Wbrew kilkuwiekowej propagandzie germanizatorów, podbijając Śląsk, Niemcy nie wkraczali do dzikiego, zacofanego kraju

Wręcz przeciwnie – podbili i eksploatowali ziemie zamieszkałe przez ludność polskojęzyczną. Udało im się cudzym kosztem rozwinąć własny przemysł i wkroczyć na tzw. pruską drogę do kapitalizmu.

Stanisław Orzeł

Jak pisał Bernard Szczech, Protokolarz miasta Woźnik, w którym zostały wymienione imiona wielu Kuźników od roku 1495, pozwala dostrzec procesy tworzenia się szesnastowiecznych zakładów hutniczych w rejonie Woźnik, Lubszy, Koszęcina i Boronowa.

Najstarsza na tych ziemiach, według Walentego Roździeńskiego, była Kuźnica Bruskowska, która – podobnie jak późniejsza paplińska – została założona na ówczesnych gruntach Koszęcina. Po wojnach husyckich na podstawie przywileju Bernarda, księcia opolskiego, miała ona zostać odbudowana przez Glawera z Miśni na miejscu wcześniej istniejącej kuźnicy. Na podstawie przywileju Jana i Mikołaja, książąt opolskich, wystawionego w 1489 r., przy kuźnicy istniała karczma. Po Glawerach jej właścicielami byli Freszlowie, Hercygowie, a w końcu Bruskowie. W 1511 r. ówczesny właściciel kuźnicy, który posiadał półtora łana roli i łąk, otrzymał przywilej na posiadanie stawu w lesie Lubocz. Z rodu Brusków wywodził się W. Roździeński, syn Jakuba Bruska, który około 1570 r. przeniósł się do kuźnicy zwanej Roździeń, koło Bogucic. Kiedy w 1596 r. W. Roździeński w wyniku procesu o Kuźnicę Roździeńską został osadzony w więzieniu w Pszczynie, starania o jego uwolnienie podjęli jako powinowaci właśnie Bruśkowie. Według Pilnaczka, w 1631 r. Adam Brusiek wylegitymował się ze szlachectwa i jako herb zatwierdzono mu „stary rodowy znak”. W 1634 r. tenże Adam był panem Żyglinka w ziemi tarnogórskiej. W 1709 r. Henryk Brusiek był natomiast – panem Truszczycy. Zatem kuźnicze rody już wówczas lokowały swoje kapitały w zakup dóbr ziemskich i sięgały po indygenaty szlacheckie…

Ciekawostką jest, że w lipcu 1664 r. Jan Glocz Starszy z Łomu, właściciel Kuźnicy Jędryskowskiej i części Truszczycy, zawiadamiał starostę ziemskiego bytomskiego Jana Mieroszewskiego, że nie może przyjąć przesłanej mu z urzędu ziemskiego supliki dzierżawcy folwarku w Truszczycy Jerzego Vogla, który napisał ją wbrew prawu po niemiecku.

Dlatego Jan Glocz Starszy, który „niemieczkiego jenzyka nie umie”, prosił starostę, żeby „tego wis pomienionego pana Jirzika Fogla wynauczyć raczeł”. Najwyraźniej reprymendy starosty Mieroszewskiego były mało skuteczne, bo w grudniu 1665 r. Glocz ponownie mu się skarżył, że skarcony już na poprzednich rokach ziemskich Vogel nadal „nad pozwolenie praw naszych” kieruje do niego i sądu ziemskiego pisma w języku niemieckim, a nie „wedle Zrządzenia Ziemskiego […] w tutecznym”. Chociaż w tym przypadku Glocz podkreślał, że jest „90 lat już dosięgający, w niemieckim języku bynajmniej nie biegły”, jednak zachowały się też jego inne listy, z których wynika, że pisał całkiem poprawną niemczyzną. Wykorzystywał natomiast językowe uchybienia proceduralne Vogla dla własnej korzyści, bo w ten sposób wstrzymywał postępowanie sądowe. (…)

Przy trasie z Tarnowskich Gór na Lubliniec do dziś mija się osadę Kuźnica Pusta. W urbarzu zamku lublinieckiego z 1574 r. zachowała się informacja o zatwierdzeniu przez Jerzego Fryderyka, margrabiego brandenburskiego, nadania wystawionego w Opolu dokumentem z 31 sierpnia 1550 r. kuźnikowi Schlichtingowi pustego kuźniczyska razem z rolami i łąkami należnymi kuźnicy, wraz z pozwoleniem na pobudowanie karczmy i młyna ze stawem. Za to wszystko miał dostarczyć do Opola, podobnie jak i inni kuźnicy czynili, 16 wozów dobrego żelaza, od karczmy płacić rocznie 1 grzywnę i tyleż samo od młyna. Wynika z niego, że już wcześniej działała tam kuźnica. Jednak niezbyt korzystne położenie w dolinie Małej Panwi powodowało, że już raz została zalana i zniszczona. Najwyraźniej i po 1574 r. została ponownie zalana, skoro W. Roździeński napisał: „Boją po wtóre woda popsowała…”. Spustoszenie musiało być znaczne, bo do miejsca przylgnęła nazwa o Pustej Kuźnicy… W tymże urbarzu lublinieckim pod rokiem 1574 wzmiankowany był mistrz kuźniczy Prokop Plapla, który posiadał przy kuźnicy półtora łana roli oraz gospodę i mały młyn, a od niego nazwę wzięła Kuźnica Plaplińska. Powstała przy niej osada dziś znana jest jako Drutarnia i stanowi dzielnicę Kalet. (…)

Wybuch wojny trzydziestoletniej (1618–1648) przyczynił się do częściowego upadku kuźnic nad Małą Panwią i do wymiany właścicieli kuźnic. W miejsce dawnych samodzielnych kuźników właścicielami stawali się panowie feudalni, właściciele okolicznych dóbr: Gaszynowie w Woźnikach, Frankenberkowie czy Pucklerowie w Lubszy a także Kościół (w 1679 r. kuźnica w Bruśku, a także trzy inne, należały już do kościoła w tej miejscowości). (…) Po wojnie trzydziestoletniej „hrabia Colonna (1660–1686), pan na Strzelcach, zbudował kuźnicę na obszarze wsi Kielczy, a hr. Jerzy Leonard Colonna (1666–1684) kuźnice w Tworogu, Potempie i Kotach”.

O znaczeniu kuźnic nad Małą Panwią świadczy fakt, że na tym obszarze pod panowaniem pruskim powstała Huta Małapanew, zwana „matką śląskich hut”, które w czasach kolonialnej industrializacji Śląska przez Prusy zastąpiły proto-przemysł hutniczy, który od wieków, obok górnictwa kruszcowego, decydował o zamożności ziem śląskich. (…)

W pobliżu Kokocińca, na granicy Ligoty i Panewnik, w latach 1846–1848 zbudowano hutę „Ida”. Kuźnica była wyposażona w niski piec łupowy, w którym wytapiano żelazo. Ważnym jej urządzeniem był młot kuźniczy. Składał się z żelaznej głowicy, tzw. „baby”, osadzonej na drewnianym trzonie, umocowanym w specjalnie do tego przystosowanych stojakach. „Baba” ważyła od 150 do 300 kg i uderzała w „łupę” żelazną wyciągniętą z pieca i ułożoną na kowadle. Młot i miechy kuźnicze poruszane były za pomocą napędu wodnego za pomocą specjalnych kół napędowych. Kuźnica była też wyposażona w „pieńki” do obtłukiwania „łupy” z żużla. Ponadto na jej ternie znajdowały się zbiorniki z zaprawą gliniastą, koryta z wodą służącą do studzenia żelaza, a także różne narzędzia kowalskie do obróbki żelaza.

Rudę do kuźnicy sprowadzano z kopalń między Tarnowskimi Górami, Radzionkowa i Nakła Śląskiego. W kuźnicy wykorzystywano też rudę darniową wydobywaną w dolinie rzeki Kłodnicy. Węgiel drzewny niezbędny do wytopu żelaza „kurzono”, czyli wypalano w mielerzach z drzewa pozyskiwanego w okolicznych lasach. Pracownikami kuźnicy byli m.in. kowal, który przekuwał „łupy” w sztaby żelazne; ponadto dymarz, „szmelcyrz”, który pracował przy wytopie żelaza w piecu; koszytarz, czyli pracownik, który dosypywał węgiel drzewny do paleniska, dostarczał rudę i dbał o odpowiedni dopływ wody na koła napędowe. Na polecenie kamery pszczyńskiej kuźnicą zarządzał pisarz-inspektor, który prowadził rachunki, zapewniał dostawy surowców, dbał o oszczędności i nadzorował jakość produkcji.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Kuźnice śląskie przed podbojem pruskim” znajduje się na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Kuźnice śląskie przed podbojem pruskim” na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walki o utrzymanie Rzeczpospolitej Iwonickiej podczas „operacji dukielskiej”. Próby wspólnej walki z Armią Czerwoną

8 dni trwały zacięte walki, a Niemcy dla uzyskania lepszej widoczności na przedpolu, we wtorek 12 września, po wysiedleniu ze strefy przyfrontowej wszystkich mieszkańców, spalili 38 budynków.

Stanisław Orzeł

Kiedy front zatrzymał się na Wisłoku, dowództwo obrony Rzeczpospolitej Iwonickiej „chciało porozumieć się z Armią Czerwoną celem wspólnego przerwania obrony niemieckiej. W tym celu konno pojechała delegacja naszego oddziału za Wisłok do stanowisk sowieckich. Mieli szczęście, że wrócili cało.

Po tej wizycie został rozbrojony sowiecki pluton, ponieważ uciekł z pola walki, pozostawiając broń. Żołnierzy sowieckich ze zdemobilizowanego plutonu ukryli gospodarze z Lubatowej” (M. Murman [w:] L. Such, Wspomnienia z akcji „Burza” w Iwoniczu, s. 175–176). Doszło do tego na biwaku w Jasionce, 12 sierpnia. Następnego dnia, 13 sierpnia ok. 10 rano w Lubatowej za kościołem znaczny oddział niemiecki z autem pancernym na czele zaatakował powyżej mostu oddział partyzancki rozlokowany na sąsiednim wzgórzu. Partyzanci, mimo przewagi Niemców, bronią maszynową i granatami zmusili ich do ucieczki. Unieruchomione auto pancerne spalono. Jednak z meldunków zwiadowców wynikało, że Niemcy nadal zamierzają opanować Lubatową większymi siłami. (…)

W tym czasie pojawiła się z wizytą „delegacja wojska słowackiego w składzie dwu oficerów (major i kapitan) oraz pięciu żołnierzy. Jako prezent dostarczyli dwa furgony z bronią, amunicją i granatami.

Formalnie Słowacy wciąż byli sojusznikami Niemiec, ale „czując pismo nosem”, szykowali się do zmiany frontu. Oficerowie odbyli kilkugodzinne rozmowy z „Pikiem” i pod wieczór, mocno rozweseleni bimbrem, odjechali w stronę Dukli” (R. Sługocki, jw., s. 25). Trzeba pamiętać, że wówczas trwały na Słowacji przygotowania do powstania w związku z wkroczeniem Wehrmachtu na jej teren i w nadziei na szybką ofensywę Armii Czerwonej. W efekcie „29 sierpnia o godzinie 20.00 podpułkownik Ján Golian (szef sztabu generalnego wojsk lądowych armii słowackiej, a jednocześnie dowódca konspiracyjnego Centrum Wojskowego na Słowacji) wydał wszystkim jednostkom armii słowackiej umówiony sygnał do rozpoczęcia antynazistowskiego powstania rozkazem »zacznijcie wypędzanie«”. (…)

Podczas gdy na początku września trwały potyczki partyzantów z mniejszymi lub większymi oddziałami niemieckimi na przedpolach Lubatowej, 9 września 1944 r., idąc na pomoc gasnącemu powstaniu antyfaszystowskiemu na Słowacji, Front Ukraiński Armii Czerwonej przystąpił do tzw. operacji dukielskiej – krwawej bitwy o Przełęcz Dukielską, która miała otworzyć drogę.

Iwonicz stał się wówczas miejscowością frontową. Tego samego 9 września w sobotę wieczorem spod Krosna wkroczył do Iwonicza znaczny oddział Wehrmachtu, który zajął kwatery w wielu budynkach prywatnych.

Niemcy przyprowadzili i przywieźli z sobą około 100 jeńców sowieckich, wziętych do niewoli podczas walk o Krosno. Siedemnastu ciężko rannych umieścili w stodole domu Ludwika Zygmunta i po jednodobowym wypoczynku wymaszerowali z Iwonicza w godzinach popołudniowych, zostawiając owych ciężko rannych bez żadnej opieki lekarskiej.

W efekcie dwóch zmarło w nocy z niedzieli na poniedziałek. W poniedziałek 11 września pozostałych ciężko rannych jeńców, dzięki pomocy mieszkańców Iwonicza, sanitariusze z oddziału partyzanckiego broniącego Rzeczpospolitej Iwonickiej przewieźli furmankami do AK-owskiego szpitala w byłym sanatorium Sanato, pod opiekę dr. mjr. J. Aleksiewicza. (…)

Ostatnia potyczka partyzantów z Niemcami na terenie Iwonicza Zdroju miała miejsce 19 września. W. Murdzek wspominał: „Stałem na posterunku (…) nieopodal dużego drzewa o wydrążonym wewnątrz pniu. Właśnie w tym drzewie urządził sobie punkt obserwacyjny jeden z naszych (…) pochodzący z Krakowa, o pseudonimie Kurierek. Przez wydrążony otwór w pniu drzewa obserwował przedpole, będąc (…) niezauważalny. W pewnej chwili (…) coś zauważył, bo przywołał mnie i polecił podejść bliżej siatki ogrodzenia Excelsioru. Wybrałem sobie za cel krzak bujnej leszczyny i kiedy doszedłem do niego, zobaczyłem, że z drugiej strony stoi Niemiec. Natychmiast krzyknął do mnie „Hande hoch!”. Nie namyślając się (…), puściłem do niego serię z mojego stena i Niemiec padł na miejscu. (…) Rozpętała się bezładna strzelanina z obu stron, po czym Niemcy ustąpili, bojąc się wejść do lasu.

Do końca dnia przeczekaliśmy w lesie. Następnego dnia, tj. 20. 09. 1944 r. rano, oddział iwonickiego zgrupowania partyzanckiego Iwo został rozwiązany [ostatecznie – S.O.]. Wcześniej ukryliśmy broń i inne materiały, (…) zakopując je w ziemi w wiadomych miejscach. Zaczęliśmy schodzić z lasu w kierunku Uzdrowiska. W rejonie Turkówki spotkaliśmy pierwsze rosyjskie czołgi, jadące od wsi Bałucianka i Wólka” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). W tym czasie podczas rozminowywania dla czołgów sowieckich drogi z Klimkówki do Iwonicza-Uzdrowiska zginęli śmiercią bohaterską dowódcy partyzantów: por. „Boruta” i zastępca rannego por. „Pika”, plut. Stanisław Klar „Bob”…

W takich okolicznościach Rzeczpospolita Iwonicka dotrwała do chwili ucieczki Niemców i wkroczenia Armii Czerwonej. Rabunek budynków i urządzeń sanatoryjnych, który wówczas nastąpił, powstrzymała interwencja dr. J. Aleksiewicza u dowódcy rosyjskiego i przypomnienie o rannych, których uratował w swoim Sanato.

Nie powstrzymało to jednak aresztowań wśród żołnierzy AK, wywózki w głąb Rosji i śmierci wielu bohaterów Rzeczpospolitej Iwonickiej (m.in. por. „Pika”) już w „wyzwolonej” ojczyźnie…

Materiały źródłowe, w tym fotografie, zostały udostępnione przez Stowarzyszeniu Przyjaciół Iwonicza-Zdroju.

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (V)” znajduje się na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka. (V)” na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Rzeczpospolita Iwonicka – sierpniowe boje 1944 roku. Ostatnie starcia z Niemcami przed utworzeniem cząstki wolnej Polski

Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami.

Stanisław Orzeł (opracowanie)

Ze wspomnień A. Giergiel ps. Iwonka wynika, że główna bitwa rozegrała się na górze Winiarskiej. Partyzanci byli przygotowani do oporu, lecz nie dorównując Niemcom liczebnością i uzbrojeniem, musieli opuścić swoje pozycje i chronić się w lesie. Niemcy nie lubili walczyć w lesie, wkrótce więc wycofali się w kierunku głównego traktu ucieczki.

Przebieg tych walk był dramatyczny: następnego dnia po ataku czołgów, 9 sierpnia około szesnastej centrum Uzdrowiska zaatakował frontalnie od wsi Klimkówka i z Iwonicza-Wsi oddział Wehrmachtu.

Posterunki partyzanckie wycofały się, a Niemcy, nie napotykając oporu, dotarli do pensjonatu Zofiówka. Stamtąd zaatakowali partyzantów grupujących się na wysokości szpitala Sanato. Drugi atak nastąpił od wsi Klimkówka przez górę Glorietta. Tam pozycji nie utrzymał partyzancki pluton złożony z sowieckich uciekinierów obozu jenieckiego pod Rymanowem: pozostawiając broń na stanowiskach, uciekli do Stefanowej Doliny. Jednak w tym czasie zaczęło się kontrnatarcie partyzantów oddziału Pika i grupy żandarmerii Rzeczpospolitej Iwonickiej pod dowództwem sierż. Lambora.

Tak tę walkę w obronie Iwonicza-Zdroju zrelacjonował jej bezpośredni uczestnik R. Sługocki: Schodziłem z kolejnej warty, ciesząc się myślą o ciepłym posiłku, kubku kawy i o wyciągnięciu się na sienniku po 6-godzinnej „stójce” za drzewem przy drodze do Bełkotki. Właśnie mijałem Belweder, kiedy nagle padł pojedynczy wystrzał, a po chwili rozjazgotały się serie automatów i karabinów maszynowych oraz wybuchy granatów. Przycupnąłem za drzewem z bronią gotową do strzału. Z daleka poznałem kilku chłopców z mojego plutonu, którzy się wycofywali. Usłyszałem za sobą szybkie kroki kogoś zbiegającego po schodach z werandy Belwederu. Koło mnie pojawiła się drobna postać mecenasa Lambora. – Nie ruszaj się! Minął mnie z pistoletem w dłoni, biegnąc w stronę zbliżających się postaci krzycząc: – Stać, bo was wystrzelam! Uciekający rozbiegli się po obu stronach drogi, kryjąc się za drzewami. Lambor też skoczył w bok, nie przestając krzyczeć: – Ani kroku wstecz! Stać! Obok mnie wyskoczył Zbyszek z automatem. – Niemcy idą od Klimkówki, Ruskie się cofają! – wołał. – Niech się Pik nimi zajmie! – krzyknął Lambor. – My tu mamy swoją robotę. Idziesz z nami? Naprzód, biegiem!

Biegłem za Lamborem wraz z grupą chyba ośmiu chłopaków uzbrojonych w karabiny i Zbyszek z automatem. Tymczasem w odległości ok. 200 m pojawiło się kilku Niemców i na czarno ubranych Ukraińców schodzących z góry Winiarskiej. Posuwali się ostrożnie skokami od drzewa do drzewa po obu stronach drogi do Zofiówki. Lambor wskazał nam ręką miejsce, gdzie mieliśmy zająć pozycje. – Kryć się! Podpuścimy ich. Każdy wybiera swojego – powiedział. – Ogień otworzyć dopiero po mnie. I ani kroku bez rozkazu. A jak mi który zacznie uciekać, to go pierwszy zastrzelę! Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą na niecałe trzydzieści metrów. Tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Denerwowałem się. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami. Tuż nad uchem usłyszałem wystrzał z pistoletu Lambora i pociągnąłem za cyngiel. Poczułem „kopnięcie” w ramię. „Mój” Niemiec pochylił się do przodu, zmiękły pod nim nogi, upadł na prawy bok, a później obrócił się na wznak i znieruchomiał. Przeładowałem broń i już nie celując strzeliłem dwukrotnie w grupkę uciekających. Po naszej salwie padło dwu Niemców i czterech Ukraińców. Oficera, który prowadził oddział, zastrzelił Zbyszek. Jego automat siekł teraz seriami po Niemcach i Ukraińcach. Za nimi pędził Lambor, strzelając w biegu, a za nim Zbyszek i reszta chłopaków. Zatrzymałem się przy zabitym przeze mnie Niemcu (…) zdjąłem mu pas z ładownicami i karabin mauser. Wsunąłem pod schody Belwederu i popędziłem za innymi. Dogoniłem ich dopiero koło poczty. Było nas teraz ponad dwudziestu, bo dołączyło do nas jeszcze paru chłopaków, którzy zadekowali się w sanatorium Barbara przed Niemcami, a widząc, że uciekają, wyszli z kryjówki i dołączyli do nas.

Lambor podzielił nas na trzy grupy: jednej – pod dowództwem Zbyszka, kazał ścigać Niemców wycofujących się skrajem Winiarskiej w kierunku Insbachu. Z drugą grupą, w której znalazłem się i ja, postanowił przekonać się, co się dzieje na drodze do Klimkówki, której bronił pluton Sowietów. Dwóm chłopakom polecił odszukać Pika, a po drodze zabrać broń zabitym Niemcom i zorganizować ich pochówek w lesie. (…) W dalszym ciągu zewsząd rozlegał się huk wystrzałów. Przebiegliśmy między domami Leonia i Małgorzata, obok leśniczówki przeskoczyliśmy potok i za drogą do kaplicy zaczęliśmy wspinać się szeroką ścieżką skrajem lasu w stronę Klimkówki. Uskoczyliśmy w bok za drzewa, kiedy usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi. Z góry biegli Sowieci z naszego oddziału. Niektórzy bez broni.

Lambor wyskoczył zza drzewa na środek ścieżki, wystrzelił w górę kilka razy i krzyknął: – Stój! Ale oni się nie zatrzymali. Jeden z nich wpadł na Lambora i przewrócił go, krzycząc: – Giermańcy nastupajut! Lambor wstał, otrzepał się z kurzu, podniósł z ziemi pistolet i zakomenderował: – Idziemy! Biegliśmy pod górę, a wokół nas świszczały kule i odłamki granatów, odłupując korę z drzew. To był szaleńczy, nieprzytomny bieg. (…)

Przez rzedniejące drzewa widać było zbliżających się Niemców. A była ich cała chmara. Lambor dał znak, abyśmy rozstawili się za drzewami. Przykucnąłem i zaczęliśmy strzelać, ale Niemcy podpełzali, skryci w nieckach terenu. Z tyłu za pagórkiem bił w naszą stronę granatnik, na szczęście niecelnie. O niecałe dwadzieścia metrów od nas leżał w wykopie porzucony przez Sowietów karabin maszynowy oraz taśmy z nabojami. – Ty i ty – pokazał Lambor na mnie i stojącego za drzewem chłopaka – podczołgajcie się i zabierzcie to. Nie miałem doświadczenia w czołganiu, uniosłem głowę i tyłek zbyt wysoko, zamiast się czołgać, szedłem na czworakach. – Chowaj dupę! – krzyczał Lambor – bo ci ją szwaby nafaszerują ołowiem! Niemcy zauważyli nas i wzmogli ogień, jednakże zdążyliśmy ukryć się w wykopie. Ten, z którym pełzłem po karabin i taśmy, to był chłopak ze wsi – „Józek”. Pracowałem z nim krótko na kopalni Elżbieta II (…). – Czekaj – powiedział – spróbuję postrzelać. Otworzył pokrywę zamka, aby ustawić taśmę. – Znajdź czystą, niezapiaszczoną taśmę. Wyjąłem nową z pojemnika i podałem mu. – Trzymaj – powiedział – żeby się nie zapiaszczyła. Trzasnęła pokrywa zamka. – Wracać, brać karabin i wycofać się! – krzyczał Lambor. Józek wysunął lufę w stronę Niemców, nacisnął spust i karabin zaterkotał. Seria poszła po polu, które zapełniło się uciekającymi postaciami. Ci, którzy zaczęli uciekać, padali skoszeni ogniem kaemu. Józek założył drugą taśmę, ale nie było już do kogo strzelać, ponieważ Niemcy uciekli w stronę Klimkówki. Nad nami stał Lambor i wrzeszczał: – Czy ja wam kazałem strzelać? Co to, wojsko czy burdel? Żeby mi to było ostatni raz!

Na płaskim szczycie góry stały kałuże krwi i leżało kilka trupów. Trzech rannych Niemców skręcało się z bólu. Lambor posłał naszego chłopaka do jednego z gospodarzy za górą z poleceniem, aby ten zaprzągł konia i zabrał rannych do Klimkówki. – Tylko mów po rusku, żeby chłop mógł stwierdzić, że to Sowiety tak urządzili Niemców. Schodziliśmy z góry obładowani jak wielbłądy, niosąc po dwa karabiny, pasy i buty po zabitych i po Ruskich, którzy uciekając zostawili broń. Dziwiłem się po drodze, że nam to tak łatwo poszło, ponieważ Niemcy zmykali jak zające. Lambor wygłosił na ten temat pogadankę o „morale niemieckiego żołnierza”, podkreślając, że to nie jest już ten sam żołnierz, który od września 1939 r. do bitwy pod Stalingradem nieustannie parł na wschód. (…) powiedział również, że trzeba powołać sąd polowy i rozbroić tych Sowietów, którzy uciekli z pola walki.

Niemcy mieli łącznie w ciągu całej akcji dwudziestu kilku zabitych, a u nas był tylko jeden zabity i dwu rannych. Jeszcze tego samego dnia odbył się uroczysty apel.

Ustawiliśmy się w dwuszeregu z bronią u nogi, a było nas ponad stu. Między plutonami rozstawiono na nóżkach karabiny maszynowe i zdobyczny granatnik. Naprzeciw nas usadowiła się władza cywilna: R. Szatkowski, dyrektor B. Biernat, dr mjr J. Aleksiewicz z rozłożystą brodą i kilka innych, nieznanych mi osób. Było też wielu mieszkańców uzdrowiska. Wyglądało to bardzo ładnie w blasku zachodzącego słońca, z powiewającą na maszcie Bazaru flagą narodową. Przemówienie wygłosił Roman Szatkowski, odegrano z płyty hymn polski, po czym na komendę zaprezentowaliśmy kilka taktów musztry z bronią. Następnie zabrał głos por. Pik, lejąc nam miód na serca za ostatnie nasze wyczyny. Jak zwykle nieco się zacinał. Poczułem się dumny jak paw, kiedy podkreślał zasługi Lambora i tych, którzy się do niego przyłączyli (R. Sługocki, jw., s. 25).

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (IV). Sierpniowe boje” znajduje się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (IV). Sierpniowe boje” na s. 10 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najstarsze mikrohuty górnośląskie. Rudy darniowe od tysięcy lat występują niemal wszędzie w Polsce i są łatwo dostępne

Nad Małą Panwią od średniowiecza działały kuźnice. Obszar ten był trudno dostępny, podmokły i porośnięty wielowiekową puszczą. Po obu jej stronach wiodły szlaki z Wrocławia do Krakowa.

Stanisław Orzeł (opracowanie)

Od XIII w. do napędzania miechów dymarskich i młotów kuźniczych wykorzystywano w kuźnicach energię spiętrzonej wody i dlatego sytuowano je nad rzekami, w pasach wychodni rud darniowych. W ten sposób żelazo wytapiano z miejscowych złóż, co ograniczało koszty transportu i komplikacje z tym związane. Z rud takich wytapiano żelazo na przyszłych ziemiach polskich już w głębokiej starożytności. (…)

Rudy darniowe różnią się od wszystkich znanych kopalin: to skały osadowe, w której skład wchodzą kwarc, goethyt, syderyt, lepidokryt, skalenie, a także uwodnione tlenki i wodorotlenki żelaza, tlenki manganu, materiały węglanowe i fosforanowe. Na porowatą strukturę rudy składa się również substancja organiczna ze skamieniałych szczątków roślinnych, częściowo przechodząca w żelaziste węglany. Występują na terenie Polski właściwie wszędzie, a ich zasoby ocenia się ciągle na 535 tys. t, mimo tysięcy lat eksploatacji. Pierwsze złoża tych rud powstały na ziemiach polskich w okresach ocieplenia między kolejnymi zlodowaceniami. Charakterystyczny jest łatwy do nich dostęp: wystarczy na podmokłej łące zdjąć wierzchnią warstwę gleby, by z dużym prawdopodobieństwem napotkać na głębokości 20–30 cm czerwonobrunatną rudę żelaza. Grubość złoża jest niewielka: od kilku centymetrów do 1 m. Ruda zazwyczaj ma pylistą lub gruzełkowatą konsystencję, czasem tworzy płyty o powierzchni do kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Jeśli znajdzie się takie rudy pod darnią łąki, istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że zalega w zakolach rzek, gdzie nurt wyraźnie zwalnia, lub wgłębieniach zboczy dolin, którymi rzeki płyną. Czerwonobrunatne zabarwienie gleby, kretowisk lub wody w zastoiskach jest sygnałem jej obecności.

Najciekawszym walorem złóż rud darniowych jest możliwość ich „uprawy”: trzeba tylko dokładnie „posprzątać” tereny po ich wydobyciu, wyeksploatowane złoża przykryć darnią, przywrócić przepływ wód i odczekać, aż zregeneruje się flora bakteryjna gleby. Po upływie kilku lat znów można je wykorzystywać: w ten sposób złoża rudy darniowej się odnawiają.

Takie stale odradzające się „zielone kopalnie” przez ponad 1500 lat mieszkańcy przyszłych ziem polskich uprawiali, trochę podobnie, jak my współcześnie… przydomowe trawniki. Przekazywali sobie też wiedzę o ich wykorzystaniu i doskonalili sposoby wytopu z nich żelaza…

Kuźnice, a później fryszerki i wielkie piece na węgiel drzewny istniały nad Liswartą w co najmniej 27, a według niektórych ustaleń – 31 ośrodkach nieprzerwanie od XIV do XIX w., m.in. w Boronowie, Hadrze, Lisowie, Taninie, Pilawie, Kucobach i Bodzanowicach. Oprócz opisanej już kuźnicy w Pankach nad Pankówką – w Kostrzynie, Starej Kuźnicy, Cygance, Praszczykach, Kawkach i Pile. 5 kuźnic z 10 obiektami działało nad Łomnicą, a nad Młynkówką – 6 kuźnic z 15 obiektami. W 1551 r., przykładowo, w Chwostku Stanisław Grodzicki nakazał zbudowanie kuźnicy Chwostek, do której ponad 200 lat później, w 1753 r. dobudowano najpierw wielki piec, a później cajniarkę. Jeszcze w 1 poł. XVIII w., przed pruskim zaborem większej części Śląska, po śląskiej stronie Liswarty istniało 40 obiektów wykorzystujących siłę spiętrzonej wody (młyny, kuźnice, fryszerki) oraz 142 towarzyszące im stawy.

Również nad Małą Panwią od średniowiecza działały kuźnice. Trzeba jednak pamiętać, że ta część Górnego Śląska wyglądała inaczej niż teraz: obszar ten był znacznie bardziej niedostępny, podmokły i porośnięty wielowiekową puszczą. Po obu jej stronach wiodły szlaki handlowe z Wrocławia do Krakowa: północny przez Oleśnicę, Woźniki, Siewierz i południowy – przez Opole i Bytom. Ten układ komunikacyjny, w zasadzie istniejący do dziś, był czynnikiem miastotwórczym, ułatwiał wymianę towarów produkowanych przez owe hutnicze ośrodki protoprzemysłowe. Przy mniej znanym obecnie szlaku północnym powstały bardzo wcześnie takie miejscowości jak Woźniki, Lubsza, Koszęcin, Lubliniec oraz nieco oddalony od szlaku Żyglin, których dziedzice posiadali rozległe lasy nad Małą Panwią. I to właśnie oni w późniejszym okresie mieli szczególny interes w rozwoju wydobycia i przetwarzania rud na swoich gruntach. Zwłaszcza, że nad Małą Panwią łatwy był dostęp do w miarę obfitych cieków wody, a więc energii spiętrzonej wody. Sama nazwa Żyglin ma związek z najstarszym hutnictwem. Według profesora Nehringa oraz miejscowej ludności osada Żyglin ma swoje początki w roku 1065 lub 1200, czyli jest związana z pierwszymi wiekami państwowości polskiej. Ziemia ta, znajdująca się w bytomskim powiecie i państwie świerklanieckim, zaczerpnęła swą nazwę od nieużywanego już czasownika „żglić”, co znaczy „wypalać”. W gwarze śląskiej zamiast „żglić” wymawiano „żyglić”, co w konsekwencji doprowadziło do powstania do dziś używanej nazwy Żyglin. Nazwa ta wskazuje również na to, czym zajmowali się mieszkańcy tych terenów, „żyglano” (wytapiano) tu bowiem ołów, srebro lub żelazo prawdopodobnie już w czasach przedhistorycznych.

Najstarsza, według legendy przekazanej przez nadwornego historyka książąt pszczyńskich, Ezechiela Ziviera, była na tym obszarze Kuźnica Kuczowska powstała w 1365 r. w lasach dóbr dziedzicznych Lubszy. Jej pierwotna nazwa nie jest znana, a używane określenie ‘Kuczowska’ pochodzi od nazwiska kuźnika Kucza, który działał w niej dopiero w XVI w.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Najstarsze mikrohuty górnośląskie. Kuźnica Kuczowska” znajduje się na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Najstarsze mikrohuty górnośląskie. Kuźnica Kuczowska” na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięska walka o Iwonicz-Zdrój. Utworzenie „Rzeczpospolitej Iwonickiej” i przejęcie władzy przez Radę Cywilną

Na plac pod Bazarem wkroczył oddział partyzancki, przy dźwiękach hymnu polskiego na wieżę Bazaru wciągnięto biało-czerwona flagę, a władzę przejęła Rada Cywilna z głównym lekarzem uzdrowiska na czele.

Opracował Stanisław Orzeł

Oddział dowodzony przez „Pika” doszedł nie zauważony pod sam budynek Excelsioru, sforsował parkan od strony zachodniej i wbiegł na taras, na którym siedzieli Niemcy. Partyzanci byli już bardzo blisko nich, kiedy zorientowali się w grożącym im niebezpieczeństwie. W panicznej ucieczce tłoczyli się przy drzwiach budynku i wskakiwali do okien, a partyzanci strzelali do nich jak do kaczek. Kiedy partyzanci weszli do budynku, Niemcy podnosili ręce do góry i na nasz rozkaz kładli się na posadzce korytarza. W ten sposób parter budynku opanowany został bez kłopotów.

Następnie „Pik” dał rozkaz wejścia na piętro, ale wówczas już nie szło tak dobrze. Korytarz na piętrze był długi i prosty, a Niemcy strzelali wzdłuż niego. Gdy tylko pojawialiśmy się na korytarzu, Niemcy puszczali serie z automatów, w związku z tym nie było żadnej możliwości zajęcia korytarza. W tej sytuacji „Pik” rozkazał obrzucić Niemców granatami. Rzucono do korytarza kilka granatów, po czym dowódca pierwszy wyskoczył na korytarz. Dostał silny ogień i cudem uniknął śmierci. Po tym ostrzale nie kazał już atakować, tylko ostrzeliwać. Zeszedł na parter i polecił wyprowadzić naszych rannych do lasu. Było ich dwóch: jeden ranny w rękę, a drugi w nogę. Gdy tylko pokazali się na tarasie, dostali silny ogień z sąsiedniego budynku lekarskiego, który do tej pory nie był atakowany przez partyzantów.

Ranni wycofali się do wnętrza Excelsioru i wtedy „Pik” jakby na chwilę stracił głowę. Oparł się o ścianę, opuścił ręce i głowę i tak chwilę stał. Następnie rozkazał zebrać wszystkich Niemców leżących na posadzce, wyjść z nimi na pole i strzelać spoza Niemców do sąsiedniego budynku. Zza tego żywego muru Niemców, którzy posuwali się w stronę budynku lekarskiego, partyzanci strzelali do okien budynku. Byli w połowie drogi między budynkami, gdy z okien pokazały się białe prześcieradła, jednakże partyzanci nie przerwali ognia. Dopiero na rozkaz „Pika” przestano strzelać.

Niemcy z budynku lekarskiego, słysząc strzelaninę z dolnej części uzdrowiska, myśleli, że znajdują się tam wielkie partyzanckie siły, dlatego skapitulowali. (…) Z budynku lekarskiego Niemcy schodzili przed główny budynek Excelsioru i tutaj z podniesionymi do góry rękami zatrzymali się, czekając na nasze rozkazy. Naliczyliśmy ich 72 osoby. (…)

Od początku akcji upłynęło ponad dwie godziny (…). „Pik” wysłał gońca na dół do Zdroju z poleceniem, aby się wycofywali. Z całej niemieckiej grupy wyłączył oficerów, których było ośmiu. Ustalił ubezpieczenie przednie i tylne, natomiast pozostałym żołnierzom i podoficerom powiedział do widzenia i cała grupa weszła do lasu. Pozostali Niemcy z uciechą odpowiedzieli odchodzącym partyzantom „auf wiedersehen”.

Poszczególne grupy wycofywały się do lasu, każda osobno. W obawie przed ewentualnym okrążeniem przez Ukraińców, Niemcy prowadzeni przez partyzantów co jakiś czas wołali „nie strzelać”, dopiero po przejściu około 1 km od Zdroju przestali wołać. Grupa niemieckich oficerów pod eskortą partyzantów prowadzona była w kierunku Dukli. W pobliżu miasta zarządzono odpoczynek i wtedy Niemcy zapytali, co z nimi partyzanci zrobią?

„Pik” odpowiedział, że nie mamy obozów jenieckich i nie ma ich gdzie trzymać, dlatego musi puścić ich wolno. Na dopytywanie Niemców, czy to jest prawda, „Pik” odpowiedział, że to jest słowo polskiego oficera. Po tym oświadczeniu Niemcy się jakby trochę odprężyli. (…)

„Pik” wyznaczył trzech partyzantów do dalszej eskorty Niemców, mówiąc, w jakim kierunku mają ich prowadzić i w którym miejscu zwolnić. Zaznaczył kategorycznie, że muszą być zwolnieni w takim stanie, jak są obecnie. Partyzanci podprowadzili niemieckich oficerów w pobliże Dukli, pokazali miasto, mówiąc im, że są wolni, a Niemcy podchodzili kolejno do stojących z boku trzech partyzantów krokiem defiladowym, salutowali partyzantom, którzy też stali na baczność, po czym odeszli do Dukli (L. Such, jw., s. 305–310). (…)

Po wyzwoleniu Iwonicza-Zdroju wczesnym popołudniem 28 lipca 1944 r. na plac pod tzw. Bazarem w jego centrum wkroczył oddział partyzancki, przy dźwiękach hymnu polskiego na wieżę Bazaru wciągnięto biało-czerwona flagę, a władzę nad uzdrowiskiem i okolicą przejęła Rada Cywilna, na której czele stanął naczelny lekarz uzdrowiska jeszcze sprzed okupacji, mjr dr Józef Aleksiewicz. Do zadań Rady należało zapewnienie porządku i bezpieczeństwa (utworzono oddział Żandarmerii), opieka lekarska (w sanatorium Sanato utworzono szpital partyzancki) oraz organizacja aprowizacji dla ludności cywilnej i żołnierzy-partyzantów (uruchomiono jadłodajnię). Przez megafony nadawano komunikaty radia Londyn, w gablocie Bazaru wisiały informacje o sytuacji na frontach wojny…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzwolenie Iwonicza-Zdroju i utworzenie Rzeczpospolitej Iwonickiej” znajduje się na s. 10 i 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzwolenie Iwonicza-Zdroju i utworzenie Rzeczpospolitej Iwonickiej” na s. 10—11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historia Rzeczpospolitej Iwonickiej utworzonej podczas Akcji Burza. Niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim

W Lesie Warzyckim od 1941 do 1944 r. Niemcy i Ukraińcy z SS-Galizien rozstrzelali ok. 5 tys. Polaków, Żydów i obywateli polskich innej narodowości. Do 1970 roku ujawniono tam 32 masowe groby…

Stanisław Orzeł

(…) Fala aresztowań rozpoczęła się w czerwcu 1944 r.: W dniu 15. 06. 1944 r. około godziny pierwszej w nocy z moim kolegą Mieczysławem Zającem spotkaliśmy się z sierż. Ludwikiem Murdzkiem, który był wówczas dowódcą grupy AK w Lubatowej podległej placówce w Iwoniczu-Zdroju we wsi Lubatowa. On to polecił nam uciekać do pobliskiego lasu, bo będzie łapanka. Zaraz też udaliśmy się do pobliskiego lasu. Po kolejnej ucieczce nad ranem W. Murdzek dotarł do zagajnika „Przylasek” pod „Cergową”. Zebrało się tam około 10 osób, a wśród tej grupy (…) Franciszek Folcik, Piotr Pernal, Wincenty Albrycht i kilku innych. Nie wiem i nie rozumiem, dlaczego Ludwik Murdzek nie uciekł z nami, lecz dał się złapać Niemcom, wiedząc o terminie łapanki, bo przecież nas ostrzegł… (W. Murdzek, Lubatowa, jw., s. 165).

Przebieg aresztowań w tych dniach w Lubatowej tak opisał w 2010 r. najstarszy mieszkaniec tej wsi, Adam Zima: Konfident zdradził Niemcom, że w Lubatowej działa podziemie. Komendant placówki został aresztowany już wcześniej i rozstrzelany w Warzycach, w lesie. Co będzie dzisiaj? (…) słychać warkot samochodów. Nie czas już uciekać, bo esesmani biją kolbami w drzwi i pędzą ludzi do szkoły. Wtłoczyli wszystkich do jednej sali, kordonem wojska otoczyli szkołę. Każdy Niemiec miał broń gotową do strzału, karabin maszynowy stał na korytarzu. W Sali esesmani zasiedli na scenie, z ironią spoglądali na swoich więźniów. Kolbą lub kopnięciem uciszali rozmowy. Kazali wszystkim pojedynczo wychodzić na podwórze, gdzie stały samochody ciężarowe. Wsadzano na nie więźniów – jednego po drugim. Gdy już wszyscy zostali załadowani na ciężarówki, powiązanych sznurami powieźli do Jasła (J. Machnik, Aresztowanie żołnierzy Armii Krajowej w Lubatowej i tragedia w Lesie Grabińskim, w: „PIASTUN – dwumiesięcznik mieszkańców gminy Miejsce Piastowe” nr 2 (33), marzec/kwiecień 2010 r.).

Jak wynika ze wspomnień świadków, starszy sierżant L. Murdzek (rocznik 1901), który utworzył w Lubatowej pierwszy 18-osobowy pluton, nie tylko „dał się złapać Niemcom”, ale ściśle z nimi współpracował: przebrany w mundur Wehrmachtu, wskazywał spośród przeprowadzanych pod oknem szkoły w Lubatowej osoby związane z konspiracja BCh i AK.

W ten sposób wydał 37 mieszkańców Lubatowej. Czy dopiero wówczas poszedł na współpracę z faszystami niemieckimi dla ratowania życia, czy już wcześniej zdradził – nie wiadomo.

Kilka dni później podczas aresztowania 19 czerwca uczestników Szkoły Podchorążych w Korczynie koło Krosna zginął prowadzący szkolenie por. Nowakowski.

Pierwszą grupę aresztowanych z Lubatowej rozstrzelano 1 lipca w Lesie Warzyckim pod Jasłem. Egzekucji z dala przyglądały się rodziny oprawców [J. Machnik, aresztowanie…, jw.]. W lesie tym od 1941 do 1944 r. Niemcy i Ukraińcy z SS-Galizien rozstrzelali ok. 5 tys. Polaków, Żydów i obywateli polskich innej narodowości. Do 1970 roku ujawniono tam 32 masowe groby…

Dwa dni później, 3 lipca 1944 r., Niemcy ponownie okrążyli całą wieś. Wszystkich schwytanych mężczyzn ponownie, jak poprzednio, zapędzili do szkoły. W jednej z sal znajdowali się dowodzący akcją oficerowie: Becker, komendant SS Schmatzler, komendant gestapo z Jasła oraz jakiś oficer w mundurze w hełmie na głowie. Aresztowanych hitlerowcy pojedynczo wywoływali z sali, wyprowadzali przed budynek szkoły i przeprowadzali w kierunku drugiej klatki schodowej. W czasie przeprowadzania (…) ów człowiek w niemieckim mundurze i hełmie na głowie, stojący w oknie, skinieniem głowy dawał znaki esesmanowi, który wybranym znaczył kredą krzyż na plecach. Ci z krzyżami umieszczani byli w jednej sali, natomiast pozostałe osoby – w sąsiedniej. Oznakowani byli żołnierzami Armii Krajowej, których powiązanych sznurami załadowano następnie na samochody i wywieziono do więzienia w Jaśle. (…) Aresztowanych po trzecim lipca 1944 r. po torturach i przesłuchaniach w jasielskim więzieniu hitlerowcy przewieźli 22 lipca (…) do Iwonicza i umieścili w zakładzie o.o. Bonifratrów [J. Machnik, jw.].

Po trzech tygodniach tortur, w niedzielny wieczór (…) do dworu w Iwoniczu zajechały ciężarowe samochody, przywożąc 72 powiązanych ze sobą więźniów pod silną eskortą SS-manów. Następnego dnia skoro świt znowu pod strażą pognali ich do Lasu Grabińskiego. Tam czekał na nich wykopany wcześniej zbiorowy grób. (…) Każdego więźnia przyprowadzano na skraj mogiły, a Ukrainiec siedzący na koniu strzelał w tył głowy. Jeśli któryś ze strzałów nie był celny, wówczas żołdacy dobijali skazańca i układali na stosie pomordowanych w grobie (Marian Szczurek, Krosno, Aneks 3. Ocalić od zapomnienia, s. 331–332).

Zbrodni dokonali nacjonaliści ukraińscy z SS-Galizien (Hałyczyna) pod dowództwem niemieckiego komendanta barona Engelsteina i jego zastępcy, ukraińskiego majora, lekarza weterynarii Wołodymyra Najdy, który, siedząc na koniu, strzałami z wysokości w tył głowy osobiście strzelał do więźniów. Wśród zamordowanych było 3 mieszkańców Iwonicza i 38 Lubatowian.

W sumie faszyści niemieccy i ukraińscy zamordowali wówczas 72 ludzi. Na końcu na stosie trupów zastrzelili również konfidenta, który wydał swoich ludzi z AK, Ludwika Murdzka…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (cz. II). Niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim” znajduje się na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (cz. II). Niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O Kuźnicy Boguckiej. Na jej terenie powstała w XVI w. wieś nazwana później Katowicami od nazwiska zasadźcy – Kat lub Kot

Spisany po staroczesku dokument głosił, że J. Kleparski ma „kuźniczy stawiti” (postawić kuźnicę), precyzując, że w tym celu: „ten staw u Boguticz y młyn k swey potrzebie oprawiti ma”.

Stanisław Orzeł

Pierwsza zapisana wzmianka o istnieniu Kuźnicy Boguckiej pochodzi z akt wydanego w 1397 r. dla ówczesnych dziedziców Mysłowic wyroku sądu duchownego przy krakowskiej kurii biskupiej, dotyczącego nadań dla parafii w Mysłowicach. Wśród miejscowości przynależnych wówczas do Mysłowic dokument ten wyraźnie wymienia również ową Kuźnicę: „videlicet in opido Myslowicze et in Szepienicz, in Rozdzienia, in Koziniecz, in Woykowicze Komornie, in Iaswiecz, in Kuźnicza”. Ponieważ brak przy niej dodatkowego określenia, Ludwik Musioł w opracowaniu Początki przemysłu żelaznego nad Rawą („Zaranie Śląskie”, Rocznik XII, zeszyt 4/1936) przyjął ten fakt jako dowód, „że nad Rawą, w Mysłowiczyźnie, była wówczas jedyną. Że idzie tu o kuźnicę bogucką, nie może ulegać wątpliwości”.

Później ziemia mysłowicka w ramach księstwa pszczyńskiego trafiła w skład księstwa cieszyńskiego. W 1486 r. Kazimierz II, książę cieszyński z dynastii Piatów Śląskich, odkupił osadę Bogucką od Wiktoryna z Podiebradów, młodszego syna narodowego króla Czech, wyznającego husytyzm Jerzego z Podiebradów.

Po jej wykupie zatwierdził umowę, na mocy której kuźnik Jurga Kleparski, który był przedtem kuźnikiem w Hanusku nad rzeką Stołą, został właścicielem wioski Brwinów, 2 łanów w Bogucicach i terenu koło Bogucic (z młynem i stawem), który istniał już w XV wieku.

Spisany po staroczesku dokument głosił, że J. Kleparski ma „kuźniczy stawiti” (postawić kuźnicę), precyzując, że w tym celu: „ten staw u Boguticz y młyn k swey potrzebie oprawiti ma”. Może to potwierdzać informację Roździeńskiego, że wcześniej istniejąca w tym miejscu kuźnica została – albo w czasie wojen husyckich, albo walk Jerzego z Podiebradu z Maciejem Korwinem – „spustoszona”, czyli zniszczona, i zaprzestała działalności.

Kleparski otrzymał też pustą wieś Brwinów „ze wszelkim prawem i państwem, wolnościami i lasami, co ku potrzebie kuźnicy przysługuje od starodawna”. Miał też prawo używać „wszystkich innych rzeczy, których inni kuźnicy byli używali”, co potwierdza, że kuźnica wcześniej istniała, a pracujący w niej kuźnicy mieli wcześniej nadane podobne uprawnienia. Za te prawa miał płacić 12 złotych węgierskich rocznego czynszu, dostarczać dwa wozy żelaza i wszelkie takie sprzęty gospodarskie, jakich inni kuźnicy dostarczali… (…)

W 1568 r. Ondrej Bogucki zawarł układ z panem na Pszczynie, Karolem Promnitzem, w sprawie polowań na „wielkiego zwierza” w lasach należących do Kuźnicy Boguckiej. Widać krążyły jeszcze wówczas po naszych lasach żubry, a być może i niedźwiedzie… Jednak około 1580 r. na terenach należących do dóbr Kuźnicy Boguckiej Ondrej założył wieś zagrodniczą Katowicze, zwaną później Katowicami. Osadził tam na prawym brzegu Roździanki (dziś – Rawy), na gruntach należących do kuźnicy kilku chłopów-zagrodników. Być może pierwszy z nich, tzw. zasadźca, nazywał się Kot lub Kat i stąd wzięła się nazwa wsi… (…)

Dopóki wśród szlachty dominował średnioszlachecki ruch egzekucji praw i dóbr królewskich, czyli państwowych, a na jego czele stał ostatni obrońca polskiej racji stanu w I Rzeczypospolitej, hetman Jan Zamojski – dopóty magnateria nie sięgała po dobra królewskie, jakimi były kuźnice, czyli ówczesne mini-huty.

Po rozejściu się sejmu 1605 r. bez uchwał i zaostrzeniu się konfliktu między królem a średnią szlachtą, co po śmierci hetmana Zamojskiego (w czerwcu 1605 r.) w latach 1606–1609 doprowadziło do rokoszu zebrzydowskiego i wojny domowej w Polsce, magnateria przystąpiła do bezpardonowego zawłaszczania kuźnic w dobrach państwowych.

W ten sposób doszło w ciągu ćwierć wieku do zapaści hutnictwa na naszych ziemiach, co spowodowało, że w chwili wybuchu wojen kozackich, wojny z Rosją i najazdu szwedzkiego (lata 1648–1654/1655 do 1660) zabrakło odpowiedniej ilości i jakości żelaza na potrzeby zbrojne Rzeczypospolitej. Klęski Rzeczypospolitej magnackiej w tym okresie spowodowały dalsze zniszczenia i zastój gospodarczy na ziemiach polskich, w tym pierwotnego przemysłu hutniczego, czyli kuźnic.

Innym wymiarem tego procesu był exodus prześladowanych przez szlachtę kuźników na wschód. Część z nich znalazła przyjęcie w latyfundiach magnatów, tzw. królewiąt kresowych na Ukrainie czy Białorusi, jednak spora grupa wyemigrowała do państwa moskiewskiego, gdzie przyjmowano ich z otwartymi ramionami.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „O Kuźnicy Boguckiej (II)” znajduje się na s. 11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „O Kuźnicy Boguckiej (II)” na s. 11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od dymarek przez kuźnice do hut – ciąg dalszy historii przemysłu wydobywczego i hutniczego na ziemiach polskich

Masowa produkcja żelaza na przyszłych ziemiach polskich, powodująca wycinanie lasów, prawdopodobnie zrodziła określenie, że to ziemie polan, a następnie nazwę przeniesiono na lud je zamieszkujący…

Stanisław Orzeł (opr.)

„Ma on trzy tysiące pancernych [podzielonych na] oddziały, a setka ich znaczy tyle, co dziesięć secin innych [wojowników]. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują”. Jest to przekazany przez arabskiego kupca Ibrahima ibn Jakuba opis siły zbrojnej na ziemiach polskich w czasach Mieszka I, zawarty w Monumenta Poloniae Historica (Kraków 1946, seria II, t. I, s. 50; tłumaczenie T. Kowalskiego). Przekaz o owych 3 tysiącach pancernych wojów, z których każda setka jest porównywalna z siłą bojową tysiąca wojowników w innych krainach, nawiązuje do informacji o „srebrzystotarczowych” falangach Chorwatów, którzy z południowych ziem późniejszej Polski w czasach „wędrówki ludów” wdarli się w granice cesarstwa wschodniorzymskiego i podbili zachodnie krańce Półwyspu Bałkańskiego, otwierając drogę kolejnym falom ekspansji Słowian, w tym Serbów z terenów późniejszej Wielkopolski. Może to znaczyć, że w początkach państwa Piastów podstawy gospodarcze siły militarnej Polan pozostały nienaruszone od czasów „wędrówek ludów”. (…)

„Epoka żelaza rozpoczęła się na naszych ziemiach około 700 lat. p.n.e. (…) Był to okres zwany przez historyków halsztackim kultury łużyckiej (prasłowiańskiej). Początki hutnictwa żelaza i stali na ziemiach polskich liczą 2000 lat do dnia dzisiejszego.

Udokumentowano, że wytopy żelaza pochodzą z lat ok. 100 p.n.e., tj. z okresu zwanego późnolateńskim wpływów celtyckich kultury przeworskiej (zachodnich Słowian). Między pasmem Łysogór a rzeką Kamienną rozciąga się na terenie ok. 800 km2 obszar starożytnego hutnictwa, zwany Zagłębiem Staropolskim. Tutaj drogą redukcji bezpośredniej z miejscowych rud uzyskiwano miękkie żelazo. Współczesne badania wskazują, że zagłębie to było największym przez 4 wieki ośrodkiem zorganizowanej produkcji hutniczej w Europie. Liczbę kotlinek, śladów po jednorazowych, ziemnych dymarkach określa się na około 300 tys. sztuk. Podobny ośrodek dawnego hutnictwa mazowieckiego odkryto w 1970 r. pod Warszawą w rejonie Pruszkowa. Na obszarze ok. 300 km2 natrafiono na ślady około 100 tys. kotlinek dymarskich z tego samego okresu dziejów. Była to produkcja przewyższająca własne potrzeby naszych praojców. Produkowano więc na zbyt, zapewniając jednocześnie gospodarczy rozwój państwa pierwszych Piastów. Mniejsze ośrodki produkcji żelaza egzystowały na Dolnym Śląsku (ośrodek tarchalicki), na Górnym Śląsku (koło Opola) i pod Krakowem (Igołomia). Ta technika wytopu w dymarkach ziemnych przetrwała aż do XII wieku”.

Emanuel Wilczok, pisząc w 1984 r. 150 lat hutnictwa metali nieżelaznych w Szopienicach, wyjaśniał, że „żelazo wytapiano w nich z miejscowej rudy darniowej (…), stosując jako paliwo węgiel drzewny. Otrzymane łupy surowego żelaza przekuwano na sztaby miękkiego żelaza, z którego wykuwano różne narzędzia, a część poprzez dodatkowe nawęglanie przeznaczano na stal”. Jak to się stało, że ta powszechna wiedza wyparowała z głów tzw. „nowych historyków śląskich” – tylko granty z europejskich i niemieckich instytucji „badawczych” raczą wiedzieć…

Dlatego warto przypominać, że od XIII w. na Górnym Śląsku pod panowaniem Piastów rozpoczęto budowę stałych naziemnych pieców dymarskich i wykorzystywano energię spiętrzanej wody do napędu kół wodnych napędzających nie tylko młyny, ale i coraz liczniejsze i doskonalsze urządzenia hutnicze, m.in. miechy w kuźnicach, fryszerkach czy przy piecach hutniczych.

Powstające przy okazji stawy kuźnicze i młyńskie przez całe wieki kształtowały krajobraz m.in. w dorzeczu górnej i środkowej Liswarty pod Lublińcem, nad Małą Panwią czy Roździanką (dziś Rawą), Kłodnicą i ich dopływami pod dzisiejszymi Katowicami, Tychami czy Rudą Śląską. Tam bowiem występowała obfitość rud darniowych oraz lasów, szczególnie dębowych i bukowych, które dostarczały drewna na węgiel drzewny, niezbędny do wytopu rudy. (…)

W XVI wieku każda kuźnica w Rzeczypospolitej mogła wyprodukować 12 do 15 ton żelaza, zużywając przy tym około 150 ton węgla drzewnego. Jednak na uzyskanie takiej jego ilości trzeba było zwęglić 1500 m3 masy drzewnej, czyli wyciąć ni mniej, ni więcej, jak ok. 25 ha lasu… Można sobie wyobrazić, jak takie ubytki zasobów leśnych wpływały na zmianę stosunków wodnych, jałowienie gleb, a w miejscach, gdzie pracowały mielerze – na przedostawanie się do gruntu ubocznych produktów suchej destylacji, czyli alkoholu metylowego, kwasu octowego itp. Jeśli taka produkcja na masową skalę trwała na przyszłych ziemiach polskich od starożytności – to staje się zrozumiałe, skąd się wzięło określenie, że to ziemie polan, a następnie przeniesienie tej nazwy na lud je zamieszkujący…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Górnośląskie kuźnice od średniowiecza do początków pruskiej industrializacji kolonialnej” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Górnośląskie kuźnice od średniowiecza do początków pruskiej industrializacji kolonialnej” na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rzeczpospolita Iwonicka – efekt akcji Burza na Podkarpaciu (cz. 1). Początki okupacji i działalności konspiracyjnej

W ramach akcji Burza 26.07.1944 r. na Podkarpaciu doszło do opanowania Iwonicza-Zdroju, sąsiedniej wsi Lubatowa i okolicznych terenów przez żołnierzy AK i BCh oraz oddział złożony z rosyjskich jeńców.

Stanisław Orzeł

Akcja Burza przyniosła na niektórych obszarach wymierne sukcesy i wywarła znaczący wpływ na przebieg działań wojennych. Jednym z takich obszarów była tzw. partyzancka Republika Pińczowska na zapleczu przyczółka baranowsko-sandomierskiego, gdzie od 24.07 do 10.08.1944 r. oddziały partyzanckie AK i Batalionów Chłopskich (BCh) wspólnie z odciętą od przyczółka szpicą wojsk sowieckich i oddziałami AL w kilku potyczkach zlikwidowały niemiecką okupację, a następnie czasowo utrzymały w dwóch znacznych bitwach (o Skalbmierz i pod Jaksicami) teren wokół Pińczowa, Skalbmierza, Książa Wielkiego, Brzeska Nowego, Działoszyc, Janowic, Kazimierzy Wielkiej (dowództwo cywilne i wojskowe Republiki), Koszyc, Nowego Korczyna, Proszowic, Sancygniowa, Słaboszowa i Wiślicy (oddział Armii Czerwonej z czołgami).

Prawie równocześnie w ramach akcji Burza 26.07.1944 r. na Podkarpaciu doszło do opanowania Iwonicza-Zdroju, sąsiedniej wsi Lubatowa i okolicznych terenów przez żołnierzy AK i BCh oraz oddział złożony z rosyjskich jeńców zbiegłych z obozu pod Rymanowem. Z losami tych partyzantów związane są dni chwały i tragedie tzw. Rzeczpospolitej Iwonickiej, która – oprócz kilku dni bezpośrednich działań frontowych – do czasu wkroczenia armii sowieckiej we wrześniu 1944 r. działała na tym terenie z własną Radą Cywilną, szpitalem polowym AK, żandarmerią i systemem zaopatrzenia. (…)

Po wkroczeniu Niemców do Iwonicza-Zdroju hrabiostwo Załuscy musieli opuścić stary pałac i przenieść się do pomieszczeń w „Bazarze” przy deptaku. Mimo działającego nadal Zarządu Gminy, Niemcy mianowali na komisarycznego zarządcę Uzdrowiska Iwonicz, za zasługi dla NSDAP w Austrii, zniemczonego hrabiego Stanisława Starzeńskiego z Małopolski, który dzieciństwo i młodość spędził w Wiedniu.

Od początku okupacji Iwonicz stał się spontanicznym punktem przerzutowym dla oficerów i innych osób, które przez Węgry przedzierały się na Zachód. Znalazło tu schronienie wielu uciekinierów ze Śląska, którzy za działalność w powstaniach śląskich i plebiscycie oraz patriotyczną postawę znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych. (…)

Drugi zakres spontanicznej konspiracji obejmował druk i kolportaż podziemnej prasy. W zakładzie oo. michalitów w Miejscu Piastowym drukarze Franciszek Biskup i Władysław Kandefer z Iwonicza drukowali gazetkę „Reduta”, redagowaną przez inż. Z. Lewickiego. Zbierano także informacje o ruchach wojsk niemieckich w Iwoniczu i okolicy. (…)

Trzeci wymiar konspiracji stanowiła spontaniczna pomoc obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego. Profesor Andrzej Kwilecki w swojej książce Załuscy w Iwoniczu, Kórnik 1993, pisze m.in.: Dobre stosunki z Niemcami były potrzebne Michałom Załuskim między innymi dlatego, by uśpić czujność władz, by nie badały personaliów ludzi zatrudnionych w uzdrowisku. Także dlatego, ażeby uniknąć rewizji ze strony policji, która wykryłaby zapewne przechowywaną w najgłębszej tajemnicy rodzinę żydowską. Dla tej rodziny zorganizowano locum w magazynie na piętrze budynku „Łazienki”. O kryjówce w samym środku uzdrowiska, znajdującej się vis à vis „Starego Pałacu” i „Domu Zdrojowego” wiedziała tylko, poza Michałami Załuskimi, pracownica łazienek, tzw. kąpielowa, Maria Wilusz (zwana Wiluszką). Ona jedna, kobieta dyskretna i wierna Załuskim, miała klucz do magazynu i ukrywającej się rodzinie żydowskiej nosiła przygotowane niby dla siebie jedzenie. (…)

W czerwcu 1943 r. po denuncjacji aresztowano 9 członków kierownictwa Obwodu Krosno AK, a w lipcu – 7 członków sztabu tego Inspektoratu. Łącznie do końca 1943 r. w obwodach AK Brzozów, Sanok i Krosno Gestapo aresztowało prawie 130 osób. Wiele wskazuje, że doszło do tego w wyniku działalności hrabiego Starzeńskiego.

Komisaryczny zarządca Uzdrowiska Iwonicz na rezydencję obrał sobie willę „Mały Orzeł”, w której mieszkał z obstawą. Sprawami administracyjnymi interesował się mało. Natomiast intensywną działalność przejawiał w dwu kierunkach: w wywiadzie i szpiegostwie na rzecz III Rzeszy oraz bardziej przyziemnych sprawach, jakimi były różnego rodzaju wyłudzenia kosztowności, biżuterii, złota, dolarów itp. Nabycie (…) wymuszał na swoich ofiarach za zwolnienie od wyjazdu do Niemiec, rzekomą ochronę przed wywiezieniem do getta Żydów, zwolnienia z aresztu za drobne wykroczenia itp. Do Polaków odnosił się arogancko, a kto mu się na ulicy nie ukłonił, bił po twarzy. (…) Ściśle współpracował z konfidentami „Cyganem” i „Kominiarzem”. Po zastrzeleniu przez bojówkę AK tego ostatniego, gonił w furii z pistoletem w ręku, grożąc, że wystrzela wszystkich. (…) Był dokładnie obserwowany przez Iwonicką Placówkę AK (…). Kiedy miarka się przebrała, wydany został na niego wyrok śmierci.

Władze niemieckie, widząc, że w tym środowisku jest już spalony, odwołały go z zajmowanego stanowiska. W tych okolicznościach Starzeński musiał z Iwonicza wyjechać. Po spakowaniu wielkiego bagażu w dniu 6.10.1943 r., butny, czując się pewnie i bezpiecznie, udał się bez żadnej obstawy w godzinach wieczornych dorożką do stacji kolejowej w Łężanach. Stąd (…) miał się udać do Krakowa, a po przesiadce do Wiednia. Wywiad AK w Iwoniczu znał termin jego wyjazdu, dlatego wykorzystał tę okoliczność do wykonania wyroku śmierci. Wyznaczony został 3-osobowy patrol z oddziału dywersyjnego „Bekasa” [ppor. Władysław Baran – S.O.]. Kiedy dorożka (…) znalazła się między wsiami Miejsce Piastowe i Łężany, (…) patrol polecił mu wysiąść i udać się kilkadziesiąt metrów w pole, gdzie został rozstrzelany.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się hutnictwem i zaopatrywała w uzbrojenie różne plemiona

Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim.

Stanisław Orzeł

U stóp Gór Świętokrzyskich zaczął się rozwijać na gruzach dawnych stanowisk z okresu rzymskiego nowy ośrodek hutniczy. Od VI do VIII w. piecowiska dymarkowe produkowały żelazo, z którego wytwarzano m.in. „noże, sierpy, krzesiwa, radlice i kroje do radeł, ciosła, piły, siekiery i żelazne, płaskie talerze. Jako broń występuje najczęściej oszczep. Wyrabiane na miejscu ostrogi wskazują na występowanie wojowników konnych” (A. Gardawski, J. Gąssowski, Polska starożytna i wczesnośredniowieczna, PZWS, Warszawa 1961, s. 129–130). Piece były nieco większe niż w okresie rzymskim, a ich zgrupowania mniejsze. W materiale archeologicznym dostrzegalne są pewne różnice w procesach technologicznych tak hutnictwa, jak i kowalstwa – mimo że ośrodek przetrwał na miejscu dawnej, przeworsko-lugijskiej tradycji hutniczej. Świadczy to o rodzimych modyfikacjach wprowadzonych do technologii hutniczej przez Słowian zamieszkujących przyszłe ziemie polskie. Co ciekawe, na stanowiskach piecowych pod Łazami wytapiano żelazo od VII do XII w.! Bardzo interesująca jest koncepcja, która wiąże ten rozwój najpierw z ekspansją Hunów, a później Awarów wśród Słowian.

Jak podawał Prokop z Cezarei w latach 70. VI w., Hunowie i Słowianie, „napadając niemal co roku, odkąd Justynian wstąpił na tron rzymski [tj. bizantyjski – S.O.], na Ilirię i całą Trację od Zatoki Jońskiej aż po przedmieścia Bizancjum, łącznie z Helladą i Chersonezem, straszliwie dręczyli tamtejszych mieszkańców” (Historia Arcana, r. 18, odc. 20).

W rezultacie tych najazdów masowo zasiedlali ziemie Bizancjum aż po Peloponez i Azję Mniejszą. Podczas tych wędrówek w VI–VII w. na obszar Ilirii wkroczyli m.in. Chorwaci z południa późniejszych ziem polskich. Znamienne, że kronikarze bizantyjscy określili wojowników chorwackich słowem ‘argyraspides’, czyli srebrzystotarczowi, jakie w okresie hellenistycznym przysługiwało elitarnej formacji piechoty w imperium Seleukidów. Może to oznaczać, że byli oni doskonale uzbrojeni, a uwagę Bizantyńczyków zwracały ich lśniące, żelazne tarcze… Nie da się wykluczyć, że wyruszając na podbój ziem bizantyjskich ze swoich małopolskich siedzib, Chorwaci zaopatrzyli się w tarcze wyprodukowane z żelaza w ośrodku świętokrzyskim. (…)

Może się jednak pojawić wątpliwość: skąd prymitywni (według narracji allochtonistów i propagatorów germanofilskiej polityki historycznej) Słowianie z przyszłych ziem polskich mogli mieć – po załamaniu się kontaktów z Rzymem i odejściu z ich ziem plemion germańskich, jakoby nosicieli postępu – takie ilości wysokiej jakości uzbrojenia żelaznego, aby znający się na sztuce wojennej Bizantyjczycy przyrównali ich do elitarnych falang ‘argyraspides’ z czasów hellenistycznych?

Otóż podstawą gospodarczą produkcji militarnych – i nie tylko – przedmiotów żelaznych była na naszych ziemiach lekceważona dziś ruda darniowa. Jedną z nadzwyczajnych właściwości tej rudy jest jej… odnawialność.

Po wyeksploatowaniu płytko zalegającego, czerwono-brunatnego złoża (zwykle o miąższości od kilku centymetrów do najwyżej 1 m), można je odtworzyć poprzez odpowiednią rekultywację terenu, tzn. przykrycie go darnią i przywrócenie przepływu wód. W ten sposób w glebie zostaje przywrócona naturalna roślinność i flora bakteryjna, a w ciągu kilku lat pozostawienia takiego terenu bez eksploatacji górniczej – choć w tym czasie można np. prowadzić wypas zwierząt – złoża odnawiają się. W opinii specjalisty „warunkiem powstania rud darniowych jest dopływ natlenionych wód lub wilgotne środowisko z bezpośrednim dostępem tlenu, dlatego ich tworzeniu sprzyjają tereny podmokłe i bagienne, takie jak podmokłe łąki, zakola rzek i jezior itp., gdzie w warunkach umiarkowanego klimatu następuje wytrącanie z roztworów związków żelazowych i ich osadzanie”. Takich terenów na Niżu Polskim nie brakuje i dziś. (…)

Wielce prawdopodobna w tym kontekście wydaje się hipoteza, że już od czasów starożytnych ludność zamieszkująca przyszłe ziemie polskie parała się wydobywaniem i rekultywacją złóż rudy darniowej, a wymienione wcześniej ośrodki hutnictwa dymarkowego stanowiły niedostępne dla Imperium Rzymskiego zaplecze protoprzemysłowe, którego mieszkańcy zaopatrywali w uzbrojenie nie tylko proto-Słowian ze związków plemiennych Lugiów i Wenedów, ale również poprzez wymianę i handel – germańskie proto-państwa (np. Markomanów), a następnie Sarmatów, Hunów i Awarów, co stało się podstawą szczególnego rodzaju sojuszy tych ludów ze Słowianami, zamieszkującymi przyszłe ziemie polskie. Prawdopodobne jest też samoistne rozwinięcie przez miejscowych „hutników” technologii wytopu żelaza początkowo wprowadzonej na te ziemie przez Celtów…

Dlatego nie powinno dziwić, że kiedy na przełomie VI/VII w. najpierw Chorwaci, a później Serbowie wyruszyli ze swych pierwotnych siedzib nad Wisłą i Wartą, byli doskonale uzbrojeni i zajęli praktycznie całe Bałkany, mimo oporu legionów wschodniorzymskich. W ten sposób technologiczne osiągnięcia w dziedzinie hutnictwa Słowian z ziem polskich przyczyniły się do zmiany etnicznej i politycznej mapy Europy we wczesnym średniowieczu.

Cały artykuł Stanisław Orła, pt. „Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego”, znajduje się na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisław Orła, pt. „Przewrót gminowładczy i początki systemu opolnego” na s. 4 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego