyfikacji. Szczątki znalezione na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie to Stanisław Marciniak.

Z cmentarza uroczystości przenoszą się do hali sportowej w Ludwinie. Pytam miejscowych o sąsiadów.

– Tu żyją Ukraińcy od lat – mówi Anna Czarecka, szefowa Gminnego Ośrodka Kultury w Ludwinie – ale ludzie bali się mówić, kto jest kto. U nas jeszcze 20 lat temu nazwanie kogoś Ukraińcem było obelgą. W rodzinie miałam przypadek, że matka nie pozwoliła na mieszane małżeństwo. Postawiła na swoim. Ale za to dziewczyny u nas najpiękniejsze – w tym momencie przeczesuje włosy i uśmiecha się całą swoją dojrzałą już twarzą – krew się przemieszała. A Zezulin to znów niemieccy osadnicy. Mamy tu tygiel.

– Wójt mówi, że w Dratowie jest nadal czynna cerkiew, to prawda? – pytam.

– Piękna, musi pan zobaczyć – odpowiada pani Anna. – Tam co tydzień przyjeżdża pop z Unickiej z Lublina. Robiliśmy kiedyś koncerty. Przyjeżdżali ludzie z całej Polski, ci, których to interesuje, ale doszło do kłótni. Jakieś nie takie chóry zaprosiłam. Ja się nie znam. Był problem, że jedni moskiewscy, inni nie. Nie znam się na tym. Ale do dziś ludzie pytają, czy będą koncerty. Może jak się władza w Lublinie zmieni, to będą.

– A czy dzisiejsza uroczystość coś zmieni w was? Przywracanie pamięci?

– Wie pan, mnie jest wstyd, że nie pamiętaliśmy tej historii, że ktoś z zewnątrz musiał przyjść i ją pokazać. Tyle razy chodziło się na cmentarz, a grób przy głównej alei. Nie wiem, czemu nie widzieliśmy.

– Ale już będziecie widzieć? Będziecie świętować ten dzień?

– My byśmy chcieli wiedzieć, jakie święta mamy obchodzić. Do niedawna kazali obchodzić 22 lipca. Dla mnie to było święto. Teraz mówią, że 11 listopada to święto. No to robię takie obchody, żeby cała gmina tym żyła.

Podczas uroczystej akademii padają deklaracje, że grobem Marciniaków zaopiekuje się Szkoła Podstawowa w Dratowie. Dyrekcja zapewnia, że pamięć o rodzinie przetrwa. I dotrzymano słowa. Uczniowie zadbali o grób. Na uroczystość Wszystkich Świętych delegacja szkoły złożyła kwiaty. W tym roku wójt gminy przy wsparciu szkoły i Gminnego Domu Kultury przygotowuje kolejne uroczystości rocznicowe. Dyrektor oddziału lubelskiego IPN Marcin Krzysztofik zapewnia, że wójt gminy Ludwin, Andrzej Chabros, jest z nim w kontakcie i prosił o wsparcie przy przygotowaniach. Krzysztofik chciałby w tym roku zamknąć tę historię klamrą – żeby w okolicy daty mordu na Marciniakach pochować na cmentarzu w Rogóźnie zidentyfikowanego Stanisława. Może zdążą.

Na początku lutego br. rozmawiałem z wójtem gminy Ludwin. Zapewnił, że pamięć o Marciniakach nie umrze w gminie po raz kolejny i poza obchodami w rocznicę śmierci planuje przywołanie pamięci o nich podczas uroczystości rocznicowych we wrześniu.

Ta historia ma drugie dno?

Wróćmy jednak do lutego 2018 roku. Po południu, po uroczystości, dzwonię do dyrektora oddziału lubelskiego IPN – Marcina Krzysztofika:

– Możemy się spotkać w poniedziałek? W sprawie Dratowa. Mam więcej pytań, niż daliście dziś odwiedzi. Wydaje mi się, że jest tu drugie dno. Narodowościowe może?

W słuchawce słyszę zawahanie:

– Nie chcieliśmy tego wyciągać, bo i tak to jest skomplikowana historia, ale mam dokumenty z procesu Łuczeńczyka. On został uniewinniony… Sprawa Marciniaków nie była prawie uwzględniona. Ten Łuczeńczyk był pod koniec wojny w Armii Ludowej. Może to powód?

– Ale czy tłem całej sprawy może być problem narodowościowy? – pytam. Okazuje się, że 40 km od Lublina mieliśmy ukraińską wieś, której rdzenni mieszkańcy nadal bronią ówczesnego sołtysa. Może Ukraińcy mordowali Polaków? To przecież 43 rok!

– Jeśli jest tam sprawa z innym dnem, narodowościowym, to nie jest to OUN-UPA – mówi Krzysztofik. Raczej komuniści. Trzeba sprawdzić, co robili Ukraińcy z Dratowa w PRL. To da światło. I niech pan sprawdzi datę 15 sierpnia 1942 roku. Zamordowano wtedy w Dratowie ojca Stefana Maleszę, tamtejszego batiuszkę. Zabili go z córką Olgą. I niech pan sprawdzi, co działo się w Dratowie, kiedy na krótko weszli tam Sowieci – w 1939 roku. Głównie, kto mógł należeć do czerwonej milicji. Myślę, że ma pan rację. Odpowiedzi trzeba szukać przed 43 rokiem…

Co znajduje się w aktach z procesu Mikołaja Łuczeńczyka, co działo się w Dratowie podczas wojny, czy ocaleni przez Marciniaków Żydzi umieli odwdzięczyć się po wojnie i jaką karierę w PRL robili mieszkańcy tej wsi? O tym opowiem w kolejnym numerze „Kuriera WNET”.

Reportaż Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” znajduje się na s. 1 i 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Reportaż Wojciecha Pokory pt. „Nie ma już we wsi Marciniaków” na s. 1 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego